sobota, 5 lutego 2022

Uziemienie ludzkości.

...czyli o tym, dlaczego ruskie i amerykańskie kurwy jednako nienawidzą Ordo Iuris co i środowiska ''Polonia Christiana''. Bowiem brużdżą one jednym jak i drugim utrudniając wciśnięcie Polski w prostacką i całkiem fałszywą opozycję: jeśli opierasz się Rosji optując za ''wolnym światem'' Zachodu, musisz więc tym samym godzić się na inwazję niszczących Okcydent zabobonów, jako to LGBTarianizm, gender i tym podobne. Odrzucając je zaś stajesz po stronie Putina, rzekomego ''katechona'' broniącego tradycyjnych wartości europejskich przeciwko wrażej Ameryce, co czyni cię ''ruskim agentem'' itd. W takowych oskarżeniach celuje na krajowym gruncie Klementyna Suchanow, niewyżyte podstarzałe piździsko co to miało dobierać się do ''niebinarnego'' Margotka, wraz z ochujałym już do reszty od heroiny Tomaszem Piątkiem. Podobne brednie, tyle że w tonie pozytywnym suflują z kolei marginalne wprawdzie na rodzimej prawicy, lecz głośne postacie jako to małżeństwo Wielomskich, czy prorosyjski już do amoku Ronaldinho Laᛋᛋecki, który też stąd nie kryje radochy spowodowanej aferą obyczajową w Ordo Iuris. Nikt bodaj nie zadaje jednak najważniejszego w związku z tym pytania, czemu stało się o niej głośno dopiero teraz, kiedy minęło prawie pół roku od kiedy para skompromitowanych kochanków opuściła szeregi organizacji? Ano wystarczy wejść na profil TT jej szefa, by przeczytać iż ''pojutrze będziemy [ jako Ordo Iuris ] w Kijowie na serii spotkań akademickich, NGOsowych i politycznych. Tematy oczywiste. Świadomość sytuacji i określenie interesu Polski ma teraz kluczowe znaczenie.'' Tamże pojawił się też na dniach komunikat o udziale Ordo Iuris w planowanej na koniec marca węgierskiej edycji zlotu konserwatywnych organizacji z całego niemal świata, którego poprzednie obrady odbyły się z udziałem Trumpa. Powinno być więc oczywistym, że zarówno ruskie jak i amerykańskie kurwy od Bidena, Clinton i Obamy miały jednaki interes, by udupić na wstępie polskiego uczestnika tejże konferencji, rozdmuchując w tym celu skądinąd faktycznie żenującą aferkę obyczajową w wykonaniu pary byłych już członków Ordo Iuris. Jak się przekonamy później, nie jest to bynajmniej jedyne pole na którym LGBTariańskie USA współpracuje z rzekomo ''konserwatywnym obyczajowo'' reżimem Putina, ale zanim o tym pokrótce choćby należy zdementować jeszcze jedną propagandową brednię, jakoby ''Ordo Iuris chciał zakazu rozwodów''. Podobne bzdury szeruje Kurak kompletnie się tym kompromitując, bowiem rzecz cała przypomina PRL-owskie dowcipy o radiu Erewań. Po pierwsze więc jeśli już to nie Ordo Iuris, lecz wspomniana ''Polonia Christiana'' i po drugie nie jako prawnie narzucony przepis z sankcjami karnymi za jego złamanie, lecz osobiste postanowienie każdego katolika serio traktującego przykazania swej wiary! Takowe deklaracje składa jasno były redaktor naczelny PCH Krystian Kratiuk, w słowie wstępnym do wykładu sprzed 2 lat będzie Tymoteusza Zycha z jeszcze wtedy Ordo Iuris, tego samego co wdał się w romans ze swą współpracownicą. Groteskowo więc brzmią wywody o szkodliwości rozwodów w ustach człowieka sypiającego z mężatką, niemniej w każdej organizacji zdarzają się takowi hipokryci i akurat o tej dobrze świadczy, iż oboje wyrzuciła ze swych szeregów dobre parę miesięcy temu przypominam. Jak wielokrotnie to już podkreślałem na łamach tegoż bloga, jestem zdeklarowanym niedowiarkiem i byłym gnostyckim ''lucyferianinem'' wręcz, stąd nie mam najmniejszego interesu w tym, aby bronić za wszelką cenę polskich tradycjonalistów katolickich. Właśnie dlatego jednak stać mnie na obiektywizm w rzeczonej sprawie i cokolwiek sądzę o wyznawanych przez środowiska PCh i OI wartościach, robią one dobrą robotę o tyle, że przeciwstawiają się dezinformacji szerzonej w Polsce zarówno przez rosyjskich czekistów przecwelonych na rzekomy ''kąserwatyzm'', jak i libków oraz lewackie ścierwo zza oceanu. Cała afera zaś prędzej kompromituje pośrednio choćby Kucfederację, jakiej to jednym z czołowych działaczy jest synalek Bartyzela, który powołał szumnie tak zwany ''instytut Logos'' wespół z parą głośnych już kochasiów. A nie samo Ordo Iuris, jakiemu można zarzucić co najwyżej opieszałość w załatwieniu sprawy i nadmierną tolerancję wobec biurowego romansu we własnym zespole prawniczym, lub Kratiuka jaki wraz ze swymi współpracownikami nie zamierza, wbrew temu o co się ich posądza, zaglądać nikomu do łóżka ni trzymać przymusem ludzi w małżeństwie.

