czwartek, 15 października 2020

Putin jako liberalny katechon.

Nie sądziłem kiedykolwiek, że będę z uznaniem omawiał książkę wydaną przez ''Kretynykę Pederastyczną'', choć pomnę pojawiła się już tu onegdaj krótka rekomendacja pracy jaka ukazała się także ich nakładem, mowa o ''Teorii partyzanta'' Carla Schmitta, wybitnego nazistowskiego filozofa prawa, i nadwornego jurysty Hansa Franka, ale to oczywiście nie jest promocja faszyzmu i rasizmu w ich wydaniu nomen omen, gdzieżby tam. Tym razem jednak poświęcę rzeczy więcej uwagi, bo jest godna tego, gdyż nie są to lewackie pierdoły w rodzaju grafomanii przećpanego pedała Jasia Cweli. Konkretnie idzie o niezwykle ciekawą pracę Arkadija Ostrowskiego pod wymownym tytułem ''Rosja-wielkie zmyślenie'', traktującą o burzliwym okresie od rozpadu ZSRR, a tak naprawdę genezy tegoż gnicia jeszcze za nastania chruszczowowskiej ''odwilży'', po rządy Putina. Autor przyjmuje tu ciekawą optykę rozpatrując niniejszy czas poprzez przemiany jakie zachodziły w rosyjskich mediach, dziennikarzom przyznając znaczącą rolę w sprawstwie wydarzeń, a to dzięki statusowi tej grupy zawodowej w ichnich warunkach, zwykle blisko związanej z Kremlem. Mnie jako ''znanego kucofoba'' i ''korwinożercę'' szczególnie raduje świetne ukazanie w pracy Ostrowskiego jak liberałowie i rosyjska klasa średnia wynieśli Putina do władzy. Bowiem to właśnie obawa przed poradzieckim, komuno-faszystowskim populizmem żywiona przez żydowskich przeważnie ''oligarchów'' jak i obóz Jelcyna, sprawiła iż namaścili oni pospólnie na jego następcę nikomu wówczas niemal nieznanego, byłego czekistę. Jawił im się jako idealny naonczas kandydat, powiązany wprawdzie z ''siłowikami'', ale zarazem człowiek ''demokratycznego'' mera Petersburga Sobczaka, tak naprawdę lokalnego bonzy i mafioza - Putin wzorem swego bywszego pryncypała płynnie przeflancował się z komunistycznego aparatczyka na resortowego ''liberała''. Zresztą leningrandzkie jeszcze KGB skąd się wywodził, już wtedy słynęło z ''awangardowych'' jak na ZSRR, ''wolnościowych'' rozwiązań - to pod jego auspicjami mogły rozkwitać pierwociny sowieckiej sceny rockowej, a tamtejsze punki chronić się przed bezlitośnie pałującą ich milicją, obawiającą się jednak zapuszczać w rewiry zarezerwowane dla czekistów. Tak, pierwszy bodaj anarchistyczny skłot za czasów gnijącego sowieta prosperował tuż obok lokalnej siedziby specsłużb, po szczegóły odsyłam do ''Oczami radzieckiej zabawki'' Konstantego Usenki, bodaj jeszcze lepszej od omawianej książki o historii poradzieckiego muzycznego undergroundu. Nie może stąd dziwić, iż program ekonomiczny z jakim Putin doszedł do władzy, zakładający wprowadzenie niskiego podatku liniowego, był najbardziej wolnorynkowy bodaj w całej historii Rosji, pierwszy wieloletni minister finansów w jego prezydenckiej administracji Aleksiej Kudrin człowiekiem ''liberalnego reformatora'' Czubajsa, zaś doradca ekonomiczny Andriej Iłłarionow to w ogóle już hardkorowy libertarianin związany z Cato Institute, o którym dość rzec iż jednym z fundatorów tegoż był nie kto inny jak sam Rothbard - dlatego gdy słyszę o kimś deklarację, że jest ''wolnościowcem'' odruchowo łapię się za wirtualny portel. Rosyjski autokrata jest u nas fałszywie postrzegany jako postbolszewicki nostalgik, nadworny intelektualista PiS, znakomity skądinąd historyk Andrzej Nowak z lubością przywołuje przy każdej nadarzającej się okazji znaną wypowiedź Putina, że tylko człowiek bez serca nie może tęsknić za czasami ZSRR, ale nie cytuje jego drugiej części, iż jedynie osoba pozbawiona rozumu pragnęłaby powrotu radzieckiej władzy. Bowiem oznaczałoby to wywłaszczenie, a pewnie i śmierć takich posowieckich burżujów jak Putin i jego przydupasy właśnie, którzy wzbogacili się na uwłaszczeniu państwowym majątkiem, i po to rozwalili krępujący ich w tym względzie system komunistyczny. Owszem, jak by to cynicznie i może dla niektórych nawet obrazoburczo nie zabrzmiało, to nie ''Solidarność'', a tym bardziej nieliczni i mocno zinfiltrowani przez sowiecką bezpiekę radzieccy dysydenci obalili komunę, lecz uczynili to sami post-komuniści, aparatczycy i funkcjonariusze bezpieki kierowani pazernością na niedostępne im bogactwa. Dotychczasowy system władzy gwarantował im profity na poziomie standardu życia co najwyżej klasy średniej na ówczesnym Zachodzie, a i to jedynie samej wierchuszce, oni zaś pożądali pławić się w luksusie jak prawdziwi krezusi, i to im się właściwie udało, można więc rzec ''ludzie sukcesu'', nasza kuceria powinna stawiać ich sobie za wzór:). Dlatego ostatnia rocznica puczu bolszewickiego znana jako tzw. ''rewolucja październikowa'' nie była specjalnie hucznie celebrowana w putinowskiej Rosji, trudno by względami reżimu cieszył się przykład udanego zamachu stanu, skoro położył on brutalnie kres rządom dotychczasowej elity, która skończyła w zbiorowych mogiłach, z czego Putin jako czekista doskonale zdaje sobie sprawę. Przecież wiedziony podobnymi motywami Chruszczow, sam stalinowska kreatura mająca na rękach krew wielu ofiar ''czystek'', zdecydował się na ujawnienie zbrodni Stalina, oczywiście jedynie wobec takich partyjniaków jak on by uniknąć ich losu, a jeszcze wcześniej bezwzględny morderca, zboczony sadysta Beria ''zliberalizował'' łagrowy reżim. Właśnie tacy ludzie jako wykonawcy terroru w pierwszej kolejności zdają sobie sprawę z jego upiornej logiki nieuchronnie pochłaniającej także i katów, o ile w porę oni sami nie zatrzymają krwawej machiny. Dość się już człek namęczył zabijaniem ludzisków, teraz przyszła pora na spokojną konsumpcję zagrabionych przy okazji majątków ofiar, tak więc ''wybierzmy przyszłość'', tym bardziej iż zbytek skrupułów i rozpamiętywanie bolesnej przeszłości przeszkadzają jedynie w radosnym używaniu i życiu na kredyt, liberalna amnezja i bicie pokłonów przed bożkiem ''wolnego rynku'' idealnie się w ten mechanizm zapomnienia historii wpisują.

