piątek, 6 marca 2020

Eurazjatyzm albo śmierć!

Ponieważ ostatnio wyzłośliwiałem się nieco na szlachecką respublikę panów braci, że wbrew swemu starorzymskiemu pierwowzorowi nie wykształciła odpowiednio dyktatorskich form rządów co fatalnie miało zaciążyć na jej dziejach, wypadałoby teraz gwoli uczciwości przytoczyć przykłady pewnych niedoskonałych form autorytaryzmu jakie w niej jednak występowały na dowód, że idea ta nie była jej tak całkiem znowu obca. Ponieważ jednak wypadki przyspieszyły z intensywnością huraganowego wiatru piżdzącego właśnie za oknem gdy piszę te słowa, więc gwałcąc elementarne wymogi chronologii wywodu pora odnieść się jakoś do tego choćby wpisem na niszowym blogu, i przejść od razu do rzeczy. Przy czym zastrzegam dla porządku, iż nie zamierzam pajacować pozując na proroka, nie dane mi stąd było odkryć ''superstrukturę rzeczywistości'' ni dysponować magiczną ''szklaną kulą'', staram się jedynie widzieć rzeczy jakimi są na ile rzecz jasna pozwalają mi ograniczone władze poznawcze śmiertelnika. I otóż nie sposób nie dostrzec, że Polska orientalizuje się gwałtownie na naszych oczach wskutek masowego napływu migrantów zwłaszcza z najbliższego wschodu, Ukraińców ale i coraz częściej Białorusinów, jak i przyrastającej w ekspresowym tempie choć wciąż jeszcze dość nielicznej populacji przybyszy z drugiego krańca Eurazji. Proces ten będzie postępował niezależnie od wojny handlowej między dwiema największymi obecnie potęgami gospodarczymi świata i rwania łańcuchów dostaw, nawet jeśli Chiny pierdolną wskutek załamania się produkcji przez wiadomą epidemię, zaś USA utrzymają swój prymat, bo i tak one jak i cały Zachód doświadczają nieuchronnego regresu ''cywilizacji białego człowieka'' [ gdzie jak gdzie, ale w Polsce akurat nie powinniśmy nad tym specjalnie boleć mimo naszej rasy wiedząc, że to sami mniemani ''Aryjczycy'' pogrzebali swoją cywilizację - nigdy dość przypominania tej oto smutnej prawdy, iż ostatnią deską ratunku dla Europy, która okazała się jej kamieniem nagrobnym, miała być III Rzesza... ]. Nie stanowi to dla mnie żadnego zaskoczenia bom już na dobre parę lat wcześniej snuł na blogu Foxa wraz z kilkoma innymi komentatorami rozważania o ''neosarmackim'', rodzimym a nie duginowskim ''eurazjatyzmie'' o turano-łacińskim obliczu zaprzeczającym bredniom Konecznego [ dokładnie niemal osiem minęło niby-zim od tego - Boże jak ten czas leci! ], znam także gościa poruszającego podobną tematykę od dość dawna. Nie to abym był entuzjastą niniejszego procesu ślepym całkiem na zagrożenia jakie ze sobą niesie którym to postaram się poświęcić jeden z najbliższych wpisów, nie zamierzam jednak stulejarsko fochować się na rzeczywistość umierając na szańcach wyimaginowanej przez pana Feliksa ''cywilizacji łacińskiej'', temu również należałyby się osobne rozważania, tu jedynie nadmienimy, iż różnica między rzymskim dyktatorem a mongolskim chanem była znacznie mniejsza niż mogłoby się to wydawać rodzimym ''cyberłacinnikom'' pokroju Wielomskich. 

Tak więc historyczne wywody odłóżmy na bok póki co, i zajmijmy się aktualnymi skutkami jakie nieść może wspomniana orientalizacja obecnej RzPlitej - otóż jednym z nich będzie zapewne powrót do łask nad Wisłą autorytaryzmu jako właściwej dla Azji formy sprawowania rządów [ co powtórzę jeszcze raz z naciskiem wcale nie kłóci się z osadzoną w istocie Europy rzymską formą, wbrew temu co głoszą wyznawcy Konecznego czy kąserwatyści z ''Teologii Politycznej'' ]. Przy czym zastrzec należy, iż nie wymaga to zaraz gwałtownych przewrotów politycznych i usuwania fasady parlamentaryzmu czego dowodem choćby Japonia, gdzie od zakończenia wojny rządzi z kilkuletnią zaledwie przerwą ta sama partia, aby było śmieszniej ''liberalna'' z nazwy. Jawnymi niemal autokracjami za to są Singapur czy zwłaszcza Dubaj, którymi tak entuzjazmuje się kuceria kompletnie bez zrozumienia istoty ich fenomenu, bowiem stanowią one przykład udanego interwencjonizmu państwowego w gospodarce i szerokiego kształtowania przez nie swej polityki społecznej. Paradoksalnie dynamiczny rozwój globalnej ekonomii opartej na wysokich technologiach sprzyja tej wydawałoby się anachronicznej całkiem formie sprawowania władzy. Bowiem wbrew pieprzeniu o ''infoanarchizmie'' i ''cyberdemokracji'' najlepiej nadaje się do premiowanej przez tenże system optymalizacji, synchronizacji działań, stanowi najmniej ''energochłonną'' strukturę zarządzania zdatną do osiągnięcia tak pożądanego tu ''efektu synergii''. Dobrze widać to na współczesnym polu walki opartym na ''sieciocentrycznej'' strategii, którą wymusiło zastosowanie nowych technologii - owszem, wymaga ona wręcz większej samodzielności żołnierza w boju dynamizując zarazem jego relacje z dowództwem, nie są one już tak jednostronne jak to było jeszcze w niedawnym modelu toczenia wojen. Pomnę czytałem onegdaj na xportalu wywiad z jakimś francuskim ''ochotnikiem'' - cudzysłów, bo nie wierzę w spontaniczność zaciągu takowych osobników, podejrzewam, iż w ogromnej większości przypadków mamy do czynienia z komandosami i regularnymi agentami zalegendowanymi w ten sposób, tyczy to również coraz liczniejszych wśród nich kobiet-żołnierzy - walczącym w Donbasie po stronie Rosjan, a mimo to wyrzekającym na ich anachroniczny już całkiem, sowiecki sposób walki polegający na ślepym posłuszeństwie wobec najbardziej nawet idiotycznych rozkazów. Nadal jak za Stalina jeśli mają prikaz by bronić jakiegoś przyczółka będą to robić nawet jeśli sytuacja stanie się całkiem beznadziejna ginąc do ostatniego żołnierza. Zupełnie niepotrzebnie, dlatego prorosyjski ''ochotnik'' wyszkolony jednak wraz ze swymi współtowarzyszami już na nowoczesną, zachodnią modłę premiującą mobilność wycofywał się w takiej sytuacji, oczywiście nie po to by spierdalać tchórzliwie z pola walki, tylko dzięki metodom ''mapowania przestrzeni'' za pomocą zwiadu satelitarnego, dronów, noktowizorów itp. wyszukać bardziej korzystne miejsce dla obrony, a nawet jeśli istnieje taka możliwość obejść linie przeciwnika by dokonać nań ataku z zaskoczenia. Oczywiście to co mówiłem o zapóźnieniu wojennym Rosjan tyczyło jedynie jednostek rekrutujących się spośród mieszkańców Donbasu, a nie regularnych oddziałów rosyjskiej armii, która przeszła gruntowne reformy w duchu wspomnianego ''sieciocentryzmu''. Jak jednak sama nazwa wskazuje zasada przywództwa i centralnego dowodzenia jest tu utrzymana, nawet jeśli sztab nie tylko wydaje rozkazy, ale i modyfikuje strategię w zależności od informacji napływających od walczących w terenie żołnierzy, tak by nadać całej strukturze maksymalnej mobilności i zdolności do samoorganizacji, przystosowania się do zmiennych warunków pola walki. 

Analogiczny jak sądzę proces zachodzi obecnie w przekształceniach innych struktur zarządzania i władzy z państwami na czele, akurat Polski póki co tyczy to najmniej, bo gadanina o ''e-government'' służy u nas zwykle biciu piany, ale ciekawie pod tym względem prezentuje się pobliska Estonia z pozoru tylko nie związana z poruszaną tu tematyką. Wśród rodzimych rozwolnościowców nie ma końca zachwytów nad tamtejszą ''cyber-administracją'' rządową i wskutek tego sprawnością procedur także zakładania własnego biznesu bez zbędnych obciążeń podatkowych - nie mówi się już tylko, że ceną za to jest odpowiednio większa ''transparentność'' transakcji, czyli ich inwigilacja przez tamtejsze służby, które mają prawo zażądać od ''kryptowaluciarzy'' pełnego raportu z przeprowadzanych operacji finansowych za pomocą bitcoinów jeśli tylko powezmą podejrzenie, że służą one upłynnieniu kasy z handlu narkotykami czy bronią na ten przykład. Całe to pieprzenie o zdecentralizowanym ''państwie w chmurze'' ma przykryć fakt, iż jego status potencjalnego kraju frontowego i daleko wysuniętego przyczółka na rubieżach NATO wymusił zmiany i dostosowanie aparatu administracyjnego do wymogów zachowania bezpieczeństwa narodowego. Czynniki dowódcze Paktu doskonale zdają sobie sprawę, że jak głosi raport związanego z amerykańskim wywiadem wojskowym think tanku Rand Corporation wystarczy uderzenie ruskich oddziałów wyprowadzone z rejonu Pskowa, by zająć wszystkie ''nadbałtyckie tygrysy'' w ciągu zaledwie 3 dni, i wątpliwym niestety jest by nasze wojska mogły przynieść im wsparcie przez wąskie gardło łatwego do zablokowania Przesmyku Suwalskiego, pomijając już czy posiadamy w ogóle zdatne ku temu siły. Dlatego zapewne mieszczące się w estońskiej stolicy NATO-wskie Centrum Doskonalenia Cyberobrony stało za przeniesieniem zaczerpniętego z korporacyjnej praktyki konceptu ''ambasady danych'' na grunt strategii działań tamtejszego rządu, tak by umieszczona w Luksemburgu ''kopia zapasowa'' zdigitalizowanego e-państwa pozwoliła na jego odtworzenie w razie rosyjskiej inwazji. Skądinąd warto by zastanowić się nad statusem takowego ''elektronicznego rządu na wychodźstwie'', czy potrzebuje on jeszcze dla utrzymania swej egzystencji zajmowania określonego terytorium - kwestia niebagatelna w czasach, gdy największe korporacyjne potęgi zaczynają przypominać parapaństwowe twory z własną administracją, dysponującymi ogromnym kapitałem przewyższającym połączone budżety wielu oficjalnych państw, tajnymi służbami i siłami zbrojnymi a jeśli Pejsbukowi uda się wprowadzić Librę także swoją walutą. Spokojnie można więc założyć, iż nawet gdyby jakimś cudem spełniły się onanistyczne rojenia jebawczan o tym jak to będzie w akapie, i tak cała zabawa zaczęłaby się na nowo bo tylko święty dysponując takową potęgą i gotową właściwie strukturą rządu mógłby oprzeć się pokusie ustanowienia swojego imperium, a jak wiadomo władcy kapitału do nich nie należą [ nie zaradzi zaś temu ''oddolna demokracja'' bezmyślnych przeważnie i biernych konsumentów, nie mamy więc też zamiaru majaczyć z kolei o ''anarchokomunizmie'' fetyszyzując ślepe, podatne na manipulację masy ]. W każdym razie jest dla mnie oczywiste, iż w zglobalizowanym świecie państwo nie zaniknie lecz zmutuje niczym peezel w bliżej nie rozpoznaną jeszcze, wykuwającą się dopiero na naszych oczach postać, coś w rodzaju ''sieciocentrycznego autorytaryzmu'' jak wszystko na to wskazuje [ podobnie co się tyczy narodu, rasy etc. ]. Wcale nie kłóci się to z formalną ''decentralizacją'' i hasłami ''oddolnej demokracji'', ''samorządności'' etc., gdyż ukryty za ich parawanem i nie ujęty już w karby jawnej hierarchii nowy e-rząd może przez to dysponować znacznie większym zakresem władzy, o środkach inwigilacji i manipulacji opinią społeczną już nie mówiąc.

Potrzeba zaś zapewnienia sprawnej struktury zarządzania jawi się jako warunek dalszego istnienia wręcz polskiego państwa i narodu wobec czekających nas wyzwań, choćby w związku z globalną histerią wokół koronawirusa, i to niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z faktyczną pandemią, czy też jedynie gigantyczną ściemą pod której to pretekstem zarządzono generalny test zdolności mobilizacyjnych poszczególnych państw na wypadek jakiejś rzeczywistej rozpierduchy [ nie przesądzając sprawy z braku miarodajnych danych, a nie chcąc ulegać panice jak i lekceważyć ewentualnego zagrożenia zwrócę jedynie uwagę jakim to cudem, gdy to piszę otoczona zewsząd ogniskami zarazy Turcja pozostaje ''oazą'' wolną od choroby mimo jej obozów przepełnionych nachodźcami szturmującymi właśnie Grecję, podobnie powiązane ściśle więzami gospodarczymi z Chinami kraje Azji środkowej o w większości pokrewnej im rasowo ludności - ?! ]. Żywię mimo wszystko skromną nadzieję, że to fejk, bo inaczej nasze państwo z paździerza rozpadnie się od tego okazując całą swoją niekompetencję i systemowy burdel - jego dowodem choćby nadchodzące wybory prezydenckie: po jaką cholerę urządzać powszechne wybory strażnika żyrandola? Mają one sens tam gdzie panuje silna władza prezydencka jak w USA, gdzie przywódca jest de facto monarchą elekcyjnym, tyle że kadencyjnym a nie dożywotnim, lecz o prerogatywach właściwie tych samych jak nie większych nawet co król, a jaki niby ustrój posiada obecnie Polska? No właśnie, chuj wi jaki, w efekcie formalna jedynie ''głowa państwa'' napierdala się z premierem o dwa kluczowe resorty obronności i dyplomacji, szef rządu z kolei nie panuje ponoć nad własnymi ministrami z których każdy jest udzielnym księciem na swojej grzędzie, ci znowuż nie władają tylko nominalnie podległymi sobie aparatami administracyjnymi poszczególnych ministerstw, przerośnięta i przez to nieruchawa biurokracja państwowa nie kontroluje samorządów stanowiących faktyczne sobiepaństwo, rządy lokalnych sitw itd. Cud, że to wszystko w ogóle jakoś funkcjonuje, patologia dublujących się urzędów o niejasnych kompetencjach jest tu normą, generalnie dominuje kompletny systemowy rozpierdol, rezultatem zaś gigantyczne marnotrawstwo środków, czasu i energii potrzebnej do załatwienia spraw oraz paraliż decyzyjny od góry do dołu machiny administracyjnej kraju, grzech niewybaczalny z punktu widzenia sprawnego zarządzania państwem. Tworzy się przez to błędne koło: ponieważ państwo nie działa, więc nie idzie żyć bez kombinowania ''na lewo'', ale dlatego że każdy cwaniakuje garnąc wszystko pod siebie i traktując państwowe urzędy jak prywatną synekurę mamy państwo do dupy. Analogicznie - nieudolna biurokracja owocuje pogardliwym statusem ''urzędasów'' na czym żeruje korwinizm pospolity, rak toczący życie społeczne kraju, przez to jednak, iż nie ma prestiżu służby publicznej urzędnikami zostają zazwyczaj jakieś niekompetentne miernoty, więc... i tak w kółko. Dlatego zazdroszczę Rosjanom ich elit władzy, niechby i mafijnych: to wprawdzie kraj ogromnych kontrastów, pełno w nim swawolnej, rozbestwionej hołoty zwanej ''głubinnym narodem'', może jednak właśnie dlatego mają oni silnie rozwinięty instynkt państwowy, i stąd najlepsi ludzie spośród nich idą do armii i służb, zazwyczaj terminowali tam nawet jeśli później sprawdzają się w wielkim biznesie. W gruncie rzeczy tak samo jest z Amerykanami, którzy reszcie świata wciskają kity o ''wolnym rynku'' i ''prawoczłowieczyzmie'' łykane literalnie przez kucerię i jej podobne frajerstwo, lecz frazesy te nikt trzeźwo myślący nie traktowałby serio, gdyby nie stała za nimi potęga militarna USA, przede wszystkim floty kontrolującej główne szlaki handlowe oraz aktywnych na całym globie agencji jankeskiego wywiadu, tak wojskowych jak cywilnych. Owszem, finansjerę mają o niebo lepiej rozwiniętą niż Moskwa, ale do normy należy tam, iż po praktyce przy obsłudze prawnej Wall Street idzie się na służbę do CIA, a z drugiej jankeski generał nader często bywa inwestorem - i tak powinno być niezależnie od tego jaki ból rzyci odczuwają z tego tytułu ''rozwolnorynkowcy'', bo wielki biznes i wielki rząd zawsze szły pod rękę, czy to się komu podoba lub nie [ ponownie: nigdy dość przypominania, że choć w amerykańskiej retoryce politycznej króluje piewca ''decentralizacji'' i ''ograniczonego rządu'' Jefferson, faktycznym twórcą Stanów Zjednoczonych jest jego rywal Alexander Hamilton, zwolennik silnego rządu federalnego, stałej armii, imperialnej polityki zagranicznej oraz interwencjonizmu państwowego w gospodarce, który cieszył się przez to wsparciem rodzimego kapitału ]. Niby u nas jest podobnie, tyle że dawne jak i nowe ubectwo, podobnie co i zblatowana z nim lokalna pożal się finansjera to zazwyczaj zwykłe sługusy, nie dość, że dziwki dające na prawo i lewo obcym, to jeszcze o hańbo przy tym tanie, nawet kurwić się ta banda cwaniaczków nie potrafi, za to gorliwie zeżre każdy serwowany im przez takiego czy inszego hegemona szit niczym modelka kasztany w Dubaju.