Nie czyni mnie to ślepym na pewne ''neokoszerwatywne odchylenie'' jakie zdają się owe towarzystwa cierpieć, cieszy jednak, iż ''Polonia Christiana'' zorganizowała konferencję pod wymownym hasłem ''Dlaczego Rosja Putina jest fałszywą nadzieją dla chrześcijaństwa?'', i takiż sam tytuł nosił tekst pomieszczony w numerze pisma PCh, gdzie postulowano osobisty a nie prawny zakaz rozwodów podkreślmy to jeszcze raz. Najwyraźniej ubodło to mocno ruską agenturę wpływu, stąd odpaliła obecną aferę mszcząc się za zdemaskowanie moskiewskiego knura jako rzekomego ''katechona'', akurat zupełnym przypadkiem kiedy ludzie z Ordo Iuris zaangażowali się w obronę Ukrainy przed rosyjską agresją. Tłumaczy to prawdziwe cysterny szamba jakie wylały się za to na nią w internecie, groźby ataku bronią biologiczną ze strony jakichś resortowych antyfiarzy, wreszcie majaczenia Romka Gie-rtycha o tym, jakoby ''Ordo Iuris przyczyniło się do przegranej Komorowskiego'' w wyborach prezydenckich 2015 r., gdyż rzekomo ''absolutnie błędnie'' wyłożyło Episkopatowi, że konwencja stambulska jest sprzeczna z nauką Kościoła. Pan Roman pierdoli tu zresztą niczym doktor shabilitowany dżenderu stosowanego i entuzjasta homoseksualnej pedofilii Jacek Kochanowski. Otóż przypominam rzeczona konwencja mająca niby bronić ''praw kobiet'', nadaje międzynarodową sankcję pojęciu ''płci społeczno-kulturowej'', co w praktyce wykorzystują ordynarni gwałciciele, by podając się za baby dostać do kobiecych więzień, gdzie mogą za kratami robić dokładnie to samo za co ich tam wsadzono. Akurat dopiero co w Anglii aresztowano pewną działaczkę feministyczną, bowiem protestowała przeciwko podobnemu przestępczemu procederowi de facto zalegalizowanemu przez państwo, a więc wyszła przez to na ''transfobkę''. Bynajmniej mi jej nie szkoda, podobnie jak ofiar stalinowskich czystek spośród komunistów, bo w ten właśnie sposób rewolucja pożera własne dzieci. Niemniej widać, kto tu naprawdę chroni prawa kobiet, na pewno nie pierdolona konwencja stambulska sankcjonująca przemoc wobec nich, więc gratulacje dla Ordo Iuris za opór wobec niej. Co się zaś tyczy samego Romana i jego pseudoendeckiej familii, odsyłam do tekstu Foxa o najmniej znanym, a najważniejszym spośród Gie-rtychów, ''tym trzecim'' ulokowanym blisko przy obecnym papieżu. Nikt kto ma rozum nie będzie miał już po lekturze wątpliwości, iż to wyjątkowo patologiczna rodzinka antykatolickich i antypolskich dywersantów rodem spośród Braci Czeskich, knujących przeciw Rzeczpospolitej wzorem swego duchowego przywódcy z XVII wieku jeszcze, Jana Amosa Komeńskiego. Dlatego kto Polak winien tępić to giertychowe ścierwo z całych sił, oraz ich medialne dziwki na czele z głupim Jasiem Pińskim, śliniącym się od swych pedalskich fantazji o zerżnięciu Kaczora w kuper. Zresztą moskiewscy czekiści jeszcze za czasów komuszego ZSRR nie gardzili wysługiwaniem się skrajną, faszyzującą szurią polityczną - podczas wspomnianej antyputinowskiej konferencji PCh prof. Andrzej Nowak podał sensacyjnie brzmiącą informację, że ojciec Dugina jako najwyżej postawiony funkcjonariusz sowieckiego wywiadu wojskowego, już w 1982 roku wysłał synalka do zachodniej Europy, by infiltrował tamtejszą ''integralną prawicę''. Nie sposób bowiem znaleźć jej w żadnym z popularnych biogramów rzekomego ''eurazjaty'', a tak naprawdę zdeklarowanego germanofila i radykalnego okcydentalisty jak żeśmy to już wykazali, czerpiącego swe rojenia o ''faszyzmie czerwonym i bezgranicznym'' z okultystycznej doktryny ''czarnego zakonu'' ᛋᛋ. Wątpię jednak, by krakowski uczony ryzykował swą ustaloną renomę podając publiczne niesprawdzone, a tak istotne informacje jak właśnie przytoczona, tym bardziej wiarygodna, że łącznikiem byłby tu jadowity antyamerykanizm ''nowej prawicy'' spod znaku Alaina Benoista, a zwłaszcza wielbionego przez Dugina ''eurofaszysty'' Jeana Thiriarta. Andrzej Nowak trafnie diagnozuje też w swym wystąpieniu istotę putinowskiego reżimu jako ''absolutny cynizm'' czystej władzy sprawowanej dla niej samej, całkiem wyzuty z jakichkolwiek poza tym ideologicznych odniesień, którymi przez to może żonglować z zapierającą dech w piersiach bezczelnością, obojętnie czy to ''konserwatyzm'', ''eurazjatyzm'' czy też postkomunistyczne resentymenty, wsio mu to za rawno.