Za powyższe nie da się więc obwiniać li tylko ''rosyjskiej specyfiki'', jaką to próbuje się też ohydnie i kłamliwie usprawiedliwiać rzekome ''błędy i wypaczenia'', a w rzeczywistości istotowe zło komunizmu jako takiego, bez względu na jego wcielenia w określonych okolicznościach miejsca i czasu. Bowiem sam w sobie liberalizm z właściwą mu pogardą dla polityczności, i zafiksowaniem na punkcie ekonomii sprzyja tyranii - liberalny frazes głosi wprawdzie, że ''nie ma wolności bez własności'', tyle że w praktyce ''duże pieniądze lubią spokój'', stąd bogaci i średniozamożni gotowi są bez żalu przystać na ograniczenie swych swobód politycznych, które jako się rzekło i tak programowo lekce sobie ważą, w zamian za sprzyjającą rozwojowi gospodarczemu stabilność porządku publicznego, gwarantowanego przez autokratyczną władzę. Tak więc to w samym wolnorynkizmie tkwi pewna zasadnicza, rozsadzająca go u fundamentów sprzeczność między wolnościami politycznymi, a swobodą gospodarzenia i wymiany ekonomicznej, wartości traktowanych przez libertarian nierozłącznie, zupełnie wbrew faktom! Nie mówiąc już o tym, że nawet w warunkach spełnionego snu o w pełni wolnorynkowym kapitalizmie, istotowo wpisana weń nierówność majątkowa i posiadanych dóbr, upośledzałaby z konieczności politycznie znaczną część populacji, zapewne nawet jej większość, stąd liberalizmowi właściwy jest cenzus majątkowy, albo jak u libertarian utopia apolitycznego już całkiem nie-rządu. Putinowski reżim oparty na dominacji poradzieckich tajniaków jawi się jako spełnienie liberalnego ''państwa minimum'' dbającego jedynie o szeroko pojęte ''bezpieczeństwo'' publiczne - czyż nie ma ono tylko nadzorować resorty siłowe, pełniąc rolę ''nocnego stróża''? A przecież wiadomo, że cieć to zwykle kapuś, o ile nie wprost funkcjonariusz na etacie, bowiem pilnuje porządku w budynku, wie kto doń wchodzi i zeń wychodzi, z kim się łajdaczy po pokojach, i co w rurach piszczy:). Putin na kartach pracy Ostrowskiego wygląda jak taki Tusk 2.0 z ruskim turbodoładowaniem, czemu towarzyszy typowo liberalna gadanina ''nie róbmy polityki'', bowiem liczy się jedynie ''ciepła woda w kranie'' i ''po pierwsze gospodarka, głupcze!''. No więc ruscy burżuje z początkiem nowego wieku ochoczo przystąpili do meblowania swych zakupionych na kredyt mieszkań, ruszając tłumnie do otwieranych właśnie wtedy w Rosji salonów Ikei, korzystając na sztucznym dobrobycie wskutek zwyżki cen paliw na światowych rynkach, pozostawiając bez żalu narzędzia władzy w rękach Putina i jego liberalnych czynowników. Przecież ''polityka to syf'', a nam nużne ''babki'' zarabotac', a że koniunktura rychło znowu się skończyła i cały ten ''dobrostan'' okazał się być patykiem pisany [ nie tylko zresztą w Rosji, ale to osobny temat ], więc kremlowski katechon wolnorynkizmu przedzierzgnął się płynnie w ''konserwatystę'', rozpalając cynicznie wojenną histerię wpierw przeciwko Gruzji, a później Ukrainie, odwołując do imperialistycznych haseł, byle utrzymać się u władzy. Przyszło mu to tym łatwiej, że deklarowana przezeń także od początku ''gosudarstwiennost' '', propaństwowa ''rządność'' wbrew pozorom idealnie się w ten model współczesnego neoliberalizmu wpisywała, gdyż on i jego kamaryla sobie to państwo zwyczajnie sprywatyzowali, idąc zresztą w tym wzorem żydoruskich oligarchów, późniejszych niewczesnych ''diermokratów'' w typie Bierezowskiego, którzy go wynieśli do władzy. Współczesna Rosja przypomina kapitalistyczną korporację z prezydentem jako prezesem stojącym na czele zarządu, składającego się ponoć z kilkudziesięciu [ zwykle podaje się liczbę 20-30 ] rodzin, mafijnych klanów ciągnących profity z nieszczęsnej ludności tej przedziwnej imperio-kolonii, jęczącej pod ich jarzmem: ''my nie żywiom, my wyżywajem'' [ my nie żyjemy, lecz trwamy, wegetujemy ]. Mimo to jako pozbawiona realnych narzędzi władzy, z którymi pewnie i tak nie bardzo wiedziałaby co począć, biernie się temu poddaje, a biorąc pod uwagę co się pod tym względem wyprawia obecnie w świecie szeroko pojętego Zachodu z jego polską peryferią włącznie [ nawiasem takowy status nie stanowi jak dla mnie żadnej ujmy ], nie wzbijałbym się tu w pogardę dla rzekomo ''typowego'' dla Azji zniewolenia mas. Skądinąd rad bym wiedzieć jak entuzjaści ''wolnego rynku'' wyobrażali sobie zaprowadzenie go w warunkach jakie zapanowały po zapaści ZSRR, gdy wszystkie atuty znajdowały się w rękach postkomunistycznych aparatczyków, funkcjonariuszy cywilnych i wojskowych specsłużb, oraz ''młodych wilków'' z Komsomołu jak obecny lider ''liberalnej opozycji'' Chodorkowski? Jak niby miano przekonać ich, by zrezygnowali ze swej uprzywilejowanej na starcie pozycji jaką dawał im dostęp do posowieckiej masy upadłościowej, którą stanowił państwowy jeszcze wtedy majątek, na rzecz ''uczciwej konkurencji'' w imię swobodnej wymiany dóbr. Cóż takiego miałoby dokonać cudu respektowania przez tych zakapiorów, lub w najlepszym razie inteligentne i utalentowane, lecz bezwzględnie przy tym cyniczne kanalie hiperlogicznych praw ekonomii, rzekomo niezależnych od dziejowego kontekstu?

