[...]Te różne światy – pański i pańskiej uczennicy – w jednym są zgodne. „Obraz powinien zawsze bronić się tylko malarstwem, a nie dodanym sensem i pozaartystycznym kodem” – mówił pan.[...]Ucieka pan od dopisywania obrazom innego niż malarski sensu, ideologii.
Sam język malarski jest tak bogaty, choć delikatny, że warto się nim zajmować. Przypomina mi się obrazek z radzieckiego „Krokodiła”, gdzie dwaj imperialistyczni kolekcjonerzy patrzą na płótno, na którym jest tylko jedna maleńka kropka, i jeden mówi do drugiego: „Ileż w tym obrazie nienawiści!”.[...]
To jak w takim razie, sądząc po sztuce, wygląda kondycja Polski?
Widać, że staje się krajem otwartym. Polscy artyści rozwijają się dzięki współpracy z galeriami zagranicznymi i młodsze pokolenie malarzy stoi bardzo dobrze. Tyle tylko, że oni, tworząc tu, wystawiają za granicą, budując tamtejszą wrażliwość, nie naszą. No ale dopóki nie będzie zdrowego systemu wspierania sztuki…
Przez państwo?
Ależ skąd! Państwo musi sobie odpuścić kontrolowanie sztuki i kształtowanie jej rynku.
Artyści zwykle żądają od państwa pieniędzy.
Państwo nie ma tworzyć administracji zajmującej się sztuką, tylko kreować mechanizm, dzięki któremu to klasa średnia będzie mogła chodzić do galerii i kupować tam obrazy. Sztuka ma trafiać do odbiorcy, a nie jest nim państwo, tylko ludzie.
Malarze mówią więc: „Dajmy więcej pieniędzy państwowym galeriom, a one kupią więcej obrazów i pokażą ludziom”.
Bzdura! Przez taki mechanizm pieniądze trafiałyby tylko do uznanych twórców, których lubią i cenią ludzie na państwowych etatach. Tymczasem kołem zamachowym rynku sztuki muszą być małe prywatne galerie. To one ryzykują swoje pieniądze, a za konkurencję mają ludzi z instytucji państwowych, których nikt nie kontroluje i którzy kupują, co chcą, bo nie wydają własnych pieniędzy.
Państwo w ogóle ma abdykować ze sfery sztuki?
Dopiero na szczycie tej drabiny mogą stać duże organizmy państwowe. Dlaczego ktoś nie może ufundować stypendium dla malarza i odpisać sobie tego od podatku, mieć ulgę? Przecież te pieniądze poszłyby na rozwój sztuki. Nie bójmy się, państwo by nie straciło, w końcu takich odklejonych od rzeczywistości wariatów nie ma wielu.
Na razie artystów wspiera państwo. To ono funduje stypendia, daje nagrody.
A pieniądze giną przelewane z urzędów do ministerstwa, potem z jednego resortu do drugiego, wreszcie do galerii i wszędzie żyją z nich urzędnicy. Zostawcie te pieniądze ludziom! Oni sobie poradzą.
Artysta błagający o wolny rynek – to niebywała rzadkość. Uwielbiam pana za to!
Tak się dzieje w całym cywilizowanym świecie zachodnim. Ja wiem, że na początku pojawi się mnóstwo kiczu, ale pozwólmy ludziom żyć w kiczu, by z czasem ich gusty się rozwijały, by powstawała wyższa sztuka.
Może mówi pan, bo panu jest dobrze. A co mają zrobić młodzi ambitni artyści?
Ależ oni już teraz żyją z tego, co sprzedadzą w galeriach prywatnych! Kto z nich ma szanse na te stypendia czy na zakupy robione przez państwowe galerie?! Kilka osób.
Często sztucznie kreowanych.
Otóż to. [...]
całość do przeczytania tutaj.
Poniżej zaś cytat, który jest moją odpowiedzią na tekst który ''małe a'' zamieścił pod zdjęciem tych przesławnych posągów - rzecz tym bardziej interesująca, że pisana z pozycji jak najbardziej lewicowych, więc przecząca podziałom ''nietolerancyjny motłoch [ katolicki, a jakże ! ] vs. światli [ postępowi ] artyści'' : to mój głos w obronie takich strasznych rzeczy jak przyzwoitość i potrzeba respektowania pewnych tabu i norm, tak w sztuce jak i życiu, dzięki którym są one w ogóle możliwe i do zniesienia :''W tej samej kawiarni bywał niejaki Arnold Bronnen, o którym warto powiedzieć kilka słów. Był na ogół lewicowy, nosił tasiemkę zamiast krawata, rzadko się golił i nie strzygł włosów. Napisał sztukę podtytułem „Vatermord”, która cieszyła się wielkim powodzeniem. Występuje w niej matka, ojciec i syn. Matka nie kocha ojca, syn nie kocha ojca ani matki. Centralnym zagadnieniem sztuki jest wyzwolenie. Nie od czegoś albo od kogoś, tylko w ogóle. Syn, aby się wyzwolić, zakłuwa ojca sztyletem na scenie, mówiąc że nie ojca zabił, tylko symbol, który go gniótł. Matka, której mąż seksualnie nie wystarczał, powiada synowi że go rozumie, rozbiera się na scenie do naga – przy zaciemnionych światłach – i zamierza oddać się synowi-mordercy, który ją jednakowoż odtrąca, mówiąc że jest wolny i takim chce pozostać. W tym miejscu kurtyna spada.