Nie byłbym jednak sobą, gdybym ograniczył się do przytoczenia w kontrze za Grzegorzem Górnym powszechnie znanych faktów, o porażającej wprost skali aborcji i rozwodów w ''konserwatywnym obyczajowo'' kraju, jakim rzekomo ma być Rosja pod rządami Putina. I tak nie przebiją się one do zakutych tępych łbów, jakich niestety pełno na rodzimej prawicy, co z bólem wyznaję [ aczkolwiek lewica wcale jej pod tym względem nie ustępuje, wręcz przeciwnie! ]. Jako wredny internetowy kobold ryjący w podziemiach sieci, lubię wydobywać na jaw nieoczywiste bynajmniej z pozoru związki, łączące w zaskakujący nie raz sposób oficjalnych adwersarzy. I oto natrafiłem na takowe podczas lektury niszowego periodyku krajowych ''marksistów-ezoterystów'' o nazwie ''Praktyka Teoretyczna'', konkretnie zaś jej przedostatniego numeru poświęconego tematyce ''kosmicznego komunizmu''. Owszem, nie przejęzyczyłem się, stąd nikt poza entuzjastami podobnego świństwa i wariatami jak niżej podpisany tego nie czyta, a szkoda bowiem jak się przekonamy można tam natrafić na prawdziwe cuda. Zanim jednak przejdę do ich zreferowania, gdyby ktoś począł głupio mi śmieszkować, że powołuję się na jakich świrów od UFO, ''Nie do wiary'' czy insze czary-mary, przypominam iż mowa o piśmie wydawanym pod auspicjami Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jaką bym abominację nie żywił do ideologicznej, niewątpliwie lewackiej orientacji polityczno-seksualnej jego niebinarnych płciowo ''autorek'', trzeba im oddać prezentują zwykle dość wysoki poziom intelektualny. Omawiają także nie rojenia obecnych lub przyszłych pacjentów przytułków dla upośledzonych umysłowo, jak biedny głupi Jasiu Piński, lecz myśl czołowych intelektualistów amerykańskiej, zachodnioeuropejskiej czy też rosyjskiej jak w tym wypadku lewicy. Sporą część najnowszego numeru bowiem poświęcono najwybitniejszemu ponoć filozofowi postalinowskiego ZSRR Ewaldowi Iljenkowowi i jego wizjom apokaliptycznego, pankosmicznego właśnie komunizmu. Nie o nich będzie wszakże mowa, w każdym razie nie głównie, lecz w kontekście poruszanych tu zagadnień istotny jest drugi z omawianych na łamach ''gwiezdnego'' numeru PT myślicieli, tym razem amerykański ''filozof cyber-dizajnu'' Benjamin Bratton. Typ nie kryje nawet swego gorącego zaangażowania politycznego po stronie obozu Hillary Clinton i Obamy, co nie przeszkadza mu wszakże w dyrektorowaniu programem o nazwie The Terraforming, w podejrzanym Strelka Insitute z siedzibą nad brzegiem rzeki Moskwy. Ano tak, absolwent University of California w Santa Barbara i były dyrektor Grupy Zaawansowanych Strategii w portalu Yahoo!, a do tego jakże by inaczej zapiekły wróg Trumpa, panoszy się w stolicy ''konserwatywnego'' kraju, którego przywódca - ''katechon'' dla naszej dupoprawicy - idzie jakoby właśnie na wojnę z LGBTariańską Ameryką Bidena:))). Niewiarygodne, aby moskiewski tyran lub przynajmniej ktoś z jego najbliższego otoczenia nie miał pojęcia, że takie numery odchodzą dosłownie tuż pod jego nosem. Bowiem siedziba Институт Стрелка mieści się na Wyspie Błotnej, niemal naprzeciwko Kremla po drugiej stronie rzeki, stąd ktoś ''gławny'' o ile nie sam ''katechon'' musi temu dozwalać. Cuda panie i dziwy na tej ziemi takie odchodzą, że przy tym jaszczury z kosmosu to pikuś normalnie [ zresztą Putin to przecież gad, więc w sumie wszystko się z-gadza ]. Czy zaś Rosjanie tolerują na swym terenie LGBTariańskich psychopatów z cyberkorpo jak Bratton, dla domniemanych transferów potrzebnych im niezwykle technologii, nie mnie to rozstrzygać, bowiem trzeba by ku temu zstąpić w czeluście ''dark netu''. A jako że jest to domena prawdziwych sieciowych monstrów, za krótkie mam na to ręce jako dociekliwy kobold jedynie, stąd pozostaje mi tylko tropić pęknięcia i szczeliny w oficjalnych narracjach, w miarę możności poszerzając je wirtualną siekierą, dlatego rąbię ostro i na odlew!