Szydzę rzecz jasna, wszakże nie należy z tego wyciągać wniosku jakobym twierdził, iż Putin jest liberałem, podobnie jak i żaden zeń ''konserwatysta'', czy ''faszysta'', a nawet i wielkoruski imperialista lub ''etatysta'' za jakiego lubi się podawać, chyba że w powyższym znaczeniu Rosji pod jego rządami jako państwa prywatnego, należącej doń własności, dzielonej pospólnie ze zblatowaną z nim miejscową oligarchią finansową o komunistycznym rodowodzie. Zresztą sekundowałoby mu w tym wielu nastawionych radykalnie propertariańsko libertarian, głoszących zasadę ''wolnoć Fritzlu w swojej piwnicy'' - faktycznie, skoro car jest panem wszystkiego co leży w jego domenie, włącznie z majątkiem jego ''rabów'', poddanych o statusie niewolnika, może wyczyniać z nimi co mu się żywnie podoba i nikomu nic do tego, choćby palić, gwałcić i niemiłosiernie katować. Tym bardziej, że wedle Rothbarda dzieci są jedynie własnością rodziców, którą mogą dowolnie rozporządzać sprzedając je komu innemu, jeśli tylko taka ich wola, czemuż więc nie rozciągnąć tej zasady na cały naród, czyż nie jest on jedną wielką rodziną z gosudarem jako swym ''pater familias''? [ a jak dowodzi choćby przykład carycy Katarzyny, osadzenie na tronie kobiety doprawdy nic tu nie zmienia ]. Moim celem jest dowiedzenie jedynie, iż liberalna fiksacja na punkcie ''wolnego rynku'' i niskich podatków ''jak za Hitlera'' wcale nie kłóci się z istnieniem autokracji i zamordyzmu jak te obecnie w Rosji, stąd w tym sensie Kurwin jest rzeczywiście w prawie czuć respekt wobec kremlowskiego satrapy. Jasnym też staje się, czemuż to wkrótce po obiorze Putina na prezydenta jego wieloletni dobry znajomy, żydowski finansista Piotr Awen, dyrektor największego niepaństwowego Alfa Banku w Rosji, na łamach liberalnego ''Kommiersanta'' wychwalał Pinocheta jako wzór godny naśladowania. Sam rosyjski przywódca jako tajniak idealnie wprost pasuje do czasów postmoderny, gdy wszelkie ideologie jak i życiowe postawy i tożsamości zamieniają się w wyprane z jakiejkolwiek treści, pozbawione głębi maski, które można dowolnie przymierzać i wymieniać. Wszystkie więc określenia i epitety jakie się doń i jego reżimu stosuje, obojętnie czy to ''konserwatysta'', ''faszysta'' czy ''liberał'' robią tu jedynie za ''symulakry'', znaki bez znaczenia kryjące co najwyżej bezwzględną żądzę władzy i zachowania wpływów, nic więcej jak sądzę. Nie przypisywałbym stąd putinowskiej autokracji jakiejkolwiek idei, niechby imperialnej, wygląda jakby opierała się jedynie na postmodernistycznej z ducha ''maskirowce''. Dlatego wszelkie tajne policje i ich agenci jak bohater tegoż wpisu tak świetnie prosperują w zaaranżowanym przez nich samych spektaklu, w jakim przyszło nam nieszczęsnym egzystować, bo dotyczy to nie tylko Rosji i ogólnie Wschodu, ale też i ''wolnego świata'' o czym przekonujemy się obecnie na własnej skórze. Putin i jego ''goebbels'' Konstantin Ernst, wybitny spec od mediów o niemieckim rodowodzie, mogą swobodnie kształtować reżimową narrację z kompletnie sprzecznych, i wykluczających się na zdrowy rozum elementów. Sprzyja im bowiem właściwa dla postmoderny estetyzacja rzeczywistości, odwołująca się bardziej do irracjonalnych wrażeń, atawizmów i emocji niż kierującego się logiką umysłu, stygmatyzowanego jako ''fallogocentryczny''. Symboliczne dla otwarcia prezydentury Putina było przywrócenie przezeń dawnego hymnu ZSRR skomponowanego w apogeum najgorszego stalinowskiego terroru, wszakże już bez odwołań do Lenina i marksistowskiej ideologii, a żeby dopełnić postmodernistycznej ironii losu ocenzurowania go dokonał sam twórca słów pieśni, ojciec słynnego reżysera Michałkowa. Zbiegło się to z konsekracją odbudowanego soboru Chrystusa Zbawiciela, zniszczonego przecież z rozkazu Stalina, pod patronatem tegoż samego Putina a jakże, mógł on zaś tak uczynić bowiem radziecki hymn państwowy, jak i gigantyczna prawosławna świątynia robią tu jednako za kompletnie wyzute z pierwotnego znaczenia i kontekstu artefakty jedynie. Po-nowoczesna nie-rzeczywistość jest symultaniczna, cechuje ją upadek mitu postępu w dziejach jak i niemożność powrotu do zatraconej ze szczętem tradycji, wydarzenia więc zachodzą w niej poniekąd jednocześnie i czas uległ jakby zawieszeniu, stąd historia faktycznie się skończyła. Nie w potocznym sensie oczywiście, ni takim jak to sobie wyobrażał Fukuyama, iż odtąd wojny będą toczyć się już tylko o prymat w totalnie zdemoliberalizowanym świecie, a jedynie jak powyższy. Jeśli więc ktoś upatruje w Putinie obojętnie czy to reakcyjnego ''czarnosecińca'' i ''homofoba'', lub broniącego tradycyjnych wartości ''katechona'', jak i w kontrze autorytarnego modernizatora kraju i jego obyczajów na modłę Stołypina a może wręcz nowego Piotra Wielkiego, bo i z takim wizerunkiem czy raczej kreacją rosyjskiego prezydenta można spotkać się w poświęconej mu propagandzie, dowodzi tym samym jedynie, iż kompletnie nie pojmuje z czym obecnie mamy do czynienia w Rosji, jakimż to systemem rządów. W świetle powyższego jestem wprost pewien, że gdyby tylko on i jego kamaryla zwietrzyli w tym interes polityczny i finansowy dla się zysk, z biegłością szpiega wyszkolonego w zmianie tożsamości dokleiliby sobie symboliczną brodę i wąsy lub zrobili makijaż na ryju, po czym przedzierzgnąwszy tym sposobem w LGBTarian pomaszerowaliby raźno na czele parady dumnych białych gejów, a najlepiej jeszcze popów-homopedofilów czy wielbicieli przekraczającego bariery gatunkowe seksu ze zwierzętami, pod hasłem ''miłość nie wyklucza''. 

