sobota, 6 czerwca 2020

Rozpalone okcydentalne wieprze czyli o rzekomej ''rzymskości'' nazistów.

Poczynimy konieczny przerywnik w blogowej serii o ''Res publica Romana'', a to by objaśnić pewne wątpliwości jakie być może nasunąć się mogą co do motywów jakie za nią stoją. Jedynie skończony tuman wywieść z tego co tu wypisuję może jakobym pragnął ustanowienia nad Wisłą czegoś w podobie ''nowego cezaryzmu'' na miarę naszych możliwości oczywiście, czy infantylnie pragnął nadejścia zbaffcy oczyzny na białym koniku lub inszej kasztance, o powrocie totalitaryzmów ''brunatnym'' abo ''czerwonym'' już nie wspominając. Powtórzę więc, bo chyba nie do wszystkich dotarło: cały mój wysiłek ukierunkowany jest na wykazanie opierając się przy tym na dorobku badaczy łacińskiej starożytności, że dyktatura jest tak naprawdę republikańską i wolnościową w gruncie rzeczy instytucją. I nie ma w tym nic absurdalnego ni dziwacznego o ile tylko swoboda nie pomyli nam się z anarchicznym warcholstwem, które jest niczym innym jak tyranią chaosu i nagiej, nie ujętej w karby instytucji oraz praw przemocy. Co więcej - właśnie dlatego, że w 1917 roku w Rosji, i 1923 w Niemczech podczas puczu monachijskiego, zbrakło porządnego republikańskiego dyktatora, który zaserwowałby bandom Lenina i Hitlera solidną kurację złożoną z ołowiu i konopnego sznura, doszło do powstania zbrodniczych reżimów przez nich ustanowionych. Tak, mam świadomość, że jeden i drugi nie działali sami, i do władzy wyniosły ich potężne siły tak natury politycznej, jak i społecznej, niemniej likwidacja sukinsynów i ukręcenie łba bestii w kolebce mocno pokrzyżowałoby szyki ich mocodawcom śmiem twierdzić, bo coby o nich nie rzec żaden nie był pierwszą lepszą kurwą z ulicy, jaka za pieniądze zrobi dosłownie wszystko, wyhodowanie podobnej kanalii kosztuje jednak i nie jest wcale takie łatwe. Zresztą to co się wyprawia obecnie w USA najlepszym dowodem palącej [ dosłownie ] konieczności przywrócenia dyktatury, rzecz jasna właściwie pojętej jako instytucja nie tylko militarnej ekspansji wolnościowego ustroju republikańskiego, ale i ochrony porządku państwowego i prawa przeciwko siłom anarchii i chaosu. W każdym razie moje serce jest teraz po stronie tych dzielnych czarnych kobiet, które pogoniły lewacką hołotę z ich dzielnic, niż w zdecydowanej większości białych burżujów z ''antyfy'' jakim od dobrobytu w tyłkach się poprzewracało, czy murzyńskiej żulii podjeżdżającej wypasionymi wózkami, by ładować do nich towar z rabowanych przez się sklepów i domostw. Jestem pewien, że wszyscy stojący na straży państwa i prawa, przeciwko anarchii obojętnie pro- czy antykapitalistycznej, bez względu na swe pochodzenie, przynależność rasową czy stan majątkowy, solidarnie strzelać będą do rozbestwionej hołoty. Powtarzam: zapakować to całe anarchistyczne tałatajstwo z lewa jak i prawa musem w samoloty i posłać w diabły do Konga, po co brudzić sobie ręce g...em, miejscowi watażkowie już tam będę wiedzieli jak za drobną opłatą sprawić się z nimi, dzięki temu wspomożemy finansowo biednych czarnych ludzi, a i nam odpadną durne oskarżenia o ''rasizm'', ''faszyzm'' i takie tam. Zapierdalanie w afrykańskim bieda szybie, tudzież kuracja złożona z konopnego sznura, odrobiny ołowiu we łbie i dołu z wapnem, prędko wyleczy z lewackich jak i libertariańskich farmazonów, to najlepszy sposób zarówno na czerwone, jak i brunatne robactwo.