 
Przyjrzyjmy się więc nieco bliżej rzeczonemu instytutowi ''dyzajnu'': otóż jego fundatorem był rosyjski miliarder Aleksander Mamut, finansista i potentat medialny min. zarządzający niemal do końca 2020 roku jedną z największych w Rosji platform komunikacyjnych i koncernem w jednym Rambler&Co. Zainwestował w ''organizację non-profit'' na starcie 2 i pół miliona dolców, wraz innym ''liberalnym oligarchą'' Siergiejem Adoniewem, by wyrobić sobie markę ''wolnościowca'' i ''demokraty''. Bowiem jak każdy porządny kapitalista doskonale zapewne pojmował, że wbrew liberalnym przesądom realna gospodarka jest ściśle powiązana z polityką, oraz tym co zwykle określa się mianem ''soft power'', a więc szeroko rozumianą kulturą, nauką itd. Nie jest to bynajmniej tylko rosyjska specyfika robienia biznesu, zresztą jeszcze w  latach 90-ych firma Mamuta ALM Consulting posłużyła tamtejszym oligarchom do przekazywania pokaźnych sum na rzecz prezydenckiej reelekcji Jelcyna. Prawdziwy deszcz pieniędzy spłynął nań jednak dopiero po powrocie do pełnej władzy Putina w 2012 r., a to dzięki dobrym kontaktom z jego ówczesnym ''oberdiakiem'' Wiaczesławem Wołodinem. ''Niekomercyjny'' instytut ''dyzajnu'' począł zarabiać nagle duże sumy na rządowych zleceniach ''upiększania i modernizacji'' rosyjskich miast, co przynieść miało ''Striełce'' w przeciągu lat łącznie 6 miliardów rubli, czyli nieco ponad 80 milionów dol., inwestycja więc opłaciła się. Wprawdzie ostatnie zawirowania ekonomiczne związane z pandemią i sankcjami nałożonymi na Rosję, tudzież niekorzystne dla Mamuta przetasowania w putinowskiej administracji, wreszcie zwyczajne błędy w zarządzaniu interesami oraz coraz bardziej zamordystyczne praktyki tego ''liberała'', które wywołały bunt większości współpracowników, wszystko to doprowadziło go ostatnio niemal na skraj bankructwa. Jednak omawianie tego wykracza poza obraną przez nas tematykę, więc po szczegóły odsyłam do artykułu skąd zaczerpnąłem powyższe informacje, umieszczonego na portalu ''Meduza'' z oficjalnie nadanym przez obecny moskiewski reżim statusem wrażej agentury, przeto na własną odpowiedzialność:). Jeszcze ciekawiej robi się, gdy uwzględnimy kto miał decydujący wpływ na ukształtowanie programu nauczania w ''Striełce'': David Erixon, menadżer z wieloletnim doświadczeniem w prowadzeniu topowych przedsięwzięć biznesowych na niemal wszystkich kontynentach. Zasiadał min. w zarządzie MegaFon-u, drugiej co do wielkości na rosyjskim rynku platformy telekomunikacyjnej, której właścicielem jest bodaj czy nie najbogatszy moskiewski oligarcha Aliszer Usmanow, Uzbek a więc muzułmanin żyjący z Żydówką - takie oto ''aryjskie'' elity kapitałowe ma putinowska ''prawosławna Ruś''. Skądinąd Irina Winer, czyli ''koszerna'' żona Usmanowa, miała naraić ''katechonowi'' kochankę o której to poczyniłem u zarania tegoż bloga cieszący się największą poczytnością, bo zamierzenie durny tekst: ''Alina dupcia Putina''. Wracając do prywatnej jak najbardziej firmy МегаФон, aczkolwiek wchodzącej w fuzje i wspólne przedsięwzięcia biznesowe z Gazprombankiem, oraz państwowym koncernem wysokich technologii i militariów Rostec, a nawet Huawei ws. budowy rosyjskiej sieci 5G. U zarania przedsiębiorstwa stoją inwestycje skandynawskich potentatów telekomunikacyjnych i dopiero gdzieś w 2008 roku zostało ono przejęte przez Usmanowa. Akurat po tym, kiedy pojawiły się informacje, iż prawdziwym właścicielem firmy jest były minister telekomunikacji w putinowskiej administracji Leonid Reiman, skądinąd tadżycko-germański ''mieszaniec rasowy''. Islamorosyjski oligarcha mógłby więc robić dlań za przysłowiowego ''słupa'', co jest całkiem popularną praktyką ukrywania majątku wśród polityków nie tylko ''konserwatywno-chrześcijańskiej'' Rosji Putina. Kończąc ''megafonowy'' wątek wypada jeszcze nadmienić, że w zarządzie telekomunikacyjnego rosyjskiego giganta obok pomienionego Davida Erixona, zasiadał zmarły niedawno lord Paul Myners: inwestor rodem z banku Rotszylda. Jak na rasowego ''korposocjalistę'' z londyńskiego City przystało, zarządzał min. koncernem prasowym wydającym lewacki ''Guardian'', dlatego pewnie Gordon Brown z Partii ''Pracy'' wziął go za swego premierowania na ministra, jawnie reprezentującego w rządzie JKM interesy brytyjskiej finansjery. Nie może stąd dziwić, iż na tym stanowisku futrował obficie z publicznych pieniędzy prywatne banki, zagrożone bankructwem wskutek kryzysu 2008 roku, sam miał też za sobą przyznajmy wieloletnią praktykę jako menadżer i w końcu prezes największych anglosaskich funduszy inwestycyjnych jak np. Gartmore Group
 
