sobota, 27 czerwca 2020

Uncle Tom's band składa hołd muzyce Wielkiej Białej Człowieczyni.

Postanowiłem jednak mimo danej zapowiedzi odpocząć nieco od wymagających intelektualnie treści, choć nie odpuszczamy tak całkiem jak to zaraz będzie do okazania, wszakże dziś mniej poważnie, w konwencji buffo. Czas przypomnieć sobie o sowizdrzalskiej stronie tego bloga, ostatecznie nie przypadkiem nosi stańczykowe miano, bowiem tylko groteska i szyderstwo odczynić może śmiechem przynajmniej to co wyprawia się obecnie w niegdyś ''wolnym świecie''. Doczekaliśmy czasu, gdy na Zachodzie, któremu oszczędzono doświadczenia komunizmu, zrewoltowana tłuszcza w autodestrukcyjnym szale obala pomniki mniej lub bardziej zasłużonych postaci jakie zbudowały jego potęgę, w kontrze zaś stawia je marksistowskim zbrodniarzom i ideologom. Natomiast kapitalistyczne korporacje cenzurują ''nieprawomyślne'' treści z należących do nich portali informacyjnych i społecznościowych, my zaś wschodnioeuropejskie białe Murzyny pamiętające jeszcze komunę przypatrujemy się temu z niedowierzaniem. Zdumienie to za przyczynę ma jednakże tylko nasze do dziś żywe złudzenia wynikłe z izolacji, trzymania nas za ''żelazną kurtyną'' i zasiekami na granicach przez bolszewicki reżim, co siłą rzeczy wobec zakłamania i nędzy przy tym komuszej propagandy sprzyjać musiało idealizowaniu tego, co po drugiej stronie więziennego muru. Typowe: człowiek pogrążony w koszmarze codzienności szuka naturalnie ucieczki w fantazjowaniu o ''życiu na swobodzie'' nadmiernie je cukrując. I tak oto dociera do nas wreszcie, iż tam jest bodaj jeszcze większa chujnia i syf, przynajmniej jeśli idzie o stan ideologicznego zakłamania. Nic to nowego zresztą - już prawie 200 lat temu hiszpański myśliciel reakcyjny Juan Donoso Cortes przenikliwie zauważył, iż rewolucje to choroby wcale nie ubogich, lecz bogatych społeczeństw, rzecz spasionych arystokratów, sam socjalizm zaś stanowi jedynie schizmę liberalizmu, on też stwierdził dobitnie i zaiste proroczo, że jedynym co można przeciwstawić dyktaturze sztyletu symbolizującego rewolucyjny terror, jest dyktatura szabli broniącej ładu. Jak zapowiadałem jednak nie będę rozwijał tak poważnych kwestii sprzyjających co tu kryć ponurym refleksjom, a więc do rzeczy - na pomysł niniejszego wpisu wpadłem oglądając klipy i wystąpienia na żywo Kate Bush, nigdy wprawdzie nie byłem jej specjalnym fanem, choćby dlatego, że charakterystyczna dla jej twórczości teatralna przesada czyniła ją idolką wiedźmowatych bab i ciot, ale ostatnio coś mnie najszło, pewnie przez to, iż wraz z wiekiem zamieniam się w jedno i drugie:))) Uderzyło mnie w nich, iż zawierają treści jakie dziś po czterech już dekadach [ sic! ] będzie nie przeszłyby, neobolszewiccy demagodzy politpoprawności bowiem z łatwością dopatrzyliby się w nich ''demonów'' rzekomego rasizmu, seksizmu, nacjonalizmu, a może nawet i homo- oraz islamofobii, i to zupełnie wbrew intencjom artystki rzecz jasna. Całkiem możliwe więc, że jej płyty będą płonąć na stosach, ale nie za okultystyczne