Nieco światła na panujący w Polsce antysystemowy rozgardiasz i przyczyny powszechnego niestety nad Wisłą antypaństwowego nihilizmu rzucają rozważania o ''totemizmie inteligenckim'' autorstwa Tomasza Zaryckiego i byłego ''frondysty'' Rafała Smoczyńskiego. W skrócie: patologiczna egzystencja w ''strefie zgniotu'' między permanentnie wrogimi nam potęgami Niemiec i Rosji uniemożliwiała w formatywnych dla państwa narodowego czasach nowożytnych zapewnienie nad Wisłą trwałej w perspektywie pokoleń stabilności instytucjonalnej jak i majątkowej. Nie możemy więc poszczycić się tradycją ciągłości aparatu władzy, a nawet do pewnego stopnia i personalną rządzących jak na Wschodzie, i to mimo wszystkich tamtejszych wstrząsów rewolucyjnych i krwawych czystek - bolszewicy choć z powodów ideologicznych wykraczali daleko poza wymogi imperialnej rosyjskiej geopolityki musieli jednak na niej bazować, by zapewnić swemu reżimowi jako taką niechby stabilność, i realizować serio przyświecający im zamysł wywołania globalnej wojny rewolucyjnej z jakim ustanowili Sowdepię. Zarazem nie było tu też szans na rodzime rody finansowe o korzeniach sięgających często początków ''rewolucji przemysłowej'' a bywa nawet, że i późnego ''średniowiecza'' jak to ma miejsce na Zachodzie. W efekcie jedynym kapitałem jaki można było zgromadzić na tych ruchomych dziejowych piaskach nie doraźnie, a tak by przekazać go następnym pokoleniom była wiedza, stąd i hegemoniczna rola inteligencji jako warstwy społecznej dzierżącej nań w tych warunkach monopol niemalże - nie byłoby to złe gdyby nie nabywano jej w zwyrodniałych i przez to wypaczających ją okolicznościach narodowej niewoli. Do dziś niestety stanowi to przekleństwo krajowej polityki, gdyż wskutek tego typowy inteligent nie nabrał państwowej ani finansowej praktyki, stąd nie interesuje go rzeczywistość jaką ona jest, lecz którą powinna być wedle tego co mu się uroiło we łbie, chodzi więc wiecznie sfochowany, iż świat nie dorasta do jego durnych zazwyczaj i wydumanych wymogów, a też i daje sobie ożenić każdy najbardziej nawet ordynarny kit, byle w odpowiednio wygładzonej ''yntelektualnie'' oprawie np. pierdolenia o ''wartościach europejskich'', ''prawoczłowieczyzmie'', ''wolnym rynku'' etc. wedle uznania. Dlatego ludzie uchodzący tu za elitę roją o jakowychś ''szklanych domach'' jako pożądanej wizji ojczyzny, ale żaden z tych nadętych skurwysynów nie pomyśli, iż pierwej należałoby położyć fundament i zapewnić budowli państwa niezbędną kanalizację, o nie - takowe przyziemne, prozaiczne zajęcia są poniżej ich godności, bo to zajęcie dla ''chamów''. O ile przyznajmy przedwojenna inteligencja posiadała pewien etos służby państwowej i patriotyzmu [ choć nie było pod tym względem aż tak cukrowo jak to dziś się zazwyczaj mniema ], to po wymordowaniu większości najlepszych z nich przez obu okupantów, i sprostytuowaniu się oraz wynarodowieniu gremialnie reszty w PRL dziś to w swej masie już tylko rakowata banda patusów gorszych od byle chlora na mieście, bogatych jak na miejscowe warunki mentalnych sebixów takich jak sędzia Mataczak i jego synalek. Przy czym bynajmniej nie idealizuję obecnego ''plebsu'' także przeżartego w dużym stopniu tumiwisizmem i pospolitą samowolą, dowodem choćby tłumy debili na seansach filmideł Patryka Vegety czy SSmarzowskiego, albo posuniętych zazwyczaj mocno nie tylko w latach entuzjastek srogiego batożenia przez śniadych południowców a la ''365 dni''. Daleko mi więc do typowej dla komunistów ''nienawiści klasowej'', bowiem granica między antypaństwową hołotą a państwowcami przebiega dziś w poprzek podziałów społecznych i majątkowych, hierarchia i nierówność byle umiarkowana jest czymś zdrowym i pożądanym wręcz. Jedynie żywię skromną nadzieję, że tych ostatnich pobudzi do działania i zapewni im w końcu realne przywództwo wspomniany napływ przybyszów z Azji, i to właśnie z racji zagrożeń jakie niesie on ze sobą ze względu na stabilność wewnętrzną kraju, inaczej po nas. Poza tym jak już mówiłem na wstępie może wywrze to również pozytywny wpływ tworząc klimat przyjazny dla właściwych orientalnej mentalności autorytarnych form rządów dostosowanych do realiów XXI w., nawet jeśli czasem skrywających się za fasadą parlamentaryzmu i okcydentalnej ''demokracji''. Jeśli do tego rzeczywiście powróci z Wysp Brytyjskich nad Wisłę choć niewielka część emigrantów, bo nie mam złudzeń by kiedykolwiek tyczyło to większości z nich, ludzi co doświadczyli życia w kraju o długich tradycjach rozwiniętej finansjery z jej kulturą do bólu trzeźwej, merkantylnej kalkulacji, w połączeniu z powyższym może dać to niezwykle oryginalny, iście eurazjatycki stop cywilizacyjny. Nie twierdzę, że zaraz przyniesie nam to ustanowienie autorytarnego i zarazem quasi-wolnorynkowego ''polskiego Singapuru'', ale gdyby w rezultacie doprowadziło do obalenia dotychczasowej hegemonii już tylko antypolskiej, rakowatej inteligencji moglibyśmy sobie poczytać to jako naród za niemały historyczny sukces, tak bardzo nam dziś potrzebny, niezbędny wręcz.

Przy tym nie jest nam potrzebna dyktatura chamów [ nie z urodzenia i stanu konta, lecz postępowania i poglądów ], a ludzi inteligentnych - nie mylić z inteligentami, bo w przeciwieństwie do tamtych zainteresowanych poznaniem rzeczywistości jaką ona jest na ile pozwalają im ograniczone władze śmiertelnika, i stąd wyciągających odpowiednie dla się wnioski, czy to aby dostosować do rządzących nią praw swe działania, lub też przemienić ją w miarę posiadanych środków, warunkiem zaś skuteczności jest maksymalnie trzeźwa ocena faktycznego stanu spraw. Nazwij to ''merytokracją'' jeśli ''autorytaryzm'' źle się kojarzy, jeden pies byle wreszcie ktoś posprzątał cały ten burdel na miejscu zapewniając sprawne kierownictwo nawie państwowej, bo tylko dzięki temu mamy szansę przejść w miarę suchą stopą przez czekające nas niechybnie w najbliższej przyszłości dziejowe burze - to iż na szczęście historia toczy się już gdzie indziej, na drugim krańcu Eurazji nie wyklucza jednak, że możemy całkiem konkretnie dostać rykoszetem. Czy aby nie doszło jedynie do podmianki poznamy już po skutkach, póki co spróbować przynajmniej nie ma jak sądzę innego wyjścia, o ile rzecz jasna zarysowany tu scenariusz jest w ogóle realny i będą po temu jakiekolwiek możliwości i przychylna koniunktura, obaczymy. Zastrzec jednak należy, iż emanacją postulowanego przez nas ''turanołacinnizmu'' na pewno nie jest obecny PiS - prezes Kaczyński może by i chciał być nowym Piłsudskim, sęk w tym, iż bardziej przypomina Dmowskiego, nie z wyznawanej ideologii wprawdzie, ale podobnie stary kawaler zeń i polityk gabinetowy... Również jego formacja nie zasługuje na miano parodii nawet sanacji jak bredzą jej wrogowie: czy Ziuk dawałby sobie pogrywać tak jak to czyni z formalnie rządzącymi obecna, schamiała i zezwierzęcona całkiem opozycja? Za realnie piłsudczykowskiego reżimu kodziarstwo wraz z resztą ''patointeligencji'' już dawno miałoby zryte oficerskimi pasami tyłki, urządzono by im Brześć i wsadzono do Berezy, a nie cackano się jak z jajkiem - przykro mi, ale to jedyny język jaki rozumie mafia, a z tym mamy właśnie do czynienia. Sanacja także nie stanowi pod tym względem ideału, przynajmniej jeśli idzie o haniebną spolegliwość wobec przedwojennej globalistycznej banksterki, która nie pozwoliła oskarżanym o rzekome ''etatystyczne ciągoty'' sanatorom na prowadzenie rozsądnej interwencjonistycznej polityki w dobie Wielkiego Kryzysu, o ironio zalecanej przez zdeklarowanych wolnorynkowców Adama Krzyżanowskiego i Ferdynanda Zweiga. W efekcie II RP doznała największej na świecie zapaści ekonomicznej w owym czasie i trwała ona tu najdłużej aż do poł. lat 30-ych, bo piłsudczykowscy fejkowi ''socjaliści'' nie odważyli się zakłócić równowagi korwinowego ''homeostatu'', tak więc rządy pomajowe należy rugać za nadmierny liberalizm ekonomiczny, a nie jakowyś ''etatyzm'', którym jako żywo nie grzeszyły niestety przynajmniej za życia Marszałka. Niemniej obecna formacja rządząca stanowi niedoskonałą wprawdzie jak skurwysyn namiastkę zaledwie myślenia propaństwowego, ale jedyną póki co jaką dysponujemy, stąd objawem skrajnego zidiocenia i zatraty elementarnego instynktu narodowego i poczucia wspólnoty jest popularne wśród kucerii bredzenie ''PiS-PO jedno zło!'' zrównujące ugrupowanie odpowiedzialne za takie żywotne dla kraju projekty jak CPK, przekop Mierzei czy Via Baltica z antypolskimi kurwiami od: ''a po co nam lotnisko? przecież MAMY już w Berlinie!''. Zarazem jednak ponieważ nie jestem ślepym wyznawcą żadnej ideologii ni partii nie przechodzę do porządku nad tym, iż PiS ulega niechybnej ''peezelizacji'' zamieniając się w ugrupowanie ''trzymające za władzę'', stąd faktem jest, że mogą to spierdolić rozkradając olbrzymie publiczne środki między ''swoich'' jak wszystkie dotąd ekipy niby-rządzące obecną RP [ na co remedium nie stanowi bynajmniej postulowana przez zakutego libertariańskiego ćwoka Sośnierza prywatyzacja wszystkiego i wszystkich - debil sam sobie przeczy przyznając, iż KGHM nie jest państwowy, rząd posiada w nim jedynie mniejszościowy udział, więc za poronione rzeczywiście inwestycje zagraniczne tego molocha nie da się zwalić winy na rzekomy ''etatyzm'' ]. Nie jestem przywiązany do szyldów partyjnych, gdyby więc zaproponowano mi jaką sensowną alternatywę bez wahania przerzuciłbym na nią swój głos, nie ja jeden zapewne - i właśnie gdy otwiera się w obliczu postępującej z wolna dekompozycji i korupcji obozu władzy perspektywa dla faktycznie propaństwowej i pronarodowej formacji liderzy Konfederacji obrali kurs na zbydlęconą i wykorzenioną hołotę bredzącą, że ''państwo to złodzieje, a podatki to kradzież!''... Epickie zjebanie historycznej szansy ever, gratulacje skurwysyny: nie pozostawiliście mi więc wyboru chłopcy-narodoffcy i tym bardziej ty post-korwinowa kucerio, aczkolwiek skoro już tak całkiem obrzydły wam rządy obecnego reżimu głosujcie sobie na Krzysia, nawet rozumiem bo mi też robi się niedobrze na widok takich typów jak Tarczyński czy ''nasz'' Kurski, ostatecznie zawsze to jednak lepsze niż ''zawodowy sodomita'' Biedroń > lewicowiec wzorujący się na antyrobotniczym Macronie, tylko nie pierdolcie, że wyborcy PiS dali się kupić za 500+, bo znam mnóstwo przypadków ludzkich spierdolin pobierających to świadczenie a i tak głosujących na PO, i to dopiero jest kurewstwo! Tyle co do bieżączki niezbędnej wszakże by osadzić nasze rozważania w doraźnych realiach, pora wrócić do refleksji natury ogólnej wykazując, iż omawiane tu zagadnienia odpowiadają głębszym, podskórnym trendom pulsującym pod migotliwą, zwodniczą przez to powierzchnią codziennych wydarzeń.

