sobota, 24 października 2009

W stalowych kutafonach.

Wczoraj będąc w śródmieściu wpadłem przy okazji na chwilę na Plac Artystów żeby rzucić okiem na te przesławne posągi mężczyzn [ posągi podkreślam, a nie członki ] o których fama chodzi na mieście od paru dni jeśli nie tygodni, i naprawdę nie wiem czym się tu ekscytować - przecież to kicz i ohyda ! Nie przypierdzielam się nawet do tych nieszczęsnych żelaznych czy żeliwnych czy z czego one tam są kutafonów [ chociaż to obsceniczne a każdemu kto mi zarzuci pruderię proponuję w takim razie chodzenie publicznie bez spodni i majtek - zwłaszcza przy tej pogodzie ostatnio latanie z gołym tyłkiem po ulicy byłoby objawem skrajnego debilizmu ] bo to chyba jedyny w miarę dobrze wykonany element tego ''czegoś'', natomiast cała reszta to zwykłe g... - szczególnie te pordzewiałe figury przypominają jakąś gigantyczną stalową srakę [ taki mają kolor ]. Dlatego zgadzam się w całej rozciągłości z ''jumi'', który na stronie ''życia Kielc'' wykpił całą sprawę i uważam postawienie tych ''robocopów'' w publicznym miejscu w centrum miasta po prostu za skandal, marnotrawstwo pieniędzy i kolejną fanaberię miejskich urzędników. To zresztą przykład znacznie szerszej patologii : panuje u nas powszechne a bzdurne przekonanie, że w naszym kraju za mało przeznacza się na kulturę, ale gdy widzę takie rzeczy jak powyższe lub prawdziwy popis arogancji i roszczeniowego myślenia, który dali sami artyści i intelektualiści przy okazji ostatniego ''Kongresu Kultury'' [ już sama pompatyczna nazwa, rodem z minionej - ? epoki każe mi tą imprezę traktować z podejrzliwością ] to uważam, że te przytaczane 0,1 % PKB to i tak zdecydowanie za dużo ! Problemem nie jest, i nigdy dość powtarzania tego, brak pieniędzy, ale tak jak w przypadku czy to służby zdrowia, czy ubezpieczeń społecznych lub spółek skarbu państwa, sam chory system wręcz nakłaniający do różnorakich szalbierstw i defraudacji, i dlatego wpompowanie w to nie wiem nawet jak gigantycznych sum niczego nie da a jeszcze powiększy skalę złodziejstwa [ przekonali się o tym, i przekonają jeszcze bardziej, Amerykanie przy okazji ostatniego kryzysu ]. Nie trzeba daleko sięgać : jestem pewien, że gdyby rzetelnie przyjrzeć się działalności różnych kieleckich instytucji kulturalnych i temu na co wydawane są przeznaczone na ten cel pieniądze z kasy miejskiej, można by znaleźć mnóstwo absurdów [ gorszych jeszcze niż ten, który jest przedmiotem tego wpisu ! ] i popełnianych przy tym geszeftów. Sumy te idą np. na finansowanie pisemek literackich w rodzaju ''Ikara'', ''Radostowej'' czy ''Teraz'' - kto to k... czyta ?! - lub tomików jakichś ześwirowanych poetess czy prowincjonalnych ''lyteratów'' [ - od litra wiadomo czego ] albo służą utrzymywaniu podejrzanych działaczy kulturalnych w rodzaju przesławnego Jerzego Daniela, którego ''działalność'' polega głównie na tym, że [ o czym można przekonać się studiując jego życiorys i dorobek ] zawsze doskonale potrafił wyczuć koniunkturę i skąd wiatr wieje, a raczej przylatuje forsa... [ polecam lekturę egzemplarzy ''kultowego'', prowadzonego przezeń miesięcznika ''Przemiany'' dostępnych w czytelni biblioteki wojewódzkiej lub wyimki z co smaczniejszych pochodzących zeń tekstów na stronie ''Życia Kielc''- choćby TEN ]. To