Jedynie skończona ameba umysłowa zrówna dopominanie się przez pracowników i inne grupy społeczne o swe prawa, należne o ile tylko są zasadne, w zorganizowanych i zdyscyplinowanych formach, z działalnością sfanatyzowanych psychopatów wyznających jawnie terrorystyczną doktrynę ''walki klas'', albo ''ras'' i to niezależnie o jaką z nich akurat idzie. Zresztą jeśli coś stanowi rzeczywiste oskarżenie obecnego kapitalizmu, to właśnie te bandy zdeprawowanej nadmierną konsumpcją, przeżartej i przećpanej gówniażerii chcącej dla ''funu'' podpalić świat, jebana patointeligencja z ''dobrych'' domów. W carskiej Rosji czy Francji ''ancien regime'u'' było tak samo, ileż to szlachcianek i arystokratów tamtejszych zostawało rewolucjonistami, ktoś w ogóle powinien zająć się serio opisem tego autodestrukcyjnego fenomenu - najgorszymi terrorystami wcale nie są zbuntowani proletariusze, ani nawet męty z dołów społecznych, a właśnie mafia pięknoduchów, estetów, idealistów pierdolonych. I później mamy takich szlachciców jak Lenin czy Dzierżyński, albo duchownych pokroju niedoszłego księdza Stalina, lub byłego mnicha buddyjskiego Pol Pota, dziś zlewaczonych burżujów cierpiących na typową dla tego środowiska ''chłopomanię'' jaką stanowi współczesna ''negrofilia'' czy ''pedałolubizm'' [ wypisz wymaluj klimaty z ''Wesela'' Wyspiańskiego, kto nie wierzy niech po nie sięgnie ]. Przypomina się aż co pisał wybitny pedał Pasolini, który ku oburzeniu lewactwa mimo swego komuszego spierdolenia, otwartym tekstem jebnął podczas zamieszek '68 na Zachodzie, że prawdziwymi proletariuszami są właśnie gliniarze pałujący zadymiarzy, a nie to goszystowskie ścierwo zabawiające się jedynie w rewolucję. Nie dziwi mnie także, iż ogniskiem ideologicznej zarazy są uniwersytety w świecie Zachodu jakiego na szczęście jesteśmy eurazjatycką peryferią zaledwie, bom pisał z rok będzie temu, że ''najgorsze barbarzyństwo jest postępowe'', a ''zdziczenie obecnie posiada nade wszystko charakter intelektualny - dziś największy cham i prymityw ma doktorat: z europeistyki, antropologii kulturowej czy gender, ba - może być nawet ''pornozofem''... W tymże wpisie wskazywałem również ''proroczo'', że stokroć ''groźniejsze od inwazji nachodźców z głębi Azji czy Afryki są dla nas hordy ''nowych dzikich'' obsiadających wyższe uczelnie, gdyż ci uniwersyteccy ''niszczyciele Logosu'' ryją u podstaw naszej cywilizacji, to banda intelektualnych terrorystów dosłownie, a każde zło materialne i cielesne ma swe korzenie w zatrutym umyśle i chorym, przeżartym metafizycznym złem duchu, czego skutki właśnie obserwujemy. Dlatego tylko skończony tuman śmieszkować może z przejawów tejże patologii jak wspominany już na blogu artykuł ''Gombrowicz od tyłu, Projekt krytyki analnej'' pomieszczony w fachowym periodyku dla polonistów wydawanym przez władze Uniwersytetu Śląskiego - 40 stron [!] pdf wypełnionych koszmarnym bełkotem o ''rewolucyjnym potencjale tezy, że odbytnica jest grobem w którym pogrzebana została męskość hegemoniczna i fallogocentryczna''... Groza, widomy dowód upadku Okcydentu - to już nawet nie jest ''społeczeństwo spektaklu'', a ordynarne porno jak to w którym wystąpił afroćwok o którego poszła cała chryja [ choć muszę przyznać, że rypana przezeń czekolada niezgorsza ]. Świat stanął na głowie: z byle żula, ludzkiej kanalii, która sterroryzowała ciężarną pistoletem przystawionym do brzucha, by ją obrabować, ćpuna i degenerata jakiego ''dorobkiem życiowym'' jest rola w pornosie, zrobiono bohatyra i męczennika ''policyjnej przemocy'' - JPRDL!!! Jednak to nie tacy jako on są najgorsi, bo od czarnej niebezpieczniejsza jest biała neobolszewicka hołota, a szczególnie członkowie władczych elit anarchizujących swoje państwo, byle zachować władzę. Dlatego im w pierwszej kolejności powinna zafundować Dzień Sznura porządna republikańska dyktatura, której konieczność zaprowadzenia nieodmiennie postuluję: doprawdy nastawiano po obu stronach oceanu tyle pięknych nowusieńskich latarni, aż proszących się o [nad]zwyczajny z nich użytek - jeśli tego nie uczynimy, oni sprawią nam piekło na ziemi, nie ma wyjścia. Co za czasów doczekaliśmy, że prezydent USA, przywódca globalnego mocarstwa musi kryć się w bunkrze nie tyle przed rozbestwioną tłuszczą grasującą na ulicach, co nade wszystko sabotującymi jego decyzje, formalnie jak widać tylko podległymi mu generałami i urzędnikami państwowymi!