Wszystko to zaś w duchu naszej epoki postmoderny z właściwym jej ''archeofuturyzmem'' bazującym nie tyle na jak to było poprzednio radykalnym przeciwstawieniu fetyszyzowanej ''nowoczesności'' temu co ''wsteczne'', a raczej syntezie obydwu. Powracają przeto do łask przebrzmiałe wydawałoby się formy ustrojowe jak dyktatura czy autorytaryzm, właściwe czasom ''neobarbarii'' w jakiej przyszło nam żyć, przy czym przedrostek ''neo-'' jest tu niesłychanie ważny, gdyż nie idzie o prosty regres do prehistorycznych fenomenów, lecz ich zupełnie nowe wydanie. Do rangi symbolu urastają tu ''eko-jurty'' - pomijając nieszczęsną nazwę tak by opchnąć towar leminżerii i całą ''zieloną'' otoczkę stanowią one połączenie archaicznego i orientalnego konceptu z okcydentalnym, nowoczesnym wykonaniem posiadając na wyposażeniu różne bajery dostosowane do potrzeb współczesnego mieszczucha jakich w oryginale nie uświadczysz. Toż samo tyczy całej polityki klimatycznej - ponieważ wskutek naturalnych zmian klimatu przy okazji których różni hochsztaplerzy próbują ubić interes także polityczny i braku opadów śniegu kurczą się zasoby wody w Polsce, przypomniano więc sobie, że doskonałym jej rezerwuarem są bagna. I tak oto, gdy znakiem nowoczesności w XX w. było osuszanie moczarów i trzęsawisk, tak w XXI przywraca się je na powrót odnawiając meandrowanie przebiegających przez nie rzek, które wcześniej wyrównano przez co woda nie ma jak się zatrzymać i wycieka z nich. A więc sztucznie odtwarza się to co naturalne, i stąd te dalekie wydawałoby się analogie dobrze ilustrują ducha naszych czasów re-konstruowanej tradycji, poniekąd stwarzanej na nowo przeszłości, by nie powiedzieć wprost manipulacji nią od czego nie wolna jest żadna z opcji ideowych, paradoksalnie na czele z programowo niby to ''postępową'' lewicą. Z pozoru przeczy temu proces globalizacji równający grunt pod planetarną gładź bez granic ni państw tak by nic już nie zakłócało doskonałej cyrkulacji kapitału i ludzi, sęk w tym, że jako wywrotowy, rewolucyjny wręcz jest on tym samym dialektyczny, to znaczy tworzy swe własne przeciwieństwo i karmi się nim, bo sam nie posiada natury jako system oparty na kreacji pustego, czysto wirtualnego pieniądza już wprost z powietrza. Dlatego im bardziej dąży do zniszczenia narodów i państw tym więcej wzmaga ich opór, próby zaprowadzenia planetarnego porządku siłą powodują chaos, wysiłki na rzecz światowego pokoju sieją terror i zniszczenie itd. Bowiem globalizm nie oznacza bynajmniej zanikania różnic dzielących ludzi NIEODWOŁALNIE, a nadanie im właśnie globalnego charakteru, tak że konflikt z jednego krańca świata przenosi się na drugi, dotyczy to nie tylko Europy, gdzie wraz z napływem migrantów egzotyczne dotąd spory trawiące ich społeczności stają się naszym udziałem, ale i innych rejonów planety np. w Malezji poważnym problemem jest przestępczość panująca wśród lokalnej nigeryskiej diaspory, z kolei w Indiach Murzyni spotykają się z rasizmem i przemocą ze strony Hindusów itd. można by długo przytaczać podobnych przykładów antagonizmów kompletnie nie przystających do siebie kultur i cywilizacji o jakich nie sposób do niedawna jeszcze byłoby pomyśleć, a dziś stają się niemalże codziennością i żadne banały w rodzaju ''jedna rasa ludzka rasa'' temu nie zaradzą. Nie przeczy temu nawet towarzyszący całemu procesowi nieuchronny metysaż, bowiem mieszańcy z racji zachwiania swej identyfikacji skłonni są do jej chorobliwego podkreślania, stąd większość czarnych rasistów bywa Mulatami, lub tworzą nową wyodrębnioną społeczność jak Metysi trzymający dystans tak wobec Kreoli jak Indian. 

Można by więc zapytać jak ma się do tego idea rzeczpospolitej jako ''dobra wspólnego'', gdzie szukać go w tak zróżnicowanym i pełnym antagonizmów świecie - w kontrze należałoby przypomnieć, iż ani starożytny rzymski republikanizm, ani też nowożytny ''sarmacki'' nie tworzyły jednorodnych etnicznie a tym bardziej politycznie społeczeństw, za to stanowiąc arenę wielu gwałtownych, bywało i morderczych często konfliktów, stąd idiotyzmem jest kreślenie ich sielankowego obrazu jak to niestety do dziś zdarza się w naszej historiografii. Należałoby rozpatrywać je jako miejsce dynamicznego agonu, żarliwego ciągłego sporu, wrzącego tygla gdzie niczym w alchemicznej retorcie uciera się polityczny konsensus tworzący rzeczpospolitą, i w tym wyraża się niesłychana aktualność tegoż ustroju. W tym kontekście sama Eurazja jawi się przez swój ogrom i płynące stąd zróżnicowanie geograficzne, rasowe i kulturowe zamieszkujących ją ludów towarzyszące nierównomiernemu rozmieszczeniu swych przebogatych zasobów jako coś w rodzaju gigantycznego pola geopolitycznego Chaosmosu, które z jednej strony wyłania z siebie pewne państwowotwórcze skupiska, cywilizacyjne ogniskowe jakby, zarazem jednak izolując je od siebie a w końcu skazując na wyniszczającą rywalizację, gdy nadmiernie przyrasta ich moc, egzystencję w wiecznym zagrożeniu inwazją przeciwnika i upadkiem lub implozją. Świadczy to o po-nowoczesnej aktualności ''neosarmatyzmu'' [ rozumianego tu ogólniej jako eurazjatyzm w skali kontynentu już ] paradoksalnie przez jego archaiczność, fundamentalną skłonność do tworzenia dynamicznych ale i przez to nietrwałych, efemerycznych w perspektywie ''długiego trwania'' struktur jak imperium mongolskie, wyłaniających się co i rusz w bulgoczącym ogromnym kotle Eurazji by zaraz po wypłynięciu na powierzchnię niemal natychmiast się weń zapaść dając pożywkę kolejnym, tworząc tym samym razem tętniący, wielobarwny palimpsest cywilizacyjny. Tym zaś o większej ciągłości jak Chiny, Indie czy w mniejszym stopniu Rosja nadając ''pulsacyjny'' charakter o względnie stałym obszarze rdzeniowym i gwałtownie przyrastających terytorialnie, to kurczących się w równie szybkim tempie peryferiach. Bowiem to swoista w swym ''konfliktowym'' charakterze współzależność i niedookreśloność zgodnie z ''entropijnym'' fatum jawią się podstawowymi wyróżnikami wszelkich bytów politycznych czy fenomenów kulturowych na tym ogromnym obszarze od Pacyfiku po Atlantyk. W każdym razie tak rozumiany eurazjatyzm doskonale odpowiada warunkom ''późnej nowoczesności'' z jej efemerycznością i rozpadem wszelkich niemal więzi, wspólnot i trwałych wydawałoby się struktur a przez to pozwala porać się z nimi widząc w tym nie tylko nihilistyczną destrukcję niosącą cierpienie i rozpacz, ale i czynnik twórczy, afirmatywny, odnaleźć jakoś w obecnej ''neobarbarii'' w jakiej przyszło nam żyć, ''nomadycznej'' kondycji współczesnego człowieka. Obala też fałszywą wizję jakoby ''biernego'' Wschodu przeciwstawianą zwykle pogrążonemu w aktywizmie Zachodowi, jak i z kolei tegoż ostatniego rzekomo ''wyjałowionego duchowo'' w przeciwieństwie do ''mistycznego'' Orientu wedle modły pierdolonych hippisów. Optyka takowa pilnie tropi potężne irracjonalne impulsy pulsujące pod powierzchnią ''stechnicyzowanego'' Okcydentu dostrzegając zarazem niemałą dozę racjonalizmu np. w materialistycznych systemach filozofii Wschodu. Nade wszystko jednak przeczy radykalnie wykluczającemu przeciwstawianiu ich postrzegając oba krańce Eurazji/Azjopy jako dwie strony tego samego medalu, akcentując jedność nie sztuczną wszakże, lecz afirmującą się paradoksalnie poprzez sprzeczności nabierające dzięki temu twórczego charakteru na wzór starożytnego ''agonu'', wspomnianego już ducha sporu i rywalizacji przenikającego całą kulturę dawnych Greków. Wprawdzie odpowiadał on za wyniszczające wewnętrzne konflikty z Wojną Peloponeską na czele, jednak stał również za ich bezprecedensowymi osiągnięciami cywilizacyjnymi z których przecież do dziś czerpiemy, sam hellenizm także może służyć za przykład udanej syntezy eurazjatyckiej, szczególnie jeśli idzie o istniejące przez kilka stuleci na terenach pokrywających się częściowo z dzisiejszym Afganistanem, Pakistanem i północnymi Indiami królestwo Indo-Greckie [ prawdziwy koszmar Konecznego ]. Po jego upadku wpływy Hellenów bynajmniej nie zanikły na tych terenach dając w efekcie unikalny amalgamat kulturowy w postaci sztuki greko-buddyjskiej indyjskiej krainy Gandhary, świadectwem czego wspaniałe posągi Buddy i bodhisattwów odzianych w greckie szaty:




Czy w związku z tym, że przywołam refleksję jednego znajomego, osobowość uformowaną przez doświadczenie tak szeroko rozumianego, egzystencjalnego wręcz ''pogranicza'' można by nazwać ''agonistyczną'' za Huizingą ? Stanowiłoby to wówczas remedium na bierność i tchórzostwo współczesnych Polaków, ich wieczne i daremne poszukiwanie nieosiągalnego tu na Ziemi ''świętego spokoju'' i przybierającego formy zbiorowej histerii wręcz lepienia wspólnoty na siłę wyrażające się w bezrefleksyjnym ''kochajmy się!''. Żądanie niemożliwej jedności owocuje paradoksalnie zaciekłością konfliktów do eksterminacji wroga włącznie, rozwiązaniem jawi się uznanie heraklitejskiej zasady ''wojny jako zasady wszechrzeczy'', bo dopiero w tej perspektywie istnienie antagonisty staje się czymś pożądanym, koniecznym wręcz dla obu stron konfrontacji. Gdzie jest powiedziane, że mamy stanowić jakowyś wydumany monolit, jeśli już to jedyną pożądaną jest właśnie ''jedność przeciwieństw'' dana w tym oto sporze, twórczym poróżnieniu nas samych ze sobą. Postawa takowa kończyłaby wreszcie raz na zawsze z chorobliwym kultem słabości w jakim wychowuje się nas jako naród, co trafnie zdiagnozował dr Piotr Kimla podczas dyskusji o recepcji Tukidydesa w nadwiślańskich realiach pocz. XXI w. czyniąc spostrzeżenie, iż ''Polacy mają problem z dystynkcją między siłą a nadużyciem siły''. Przekonał się o tym przeprowadzając mały eksperyment wśród swoich studentów, gdzie na kwestię wyboru między mocą a jej brakiem wszyscy jak jeden mąż reagowali odruchową niemalże identyfikacją ze słabszymi, siłę zaś kojarząc wyłącznie ze złem i przemocą - i dopóty tak będzie trudno się dziwić, byśmy zasługiwali na inny los jak nacji przegrywów szukających pocieszenia dla beznadziejnej karmy w kolejnych ''moralnych zwycięstwach''. ''Dystynkcja'' stanowi tu słowo-klucz, bo nie idzie o to by w kontrze gardzić słabszymi i czcić siłę dla niej samej, prometejskie napinki nie są żadną alternatywą dla godnego jedynie ''polaczków'' duchowego kundlizmu, tak więc nie ma mowy o komunistycznej lub nazistowskiej ''religii śmierci'' z jej świeckim, podszytym nihilizmem kultem męczenników-bohatyrów rewolucji czy rasy, o ''dziecięcej chorobie prawicowości'' jak parafrazując klasyka można podsumować evolianizm już nie wspominając. Tak pomyślany ''agonizm'' nie byłby histerycznym zaprzeczaniem własnym słabościom znajdującym kompensację w mitycznych rojeniach na jawie, a polegałby na spokojnym w miarę możności przyjęciu tychże za fakt i znalezieniu dla nich pozytywnego rozwiązania, choćby poprzez akceptację kondycji ''pogranicza'' w każdym jego wymiarze - politycznym, cywilizacyjnym, wreszcie egzystencjalnym, i mężnym stawianiu temuż czoła. Wprawdzie przyznać należy, że w świetle zarysowanego tu parę wpisów temu rosyjskiego wariantu osobowość takowa może przybierać mało zachęcające i to oględnie zowiąc, raczej ''agonalne'' wręcz formy, być może jednak znacznie mniejszy nacisk przestrzeni niż wytwarzany przez tamtejszy ich ogrom z jakim musimy się mierzyć i inne tego typu różnice pozwoliłyby nam na bardziej harmonijne, nie w tym stopniu nacechowane destrukcją pogodzenie przeciwieństw konstytuujących tak czy owak nas samych i rzeczywistość w której przyszło nam funkcjonować. Zresztą ''agonia'' posiadająca dziś niemal wyłącznie negatywne konotacje pierwotnie oznaczała dla starożytnych Greków, by jeszcze raz odwołać się do źródeł europejskiej cywilizacji, ''walkę o zwycięstwo'' wraz z towarzyszącym mu wysiłkiem i trwogą, napięciem rywalizacji [ z starogreck. ''ἄγειν'' - ágein : ''pędzić, prowadzić, święcić'', cytuję za słownikiem Kopalińskiego ] w tym sensie niosłaby więc pożądany ozdrowieńczy skutek dla wykastrowanych mentalnie zaborem Kresów i zamkniętych przez to na doświadczenie wielkich przestrzeni Wschodu obecnych post-Polaków. 