Doprawdy trudno podchodzić do tego inaczej niż z szyderstwem, skoro tylko pojmiemy okrutną ironię tego oto dziejowego faktu, iż obecny rosyjski kapitalizm jest nieodrodnym dzieckiem komunizmu z jego postrzeganiem własności jako kradzieży, co radzieccy towarzysze z ochotą poczęli praktykować, gdy tylko padł rozmontowany przez nich samych, bo krępujący im ''prywatną inicjatywę'' system bolszewickich rządów. Złodziejska ''prywatyzacja'' w ich wykonaniu, przeprowadzona za pieniądze wykradzione z państwowego budżetu, kosztem niewypłacanych miesiącami, latami bywało wręcz pensji pracowników usług publicznych jak administracja, szkoły czy służba zdrowia, o robotnikach także należących do państwa zakładów już nie wspominając, najlepszym tegoż dowodem. Powtarzam jednak retoryczne pytanie, jakimż to cudem w obliczu posowieckiego bezhołowia po rozpadzie ZSRR miano zaprowadzić ''rządy prawa'' konieczne dla w pełni ''uczciwej, wolnorynkowej konkurencji'' - sam Czubajs oceniał wtedy trzeźwo i otwarcie, iż jedyną realną alternatywą dla kraju w ruinie był wybór między bandyckim komunizmem, a równie kryminalnym kapitalizmem. Co nader cenne w omawianej pracy, jej lektura pozwala wyzbyć się resztek złudzeń co do ''liberalnej opozycji'' antyputinowskiej w Rosji, bo to przeważnie taż sama swołocz, często ofiary kłótni w mafijnej rodzinie u władzy, w niczym nie odstające kloacznym poziomem od skonfliktowanej z nią komuno-faszystowskiej hołoty, złożonej z neobolszewickich czarnosecińców w typie Ży[d]rinowskiego. Uchowaj Boh jakby toto miało robić za następców obecnego kremlowskiego autokraty, emblematyczną dla tego środowiska postacią jak dla mnie jest Ksenia Sobczak, nowobogacka chamka i wściekła sucz rozbestwiona przywilejami odziedziczonymi po swym tatuśku, wspomnianym wyżej ''demokratycznym'' protektorze Putina.  Pora wyzbyć się złudzeń, że niechby i ''tęczawa'' na LGBTariańską modłę Rosja będzie kiedykolwiek dla nas ''partniorem'' i traktującym nas poważnie sojusznikiem a niechby i jako protektor, to nie kwestia pogardy do samych Rosjan jako rzekomej ''turańskiej dziczy'' a świadomość nieuchronnego konfliktu interesów jaki między nami zachodzi, podobnie co i z Niemcami. Tylko skończony dureń i polityczny fantasta pokroju Zychowicza może więc rozważać serio jakowąś ''opcję rosyjską'' lub niemiecką, nic takiego być nie może z danych powodów. Co do mnie Rosjan szanuję i cenię sobie wielce, ale bez złudzeń - jako wrogów, stąd nie dam się nabrać na ''duszoszczypatielne'' romanse polityczne i rzekome ''słowiańskie braterstwo'' z nimi, i takową postawę chętnie widziałbym u naszych władz. Nie wyklucza to wszakże zawierania doraźnych, czysto taktycznych sojuszy o ile tylko tak każe pomyślność Rzeczpospolitej w danym czasie, ale i nic więcej. Jako się rzekło książka Ostrowskiego stanowi kapitalne wprost narzędzie otrzeźwienia co do współczesnej Rosji, dowodnie okazując, iż putinowski reżim ma o wiele więcej wspólnego ze zmitologizowanymi czasami rządów Jelcyna i ''liberalnych reformatorów'', niż byłby skłonny przyznać on sam jak i jego krytycy. Przecież to właśnie w połowie lat 90-ych poczęto uroczystą celebrację rok w rok dnia ''pabiedy'' i mitu ''wojny ojczyźnianej'', po to by wypełnić jakoś próżnię ideologiczną powstałą po bankructwie komunizmu. Za czasów ZSRR oficjalnymi świętami państwowymi czczonymi paradami wojskowymi były rocznice przewrotu październikowego, i pierwszomajowy ''prazdnik'', tzw. dzień zwycięstwa radzieckim zwyczajem obchodzony 9 maja miał miejsce wtedy jedynie z okazji okrągłych dat, odpowiednio w 1965 roku przez Breżniewa i '85 już za Gorbaczowa. Stalin pozwolił na to tylko raz tuż po wojnie, i nigdy do śmierci nie ponowił, podobnie jak i następca Chruszczow, który przecież był jego kreaturą, bowiem obaj doskonale zdawali sobie sprawę, iż choć z perspektywy zwykłego sołdata było to niewątpliwie zwycięstwo i powód do radości, za to z punktu widzenia decydentów radzieckiego imperium rzecz jawiła się jako bezprzykładna w dziejach klęska, trudno stąd by ją z masochistycznym uporem celebrowali. Idzie o fakt, iż już na pocz. lat 30-ych zeszłego stulecia sowiety miały więcej czołgów, niż wszystkie pozostałe ówcześnie armie świata, tenże walec pancerny winien stąd siłą poniekąd samej inercji przetoczyć się przez kontynentalną Europę, po czym zawojować resztę Azji w imię uzyskania globalnej hegemonii przez stalinowskie ZSRR. Tymczasem wskutek hitlerowskiego Blitzkriegu do końca '41 roku z tej ogromnej machiny wojennej nie ostało się niemal nic, obrócona została błyskawicznie w perzynę, sama Armia Czerwona zaś dopiero po paru latach doczłapała się w końcu do Berlina kosztem nieprawdopodobnych ofiar, zadanych nie tylko przez Niemców, ale i ludobójczą taktykę sowieckiej generalicji, mającej w kompletnej pogardzie życie swego żołnierza. Pozwólmy więc tym biednym ludziom czcić na kremlowskim placu co rok dziejową tragedię jaka ich spotkała, zamieniawszy ją przy tym na rzekome ''zwycięstwo'' w zrozumiałym geście kompensacji, gdyż nie można wymagać od nich konfrontacji z bolesną prawdą, kiedy jest ona na to zbyt straszna i nie na siły zwykłego człowieka, co wszakże nie oznacza bynajmniej jakobyśmy ulegać mieli post-jelcynowskiej, kontynuowanej i rozwiniętej za Putina narracji historycznej.