treści od jakich się w nich wręcz roi, co będzie jeszcze do okazania, tylko wykroczenia wobec prawideł ''nowej normalności'', natomiast ona sama przez to zostanie ''zniknięta'' z przestrzeni publicznej, oby nie dosłownie. Na dowód, że nie jest to wcale nierealna perspektywa wystarczy przytoczyć publiczny donos funkcjonariuszki brytyjskiego agitpropu i potępienie przez nią Kate Bush jako ''politycznie podejrzanej'' - dosłownie szmacisko użyło wobec niej takowego zwrotu: ''politically dodgy''. Wszystko zaś jedynie dlatego, iż biedaczce wyrwało się nieopatrznie pochwalić premier May, i później musiała tłumaczyć się, że wcale nie czyni jej to zwolenniczką brytyjskich tzw. ''konserwatystów'', a tylko miała na myśli sprawowanie rządów przez kobiety jako oznakę ich emancypacji, ble ble. Jak widać czujnych angielskich zetempówek takim sposobem nie zwiedzie, tym bardziej że nie ułatwia jej sprawy Borys ''corona'' Johnson, który sprzedał artystce zatruty pocałunek powołując się na nią publicznie jako jedną z pięciu najbardziej inspirujących dlań kobiet - ''społeczność LGBT'' aż zaniemówiła z przyczyny takowego chamstwa w wykonaniu brytyjskiego premiera, co to miał czelność sprofanować ich popkulturową ''ikonę'': zlitujże się człeku nad starszą już kobietą, mało to ci kłopotów, chcesz jeszcze pognębić zasłużoną ''chudożnicę'' zmuszając ją do składania kolejnych upokarzających samokrytyk przed rozbestwionym neobolszewickim motłochem?! Nie może więc dziwić, iż nauczona przykrym doświadczeniem pani Kasia zachowuje odtąd w wywiadach zasadną powściągliwość, i pytana o Brexit odpowiada dyplomatycznie, czyli na okrętkę, iż ''zmiany są ważną częścią życia'':))).

Tak więc i ja pragnę donieść Szanownemu Panu Towarzyszowi ''tęciowe'' Gejstapo, że obywatelka Katarzyna Buszowa, zamieszkała obecnie gdzieś w okolicach Londonistanu, na terenie przyszłego Wielkiego Kalifatu Lechickiego [ takowym mianem obdarzonego na cześć kalifa Al-Amakota, polskiego poturczeńca, który przed nawróceniem jako ''kafir'' zwał się Zdzisław Lebioda, i zyskał sobie wśród poddanych zaszczytny przydomek ''great sheepfucker'' ], szerzy ona ta ladacznica w swych miauczących wyrzygach syrenich przemoc wobec ''innoskórych'', pochwałę kobiecego gwałtu, w sposób nieuprawniony i zaborczy jak na białą imperialistkę przystało posługuje się instrumentalnie elementami obcych kultur i religii czerpiąc z tego dla się zyski, a obłudnie ukrywając proceder pod pozorem pomocy dla tychże wyzyskiwanych przez nią cywilizacji itd. Ośmielam się przeto przedłożyć Jaśnie Panu Towarzyszowi tę oto krótką, a jakże wymowną listę myślozbrodni przeciwko politpoprawności w wykonaniu tejże kreatury, a przeze mnie poczynioną własną lewicą com ją oderwał na chwilę od ustawicznego walenia gruchy. Oto i spis, tych występków znaczy - w wideoklipie towarzyszącym utworowi ''Them Heavy People'' brutalnie nie dozwala ubogacić się kulturowo dwóm ciapatym beżowym, a co gorsza podczas koncertowego wykonu ''James and the cold gun'' rozwala ich shotgunem niczym rasowa