sobota, 19 grudnia 2020

Złota polska niewola.

Zwykliśmy, szczególnie na polskiej prawicy, uważać się za naród dumny, patriotyczny i do przesady wręcz ''wolnościowy'', co przybrać miało straceńczą dla nas postać ''liberum veto''. Tymczasem w oczach bodaj najwybitniejszego, lecz zapoznanego myśliciela politycznego ''sarmatyzmu'' Andrzeja Maksymiliana Fredro, służyć miało ono za narzędzie nie tyle walki z widmem absolutyzmu monarszego w Rzeczpospolitej, co nade wszystko ekscesami ''demokracji szlacheckiej''! Taką oto opinię miał o ówczesnym gminie wyborczym ''panów braci'' - cytat pochodzi z jego ''Scriptorum'', którego przekład z łacińskiego oryginału ukazał się niedawno nakładem Narodowego Centrum Kultury:

''Ta liczna masa jest żądna nowinek, krytyczna, gadatliwa, skłonna do obelg i zdrady, a wśród niej są służalczy stronnictw stołów, wdzięczni dworacy dostojników, niewolnicy dworów, którzy spijają wyłącznie jad z cudzych ust i, bredząc, jeden drugiego przekazywać będą czyjeś wypowiedzi, nie bacząc na to, czy rzeczywiście taką rzecz się miała, lecz różne wyciągając wnioski z zasłyszanego, według własnych sympatii, złości, w celu uzyskania przychylności, stosownie do tego, co korzystne dla kogoś, od kogo słyszano lub komu się to przekazuje.''

- jakże brzmi znajomo, mimo iż od drugiej poł. XVII stulecia, gdy pisano te słowa przeżyliśmy jako naród prawdziwy przewrót społeczny, doznając paru dziejowych katastrof, w tym jednej fundamentalnej czasu II wojny światowej i okupacji, stanowiącej zasadniczą cezurę w naszej historii. Tak więc A. M. Fredro nie miał złudzeń co do realiów demokracji w każdej epoce, bez względu czy tyczy ona warstw szlacheckich, oligarchii magnackiej czy też wyzwolonych z poddaństwa potomków chłopów pańszczyźnianych, jak to ma miejsce w Polszcze obecnie. Niestety środek zaradczy upatrywał w rojeniach o nielicznych cnotliwych obywatelach, którzy za pomocą ''wolnego nie pozwalam'' ratować mieli republikę przed tyranią bezrozumnego motłochu. Jakoś nie przyszło mu do głowy, iż tenże może zwyczajnie niniejszy akt zignorować, tudzież obcy agresor wymusić nań podjęcie odpowiednich dla się decyzji kombinacją terroru i przekupstwa, jak to miało miejsce podczas sejmu rozbiorowego. Straceńczy gest Reytana próbującego daremnie zablokować jego obrady, widomym dowodem co się stanie, gdy szlachetne wolnościowe zasady nie są poparte realną siłą, zdolną oprzeć się brutalnej woli tyrana. Swoisty ''elitaryzm republikański'' zaślepiał niewątpliwie wybitnego myśliciela politycznego na tyle, iż nie pozwalał mu dostrzec fundamentalnej słabości dawnej Rzeczpospolitej, polegającej głównie na etyce cnoty obywatelskiej w myśl zasady, że stoi ona ''nie rządem, lecz prawem [ zwyczajowym ] i dobrymi obyczajami''. W praktyce oznaczało to panowanie frazesu i pieniactwa, niemal całkiem bez przełożenia na konkretne instytucje państwowe, które by ową ''aurea libertas'' międloną ciągiem na sejmikach rzeczywiście zagwarantowały. Znamienne, że takowa postawa wiązała się u niego z awersją do arcyrepublikańskiej przecież formy rządów jaką była dyktatura, niestety podzielaną zdaje się przez resztę ''panów braci'', co moim skromnym zdaniem domorosłego historyka zgubiło I RP. Pacyfistyczny rys polskiego republikanizmu kontrastuje zdecydowanie z jego rzymskim pierwowzorem, dość przypomnieć iż to na czasy republiki właśnie przypada gros podbojów starożytnego Rzymu, zahamowanych dopiero ustanowieniem cesarstwa o ironio, zupełnie na odwrót jak zwykliśmy to przyjmować, upatrując li tylko w imperializmie zaborczości i ekspansjonizmu. Dlatego prof. Andrzej Nowak konstatuje istotny przełom jaki nastąpił w rodzimej tradycji wolnościowej pod wpływem szoku wywołanego zaborami, między dawnym republikanizmem kładącym nacisk na relację obywatel-władca, a insurekcjonizmem zwanym przezeń nieco przekornie ''imperialnym'', dla którego prymarnym było dążenie do budowy silnego państwa pod władczym przywództwem, zdolnego oprzeć się ościennym mocarstwom. Zarazem dostrzega jednak, iż oba te z pozoru sprzeczne nurty łączył w swej praktyce politycznej Piłsudski, odwołujący się przecież otwarcie do instytucji republikańskiego dyktatora, na ile wiernie i nade wszystko skutecznie ją naśladując w realiach jakich przyszło mu działać, to już osobny temat.