Podobnych przykładów ciągłości raczej, niż zerwania ze ''złotą dekadą rosyjskiego liberalizmu'' lat 90-ych można przytoczyć więcej np. to jeszcze rządzone przez ówczesnych żydoruskich magnatów medialnych i oligarchów Bierezowskiego i Gusińskiego telewizje wszczęły nagonkę na kaukaskich ''czornożopców'', choćby poprzez okazywanie w godzinach największej oglądalności zapisów publicznych egzekucji na skazańcach szariackich sądów w niepodległej wtedy Czeczenii, z wszystkimi towarzyszącymi temu krwawymi i szokującymi opinię publiczną szczegółami. Samą Czeczenię zaś przedstawiając w dziennikach tv i gazetach jako rządzoną przez zwykłych bandytów i terrorystów ziemię niczyją, wprost ropiejący wrzód na geopolitycznym wrażliwym podbrzuszu Rosji, domagający się stąd koniecznej operacji w wykonaniu Specnazu, nie bez podstaw przyznajmy uczciwie, niemniej to nie Putin zaczął tą propagandową ofensywę przygotowującą grunt do nowej wojny, odpowiedzialni za to są jego przyszli, ''liberalni'' wrogowie. Oligarchowie też zgnoili Borysa Niemcowa, tegoż samego zastrzelonego przez putinowskich siepaczy pod murami Kremla dobrych parę lat temu już, wykorzystując w tym celu należące do nich ''wolne media'', bowiem jako państwowiec pragnący ukrócić nienależne im przywileje bruździł wtedy ich lewym interesom, gigantycznym przekrętom na publicznym majątku. Skądinąd czytając zacytowane w omawianej pracy jego wypowiedzi nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Putin ordynarnie przywłaszczył sobie program polityczny swej przyszłej ofiary i potencjalnego konkurenta do władzy, toć niemal kropka w kropkę taż sama wymierzona w oligarchicznych pasożytów retoryka znana z wystąpień rosyjskiego prezydenta! Niemcow właśnie jako pierwszy postawił w publicznej debacie problem oligarchów jako patologii rosyjskiej polityki i ekonomii, dążąc otwarcie do ''renacjonalizacji'' zawłaszczonego przez nich państwa, zbrakło mu jednak na to niezbędnej siły a może i umiejętności, co paradoksalnie dokonał dopiero jego późniejszy morderca, jakim sposobem i na ile skutecznie to osobna kwestia. Przywołam dłuższy fragment autorstwa Ostrowskiego, bowiem wprost niewiarygodne, że tak ''antysemickie'' a jakże trzeźwe uwagi znalazły się w książce opublikowanej przez skrajnie lewicowe wydawnictwo:

''Tożsamości, które przyjmowali rosyjscy oligarchowie - w większości Żydzi - były zapożyczone, ale zachowywali się tak jakby kraj należał do nich, i podchodzili do reszty obywateli z pogardą i arogancją. Jako że brakowało im perspektywy historycznej, a przede wszystkim poczucia odpowiedzialności, wykorzystywali pieniądze i władzę nie do tego, by budować instytucje i zaprowadzać rządy prawa, tylko do poszerzania swoich domen i toczenia wojen między sobą i z państwem. [...] Potentaci medialni nie zachowywali się jak elita za którą się uważali, tylko jak drobni spekulanci dysponujący potężną bronią. Ubierali się i mówili jak przystało na zwesternizowane sfery wyższe, posyłali dzieci do szkół na Zachodzie, ale brakowało im kluczowego atrybutu elit: poczucia historycznej odpowiedzialności za ojczyznę. Postępowali niczym [ żywe ] karykatury kapitalistów ze starych radzieckich gazet. Choć pomogli Jelcynowi wygrać w 1996 roku [ wybory ], nie wykorzystali swojej szansy, i w żaden sposób nie przyłożyli się do naprawy państwa. Nie obchodziło ich dobro publiczne, ani warunki życia współobywateli.''

- oto z jakiego bagna począł się putinizm, i na co był reakcją, uzasadnioną przyznajmy niezależnie od całego oszustwa towarzyszącego operacji mianowania następcy Jelcyna, którego opłakany stan zdrowia odzwierciedlał wiernie stosunki panujące w kraju pod jego rządami. Dlatego rzygać mi się chce, gdy z takiej pazernej kanalii jak Chodorkowski robi się jakowegoś ''więźnia sumienia'', mianując cwanego komsomolca na lidera rzekomej ''wolnościowej opozycji'', twarz ''innej Rosji'', lepszej pono bo na zachodnią modłę. Nikt więc z politycznych decydentów ''wolnego świata'' nie wyciągnął nauki z historycznej lekcji o jakiej traktuje omawiana tu praca, iż to właśnie tępe i nieudolne naśladownictwo zglobalizowanego Okcydentu doprowadziło do ustanowienia putinowskiego reżimu, a kagiebistę mianowali przywódcą ciż sami ''liberalni'' oligarchowie. Winę za obecne neoimperialne zapędy Moskwy ponoszą w pierwszej kolejności oni, zgrzeszyli własną tępotą, niepohamowaną pazernością, egoizmem, pogardą wobec dobra publicznego, nędzy zwykłych obywateli i antypaństwowym nihilizmem [ normalnie jakbym korwinową kucerię opisywał, tyle że faktycznie wzbogaconą, bo ona jak wiadomo kasą raczej nie śmierdzi i zwykle o kapitalizmie jedynie teoretyzuje ]. Podzielam surowy osąd Ostrowskiego poradzieckich elit politycznych i finansowych, boć przecież to samo rzec by można o pozostałych po PRL-u, z ówczesnymi opozycjonistami włącznie. Nie szkoda mi stąd Bierezowskiego i podobnych mu kanalii, bo to jedynie ofiary porachunków w obrębie tej samej politycznej mafii, oczywiście można rzec, iż byli o tyle lepsi z polskiego punktu widzenia, że osłabiali naszego historycznego wroga, gdyby nie to, iż w rezultacie doprowadzili paradoksalnie do jego wzmocnienia. Krótkowzroczność polityczna rosyjskich oligarchów, ich zaślepienie wolnorynkowymi miazmatami nie uwzględniającymi tamtejszej specyfiki, ponoszą odpowiedzialność za to, iż znowu wisi nad Rzeczpospolitą realna groźba agresji ze strony Moskwy, stąd lansowanie takich kreatur jak Chodorkowski, czy liderzy białoruskiej opozycji kontrolowanej jak wszystko na to wskazuje przez Kreml, zakrawa z polskiej strony na głupotę, o ile wręcz nie zdradę narodowych interesów.