W takim świecie liberalizm w jego obecnym kształcie z właściwą mu programową polityczną neutralnością, fetyszyzacją indywidualizmu i racjonalności uniemożliwiającymi rozpoznanie natury zbiorowych tożsamości traci rację bytu, żyjemy stąd w okresie schyłku tej ''ostatniej z istniejących XIX-wiecznych wielkich ideologii'' jak słusznie konstatuje Marek Cichocki, co niechybnie poznać po konwulsjach uformowanego przez nią ''szklanego pałacu'' unijnej wspólnoty rozpadającego się pod naporem brutalnej rzeczywistości [ ''neomarksizm'' wbrew temu co twierdzi Karoń robił tu jedynie za rodzaj zasłony dymnej ]. Jeśli więc liberalizm w ogóle ma tu jeszcze sens to jedynie w ''agonistycznej'' właśnie postaci reprezentowanej przez Johna Graya, byłego thatcherystę, który na początku lat 90-ych w apogeum ''końcohistorycznego'' zajobca dokonał trafnej patrząc z obecnej perspektywy wolty, z gorliwego zwolennika Hayeka przemieniając się w jego równie żarliwego krytyka zarzucającego mu z ''wolnościowych'' pozycji ''socjalizm''. Bo też i liberałowie mimo wszystkich dzielących ich różnic tak wywodzący swój ród z austriackiej szkoły ekonomii, jak i ci z przedrostkiem ''neo-'' jednako uwierzyli w marksistowską z ducha rzekomą nieodwołalność postępu i uniwersalność swego programu w istocie politycznego mimo deklaratywnej neutralności światopoglądowej, wszakże w wydaniu wolnorynkowym rzecz jasna a nie komunistycznym. Co do zasady było to jednak i jest to samo zaślepienie polegające na podszytej porażającym infantylizmem wierze w zapanowanie ziemskiego raju, ostateczne rozwiązanie ludzkich sprzeczności tyle że nie za pomocą ''uniwersalnego zrzeszenia proletariuszy'' a systematu ''wolnego handełe'' i bezalternatywnej jakoby ''liberalnej demokracji''. ''Agonalny'' liberalizm nie żywi już takowych złudzeń, wbrew pieprzeniu wyłysiałego kuca Bożydara Wiśniewskiego zdaje sobie sprawę, iż ekonomią nie sposób wyrugować polityczności, dla tej zaś fundamentalną zasadą wedle trafnej diagnozy Schmitta jest oś sporu na linii ''przyjaciel-wróg'', innymi słowy jej konfliktogenna natura jest nieusuwalna, stąd ''wolnościowy'' program Greya polega już tylko na ''szukaniu sposobów współistnienia dla ludzi, którzy nie żywią wspólnych przekonań ani nawet wartości'' w nieodwołalnie poróżnionym świecie. Wszystko sprowadza się tu do ''sztuki wynajdywania doraźnych lekarstw na powracające nieuchronnie zło, serii doraźnych działań zamiast projektu doczesnego samozbawienia'' ludzkości - koncept ten czerpie ideowe źródła w specyfice wyspiarskiego Oświecenia odmiennego od kontynentalnego, przede wszystkim myśli Davida Hume'a, który w przeciwieństwie do zjebów pokroju Woltera nie wierzył w żaden ''postęp'' ani fetyszyzował rozumu: dzieje ludzkości były dlań historią nieustannych nawrotów do barbarzyństwa, w pełni zdawał sobie też sprawę z potęgi niszczących wszelką wspólnotę namiętności politycznych, odpowiadających za trawiącą je plagę ''fakcji'' i sekciarstwa. Kazało mu to poczynić uwagi niesłychane z perspektywy liberałów obecnej doby, które w ich oczach klasyfikowałyby go zapewne jako ''faszystę'' - otóż pisał wprost, że ''partie niweczą rząd'', wnoszą chaos w życie publiczne sprawiając, iż ''prawa stają się nieskuteczne'' i ''rodzą najsilniejsze spośród wrogości pomiędzy członkami tego samego narodu'', a co gorsza jest to proces nieunikniony, bowiem właściwy ludzkiej naturze rządzonej ślepymi namiętnościami. Stronnictwa polityczne zrzeszając swych zwolenników w ''małe narody'' wedle jego świetnego określenia, kanalizują doskonale ich emocje pozwalając poczuć się lepszymi od przeciwników uznawanych przeważnie całkiem arbitralnie za ostatnich nikczemników i kanalie. Remedium dla anarchicznej swawoli i zatrutej atmosfery permanentnej wojny domowej jaka przez to opanowywała wspólnotę skutkując nieuchronnie tyranią pokroju Tudorów, szczególnie Elżbiety I, której rządy nie wahał się zrównywać z despotyczną władzą sułtanów tureckich, upatrywał w ''uporządkowanej wolności'' ujętej w karby prawa i chronionej przez nieodzowne dla utrzymania porządku państwo. Jedynie tego typu ''trzeźwy liberalizm'' świadomy potęgi zbiorowych namiętności, wrażliwy na kwestie zapewnienia społecznego ładu posiada przyszłościowy potencjał i można go uzgodnić z republikańskim paradygmatem. Nie zaś pożal się ideologia kucowskich spierdolin dla których nie liczy się nic poza ich wyjebanym w kosmos ego, antypaństwowych idiotów za których wszystko załatwić ma wyimaginowany ''wolny rynek'', chrzaniących coś o ''społeczeństwie kontraktualnym'' biorąc liberalny MIT ''umowy społecznej'' za rzeczywistość i stąd godnych tylko by zapierdalać w imię swych rojeń do usranej śmierci w korpo.

Z podobnych co opisany tu ''agonalny'' liberalizm źródeł wyrasta idea republikańskiej dyktatury - nie stoi za nią bynajmniej chora fascynacja przemocą ni infantylne rojenia o zbawcy narodu na białym koniku czy tam kasztance, a mocne przeświadczenie, iż o wolność trzeba walczyć, stąd należy być gotowym zabijać w jej imię lub polec nawet w ostateczności. Odrażająca postać współczesnego liberalizmu jako ideologii wciąż hegemonicznej, choć gnijącej na naszych oczach polega na powszechnym przeświadczeniu jakoby ''wolność nic nie kosztowała'', była czymś poniekąd danym sprowadzając się do folgowania najgłupszym nawet zachciankom prowadzącym nieuchronnie do samozniewolenia jednostki, stąd gigantyczna hipokryzja jaka temu towarzyszy, peany niewolników na cześć kajdan i histerie wobec nieśmiałych nawet prób ich zerwania. Zero więc przy tym pomyślunku, że dla utrzymania właściwie pojmowanych swobód nieodzownym jest dyscyplina, instytucjonalna ochrona zapewniana przez państwo i jakaś forma elementarnej wspólnoty między poddanymi prawom obywatelami - tylko to jest w stanie zapobiec przekształceniu nieuniknionych między nimi sporów w anarchiczne rozpasanie i orgię przemocy. Nic debili nie uczą doświadczenia rewolucji i wojen domowych, a szczególnie w Polsce z jej katastrofami dziejowymi rozbiorów i okupacji jawi się to jako wyjątkowy wprost kretynizm - powtarzam: ''polaczek'' nie tylko przed, ale i po szkodzie głupi. Patologia obecnego systemu, której przeczyć nie sposób powinna stanowić asumpt do jego naprawy, której nie uda się zyskać w parę lat i to jeszcze przy tej skali politycznego oporu, a nie rojeń o jakowymś ''ładzie bezpaństwowym'' czy taniej pogardy wobec ''urzędasów''. Oto właśnie przejaw zdiagnozowanej przez Kimlę chorobliwej fobii na jakąkolwiek siłę - stoi za tym infantylne przeświadczenie, że rzeczywistość nie stawia oporu, stąd brak potrzeby posiadania koniecznej dla jej zmieniania mocy, wszystko samo się zrobi, ''rynek zweryfikuje'', ''niewidzialna ręka'' onanisty załatwi, tylko broń Boże nie ingerować by nie zaburzyć doskonałej równowagi światowego ''homeostatu'' jak głosi Janusz. K... mać, jak tępym trzeba być aby nie dostrzec, iż to program godny beznadziejnych przegrywów i stulei? Tu nie o prometejskie napinki rozchodzi się, a trzeźwe rozpatrzenie rzeczy. Nie kreślę stąd cukierkowej wizji wyłaniającego się na naszych oczach ładu, wręcz przeciwnie - egzystencja w multikulturowej, multietnicznej a w końcu i multirasowej rzeczywistości republikańskiego ''agonu'' to żadna sielanka, a permanentna napierdalanka, bez najmniejszych złudzeń. Paradoksalnie czyni to jednak koniecznym zaprowadzenie ładu uciekając się gdy trzeba do dyktatorskich form rządów, zbytecznych tylko tam, gdzie panuje względnie stabilny porządek fasadowej niechby demokracji parlamentarnej - wysoce dynamiczne układy społeczne i właściwa im temperatura sporów rozsadzą jednak takową w strzępy, stąd nieodzowność jakiejś formy autorytaryzmu. Jednostkę, której przyjdzie żyć w takowej ''strefie zgniotu'' będzie musiał cechować rozwinięty instynkt państwowy i wspólnotowy, inaczej stoczy się do poziomu zwykłego ludzkiego barachła i niewolnika. W nieodwołalnie poróżnionym świecie ''pluriversum'' konflikty są nieuniknione, z istoty żaden z nich nie znajdzie nigdy racjonalnego rozwiązania w jakimkolwiek uniwersalistycznym utopijnym projekcie, obojętnie wolnorynkowym czy komunistycznym. Paradoksalnie taka postawa dopiero pozwala na bardziej humanitarne toczenie walk i przekształcenie ich w ujęty określonymi prawidłami pojedynek ''agonu'', rzecz jasna o ile uznają je obie strony sporu, gdyż nie sposób zwalczać honorowo kanibala obdzierającego żywcem jeńców ze skóry - powtarzam to właśnie żądanie niemożliwej jedności każe traktować wroga jako pozbawionego wszelkich ludzkich praw zdrajcę i niesłychanego intruza śmiącego zakłócać sielankowy obraz świata, stąd eksterminacja go narzuca się tu poniekąd sama, skoro nie ma on w nim racji bytu [ dlatego postulowany tu porządek nie ma nic wspólnego ze zbrodniczymi konceptami ''walki klas'' czy też ''ras'' ]. W każdym razie jakaś forma dostosowanego do naszych obecnych uwarunkowań eurazjatyzmu jawi się jako naturalny wybór przy położeniu geopolitycznym jakie mamy - należy sobie wreszcie to uzmysłowić, iż nie istnieje żadna ''Europa środkowa'', bo to jedynie niemiecki wymysł czyli ''mitteleuropa'' właśnie, jest za to Europa zachodnia i wschodnia, my stanowimy rzecz jasna część tej drugiej, orientalnej poniekąd otwartej na wschód i południe i pora wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski. Nie mówię tu o rojeniach o jakowymś ''polskim imperializmie'' abyśmy się dobrze zrozumieli, bo dawna Rzeczpospolita na pewno przykładem takowego nie była wbrew pieprzeniu głupich Jasiów Sowów czy inszych Tokarczukowych - przyjdzie czas w którymś z następnych wpisów szerzej omówić to zagadnienie, dziś wystarczy nadmienić, że żaden możny ''koroniarz'' nie mógł poszczycić się posiadaniem tak rozległych dóbr na obszarze Wlk. Księstwa jak litewska czy ruska magnateria na terenie ówczesnej Polski, więc kto tu kogo ''kolonizował'' do cholery?!

Pora na podsumowanie meandrującej siłą rzeczy refleksji z racji wkroczenia na nieprzetarte jeszcze szlaki, dokazujemy tu poniekąd niemożliwego czyli pojęciowego ujęcia dopiero wyłaniającego się na naszych oczach przyszłego porządku świata, stąd programowa niedookreśloność i szkicowy nieledwie charakter niniejszych rozważań. Podkreślę jeszcze raz dla porządku, iż nie zamierzam pajacować pozowaniem na jakowegoś proroka mniejszego wyposażonego w ''trzecie oko'' i ''szklaną kulę'', a jedynie próbuję w miarę posiadanych możliwości jakoś ułożyć sobie we łbie otaczający mnie chaos. Przede wszystkim zaś chcę pobudzić do ożywczej refleksji dość elitarne śmiem twierdzić grono czytelników tegoż bloga, gdzie nie zajmujemy się zazwyczaj pierdołami nawet jeśli pozwalając sobie od czasu do czasu na drobne krotochwile zgodnie z przyświecającym mu ''stańczykowym'' duchem, stąd celowo prowokacyjny tytuł wpisu jaki nie wątpię zyska mi miano ''ruskiego agenta'', ale to... chromolę. Dokonajmy więc drobnej rekapitulacji postawionych dotąd tez dla przejrzystości wywodu:

1. Polska orientalizuje się wskutek masowego napływu migrantów z najbliższego, jak i dalekiego Wschodu, i jak wiele na to wskazuje proces ten będzie postępował niezależnie od obecnych zawirowań dziejowych.

2. obok niewątpliwych zagrożeń daje on być może także szansę na ustanowienie bardziej funkcjonalnej formy rządów nad Wisłą, stwarzając w dłuższej perspektywie bardziej przychylną atmosferę dla przystosowanej do miejscowych warunków i wyzwań obecnej doby formy autorytaryzmu jako naturalnego dla Azji systemu panowania.

3. wbrew temu co utrzymują domorośli obrońcy ''syfilizacji judeołacińskiej'' takowy ustrój dałoby się uzgodnić z europejską starożytnością w jej wydaniu greckim jak i rzymskim, oraz odpowiednio skorygowaną tradycją rodzimego republikanizmu i nie ''kremówkowym'' a la Hołownia, lecz zdrowo ''tradsowskim'' katolicyzmem.

4. korekta zaś obecnego ustroju RzPlitej z nazwy jedynie jest właśnie dlatego konieczna jeśli mamy jako Polacy istnieć jeszcze w ogóle jako godny tego miana naród i państwo.

5. praktycznym postulatem na teraz wynikającym stąd jest ustanowienie systemu rządów prezydenckich o dyktatorskich prerogatywach przyznawanych na ściśle określony czas w wypadku nadzwyczajnych wyzwań, jako właściwej dla neosarmackiego republikanizmu formy monarchii elekcyjnej przystosowanej do obecnych warunków. Zapewniłoby to jakże pożądaną na tle panującego dziś w kraju bezhołowia decyzyjność o szerokim wszakże mandacie społecznym, stąd takowy autorytaryzm unikałby mielizn zarówno anarchicznego demosu jak i totalitarnego zamordyzmu. 

6. nie są to li tylko nasze pobożne życzenia, pokładamy nadzieję w podskórnych trendach epoki pulsujących głęboko pod powierzchnią wydarzeń, niewątpliwie jakaś forma autorytaryzmu nazwana przez nas roboczo ''sieciocentrycznym'' odpowiada wymogom nowoczesnego zarządzania dyktowanym przez wdrażanie nowych technologii - jeszcze nie wiemy jak ten wyłaniający się dopiero na naszych oczach porządek będzie w szczegółach wyglądał, możemy jednak z grubsza nakreślić jego kształt i właściwe mu formy panowania.

7. postulowany tu ustrój nie jest żadną utopijną sielanką rodem z discopolowych piosneczek o Polakach jako ''jednej rodzinie'', a oznacza właśnie zgodę na permanentną napierdalankę - odpoczniesz to sobie w grobie chopie, zaś tu na tym padole ''bojowanie byt nasz podniebny''. Wszakże tylko skrajny idiota wyciągnie stąd uzasadnienie dla jakowegoś ''nazizmu'' czy bolszewickiej ''walki klas'', jest wręcz przeciwnie - dopiero wyrzeczenie się uzyskania niemożliwej docześnie a pożądanej przez te doktryny jedności otwiera perspektywę poszanowania wroga jako przeciwnika właśnie niezbędnego dla naszego trwania, inaczej zawsze traktować go będziemy jako niesłychane kuriozum zakłócające samą swą obecnością nasz wydumany ''ziemski raj'', i stąd w tej opcji domagające się wręcz eksterminacji. Oznacza to jednak mężną konfrontacją z tą oto gorzką prawdą, iż dany nam świat stanowi NIEODWOŁALNIE poróżnione ''pluriversum'', stąd konflikt wpisany jest w naturę rzeczy i należy znaleźć dlań cywilizowane formy pod sankcją surowych kar za ich łamanie - do tego sprowadzają się wszelkie rządy, niechby i ''liberalne'' z nazwy.

8. wspólnota odpowiadająca takiejż formie rządów może być jedynie paradoksalna, czyli dokonywać się poprzez źródłowe poróżnienie, zaś osobowość uformowana przezeń musi przybrać ''agoniczną'' postać, nastawioną na spór i konflikt choćby bezpośredni, nie unikającą wyzwań i wynikającej stąd odpowiedzialności za podjęte działania - nie jest i nigdy nie było ani będzie to udziałem wszystkich jednakowo, stąd generować musi niezbędne podziały i dość autorytarną formę podejmowania decyzji, aczkolwiek wymagany jest tu możliwie powszechny prestiż władzy. Można go zapewnić banalnym duraczeniem mas, jednakże tego typu cyniczna technokracja mści się wobec rządzących na dłuższą metę, wypadałoby więc umocować rząd w czymś trwalszym, choćby poprzez zmianę powszechnej mentalności na bardziej surową - ''człowiek bez właściwości'' jest wprawdzie idealnym konsumentem, ale wątpliwe aby taka pozbawiona kręgosłupa ludzka ameba zapewniła dalsze trwanie naszemu rodzajowi na tej planecie.