biała dziołcha z jakowegoś shitholu w Arizonie czy inszej Nevadzie! Natomiast w ''Eat the music'' wciela się w rolę białej wiedźmy wprawiającej w trans jakoweś murzyńskie plemię podczas rytuału voodoo, utwierdzając tym samym przesąd jakoby byli oni zabobonnymi ''czarnuchami'' niezdatnymi do racjonalnego myślenia, i zatracającymi się w opętańczym tańcu. Z kolei w klipie do ''Rubberband girl'' ciemnoskóry tancerz tak jakby ją baletowo zapinał, wszakże jego wyraźne skądinąd preferencje wskazują, że wolałby zdecydowanie męskie poślady, więc się nie liczy, a poza tym wygląda jakby zabawiał jedynie swą białą lady. W ''Love and Anger'' dwaj pet nigga Piętaszki tańczą u jej stóp niczym niewolnicy, w ogóle klip do tego kawałka epatuje chrześcijańską symboliką berła i krzyża na królewskim jabłku dzierżonych pospołu przez panią Katarzynę, co uraża uczucia religijne innowierców oraz ateistyczne bezwyznaniowców, wreszcie zawiera instrumentalizację muzułmanów, konkretnie wirujących sufich wstawionych tam z doopy, a to i tak nic wobec pokaźnej dawki ''islamofobii'' w ''Egypt'', że to jakoby fanatyczne ''arabusy'' nic tylko kobity ciemiężą itp. ''Hammer horror'' jest faktycznie upiorny jako ilustracja kobiecych  fantazji o gwałcie, zdominowaniu przez władczego zamaskowanego agresora, układ taneczny w klipie stanowi niby zapis walki i oporu ze strony niewiasty, ale jakiś taki nieprzekonujący, gest napastnika zaciskającego w finale dłoń na jej gardle jest nadto wymowny, żeby on chociaż był czarny lub beżowy, to można by potraktować to jako akt dziejowej sprawiedliwości, ale białas z niego, zgroza. Natomiast ''The sensual world'' epatuje średniowiecznym zabobonem począwszy od otwierającej utwór sekwencji kościelnych dzwonów, podobnie ''Breathing'' traktujący o tym jakoby zlepek komórek w łonie matki odczuwał strach przed wizją atomowej pożogi - przecież cadyk libertarianizmu Murray Rothbard wyjaśnił już, że to jedynie pasożyt naruszający akjomat samoposiadania kobiety, która może ze swoim brzuchem zrobić co chce np. popełnić seppuku mylnie zwane harakiri. Jakby tego było mało bezwstydnie ckliwe w swym sentymentalizmie ''This woman's work'' odwołuje się do patriarchalnej więzi łaczącej cispłciowców w nuklearnej rodzinie, opisując trwogę męża w obliczu zagrożonej ciąży i porodu małżonki, co wyklucza mężczyzn z waginami i kobiety z jajami, a przecie szczęśliwe dzieci rodzą się także w jednopłciowych związkach jako rzekła profesora Płatek. Występków gadziny tej oto Buszowej nie zliczysz, a tych co przytoczyłem aż nadto, by postawić ją przed Najwyższym Trybunałem Waszej Wielmożności, po czym przykładnie ukarać zamianą w nekropersonę, co by pożytek z niej przynajmniej był jaki, i użyźniła jako ludzki kompost Matulkę Ziemię naszą przenajukochańszą! To piszę ja, typowy lewacki przegryw, którego pomysłem na [paso]życie jest donoszenie na innych, bom do niczego inszego niezdatny, bywszy biały człek obecnie pasowany na ćwierć-Murzyna po udanym transrasowym przepoczwarzeniu ideowym. Only Black Lives Matter!

