czwartek, 22 października 2020

Transrasowość.

Opisywany tu ostatnio proces orientalizacji Europy, w tym i Polski [ a przy tym afrykanizacji, ale to bardziej tyczy Zachodu ], i stąd konieczność zaprowadzenia jakiejś formy rodzimego eurazjatyzmu, a nie duginowskich popłuczyn ideologicznych, ma za tło o wiele szerszy, globalny marginalizacji udziału rasy białej w ogólnej puli ludzkości. A ponieważ ''liczba jest siłą'', więc i przedstawiciele kultur i cywilizacji pozaeuropejskich będą wyznaczać wzorce i normy w nadchodzącym świecie, tym bardziej iż Okcydent traci swe ostatnie przewagi jakie posiadał, czyli technologiczną i militarną, przynajmniej na rzecz Azji jak wszystko zdaje się na to wskazywać. Wymierająca na własne życzenie ''cywilizacja białego człowieka'' będzie więc w tak ustawionej rzeczywistości świecić światłem odbitym raczej, niż samemu narzucać trendy jak dotąd. Sądzę, iż szczególnie gorzkie zaskoczenia czekają białą lewicę i liberałów, ufnych w swój przesąd, iż ''wszyscy jesteśmy tacy sami'', i stąd uniwersalizm ''praw człowieka'', jak i ekonomii itd. Natomiast paradoksalnie wróży to dobrze białym nacjonalistom, a nawet rasistom, aczkolwiek z racji wspomnianych wyżej przewag innych ras i cywilizacji, ich rola będzie sprowadzać się raczej do obrony przed kolonializmem, niż samemu go narzucania jak dotąd, już tak jest właściwie. Wyłaniającym się na naszych oczach pluriversum rządzi poróżnienie, to co nas ludzi dzieli i wyodrębnia, a nie jednoczy, doprawdy jak zaślepionym ideologicznie trzeba być, aby tego nie dostrzegać?! W każdym razie ruch ''black lives matter'' jak sama jego nazwa wskazuje żywym dowodem, że rasa jednak ma znaczenie, choć oczywiście jedynie ta dobrze dziś widziana, czyli murzyńska. To samo tyczy innych elementarnych kategorii jak płeć, ale i samookreślenie narodowe, przynależność do danej religii czy kultury, obyczaju itd., powrót na scenę dziejów tychże zagadnień, wydawałoby się całkiem anachronicznych w ujednoliconym na lewicowo-liberalną modłę świecie, wydaje się przesądzony, i to z zupełnie nieoczekiwanej dla entuzjastów globalizacji strony. Zanim zostanę obwołany ''rasistą'', ''szowinistą'', czy ''religianckim obskurantem'', radzę zapoznać się wpierw z fenomenem re-nacjonalizacji potomków pozaeuropejskich migrantów w samej Europie, by daleko nie sięgać zajrzyjmy do raportu OSW, opisującego jak się pod tym względem rzeczy mają w sąsiednich Niemczech:
 