Niniejsze rozważania historyczne tyczą aktualnego jak najbardziej kontekstu zdarzeń, jakim była niedawna faktyczna abdykacja obozu rządzącego obecnie III RP z resztek suwerenności, na rzecz budowy europejskiego ''superpaństwa'' a w praktyce kontynentalnego Grossraumu pod przewodem Rzeszy niemieckiej. Absolutnie nie zamierzam tego aktu zdrady narodowej nie waham się rzec usprawiedliwiać, ale też i niestety dobrze pojmuję śmiem twierdzić motywacje jakie za nim stały, których nie da się sprowadzić do prostego zaprzaństwa i głupoty elit władzy. Bowiem nie było innego wyboru w obliczu fundamentalnej słabości dzisiejszej Polski, pozbawionej w istotnym stopniu realnych narzędzi uprawiania polityki, a to w następującej kolejności: własnej, silnej i dysponującej zaawansowanym technologicznie uzbrojeniem armii, budzących respekt tajnych służb oraz zasobnej w rodzimy - podkreślam: rodzimy! - kapitał ekonomii, bo wbrew temu co bredzą liberałowie jak i socjaliści ma on narodowość. Tymczasem Rosja posiada dwa z pierwszych wymienionych czynników, obecne Niemcy zaś dwa ostatnie, nawet jeśli ostała im się już tylko poimperialna masa spadkowa, stąd to one rozdają karty w naszym rejonie świata. Dlatego właśnie by równoważyć ich wpływy, i nie ulec zmiażdżeniu przez obie te obce, i zasadniczo wrogie nam potencje potrzebowaliśmy Amerykanów, a nie bo USA jest niby takie ''fajne'' zaś Trump ''super''. Niestety strategia takowa poniosła klęskę w obliczu zasadniczego kryzysu władzy jaki ma właśnie miejsce za oceanem, gdyż bez względu kto tam w końcu ''wygra'' będzie miał przeciwko sobie znaczną część miejscowej populacji a nade wszystko elit, wyklucza to więc ustanowienie stabilnych rządów koniecznych przecież dla utrzymania przez Stany Zjednoczone swego globalnego prymatu. O tym można chyba już zapomnieć, aczkolwiek sam kraj sądzę mimo wszystko wyjdzie z klinczu obronną ręką, wszakże nie obejdzie się przy tym bez bolesnych wstrząsów, być może nawet zbrojnego konfliktu wewnętrznego jak to raz miało już miejsce podczas Wojny Secesyjnej, obaczymy. Wskutek tego, oraz z racji opisanej już fundamentalnej słabości własnych instytucji państwowych i braku istotnej siły ekonomicznej, pozostało więc politykom rodzimej ''opcji niepodległościowej'' złożyć upokarzający i kompromitujący ich hołd dla jednoczących właśnie Europę pod swym przywództwem Niemiec, targując się na ostatek dla ratowania resztek twarzy, zrobiwszy przy tym dobrą minę do złej gry. Wprawdzie Bartosiak zachwyca się rzekomymi perspektywami jakie ma otwierać dla nas niedawna propozycja wice-Merkelowej wystosowana pod adresem Amerykanów, jakoby dająca szansę na upragnione tak połączenie zasadniczo sprzecznych interesów ''opcji kontynentalnej'' z ''atlantycką''. Konkretnie w tej wizji Niemcy z błogosławieństwem USA mają budować swe imperium europejskie, którego część oczywiście będziemy stanowić, gdy Jankesi przeniosą rywalizację z Chinami w kosmos z racji niemożności pokonania tychże na lądzie, co w rezultacie ma zapewnić całej ludzkości, choć rzecz jasna nie po równo, niesłychany rozwój technologiczny i ogólną prosperity. W praktyce jednak redukuje nas to do statusu pogranicznej marchii niemieckiej, co pan Jacek poniekąd sam przyznaje, z wszystkimi tego konsekwencjami na czele z bezwzględnym podporządkowaniem się najgłupszym nawet decyzjom Brukseli czyt. Berlina, rządom jego namiestników rekrutowanych spośród najgorszej sprzedajnej swołoczy na miejscu. Bowiem wyrazem nie tyle nawet skrajnej naiwności, co wprost głupoty jest przeświadczenie dość rozpowszechnione niestety wśród ludności tubylczej, już tylko z przyzwyczajenia chyba zwanej ''Polakami'', że Niemiec zaprowadzi w końcu nad Wisłą tak upragniony tutaj ''ordnung''. Wręcz przeciwnie, zależy mu właśnie na tym, aby panował dotychczasowy stan chaosu, przysłowiowe ''polnische wirtschaft'', to tylko w rojeniach Zychowicza i Cenckiewicza o Studnickim na jakiego się powołują nie wspominając, miałoby otwierać to przed nami nie wiadomo jakie szanse. Na tym polegał sens znamiennej nauki dla potomków rodu Hohenzollernów, jaką zawarł w swym testamencie politycznym elektor Fryderyk Wilhelm, aby ''trzymać z Rzeczpospolitą'' przez co wcale nie miał na myśli samego państwa, jak do dziś wydaje się wielu naiwnym lub zwyczajnie sprzedajnym ''germanofilom'', lecz właśnie trawiący ją wspomniany na wstępie duch fakcji, prywaty, pieniactwa i zdrady narodowej.