Jak wielką naiwnością, by nie rzec dosadniej, wykazuje się w tym względzie rodzima opinia publiczna kształtowana zazwyczaj przez tępych medialnych wyrobników, nie wiedzieć czemu nazywanych ''dziennikarzami'', zilustruję szkicując pokrótce sylwetki paru opisanych przez Ostrowskiego ichnich gwiazdorów telewizyjnych. Obaczymy tym samym porażającą łatwość z jaką sporo osób w Polsce sufluje rosyjską intoksykację, byle upozowaną na ''opozycyjność'' wobec putinowskiego reżimu, nie wiem nawet jak prowokatorsko wprost durną przy tym jeszcze. Najsampierw Siergiej Dorenko - w artykule na stronie ''stefczyk.info'', a więc należącej do konglomeratu PiSowskich mediów, poświęconym jego śmierci w dość niejasnych okolicznościach z rok temu już będzie, przeczytać możemy, iż był on ''opozycyjnym dziennikarzem'' i ''krytykiem Kremla'', który przekazał zachodnim mediom taśmy Litwinienki. Nic tam jednak o tym, że to właśnie Dorenko wylansował Putina na męża stanu, walnie przyczyniając się do jego sukcesu wyborczego, i de facto wprowadzając kagiebistę na Kreml! Parę słów o nim: urodzony w resortowej rodzinie jak większość przedstawicieli posowieckich elit, konkretnie radzieckich wojskowych sam nie uzyskał wstępu do armii ze względu na problemy ze wzrokiem. Ostał się więc dziennikarzem, jednak niespełnione ambicje militarne przeniósł w dziedzinę żurnalistyki, którą traktował jak bitwę. Dosłownie - podczas wojny domowej w Angoli podobnie jak Kapuściński służył za ''tłumacza'' między sowieckimi ''doradcami wojskowymi'' i komandosami, a licznymi tam wówczas oddziałami kubańskimi walczącymi po stronie miejscowych afro-komuchów. Sprytnie obchodził nieuchronnie nasuwające się przy tym pytania o jego związki z radzieckimi specsłużbami przecząc współpracy z KGB - może być, ale nie wspomniał za to o GRU, co byłoby naturalne, biorąc pod uwagę jego korzenie. Po rozpadzie ZSRR stał się dziennikarskim ''cynglem'' Bierezowskiego, i to na jego zlecenie naszykował kompromaty na Niemcowa, publikując wywiad z dwiema najętymi przez się kurewkami, które zeznały fałszywie przed kamerami tv, iż polityk znany skądinąd ze słabości do dziwek miał je po skończonej ''robocie'' porzucić bez zapłaty, cham jeden. Również z inicjatywy wspomnianego żydoruskiego oligarchy wylansował jako się rzekło kompletnie nieznanego dotąd rosyjskiej opinii publicznej Putina, zarazem z piekielną wprost przemyślnością niszcząc skutecznie wizerunek jego ówczesnych konkurentów, byłego premiera Primakowa i mera Moskwy Łużkowa. Tego ostatniego począł grillować medialnie tytułując ''mężem swojej żony'', co boleśnie a celnie godziło w ego władczego polityka, dobił go zaś oferując mu na antenie przebranie za mężczyznę, jeśliby przyszło uciekać z kraju umoczonemu w liczne afery finansowe stołecznemu magnatowi. Ilustrował to sugestywnymi obrazami, a to doprawiając moskiewskiemu merowi brodę a la Che Guevara, by wyglądał bardziej ''macho'', to znowu gdyby jednak zdecydował się pozostać przy swej kobiecej postaci, opakowując łysy łeb Łużkowa fryzurą na Monikę Levinsky. Primakowa zaś, typowego postkomunistycznego aparatczyka związanego ze służbami, którego słynna pętla samolotowa w symboliczny niemal sposób oznaczała antyzachodni zwrot w polityce zagranicznej jelcynowskiej Rosji, przedstawił jako zniedołężniałego starca na modłę kremlowskiego ''gerontokraty'' a la Breżniew czy Czernienko, o którym w ZSRR krążył dowcip, że zyskał stanowisko nie nabywając przy tym świadomości. Kontrastem dlań był zdecydowanie młodszy odeń Putin, rzucający w zaaranżowanych na potrzeby mediów walkach swych rywali na matę, traktowany z respektem przez Dorenkę podczas przeprowadzanych przezeń wywiadów z przyszłym jak się wkrótce okazało prezydentem Rosji. I tak oto poparcie dla mających wydawałoby się już pewne zwycięstwo w kieszeni Primakowa i Łużkowa padło na ryj, zaś nieznany ogółowi Rosjan ''liberalny czekista'' z deklarującymi głosowanie nań w granicach błędu statystycznego, nagle stał się carem sondaży co uczyniło jego obiór właściwie czystą formalnością. Wprawdzie Dorenko dość szybko z lizusa przedzierzgnął się w równie jadowitego krytyka swej kreatury de facto, co zupełnym przypadkiem zbiegło się z woltą jego pryncypała Bierezowskiego, gdy nowy władca Kremla zbiesił się żądając pakietu kontrolnego dla swej kamaryli w kartelu mafijnym o nazwie ''Rosja''. Jednak poza surowego moralisty jaką przybrał, besztającego ostro Putina za faktycznie haniebne zaniechania podczas tragedii ''Kurska'' i inne zbrodnie, jawiła się jako skrajnie nieautentyczna u człowieka samemu określającego się jako ''telewizyjny morderca''. Dorenko był niewątpliwie błyskotliwą, diabelnie wprost inteligentną, lecz co tu kryć skończoną dziennikarską kanalią, i medialnym ''razwiedczykiem'' likwidującym bez skrupułów na wizji zlecone mu ofiary. Nie wahał się puścić w najlepszym czasie antenowym politycznego pornola, zapisu jak z dwiema dziwkami zabawia się ówczesny prokurwator generalny Rosji Skur[w]atow, bo ten na zlecenie Łużkowa zaczął węszyć przy mętnych interesach córki i zięcia Jelcyna, co rzecz jasna położyło kres jego karierze, i musiał pójść wskutek afery w zwykłe profesory. Tak więc nie jest mi żal ''opozycyjnego dziennikarza'' Dorenki, podobnie jak i jego bywszego pryncypała, ''liberała'' i ''demokraty'' Bierezowskiego, z tych samych powodów dla których nie boleję nad losem ofiar wewnątrzmafijnych porachunków, tym bardziej iż obaj mają na sumieniu wprowadzenie Putina na Kreml.

