niedziela, 27 grudnia 2020

Od Dżordża Majkela do Heideggera.

Dziś odcinek muzycznie mocno ''banderowski'' uprzedzam, lecz muszę jakoś odreagować krytyczny moment w dziejach pomiędzy ''last krysmaz aj gejw ju maj hart'' a mrocznym rytuałem sylwestrowego Zenka. Z całą powagą na jaką mnie stać twierdzę, iż wspomniany kawałek Dżordżu Majkela jest efektem satanistycznego spisku, perfidnej lucyferycznej intoksykacji mającej na celu zohydzenie świąt Bożego Narodzenia, a puszczany od tyłu zawiera audiobook Heideggera i to w oryginale, czyli esencję czystego zła. Dlatego pedał winien smażyć się za to w piekle na samym jego dnie, tam gdzie puszczają wiecznie zapętlone ''Keine Grenzen'' wywołujące potężne raczysko niczym z dupska Michała Wiśniewskiego. Nie jest to żadna ''homofobia'', głęboko wierzę iż są porządni zboczeńcy nie cierpiący Dżordżu, tak jak my szury świata całego nie ponosimy odpowiedzialności za Niemagistra czy ewidentnie zaburzoną psychicznie spierdolinę, niejakiego Macieja Jana Długosza. Atakując wściekle na swym tubowym kanale wujka Szarpanki sam wprost nawołuje do przemocy wobec kobiet, nie tylko łapania lasek za tyłek na ulicy ale wręcz lania batem po krągłym zadzie. Psychopata zarzuca wujasowi, że jest ''ciapą'' a przecie wedle niego baby chcą być zdominowane, więc dobrze tak ''przegrywowi'' skoro nie zasłużył na ich ''szacunek''. Do tego możemy natrafić tam na wywody jak to Azjatki pragmatycznie lecą na kasę, bo facet winien zarabiać na dom, gdyż nie ma w Chinach ''socjalistycznego ZUS-u'' i tym podobne brednie typowe dla korwinowych stulejarzy. Cóż się jednak spodziewać po kreaturze dla której Krzyś Pieczyński to ''bardzo wyważony i spostrzegawczy człowiek''... Dość jednak o chamie, cieszy zaś iż do Szarpanek w końcu dotarło, że sekta inceli to żadna kontra dla plagi zbydlęconych Julek i karyn. Owszem to jedynie druga strona nienawistnej nam ''wojny płci'' w jaką próbuje nas się nad Wisłą wmanewrować w imię wiecznej imperialnej zasady ''dziel i rządź''. Apeluję więc, nie dajmy sobą manipulować, czas zawalczyć nie tylko o poniewieranych polskich mężczyzn, ale i kobiety którym wraża agentura sra do łbów i to konkretnie. Nie o tym jednak dziś, a jedynie odreagowaniu ''Last Christmas'' - jak dla mnie najlepszym sposobem na to jest ukraiński electro-folk w wydaniu formacji Onuka, prawdziwa dźwiękowa petarda na otwarcie setu:


Bardzo chciałbym mylić się w tej akurat kwestii, aby istniał w Polszcze wykonawca podobnej muzy, który by kończył występ okrzykiem na cześć swej ojczyzny jak to uczyniła taż białogłowa. Owszem, jest wciąż zbyt niedoceniany a świetny Dawid Hallman, od jego ''Der Plan'' a zwłaszcza ''Death of the Monster'' przechodzą ciary, ale jako się rzekło to nisza, więc porównania nie ma. Nie zamierzam jednak się żołądkować z tego tytułu, jakby mijający na szczęście rok nie dostarczył aż nadto powodów ku temu, i lepiej nie łudzić się daremno, że nadchodzący będzie pod tym względem lepszy. Idźmy więc dalej - tym razem w bardziej lirycznym wydaniu Maryna cud dziewczyna z bandurą:


Jakieś chamowate, przećpane gwiazdeczki i *ujowi raperzy zbierają na tubie setki milionów wejść, a to cudeńko ledwie dobija do kilkudziesięciu tysi - ludzie to debil, ciemna masa uwielbiająca tarzać się w gnoju i faktycznie nie ma co tym wieprzom rzucać pereł. Miałem nie narzekać, ale jak tu nie wpaść w melancholię - a skoro tak nie może braknąć Jeffa Buckleya, którego wokal wprost rozbebesza. Wszyscy faszystowscy lewacy co sadzą farmazony jakoby ''biali ludzie ukradli czarnym muzykę'' powinni tego wysłuchać i zamknąć raz na zawsze swe rasistowskie mordy:

 
 

Ja tam panie nie wiem, czy on był pedał czy nie pedał, grunt że chłopak ładnie śpiewał, tak ujutnie aże człeka coś bierze normalnie takiego, że eh. Nie ma co jednak pogrążać się w smutku, skoro pojawiły się już ostre dźwięki dla ożywienia zapodam parę kawałków Meshuggah. Wprawdzie wolę słuchać instrumentalne covery, bo nie trawię rzygulcowatego wokalu typowego dla metaluchów, ale w tej koncertowej wersji zawiera się akurat kapitalny fragment zaczynający się ok. 3 min. 50 sek.:


Mocarne polirytmie sprawiają, że można by do tej muzy wręcz tańczyć:


A to co wyczynia tu swą kawalkadą na bębnach Jego Ekscelencja Tomasz Haake stanowi pokaz rzadkiej wirtuozerii godnej prawdziwego mistrza:

 

- aż chciałoby się zarzucić coś Xenakisa... wszakże nie, powrócimy za to na przedkoniec jeszcze na chwilę do Ukrainy, i tamtejszej prawdziwej już gwiazdy sceny folk-rockowej, gromadzącej tłumy na koncertach. Mowa o zespole DachaBracha, ale tym razem nie w typowym dlań repertuarze, lecz przygodnym występie pań z kapeli podczas zwiedzania niezwykłego miejsca jakim jest Teufelsberg. Zaiste nieziemsko zabrzmiały ich doskonale zestrojone głosy pod kopułą dawnej czaszy stacji nasłuchowej:

Kosmiczne harmonie posłużą za wstęp do świetnego jak zawsze zresztą koncertu jaki w kameralnych warunkach dał polski sekstet wokalny ProModern. Kibicuję im już od jakiegoś czasu regularnie też zakupując albumy do czego rzecz jasna zachęcam, bo to ewenement śmiem twierdzić na krajowej scenie. Znakomici wykonawcy mający doskonale opanowany klasyczny warsztat wokalny, a zarazem nie bojący się wyzwań pod tym względem. Jak sama nazwa wskazuje zespół powstał głównie dla wykonywania tzw. muzyki współczesnej, czyli zazwyczaj post-awangardowej, aczkolwiek tym razem sprawdził się idealnie w lżejszym bo kolędowym repertuarze. Będzie jak znalazł by odczynić profanację tychże kolęd przez cwelebrytów, którym należałoby zalać gardziele rozpalonym woskiem, aby już nigdy nie śmieli poważyć się na podobne bluźnierstwa z okazji świąt Bożego Narodzenia, jak zwykle to czynią niestety, katując tym przy okazji nas. Jedynie odpuściłbym sobie ''ojrokolędę'' tak gdzieś między 9 a 15 minutą, za to polskie i anglosaskie wyszły im mistrzowsko, normalnie mniód na me uszy:

 

I tym oto przemiłym akcentem pragnę w kontrze zakończyć rok, który zapamiętany zostanie jako początek epoki ''nowej normalności'' globalnego psychiatryka, jaki zapanował na całym niemal bożym świecie, choć w nierównym bynajmniej stopniu.