9. jednym słowem potrzebujemy ludzi odpowiednich dla życia w ''strefie zgniotu'', stawiając rzecz brutalnie całą resztę skurwiałej, przećpanej i wykorzenionej hołoty można spokojnie spisać na straty, i tak posłuży za nawóz dla Hunów i nie należy jej tego bronić skoro sama ochoczo nakłada sobie chomąto na pysk, dość cholernego ''białorycerzowania'', jedyne co nas uratuje o ile w ogóle to postawienie na jakość, bo bitwa na ilość już dawno przegrana czy to się komu podoba czy nie, należy więc jakoś zrekompensować ubytki, tak właśnie.

10. nie oznacza to w żadnym stopniu prometejskich napinek, chorej fascynacji przemocą, pozowania na ''wyklętych'' czy rewolucyonerów naszej epoki, nic z tych rzeczy, raczej do bólu trzeźwe widzenie rzeczy jakimi są na ile tylko pozwalają nasze ograniczone władze poznawcze śmiertelników, i wyciąganie z tego tytułu odpowiednich wniosków, by jakoś dany nam kawałek rzeczywistości wokół przekształcać w skromnym choćby wymiarze.

No i to może tyle na dzisiaj.

sobota, 22 lutego 2020

Tриста respublik.

Kontynuujemy wątek podjęty w poprzednim wpisie tym razem nadając mu szerszy historyczny kontekst, bowiem skandaliczna ignorancja panująca w tej materii, powszechna dziś niestety, skazuje na egzaltowanie się zleżałymi i dawno już skompromitowanymi ideami - tak więc libki wpadły w zachwyt nad wspomnianym mini-dokumentem Siryka, zwłaszcza Trader 21 wraz z Wapniakiem rozpływali się w komplementach ten pierwszy dodając przy tym, iż marzy mu się Europa i cały świat przemieniony w ''tysiąc Liechtesteinów'', takich wolnorynkowych kurników, globalny system mini-państewek stanowiących ''szare strefy'' oparte na niczym nieskrępowanej przedsiębiorczości, bez wojen za które rzecz jasna w tej porażającej infantylizmem wizji odpowiadają jedynie ''ci źli politycy'' i ściśle powiązana z nimi interesami, a wyklęta przez libertarian bankowość centralna. Kuce jakie w ogóle coś czytają [ co wśród nich wcale nie jest normą wbrew nazbyt wygórowanemu mniemaniu jakie mają o sobie ] wiedzą, że to koncept rodem z pism Hansa Hermanna Hoppego, czołowego obecnie teoretyka ''anarchokapitalizmu'', idę jednak o zakład, że niemal nikt z tych intelektualnych prowincjuszy pojęcia nie ma, iż równo 250 lat temu już niemal bliźniaczo podobne fantasmagorie snuł zapoznany polski myśliciel polityczny Adam Wawrzyniec Rzewuski. W swym dziełku ''O formie rządu republikańskiego'' będącym łabędzim śpiewem szlacheckiej ''złotej wolności'' kreślił wizję ''Europy 300 Rzeczpospolitych'' prowadzących pokojową koegzystencję dzięki wolnościowemu ustrojowi i swobodnej wymianie handlowej między nimi, bez wojen uniemożliwionych przez brak posiadania niezbędnych ku temu stałych armii itd. Wszystko to bardzo piękne jest i z grzybkami można by nawet podać, gdyby nie tragiczny kontekst dziejowy towarzyszący szlachetnym rojeniom i czyniący z nich pośmiewisko - otóż pan doktryner ogłosił drukiem swe zacne koncepta w 1790 roku... zaledwie na parę lat przed ostateczną katastrofą republikańskiej państwowości i wolnościowego ustroju, którego mienił się był obrońcą. A więc za moment zrobią wjazd na chatę bezwzględni reketierzy stawiając gospodarzy przed brutalną alternatywą - ''wypad z kasy skurwysyny, albo złamiemy rękę dziecku lub zgwałcimy żonę'' wobec której to przemocy będą zupełnie bezbronni, bowiem na przepędzenie kanalii trzeba by mieć państwo z prawdziwego zdarzenia wraz ze stałą, odpowiednio dużą armią co nie obeszłoby się bez ponoszenia znacznych ciężarów podatkowych, a przecież jak głosi wolnościowe credo ''państwo to złodzieje a podatki to kradzież!'' [ bezlitośnie gwałconym i grabionym pozostaną więc na obronę liberalne frazesy wraz z ustępami z dzieł Cycerona i trwanie w stuporze bezsilnego moralnego oburzenia ]. Co więcej lada chwila cała Europa stanie w ogniu, przetaczać się będą przez nią wzdłuż i wszerz gigantyczne na owe czasy wojska, setki tysięcy, miliony nieledwie mężczyzn ginąć w bitwach wojen rewolucyjnych i napoleońskich, które rozmiarami masakr przewyższą dopiero rzezie XX-wiecznych konfliktów, dotychczas panujący porządek zostanie przeorany i wywrócony na nice, a ten proto-libertariański polityczny idiota w obliczu apokaliptycznej zawieruchy dziejowej jak gdyby nigdy nic sadzi rozwolnościowe farmazony! [ bo też i był zdeklarowanym masonem wierzącym jak przystało na fartuszkowego zjeba w ''szczęście zjednoczonej ludzkości'' i nie wyleczył się z niniejszej przypadłości do końca żywota ]. Trzysta Rzeczpospolitych czy tysiąc Liechtensteinów jeden ch... za przeproszeniem, równie to infantylne i durne, całkiem oderwane od współczesnych jak i historycznych już realiów politycznych, społecznych, ekonomicznych zresztą także, stąd nie pojmuję jak można w ogóle dysponując choć odrobiną RiGCzu traktować serio podobne brednie?!

Dobre chociaż, że z pana Wawrzyńca nie była zdradziecka kurwia jak jego stryj, niesławnej pamięci czołowy ideolog obozu Targowicy Seweryn Rzewuski upatrujący w carskim zamordyzmie rękojmi dla wolnościowego porządku Rzeczpospolitej. Polecam lekturę pism tegoż i jemu podobnych wszystkim ewentualnym krytykom stawiającym zarzut ekstrapolacji obecnych uwarunkowań i nieuprawnionego mieszania porządków historycznych, że to niby dawno było i nieprawda - pomijając archaiczną formę językową co i rusz dopada przy tym nieodparte wrażenie deja vu niczym jakieś pierdolone flashbacki: toż samo puste rezonatorstwo, histeryczna obrona ''demokracji'' ograniczonej w praktyce do warstwy uprzywilejowanych w imię tego, aby ''było tak jak było''. Oczywiście historia nigdy nie powtarza się 1 : 1, co to jednak za różnica ostatecznie, że współcześni jurgieltnicy nie biegają z donosem i skarżą do Petersburga a Brukseli, skoro uprawiane przez nich polityczne kurewstwo w imię zachowania ich dotychczasowych swobód i wolności panoszenia się jednakie? Aktualność historycznych odwołań wyraża się także w fakcie, iż skoro targowiczanie stanowili bandę zaprzedanych dziwek i skompromitowanych przegrywów dokładnie jak dzisiejsza ''totalen opozyszyn'' nie oznacza wcale, że obóz patriotyczny także nie popełniał wielu fatalnych błędów podobnie co PiS np. z uporem godnym lepszej sprawy ówcześni reformatorzy forsowali dziedziczność tronu zupełnie niepotrzebnie antagonizując rzesze przywiązanej do idei wolnej elekcji szlachty. Tymczasem obieranie króla w powszechnych wyborach, należycie tylko zmodyfikowane i usprawnione by wraz z poszerzającą się z biegiem czasu nieuchronnie grupą elektorów odpowiadać aktualnym wyzwaniom, posiadało w perspektywie potencjał przekształcenia się w system prezydencki jaki panuje choćby w USA - prezydent Stanów Zjednoczonych jest de facto monarchą elekcyjnym, tyle że kadencyjnym a nie dożywotnim, ale o prerogatywach tych samych jak nie większych co król. W ten sposób zapewniono by za jednym zamachem godziwie mocną władzę wykonawczą i mandat demokratyczny dla niej chroniący przed osunięciem się w rzeczywiście absolutystyczną czy oligarchiczną tyranię, bez wyrzekania się porządku republikańskiego i prawdziwie wolnościowego - przypomnę tylko, że dla jego ochrony starożytni Rzymianie ustanowili urząd republikańskiego dyktatora, bynajmniej nie przyczynił się on wbrew powszechnemu mniemaniu do obalenia republiki, a właśnie zapewnił jej sukces w morderczych zmaganiach z Kartaginą pozwalając na bezprecedensową jak na owe czasy ekspansję, paradoksalnie zahamowało ją dopiero powstanie Imperium, zaś faktyczna populistyczna tyrania sprawowana przez Cezara była już tylko zwyrodniałą formą tejże instytucji. A już całkiem dopada wrażenie osuwania się w bezdziejową ''czarną dziurę'' wręcz z jej ''tunelem czasoprzestrzennym'' czytając opinie Adama Wawrzyńca na temat jurystów jego epoki, mimo swego wolnościowego zaślepienia przenikliwie trzeba przyznać zdiagnozował demoralizację ówczesnych prawników gubiących swym łajdactwem i zaprzedaniem Rzeczpospolitą, trutni gotowych dla zaspokojenia prywaty za byle ochłap zalegalizować nawet unicestwienie własnej ojczyzny. W obliczu trawiącego obecnie nasze państwo i podsycanego przez wrogie potencje ''kryzysu konstytucyjnego'' a stąd i histerycznej obrony ''wolności sędziowskiej'', która każe sfanatyzowanym kanaliom antyszambrować na obcych dworach siejąc przy tym w ich interesie chaos i zgorszenie w kraju, nie mogę oprzeć się pokusie przywołania paru przynajmniej jego wypowiedzi traktujących o tym palącym problemie - jak pisze Barbara Jedynak w poświęconym mu opracowaniu:

''A. W. Rzewuski widział dalekosiężne skutki I rozbioru i analizował przyczyny tej sromotnej klęski demokracji. Dostrzegał uwarunkowania zewnętrzne, (gromił Rosję na forum dyplomatycznym, cesarza Józefa II nazwał łajdakiem), ale też upowszechniał przekonanie, że Sejm zdradził Polskę, gdyż posłowie nie mieli prawa podpisywać traktatu. Ujawniał niebezpieczeństwa, jakie płyną z rozchwiania władzy ustawodawczej i sądowniczej. Posłów, a zwłaszcza prawników obciążał winą za I rozbiór, toteż w jego planie zabezpieczeń znalazł się nawet punkt zabraniający prawnikom zasiadania w Sejmie:

[...] na Sejmie 1775, gdy ojczyzna sprawę swoją przegrała, każdy przychodził po dekret pewny i zyskowny, a wzięte za przedaż ojczyzny od obcych pieniądze, były mu razem u przekupnego sądu wpisem, rejestrem i patronem; późniejsze Sejmy sądziły Radę Nieustającą, która nawzajem sądziła Sejmy, sądy prawa i ludzi.

A. W. Rzewuski, czytelnik ''O skutecznym rad sposobie'' S. Konarskiego, wreszcie sam poseł i obserwator, znał potęgę monety zaborców wspierającą agenturalną rolę państw ościennych. W czasie Sejmu Czteroletniego rozchodziły się pogłoski o zagrożeniu traktatowym; A. W. Rzewuski żądał od Deputacji Interesów Zagranicznych publicznego udostępnienia depesz, ale w końcu musiał odstąpić od swoich żądań po wpływem uspokajających zapewnień członków Deputacji. Czasy I rozbioru pokazały, jak tragiczną siłą destrukcyjną może stać się Sejm, jeśli posłowie nie zostaną ograniczeni bardzo szczegółowymi instrukcjami wyborców, co do zachowań i uprawnień. Taki Sejm, miast być gwarantem wolności, może ją sprzedać, traktując swoich obywateli jak „masę przetargową”. Zaborcy, zabezpieczeni traktatem, a więc niejako w glorii prawa popełnią „zbrodnię przeciwko ludzkości” (tak nazywał S. Staszic zachowania zaborcy pruskiego wobec Polaków). Sejm „podziałowy”, udający procedury prawne (pseudotraktat rozbiorowy), w istocie stał się despotą, który przypieczętował rozerwanie całości ziem Rzeczypospolitej: „[...] cóż albowiem jest despotyzm, jeśli nie moc wyższa nad prawa i wszelkie ustawy?” Rzewuski odróżniał prawdziwy despotyzm, który jest samowładny i lekceważy literę prawa, od „rzetelnego” despotyzmu, który nie jest w istocie niczym więcej jak respektowaniem zasad pisania i respektowania praw. W instytucji sejmu zawiodło „pierwsze wojsko Rzeczpospolitej”. [...] Problem zabezpieczenia pracy sejmu, aby była zgodna z wolą narodu jest w traktacie Rzewuskiego interesujący. Oto niektóre propozycje autora: 1) posłowie mogą podejmować decyzje tylko w zgodzie z instrukcjami wyborców, nie wolno im przekraczać kompetencji i uprawnień, 2) posłów obowiązuje zakaz poruszania się i kontaktowania, zwłaszcza z cudzoziemcami w czasie pracy Sejmu,a zwłaszcza ustalania praw, 3) ławy posłów z danych województw powinny być zamykane, 4) w Sejmie powinno być miejsce dla niezależnych arbitrów, którzy byliby świadkami i sędziami naturalnymi swych reprezentantów, 5) posłowie mają prawo uchwalać tylko to, czego żąda naród, 6) prawnicy nie mogą być posłami, gdyż demoralizują procedury prawne i służą korupcji, sprowadzają niebezpieczeństwo na państwo, 7) nad posłami mają czuwać specjalne sądy.''