''Problem zależności udanej integracji od siły tożsamości narodowej i patriotyzmu Niemców pokazała także debata, która przetoczyła się w RFN w związku z rezygnacją Mesuta Özila z gry w reprezentacji Niemiec w piłce nożnej. Piłkarz uzasadnił swoją decyzję rasistowskimi atakami na siebie i rodzinę, po tym jak przed mundialem w Rosji sfotografował się z prezydentem Turcji Recepem Tayyipem Erdoğanem i wręczył mu koszulkę z napisem „Dla mojego prezydenta”. Na falę krytyki odpowiedział zarzutami o rasizm i stwierdzeniem: „Jeśli wygrywamy, jestem Niemcem, gdy przegrywamy, uznaje się mnie za imigranta”. W głośnej debacie wokół tego wydarzenia roztrząsano stan polityki integracyjnej RFN i udzielono głosu m.in. młodym ludziom z korzeniami migracyjnymi, ale urodzonym już w Niemczech. Uderzające było ich spojrzenie na problem, które można zrekapitulować w następujący sposób: pretensje do Özila czy innych migrantów, niezależnie czy nowych, czy w trzecim pokoleniu, mogą wynikać z tego, że wymaga się od nich szczególnego przywiązania do Niemiec, a nawet wdzięczności, podczas gdy sami Niemcy nie epatują miłością do ojczyzny i w dobrym tonie jest utrzymywanie daleko posuniętego dystansu do więzi z własnym krajem. Wymaga się jej natomiast od migrantów, a ci nie mają skąd czerpać wzorców. Jeśli mogą identyfikować się w sposób swobodny i emocjonalny z krajem pochodzenia, a nie z tym, w którym obecnie żyją, to tak właśnie robią. Każdy bowiem potrzebuje poczucia przynależności, tzw. tożsamości społecznej, a Niemcy utrudniają identyfikację z RFN. Z zebranych wypowiedzi wynikało także, że Niemcy „bez pochodzenia [etnicznego]”, a jedynie „z paszportem” czują się „Niemcami w zawieszeniu, na próbę”. Dopóki odnoszą sukcesy i trzymają się reguł, są akceptowani, ale jeśli pojawiają się wątpliwości co do ich zachowania czy postawy w konkretnej sprawie, kwestionuje się ich przynależność do „niemieckości”. Choć uważają oni RFN za swój dom, bo tu się urodzili, nie mają poczucia więzi z tym krajem i znajdują się pod ciągłą presją „dawania świadectwa” bycia dobrym Niemcem, mimo że sami Niemcy nie wiedzą, co to znaczy. Żądają oni jednak, by się w pełni zasymilować, a „asymilacja oznacza kastrację, poddają się jej jedynie ludzie bez charakteru.''
 