Jak zawsze zresztą bezmózga swołocz stanowi tylko wygodne narzędzie w rękach cynicznej oligarchii z ustami pełnymi frazesów o ''demokracji'', choć skrycie gardzącej zrewoltowanym motłochem, czemu trudno zresztą się dziwić, skoro tumany potrafią koncertowo nasrać sobie na głowę profanując pomnik gorącego orędownika równouprawnienia murzyńskiej ludności, jakim był Kościuszko. Podobnie było i w Rosji wiek temu już będzie: przecież cara obalili generałowie i ludzie z jego najbliższego kręgu, a nie tłum na ulicach Petersburga, który posłużył za zasłonę dymną, toż samo z następną rewolucją - wiadomo kto posłał Lenina pociągiem, zdecydowanie za to mniej się mówi o statku pełnym rewolucyonerów z Trockim na czele jaki wówczas przybył z USA. Mają więc tam doświadczenie we wszczynaniu ''oddolnych'', całkiem ''spontanicznych'' rzecz jasna buntów i zamieszek, zarówno w innych krajach, jak i u siebie, stąd dla tamtejszych służb, i każdych zresztą, to bułka z masłem. Nie odkryję Ameryki [ nomen omen ] stwierdzeniem, że odbywa się w niej teraz otwarty niemal zamach stanu, [socjal]Demokratom pali się dupa z powodu ''ObamaGate'', czyli uwikłania kierowanych przez nich tajnych służb w nieudaczną próbę wrobienia Trumpa w absurdalną ''ruską agenturalność'', stąd poszczuli tłuszczę i wyhodowanych przez się terrorystów, by ocalić zad przed kompromitacją. Nie może więc dziwić, że wywodzący się z tejże mafii politycznej burmistrz Nowego Jorku składa publiczny hołd swej psychopatycznej córce zadymiarze, a tameczny komendant policji pada na kolana przed motłochem, zamiast go rozpędzić jak powinien, w tym szaleństwie jest metoda. Nie będę jednak rozwijał tematu, bo nie o tym jest niniejszy wpis, kto chce niech sobie przypomni historie Patty Hearst, dziedziczki fortuny prasowego magnata, która została porwana a następnie skaptowana do lewackiej bojówki terrorystycznej noszącej wszelkie znamiona kreatywności amerykańskich tajniaków, wedle oficjalnej wersji założonej przez czarnego szura i policyjnego prowokatora Donalda DeFreeze; albo Richarda Aoki, agenta FBI dostarczającego''czarnym panterom'' rządową broń do walki z rządem pod kontrolą tegoż rządu:) [ facet zinfiltrował murzyńską bolszewię, mimo iż z pochodzenia był Japończykiem, jak dla mnie przechuj ]. Obecnie mamy jedynie do czynienia z paroksyzmem endemicznej dla USA przemocy, drobny przykład sprzed roku będzie - napierdalanka amerykańskich patriotów z antyfiarzami, ładny lewak zebrał cios na mordę:


- znamienne, iż wśród tamtejszych narodowców obok białych nie brak też Latynosów, Azjatów a i Murzyni jak widać się trafiają, natomiast antyfiarze same białasy: i kto tu jest naziolem? A, zapomniałem - przecież to wedle mediów głównego ścieku grupy ''białych nacjonalistów'' podszywające się pod lewaków, jeszcze chwila a dowiemy się, że zadymy to spisek Trumpa:). O tyle jednak podobne bełkotliwe tłumaczenia stanowią pozytywny symptom, bo świadczą o tym, iż nie ma jednak społecznego przyzwolenia, w tym również sporej grupy ogarniętych czarnych Amerykanów, na podobne skurwysyństwo. Pozostaje więc jedynie powtórzyć z naciskiem, że jak anarchiści prokapitalistyczni nie są żadną alternatywą dla anarchokomunistów, tak i ''biały suprematyzm'' nie stanowi takowej wobec czarnego, i vice versa. Tym bardziej, że jednym z patronów intelektualnych współczesnej lewicy obok Marksa rzecz jasna, ale i Freuda oraz Nietzschego jest także Heidegger, ''duchowy nazista'' od którego zaczerpnęła radykalne zakwestionowanie niemal całego dorobku intelektualnego myśli europejskiej w imię powrotu do mitycznego ''źródła'' naszej cywilizacji, bełkotliwy język tracący programowo swój referencyjny charakter, wreszcie koncept totalnej ''reformy'' a tak naprawdę zniszczenia uniwersytetu.

Dziś więc zajmiemy się wykazaniem, iż pretensje nazioli do ''imperialnej rzymskości'' i pozowanie na ''starożytnych Greków'' były powierzchowne i zakłamane, a do tego podszyte nieskrywaną nawet specjalnie patologiczną nienawiścią do łacińskiego dziedzictwa cywilizacyjnego Europy. Wszystko to bowiem traktowali instrumentalnie, jako propagandową podbudowę ohydnego, morderczego dosłownie ''orientalizmu'', pogardy wobec ''dzikiej Azji'', stanowiącej logiczną konsekwencję fundamentalnej dla hitleryzmu doktryny ''Lebensraumu'' czyli ''przestrzeni życiowej na Wschodzie'' Europy. Ściśle z tym związana była koncepcja ''germanizacji ziemi'' a nie ''krwi'' wyłożona w ''Mein Kampf'', co wykluczało asymilację zamieszkujących na tych terenach Słowian, z Polakami na czele jako egzystującymi na pierwszej linii frontu niemieckiego ''Drang nach Osten'', w praktyce oznaczając ich zniewolenie i eksterminację. Świetnie rozpoznał to i ujął w lakonicznej, klarownej formule jeszcze przed wcieleniem tychże ludobójczych wizji w życie przedwojenny polski prawnik i zdeklarowany piłsudczyk Antoni Chmurski : ''Państwo Hitlera - to wielki obóz wojenny, zwrócony frontem na Wschód. A na Wschodzie graniczy z Trzecią Rzeszą - Rzeczpospolita Polska''... [ cytat ze str. 57 niniejszego opracowania ]:


Tyle że nazizm w równym niemal stopniu zasadzał się też na zaciekłej wrogości wobec tradycji europejskiego antyku, szczególnie rzymskiej jurysprudencji. Wprawdzie naziole chętnie widzieli w sobie dziedziców starożytnych rodzimych cywilizacji, ze szczególnym uwzględnieniem Spartiatów, jednak dokonując przy tym ordynarnych manipulacji czyniących z tych nawiązań istną groteskę np.:

''Ideolodzy nazistowscy pomijali oczywiście niewygodne dla nich elementy spartańskiej rzeczywistości, zwłaszcza charakterystyczny dla tamtej kultury homoseksualizm, o którym często wspominali starożytni autorzy. [...] Potwierdzają to wytyczne Ministerstwa Spraw Wewnętrznych III Rzeszy, przeznaczone dla twórców podręczników oraz nauczycieli historii z 1933 r.: „W prahistorii należy podkreślić, że całą północną i środkową Europę opanowała rasa północna, tj. nordycka. Do Azji Mniejszej i północnej Afryki, 5000 lat przed Chrystusem podążają Nordycy. Nordykami byli Hindusi, Persowie, Medowie. Kultura egipska [...] jest dziełem ludów rasy północnej. Historię Grecji rozpoczynamy od terenów środkowoeuropejskich w celu wykazania, że kultura grecka jest dziełem rasy nordyckiej, natomiast przyczyny upadku Grecji przedstawiamy jako wynik przemie­szania ras, skutkiem czego nastąpiło zanikanie krwi nordyckiej. W nauczaniu dziejów Rzymu nieodzowne jest podkreślenie, że jego potęga i kultura była dziełem nordyków, walka plebejuszy i patrycjuszy - walką rasową. Upadek Imperium Rzymskiego spowodowany był przez «zanikanie krwi nordyckiej». Dzięki «wędrówce ludów» państwo rzymskie otrzymało «świeżą nordycką krew» i dlatego tam, gdzie przeniknęli Germanie, nastąpił rozkwit kultury”.


- a więc racja w opisanym przeze mnie ostatnio sporze jaki rozdarł Republikę Rzymską, stała wedle nich po stronie ''optymatów'' reprezentujących w tej perspektywie ''arystokrację rasy'', natomiast ''popularzy'' w takim razie przewodzili buntowi ''helotów'' i ''podludzi'':). Ciekawe jak sobie tłumaczyli fundamentalny dla wszechniemieckiego szowinizmu mit bitwy w Lesie Teutoburskim i pogrom rzymskim legionów zadany przez germańskiego wodza Arminiusa - wojną domową wśród ''Nordyków''? [ o tyle mogłoby to być uzasadnionym, że był on przecież rzymskim obywatelem i byłym legionistą, niemniej z pochodzenia barbarzyńskim ''homo novus'' dla senatorskiej arystokracji, jak i zwykłych mieszkańców Wiecznego Miasta ]. Natomiast widać wyraźnie z powyższego, że wg nazistów nie było żadnego ''upadku Rzymu'' a inwazja Germanów stanowiła dlań dobrodziejstwo, oznaczając w rezultacie przejęcie przez nich jego dziedzictwa - zupełnie w tym podobni byli Osmanom, także uzurpujących sobie miano jego spadkobierców [ przypominam, że sułtanowie mniemali, iż po zdobyciu Konstantynopola prawa jakie z cesarzy rzymskich przeszły na bizantyjskich teraz należą się im, stąd serio dążyli do odtworzenia Imperium Romanum na modłę muzułmańską ]. Przeświadczenie to znalazło wyraz w popularnej literaturze niemieckiej jeszcze w XIX w. w opisie zmagań pierwszych germańskich władców podbitego przez nich Rzymu z ówczesnym Cesarstwem Wschodnim, miało to niebagatelne znaczenie dla rozkrzewionego wśród Niemców ''orientalizmu'', który przybrał tak zbrodniczą postać w następnym stuleciu:

''Nieprzychylny stosunek do Bizancjum stał się źródłem paradoksu — zrekonstruowanie obrazu obecności Bizancjum w świadomości europejskiej, by użyć wyrażenia Paula Hazarda, jest niemożliwe, bo Bizancjum zupełnie świadomie usunięto z historiograficznego modelu rozwoju Europy. Obecności (czy jak napisała niedawno wybitna brytyjska bizantynistka — nieobecności) Bizancjum nie można jednak badać w ten sam sposób jak bada się stosunek do kultury chińskiej czy japońskiej (mimo że i na Cesarstwo Wschodnie narzucono paradygmat orientalizmu). Bizancjum, postrzegane jako równie egzotyczne, było częścią, chcianą lub niechcianą, europejskiej historii. [...] Najbardziej znanym niemieckim dziewiętnastowiecznym utworem zawierającym motywy bizantyńskie jest powieść Felixa Dahna ''Ein Kampf um Rom'' (książka ukazała się w 1876 roku, ale Dahn rozpoczął pracę nad nią w 1858/1859 roku). Tekst należy do tak zwanych Professorenromanen, czyli powieści, które wyszły spod pióra uniwersyteckich wykładowców. Fabułę książki, rozpoczynającą się w ostatnich dniach panowania Teodoryka Wielkiego (dokładnie w 526 roku ) stanowiła historia nieudanej próby utrzymania przez Ostrogotów dziedzictwa wielkiego monarchy i walki przeciwko wojskom Cesarstwa Bizantyńskiego pod dowództwem Belizariusza. Okres, w którym rozgrywa się historia, był dobrze znany Dahnowi. Autor ten opublikował wcześniej (w 1865 roku) pracę poświęconą Prokopiuszowi z Cezarei (postać bizantyńskiego historyka pojawia się w powieści) . ''Ein Kampf um Rom'' cieszyło się ogromną popularnością, o czym świadczy liczba wydań — do końca I wojny światowej było ich 110, a liczba sprzedanych egzemplarzy do początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku sięgnęła około 2 milionów. Wszystko to, wedle jednego z badaczy, czyni utwór Dahna jedną z najbardziej wziętych niemieckojęzycznych powieści . Mimo że tekst zaliczono do powieści dla młodzieży (Jungsromanen), to odegrał on istotną rolę w kształtowaniu historycznej wyobraźni Niemców w XIX i XX wieku. Dla czytelników powieści Dahna utożsamienie Gotów z Niemcami nie ulegało wątpliwości. Autor zresztą przedstawia ich, wykorzystując klisze, które zostały później użyte i nadużyte przez ideologów narodowego socjalizmu — Goci/Niemcy są wysokimi, dobrze zbudowanymi niebieskookimi blondynami. Powieść cieszyła się w czasach nazistowskich sporą popularnością, służąc jako dowód na ciągłość idei wielkoniemieckiej Rzeszy. Otwierająca książkę scena, w której bohaterowie — Witichis, Wildebald, Totilla i Teja — zaprzysięgają współpracę dla dobra wszystkich Gotów, nabierała szczególnego znaczenia w dobie jednoczenia Cesarstwa Niemieckiego.''

[ str. 104 ]


W każdym razie fakty są takie, iż zwłaszcza radykalna frakcja nazistów skupiona wokół SS stała na stanowisku zapiekłej wrogości wobec łacińskiego dziedzictwa Europy, tak katolicyzmu jak i pogańskiego Antyku, czego dowodem utrącenie przez nich kariery Carla Schmitta - ten wybitny niewątpliwie filozof prawa, lecz polityczny spierdoleniec należał do konkurencyjnego stronnictwa jurystów kolaborujących z reżimem NSDAP. Przewodził jej morderca Polaków, ale i biegły adwokat Hans Frank, dążyła ona do kompromisowego uzgodnienia zasady ''fuhrerprinzip'' z poszanowaniem jednak elementarnych procedur prawnych. Natomiast esesmańscy ideolodzy bezprawia twardo obstawali przy czystym, rewolucyjnym z nieczystego ducha woluntaryzmie na bolszewicką modłę, i płynącej stąd pogardzie dla formalizmu z jego respektem dla reguł i zasad, aczkolwiek nie jak u Lenina w imię ''proletariatu'' a wyimaginowanej przez nazistów ''rasy nordyckiej'' - w jednym i drugim wypadku znajdowało to konkretny wyraz w formule ''prawa'' jako narzędzia terroru, tyle że tam ''klasowego'' tu zaś ''rasowego'':

''W 25-punktowym programie NSDAP z 1920 roku zamieszczono punkt 19, który brzmiał: „Domagamy się zastąpienia prawa rzymskiego, służącego materialistycznemu porządkowi świata, przez niemieckie prawo wspólnoty” [...] Wszyscy członkowie tworzą jedną osobę prawną, która nazywa się Volksgemeinschaft, dosłownie Wspólnota Narodowa. Prawa rządzące nią wyłaniają się z wewnętrznych potrzeb duchowych, politycznych i materialnych, które rozwinęły się dzięki wspólnemu doświadczeniu historycznemu. Dlatego prawo w poczuciu narodowego socjalizmu nie było wyrazem władzy państwowej, której lud musi się podporządkować jako bierna i bezwładna masa. Zgodnie z koncepcją Volksgemeinschaft prawo było częścią życia ludzi. Ustawodawca uwydatniał i wyrażał organicznie poczucie tego, co sprawiedliwe i niesprawiedliwe, poczucie dobra i zła, które są nieodłączną częścią duszy narodu. Punktem wyjścia dla narodowo socjalistycznej koncepcji prawa byli ludzie, a nie państwo. Zadaniem państwa było dopilnowanie, aby prawo było przestrzegane.

System prawny wprowadzony w Niemczech pod koniec średniowiecza opierał się na zasadach rzymskiego orzecznictwa. Zasady te zostały odnowione i przeformułowane w XIX wieku. Były one całkowicie obce tradycji niemieckiej i okazały się nieustającą przeszkodą w rozwoju jednolitego systemu prawa. Naród niemiecki nie posiadał tradycyjnego systemu prawnego, takiego jak ten, w którym Anglosasi znaleźli wyraz swojego wewnętrznego poczucia sprawiedliwości i który stanowi podstawę ich idei prawnych. Wprowadzenie systemu obcego naturze Niemców, w wielu sferach życia oddzielało działanie prawa od naturalnie rozwijającego się życia narodu. Wielkie dzieło kodyfikacji przeprowadzone w ramach Drugiego Cesarstwa w 1871 r. zostało dokonane przez ludzi, którzy zostali wykształceni w zakresie prawa rzymskiego. Powszechnie było wiadomo i wkrótce się okazało, że to prawo wymaga reformy, a jednak wszystkie próby jego ulepszenia zakończyły się niepowodzeniem. [...]