Powyższe skłania mnie do gorzkiej refleksji, że my Polacy nie umiemy w państwo, które jest jedynym sprawdzonym instrumentem realnej polityki, i środkiem rozwoju cywilizacyjnego w tym ekonomicznego, zamiast bajek z mchu i paproci o ''wolnym rynku'' co i ''demokracji pracowniczej'', jakimi karmią nas nasi kolonialiści. I wygląda na to, że przyjdzie nam kolejny już raz w dziejach za to zapłacić, choć raczej na szczęście nie tak srogo jak dotychczas w dziejach bywało - dlatego nie cierpię wszelkich libertarian, gdyż dorabiają ideologię do naszego narodowego zjebstwa! W swej zakamieniałej tępocie nadal wyzywają od ''etatystów'' PiS, który poronioną ''piątką dla zwierząt'' zrównuje instytucje państwowe ze służącymi globalistom organizacjami pozarządowymi, przyznając im do tego uprawnienia jakowejś ''policji sanitarnej''. Ładni mi polscy ''państwowcy'' wyrzekający się resztek suwerenności narodowej w imię kontynentalnego niemieckiego Grossraumu, ''zamkniętego państwa handlowego'' rodem z pism Fichtego jakiego koncept onegdaj tu omawiałem, a kto wie czy nie Wielkiej Europy od oceanu po ocean, o jakiej prawił ojciec obecnego premiera III RP w czym wierny jego przesłaniu jak widać czynnie współuczestniczy. Bowiem Bartosiak pomija niewygodną dlań kwestię co dalej z Nord Streamem, milczy także, iż wspomniana propozycja pod adresem Amerykanów została wystosowana przez niemiecką tzw. ''prawicę'', natomiast tamtejsi socjaliści o silnej post-enerdowskiej komunie już nie wspominając tradycyjnie obstają twardo przy opcji kontynentalnej, czyli osi Paryż-Berlin-Moskwa. Trudno również orzec na ile rzeczony spór ma miejsce serio, a ile w tym kunktatorstwa i typowej dla Niemców zabawy w dobrego i złego policjanta. Zgadzam się z Targalskim, że związki nade wszystko ekonomiczne Rzeszy z Rosją są na tyle daleko posunięte, o Chinach już nie wspominając, iż wykluczają realne zaangażowanie Berlina po stronie Waszyngtonu w Eurazji. Zarazem żywię skromną nadzieję, iż taki nie inny obrót spraw wyleczy pana doktora ze złudzeń jakoby Cichanouska reprezentowała ''siły niepodległościowe'' na Białorusi - powtórzę, com tu konstatował niemal od początku ''wolnościowej'' chryi za naszą wschodnią granicą, że Łukaszenko jako żywa posowiecka skamielina stanowi jedynie przeszkodę w dogadaniu się Francji i Niemiec z Rosją, w imię budowy wszecheuropejskiej wspólnoty sięgającej od Atlantyku po Pacyfik. Jeśli zaś takowy globalistyczny [po]twór dojdzie do skutku, siłą rzeczy Polska ulegnie w jego trybach zmiażdżeniu, chyba że ktoś serio traktuje brednie Sykulskiego o jakowymś ''trójkącie kaliningradzkim'':))). Gdybyż jeszcze podobny rozwój wypadków oferował nam coś w zamian, ale europejski związek post-imperialnych ''dwóch orłów'' i faszystowskiego państwa masonów byłby jedynie unią politycznych, gospodarczych i nade wszystko cywilizacyjnych bankrutów, stąd doprawdy nie wiem jakim cudem zsumowanie trzech zer miałoby dać wynik dodatni?! 

Przy czym tak nakreślona Wielka Europa wcale nie musi, jak chcieliby to Putin z Macronem, reprezentować ''strategiczną suwerenność'', czyli de facto jawną wrogość wobec interesów USA. Owszem, może gładko wpasowywać się w koncept ''rozszerzonego Zachodu'' żywiony przez globalistycznie nastawioną frakcję amerykańskich elit, skupioną w możliwej administracji Bidena a w rzeczywistości Kamali Devi Harris. Bodaj jej naczelny ideolog Zbig Brzeziński tak przedstawiał go jeszcze blisko dekadę temu w swej ''Strategicznej wizji'': wedle niego stoi za nim założenie, iż ''Europa pozostanie niedokończonym projektem, jeśli nie wypracuje głębszej i bardziej wszechstronnej relacji z Rosją''. Nadzieję zaś na to pokładał... w deklaracjach ówczesnego nominalnego przywódcy FR Miedwiediewa! Tak, oficjalny ''mentor Obamy'' a wcześniej prezydenta Cartera dawał się ograć moskiewskim razwiedczykom prostacką maskirowką odstawianą już przez sowietów, czyli rzekomym podziałem na kremlowskich ''liberałów'' i ''twardogłowych'', wariantem starej i znanej do urzygu zabawy w dobrego i złego policjanta. Czyż można było jednak oprzeć się ''strategicznej wizji'' Wielkiego Okcydentu sięgającego jak sam pisał ''od Vancouver po Władywostok'', bowiem - cytuję:

''Obecnej Europie zapewniałby kuszące, nowe perspektywy możliwości i przygód. Rzuciłby jej młodzieży wyzwanie ''pójścia na wschód'', czy to ku północno-wschodniej Syberii czy wschodniej Anatolii - niektórych pociągałyby otwarte przestrzenie, innych niespotykane dotąd szanse dla przedsiębiorców. [ serio, tak stoi w oryginale - przywołuję za dostępnym na rynku polskim przekładem: przyp. mój ] Nowoczesne autostrady i szybkie pociągi przecinające terytorium transeurazjatyckie skłoniłyby ludność do przemieszczania się, a coraz słabiej obecnie zaludniony Daleki Wschód Rosji ożywiłby się dzięki ekonomicznie i demograficznie dynamizującemu zastrzykowi Zachodu.''