- jakże to aktualnie brzmi dziś, gdy trwa cichy rozbiór Polski, podobnie jak poprzednie zaprowadzany w atmosferze ''praworządności'': czy więc ktoś jeszcze śmie twierdzić, że zajmujemy się jakimiś całkiem zdezaktualizowanymi pierdołami?! Powyższym uwagom Adama Wawrzyńca nie sposób patrząc trzeźwo odmówić słuszności, cóż z tego jednak skoro nie towarzyszyło im u twórcy konceptu ''trzystu rzeczpospolitych'' przekonanie o potrzebie radykalnego wzmocnienia instytucji państwowych, szczególnie armii i to nawet w obliczu jawnej już agresji i panoszenia się zaborców, oraz realnej groźby utraty tych resztek niepodległości, które do tego czasu Rzeczpospolita jeszcze zachowała, a wszystko przez widmo zastąpienia obcych despotii rodzimą i zniszczenia wskutek tego ''złotej wolności''. Remedium upatrywał więc w położeniu nacisku na edukację i kształtowanie młodych obywateli w duchu ''cnoty republikańskiej'' tak jakby sama moralność niechby i żywa, serio traktowane zasady przyzwoitości mogły zastąpić brak niezbędnego ku istnieniu niepodległego i rzeczywiście wolnego bytu narodowego ładu instytucjonalnego państwa. Podejście to, dość typowe niestety dla tradycyjnego polskiego republikanizmu do dziś, poraża infantylizmem, nie mam pojęcia skąd się ono bierze - być może w jakiejś mierze fatalnie zaciążyła tu recepcja dzieł nazywanego przez Dorotę Pietrzyk-Reeves ''nauczycielem stylu politycznego naszych mężów stanu'' Cycerona, niewątpliwie wybitnego myśliciela politycznego, lecz beznadziejnego w praktyce i przegranego polityka, który poniósł w końcu klęskę daremnie próbując powstrzymać proces przekształcania systemu władzy starożytnego Rzymu w cesarski imperializm. Na pewno znaczenie miało tu, iż gros swej działalności publicznej poświęcił zwalczaniu zwyrodniałej postaci dyktatury sprawowanej przez Sullę a później Cezara, które w małym stopniu przypominały swój republikański pierwowzór, z drugiej formuła jego autorstwa ''Salus populi Romani suprema lex esto'' czyli ''Dobro ludu rzymskiego niechaj będzie najwyższym prawem'', gdzie lud można traktować jako synonim Rzeczpospolitej, służyła jako uzasadnienie stanów nadzwyczajnych i czasowego zawieszenia swobód w imię zachowania ładu państwowego. Zdawał sobie też sprawę, iż wolnościowa treść będzie pozbawiona znaczenia jeśli nie znajdzie wyrazu w instytucjonalnej formie, stąd w duchu starorzymskiego pragmatyzmu kładł nacisk na istotną rolę jaką w etosie republikańskiego obywatela stanowiło pełnienie przezeń funkcji publicznych. Dlatego żadną miarą nie sposób pogodzić takowej postawy z pogardą wobec ''urzędasów'' rozpowszechnioną niestety do dziś wśród Polaków, dowodzącą jedynie ich niewolniczej wprost niedojrzałości, by nie powiedzieć wprost głupoty politycznej na której żeruje korwinizm i zupełnego pomylenia wolności z anarchiczną samowolą, tym wiecznym źródłem wszelkiej tyranii. Nie usprawiedliwiają tego najbardziej nawet traumatyczne doświadczenia z biurokracją państwową, bo faktyczna patologia wszelkich mafii i sitw jakimi niewątpliwie jest ona przeżarta powinna stanowić pobudkę do maksymalnego jak się da oczyszczenia jej z nich, a nie poronionych u swego zarania, nihilistycznych rojeń o ''ładzie bezpaństwowym'' obojętnie w wersji wolnorynkowej czy też anarchokomunistycznej, jednako zdradzieckich wobec rzetelnie pojętego republikanizmu. Jak trafnie zauważyła w przywołanym wyżej artykule Barbara Jedynak wolnościowe napuszenie A. W. Rzewuskiego, niechby powzięte ze szlachetnych i szczerze patriotycznych pobudek:

''Było zgodne z duchem pierwszego dziesięciolecia porozbiorowego, w którym chętnie pod sztandarami reform edukacyjnych i gospodarczych popularyzowano wzory dobrych obywateli, jak gdyby kompensując w ten sposób brak dyskusji na temat przyszłości państwa, w zasadzie pozbawionego silnego wojska, które byłoby w stanie ochronić pozostałe granice Rzeczypospolitej. Na pytanie o możliwość zachowania egzystencji państwowej bez prestiżu militarnego — i po odpisaniu „traktatowym” części ziem — przyszłość niebawem dała tragiczną odpowiedź.''

W efekcie twórca konceptu ''Europy 300 Rzeczpospolitych'', gdy klęskę poniosły reformy ustanowionej wskutek faktycznego zamachu stanu Konstytucji 3 Maja na którą to niechętnie wszakże przystał w przeciwieństwie do swego zdradzieckiego stryja, zmuszony był pogodzić się z brutalnie narzuconą obcą despotią skoro tak bardzo obawiał się widma rodzimej, i złożył w końcu przysięgę na wierność carycy. Na tym właśnie polega mój główny bodaj zarzut wobec libertarian wszelkich epok: przez to że tak fetyszyzują wolność kończą zwykle jako ordynarni niewolnicy, a sama swoboda myli im się w praktyce z ''róbta co chceta'', zaś rzetelnie pojmowana wolność wymaga dyscypliny, folgowanie własnym zachciankom prowadzi do zniewolenia, zmagający się z własnymi nałogami przekonują się o tym na własnej skórze. Nowi władcy w swej łaskawości pozwolili temu ''wolnościowcowi'' kompensować sobie rzeczywistą im podległość w rosnącym z biegiem lat zaangażowaniu w wolnomularstwo - historycy mają kłopot w wyliczeniu lóż masońskich gdzie zasiadał pełniąc rozliczne honory z tytułem wielkiego mistrza włącznie, noszących tak pompatyczne nazwy jak ''Rozproszona Ciemność'', ''Orzeł Biały na Wschodzie Petersburga'', ''Szczęśliwe Oswobodzenie'' czy ''Przyjaciel Ludzkości'' [ ich nabzdyczenie maskowało realne zniewolenie narodowe jakie się za tym kryło ]. Wszystko zaś w duchu ''pruskiego liberalizmu'' tak klarownie wyłożonego w programowym dziełku jego naczelnego ideologa, wybitnego królewieckiego filozofa Immanuela Kanta pt. ''Czym jest Oświecenie'' :

''Ale tylko ten panujący, który, sam oświecony, nie obawia się swego własnego cienia, a jednocześnie dla zapewnienia spokoju publicznego dysponuje liczną dobrze zdyscyplinowaną armią - tylko ten panujący może stawiać sprawę w taki sposób, na jaki nie może sobie pozwolić republika (ein Freistaat): myślcie ile chcecie i o czym chcecie, ale bądźcie posłuszni !''

- nie sposób oprzeć się wrażeniu, że libertarianie obecnej doby przygotowują jako pożyteczni idioci grunt dla takowego ''wolnościowego zamordyzmu'' swymi infantylnymi rojeniami o świecie bez granic ni państw... Jedno wszakże jest pewne: wszystko zdaje się wskazywać na to, iż Rzeczpospolita uległa rozbiorom przez ościenne mocarstwa, gdyż nie zdołała zmodyfikować swej struktury odpowiednio do zmieniającej się, korzystnej dotąd dla niej koniunktury geopolitycznej wzmacniając instytucje państwowe, co wcale nie oznaczało wyrzekania się republikańskiego paradygmatu ustrojowego i zaprowadzenia absolutystycznych porządków, anachronicznych już w dobie Konstytucji 3 Maja, bo wystarczyła w tym celu dyktatorska forma rządów i jakiś rodzaj powszechnej mobilizacji, której towarzyszyłby etos ''żołnierza-obywatela'' jak miało to miejsce w starożytnym Rzymie. Nawiasem: kontrast między ekspansjonistycznym i militarystycznym rzymskim republikanizmem, a raczej defensywno-pacyfistycznym kształtem jaki przybrał w rodzimym wydaniu i skłonnym przez to do toczenia wojen obronnych niż zaborczych jest wręcz uderzający, rozważanie domniemanych przyczyn tegoż stanu rzeczy, który tak fatalnie zaciążył na losach I RP to rzecz godna osobnego potraktowania. Dlatego oddając sprawiedliwość fenomenowi szlacheckiego ''sarmatyzmu'' sprowadzonemu do groteskowej wizji ''rubasznych czerepów'' przez ślepo zapatrzonych w Zachód reformatorów doby stanisławowskiej [ o ironio wywodzących się przeważnie spośród tejże szlachty ], nie jestem wszakże jego bezkrytycznym chwalcą, a staram się rozpatrywać go w swych blaskach jak i cieniach, które powinny stanowić dla nas przestrogę na przyszłość. Tyczy to również obozu patriotycznego, który nawet jeśli ze szlachetnych pobudek zaprowadzenia koniecznych reform ustrojowych nie ustrzegł się poważnych błędów, takich jak wspomniana dziedziczność tronu czy niepotrzebnie antagonizujące szlachtę pozbawienie praw obywatelskich ''gołoty'' przy jednoczesnym przyznaniu ich mieszczaństwu, w którym jak słusznie akurat podnosili to przedstawiciele obozu zachowawczego dominowały żywioły obce, przede wszystkim niemieckie - nie było to najszczęśliwsze rozwiązanie oględnie zowiąc w kontekście przysłowiowo nieudolnych rządów Sasów, i groziło zupełnie realnie obraniem na króla pruskiego Fryca, gdyby nawet byt Rzeczpospolitej dało się utrzymać, a więc i tak mogłoby dojść do zagarnięcia jej wskutek tego przez żarłoczny Berlin i to rękami miejscowych obywateli! Należy też oddać ogółowi szlachty, że choć początkowo oponowała przeciwko wprowadzanym zmianom, nie całkiem bez racji jak widać, postawiona przed faktem dokonanym uznała jednak gremialnie zaprowadzoną wskutek zamachu stanu konstytucję powodowana patriotycznym wzmożeniem, mobilizacją w obliczu realnej zatraty Ojczyzny, co wymusiło na targowiczanach szukanie ratunku w obcej protekcji skoro nie mogli liczyć na wystarczające poparcie wśród miejscowej opinii publicznej. Było już jednak za późno i to grubo: sądzę, że ostatnia realna szansa na naprawę państwa zaprzepaszczona została jeszcze tuż po skumulowanej katastrofie powstania Chmielnickiego, najazdu Moskali i szwedzkiego ''potopu'', gdy wstrząśnięta tym szlachta była gotowa na daleko idące reformy ustrojowe - choćby postulat podejmowania uchwał 2/3 głosów został przez nią wysunięty na sejmie w 1658 - wszakże w ramach republikańskiego paradygmatu, niestety Janowi Kazimierzowi, niepozbawionemu talentów wojskowych, lecz fatalnemu władcy upierdzieliło się za podszeptem małżonki, ówczesnej agentki wpływu Ludwika XIV przepychać kolanem ''absolutum dominium'' niwecząc tym możliwość uratowania RzPlitej jak okazały dzieje jej późniejszego upadku za Sasów i ostatecznej katastrofy rozbiorów. Szlacheckim ''wolnościowcom'' pozostało więc przyjąć w końcu na kark jarzmo obcej despotii skoro tak bardzo obawiali się zaprowadzenia rodzimej, jak uczynił to właśnie złotousty obrońca ''aurea libertas'' i głosiciel prekursorskiego konceptu ''Europy 300 Rzeczpospolitych'' Adam Wawrzyniec Rzewuski, wyznawany przezeń żarliwy ''republikantyzm'' nie przeszkodził mu wszakże w pełnieniu stanowiska senatora i tajnego radcy petersburskiego dworu, faktyczną podległość carskiemu samodzierżawiu kompensując sobie jako się rzekło masońskimi frazesami i groteskowo napuszoną lożową tytulaturą. Przyznajmy uczciwie, że nie wszyscy wolnomularze byli podobnymi konformistami, i część z nich napsuła sporo krwi zaborcom, cóż z tego jednak skoro uprawiane przez nich ''liberum conspiro'' nie mogło zrekompensować katastrofalnych skutków braku własnej niepodległości, i fatalnie zaciążyło na kolejnych formach odrodzonej polskiej państwowości praktycznie do dziś - mam na myśli perwersyjny związek łączący wszelkich spiskowców ze zwalczającymi ich tajnymi policjami, w których buty wszakże ochoczo włażą, gdy tylko sami dorwą się do władzy [ dowodem pewien były działacz antykomunistycznej opozycji o nazwisku na K. jaki zamiast zabrać się za zwalczanie lokalnych mafiozów i jawnych zdrajców woli załatwiać aresztami porachunki z konkurentami w swoim obozie władzy ].

Ryzykując miano ''ruskiego agenta'' należy powiedzieć prawdę, że omawiana tu zaraza antypaństwowego nihilizmu nie napływa do nas bynajmniej tylko od wrogich nam tradycyjnie mocarstw ościennych [ upadłych, lecz wciąż groźnych ] - jak trafnie zauważył Carl Schmitt w swym opracowaniu poświęconym zagadnieniu dyktatury:

''Z odwrócenia przedstawionego przez Mably'ego wynika pogląd, że państwo i rząd stanowią zło konieczne, które należy ograniczyć do minimum. U Amerykanów widać to najwyraźniej. Thomas Paine wyraził myśl, która całkowicie oddaje ducha północnoamerykańskiego liberalizmu, ale jest tak sformułowana, że mogłaby pochodzić z XIX w. kiedy odróżniano państwo i społeczeństwo [ zupełnie niezgodnie z duchem republikańskim - przyp. mój ], a w państwie widziano mechaniczny aparat nałożony na organicznie wzrastające społeczeństwo: społeczeństwo jest [ w tej wizji ] produktem rozsądnego współżycia ludzi, ludzkich potrzeb i ich zaspokajania, a państwo [ naturalnie Paine powiedział: government ] stanowi produkt naszych wad.''

- dziś dokładnie te same pierdoły kładzie się do głów kucom na miltoniadach finansowanych bynajmniej przez Moskwę, a różne ''prodżekty Arizona'', na które uczęszcza min. obecny poseł Konfederacji Jakub Kulesza, ''anarchokapitalista'' jak sam się określa. Przy czym libertariańska trzódka bierze za dobrą monetę gadki o wolnym handlu i swobodach obywatelskich nie dostrzegając przy tym, że pozostałyby one pustym hasłem, gdyby nie stała za nimi potęga militarna USA, nade wszystko floty kontrolującej odbywającą się nadal głównie szlakami morskimi globalną wymianę handlową, oraz kapitału bynajmniej zgromadzonego wskutek li tylko niczym nieskrępowanej przedsiębiorczości. W tym kontekście jakże złowieszczo aktualnie prezentuje się fascynacja świeżo powstałą za oceanem republiką u obrońców dogorywającej szlacheckiej RzPlitej, tak jeśli idzie o tych co niechętnie wprawdzie, jednak wsparli ostatecznie z pobudek patriotycznych program reform wnoszonych przez Konstytucję 3 Maja jak omawiany tu Adam W. Rzewuski czy Wojciech Turski, co i targowiczan pokroju Leonarda Olizara i Szczęsnego Potockiego - ten ostatni, jakobin, mason i główny macher obozu zdrady narodowej snuł nawet plany przekształcenia rodzimej monarchii w zdecentralizowany federalny ustrój na wzór ówczesnego USA. To tak do namysłu dla polskich patriotów obecnej doby, którym nader często powodowana trzeźwą oceną sytuacji opcja proamerykańska myli się niestety z naiwną jankesofilią, ślepą idealizacją ogólnie pojętego Zachodu - jak widać można takową postawę pogodzić z zaprzaństwem i niewolniczym wysługiwaniem się kontynentalnym zamordyzmom, mniejsza już czy to moskiewskie samodzierżawie czy też pruska militarystyczna mętownia. Nie wszystko co płynie do nas zza oceanu jest dobre i przynosi nam pożytek, ani da się uzgodnić z rodzimym wzorcem republikańskiego ustroju w jego pożądanej, czyli wzmocnionej instytucjonalnie postaci. Owszem, wiele z tego niesie potężny ładunek tendencji rozkładowych, zabójczy dla naszego trwania i rozwoju, stąd należy się im przeciwstawiać unikając wszakże mielizn równie naiwnej ruso- czy germanofilii, ordynarnego dawania d... ościennym imperializmom pomstując przy tym głośno jedynie na amerykański. Przyznam w największych koszmarach nie sądziłem, że gdzie jak gdzie ale w Polsce akurat pocznie się kwestionować masowo wręcz sens narodowej niepodległości, mimo iż nasze dzieje dostarczają aż nadto przykładów na zatrważające skutki katastrofalnej zapaści państwa, żywy to dowód powiedzenia, że Polak - polaczek chyba raczej - nie tylko przed, ale i po szkodzie durny. Przy czym uprzedzając zarzut zaznaczam, iż nie oznacza to ślepego lojalizmu wobec każdej formy państwowości, choćby tak wasalnej wobec Sowietów jak PRL, bo też i ustanowionej na bagnetach czerwonoarmistów. Uczciwie należy przyznać, że związki z tym parapaństwowym tworem obciążają i obecną III RP, niestety ale ''opcja zero'' nie była możliwa z róznych powodów, nade wszystko zbyt wiele środowisk tworzących ówczesną elitę władzy, nie tylko komunistów, podjęło w takim czy innym zakresie kolaborację z ZSRR, stąd pragmatyczny Zachód ukontentował się odsunięciem od rządu najbardziej skompromitowanych, resztę zaś zwyczajnie przekupił, i przykro mi, ale żadne patriotyczne frazesy temu nie zaradzą dopóki bycie suwerennym nie stanie się nad Wisłą opłacalne. Rasowy kuc zakrzyknie na to: ''no właśnie, a więc bogaćmy się!'' - sęk w tym, iż budowa ogarniającego jak największą rzeszę ludzi dobrobytu bez instytucjonalnej otoczki gwarantującej stabilność porządku i jego ochronę przed zakusami obcych agresorów oraz towarzyszącemu temu realnego solidaryzmu społecznego jest możliwa jedynie w onanistycznych fantazjach jebawczan. Dlatego tak niesłychanie istotną kwestią decydującą o naszym być lub nie być jest naprawa kompletnie dysfunkcyjnej struktury obecnej polskiej państwowości [ dowodem zbliżająca się prezydencka elekcja: może mi ktoś wytłumaczyć na ki chuj urządzać powszechne wybory ''strażnika żyrandola''? ], do której programowo niezdolni są wyznawcy ordynarnego wolnorynkowego anarchizmu w myśl hasła - ''państwo to złodzieje, a podatki kradzież!'' Na skrajną głupotę i zatratę instynktu samozachowawczego ze strony liderów Konfederacji zakrawa, że brną oni w tę stronę jak pajacujący z korwinową bródką Bosak, gdy zwalnia się właśnie z wolna na krajowej scenie politycznej miejsce dla propaństwowej i narodowej prawicy w obliczu narastającej kompromitacji PiS i dekompozycji obozu władzy. Nie w podatkach bowiem problem, lecz skandalicznym marnotrawstwie środków publicznych na wskutek panującego tutaj permanentnie apaństwowego rozpierdolu do którego naprawy, nie mam już złudzeń, nie są zdolne nieudolne lokalne elity jak i przeżarta anarchistycznym nihilizmem tubylcza ludność [ przykro mi, ale stopień społecznej anomii w jakim jest pogrążona sprawia, iż nie zasługuje ona na miano narodu z prawdziwego zdarzenia ]. Stawiając więc rzecz brutalnie - jeśli amerykański imperator nie zrobi na miejscu porządku we własnym interesie rzecz jasna, dotychczasowy burdel będzie trwał dalej aż do nowego rozbioru, pytanie tylko, czy zamorski hegemon ma zamiar na serio zaangażować się tutaj i nade wszystko posiada niezbędne ku temu środki, bo wcale nie stanowi takiej potęgi jak jeszcze niedawno wydawało się, tym bardziej, że jak widać i stamtąd napływa do nas zgnilizna ustrojowego rozkładu. Pozostaje więc powtarzać z uporem maniaka, nawet jeśli oznacza to jedynie głos wołającego na puszczy: ch... z Obozem Wielkiej Polski Liberalnej!!! Niech żyje ''opcja bannonowska'' w ruchu narodowym!:)