W narodowym państwie socjalistycznym Führer był prawodawcą. On sam był także integralną częścią wspólnoty narodowej. W ten sposób prawo opierało się na innej zasadzie niż ta, na której opiera się prawny status dyktatury. W celu utrzymania zasady dyktatury konieczny jest zewnętrzny przymus, natomiast tu przywództwo oparte było na bezwarunkowym przeświadczeniu o autorytecie. Tam, gdzie istnieje przymus, jednostka ma poczucie, że nie ponosi żadnej odpowiedzialności wobec społeczności, a to właśnie poczucie indywidualnej odpowiedzialności stanowiło podstawę narodowo-socjalistycznej ideologii. Najwyższym honorem i najwyższym ideałem było służenie narodowi. Honor oraz wolność wewnętrzna i zewnętrzna są niezbędne do istnienia społeczności. Ponieważ ideał wspólnoty narodowej był podstawą narodowego socjalizmu, należało znaleźć formułę prawną, która wyrażałaby tę zasadę i dawała każdemu Niemcowi przestrzeń prawną w ramach wspólnoty. Jednostka nie jest odizolowana od społeczności. Społeczność musi składać się z członków. Osoby te nie są przedmiotami w rękach rządzących ani instytucji społecznych. Każda reprezentuje społeczność w sobie i ma w niej swoje pole do działania. Całkowita aktywność społeczności zależy od siły i osiągnięć pojedynczych członków. Dlatego jednostka nie znajdowała się w sytuacji podmiotu, który nie ma żadnych praw, jak ma to miejsce w państwie absolutystycznym. Prawa wspólnoty były jej prawami i od niej zależał jej honor i wolność.''


''Punkt 19 zawiera bowiem program nie tylko negatywny – odrzucenie prawa rzymskiego – ale przede wszystkim konkretny postulat na przyszłość – zastąpienia go przez niemieckie, a czasami w omówieniach mówi się o germańskim – prawo wspólnoty. Po pierwsze – należy się przyjrzeć zatem, co rozumiano przez prawo rzymskie. Powstawał tu pewien kłopot – z jednej strony bowiem nader chętnie przypominano, że Rzymianie, podobnie jak antyczni Grecy – zaliczali się do aryjczyków, więc dlaczego odrzucano prawo rzymskie? Odpowiedź narodowych socjalistów była prosta: prawo rzymskie w gruncie rzeczy nie było wcale prawem rzymskim, tak naprawdę było ono bizantyjsko-azjatyckie, żydowskie i greckie, bo powstało już po upadku Rzymu. Jeden z mało znanych publicystów narodowosocjalistycznych, autor wydanej w 1931 r. broszury propagandowej, poświęconej germańskiemu pojmowaniu prawa własności, zatytułował jej rozdziały bardzo wymownie, mianowicie rozdział drugi – ''Tak zwane prawo rzymskie'', a rozdział piąty ''Wpływ prawa bizantyjskiego na rozwój Niemiec'' [ czyż wyznawcom Konecznego nie brzmi to aby znajomo? - przyp. mój ]. Podobne rozumowanie można znaleźć także u Rolanda Freislera, który znacznie później, bo w 1940 r., starannie odróżniał antycznych, czystych rasowo Spartan, i ich urządzenia prawne, od tych, które powstały, gdy ich rasa się zdegenerowała. W każdym razie podstawowym twierdzeniem głoszonym i powtarzanym przez nazistów było, że prawo germańskie, które obowiązywało do recepcji prawa rzymskiego u schyłku średniowiecza, było zupełnie odmienne w treści, miało podłoże we wspólnocie rasy i należy do tego prawa wrócić. [...] Pod hasłem „prawo rzymskie” rozumieli naziści przede wszystkim wypracowane przez antycznych prawników i przez całe pokolenia ich następców zasady tworzenia i stosowania prawa, znane w stosowanych od wieków paremiach. Mało kto zajmował się treścią prawa rzymskiego. Chodziło o znalezienie prawniczo brzmiącego uzasadnienia dla całkowicie odmiennej wizji prawa, któremu przydano miano germańskiego czy prawdziwie niemieckiego. Postulat germanizacji czy przywrócenia prawa niemieckiej wspólnoty, pracowicie uzasadniany i rozwijany przez nazistowskich prawników, miał przede wszystkim uwolnić rządzących od ograniczeń w tworzonym i narzucanym przez nich prawie, po to, by – uwolnieni od formalizmu, dokładności – mogli tworzyć prawo niezbędne dla realizacji ich władzy i politycznych celów. [...] W tym sensie ustroje totalitarne muszą zaprzeczyć wszystkiemu, co europejska czy śródziemnomorska kultura prawna wypracowała, albo – po prostu nie będą totalitarne. Trafnie już dawno temu zauważył Carl Joachim Friedrich, że jeżeli założyć, że państwo to taki twór, który opiera się na prawie i działa przez prawo, to o państwach totalitarnych nie można mówić jako o państwach, bo one prawa po prostu nie uznają. Konsekwentnie zatem używał określenia „reżimy totalitarne”. Na rzecz tej tezy przemawia także fakt, że również totalitaryzm komunistyczny nie hołubił zasad prawa rzymskiego, ani właśnie wypracowanych przez Rzymian istotnych elementów kultury prawnej, czego przekonująco dowodzą publikacje Adama Lityńskiego. Odrzucenie prawa rzymskiego w III Rzeszy nie było tylko i wyłącznie pustą retoryką, faktycznie służyło przejściu do totalnego bezprawia pod hasłem powrotu do dawnych, germańskich, rasowych wartości''.