zresztą nie dotyczy tylko samorządowych czy państwowych dotacji i tzw. oficjalnego obiegu kulturalnego - czasami mam wrażenie, że gdyby skończyły się subwencje z Unii Europejskiej zamarłaby natychmiast scena alternatywna [ ? ] w Kielcach... Ok, powiecie że jest jeszcze ''Mundo'' czy parę innych miejsc i grupek ludzi w tym mieście dających sobie radę bez zasiłków UE, tylko że np. dowiaduję się, iż w takim Lublinie i okolicach, często prawdziwych dziurach, jest tego znacznie więcej i o wiele lepiej zorganizowane bez żadnego państwowo-unijnego wspomagania - niewiarygodne ! A jednak, jak widać, można... więc dlaczego do k... nędzy u nas nie ?! Jeden z moich znajomych fajnie to określił : będąc tam, mówił, miał wrażenie że to miasto chociaż ''obiektywnie'' mniejsze, jest większe, natomiast żyjąc tutaj ma dokładnie odwrotne poczucie - taa, rzeczywiście Kielce chociaż większe, są mniejsze... Inny znajomy opowiadał kiedyś coś podobnego o Wrocławiu, tyle że Wrocław w porównaniu z nami to jednak taka pół-metropolia, natomiast Lublin bynajmniej - więc ? I proszę mi nie chrzanić o KUL-u, bo to niczego nie wyjaśnia ! Nie wiem, cholera, może to rzeczywiście sprawa mentalności, a nie jakichś ''obiektywnych'', że znowu się posłużę tym pojęciem, czynników [ cokolwiek by to miało znaczyć ], ale jak w takim razie to zmienić ?

...pozostawię to pytanie bez odpowiedzi [ być może zresztą jest bez sensu ], natomiast wracając do nieszczęsnych ''łajno-robotów'' wyjaśnienia przyczyn ich pojawienia się w naszym mieście podane na początku przeze mnie, jak i w tekście ''jumiego'' chociaż brzmią racjonalnie, właśnie dlatego mnie nie satysfakcjonują, bo nie dorównują ich absurdalności, kuriozalności tak ich wyglądu jak i całej sytuacji. O wiele bardziej przypadło mi więc do gustu przypuszczenie, że to chyba jakieś UFO nasrało nam w centrum miasta zostawiając te gwiezdne boby w przelocie między jedną galaktyką a drugą [ może więc to jakiś znak ? ] - no powiedzcie sami, czy te posągi nie wyglądają jak iście kosmiczne gówno ?! A ja tu nikczemnie narzekam, gdy żyję w tak wspaniałym miejscu - mamy już przecież Uniwersytet [ łał ! ], swojego sędziego w Trybunale Konstytucyjnym [ tak się to nazywa ? ], światowej sławy gwiazdę hip-chłopu czyli ''Lyrója'', a teraz jeszcze dzięki kosmitom awansowaliśmy do rangi międzygalaktycznego szaletu... [ proponuję w ramach poprawy finansów miasta zatrudnić odlotową babcię klozetową, mam już nawet parę kandydatek... i zwłaszcza jednego kandydata, który idealnie nadawałby się na to stanowisko - nie bądźmy tacy zacofani, idźmy z postępem, ostatecznie kto powiedział, że kiblo-babcia musi być kobietą ? ] Moja antysemicka karma podszeptuje mi nawet teraz to straszne, ohydne przypuszczenie, że już mamy przecież w naszym mieście pewien, hm - ''obiekt'', który nadawałby się lepiej do tej funkcji niż plac artystów, ale boję się powiedzieć o tym wprost bo pewnie wówczas red. Białek [ ksywa ''Molestator'' ] wytropiłby w mojej krwi maleńkie molekularne swastyczki, zamiast białych i, broń boże, czerwonych krwinek, które wyssałem wiadomo z czym od kogo. Jak to śpiewał Bób Nalej [ nasza, świętokrzyska odmiana rasta, zwana tyż ''rasta-pasta'' - ma specjalne otwory na dredy w zapasce ] : ''Don't give up ! - You are in Kielce !''