- i uwaga, zapiąć pasy!:

''W ciągu kilku lat, w coraz większym stopniu kosmopolityczny Władywostok mógłby stać się miastem europejskim, nie przestając być częścią Rosji.''

- nie wiem co podawali pogrążającemu się już wtedy w demencji Brzeziowi, że wypisywał podobne brednie, ale zapewne jechał na tym samym co Biden. Normalnie widzę oczętami wyobraźni swemi, jak rozpuszczone niczym dziadowski bicz Oskarki i Juleczki z obumierającej zachodniej Europy, ruszają ochoczo kolonizować masowo syberyjskie zadupia, gdzie temperatura często spada nawet poniżej 50 stopni, mroźny wiatr bywa urywa łeb a od zimna tyłek odpada. Doprawdy zabawne są starcze fantazje Big Zbiga o konkwistadorach z Erasmusa, nie wiem tylko czy miejscowi równie entuzjastycznie powitaliby inwazję Enrique'ów a tym bardziej Mokebe u siebie. Obawiam się, że raczej wielu z nich za bezczelne podbijanie do i tak nielicznych pozostałych na miejscu bab czekałby smutny koniec w jakimś mokradle pośród bezkresnej tajgi, a kości niektórych jak i skóra posłużyłyby nawet za świetny materiał do wyrobu szamańskich amuletów czy rytualnych bębnów, zresztą byłby to wreszcie jaki pożytek z tych pasożytów wożących się na grantozie po świecie. Jednak elukubracjom Brzezia przyświeca konkretny cel, otóż:

''Szersza struktura europejska, w której skład wchodziłyby na różne sposoby Turcja i Rosja, oznaczałaby że Europa wciąż sprzymierzona ze Stanami Zjednoczonymi, zdolna jest stać się kluczowym graczem w skali ogólnoświatowej. Powstały tak większy Zachód - o wspólnym terytorium i wartościach - znalazłby się w lepszej pozycji, by równoważyć rosnące w niektórych częściach Eurazji ciążenie ku religijnej nietolerancji i politycznemu fanatyzmowi, czy też narastającej nienawiści nacjonalistycznej, oferując atrakcyjniejszą od nich alternatywę ekonomiczną i polityczną. [...] Strefa wolnego handlu, wolność podróży po Europie [ sięgającej w tej wizji po Władywostok, a nawet Vancouver - przyp. mój ], oraz ostatecznie otwarte możliwości relokacji osób w sytuacji pojawienia się uzasadnionego interesu ekonomicznego, mogłyby stanowić katalizator zmian wewnątrz Rosji, które byłyby zgodne z głębszymi politycznie i łączącymi się z bezpieczeństwem związkami z Zachodem. [ czyt. sojusz militarny z Moskwą i włączenie jej do NATO - przyp. mój ] ''

- Rosja jako integralna część ''zgniłego Okcydentu'': chyba od takowej wizji zarówno tępi wyznawcy Konecznego, jak i prorosyjscy ''jewrazijcy'' gotowi narobić w portki. Nie widzę powodu niby czemu rosyjskie elity miałyby obrać prozachodni kurs jak zakładał Brzeziński, skoro na przykładzie Chin dysponują alternatywnym i bardziej atrakcyjnym dla nich modelem rozwoju. Owszem, w takowym układzie są słabszym partnerem skazanym nieuchronnie na wasalizację, ale być może wzorem tradycyjnej moskiewskiej polityki przystaną na jarłyk chana z Pekinu, byle Zachód nie truł im już o ''prawach nadludzi'' jakich status wedle niego noszą zboczeńcy czy jakieś popierdolone baby z ufarbowanymi kołtunami na łbie. Tym bardziej, iż nie daje on w praktyce nic w zamian, jakiejkolwiek istotnej modernizacji technologicznej zapewniającej realny progres pogrążonemu w zastoju cywilizacyjnym krajowi. Obaczymy, kluczowy pod tym względem będzie rozwój wypadków na Białorusi w najbliższych miesiącach, stąd należy się im uważnie przypatrywać, bo tam zapewne rosyjskie tajne służby z błogosławieństwem Zachodu przeprowadzą operację ''demokratyzacji'' państwa, po dobroci lub nie zależy jak się ''baćka'' zachowa. Jeśli rzecz się powiedzie, przetestowany schemat może być zastosowany na odpowiednio większą skalę już w samej Rosji, gdzie nastąpi wymiana ''katechona'' na ''lepszy model'', bardziej strawny dla Brukseli i obecnego Waszyngtonu - skoro ''mentor Obamy'' przypominam brał za dobrą monetę ''liberalne'' frazesy Miedwiediewa, ''wolnościowa'' maskirowka ma wszelkie szanse powodzenia. Ostatecznie nie kto inny jak sam Putin doszedł do władzy z najbardziej wolnorynkowym programem ekonomicznym w całej historii Rosji, niby więc czemu ''razwiedka'' nie miałaby powtórzyć sprawdzony numer w nowym wydaniu, skoro tak bardzo pragną tego frajerzy z Zachodu, kwestią otwartą jedynie pozostaje czy będzie im się to opłacać. Nasz tak zwany ''rodak'' nie mógł zapomnieć także o roli Polski w kreślonej przezeń globalnej układance:

''Ponadto konsultacje niemiecko-francusko-polskie dotyczące europejskiej polityki wschodniej - kluczowe dla porozumień Unii Europejskiej ze Wschodem i jej ekspansji w tym kierunku - muszą zostać rozszerzone i pogłębione. [...] Poprzez strategiczne otwarcie na Rosję, francusko-niemiecko-polski Trójkąt Weimarski może odegrać konstruktywną rolę w postępach i konsolidacji trwającego wciąż i pełnego napięć procesu pojednania między Polską a Rosją. Francusko-niemieckie wsparcie dla tego pojednania zarówno zwiększyłoby polskie poczucie bezpieczeństwa, jak i przekonałoby Rosję, że ów proces ma szerszy, ogólnoeuropejski wymiar. Tylko wtedy bardzo pożądana zgoda między Polską a Rosją może stać się naprawdę pełna, taka jak w stosunkach polsko-niemieckich. Oba te procesy przyczyniają się do zwiększenia stabilności w Europie. Aby jednak zgoda polsko-rosyjska okazała się owocna i trwała, musi zostać przeniesiona z poziomu rządów na poziom społeczeństw poprzez rozszerzające się kontakty międzyludzkie, oraz coraz liczniejsze inicjatywy edukacyjne.''

- za wzór Zbynio daje powojenne relacje francusko-niemieckie, gdzie:

''Nawet narracje historyczne obu narodów stały się fundamentalnie zgodne, co zapewniło solidną bazę  dla prawdziwie dobrych relacji sąsiedzkich - stworzone zostały tym samym trwałe fundamenty pokojowego sojuszu. Dokładnie ten sam proces należy powtórzyć w wypadku stosunków polsko-rosyjskich, gdy zaś nabierze on już tempa wygeneruje sam z siebie pozytywne efekty międzynarodowe. Polska mogłaby też odegrać kluczową rolę nie tylko w otwarciu drzwi do Europy przed Rosją, ale i skłonieniu Ukrainy oraz Białorusi do ruchu w tym kierunku, co zwiększyłoby motywację Rosji do uczynienia tego samego [ niechybnie - przyp. mój ]. Pożądany historyczny proces rozszerzania Zachodu musi zatem być prowadzony ze strategicznym rozmysłem i solidnie ugruntowany. Powinien wspierać go większy sojusz atlantycki, w którym Polska jest prawdziwym partnerem dla Niemiec, połączonych z kolei przyjaznymi związkami z Francją.''

No i na finał wywodów kreatury Rockefellera prawdziwy odlot:

''Ale nawet bez formalnego członkostwa Rosji w UE zawiązująca się geopolityczna wspólnota interesów między USA, Europą i Rosją [ od Vancouver do Władywostoku ]'' - nie omieszkał na każdym kroku przypomnieć Brzezio - ''mogłaby doprowadzić do powstania formalnych struktur służących konsultacjom w kwestiach wspólnej polityki. Ponieważ wszelkie ciążenie Rosji ku Zachodowi najprawdopodobniej pociągałoby za sobą [ a może nawet zakładałoby ] podobnego rodzaju współpracę z Ukrainą, instytucjonalna siedziba wspomnianego kolektywnego organu doradczego [ a być może nawet Rady Europy ] mogłaby znajdować się w Kijowie - dawnej stolicy Rusi Kijowskiej, która tysiąc lat temu miała związki z Zachodem. Jej lokalizacja na obecnym wschodzie Europy, niedaleko północnych granic Turcji, symbolizowałaby nową witalność Zachodu i jego zwiększający się zasięg terytorialny'' [sic!].