Poświęciłem tyle miejsca omówieniu szerokiego zaplecza finansowego Instytutu Striełka, bo rzuca to nieco światła na okoliczność, jakim to ''cudem'' tuż pod nosem kremlowskiego ''katechona'' wylądował wraży Amerykaniec Benjamin Bratton, do tego jeszcze spokrewniony z ''niebinarnopłciowcem'' [ a fuj! ]. Bez przesady można nazwać go ideologiem ''cyber-imperializmu USA'' sprawowanego nie tyle przez agendy rządowe, co jankeskie giganty informatyczne takie jak Apple, Facebook/Meta czy Amazon [ który gros zysków wcale nie czerpie z przesyłek, ale zarządzania ogromną chmurą danych, jaką przy okazji zasysa z rynku ]. Bratton posuwa się do określenia mianem ''I wojny chińsko-google'owskiej'' wypadków z 2009 znanych lepiej jako ''operacja Aurora'', gdy seria ataków chińskich hakerów na serwery amerykańskiej firmy, wywołała jej odwet. Przekierowała ruch sieciowy do domeny hongkońskiej,  by obejść cenzuralne blokady internetowe nałożone przez ChRL, starcie to jednak w ostateczności zostało przez Amerykanów spektakularnie przegrane. ''Wielki Firewall'' chiński wyszedł zeń tylko wzmocniony, a obce platformy wyparte z rodzimego rynku, co ostatecznie ugruntowało dominację na nim miejscowych, kontrolowanych przez komunistów. Spektakularne przeczołganie Jacka Ma zaś ponad dekadę później posłużyło za przestrogę dla chińskich cyber-korpo, aby nie rozbisurmaniły się zanadto jak bliźniacze zza oceanu i nikt nie poważył się tam myśleć choćby o zbanowaniu Xi Jinpinga, jak to uczyniono z Trumpem. Słusznie zresztą, bo pan przedsiębiorca ma się słuchać władzy i nie mówię tu bynajmniej o tzw. ''biedafirmach'', czyli niesprawiedliwie zazwyczaj tym mianem określanych jednostkach wypchniętych na ''samozatrudnienie'', tylko prawdziwych gigantach kapitałowych. Gołym okiem widać w doktrynie wyłożonej przez Brattona pewną zasadniczą sprzeczność: z jednej trzeba mu oddać, iż nie ulega iluzji dość popularnego niestety pierdolenia, jakoby wirtualna cybersfera miała ''unieważniać przestrzeń'' i nakładane przez rzeczywistość surowe ograniczenia ludzkiej kondycji. W kontrze trafnie zauważa, że przesył danych jest możliwy jedynie dzięki umieszczonej w konkretnym miejscu infrastrukturze, jako to kable i nadajniki, ogromne serwerownie czy wreszcie krążące po orbicie satelity. Wszystko to zaś dodajmy pod kontrolą największych mocarstw, nawet jeśli formalnie zdecydowana większość stanowi własność ''prywatnych'' firm. Tyle że ich zarządy wprost roją się od jawnych i tajnych funkcjonariuszy służb specjalnych oraz ich współpracowników, generałów ''w stanie spoczynku'', wreszcie polityków czy też biznesmenów zarabiających na zleceniach agend rządowych. Bratton podkreśla również materialny aspekt ''wirtualu'', bazującego przecież na wydobywanych z ziemi pierwiastkach jak krzem czy kobalt, co skądinąd nie jest obojętne politycznie - patrz choćby omawiana tutaj straszna w skutkach wojna domowa w Kongu. Amerykański uczony i przedsiębiorca idzie jednak dalej: cała ta informatyczna megastruktura, jaką określa zbiorczym mianem ''Stosu'', wedle niego ''terraformuje'', czyli dosłownie przekształca oblicze samej Ziemi, czyniąc ''kolonizowaną przez siebie planetę'' czymś w rodzaju ''samoobliczającej się maszyny''. Jak obrazowo to opisuje: ''pije [ ona ] i wyrzyguje jej płyny ustrojowe - wypluwając smartfony''; organiczny charakter używanych przezeń metafor jest wart podkreślenia i zaraz jasnym staną się jego źródła ideowe. Zanim jednak do tego przejdziemy, wypada zauważyć, iż takowa totalniacka ''wszechogarniająca'' struktura czyni człowieka jedynie drobnym, i wcale nie najważniejszym elementem wiecznej ewolucji globalnej ''biomachiny''. Tak jest w istocie, Bratton stawia pod tym względem sprawę jasno: ''my ludzie, choć stanowimy część tej mieszanki, niekoniecznie jesteśmy najistotniejszymi działającymi w niej czynnikami, a nasz dobrobyt nie jest tutaj pierwszorzędnym celem. Wskutek miliardów lat ewolucji złożone sterty molekuł oparte na węglu [ min. my ], wynalazły sposób przerzucenia inteligencji na złożone sterty molekuł opartych na krzemie [ min. nasze komputery ]''.