I to może tyle co się tyczy rzekomej ''rzymskości'' czy tam ''greckości'' nazioli - powyższy zestaw obszernych cytatów aż nadto dobitnie okazuje, że ruch ten stanowił co najwyżej nikczemną parodię europejskiego antyku, i zwyrodnienie naszej chylącej się już wtedy ku upadkowi cywilizacji ''białego człowieka'', jej przedagonalne paroksyzmy. Dlatego trzeba wyjątkowej naiwności, by nie rzecz wprost głupoty, aby bredzić jak Degrelle:

''Pewnego razu ośmieliłem się zapytać Hitlera: „Mein Führer, proszę wyjawić mi swoją tajemnicę. Kim Pan, koniec końców, tak naprawdę jest?” – Hitler uśmiechnął się i odpowiedział: „Jestem Grekiem”. Miał na myśli człowieka starożytnej Hellady – człowieka o klasycznym systemie wartości, oddanego pięknu, naturze, prawom ducha i harmonii. Szczerze nienawidził świata współczesnego, zarówno w jego wariancie kapitalistycznym, liberalno-kosmopolitycznym, jak i internacjonalistyczno-marksistowskim. Uważał tą materialistyczną, stechnicyzowaną, cyniczną cywilizację za szczyt brzydoty, po prostu za patologię.''

http://xportal.pl/?p=35116

- stąd nigdy nie entuzjazmowałem się tym autorem, i nie pojmuję przyczyn fascynacji nim ze strony niektórych naszych narodowców, przecież to dureń był a że czynnie zwalczał komunizm? Niestety, ale w mundurze esesmana to raz, a dwa mamy w takim razie czcić każdą bolszewicką kanalię co z kolei biła hitlerowskich morderców Polaków? Nie dla nas to czyniła, ale w imię Stalina, sprawy komunizmu i swej ''rodiny'', więc nic im nie zawdzięczamy tak naprawdę, podobnie jak i takim Degrellom cierpiącym na patologiczną, zaślepiającą ich całkiem fanatyczną wiarę w Hitlera jako rzekomego ''zbawcy Europy'' przed jakoby ''azjatyckim żydo-bolszewizmem'' [ rzecz jasna okcydentalne źródła tej zbrodniczej ideologii kompletnie nie miały dla nich znaczenia ].

Na finał wypada objaśnić o co idzie z wymienionymi w tytule ''płonącymi świniami''? Otóż uznałem to za dobrą metaforę groteskowego ''antyturanizmu'' nazistów, bowiem w artykule traktującym o zastosowaniu słoni bojowych głównie w armiach hellenistycznych monarchii powstałych na gruzach imperium Aleksandra Wielkiego, ale też Kartagińczyków jak i Rzymian [ co stanowiło dobitny przykład starożytnego ''eurazjatyzmu'' będąc efektem zetknięcia cywilizacji greckiej z indyjską ], natrafiłem na takowy wyborny fragment:

''Innowacyjnością wykazywali się starożytni opracowując szeroki asortyment egzotycznych sposobów walki ze słoniami. Byli święcie przekonani o strachu, jaki wzbudza w nich świnia, choć nie do końca rozumieli, dlaczego. Mając tę wiedzę, jak również świadomość strachu wszystkich zwierząt przed ogniem, twórczy Megaryjczycy postanowili połączyć oba te czynniki. Nieszczęsne prosiaki wysmarowano smołą i wypuszczono na słonie Antygona II Gonatasa. Możemy podejrzewać, że nie byli pierwsi. Dziesięć lat wcześniej pod Benewentem również świnie miały przepłoszyć słonie Pyrrusa. Choć wspominając o tym Elian nic o podpalaniu prosiaków nie mówi , zestawienie tego ustępu z tekstem o sukcesie Megaryjczyków, który wskazuje, że ogień jest potrzebny, by zmusić świnie do głośnego kwiczenia , daje nam solidne podstawy, by sądzić, że i tu autor myśli o płonących świniach. Wielu uczonych powołuje się na rzymskie aes signatum z przedstawieniem słonia i świni . Nie można uznać tego za rozstrzygający dowód, ale najwyraźniej mieszkańcy znad Tybru jakoś łączyli oba zwierzęta. Chwytanie się podobnych pomysłów świadczy o całkowitej bezradności wobec słoni.''