- zaiste cudna wizja, z grzybkami psychodelicznymi można by ją podać, jakiś dr. Feelgood z Białasowego Domu musiał ordynować srogie piguły dogorywającemu gdy to dyktował Zbiggy'emu, na pewno nie był to mefedron ale lepsze gówno dla elitarnych ćpunów. Możliwe też, iż Brzezio faktycznie był jaszczurem z kosmosu o co wielu go podejrzewa, bo tylko ktoś totalnie oderwany od Ziemi mógł sadzić podobnie odjechane farmazony. Po co się jednak krygować, niech od razu siedzibą władz takowej globalistycznej struktury zostanie okazały reprezentacyjny pałac Chabad Lubawicz, wystawiony na miejscu przez oligarchę Kołomojskiego, zaś jej fuhrerem sam Hunter Biden, przecież wyśmienicie się do tego nadaje jako potencjalne skrzyżowanie Heliogabala z Iwanem Groźnym. Szydzę, ale tak naprawdę nieszczególnie mi do śmiechu, bo rzecz w istocie jest śmiertelnie serio i nie napawa zbytnio wesołymi refleksjami co do rzeczywistego statusu Rzeczpospolitej. Bez złudzeń więc, dla nastawionej globalistycznie części amerykańskich elit politycznych, których nieodrodnym reprezentantem był Brzeziński, Polska stanowi zaledwie mało istotny pionek na obejmującej całą planetę ''Wielkiej Szachownicy'', zmuszona przez nie do poświęcenia swych żywotnych interesów w imię zaprowadzenia poszerzonego o Rosję Zachodu sięgającego ''od Vancouver po Władywostok'' [ czy raczej ''Wielkiej Północy'' z epicentrum w Arktyce, geograficznie rzecz rozpatrując ]. Nie dziwota stąd, że takowy zaprzaniec jak Big Zbig, wynarodowiony na globalistyczną modłę wzorem ''czerwonego hrabiego'' Gurowskiego, robi do dziś za autorytet dla rodzimych kanalii pokroju Zdradka czy Tomka Lisa. Jakby tego mało, facet wypisujący podobne brednie jest nawet po śmierci bodaj czołowym ideologiem obozu politycznego, który przodował w zarzucaniu Trumpowi rzekomej ''ruskiej agenturalności''! I dlatego mimo że ten ostatni nie jest ideałem oględnie zowiąc, prezentuje się i tak stokroć lepiej na tle spadów z administracji Obamy, jakie stanowią trzon szykującej się do objęcia władzy na drodze faktycznego zamachu stanu ekipy figuranta Bidena. Jeśli ''wybór'' tegoż uzyska oficjalną sankcję, czeka nas nie tylko ofensywa nad Wisłą LGBTarianizmu i 447 już na pełnej kurtyzanie, a nie pół gwizdka zaledwie jak za ambasadorowania nieszczęsnej Mosbacherowej, ale nade wszystko nawrót ''resetu'' z Rosją i to w wersji 2.0 zapewne. Jeszcze więc zatęsknimy za Żorżetą i jej oszałamiającymi kreacjami...

Zważ przy tym czytelniku, że mowa nie o jakichś abstraktach, lecz od tego jak potoczą się dalsze losy opisanych tu projektów zależeć będzie jakie sumy zapłacisz za prąd i gaz, ile zarobisz realnie i czy w ogóle będziesz miał co do gara włożyć [ pomijając już całkiem, czy przez to znowu nie spadnie ci jaka bomba na łeb jak przodkom ]. Wszakże nie powinno to nas czynić ślepym na dywersję ideologiczną LGBT i tym podobnych szkaradzieństw, robiących za współczesny odpowiednik ''praw dysydentów religijnych'', które służyły mocarstwom rozbiorowym za wygodny pretekst dla siania chaosu w Rzeczpospolitej. Kwestię tę również pomija jakoś Bartosiak, mimo iż sam konstatuje słusznie, że trudno o utrzymanie dotychczasowego prymatu Okcydentu w rywalizacji technologicznej z Chinami i ogólnie Azją, jeśli zachodnioeuropejskie uczelnie dalej będą pogrążać się w intelektualnej demencji pseudonauk pokroju ''gender''. Wreszcie nie słyszałem jakoś, by Niemcy wystosowały pod adresem Polski jakąś sensowną ofertę, przysyłając tu swego emisariusza do rozmów z naszymi decydentami, to nie złotousty pan Jacek powinien biegać za tym po stolicy wydeptując korytarze ich biur, lecz przedstawiciele samego Berlina jeśli im na tym naprawdę zależy. Jak on to sobie niby wyobraża, że będziemy się w tym celu napraszać lokajsko Merkelowej wzorem Tuska, szarpiąc ją za nogawki czy jak? Tymczasem jedyne co mają dla nas zachodni sąsiedzi to stara prusacka pałka, tym razem ''praworządności'' czyli nie przestrzegania praw już nie miejscowych lutrów i folksdojczy, lecz zgodnie z mądrością etapu wszelkich dewiantów, w tym lesbijek i niebinarnych bezpłciowców cierpiących okrutne męki z braku możliwości dokonania wirtualnej w ich wypadku aborcji [ szkoda wielka jedynie, iż nie na sobie samych ]. Czniam więc taki ''sojusz kontynentalny'' z Niemcami - niech spłacą wreszcie należne Polakom reparacje transferem pozostałych im jeszcze nowoczesnych technologii oraz uzbrojenia, a nie jakimś syfem z demobilu to pogadamy. Sami sobie zresztą szkodzą w swej typowo germańskiej, zadufanej głupocie każącej traktować nas jako wschodnioeuropejskich ''Irokezów'', niedorosłych do ich wyrafinowanej ''kultur''. Tymczasem bodaj tylko my, i może jeszcze inne narody Międzymorza zapewnić im mogą wykwalifikowaną siłę roboczą oraz kadrę inżynierską konieczną dla budowy wymarzonego przez nich europejskiego Grossraumu, bo przecież nie nachodźcy z Bliskiego Wschodu i Afryki! Czy w związku z tym, powtórzę z naciskiem, ktoś tam potraktował nas poważnie występując z następującą ofertą: ''dobrze Polacy, pojmujemy że nie chcecie już zapierdalać na kolanach zbierając szparagi u bauera za jakieś gówniane stawki, podniesiemy więc wasz status materialny i kwalifikacje, wprawdzie nadal będziecie robić dla nas jako podwykonawcy ale zarabiając wreszcie solidny grosz, ciesząc się osłonami socjalnymi naszego rynku pracy itd.'' - było tak? Gdzieżby, więc czas szykować sobie jaki dupochron na wypadek przesądzonego zdaje się bankructwa takowej Wielkiej Europy pod przewodem Niemiec, w tym akurat zgadzam się z Ziemkiewiczem, fatalnym historiozofem ale jako publicysta zwykle trafnie odgadującym bieżące trendy polityki krajowej, jak i międzynarodowej.