W następnych wpisach postaramy się wykazać, że wbrew globalistycznemu walcowi państwo narodowe ma przyszłość, a jedyną sensowną formę instytucjonalną stanowi republikański autorytaryzm unikający pułapek zbrodniczego, bandyckiego chaosu anarchii jak i ludobójczej tyranii totalizmu. Na finał zaś, skoro już przywołujemy zapoznanych, a jakże aktualnych polskich myślicieli politycznych, przytoczmy choć parę zdań traktujących o czołowym przedstawicielu i ideologu przedwojennego OZN Wacławie Makowskim, twórcy konceptu ''państwa społecznego'' o antykomunistycznym co i antyliberalnym nastawieniu - ''tfu! socjalizm'' jak rzekłby Ozjasz co winno stanowić wystarczającą rekomendację, bo wiadomo, że diabeł boi się święconej wody:

''Wacław Makowski przede wszystkim zwątpił w państwo liberalno-indywidualistyczne. Uczył, że ono „opierało się na metafizycznych przesłankach absolutnego znaczenia prawa i nieskrępowanej woli jednostki”, ale nie chciał zlikwidować inicjatywy jednostki. Pragnął „państwa społecznego”. [...] Makowski wychodził od przeświadczenia, że społeczeństwo nie jest bierną, podatną na działania władzy masą, ale realnym podmiotem politycznym. „Państwo społeczne” musi czynnie kształtować życie społeczne, musi go podejmować świadomie i planowo. Ale ustrój „państwa społecznego” nie jest oparty na dyktaturze monopartii. Utrzymanie wolności i równości ludzi uważał Makowski za potrzebne i możliwe, ale chciał „zorganizowanej demokracji”, z „władzą jednolitą i niepodzielną” głowy państwa. Odrzucenie faszyzmu i bolszewizmu jako dyktatur [ nowożytnych tyranii raczej - przyp. mój ] usiłujących realizować przebudowę społeczną przemocą jest dla Makowskiego charakterystyczne. Jego krytyka ustrojów totalitarnych nie dziwi. Przecież całkowicie odbierają one wolność jednostkom. Państwo wkracza głęboko w tkankę życia społecznego i sfery zastrzeżonej dla jednostki. Monopartia staje ponad prawem. [...] Makowski był i prawnikiem, i politykiem. Uprawiał naukę prawa, którą pojmował jako naukę i służbę społeczną. Zabiegał o „nową Polskę w „nowej Europie”, jak zresztą zatytułował jedną ze swych programowych książek. Jaka to miała być Polska? Odpowiedzieć można jednym zdaniem: państwo solidarystyczne w ramach autorytarnego porządku. [...] Państwo nie jest środkiem „na wszystkie niedomagania życia” – uczył Makowski. Nie stanowi ono ani „wymysłu szatana”, ani nie ucieleśnia „Królestwa Bożego na ziemi”. Jest tylko wytworem ludzkim, a więc z konieczności bytem niedoskonałym. Ów pragmatyczny stosunek do państwa zasługuje na uwagę, co autor komentowanej rozprawy wyraźnie podnosi. Kulesza widzi w osobie warszawskiego profesora jednego z najwybitniejszych teoretyków państwa autorytarnego w XX-wiecznej Europie. Był koronnym jurystą i legislatorem „pomajowej Polski”. [...] Autorytaryzm polski zrodził się z zamachu stanu. Wyłoniony w następstwie zamachu stanu przywódca nie chciał dyktatury bez ograniczeń. Późno przyszła nowa konstytucja — długo trwało prowizorium ustrojowe. Reforma konstytucyjna zniosła liberalną demokrację. Utrzymano wszakże zasadę odpowiedzialności parlamentarnej ministrów. Umiarkowana była represyjność państwa [ przynajmnej w porównaniu z tym co się wyprawiało za zachodnią granicą ówczesnej Polski a zwłaszcza na wschód od niej - przyp. mój ]. Nastąpiła przebudowa administracji i jej centralizacja. Doszło do ograniczenia uprawnień samorządu terytorialnego, ale go utrzymano (wraz z instytucją wolnych wyborów — dodałbym na marginesie). Rządy marszałka Piłsudskiego — powiedziałbym od siebie, czytając rozważania Kuleszy — były rodzajem samoograniczającej się dyktatury.''

http://orka.sejm.gov.pl/przeglad.nsf/0/FDB54A62978DA6DBC1258122004EB5AA/$file/14_PS2_2017%20nr%202%20s206-211_%20rec%203%20Marek%20Kornat.pdf


niedziela, 16 lutego 2020

Tauzen LiechtenSSteinów.

Wyjdę na obsesjonata i osobę niesłowną, bom przecie zadeklarował zamknięcie porachunków z kucerią, ale stanowi ona tak wdzięczny obiekt dla szyderstw, że tylko święty mógłby oprzeć się takowej pokusie. Nie ukrywam, iż uważam libków podobnie jak i pokrewne im lewactwo za wyjątkowo nędzny subgatunek ludzki, godny pogardy co najmniej równej tej, którą darzą wszystkich co śmią posiadać odmienne poglądy i sposób na życie, stąd należy bezlitośnie tępić to mentalne robactwo przy każdej nadarzającej się okazji. Najświeższej dostarczyła zbiorowa histeria w jaką wprawił kucerię tubowy program o Liechtensteinie, zrealizowany trzeba przyznać z rzadkim w tym środowisku profesjonalizmem przez Wojciecha Siryka, twórcę ociekającej wolnorynkizmem platformy ''NamZależy''. Przy czym do samego gościa nic nie mam i kibicuję nawet jego inicjatywie wytłumaczenia rodakom, że świat nie kończy się na zachodniej Europie i USA, skądinąd przechodzących gwałtowne przemiany demograficzne i kulturalne marginalizujące nieubłaganie ''cywilizację białego człowieka'', gdyby nie jego libertariańskie zjebanie - facet wprawdzie dobrze słyszy, że gdzieś dzwonią szkoda tylko, iż nie wie w którym kościele wyciągając obłędne wnioski z trafnych często intuicji, ale o tem potem. Pomijając już, iż Liechtenstein służy za globalną pralnię brudnych pieniędzy dla tak odrażających reżimów jak Putina czy Saudów, w kontrze Siryk zwraca uwagę na posiadaną przez ten kraik wysoko rozwiniętą bazę przemysłową, klepiąc typowe wolnorynkowe pierdoły jakoby był to efekt li tylko zapobiegliwości miejscowej ludności i niskich podatków. Przy tym ani słowem nie zająknie się złotousty pan redaktor, iż potęga ta ufundowana została na współpracy gospodarczej z III Rzeszą - istniejący do dziś koncern ThyssenKrupp Presta AG powstał w 1941 jako filia szwajcarskiego producenta broni Oerlikon-Bührle, którego przyciągnęły do Liechtensteinu niskie podatki i tania siła robocza [ hmm, skąd my to znamy? ]. W następnym roku wybudowany w ekspresowym tempie zakład podjął masową produkcję łusek do pocisków dla Wehrmachtu stając się największym przedsiębiorstwem przemysłowym kraju, od 1944 w obliczu zbliżającej się nieubłaganie klęski Niemiec przestawiając się stopniowo na produkcję cywilną. Firma ta funkcjonująca wówczas pod nazwą Press und Stanzwerk AG (Presta) jak w soczewce okazuje jaką fikcją była ''neutralność'' Liechtensteinu podczas wojny i uwikłanie tegoż we współpracę z nazistowskim reżimem - jej fundator, niemiecki przedsiębiorca Emil Bührle jako właściciel szwajcarskiego producenta broni Oerlikon zbił fortunę na dostawach dla armii państw Osi, w 1941 r. zainwestował pokaźne środki w obligacje księstwa a w '43 zainicjował sfinalizowaną już po wojnie budowę drugiej w kraju elektrowni wodnej Samina. Klęska militarna głównego sponsora bynajmniej nie przerwała jego aktywności biznesowej, zgromadzone dzięki kooperacji z III Rzeszą aktywa pozwoliły mu powołać jako inwestor strategiczny istniejącego do dziś potentata branży przemysłowej bazującego na zaawansowanych technologiach, firmę OC Oerlikon Balzers AG z siedzibą w Liechtensteinie a jakże. Nawiasem jej formalny założyciel fizyk Max Auwärter szlifował dosłownie swe umiejętności w dziedzinie produkcji przyrządów optycznych stojąc od 1936 r. na czele laboratorium przedsiębiorstwa W. C. Heraeus w Hanau pracującego na rzecz niemieckiego przemysłu zbrojeniowego [ oczywiście na oficjalnej stronie firmy o tym wstydliwym epizodzie w biogramie ''wizjonera'' industrializacji Liechtensteinu ani słowa - historia zaczyna się w 1946:))) ]. Inny fundator Presty niemiecki przedsiębiorca zbrojeniowy Rudolf Ruscheweyh działał co najmniej od 1936 r. jako agent nazistowskich tajnych służb, tak Abwehry jak i wywiadu SS a po wybuchu wojny pełnił funkcję doradcy ekonomicznego przy sztabie Wehrmachtu oraz w okupacyjnej administracji wojskowej we Francji. Za pośrednictwo w sprzedaży broni wspomnianego Oerlikona państwom Osi dorobił się ogromnej na owe czasy prowizji rzędu 10 mln franków szwajcarskich, którą zdeponował w założonych jeszcze w 1940 r. firmach z siedzibą w Liechtensteinie korzystając z faktu, że kraj ten już od lat 20-ych zeszłego stulecia posiadał status wolnorynkowej ''szarej strefy'' i pralni brudnych pieniędzy. Dlatego zapobiegliwie w latach 1942/3 wybudował tamże za drobną część fortuny okazałą willę, gdzie przeprowadził się jeszcze przed końcem wojny wraz rodziną załatwiając sobie u władcy Liechtensteinu księcia Franza Josefa II paszport dyplomatyczny a w końcu i nowe obywatelstwo przyznane w 1948 r. chroniące go skutecznie przed odpowiedzialnością za współpracę z nazistowskim reżimem, jego tajnymi służbami i machiną militarną. Pozwoliło mu to po wojnie pozostać aktywnym przedsiębiorcą branży zbrojeniowej działającym poprzez zarejestrowane w Liechtensteinie i Szwajcarii spółki pośrednicząc w zakupach dla odradzającej się w zachodnich Niemczech armii i tamtejszym lobbystą politycznym. Skądinąd nie był jedynym nazistowskim oficjelem przygarniętym przez podalpejskie ''wolnorynkowe'' księstewko - znalazł w nim schronienie także świeżo upieczony generał Wehrmachtu Borys Smysłowski-Holmston wraz z pół tysiącem niedobitków rosyjskich formacji kolaborujących z Niemcami, którymi dowodził [ w kontekście rewizjonistycznej polityki historycznej wszczętej przez Moskwę powinniśmy Putinowi skurwysynowi przypomnieć o takich jak oni ]. Nie będziemy zajmować się opisem tej barwnej choć mętnej postaci, bo wykracza to poza obraną tu tematykę, radzę jednak zainteresować się tym agentem Abwehry i masonem wykorzystującym do działalności wywiadowczej swoje lożowe koneksje w polskim oddziale rytu ''Misraim'', gdzie występował pod ''zakonnym'' imieniem ''Hermes'' z innym słynnym polskim gnostykiem i martynistą Robertem Walterem. Tu jedynie istotne, iż dzięki protekcji zapewnionej przez władze Liechtensteinu herr Smysłowski alias Artur Holmston alias von Regenau mógł spokojnie udać się po wojnie wraz z grupą ocalałych podkomendnych do Argentyny na zaproszenie rodziny Peronów, tamże działał w różnych faszyzujących ruchach ''białej'' emigracji rosyjskiej, po czym powrócił do księstewka w drugiej poł. lat 60-ych zeszłego stulecia, gdzie zmarł nie niepokojony za swe związki z III Rzeszą. Wreszcie szwajcarskim nazistą był formalny założyciel i dyrektor Presty Max Held, który jeszcze przed wojną podjął współpracę z niemieckim wywiadem i zarządzał ogromnym majątkiem Ruscheweyha zdeponowanym w kilku firmach z siedzibą w Liechtensteinie jakie w tym celu dla niego założył [ czyli klasyczny dla tamtejszej pralni finansowej fundusz powierniczy ]. Dzięki temu mógł wesprzeć w trudnym wojennym czasie milionowymi pożyczkami krajowy Liechtensteinische Landesbank (LLB) z większościowym udziałem państwa, nie może więc dziwić, iż wdzięczne władze przyznały mu w 1953 r. krzyż kawalerski a sześć lat później uczciły tytułem honorowego obywatela ichniej gminy Eschen. Od lat 60-ych pełnił także funkcję dyrektora Hilti, prawdziwego giganta obecnie na rynku narzędzi do prac budowlanych i wykończeniowych z siedzibą w Schaan w Liechtensteinie, prestiżowej marki słynącej z zaawansowanych technologicznie i wysokiej jakości maszyn, reprezentując jej interesy w Szwajcarii. Nie jest bynajmniej przypadkiem iż człowiek o takiej przeszłości doszedł do tak wysokich stanowisk w niniejszej firmie, gdyż jej kapitał początkowy również został ufundowany na współpracy z machiną militarną III Rzeszy - założyciel przedsiębiorstwa Martin Hilti zaangażował się do tego stopnia w lokalny ruch nazistowski, że w 1941 r. wstąpił na ochotnika do Waffen SS. Po odbyciu przeszkolenia wojskowego nie został jednak wysłany na front, władze słusznie uznały, że jego wiedza techniczna jaką nabył podczas studiów inżynierskich w Grazu i Wismarze lepiej zostanie spożytkowana ku chwale ''tysiącletniej Rzeszy'' w działalności biznesowej, stąd jeszcze w tym samym roku wraz z bratem Eugenem powołał rzeczoną firmę pod nazwą Maschinenbau Hilti OHG. Niemal do końca wojny funkcjonowała ona jako podwykonawca dla takich gigantów niemieckiego przemysłu wojennego, producentów podzespołów używanych w czołgach i samolotach jak Maybach-Motorenbau i Robert Bosch GmbH, co pozwoliło jej zyskać niezbędny dla dalszego rozwoju przedsiębiorstwa kapitał początkowy i doświadczenie. Na oficjalnych stronach przedsiębiorstwa również o tym ani dudu: pojmuję że nie ma za bardzo czym się chwalić, ale przez to powstaje fałszywe wrażenie, iż chłopaki osiągnęły wszystko własnym sumptem li tylko ciężką pracą, a później libertariańskie durnie łykają to niczym pelikany.