- a więc rozpalone okcydentalne wieprze kontra orientalne słonie bojowe:))): czyż to nie zacna figura rzekomego ''starcia cywilizacji'' jakie miało miejsce podczas II wojny światowej? [ w gruncie rzeczy zaś wewnętrznego konfliktu w obrębie tej samej rodziny ideologicznych nowoczesnych barbarzyńców ]. Przywołany we fragmencie artykuł historyczny pochodzi ze znakomitego rocznika wydawanego przez PAN ''Meander'' poświęconego kulturze świata starożytnego. Polecam zeń dla edukacji koniecznej by rozbić zalegające w umysłach prostackie wymysły jak te wyżej pomienione, tekst badacza Radosława Gawrońskiego traktujący o korzystaniu przez Cezara i pierwszych cesarzy rzymskich ze służby wojskowej Germanów tworzących ich gwardię przyboczną, i przyczyn dla których po śmierci Nerona zastąpiono ich azjatyckimi najemnikami:


- czy recenzję, dość miażdżącą zresztą, pracy jakiej tematem są przemiany systemu władzy cesarskiej w późnym antyku, zawierającą taki oto passus:

''Należy podkreślić trafność spostrzeżeń autora dotyczących kształtowania się ceremoniału dworskiego w okresie dominatu i jego rozwoju za panowania Konstantyna Wielkiego i jego następców. Kolb słusznie zauważa, że późnoantyczne formy autoprezentacji władcy to nie tylko import z Persji, ale wynik wielowiekowego rozwoju i łączenia elementów grecko-hellenistycznych, orientalnych, etruskich i rzymsko-italskich w jedną całość.''


- znamienne zresztą, iż proces ''orientalizacji'' imperium [ jak widać niezbyt fortunnie tak określany ], który za panowania tego władcy dopełnił się [ gdyż miał miejsce od dłuższego czasu, już Aurelian był gorącym wyznawcą synkretycznego kultu ''Sol Invictus'' będącego połączeniem elementów grecko-łacińskich z aryjskim mitraizmem ], co znalazło symboliczny wyraz w ustanowieniu nowej faktycznej stolicy na wysuniętym ku Azji wybrzeżu Europy, ściśle wiązał się z jego chrystianizacją, bowiem chrześcijaństwo co do zasady jest religią orientalną i na Wschodzie pierwotnie znajdowały się jego ośrodki wraz z najliczniejszą liczbą wyznawców, dopiero inwazja islamu zmieniła ten stan rzeczy. Wreszcie skoro zaczęliśmy od wymysłów nazistowskich Niemców na temat ich germańskiej przeszłości, oraz tematowi nieuprawnionych roszczeń tychże do rzekomo ''nordyckiego'' dziedzictwa rzymskiej republiki oraz imperium poświęciliśmy niniejszy wpis, pora zakończyć go wzmianką o sensacyjnym odkryciu archeologicznym jakiego dokonano stosunkowo niedawno. Otóż badacze wydobyli spod ziemi pozostałości przechodniego obozu warownego rzymskich legionistów najprawdopodobniej z III w. n.e. położonego w środku dzisiejszych Niemiec dosłownie, na terenie obecnej Turyngii, a więc daleko poza limesem czyli granicą panowania Imperium Romanum. Co ciekawe, jak głoszą wiarygodne świadectwa z epoki, gros żołnierzy biorących udział w tej odwetowej wyprawie na germańskich najeźdźcach, stanowiącej ich prawdziwy pogrom, wywodziła się z Azji! [ być może więc nazistowska ''orientofobia'' jest dalekim echem łomotu jaki wówczas od nich zebrali dalecy przodkowie dzisiejszych Niemców:) ]. Cóż za zagwozdka dla obrońców ''syfilizacji judeołacińskiej'' spod znaku Konecznego, łączących pogardę dla ''turańskiej dziczy'' z odrazą wobec rzekomego ''bizantynizmu'' Niemców - pozaeuropejscy, głównie azjatyccy najemnicy w służbie rzymskiego cesarza gromią germańskich ''barbarzyńców'':

''Obaj wyżej wymienieni antyczni kronikarze wyraźnie potwierdzają udział w składzie rzymskich oddziałów łuczników z Bliskiego Wschodu tzw. auxilia (czyli oddziałów pomocniczych) którzy w 235 roku n.e. mieli wspierać armię Maksymina Traka w czasie jego kampanii przeciw Germanom. W swym opisie Juliusz Kapitolinus wspomina o tym w następujący sposób: „(..) z całą armią przeprawił się do Germanii, biorąc ze sobą Maurów, Osdroenów, Partów i tych wszystkich, których prowadził na wojnę Aleksander. Maksyminus wziął ze sobą pomocnicze wojska wschodnie, głównie dlatego, że lekkozbrojni łucznicy najskuteczniej walczą przeciw Germanom”. Potwierdził to również Herodian notując: „Prowadził ze sobą wielkie masy wojska, niemal całą siłę zbrojną rzymską, między innymi bardzo wielką liczbę mauretańskich oszczepników oraz łuczników z Osroeny i Armenii, z których jedni byli poddanymi, drudzy przyjaciółmi i sprzymierzeńcami, dalej pewną liczbę Partów, którzy zbiegli do Rzymu zwerbowani za pieniądze albo też zostali wzięci do niewoli i jako jeńcy służyli Rzymianom”.