Mówiąc zaś serio: wściekłe ataki neokomuny nie czynią bynajmniej z takich jak Kate Bush ''konserwatystów'', i poniekąd faktycznie ma rację odżegnując się od przypisywania jej takowych ciągot, bowiem stanowi ona wraz z sobie pokrewnymi jedynie tę część obozu postępu, co nie skumała ''mądrości etapu'', stąd została odstawiona na boczny tor. Niech nie zwiodą nas liczne dość odwołania w jej twórczości do chrześcijańskiej symboliki - mimo iż urodzona w katolickiej rodzinie, oraz odebrała takąż formację w gimnazjum prowadzonym przez zakonnice, jak sama wyznała po latach katolicyzm ''never touched my heart'' [ być może też dlatego, że jak głosi biogram szkoły, uczące w niej siostrzyczki były ''postępowe'' ]. Z udzielanych przez nią wywiadów i zawartych tam wypowiedzi jednoznacznie wynika, iż zachowała co najwyżej sentymentalne przywiązanie do pewnych wyniesionych z dzieciństwa i wczesnej młodości religijnych obrazów, nic więcej, świadomie wykorzystując w swej twórczości emocjonalne konotacje jakie one z sobą wciąż niosą w naszym post-chrześcijańskim świecie. Bardziej więc przypomina to różokrzyżową gnozę, niż wiarę w Chrystusa szczególnie w jej katolickiej wersji, stąd nie może dziwić, że uległa fascynacji Gurdżijewem, ormiańskim oszustem udającym mistyka, dość popularnym wśród brytyjskich muzyków w owym czasie lat 70-ych min. jego wyznawcą ostał się wtedy gitarzysta ''King Crimson'' Robert Fripp. Dokonało się to za sprawą Johna G. Bennetta, brytyjskiego agenta, który jako szef wywiadu wojskowego na Bliski Wschód w kluczowym momencie rozpadu Imperium Osmańskiego i powstania reżimu Atatürka zapoznał się z ''naukami'' Gurdżijewa, gdy ten trafił do Turcji salwując się wraz ze swoją sektą ucieczką przed inwazją bolszewickich wojsk, zajmujących jego rodzinny Kaukaz. Nie mnie rozstrzygać na ile serio przejął się ideami ormiańskiego guru, ciężkiego ściemniacza i psychopaty, a na ile kierując się fachową intuicją wywiadowcy uznał to za świetne narzędzie manipulacji wpływowymi ludźmi podatnymi na sugestie, oraz wykorzystania społeczności wyznawców do budowania siatek agenturalnych, co wydaje mi się bardziej prawdopodobne, ale to jedynie moja opinia. Niebagatelną zapewne rolę w zadzierzgnięciu ''duchowej'' więzi z Bennettem odegrały już wcześniejsze kontakty Gurdżijewa z brytyjskim wywiadem - jego pierwszym zagranicznym wyznawcą jeszcze w czasie I-ej wojny światowej był inny wybitny szpieg ''perfidnego Albionu'' Paul Dukes, zalegendowany jako pianista konserwatorium w Petersburgu/Piotrogradzie, gdzie miał wykazać się licznymi sukcesami w infiltrowaniu władz carskich jak i bolszewickich podczas pierwszych lat sowieckiego reżimu. W każdym razie Bennett poniósł dalej płomień ''nauk'' Gurdżijewa, nie bez sekciarskich perturbacji wprawdzie, ale to nas nie interesuje, istotne że w ten sposób trafiły one do Wielkiej niegdyś Brytanii, i przez to mogli zapoznać się z nimi tacy artyści jak Kate Bush, czy Robert Fripp - nie może więc dziwić, iż ten ostatni związał się z post-punkową wiedźmą Toyah Willcox, i teraz pospołu jako para wesołych emerytów odstawiają pszczółkę Maję w przydomowym angielskim ogrodzie, albo radosne kuchenne hołubce na swym tubowym kanale [ moja kobieca ''anima'' mówi mi też, iż sir Robert lubi być zapinany w dupala straponem przez małżonkę, o ile rzecz jasna pokona ona wpierw opór jego przysłowiowo sztywnych wyspiarskich pośladów, a do tego zaiste konieczne są czarowskie moce, to zapewne cały rytuał ]. Wprawdzie Buszowa była za młoda jeszcze, by zapałapać się na wizytę w okultystycznym ''klasztorze'' Bennetta, niemniej inspiracje Gurdżijewem są ewidentne w jej wczesnej twórczości, nazwisko ormiańskiego ściemniacza pojawia się otwarcie w tekście wyżej wspomnianej piosenki ''Them Heavy People'', nie będzie chyba też nadużyciem stwierdzenie, że w dziwnej ''mesmeryzującej'' choreografii jej wideoklipów i występów koncertowych dostrzec można pewne przynajmniej wpływy rytualnego tańca wyznawców sekty ''Czwartej Drogi''.