Z powyższego więc płynie nieodparty wniosek, iż Polska skazana jest na  samodzielność, bo przecież za sensowną alternatywę dla niepodległej Rzeczpospolitej nie mogą robić wyżej przytoczone globalistyczne fantazmaty zdemenciałego Big Zbiga, stąd zapewne już całkiem niedługo do najtępszej wynarodowionej dzidy nad Wisłą dotrze nieodzowność posiadania własnego, możliwie suwerennego państwa. Inaczej zapadniemy się w jakowymś globalistycznym bagnie rozpościerającym się od Władywostoku po Lizbonę, a może nawet i Alaskę, lub sczeźniemy w geopolitycznej próżni na wskutek rozpadu dotychczasowego ładu światowego. Nadzieję pokładam stąd nie w żadnym ''narodowym przebudzeniu'' jak naiwnie roili sobie PiSowcy, lecz paradoksalnie właśnie chaosie jaki nastanie wraz z nieuchronnym wygląda na to upadkiem globalnego prymatu USA, co wcale nie oznacza automatycznie przejęcia roli światowego hegemona przez Chiny. Prędzej zapanuje powszechny triumf zasady ''kto pierwszy, ten lepszy'', co postawi Polaków przed brutalną alternatywą: zamiast oglądać się tylko na ościennych lub zamorskich hegemonów, zbudują wreszcie porządne instytucje państwowe konieczne dla przejścia w miarę suchą stopą burzliwego okresu jaki nas czeka, albo też pójdą całkiem na dno zapadając się wraz z gasnącą Europą, przynajmniej sytuacja będzie jasna. Podkreślam stanowczo, że rozstrzygająca jest tu bezwzględna gra interesów, a nie romantyczne ''budzenie narodu'', bowiem jak dotąd stojącym na jego czele pożal się elitom Polska nie opłaca się, dosłownie i nade wszystko w głębszym tegoż strategicznym wymiarze, że powtórzę moją konstatację wypowiedzianą z okazji ostatnich wyborów prezydenckich. Dlatego polski patriotyzm jest tak ubogi, przaśny wręcz i kojarzy się z ''wiochą'' mówiąc wprost, bo reprezentowany głównie przez warstwy społeczne realnie, gdyż ekonomicznie wykluczonych. Dopiero prawdziwy wstrząs, geopolityczne trzęsienie ziemi jakie zapewne nas czeka może wymusić na rodzimej wynarodowionej niemal ze szczętem ''połaniecczyznie'', konieczność zachowania własnego bytu narodowego. Na to jednak w miejsce Januszy byznesu, musiałaby powstać wreszcie nad Wisłą burżuazja narodowa z prawdziwego zdarzenia, pojmująca iż dla własnej prosperity potrzebne jej jest swoje państwo, szczególnie stanowiące nieodparty argument w negocjacjach handlowych silna armia i wywiad, jak i nagradzana odpowiednio za ciężką pracę przywilejami socjalnymi wykwalifikowana siła robocza, zamiast marnie opłacanych i takoż traktowanych ''proli''. Pytanie tylko czy w ogóle możliwy jest wciąż kapitalizm narodowy, do ustanowienia którego niezbędnym instrumentem jest państwo, czy też realna ekonomia wyrodziła się już całkiem w globalistyczny nowotwór, równający grunt dla planetarnej gładzi bez granic etnicznych, religijnych i rasowych coby nic już nie zakłócało cyrkulacji światowego kapitału-? Od tego zależeć będzie jak sądzę przetrwanie Polski, jak by to patetycznie nie zabrzmiało, ale podkreślam jeszcze raz stanowczo, że nie rozchodzi się o wielkie hasła i szumne frazesy jakie niestety zwykły nam zastępować realną politykę i ekonomię, lecz właśnie zasadnicze rozstrzygnięcia w tychże dziedzinach decydujące o zasobności naszych portfeli, warunkach pracy, bezpieczeństwie socjalnym, ogólnie perspektywach. Nie rozchodzi się więc o jakowąś faszystowską statolatrię, ni rusko-pruski ślepy kult Lewiatana z jego niewolniczym poddaniem każdej władzy, lecz formę samoorganizacji nadwiślańskiego ''Lebensraumu'', przestrzeni życiowej w jakiej przyszło nam Polakom egzystować. Patriotyzm stąd dla mnie to nie okazjonalne pomachanie sobie flagami narodowymi przy wtórze gromkich okrzyków, a tym bardziej zadyma i mordobicie z ''lewakami'' czy ''pedałami'' jak to niestety chyba pojmują często zwykli narodowcy, tylko konkretnie administracja państwowa sprawnie zarządzająca i uorganizowana, oraz wymienione instytucje typu wojsko, policja, także solidaryzm zespolonych wspólnym interesem ekonomicznym, a nie li tylko gładkimi frazesami przedsiębiorców i pracowników, jakość usług publicznych świadczonych przez służbę zdrowia czy sądownictwo, urząd gdzie petent nie jest traktowany jak gówno, uczelnie reprezentujące wysokie standardy naukowe itp. 