A oto kolejny światły krytyk ''homofobicznego'' i ''faszystowskiego'' nieledwie reżimu w obecnej Rosji - Aleksandr Niewzorow, bo o nim mowa, dla kościelnej ''Niedzieli'' to, cytuję: ''znakomity rosyjski publicysta, znany z ostrego pióra''. Z kolei blogowa notka na salonie24 z ''Forum Rosja-Polska'' przywołuje jego peany na cześć ukraińskiej ''jeńczyni'' wojennej, pilotki ''Nadziei'' Szewczenko, przedstawianej przezeń jako ''współczesna Joanna d'Arc'' [ czy tylko ja mam wrażenie, że ktoś tu się dobrze bawi? ]. Ba, podziwia go nawet córka Maryli Rodowicz, zapewne za pasję dla koni, a może i nie tylko. Z polskich mediów najbardziej rzetelnie prezentuje go RMF FM, pisząc o nim na swej stronie jako ''znanym publicyście blisko związanym z Putinem'' i zarazem ''czołowym krytyku prawosławnej Cerkwi'' - no proszę jakiż to z ''konserwatywnego katechona'' dobry krześcijanin, że toleruje u swego boku takowego bluźniercę, dozwalając mu jeszcze na ostanie się jego mężem opacznościowym zaufania podczas wyborów prezydenckich. Tylem znalazł o nim w polskim necie, pora więc uzupełnić ten jakże niepełny obraz o istotne szczegóły, takie jak jego związki z postsowiecką bezpieką, których nigdy specjalnie nie ukrywał, stąd nabył faktycznie kompetencji, by wypowiadać się jako ekspert co do współpracy wielu popów z KGB. Gość zaczynał medialną karierę jeszcze za czasów ''pierestrojki'' w programie ''600 siekund'', takim skrzyżowaniu ówczesnego ''Teleexpressu'' z milicyjnym magazynem ''997'', żerującym na aranżowanych często przez samego Niewzorowa tanich sensacjach, byle podbić sobie publikę i oglądalność, co mu się udało. Początek jego zaangażowania politycznego przypada na '91 rok, gdy wybuchły na Litwie walki o tamtejszą wieżę telewizyjną, podczas których czekiści dokonali masakry demonstrantów, a nasz dzielny ''niezależny'' dziennikarz nakręcił wychwalający strzelających do tłumu kagiebistów reportaż ''Naszi''. Dynamika wydarzeń politycznych burzliwej epoki tuż po rozpadzie ZSRR sprawiła, iż jeszcze bardziej skręcił w nazi-bolszewicką stronę, apogeum jego komuno-faszystowskiego zauroczenia przypadło na okres puczu Chasbułatowa i Ruckoja w '93, gdy przekształcił swój flagowy program w ich tubę propagandową - świadczy o tym dobitnie czołówka tegoż z owego czasu prezentująca dumnego orła, budząc ewidentne skojarzenia z formatami hitlerowskiej propagandy [ sam Niewzorow przyznał później, iż ''eksperymentował'' wtedy z ''faszystowską estetyką'' ]. Po klęsce groteskowego zamachu stanu zupełnie zmienił front, lądując pod opiekuńczymi skrzydłami... Bierezowskiego, w czym być może pomogło koszerne pochodzenie po matce pozującego na ''wielkoruskiego nacjonalistę'' dziennikarza, a jak wiadomo ''jewriej jewriejowi łba nie urwie'', przynajmniej dopóty nie przyjdzie na wywózkę do Auszwica, bo wtedy z żydowskiej solidarności, tego fantazmatu realnych antysemitników, zwykle nie ostaje się nic. On sam przedstawiał to tak, iż jako medialny najemnik obraca działo zgodnie z wolą tych, co lepiej mu płacą, dowodząc tym samym, że jest tak naprawdę wyzutą z wszelkich idei, zwykłą cyniczną kanalią dbałą jedynie o własny interes, i gotową w jego imię nawet zabić, choćby wirtualnie. Kontynuował wszakże swój lans rosyjskiego szowinisty już pod auspicjami żydoruskiego oligarchy, przyszłego ''liberała'' i ''demokraty'', szczując na kaukaskich ''czornożopców'' w swym programie telewizyjnym ''Dni'' tytułem nawiązującego do ultranacjonalistycznej gazety. W '97 roku, a więc na dobre parę lat przed dojściem Putina do władzy, nakręcił na zlecenie rosyjskich specsłużb ohydny propagandowy gniot ''Чистилище'', traktujący o wojnie w Czeczenii. O tym przesyconym patologicznym turpizmem zdradzającym niewątpliwe spierdolenie umysłowe autora obrazie dość rzec tyle, iż otwiera go scena przedstawiająca jak dwie pochodzące z ''pribałtyki'' snajperki masakrują rannych rosyjskich żołnierzy, za nic mając oznaczenie ''czerwonym krzyżem'' ambulansu z nimi. Odwet za to w dalszej części filmu bierze na nich ruski z kolei snajper, strzelając im... w sromy, rzucawszy przy tym przez zęby wściekłą uwagę, iż to po to, aby nie rodziły podobnych im plugawych suk - jak dla mnie kandydat do Oscara, serio, a co najmniej powinni z tego zrobić netflixowy serial, bo i podobny poziom. Teraz Niewzorow ściemnia, iż to właśnie w Czeczenii przekonał się, że rosyjski imperializm jakiemu wiernie dotąd służył nie ma sensu, nie przeszkodziło mu to jednak jak widać w tworzeniu na jego cześć agitpropu powielającego najgorsze goebbelsowskie zagrania. Mimo deklarowanej odrazy do ''żywej Cerkwi'' nie mierzi go też doradzanie pozującemu na prawosławnego konserwatystę Putinowi, gdyż ma ponoć u niego dług wdzięczności, bowiem jak oznajmił w programie niezwykle popularnego w Rosji ukraińskiego vlogera Jurija Dud'ia, to Władimir gdy jeszcze służył w administracji Sobczaka powstrzymał swego ''liberalnego'' pryncypała przed wydaniem nań wyroku śmierci. Rzecz jasna należy podejść do tego z uzasadnionym sceptycyzmem, gdyż ten cwany żydoruski chucpiarz i cyniczny medialny oszust niczym Ochódzki ''w życiu prawdy nie powiedział''. Obecnie kreuje się na lucyferycznego nihilistę i obrazoburcę, przy którym prowokacje skapcaniałego Urbana wyglądają wprost żenująco. I ta skończona menda, by nie rzec wprost patologiczny skurwiel nie bez podstaw nazywany ''profesjonalnym mierzawcem'', uchodzi za eksperta od rosyjskiego prawosławia dla rozdawanego w kościołach katolickiego tygodnika, którego sieciowy portal prezentuje się z dumą jako ''wiarygodna strona internetu'', szkoda słów. Nie przeszkadza jego redaktorzynom najwidoczniej, iż pospieszył z usprawiedliwianiem jakiegoś durnia, który sprofanował swymi wygłupami cerkiew wzniesioną ku uczczeniu pomordowanej przez bolszewików carskiej rodziny, podobnie jak inny gwiazdor rosyjskiej opozycji Nawalny. Zachodzę stąd w głowę jaką to pajęczynę między uszami, by nie rzec wprost zawartość koszarowej latryny pod czaszką trzeba mieć, aby nie pojmować że podobne ohydne prowokacje jak te w wykonaniu świecących gołymi kapskami ''Pussy Riot'' zwykłym wiernym w świątyni, podobnie co i parady perwersów pod gołym niebem, pozwalają byłemu czekiście zgrywać ''konserwatywnego katechona''?!