Artystka później odżegnywała się od gurdżijewowskich pobudek, niemniej chyba tak całkiem nie wyzbyła się ich czego dowodem hicior ''Cloudbusting'' pochodzący z kapitalnego zaiste albumu ''Hounds of Love'', który w dużej mierze wyznaczył brzmienie muzyki pop lat 80-ych, i w mojej przynajmniej opinii do dziś świetnie się broni. Inspiracją były tu wspomnienia syna prekursora ''rewolucji seksualnej'' Wilhelma Reicha, zresztą odwołanie doń otwarcie umieszczono w klipie, gdy odgrywająca postać chłopca Kate Bush wyciąga z kieszeni ojca, szalonego naukowca [ w tej roli Donald Sutherland ], wspomnianą książkę w scenie ok. minuty i 50 sek. Tytuł kawałka nawiązuje do skonstruowanej przezeń machiny mającej jakoby wpływać na pogodę za pomocą skupienia wiązek ''orgonu'', seksualnej energii przenikającej wedle niego cały Wszechświat:))). Przypomina to w swej wymowie utwór przyjaciela Kate Bush, z którym nagrała wspaniały hicior ''Don't give up'', Petera Gabriela, konkretnie idzie o jego ''Here Comes the Flood'' wyprodukowane przez Frippa, i zawierające recytację wspomnianego wyżej Bennetta. Kawałek traktuje o apokaliptycznej wizji, gdzie jak pisze jeden z interpretatorów:

''Gabriel’s lyric seems to point towards the inhabitants of an island (England?) joining forces (telepathically?) to save themselves from a pending (apocalyptic?) tsunami. In doing so, the islanders taken on mystical, extra-sensory powers.''

- Hmm, Brexit jako efekt sprzężonych pozazmysłowo umysłów obrońców wyspiarskiej niezależności przed inwazją kontynentalnych, unijnych ''barbarzyńców'', wewnątrzmasońskie ''magic wars''? To by tłumaczyło postawę takich ''konserwatystów z przypadku'' jak Kate Bush... neobolszewiccy śledczy z gadzinówek brytolskich lewaków powinni więc ryć głębiej:). Co do mnie postrzegam wspomniany utwór Gabriela raczej jako antycypację swoistego ''info-komunizmu'' w którym przyszło nam żyć, sieciowego ekshibicjonizmu, gdzie ''wyspiarska'' indywidualność zanika przepoczwarzając się w próżność cyfrowej bestii, ''halbermenscha-półczłowieka'' z albumu Einstürzende Neubauten, pędzącej żywot sprowadzonego do animalnych i wegetatywnych wręcz odruchów jakowegoś ''biorobota'', a zarazem wyalienowanej z rzeczywistości, wirtualnej istoty. Nasuwa to skojarzenia z H.R. Gigerem, a tak się składa, iż onże właśnie, twórca scenografii do słynnego, pierwszego z serii i najlepszego ''Obcego'', zaprojektował ''działo orgonalne'' specjalnie na potrzeby klipu Kate Bush, w zdecydowanie bardziej estetycznej postaci od porażającego brzydotą reichowskiego oryginału. Znamienne także, iż artystka natrafiła na książkę nieszczęsnego syna wizjonera ''seksualnego wyzwolenia'', ciężkiego ''foliarza'' jak widać, szkodnika i psychopaty, buszując w najstarszej londyńskiej księgarni ''ezoterycznej'' założonej jeszcze pod koniec XIX stulecia przez brytyjskiego współpracownika Helki Bławatskiej, robiącej w owych latach za medium słynące ze swych mesmeryzujących jakoby zdolności. Najbardziej odsłoniła się w swym okultystycznym zajobie Kate Bush w utworze ''Lily'' pochodzącym z wydanego w 1993 r. albumu ''Red shoes'' - wtajemniczony w arkana magii autor opracowania na które tu się powołamy zauważył, iż tekst kawałka jak i dołączony doń