- toż samo rzec można o Francji, której obecny prezydent zaprzecza nawet istnieniu czegoś takiego, jak ''kultura francuska''. Żyjącym w tym kraju licznym Murzynom i Arabom z byłych francuskich kolonii zarzuca się, że się nie integrują, uczciwie jednak należy przyznać, iż nie mają zwyczajnie z czym, skoro jak wynika z przeprowadzonego parę lat temu sondażu ''bycie Francuzem'' obecnie sprowadza się do picia czerwonego wina, pogryzania go bagietką, i noszenia charakterystycznego beretu, [ brak tylko żarcia kapuśniaku, i wesołego po nim popierdywania jak w farsie z Louisem de Funes ], ciut przymało na tożsamość narodową oględnie zowiąc. Nie usprawiedliwia to rzecz jasna bestialskich zachowań dziczy z francuskich przedmieść, niemniej trudno ukryć, że białe nacje zachodniej Europy poniekąd same zapędziły się w kozojebczy róg. I tak oto paradoksalnie wynarodowione, zglobalizowane całkiem niemal tamtejsze społeczności ''budzą demony nacjonalizmu'' wśród przybyszów z innych części świata, oraz ich potomków, którzy nie tylko terroryzują coraz śmielej tubylców swoim agresywnym szowinizmem etnicznym, rasowym czy wyznaniowym, ale i toczą boje na tym tle między sobą, by wymienić choćby rytualne już naparzanki turecko-kurdyjskie na ulicach niemieckich miast, czy ostatnie zadymy we Francji między Arabami a Czeczenami. Jak widać z powyższego nawet nie wiadomo jak idealny ''wolny rynek'', czy ''społeczna równość klas'' temu nie zaradzą, stąd liberałowie i socjaliści pospołu histerycznie przeczą rasizmowi i fanatyzmowi migrantów, lub tłumaczą je desperacko ''biedą'' i ''brakiem edukacji'', bowiem miażdżą one infantylny wizerunek pozaeuropejskiego przybysza jako nowego ''dobrego dzikusa'', któremu hołdują. Zwyczajnie nie są oni w stanie z racji swych doktrynalnych, całkiem anachronicznych ograniczeń, postawić trzeźwej diagnozy opisywanych tu procesów, gdyż ta wymagałaby od nich zakwestionowania politycznych przesądów, na których oparta jest ich postawa. Swoje rzecz jasna robi też skutecznie zaszczepiony ''mentalny firewall'' jakim jest obawa przed posądzeniem o ''rasizm'', wyjście w opinii publicznej na ''faszystę'' i ''oszołoma'', ponieważ jednak niżej podpisany ma to wszystko tam, gdzie Śmiszek Biedronia, więc będziemy kontynuować nasze rozważania, idąc na nie tylko intelektualne ryzyko. W każdym razie wszystkich liberałów zapraszamy do wytłumaczenia samym muzułmanom, iż religia jest jakoby ''prywatną sprawą'' każdego człowieka, bez wpływu na życie społeczne i polityczne, o ile wręcz nie ''obskuranckim przesądem'' jakiego należałoby się wyzbyć, zaś lewica winna klarować Murzynom, iż ''rasy nie istnieją'' jako takie, stąd przywiązanie do koloru skóry i upatrywanie w nim cech szczególnych zakrawa na głupotę, sądzę że przyniesie to nam wiele radości, pozwalając przy tym pozbyć się cudzymi rękoma post-cywilizacyjnych odpadów zaśmiecających przestrzeń Europy.
 