Niesie to z sobą konkretne skutki polityczne i ekonomiczne - wedle niego ma to oznaczać, iż infrastruktura obliczeniowa owego ''Stosu'' nie tyle przypomina, co wprost generuje nowe formy suwerenności, pozwalając rzekomo traktować ''maszynę jako państwo''. Przy czym ''jej podstawowe cele i interesy'' nie rozwijają się ze względu na zarządzanych przez nią ludzi, lecz tyczą ''czegoś innego: rachowania całej obecnej w świecie informacji i całego świata jako informacji''. Masowe odczłowieczenie jest [nie]naturalną konsekwencją nastania takowych porządków, i stanem wręcz pożądanym, który Bratton określa pojęciem antropolizy, czyli dosłownie ''uziemienia'' ludzkości w pełnym tego słowa  znaczeniu, jakby zestrojenia jej z samą planetą. W efekcie jak pisze idzie o ''wyłanianie czegoś nieludzkiego, bezludzkiego, pozaludzkiego albo przynajmniej jakiegoś zupełnie odmiennego gatunku ludzkiego'', bowiem jesteśmy jakoby tylko ''medium, poprzez które planeta myśli samą siebie'' [ ! ]. Pespektywa takowa ''wpisuje ludzkość w historię geologii'', ujmując jej aktywność jako ''jeden z czynników ruchu materii'', której to wszelkie wytwory z kulturą i religią włącznie należy traktować jako formy przepoczwarzania się samej Ziemi [ przywołuję za artykułem Michała Owczarka z pomienionego ''kosmicznego'' numeru PT ]. Wrogiem owej nieludzkiej wizji są wedle Brattona oczywiście przesiąknięci dlań zgubnym antropocentryzmem ''prawicowi populiści'' z Trumpem na czele, przez swój ''klimatyczny negacjonizm'' i nacjonalizm nie pozwalający na to, aby globalne mechanizmy ekonomiczne ''mogły obracać się zgodnie z zapisanymi w skałach miarami geologii''. Amerykański lewak R. Joshua Scannell w reakcji na te transhumanistyczne wysrywy, trafnie wytknął Brattonowi pompatyczny ''menadżerski triumfalizm'', jakże typowy niestety dla wielu cyberkorposzczurów, uwiedzionych pozornie nieograniczonymi możliwościami jakie dają nowe technologie. Wedle niego opublikowany na początku 2016 roku programowy traktat o informatycznej megastrukturze ''Stosu'', który nie przypadkiem otwiera ''cytat z mowy Hillary Clinton wygłoszonej na okoliczność zakończenia jej urzędowania jako Sekretarz Stanu, milcząco zakładał technooptymistyczne rządy Clinton i w zamierzeniu miał wywrzeć na nie istotny wpływ [!]. Wedle Scannella podzielany przez Brattona internacjonalistyczny technooptymizm Doliny Krzemowej zamykał oczy na patologie prezydentury Obamy, takie jak realizacja programu dronów bojowych wykonujących sygnowane przez tegoż prezydenta wyroki w dowolnym miejscu na świecie, albo poprzez korzystanie z systemów wideonadzoru pochodzącego od prywatnych dostawców''. Przywołuję za innym artykułem z  ''soc-kosmicznego'' wydania PT autorstwa Jakuba Wolaka, tamże więc amerykański krytyk podsumowuje: ''The Stack [ Stos ] to książka o Hillary Clinton. Jako design brief bazuje ona na przekonaniach dotyczących relacji między softwarem a suwerennością - tego, jak je rozumieć i jak nimi zarządzać - które były ściśle powiązane z politycznym projektem tandemu Clinton-Obama'' [!]. Najwidoczniej nie dociera do Brattona, iż koncept ten poniósł sromotną klęskę w starciu z komunistycznymi Chinami, jak dowodnie okazała to opisana wyżej ''wojna google'owska''. Bowiem był on oparty na zupełnie fałszywym założeniu jakoby ''przeorientowania geografii politycznej'' wskutek oddziaływania cybersfery, tak się akurat składa pod zarządem głównie amerykańskich korporacji informatycznych. Miało to doprowadzić rzekomo do sytuacji, w której ''najistotniejszą relacją przestrzenną określającą stosunki polityczne nie jest już ta, wyznaczana przez terytoria i granice suwerennych państw, ale ta jaką determinują fizyczne nośniki i odniesienia danych, ruchome tryby wszechogarniającej komputacyjnej [obliczeniowej] maszyny''. Bratton zapoznaje więc cały materialny kontekst i bazę owego cyber-Stosu, jakie sam przecież trafnie zdiagnozował wskazując na jego zależność nie tylko od infrastruktury przesyłowej na terenie konkretnych państw, ale i niezbędnych dla wytworzenia mikroprocesorów i półprzewodników surowców wydobywanych z Ziemi także zwykle pod kontrolą rządów, miejscowych lub obcych. Ślepota ideologiczna tego odczłowieczonego skurwysyna i jemu podobnych wprost poraża - zamiast mieć pretensje do siebie, banda dupków za wszystko obwinia oczywiście ''prawicowych populistów'' ze szczególnym uwzględnieniem ''reakcyjnej'' jakoby prezydentury Trumpa, cholera tylko jeszcze ''antyszczepów'' w tym zestawie brakuje! Nie dziwota też, że to nie waham się rzec upiorne, totalniackie gówno tak podoba się neokomuchom i ''soc-kosmopolitom'' z ''Praktyki Teoretycznej'', jak i padło co widać na żyzny grunt w post-sowieckiej Rosji Putina. Czekistowskiemu ''katechonowi'' jawić się musi znajomo takowy reżim ''cybernetyki społecznej'' rodem z Doliny Krzemowej, gdzie ''maszyna jest państwem'' obojętnym na dobrobyt zarządzanych przez nią ludzi i bezwzględnie ich traktującym. Mielonych w jego trybach na miazgę post-człowieczych humanoidów, dosłownie wbitych w glebę tj. chciałem rzec ''dostrojonych do matki Ziemi'' sztucznie wywołaną nędzą w imię ''ratowania planety'' [ patrz wszystkie ''Fit for 55'', nieszczęsna ''piątka dla zwierząt'' i cała seria tym podobnych świństw, jakie dopiero nas czekają ].