Wybór przed jakim stawia nas rozwój wypadków dziejowych jest prosty: albo ogarniemy wreszcie jakoś nasze miejsce na Ziemi, albo zwyczajnie trafi nas szlag, poniekąd na własne życzenie. By tak się nie stało koniecznym jest uświadomienie sobie w końcu przez Polaków własnej fundamentalnej ''inności'' narodowej, zarówno od tych ze Wschodu jak i Zachodu. Prześlepianie jej zwłaszcza w stosunku do ostatniego stanowi naszą główną, obok wymienionej powyżej wadę narodową, przybierając wprost masochistyczną postać. Szczególnie groteskową tegoż egzemplifikacją są próby przeszczepiania na rodzimy grunt wszelkich LGBTarianizmów stamtąd, gdy Anglosasi nigdy nie musieli bronić swych wolności przed agresją równie despotycznych tyranii co moskiewska, osmańska czy pruska, ani dysponowaliśmy jak oni barierą wodną skutecznie oddzielającą nas od takowych monstrów. Tymczasem porównując się nieustannie z Okcydentem, tudzież utożsamiając wręcz z nim jako jego rzekome ''przedmurze'', więcej mówimy tak naprawdę o sobie samych niż tej wyimaginowanej, istniejącym jedynie w naszych umysłach ''cywilizacji zachodniej''. Tyczy to w równym stopniu rodzimej lewicy stawiającej tu znak równości z ofensywą obyczajowej rozwiązłości najogólniej rzecz biorąc, jak i prawicy gotowej umierać na wirtualnych szańcach w obronie Zachodu przed nim samym. Przez to właśnie mam na myśli konieczność ustanowienia jakowegoś polskiego eurazjatyzmu, absolutnie różnego od duginowskiej, rosyjskiej jego wersji należącej raczej do folkloru ubeckiego, z pogranicza tajnych służb i sekt okultystycznych, stąd żądam stanowczo by nie mylić mej postawy z żywioną przez Macieja ''żelazną dziewicę'' Porębę:))). Dopóty nie zdobędziemy się tutaj na samodzielność myślenia wreszcie, uświadomimy sobie swą fundamentalną odrębność i swoistość tak od Wschodu jak i Zachodu powtórzę, będziemy ślepo powielać w niewolniczy sposób wszystkie najgorsze błędy jednych jak i drugich cywilizacji. Jedynie uparte obstawanie przy swoim, na przekór dziejowym wypadkom może nas ocalić, i podkreślam mocno to żaden ''romantyzm'' ni heroizm lecz kwestia elementarnego wprost interesu narodowego jak i jednostkowego, tak jak go wyłożono powyżej. Na pewno nie wybronią go konfederackie kuce, przedkładające programowo indywidualizm nad państwo i naród, które to mają głęboko w poważaniu, kretyni nie pojmują najwidoczniej, iż nie sposób patrząc trzeźwo kwestii tych oddzielić. Współczuję stąd narodowcom, że muszą się z takową hołotą stowarzyszać i oby już niedługo, czego im rzecz jasna serdecznie życzę, choć sam nacjonalistą jako się rzekło nie jestem, jeśli już bliżej mi do ''sanacyjnej prawicy''. Dostosowanej do realiów obecnej doby oczywiście, a nie pogrążonej w groteskowych resentymentach żywionych wobec postaci Marszałka czy też ''bandyty spod Bezdan'' i ''terrorysty'' jak kto woli, co akurat w moich oczach nie stanowi specjalnej obelgi. Bowiem wobec wyzwań przed jakimi stanęła ponad sto lat temu odrodzona polska państwowość, zdatny do sprawowania władzy w kraju był nie ktoś taki jak Dmowski biegły w zakulisowych intrygach, i przez to świetnie sprawdzający się jedynie podczas negocjacji na konferencji pokojowej w Wersalu, lecz właśnie quasi-republikański dyktator dysponujący ulicznymi bojówkami, wyszkolonymi zresztą przez japoński wywiad wojskowy. Przykro mi, ale jak ktoś się brzydzi takową brudną robotą, znaczy iż nie nadaje się do polityki, która jak wiadomo przypomina równie mało higieniczny wyrób kiełbasy - wegetariańska ''ahimsa'' nie stanowi żadnej alternatywy, bowiem rośliny także wyrastają na kupie gnoju. Z drugiej trudno doprawdy o respekt dziś dla arcyrepublikańskiej zasady ''dobra wspólnego'', gdy wycierają sobie nią gębę równie sprzedajne kreatury jak Moskal, które obok niej nawet nie postały, o nędzy obecnych epigonów ''piłsudczyzny'' już nie wspominając. Póki więc Polacy nie nauczą się tej oto trudnej sztuki budowania instytucji, znajdując dla swych wolnościowych dążeń konkretną formę bez której są one zaledwie pustym, nic nie znaczącym frazesem, będą zbierać cięgi na goły zadek aż do skutku - albo własnego końca. Dziękuję za uwagę.