Co się tyczy zaś rasy, najbardziej groteskowym jest, iż najgłośniej drą ryja: ''black lives matter!'' ciż sami, co twierdzą zarazem, że można dowolnie modelować swą ''płeć kulturową'' niezależnie od biologicznej - a rasę to niby nie?! I owszem, dla działaczy rzeczonego ruchu BLM ''biały'' nie oznacza jedynie osoby o takowym przyrodzonym jej kolorze skóry, ale urasta do uniwersalnej kategorii ''oprawcy'' stającego w obronie ''opresyjnego systemu''. Lewica bezradna wobec wspomnianej politycznej ''różni'', ucieka się do żałosnych manipulacji, a wręcz próbuje ją znieść słownymi zaklęciami, magią ''niebinarności''. Pozwala to białej komuszej swołoczy wyzywać czarną konserwatystkę Candace Owens od ''białych suprematystek'', bo choć Murzynka ma jednak wedle nich ''białe'' poglądy, co też w oczach maniaków czyni ją ''neonazistką'' niemalże. Nie dziwię się zresztą, że mają przez nią pełno w gaciach, i chcą ją niemalże zlinczować, gdyż swą akcją pod nazwą ''Blexit'' pragnie ona wyrwać czarnych Amerykanów z ideologicznej niewoli Demokratów. Tracą oni ich głosy tradycyjnie dotąd zarezerwowane dla kandydatów partii spasionych oligarchicznych globalistów, jaką de facto stała się w międzyczasie amerykańska socjaldemokracja, i rzekomo ''antysystemowe'', a w gruncie rzeczy hojnie wynagradzane grantami lewactwo. Jako akt ostatecznej desperacji raczej, niż manifestację siły należy stąd rozpatrywać ostatnie zamieszki BLM i białych Antifiarzy, znamienne zresztą, iż wśród walczących z tymi ostatnimi ''Proud Boys'', przedstawianymi rzecz jasna w politpoprawnych merdiach jako ''neo-fascist male-only organisation'', choć faktycznie przeważają biali mężczyźni, na zapisach zadym tak gdzieś na oko co najmniej 1/3 stanowią Latynosi, zdarzają się i Azjaci a nawet wcale liczni czarni, po stronie lewaków zaś same białasy:) [ do obejrzenia cudna scena, jak jeden z nich zbiera śliczny cios na buzię ]. Co do mnie nie miałbym nic przeciwko obalaniu pomników faktycznych rasistów jak Karol Marks, o którym to pisał śp. Andrzej Walicki w swym znakomitym opracowaniu ''Marksizm i skok do królestwa wolności'' co następuje, cytat ze str. 30:

''Pojmowanie wyzwolenia ludzkości jako długiego, i okrutnego procesu dziejowego, w którym całe pokolenia i klasy składane są w ofierze przyszłemu triumfowi komunizmu, jest jedną z najbardziej charakterystycznych, aczkolwiek - zwłaszcza na Zachodzie - nie zawsze należycie eksponowanych cech myśli Marksa. W wypadku robotników poświęcanie teraźniejszości na rzecz przyszłości mogło być kompensowane wielkością misji, która wedle Marksa miała być udziałem ich klasy. Ale co z niewolnikami? Marksowska filozofia historii uzasadniała konieczność niewolnictwa, ale nie obiecywała niewolnikom żadnej rekompensaty w przyszłych pokoleniach za doznane cierpienia. Uznawała obiektywną ekonomiczną konieczność niewolnictwa, łącznie ze współczesnym Marksowi w południowych stanach USA, ale nie wyznaczała niewolnikom żadnej wzniosłej misji w dziejach ogólnoludzkich [ w przeciwieństwie do białego proletariatu ''krajów przodujących cywilizacyjnie'' XIX-wiecznej Europy i Ameryki, jak stało w ''manifeście komunistycznym'' - przyp. mój ]. W liście do Annienkowa z grudnia 1846 r. Marks ujmował to bardzo brutalnie:

''Bezpośrednie niewolnictwo jest osią naszego dzisiejszego industrializmu, podobnie jak maszyny, kredyt itd. Bez niewolnictwa nie ma bawełny, bez bawełny nie ma nowoczesnego przemysłu. Dopiero niewolnictwo nadało wartość koloniom, kolonie stworzyły handel światowy, a handel światowy jest nieodzownym warunkiem wielkiego przemysłu maszynowego. Przed powstaniem handlu Murzynami kolonie dostarczały Staremu Światu bardzo mało produktów, i nie zmieniały oblicza świata w sposób widoczny. Niewolnictwo jest przeto kategorią ekonomiczną o bardzo doniosłym znaczeniu. Bez niewolnictwa Ameryka Północna - naród najbardziej postępowy - zamieniłaby się w kraj patriarchalny. Proszę tylko wykreślić Amerykę Północną z mapy świata, a będzie Pan miał anarchię, zupełny upadek handlu i nowoczesnej cywilizacji. A zniesienie niewolnictwa oznaczałoby wykreślenie Ameryki z mapy świata. Toteż niewolnictwo - dlatego, że jest kategorią ekonomiczną - spotykamy u wszystkich ludów od początku świata.''

Nie sposób odmówić powyższemu rozumowaniu pewnej upiornej logiki, aczkolwiek było ono oparte na całkiem fałszywych założeniach, o czym będzie można przekonać się w dalszej części niniejszego wywodu. Dodać przy tym należy, iż w podobny sposób w oficjalnym już artykule Marks wypowiadał się o brytyjskim panowaniu kolonialnym w Indiach, jak więc z tego widać rzekoma ''wina białego człowieka'' była mu głęboko obca. Owszem, był on nieodrodnym dzieckiem swojej epoki kolonializmu i liberalnego rasizmu, radykalnym okcydentalistą gotowym piać peany na cześć byle ruchawki śląskich tkaczy, z pogardą za to traktując współczesne mu niepomiernie większe, ogarniające milionowe chińskie masy Powstanie Tajpingów. Znalazło to ideologiczny wyraz w jego koncepcie ''azjatyckiego sposobu produkcji'', którym obchodził orientalną swoistość przeczącą lansowanej przezeń wszechogarniającej na heglowską modłę historiozoficznej wizji dziejów świata. Autentyczne, nie z PiSowskiej propagandy, ''ruskie onuce'' jak byli [?] naziści Kondzio Rękas i Mati Piskorski, wraz ze swym kumplem niewyabortowanym niestety płodem Nowickiej towrzyszem Michałem, zarzucać pewnie będą powyższym twierdzeniom ''anachronizm'', rozpatrywanie przeszłych wydarzeń poprzez pryzmat współczesnych norm. Niech będzie, tyle że tym samym tyczy to i ówczesnych zbrodni europejskich kolonizatorów, którym na mocy tegoż samego rozumowania nie sposób czynić wyrzutów, jak robi to obecna lewica. Marks pozwalał sobie także na obleśne uwagi w korespondencji tym razem z samym Engelsem, pod adresem swego ówczesnego głównego konkurenta w niemieckim ruchu socjalistycznym, ''pierwszego hitlerowca'' Ferdynanda Lassalle'a, wprost tytułując go tam ''żydowskim czarnuchem''. A to z powodu jego mocno kręconych włosów, prawdziwej szopy ''afro'' jaką nosił on na głowie, szydząc że to pewnie dlatego, iż jego ''przodkini'' puściła się z jakimś Murzynem podczas ucieczki do Egiptu. Skoro zaś wspomnieliśmy o Engelsie, nie sposób pominąć jego jakże niemile obecnie widzianej ''homofobii'', oraz ludobójczych bez mała tekstów jakie publikował za aprobatą Marksa w redagowanym przezeń rewolucyjnym szmatławcu w czasie ''Wiosny Ludów'', zapowiadając tamże wprost eksterminację nie tylko ''reakcyjnych'' klas i dynastii, ale również całych ''ahistorycznych'' nacji, ze słowiańskimi na czele. Zatem z wielką radością powitałbym obalanie pomników wyżej pomienionych socjalistycznych skurwysynów, zamiast stawiania im na kapitalistycznym Zachodzie nowych, jak to niestety ma obecnie miejsce. Podobnie co i wzorem maoistowskich hunwejbinów palenie na stosach kaprawych dzieł tychże kmiotów, samych ''białych, heteroseksualnych mężczyzn'', w czym nie przeszkadza żydowskie pochodzenie Marksa, gdyż to dla czarnych rasistów ''aszkenazista''. Tym bardziej, iż jednym z idoli białej lewicy jest przecież otwarty entuzjasta rządów Hitlera, jakim był arcyniemiecki myśliciel Martin Heidegger. Nie kto inny jak on dał początek radykalnemu zakwestionowaniu niemal całej praktycznie tradycji intelektualnej Okcydentu, w imię powrotu do mitycznych ''źródeł myślenia'', odpowiada także za koszmarnie bełkotliwy język współczesnej para-filozofii, gdyż traci on u niego programowo swój referencyjny, opisowy charakter dla procesualnej ''prawdy bycia'', wreszcie jego zamysły ''reformy'', a tak naprawdę zniszczenia uniwersytetu antycypują niemal dosłownie ekscesy goszystów paryskiego maja '68. Wprawdzie epizod czynnego zaangażowania się po stronie rządu NSDAP trwał u wybitnego niemieckiego filozofa zaledwie niecały rok, nie zrezygnował wszakże powodowany wyrzutami sumienia, lecz oburzony ''zdradą narodowosocjalistycznych ideałów'' przez Hitlera, gdy rzezią ''nocy długich noży'' położył on kres radykalnej frakcji nazistów, z którą Heidegger był związany. Pogratulować więc nowej-starej lewicy intelektualnych patronów, tymczasem karmieni grantami białych burżujów z Fundacji Forda czarni ''radykałowie'', deklarują jak współzałożycielka ruchu BLM ideologiczny dług u chwalcy murzyńskiego poddaństwa jakim był Marks, dowodząc tym samym, iż wciąż są niewolnikami, niechby umysłowymi.

