piątek, 5 lutego 2016

''Daj małpie rozum a będzie się zarzekać, że jest centrum Wszechświata''

- tak pięknie zwał się album zacnej funk-metalowej formacji Fishbone a tytuł przyszedł mi na myśl jako trafne podsumowanie niewesołych raczej refleksji zawartych w poprzednim wpisie, dobre określenie prometejskich odjebów typowych niestety dla śmiertelnego ludzkiego robala : to wyraz zdrowego sceptycyzmu a nie nihilistycznej mizantropii, która jest jedynie tejże gnostyckiej pychy rewersem w imię maksymalistycznej zasady ''wszystko albo nic - alboś bogiem albo g...'', skromnym zdaniem niżej podpisanego wszyscy eutanaziści powinni dać przykład zaczynając od samych siebie, niestety zwykle to innych chcą sterylizować czy wręcz poddawać utylizacji jak wujek Adi podczas akcji T-4. Zresztą tak sobie kminię czy aby ''czarna gwiazda'' nie jest doskonałą metaforą współczesnej Europy, która faktycznie jawi się niczym ''aksjologiczna próżnia'', cywilizacyjna czarna dziura zasysająca obce wartości i kultury bo już nie posiada własnych - trudno za takowe uznać wyzuty z wszelkiej treści demokratyzm i prawoczłowieczyzm czego najlepszym świadectwem ich groteskowa świątynia jaką jest parlament UE - i mieląca je na nice, przypominając w tym tkwiące w zastoju cuchnące trzęsawisko bez przyszłości ni przeszłości, gdzie tylko wieczny bulgot z którego nic ale to nic nie wynika... Nie mam jednak najmniejszej ochoty grzebać się w tym szambie tym bardziej, że i tak nie posiadam żadnego wpływu na wspomniany stan rzeczy, w zamian więc korzystając z ostatnich chwil przed nadejściem postnych dni ponieważ poprzednio było w zdecydowanej większości o złej, bardzo złej muzyce zajmijmy się teraz nieco jaśniejszą stroną szeroko pojętego popu, aczkolwiek nie bez pewnej perwersyjnej nuty, przynajmniej na początek, no ale na dziś bez tego raczej się nie obędzie. Dość kłapania dziobem, dziś znowu jak na początku karnawału mało tekstu a mnóstwo muzy, niechże dźwięki same stanowią narrację -

Królowa Saba [ Kelela Mizanekristos ] :



Czarna nimfetka [ ABRA ] :



Sevdaliza czyli mroczne, ciut perwersyjne [ ale bez przesady, na szczęście Lejdy Ćmaga toto nie jest ] perskie electro :



Jesteśmy więc gotowi by przejść do nieco mocniejszych brzmień - formacja Battles, gdzie udziela się perkusista Helmeta co tak jakby słychać :



Nigeryjski szybkopalczasty gitarzysta [ Animals as Leaders ] :







Dla porównania próbka umiejętności Bucketheada :



Polacy nie gęsi coś tam - tyż mamy swego wirtuoza Jakuba Żyteckiego :



Bezpretensjonalna maestria CHON :





? :



- no pałujo sie pałujo ale przynajmniej nie pajacują z tanimi transgresjami i całowaniem w tyłek czarta jak większość metaluchów. A zresztą chuja tam, panowie z formacji Scale the Summit bo o niej tu mowa, bynajmniej nie bawią się w żadne gówniane art-rockowe ''suity'', muza nie tracąc nic z pazura nie jest co typowe dla tego gatunku toporna lecz lekka wręcz i melodyjna, dla mnie szczególnie ważne iż bas nie jest tu traktowany po macoszemu jak to zwykle niestety w metalu czy ogólnie ostrzejszych odmianach rocka bywa, no i last but not least nie ma tu na szczęście wokalu bo ten zwykle przy ciężkich brzmieniach jest koszmarny, albo to ''rzygulce'' jak słusznie mawia jedna znajoma albo jakoweś niemożebne wyjce typu Bruce Dickinson [ tak, wiem, ta skala głosu i w ogóle, tyle że jeśli już wolę posłuchać Diamandy Galas - i mocniej i lepiej w dodatku ]. Poza tym goście jak widać mają poczucie humoru, doprawdy rzadka cecha u przeważnie komicznie nadętych szejtanistów z bożej łaski, jakby wiecznie łazili z lucyperowym chwostem w rzyci :





Zacna muzyka w takimż otoczeniu :







- brzmi jak skrzyżowanie Zappy z Robertem Frippem czyli najszlachetniejsze wzory, piękne klarowne brzmienie gitar jakby jazzmeni postanowili pobawić się w metaluchów, cudo [ o, na pewno nie jest to ''true hard metal'' - i ch... ].