Na tym tle dopiero widać, skąd solidarna nienawiść tak skonfliktowanych niby poza tym ze sobą cyberbolszewii amerykańskiej jak i rosyjskiej, żywiona dla chrześcijańskiego tradycjonalizmu polskiego katolicyzmu. Bowiem jak to wykłada w przywoływanym już tekście Wolak, celem postulowanej przez nie owej antropolizy, jest ''przekroczenie kondycji ludzkiej w sensie jej ''rozpuszczenia'' w samej planecie Ziemia. Nie chodzi więc jak u dawnych mistyków o ''jednostkowe upodobnienie się do Boga [ homoiosis theou ] czy też ''ubóstwienie'', ale o gatunkowe uziemienie'' człowieczego rodzaju. Kurwa, jaśniej już nie można - a więc jak w omawianej tu onegdaj post-humanistycznej wizji Ewy Domańskiej, skądinąd także jak Bratton absolwentki czołowych kalifornijskich uczelni, mamy się cieszyć, że zgnijemy po śmierci, bo ''humifikacja'' stanowi jeden z podstawowych procesów napędzających obieg materii w przyrodzie. Nasze ścierwo przecież da początek nowym formom życia, zasilając cykl wiecznie kanibalizującej się Natury niczym gnostycki wąż Uroboros. Boję się aż myśleć w związku z tym, cóż ma znaczyć enigmatyczne sformułowanie jakie pada w zakończeniu artykułu Wolaka, o ''poszukiwaniu alternatyw żywieniowych, wykluczonych ze względów kulturowych i politycznych, a nie technologicznych'' - ? Czy aby nie idzie tu o pewien ''ludzki recykling'' polegający na przetwarzaniu zwłok w pożywne mięso na sklepowych półkach, albo co najmniej paszę dla bydła. Doprawdy nie pojmuję więc, o cóż jeszcze ludzie mają pretensje do Pol Pota - wszakże chłopak był prekursorem nawożenia człowieczym humusem ''pól śmierci'', obaczycie: ekototalitaryści tacy jak tu przywoływani będą mu za to stawiać wkrótce pomniki. Jasnym staje się przeto, iż tzw. powszechna jakoby ''laicyzacja'' jest mitem, religijność jedynie przepoczwarza się straszliwie na naszych oczach, stawiając na miejsce transcendentnego, pozaświatowego Boga ziemski glob i Wszechświat cały. Innymi słowy, chtoniczne bóstwa rzekomo nieodwracalnie obalone przez chrześcijaństwo i oświeceniowy ''postęp'', triumfalnie powracają za sprawą bazującej na tellurycznych surowcach cybernetycznej infrastruktury, która robi dla nich za medium... Przyszło nam więc żyć w prawdziwie ''ciemnych wiekach'', epoce neo-barbarzyństwa nie oznaczającego wszakże powrotu do jaskiń i ''kamienia łupanego'', aczkolwiek pewnie ludzkość tu i ówdzie także to czeka, co nawrót ''dzikich'' form istnienia i obyczajów, paradoksalnie dzięki hipertechnologicznej otoczce jaka im towarzyszy i je umożliwia. Mam tu na myśli choćby nie szanującą absolutnie żadnych zasad, nawet bandyckich przemoc pleniącą się masowo we współczesnych metropoliach, odrażający łomot współczesnej zmechanizowanej fonosfery, czy też cyberniewolnictwo ludzi zamienianych w humanoidalne produkty, generatory danych do wyzyskania. Nie idzie w kontrze o głupie idealizowanie przeszłego ''życia w harmonii z naturą'', bo dla dawnych chłopów oznaczało ono często realną groźbę zdechnięcia z głodu na przednówku, a jedynie ostrą świadomość ceny jaką przyszło nam płacić za obecny rozwój technologiczny.
 
Co więc pozostaje jeszcze to pojąć choćby ogólnie, czemuż to rojenia amerykańskich postludzkich totalniaków spod znaku upiornego duetu Killary/Obama, znajdują wdzięczny posłuch w ''katechonicznej'' jakoby putinowskiej Rosji. Otóż pożywną glębę dlań stanowi ''bio-kosmizm'', swoisty panteistyczny witalizm przenikający tamtejszą myśl tak ''ortodoksyjnie-prawosławną'' jak i ''laicką'', gdzie człowiek jest tylko mało znaczącym elementem ''przebóstwionej'', albo jak tu wprost ''uziemionej'' już całkiem natury. Źródłom ideowym takowej wizji świata należałoby poświęcić osobny esej, zresztą w sieci jest dość materiałów na ten temat autorstwa o niebo bardziej ode mnie kompetentnych w tej materii osób. Odsyłam choćby do monografii Tamary Brzostowskiej-Tereszkiewicz, poświęconej ''organicznym'' metaforom w rosyjskim literaturoznawstwie przełomu XIX i XX wieku, olbrzymim wpływie jakie wywarł na nie ówczesny burzliwy rozwój nauk przyrodniczych, oraz jego związkach z Lebensphilosophie niemieckiego romantyzmu. Jakub Wolak w swym krytycznym omówieniu myśli Brattona, wskazuje na jej ewidentne inspiracje konceptem ''noosfery'', czyli ''mentalnego płaszcza Ziemi'' Władimira Wiernadskiego. Wspominałem o tym wybitnym rosyjskim uczonym w tekście o ''Lineamencie Sarmacko-Turańskim'' - potężnej geologicznej strukturze biorącej swój początek w Kazachstanie, której