Po prawdzie jednak nie wszystko da się zwalić na współczesne lewactwo, owszem sami Amerykanie sobie nagrabili i mają poniekąd teraz za swoje, skoro... ale o tym z racji obszerności materiału, jakiego nastręcza podjęta tematyka, w następnym wpisie. W przerwie więc niniejszych rozważań, korzystając z okazji pozwolę sobie nakreślić swe polityczne credo, gwoli wyjaśnienia czemu tępię po równi liberałów z socjalistami. Otóż dla jednych i drugich państwo narodowe jest złem, czy to ''koniecznym'' jak dla umiarkowanych wolnorynkowców, lub całkiem już zbędnym u radykalnych zwolenników tej doktryny, albo jak u marksistów ''narzędziem opresji klasowej'', tracącym przeto rację bytu w bezklasowym społeczeństwie komunistycznym. Aczkolwiek zaadaptowana na własny użytek dialektyka heglowska pozwala Marksowi twierdzić bezczelnie przy tym, że droga do anarchii spełnionej komuny wiedzie poprzez zaprowadzenie skrajnego zamordyzmu ''dyktatury proletariatu'', a tak naprawdę tyranii samych socjalistów. Republikanin tymczasem, zwłaszcza żyjący w Polsce i świadomy historii swego kraju, pojmuje trzeźwo iż nie sposób być rzeczywiście wolnym bez własnego, suwerennego możliwie państwa. Jest ono dlań dobrem wspólnym, Rzeczpospolitą właśnie - oczywiście zanim ktoś zarzuci mi ''polityczny romantyzm'', dodam że nikt nie musi mi mówić, iż jej obecna postać w jakiej przyszło nam żyć, jest nią jedynie z nazwy. Niemniej winno to stanowić asumpt do jej naprawy w tym duchu, nie zaś bredzenia infantylnych co najmniej w naszym kontekście libertariańskich bredni, dowodząc jedynie, że traktujący je serio nie pojmują kompletnie, gdzie i w jakich realiach przyszło im żyć. Problemat zachowania państwa narodowego jest absolutnie kluczowym w naszych dziejach, i jakże paląco aktualnym w zglobalizowanym na post-amerykańską, nie-liberalną modłę świecie, co żeśmy wyżej ukazali. Republikanizm stoi także na gruncie solidaryzmu narodowego, przeto nie ma nic wspólnego z socjalistyczną ''walką klas'', przejętą od liberałów przez Marksa, stąd wrogi jest wszystkim fakcjom, które wprowadzają zgubny podział i permanentny stan wojny domowej, szczując przeciwko sobie poszczególne grupy ludności. Dlatego jako zdeklarowany republikański wolnościowiec na równi tępić będę ile tylko starczy mi sił tak pojebane feminazistki, jak i korwinowych stulejarzy, wolnorynkowych kretynów gardzących ''MADkami'' i ''hołotą od pińscet'' samemu będąc zwykle nieudacznikami, lub cwanymi skurwielami pokroju Tołajno, co i lewactwo wynoszące pod niebiosa robotników lub pederastów, uprawiając przy tym pasożytnicze grantożerstwo i wściekłą jak sami diabli polityczną nietolerancję. Bynajmniej nie równa się to ślepemu poparciu dla PiS, gdyż formacja ta choć przypisuje sobie miano ''republikańskiej'', wyraźnie się z roli takowej nie wywiązuje, programowo wręcz anarchizując ład publiczny choćby próbami nadania prerogatyw jakowejś ''policji sanitarnej'' organizacjom poza-rządowym, jak sama nazwa ich wskazuje podległym wrogim nam potencjom. Wbrew temu co bredzą korwiniści o propaństwowej postawie partii rządzącej nie świadczy też mnożenie zbędnych urzędów, wprowadzając przez to jedynie chaos i paraliż decyzyjny na szczytach władzy jak i w samej machinie administracyjnej. Dlatego nie mogę przeboleć, że gdy w obliczu bankructwa politycznego PiS otwiera się dziejowa szansa dla jakiejś faktycznie republikańskiej, propaństwowej siły stojącej na gruncie solidaryzmu społecznego, za ''prawicową alternatywę'' dla partii Kaczyńskiego robi podszywająca się pod takową kuceria, banda wynarodowionych libertariańsko spierdolin typu Jacuś Wilk. Nie idzie stąd o naiwne co najmniej ''kochajmy się'', bo niby ''wszyscy Polacy to jedna rodzina'', istnieje wszakże zasadnicza różnica między doktryną, która uznając naturalność konfliktów w obrębie tego samego społeczeństwa i narodu, zajmuje jednak koncyliacyjną i pojednawczą postawę, dążąc do ustabilizowania sytuacji wewnętrznej kraju w imię zachowania porządku państwowego, a takimi co nieustannie je podsycają z zasady, i nimi się karmią. Takowy syf należałoby spalić najlepiej w piecu, jako polityczny odpad, zaś jego przedstawicieli jakąkolwiek opcję nie reprezentują, poddać srogiej a skutecznej reedukacji metodami Kostka-Biernackiego. Wszystkim oburzonym na podobny ''zamordyzm'' cnotkom przypomnę, że to Republika Rzymska ustanowiła instytucję dyktatora, i zanim uległa ona nieuchronnej degeneracji, przez wiele stuleci znakomicie pełniła swą rolę urzędu dla ochrony  porządku wolnościowego, a nade wszystko jego ekspansji. Przyjdzie kiedy omówić i to zagadnienie szerzej, a na razie tyle w poruszonym temacie, gwoli wyjaśnienia czemu różnica między socjalistami a wolnorynkowcami jest więcej niż pozorna, bowiem to jedynie dwie strony tej samej ''walki klasowej''.