Przyznam jednak iż nie podejrzewałem, że może istnieć snob-metal :



- co tu ukrywać zajeżdża to efekciarstwem czego jednak spodziewać się po muzie tworzonej przez szczyli, można z tego szydzić, że to rockowy boysband tworzony przez ulizanych jak ich perfekcyjnie gładki metal fashionistów itp., z drugiej lepiej aby gówniażeria pałowała się czymś takim niż chamskimi beztalenciami a jeśli jakimś cipciom, które inaczej nigdy nie zainteresowałyby się podobnymi dźwiękami zrobi się na widok chłopców i ich ognistej ekspresji mokro w kroku tym lepiej bo na to w pełni zasługują, umiejętności tych smarkaczy mogłyby zawstydzić niejednego wyjadacza co niniejszym do okazania, zwłaszcza pierwszy kawałek od ok. 1 min. 30 sek. :



- jakże utalentowaną młodzież mamy, dlatego panom życzymy mnóstwa fanek, koniecznie ładnych ofkors i udanego ruchańska na bekstejdżu:) [ serio, bez złośliwości ]. W ogóle muszę przyznać, iż jestem tak wyalienowany, nie na czasie i lamerski [ mówię o tym z dumą ], że dopiero teraz dowiedziałem się i to przypadkiem, iż większość z powyższych kapel grających ciężką muzę reprezentuje gatunek zwany djent, ni cholery nie miałem o tym pojęcia znaczy starzeję się - super !

Jeśli jednak komuś za ładne to wszystko i plastikowe, koniecznie zaś pożąda w imię mitycznej ''autentyczności'' czegoś chropawego i śmierdzącego jak kapsko starej Masajki proszę bardzo - oto cymes jaki podesłał mi niedawno jeden znajomy, choć miałem obawy rzecz od razu muzycznie zaskarbiła swoją obscenicznością mą sympatię gdyż cudnie zmasakrowano tu typową fhrancuską sząsą, której serdecznie nie cierpię, być może dlatego iż w dzieciństwie komuniści katowali mnie w tv na przemian z Eleni niejaką Mireille ''hełm z włosów'' Mathieu [ ale nade wszystko nie wybaczę Rodowicz i Bielasowi najgorszego z tego zestawu ''Dentysty sadysty'', nie puszczajcie swym dzieciom klipu do tego g... jeśli nie chcecie aby męczyły je koszmary tym bardziej, że wizyta u szkolnego stomatologa w czasach PRL i tak była nim na jawie ], polecam pod tym względem film ''La famille belier'' choć plastikowy jak chemiczne energy drinki gorzej wyżerające wątrobę niż wóda i wyżyłowany na siłę za to dobry jako lekcja poglądowa bo bohaterowie śpiewają tam piosenki niejakiego Michela Sardou, coś taki ichni Krawczyk, pal licho typową szansonistyczną muzę ale przy tekstach myślałem że pierdolnę, kulturowy ściek po maju '68, rewolucja seksualna + strzępy z czerwonej książeczki Mao a wszystko tak nieznośnie koturnowe, podane w pretensjonalnym sosie, że nieźle obśmiałem się słuchając tego łajna [ ale z tłumaczeniem koniecznie ! ]. Jedyne obiekcje co do francuskich metali czy nie towarzyszy temu jakoweś chujowe ideolo, obojętnie naziolskie, lewackie czy rodzimowiercze [ zresztą tytuł jednego z ich demo ''Aryan Supremacy'' nie pozostawia chyba pod tym względem specjalnych wątpliwości:) ], mi to wygląda na ichnich białych kmiotów zepchniętych na margines i wkurwionych - no nic, oceńcież sami, voila : 



- doszlimy do ściany...

...nie chcę jednak kończyć posta zawierającego tak wiele kapitalnej muzyki w odorze rzygowin jakichś przepitych skwaśniałymi korbolami nazioli tak więc na finał dla odreagowania świetny koncert australijskiego wirtuoza PLINI z Jakubem Żyteckim na drugiej gitarze - endżoj :