zwieńczenie patrząc od strony Azji czynią... Góry Świętokrzyskie. Przypomnę więc tylko, że głosił on zupełnie serio teorię o uderzających co jakiś czas w Ziemię wiązkach kosmicznej energii, nadających nadnaturalnego ''kopa'' porażonym nimi zbiorowościom ludzkim, których to nagłego wzrostu potęgi nie sposób było wedle niego inaczej wytłumaczyć. Dla Lwa Gumilowa z kolei, klasyka eurazjatyckiej historiozofii, to właśnie stanowiło przyczynę fenomenu imperium Czyngiz-chana, poczętego błyskawicznie wśród Wielkiego Stepu do największych w dziejach rozmiarów, lecz ''energetycznej baterii'' starczyło ledwo na jakie 100 lat i Mongołowie powrócili do monotonnego krążenia po sezonowych wypasach i zwyczajowych utarczek nomadów o stada i kobiety. Jeśli ktoś uzna to za typowe majaczenia pacjentów szpitali psychiatrycznych, mam dlań przykrą wiadomość: Wiernadski był czołowym akademikiem tak carskiej jak i sowieckiej Rosji! Epigonem takowej ''bio-kosmicznej'' myśli rosyjskiej okazał się wspomniany już Ewald Iljenkow, pono najwybitniejszy tam filozof ery powojennej. Umysł ludzki nie był dlań jedynie ''procesem fizjologicznym'' niemalże jak w prymitywnym materializmie Lenina, lecz za Heglem upatrywał w nim narzędzia za pomocą którego sam Kosmos jest w stanie objawić się sobie w całej okazałości i pełni swych praw. Obdarzona takową świadomością ludzkość, wyposażona stąd w prometejskie, tytaniczne wprost moce, miała za pomocą wynalezionych przez się nowoczesnych technologii, dążyć do przezwyciężenia upiornej perspektywy entropicznej ''śmierci cieplnej'' Wszechświata. Jednak alternatywne wobec wygasającego Słońca i gwiazd źródła energii nie posłużyłyby wedle niego do dalszego podtrzymywania egzystencji ludzkości, lecz ku wywołaniu kosmicznej katastrofy aby dać początek nowemu eonowi innej już rzeczywistości. Człowiek dalekiej przyszłości stąd miał z premedytacją, świadomie złożyć siebie w ofierze i sczeznąć w ogniu atomowej zagłady na gigantycznym, nuklearnym stosie dla kontynuacji i powołania następnego Wszechświata, ów apokaliptyczny komunizm stanowił więc zgoła totalne przeciwieństwo cukierkowych wizji bezklasowego raju rodem z socrealistycznych obrazów. Nie dziwi przeto, że autor równie śmiałych ''proroctw'' poderżnął sobie w końcu gardło, wskutek rozpaczy wywołanej wieloletnim typowo sowieckim chlaniem na umór, tudzież raniącym serce przekonanego komunisty ówczesnym rozłamem między ''bratnimi'' partiami radziecką i maoistowską... Przytoczmy więc na finał uwagi Erica Voegelina, doskonale podsumowujące nieuchronną klęskę takowych lucyferycznych majaczeń, spisane przezeń na kanwie miażdżącej krytyki doktryny Marksa [ cytat za archiwalnym nr ''Frondy'' z czasów świetności tego pisma, gdy jeszcze nie zjebał go Terlikowski ]:

''Rozszerzenie się żądzy władzy od świata zjawisk aż po świat substancji oraz chęć wpływania na świat substancji, jakby to był świat zjawisk - oto definicja magii. Wzajemne powiązania nauki i władzy, a w konsekwencji rakowaty rozrost utylitarnego elementu egzystencji wprowadziły sporą porcję kultury magicznej we współczesną cywilizację. Tendencja do zawężania pola ludzkiego doświadczenia do obszaru rozumu, nauki i działań praktycznych, skłonność do przeceniania tej sfery na niekorzyść tego, co określamy jako bios theoretikos, na niekorzyść życia duchowego; tendencja do uczynienia działań praktycznych i sfery nauki i rozumu jedynym zajęciem człowieka, a także skłonność, by tę sferę w hierarchii społecznej postawić najwyżej, poprzez presję ekonomiczną w tak zwanych wolnych społeczeństwach, a poprzez przemoc w państwach totalitarnych - otóż wszystkie te tendencje stanowią elementy kulturowego procesu zdominowanego przekonaniem o możliwości oddziaływania na istotę człowieka poprzez instrumentalne traktowanie pragmatycznie planującej woli. Szczytem tego procesu jest magiczne marzenie o stworzeniu nadczłowieka, bytu stworzonego przez człowieka, który zastąpiłby godne pożałowania stworzenie Boga. Ten wielki sen pojawił się najpierw tylko w sferze wyobraźni w pracach Condorceta, Comte'a, Marksa i Nietzschego, a później w sferze praktycznej w ruchach komunistycznym i narodowosocjalistycznym.''

- na końcu tej drogi zaś nie czeka żaden upragniony tak przez psychopatów ''ubermensch'', tylko ''nekropersona'' czyli człowiek-kompost. Niestety entuzjaści uziemienia ludzkości, tzn. dosłownie wdeptania jej w glebę, właśnie tu upatrują ideału... Dlatego więc: nie dajmy się uziemić!