klip wykazują ''zadziwiające'' podobieństwo z rytuałem ''przejścia'' stosowanym przez ''zakon złotego brzasku'', różokrzyżową paramasonerię jakiej członkami były tak prominentne postacie jak autor ''Sherlocka Holmesa'' Arthur Conan Doyle, słynny irlandzki bard William Butler Yeats, czy kolejny brytyjski agent wywiadu-ezoterysta, a przy tym ciężki skurwysyn Aleister Crowley [ twórca ''magii seksualnej'' Thelemy wyznawcą której i szerzycielem obecnie nad Wisłą jest Nergal z Behemotha ]. Zarazem nie omieszkał on opieprzyć artystki za powierzchowne tegoż potraktowanie jak na okultystycznego doktrynera przystało, czegóż jednak spodziewać się po satanistce w wersji pop jaką jest niewątpliwie [ umieszczony na okładce jej debiutanckiej płyty obraz piosenkarki rozpiętej w błazeńskiej parodii Ukrzyżowania na chińskim latawcu widomym tego dowodem ], podobnie jak wspomniany już Fripp, czy nie kryjący się z chorą fascynacją crowleyowskim thelemizmem inszy brytolski artycha David Bowie, nie wspominając już o Darylu Hallu - połowie święcącego także w latach 80-ych zeszłego stulecia triumfy duetu, który stworzył takie do dziś żywe hiciory jak ''Maneater'': wspomniany gitarzysta ''King Crimson'' wyprodukował i nagrał wspólnie z nim album ''Sacred songs'' inspirowany Thelemą, druidyzmem, kabałą etc. I pomyśleć jakie mroki kryją się za postawionymi na żel włosami i wywatowanymi marynarkami gwiazd popu owej epoki już, tak oto mit o ''ejtisach'' jako okresie rzekomej niewinności idzie się... chromolić. Nie sposób stąd lekceważyć uproszczonego siłą rzeczy na modłę kultury popularnej przekazu tychże wykonawców, nawet jeśli zdecydowana większość odbiorców ich muzy nie zdawała sobie w ogóle sprawy jak toksycznie duchowym łajnem gwałci się ich przez uszy w niepozornej całkiem formie, jak widać to żadna szurowska ''teoria spiskowa'' a nieodparty fakt.

Po co to wszystko piszę? Na pewno nie, aby nawoływać do spalenia Kate Bush jako współczesnej czarownicy na stosie wzorem neobolszewickich cenzorów wspomnianych na wstępie. Idzie jedynie o wykazanie, iż tacy jak ona nie zasługują na współczucie tylko dlatego, iż okazali się ofiarami wściekłego ataku ze strony komunistycznej swołoczy naszych czasów, bo w gruncie rzeczy to zaledwie obraz porachunków między obecnymi trockistami i stalinistami, cóż więc nam ludziom prawicy po ich sekciarskich ustawkach, a niechże się wytłuką nawzajem, byle szybciej! Poza tym Kate Bush należy do grona artystów co jak Morrissey drżą, aby muzułmańska brać z ''ummy'' nie dobrała im się do ich pedalskich tyłków, choć sami przy tym nie dostrzegają, że wydatnie przyczynili się do tego stanu rzeczy, więc pies im mordę lizał. Warto przy tym dodać, że Bennett utrzymywał kontakty obok buddyjskich i hinduistycznych guru również z islamskimi sufi jak choćby Idris Shah, który pod koniec życia czynnie wspierał afgańskich mudżahedinów zapewne w tajnych misjach jako agent JKM, co tłumaczyłoby być może niezależnie od inspiracji gurdżijewowskich obrazy wirujących derwiszy w wideoklipach Kate Bush. Politycznym odpowiednikiem takowych obesrańców jak ona byli żydowscy komuniści nawróceni na ''neokoszerwatyzm'' akurat dziwnym trafem, gdy dominujący nurt lewicy obrał antyizraelski i proarabski