Wspominam tę sztukę dlatego, że jest bliźniaczo podobna do wielu sztuk i filmów, granych i wyświetlanych teraz w Ameryce i w Europie. Są one sporządzane według tej samej recepty: trochę Edypa, odrobina Starego Testamentu, dużo Krafft-Ebinga i krew. I wszystko pod hasłem wyzwolenia i rewolucyjnego wzlotu ku gwiazdom. Krafft-Ebing, jeśli któryś z czytelników nie pamięta, napisał wciąż jeszcze najobszerniejszą i pewnie najlepszą książkę o zboczeniach seksualnych. Napisał ją w ubiegłym stuleciu, ale obecnie stała się ona niewyczerpanym źródłem pomysłów powieściowych, teatralnych i filmowych wielu autorów, wśród których trafiają się również polskie nazwiska. Nie można się tym autorom dziwić, bo ostatecznie każdy zarabia jak może. Zjawiskiem o wiele bardziej groźnym jest to, że utwory o których mowa cieszą się, podobnie jak w swoim czasie„Vatermord”, ogromnym powodzeniem u publiczności i że wynosi je pod niebiosa krytyka. Zjawisko jest groźne dlatego, że zwiastuje nadchodzący totalizm. Zwiastowała go w Niemczech na dziesięć lat przed Hitlerem sztuka Bronnena i dużo jej z ducha pokrewnych, a teraz sygnalizują go takie same sztuki i filmy w innych krajach. Jestem najgłębiej przekonany że jest tak jak napisałem, choć nie jest łatwo wytłumaczyć, dlaczego tak jest, trzeba by napisać cały traktat. Ale głównie dlatego, że babranie się we krwi i deptanie ludzkiej godności, wraz z domieszką seksualnej krzepy i nadludzko-wyzwoleńczych bzdur jest źródłem, z którego wypływają totalistyczne rzeki.
Wspominam owego Bronnena z jeszcze jednego powodu. Stał się później, za hitlerowskich czasów, głośnym i jednym z czołowych pisarzy. Miał początkowo trudności, bo jego ojciec, niestety, był Żydem. Pokonał jednak tę przeszkodę w sposób prosty i pełen wdzięku. Namówił mamę, aby przysięgła że w stosownej chwili zdradziła męża z gwarantowanym nie-Żydem.''
[ Wacław Solski ''Moje wspomnienia'' ]
Na koniec zabawny artykuł, który znalazłem dzisiaj właśnie - o tym, jak ''wspaniale'' mieszka się w tworach postępowych architektów, czyli o przeciekającej awangardzie i sztuce współczesnej widzianej z perspektywy sprzątaczki [ dosłownie ! ].
Muszę się jednak pokajać, posypać głowę popiołem przed przedstawicielami ''obozu światłości'' i ja niegodny ciemnogrodzianin, demoniczny burak z ciemnej strony mocy przyznać tu muszę, że jest coś, co korzystnie odróżnia[ło] te ''rzeźby'' od reszty podobnych im kieleckich ''pomników'' - ich pobyt w naszym mieście miał charakter czasowy... i już ich tutaj nie ma [ co z satysfakcją zauważyłem wracając w zeszłym tygodniu z ''Moskwy'' z późnego seansu ''Morfiny'' Bałabanowa, jaki miał miejsce w ramach mini-festiwalu filmów rosyjskich ''Sputnik'', któren się tam odbył w tym czasie ]. Ach, gdybyż tak mogło się stać z pozostałymi [ to dobre słowo ! ] ''dziełami'' ! - A może by tak podzielić się naszym ''bogactwem'' z innymi, hm ? Nie mam tu na myśli tylko innych miast w Polsce czy nawet w Europie, ale całą resztę świata w ogóle - niech usłyszą o nas w najdalszych zakątkach tej planety ! Opieczętować ten badziew nalepką ''don't give up - you are'' wiadomogdzie, i wysłać jak najdalej, najlepiej na jakiś tropikalny atol lub inną Syberię, gdzie istnieje spora szansa zaginięcia przesyłki... lub że ktoś z tych nie znających się na Wielkiej Sztuce barbarzyńców mylnie to przez swoją ignorancję zrozumiawszy zrobi z tego coś pożytecznego przerabiając na żyletki lub budując porządny, z solidnego materiału wykonany szalet [ tak potrzebny przecież w Trzecim Świecie ! ]. A jeszcze ma nam przybyć chyba nowy, bo słyszałem coś o inicjatywie czy to odnowy, czy też zbudowania na nowo pomnika [ grobu ? ] ofiar tzw. ''pogromu'', chociaż akurat nazwisko Cecuły wśród członków czuwającego nad tym komitetu gwarantuje pewnie coś lepszego od tego nieszczęsnego ''podarku dla antysemitów'', który miał upamiętniać to wydarzenie, a tylko straszy w centrum i jest pośmiewiskiem [ ale nikt nie ma odwagi głośno tego powiedzieć w obawie przed wiadomo czym ], bo ta jego ''Menora'' to jeden z niewielu pozytywnych raczej wyjątków w tej ''pomnikowej menażerii'', chociaż i tu dotarło do mnie parę krytycznych głosów, że można by przynajmniej lepiej zabezpieczyć, jakoś oznakować czy co, teren wokół, bo już kilku ludzi o mało się nie wypierdzieliło wpadając na nią gdy jechali rowerem po ciemku [ tam w pobliżu jest spora ścieżka rowerowa, że przypomnę ], a wiadomo przecież, że cykliści i antysemici...