Na koniec coś zupełnie z dupy [ znaczy nie na temat jakby ] : obecnie cała Ojczyzna zdaje się przeżywać prawdziwy dramat narodowy jakim jest ostatnia transformacja Agnieszki ''nauczyciele fuck off'' Chylińskiej w gwiazdę dens-popu, więc jako patriota i ja muszę wpierdzielić tradycyjnie tu swoje trzy grosze w tej arcy-ważnej i dramatycznej sprawie. Po pierwsze jak powszechnie wiadomo mam opinię świra słuchającego jakiejś totalnie hermetycznej muzyki - faktem jest istotnie, że pociąga mnie złożona sztuka dźwięku [ ale nie zbyt ! ] i sytuująca się na kompletnych niemal antypodach nie tylko tego, co obecnie tworzy wyżej wspomniana wokalistka, ale również tego, co [współ-]tworzyła w przeszłości ; ale też nie jestem aż na tyle oderwany od otaczającej mnie rzeczywistości, by nie uznać iż ''dens też ma sens'' ! Oczywiście nie wtedy, gdy ktoś nachalnie i po chamsku wpycha mi się z tym gwałcąc moją wrażliwość [ to zwłaszcza uroki życia na blokowisku latem, gdy jest się szczególnie narażonym na niezidentyfikowane obiekty dźwiękowe ], ale w przeznaczonych do tego miejscach, dyskotekach czy na plaży w letnią noc np. takie coś sprawdza się świetnie. Śmieszne jest zarzucanie jej prostactwa, ubogiej melodii czy harmonii, jednym słowem stosowanie wobec niej kryteriów właściwych muzyce artystycznej, bowiem odwołuje się ona do innych pokładów ludzkiej psyche i ciała, czemu innemu służy i nie ma w tym nic złego dopóki zachowuje się tu umiar i nie ogranicza wyłącznie doń. Dlatego, po drugie, tak bawią mnie zarzuty zdradzonych fan-atyków i robienie z tak błahej sprawy iście kosmicznego [ nomen omen ] dramatu, a przede wszystkim wydumane przeciwstawianie niby autentycznego i bardziej wartościowego rocka współczesnej muzyce tanecznej - przecież rock'n'roll to muzyka idioty i na tym właśnie polega jego wartość !!! To wszystko wzięło się z tego sztucznie mu przypisanego w latach 60-ych lewackiego bełkotu o jego rzekomo ''wywrotowym'' potencjale zdolnym obalić zgniły kapitalizm i bulwersować będącego jego ucieleśnieniem znienawidzonego burżuja-hipokrytę [ stąd później konsternacja, że gwiazdy rocka tak gładko wpasowały się w ten system... i oczywiście zarzuty o ''zdradę'' ], w co w końcu uwierzyli też otępiali konserwatyści. Gówno prawda !! - rock'n'roll był autentyczny i dobry właśnie dopóki pozostawał muzyką zidiociałych nastolatków [ a są zresztą inne ? ] będącą dla nich zachętą do kopulacji [ bo takie jest przecież pochodzenie jego nazwy, od ówczesnego slangowego określenia na sex ] i niczym więcej ! To dopiero w jego tzw. złotych latach 60-ych zaczęła się dla tej muzyki równia pochyła [ która, dodajmy, trwa do dziś, więc nic dziwnego, że coraz więcej ludzi ją opuszcza, bo nikt przecież przy zdrowych zmysłach nie zamierza tworzyć dźwięków dla looserów...], rock zaczął parszywieć i łajdaczyć się z czym popadnie tworząc często jakieś monstrualne, quasi- [ ale bardzo quasi ! ] - symfoniczne hybrydy, nafaszerowane w dodatku jakimś ohydnym ideologicznym czy kosmicznym, a w każdym wypadku narkotycznym bełkotem ! No dobra, ktoś powie, ale Zappa, Fred Frith, Elliott Sharp ? Tak, ale ci goście to inna bajka - ja zdecydowanie odróżniam reprezentowanego przez nich avant-rocka od art-rocka, i nie jest to tylko jakaś semantyczna sztuczka : ci drudzy, napędzani chyba jakimiś idiotycznymi kompleksami próbowali