kurs, należy więc stowarzyszać się taktycznie z podobnymi im ''poputczykami'' naszej sprawy trzymając ich na długość kija, dzierżąc przy tym mocno w dłoni gotowy do użycia solidny nóż za plecami, nie inaczej. W rzeczy samej bowiem stanowią oni neopogańską reakcję równie wrogą łacińskiemu i chrześcijańskiemu dziedzictwu Europy, co neobolszewicka hołota pustosząca od środka świat szeroko pojętego Okcydentu, widomy objaw jego dekadencji i zgnicia już ze szczętem. Groźniejszy nawet, bo w przeciwieństwie do tamtych nie tyle występujący otwarcie przeciw, co perfidnie zżerający od środka niczym rak libertarianizmu i ''wolnorynkizmu'' toczący obecnie polską prawicę. Idolka wiedźm [ nawiasem twórcą ''wiccanizmu'' był, nie bez crowleyowskich inspiracji, jeszcze inny brytyjski agent i mag w jednym Gerald Gardner ], szurowskich druidów i wściekle antychrześcijańsko histerycznych ciot zwyczajnie nie może robić za autentyczną prawicę, to co najwyżej część ''obozu postępu'' jaka nie skumała obowiązującej ''mądrości etapu'' jak zaznaczono już wyżej. Wszakże nie musi to oznaczać potępienia jej powabnej przyznaję dźwiękowo twórczości w czambuł, wystarczy jeśli zabezpieczymy się przeciw syrenim śpiewom Kate Bush ostrą świadomością jakie to ezoteryczne łajno próbuje nam przy tym ożenić, i nie damy się zwieść. Przykro to stwierdzić, ale jej ostatnie wypowiedzi artystyczne wyraźnie wskazują, że nie otrzeźwiała ze swych młodzieńczych okultystycznych fascynacji nie tylko systematem Gurdżijewa, ale i UFO oraz zjawiskami ''paranormalnymi'', raczej wygląda na to, iż rzecz znalazła u niej finał w panteistycznej neognozie ''zrównoważonego rozwoju'', swoistym ubóstwieniu natury i ''matki Ziemi'' - tak oto ewolucja ludzkiego rodzaju, również duchowa i estetyczna, zatoczyła koło staczając się na powrót do barbarzyństwa poganizmu, aczkolwiek tym razem w oprawie wysoko rozwiniętych technologii. Cóż, na pocieszenie więc przypomnijmy, iż ''nie trzeba być masonem, aby słuchać Mozarta'', stąd możemy rozkoszować się muzyką Kate Bush nie podzielając jej zajobów i ezoterycznych trucizn jakimi jest przesiąknięta, mając na uwadze to com pisał a propos lucyferycznego, a przy tym niezwykle wysublimowanego dzieła Debussy'ego w tym miejscu onegdaj. Zakończmy odkryciem poczynionym przy okazji zbierania materiału do niniejszego wpisu, utworem z jej mniej komercyjnego i co tu kryć mocno popierdolonego dźwiękowo albumu ''The Dreaming'', ewidentnie słychać iż podczas nagrywania go artystka nadużywała gandzi co kazało jej w finałowym kawałku symulować ryk osła, niemniej pochodzący zeń a nieznany mi wcześniej ''Pull Out the Pin'' wywarł na mnie duże wrażenie, być może także dlatego, iż antycypuje brzmieniem późniejsze arcydzieło pop jakim niewątpliwie jest ''Hounds of Love'', a więc miłego słuchania.

ps. Aj, byłbym zapomniał! - wedle brytyjskiej ''konspiratolożki'' Jenny Randles Kate Bush ''...was the president of a West Country UFO group'' i ''incarnated from the Sirius system'':))). Hmm, przyznaję, iż mimo całego foliarstwa jakie się z tym wiąże wizja jakowychś ''onych'' komunikujących się z ludzkością za pomocą przebojów jest pociągająca, przecie gwiazdeczki choćby takiego k-popu już i tak wyglądają na kosmitów, więc kto wie?