Na koniec jakże aktualnie brzmiące w niniejszym kontekście uwagi Mirona Białoszewskiego, homoseksualisty jakby nie było, z jego ''tajnego dziennika'', które w konfuzję muszą wprawić współczesnych aktywistów LGBT:

''W konsulacie zakłopotanie, że będą mieli nazajutrz pod oknami manifestację. Już było spokojnie, już coś nawiązywali, a tu buch! - skasowanie "Solidarności" i wybuch sprzeciwu. Ja wysłuchuję tych i tamtych. Bo niby co innego wypada? Nie ukrywam swojego dystansu do polityki ani zmęczenia polityką, gospodarką, życiem społecznym, musem polskim. chcę inności, choćby na 6 tygodni. Świata. Ale tu problem murzyński. Opanowali Waszyngton, biali uciekają do miasteczek. Coraz więcej tych czarnych i w N. Jorku. Sam odczułem tu i tam możliwość niepewności siebie - białego, kiedy wracałem 87 Avenue wieczorem między raczej czarnymi niż białymi. W Związku Radzieckim mnożą się islamczycy, żółtacy. Może to zmierzch białej rasy? Panowała na świecie krótko. Wiele dała, w myśli, sztuce. Wiele nie dała. wiele nabroiła. Uroda białych często działa. Ale - biorąc bezstronnie a tanecznie, teatralnie - to to rasa mało rytmiczna, ciężka, krowiasta, a z pretensją, leniwa, a porządnicka, niewytrzymująca konkurencji w zewnętrzności bycia, jako sztuki, w urodzie zwierzęcia.''
 
- to co, kiedy publiczne potępienie Białoszewskiego jako domniemanego ''faszysty'', usuwanie jego książek z bibliotek, i palenie ich na stosach, w waszym wykonaniu ''czerwone'' i ''tęczawe'' bladzie? Rzucam wam na ryj sowiecki plakat propagandowy z czasu wojny polsko-bolszewickiej, ewidentnie odwołujący się do rasistowskich resentymentów wobec Murzynów:


Dla zainteresowanych o co rzecz wówczas szła, wyjaśnienie autorstwa znakomitego historyka Grzegorza Kucharczyka:

''Dzięki bardzo dobrze udokumentowanej pracy Aleksandry Julii Leinwand o antypolskiej propagandzie bolszewickiej w 1920 roku („Czerwonym młotem w orła białego”, Warszawa 2008) wiemy jednak, że do motywów nienawiści rasowej niejednokrotnie sięgała właśnie wojenna propaganda bolszewicka, kierowana wówczas przez… Trockiego.

W jednej z propagandowych ulotek bolszewickich z czerwca 1920 roku, adresowanych do polskich żołnierzy czytamy więc, że Polska – zazwyczaj określana jako „ostatni pies Ententy” – otrzyma pomoc wojskową od Francji w postaci „czarnych murzyńskich wojsk”, jak nazywano kontyngenty kolonialne. A dalej czytamy (pisownia oryginalna): w walce tej stajesz, żołnierzu polski, w jednym szeregu z dzikimi murzynami, podobnymi do ludzi tylko z ciała, bo dusze ich jeszcze nie zbudziły się do życia ludzkiego. Czyż rumieńcem wstydu nie okrywa Cię te hańbiące towarzystwo, w którym umierać będziesz musiał?

Pomijając intrygującą kwestię uśpionych „murzyńskich dusz”, trapiącą wyznawców materializmu dialektycznego, warto zwrócić uwagę, że do podobnej, rasistowskiej z gruntu retoryki odwoływała się również polskojęzyczna prasa komunistyczna publikowana w 1920 roku w Rosji bolszewickiej. Autorzy artykułów to niemal wyłącznie działacze KPP. W czerwcu 1920 roku w jednym z takich tytułów prasowych („Głos Komunisty”) można było przeczytać: Ostatnia deska ratunku – to chyba wojska murzyńskie, które Francja obiecuje przysłać na pomoc Piłsudskiemu. Czarno-żółte diabły z Afryki będą walczyć o niepodległość Polski! […] Niechaj więc murzyn robi swoje. Czerwona Armia wnet sobie z nimi poradzi. Ale niech żołnierz polski nie ima się murzyńskiego rzemiosła. Niechaj bagnet swój skieruje przeciw tym, co nawet murzynów gotowi są sprowadzić, aby się utrzymać przy władzy.

A więc Polacy to nie tylko antysemici, ale również sługusy „czarno-żółtych diabłów z Afryki”. Oto kolejne pole do „interpretacji historycznych”.''