przeszczepić na grunt muzyki popularnej formy i rozwiązania właściwe muzyce klasycznej i romantycznej co miało się zazwyczaj jak pięść do nosa, natomiast pierwsi byli świadomi dokonań muzyki nowszej, współczesnej [ Zappa odkrywał Varese'a i Strawińskiego na równi z pierwszymi rock'n'rollami, Frith poza wymienionymi inspirował się także mniej znanym amerykańskim awangardzistą Henrym Cowellem na którego przecież cześć nosił nazwę jego słynny zespół ''Henry Cow'', a Sharp był po prostu uczniem samego Mortona Feldmana ! ] a tutaj można już znaleźć jakieś punkty wspólne - przecież dokonania Strawińskiego czy Varese'a polegały na odkryciu dla muzyki artystycznej rytmu i siły dźwięku, natomiast Schonberga, a szczególnie Weberna brzmienia z kolei. Poza tym taki Sharp na przykład nigdy nie zapomina o korzeniach muzyki, którą gra, co mogłem choćby zaobserwować zaledwie parę dni temu podczas wyemitowanego w TVP Kultura świetnego koncertu z zacnego bydgoskiego klubu ''Mózg'' [ Bydgoszcz jeśli się nie mylę, to też większa dziura niż Kielce, można więć zapytać, dlaczego mózg jest w Bydgoszczy a nie ma go w Kielcach - ?! dobre pytanie... ] będącego zapisem jego wspólnej improwizacji z kapitalnym perkusistą Hamidem Drake'm : Sharp jakie by nie szalone, abstrakcyjne pasaże wygrywał na gitarze, zawsze przy tym pamiętał - to się wyczuwało - o bluesie [ a trzeba tu powiedzieć, że jest jednym z niewielu białych muzyków potrafiących grać tą muzykę i to lepiej od niejednego czarnego bluesmana ! ] i nieustannie doń jako do bazy powracał, by następnie znowu ją łamać awangardowymi przebiegami, i tak w kółko, jakby nieustanne krążenie wokól nieuchwytnego centrum, sekret każdej wielkiej sztuki... Tak więc powtórzę jeszcze raz, zarzuty wobec Chylińskiej czy w ogóle muzyki tanecznej brzmią mi idiotycznie niczym pogardliwe wydymanie usteczek w stosunku do punk-rocka, że to ''trzy akordy-darcie mordy'' - jasne, ale przecież to jest w tym właśnie piękne i warte, że nie umiesz śpiewać ani grać, ale masz to gdzieś : po prostu wchodzisz na scenę i napierdalasz, czyż nie ?! Subtelności, niuansów i wyrafinowania to ja oczekuję od kwartetu smyczkowego [ polecam słuchanie takowych, bo to bardzo intymna, a zarazem nie tak narcystyczna jak fortepian solo choćby postać wypowiedzi muzycznej ], a nie rocka. Poza tym zadajmy sobie jedno proste pytanie : czy wolimy, żeby w tym kraju muzykę dance tworzyła Mandaryna czy Chylińska ? Wystarczy uświadomić sobie kto w tym towarzystwie umie śpiewać... No i na pewno lepiej, żeby ludzie ruszali tyłkiem przy jej kawałkach, a nie jakiejś niemieckiej rąbance w rodzaju ''Scootera'', którą można by obierać ziemniaki ! [ gust naszych zachodnich sąsiadów jest, śmiem twierdzić, zdecydowanie ''gejowski'' - może dlatego Berlin to europejska stolica pedalstwa ? ]. Dlatego ja obecną zmianę Chylińskiej oceniam pozytywnie, a jeszcze bardziej ten życzliwy stosunek wzmocnił we mnie wywiad z nią świeżo pomieszczony w ''Rzepie'', tak więc moi drodzy, sorry ale od pani Agnieszki ''fu-o'' !

Na koniec zagadka : czego parafrazą jest tytuł tego postu ? he he

p.s. moja zacna, wyborna jak wino [ osobliwie grzane ] znajoma zwróciła mi uwagę a propos poprzedniego postu, że czarny Hitler powinien mieć białe wąsy - już drugi dzień chodzę pod wrażeniem tego prostego, a jakże pięknego aforyzmu... Dzięki A. !