I można by tak jeszcze długo wymieniać podobnych wewnątrzsystemowych opozycjonistów rosyjskich, i resortowych liberałów jak gwiazda ''niezależnego'' dziennikarstwa Jewgienij Kisielow, prezenter i współzałożyciel prywatnej telewizji NTW należącej wpierw do żydoruskiego oligarchy, w czasach radzieckich zwerbowanego przez KGB kapusia Gusińskiego, zanim przejął ją Putin. Obecnie pan Jewgienij mieszka na Ukrainie, gdzie także współtworzył inny ''niezależny'' kanał telewizyjny, podejmując również współpracę z Biełsatem - niestety na stronie wspierającej dzielnie kontrolowaną przez Moskwę białoruską opozycję stacji nie znajdziemy informacji, iż ''baryń'' Kisielow zaczynał karierę jako sowiecki agent w tajnych misjach, wpierw w Iranie tuż przed wybuchem rewolucji jaka obaliła szacha, a następnie czynnie uczestnicząc w radzieckiej inwazji na Afganistan. Naprawdę coraz bardziej podobają mi się ci wszyscy mundurowi wolnościowcy, obojętnie czy to z USA, gdzie wprost najeżona jest nimi ichnia Partia Libertariańska, jak i opisani tu w Rosji, a i my przecież w Polsce mamy swego doktora-masona Sokałę i jego pryncypała z fundacyi Po.int Vincentego Severskiego, który zdobywał libertariańskie szlify w esbeckiej szkole wywiadu w Starych Kiejkutach, kończąc ją w apogeum ''stanu wojennego''. Szacun panowie, serio, za to iż z miedzianym czołem potraficie tak sprawnie duraczyć kucerię w najróżniejszych częściach globu, wciskając im te wszystkie wolnorynkowe, liberalne bzdety jakie łykają niczym modelka kasztany w Dubaju, ja bym się wstydził, przyznaję cienias jestem przy was, to fakt, stąd nabieram respektu. Objaśnienie fenomenu resortowych liberałów jest wbrew pozorom stosunkowo proste, przynajmniej jeśli idzie o Rosję - kto niby miał tam tworzyć ''wolne media'' jak nie bywali w świecie szpiedzy, stąd znający obce języki, obeznani z wrażą ''imperialistyczną propagandą'' by ją zwalczać? Dlatego nie może dziwić, iż pierwsze telewizyjne ''okno na Zachód'' jakim był popularny program ''Wzgliad'', zostało otwarte jeszcze za ''pierestrojki'' pod auspicjami i kontrolą KGB. Jak stwierdził jeden z jego głównych prezenterów, syn radzieckiego agenta, który współpracował z Kimem Philbym Aleksandr Lubimow: ''żandarm korzysta z największej wolności w Rosji'' [ dodajmy - i nie tylko tam... ]. Po resztę równie cennych informacji odsyłam do pomienionej książki, a mimo obszerności notki naprawdę pominąłem ich w cholerę. Co mi w niej przeszkadza to przybrany przez autora nazbyt patetyczny ton wobec Niemcowa, a święty to on nie był jako się rzekło, żaden wstyd taki pociąg do bab u chłopa, a wręcz  godne byłoby to pochwały szczególnie w naszych czasach rozpanoszonego ''niebinaryzmu płciowego'', gdyby nie to, iż nieopanowana chuć zgubiła najwidoczniej tegoż polityka. Przypominam, iż odjebany został w towarzystwie jakiejś damy, która wkrótce po tym tajemniczo zniknęła, prawdopodobnie wystawiona na wabia przez zleceniodawców mordu, co jest wcale częstą praktyką u służb specjalnych, chętnie posługujących się dziwkami do wyciągania informacji od klientów, lub jak w tym wypadku ich egzekucji. Nade wszystko jednak wściekle irytuje zbyt pobłażliwe podejście jak dla mnie do pokolenia tzw. ''szestidiesiatników'', dorastającego w czasie chruszczowowskiej odwilży, rojących o ''socjalizmie z ludzką twarzą'', demokratycznym i bez masowego terroru, co niepodobna. Należałoby opisowi tej patologii poświęcić osobny wpis, a już dość się nawyjęzyczyłem, by więc nie nadwyrężać cierpliwości czytelnika, o ile w ogóle takowy dotrwał dotąd, wspomnę jedynie na końcu o wymienionym w książce Ostrowskiego jednym z głównych współpracowników Gorbaczowa, legendzie ponoć radzieckiego dziennikarstwa Jegorze Jakowlewie. A to ze względu na dość typowy dla przedstawiciela sowieckich elit biogram, tak by dać pojęcie jacy to ludzie odpowiadali za ''głasnost' '' i ''liberalizację'' reżimu, po to aby wreszcie wyzbyć się co do nich typowych niestety u polskich inteligentów złudzeń. Otóż ojciec Jakowlewa był komunistycznym zbrodniarzem, co ciekawe bywszym carskim oficerem, który podczas krótkiego, trwającego zaledwie trzy miesiące szefowania odeskiej Cze-ka w 1919 roku posłał na śmierć blisko pięć tysięcy ludzi, w tym własnego ojca jako ''monarchistycznego reakcjonistę''. Ponoć jego matka na wieść o śmierci męża, i zarazem straszliwej zbrodni ojcobójstwa jakiej dopuścił się własny syn, popełniła samobójstwo. Mimo to ''pierestrojkowy'' synalek znalazł dla resortowego tatki ciepłe słowa usprawiedliwienia w książce swego autorstwa opublikowanej na pocz. lat 60-ych zeszłego stulecia, tłumacząc zbrodniczy czyn rodziciela jego ''żarliwością rewolucyjną'' i wynikłą stąd nietolerancją - ''najbardziej godną podziwu cechą u prawdziwego bolszewika'' jak sam tamże pisał. Pozostawiam to kurwa bez komentarza, bo musiałbym użyć niezwykłej nawet jak na mnie ilości wymyślnych wulgaryzmów. I dla takiego bydlaka polskojęzyczne merdia rezerwują tytuł ''ojca niezależnego dziennikarstwa w Rosji''... Cóż się jednak dziwić, skoro nie brzydzili się knuć z nim Michnik z Wajdą za upadającej komuny, moszcząc sobie w ten sposób zapewne pozycję już w ''wolnej Polsce''. Dobrze chociaż, iż jego syn z kolei zdobył się na uczciwe podsumowanie swych czekistowskich korzeni, czego wstrząsającą lekturę polecam - nawiasem wynika z tejże relacji, że i małżonka krwawego bolszewickiego kata Odessy była agentką ''razwiedki'', także szlachcianka ze starego rosyjskiego rodu.

Tyle. 

ps. Uprzedzając ewentualne zarzuty, czemuż poświęcam tyle uwagi tak oderwanej od krajowych realiów tematyce, akurat gdy państwo stoi w ogniu, odsyłam do poprzednich wpisów, gdzie omówiłem rzecz aż nadto obszernie, i doprawdy nie wiem co niby jeszcze miałbym tu dodać. Co mnie w tym wszystkim intryguje, to fenomen państwowych jak i kościelnych decydentów rozwalających podległe im instytucje, których zachowanie powinno być przecież w ich własnym interesie, przyznam kompletnie tego nie pojmuję. Zarówno antyfiarze ze skłotów, jak i LGBTarianie to przy ministrach obecnego rządu i jeszcze głupszej opozycji, jak i purpuratach cienkie leszcze, mogliby się uczyć od tamtych robienia sztuki antysystemowego rozpierdolu. Dlatego anarchizm tak wolnorynkowy, jak i komunistyczny pozbawione są sensu w Polsce, gdzie już mamy do czynienia z jego odgórnie zaprowadzaną, biurokratyczną postacią, toż samo tyczy antyklerykalizmu w jakim żałośni obrazoburcy typu Urban czy Nergal nie mogą równać się z samym episkopatem.