Jak widać z tego jasno to właśnie ścisła współpraca gospodarcza z machiną militarną III Rzeszy i rozliczne związki z jej reżimem łączące przedsiębiorców i polityków Liechtensteinu dały podwaliny dla obecnej potęgi przemysłowej tego mikroskopijnego kraju, a nie żaden ''wolny rynek'' jak pierdolą duracząc kucerię Siryk czy Trader 21! W nie mniejszym stopniu tyczy to również tamtejszego systemu finansowego - o zyskownej kryszy zapewnianej brudnej fortunie nazistowskiego agenta Ruscheweyha już pisaliśmy, ale przede wszystkim koniunktura wywołana niemieckimi zbrojeniami pozwoliła podreperować finanse księstwa z zapaści wywołanej kryzysem lat 30-ych, w tym podźwignąć się wspomnianemu już państwowemu Narodowemu Bankowi Liechtensteinu, który w związku z ożywieniem produkcji przemysłowej począł od 1942 roku notować silny przyrost kapitału. Również pierwszy prywatny tamtejszy bank LGT założony jeszcze w 1920r. kredytował obficie lokalny eksport do III Rzeszy, obie te instytucje finansowe zarządzały także majątkiem Żydów, którzy uciekli przed represjami nazistów [ niestety w zalinkowanych tu pod ich nazwami biogramach nie podano czy zdeponowanych przez tamtych dobrowolnie, czy też zarekwirowanych przez hitlerowskie władze, można jednak domyślić się iż to drugie ]. Zdobyte w ten sposób fundusze można było obrócić na wywołanie powojennego boomu industrializacyjnego w księstwie Liechtensteinu, sporo zrobiło także nabyte w tym czasie doświadczenie biznesowe i techniczne umiejętności wojennych specjalistów jakie przydały im się później w cywilnej produkcji, powtarzam nie byłoby to możliwe bez cichej a owocnej współpracy z maksymalnie zetatyzowaną gospodarką niemiecką pracującą na pełnych obrotach w warunkach ''totalnej mobilizacji'', niech więc kuce darują sobie czerstwe gadki o ''wolnym rynku'', niskich podatkach i uwolnionej w ten sposób przedsiębiorczości, które samoistnie poniekąd mają przynieść powszechne bogactwo i koniunkturę. I niewiele zmienia tu, że naziści nigdy nie cieszyli się poparciem wśród samej ludności Liechtensteinu a próba dokonania przez nich Anschlussu napotkała silny opór z jej strony, w czym dużą zapewne rolę odegrało rzymskokatolickie wyznanie zdecydowanej większości mieszkańców. Znamienne wszakże, iż pełniący obowiązki zastępcy szefa lokalnego rządu Alois Vogt, który walnie przyczynił się do udaremnienia tego zamachu stanu, zadbał później z równą gorliwością aby jego sprawcy uniknęli kary ekspediując ich po cichu do Niemiec, bowiem politycy księstewka na czele z Franzem Josefem II choćby z czysto koniunkturalnych względów kolaborowali de facto z państwem Hitlera utrzymując przez cały okres wojny serdeczne kontakty z tamtejszymi parteigenossen na szczytach władzy, co jak widać bardzo im się opłaciło, dosłownie. Sam władca skorzystał na tym bodaj najbardziej z połowę wojny przesiadując w stolicy Austrii, skąd zarządzał swymi rozlicznymi firmami i majątkami, w jego posiadłościach rolnych harowali jako robotnicy przymusowi więźniowie podwiedeńskiego obozu KL Strasshof ''wypożyczani'' mu w tym celu przez SS. Polityka miała tu ścisły związek z ekonomią czego dowodem, iż Hitler nie zdecydował się zająć mikropaństewka i powstrzymał zamach stanu lokalnych nazistów ze względu na bliskie relacje łączące Liechtenstein ze Szwajcarią czyniące zeń wręcz jej kolejny nieformalny kanton. Fikcja szwajcarskiej ''neutralności'' bowiem była potrzebna fuhrerowi do wykorzystywania tamtejszych instytucji finansowych jako gigantycznej pralni złota zrabowanego przez III Rzeszę krajom okupowanym. Dzięki temu przez cały okres wojny pomiędzy stronami konfliktu mogły zachodzić czysto ''wolnorynkowe'' transfery kapitału w obie strony w których to transakcjach główną bodaj rolę odgrywał osławiony ''bank wszystkich banków'' BIS z eksterytorialną siedzibą w Bazylei. Trudno więc dziwić się, iż także po wojnie ''szara strefa'' Liechtensteinu czyniąca zeń istne finansowe anus mundi przyciągała wszelką szumowinę i kanalię taką jak słynny onegdaj ''przedsiębiorca medialny'' i agent KGB oraz Mosadu Robert Maxwell, który został ''utonięty'' w dziwnych okoliczność po nieudanym puczu Janajewa, prawdopodobnie zlikwidowany przez moskiewskie lub izraelskie służby. Tym bardziej nie zdumiewa ''wątek krajowy'', obecność zarejestrowanych tamże podejrzanych fundacji w kapitale ITI, firmie powstałej na kasie wypranej w Panamie. W jednym wszakże należy Sirykowi przyznać rację: w swym wystąpieniu w ramach cyklu TEDx trafnie zauważył, iż Polska nie może już biernie polegać na roli montowni i podwykonawcy dla innych jak dotąd, lecz sama winna przejąć inicjatywę coraz śmielej ekspandując na rynki światowe przede wszystkim w Eurazji, ale również na innych kontynentach - i to zaczyna mieć właśnie miejsce w wykonaniu działających już na międzynarodową skalę krajowych firm jak wspominane tutaj Wielton czy grupa Boryszew. Tyle że wolnorynkowe zaślepienie nie pozwala mu dostrzec niezbędnej roli państwa bez wsparcia którego proces ten zwyczajnie nie obędzie się, z tych samych przyczyn myli etatyzm i interwencjonizm z nadmiernymi regulacjami, a protekcjonizm jebie mu się z ekonomiczną autarkią na modłę ''czerwonych Khmerów'', gdy tymczasem oznacza on tylko, iż obcy kapitał zostaje dopuszczony na naszych warunkach nie zaś zagarnia wszystko pod siebie nam ostawiając ochłapy. Młody zeń chłopak, więc gość ma szansę jeszcze otrzeźwieć w przeciwieństwie do zatraconych całkiem osiwiałych kuców, którzy nie wątpię odpokutują srogo w zaświatach swoje podszyte ohydnym socjaldarwinizmem kocopoły, serdecznie mu życzę ozdrowienia zakładając rzecz jasna, iż on tak na serio a nie jedynie cynicznie i na zlecenie duraczy publikę, bo nie ukrywam strasznie wkurwiają mnie serwowane przezeń infantylne libertariańskie brednie w duchu poronionej wizji przyszłego świata złożonego z ''tysiąca Liechtensteinów''.

Owszem, tego typu ''anarchokapitalistyczne'' szare strefy będą powstawać, ale tylko po to by zwaśnione państwa i działający na globalną skalę giganci biznesowi mogli załatwiać między sobą po cichu szemrane interesy i toczyć tajne negocjacje, a nie byle mikroprzedsiębiorca ''ciężką pracą bogacić się'' jak w bajkach dla grzecznych kucy. Jako konieczną odtrutkę polecamy naiwniakom by nie ulegali zwodzicielom pokroju Siryka czy różnych szemranych traderów zapoznać się z podsłuchaną rozmową Trumpa z jego współpracownikami sprzed dwóch lat, której przeciek kontrolowany zapewne nastąpił niedawno - nasze merdia dla białych Murzynów i durnych gojów nakręciły gównoburzę z powodu dziesięciorzędnej kwestii amerykańskiej ambasadorzycy na Ukrainie, gdy padają tam naprawdę grube teksty. Prezydent USA przemawia tu niczym rasowy kapitalistyczny imperator działający na skalę, której nie ogarnia przeciętny Janusz byznesu z perspektywy swojego straganu, stawiając twardo sprawę nieuniknionego konfliktu z wielkimi tego świata - ''że co, wszyscy chcą nas wydymać, a my jeszcze mamy dokładać do interesu? Płaćcie chamy, albo ustawimy was odpowiednio!''. Jak przystało na ''ruskiego agenta'', którego gębę dorobiły mu sprzedajne szczujnie dziennikarskie oburza się, że gdy Ameryka walczy z Rosją kraj NATO jakim są Niemcy hojnie łożą na reżim Putina, należy stąd wykończyć obu warchołów blokując Nord Stream sankcjami i eksportem amerykańskiego LNG - i teraz na dniach Komisja Europejska [ czyt. Berlin ] odkrywa nagle, że skroplony gaz z USA może być ''nieekologiczny'' poprzez wytwarzany przy jego produkcji i transporcie w dużych ilościach metan, ten kolejny obok wyklętego CO2 ''cichy zabójca planety'' jak oświadczyli usłużni ''eksperci'' od wszystkiego... Doprawdy jak durnym trzeba być, aby patrząc na to wszystko wierzyć nadal w prymat ekonomii nad polityką jak czynią to zaślepieni swymi wolnorynkowymi aksjomatami zdeklarowani libertarianie. Takim właśnie umysłowym spierdoleniem popisał się Dobromir Sośnierz, którego gwiazda jak szybko rozbłysła w unijnym parlamencie tak równie błyskawicznie gaśnie w polskim Sejmie, konkretnie podczas debaty w komisji nad procedowanymi zmianami w prawie tyczącym zarządzania polskimi bogactwami naturalnymi - nie będę wchodził w meritum sprawy by nie powiększać szumu dezinformacyjnego jaki się wokół niej rozpętał, już sam fakt, iż ostro bóldupią przeciwko temu takie podejrzane typy jak ewidentny prowokator Żuchewicz i mętne środowisko skupione wokół NaviTy skłania tutaj do zachowania daleko posuniętego sceptycyzmu. Natomiast pożal się uzasadnienie dla poparcia ''liberalizacji'' przepisów jakie przedstawił pan poseł to esencja rozwolnościowego zjebania - każda forma wspólnotowości to dla ateologa Sośnierza wyklęty ''socjalizm'' i ''faszyzm'' nieledwie, wszystko co państwowe śmierdzi i jest nieudaczne, a jedynym ratunkiem ''totale Privatisierung''! Nie mam pojęcia co ten dywersant robi w polskim parlamencie taką razą, ale wiem na pewno, że nie ma prawa wyzywać nikogo od ''szurów'' i to nawet jeśli takie kreatury jak Żuchewicz, które go napastują rzeczywiście zasługują na to miano - w państwie z prawdziwego zdarzenia a nie teoretycznym niestety jakie mamy, obaj gniliby już dawno w Berezie tam gdzie miejsce wszystkich apatrydów. Wapniak z Traderem 21 dziwują się i sarkają na prolewicowe trendy narastające wśród młodzieży także w Polsce, a przecież sami się do tego przyczyniają bredniami o rzekomym ''socjalistycznym rozdawnictwie'' - w ten sposób utwierdza się w powszechnej świadomości przesąd, iż lewicowiec nic tylko chce przychylić ludziom nieba rozdając im pieniążki za darmo, za to każdy zwolennik prawicy w kontrze najwidoczniej pożąda aby robotnik miał w dupę i ludzie zdychali z głodu na ulicy. Róbcie tak dalej durnie a towarzysz mikroprzedsiębiorca Zandberg zostanie w końcu prezydentem naszego nieszczęsnego kraju, zawodowy sodomita Biedroń zaś premierem i wtedy dopiero będziemy mieli przej... - i nie kto inny a wy egoistyczne, tępe buce będziecie za ten stan rzeczy współodpowiedzialni! Dlatego choć nie ukrywam chciałem oddać głos w I-ej turze na Bosaka, tak by PiS poczuł kolec w dupie za to, iż przegina sprowadzając bez umiaru migrantów, no i aby dowartościować frakcję narodową w Konfederacji kosztem kucerii, odechciało mi się jednak po lekturze tweeterowych wpisów Jakuba Kuleszy wrzucającego ''wolnościowe'' gospodarczo wypowiedzi pana Krzysia na profil okraszone triumfalnym: ''presja ma sens'' - owszem, ale to rzeczonemu ''anarchokapitaliście'' powinny wyparować jego libertariańskie bzdety ze łba pod wpływem narodowców, a nie na odwrót! Ronald Reagan Lasecki nigdy nie był mi postacią bliską ideowo, niemniej muszę przyznać jak rzadko trafnie zdiagnozował patologię polityczną do jakiej doszło w obozie Kondomitów:

''Krzysztof Bosak to najbardziej liberalny (a przy tym też najbardziej politycznie kunktatorski i oportunistyczny) element w środowisku narodowców. Świadomie dostosowuje też swoją retorykę i przekaz polityczny do oczekiwań odbiorców. [...] Rękami narodowców realizowane zatem będą idee libertariańskie. W środowisku narodowym wyciszone lub porzucone zaś zostaną wątki nieliberalne: solidaryzmu społecznego, tożsamości etnicznej, aktywnej roli państwa w formowaniu przestrzeni publicznej itp. Faktyczne kierownictwo tym ruchem zachowa Krzysztof Bosak, od lat - z powodzeniem - dbający by ze środowisk narodowych nie wyrosło nic o charakterze antysystemowym i niedemoliberalnym.''

https://www.salon24.pl/u/ronald-lasecki/1013273,ronald-lasecki-grzegorz-braun-przegral-prawybory-w-konfederacji 

Pozostaje więc tylko powtórzyć na finał gromkie zawołanie: ch... z Obozem Wielkiej Polski Liberalnej!!!