sobota, 15 czerwca 2019

Gnoza jest dla przegrywów...

...którym ich wyjebane w kosmos ego nie pozwala pogodzić się z nieuniknioną i tak życiową klęską wynikającą z naturalnych, przyrodzonych ograniczeń człowieczej egzystencji niezależnie od indywidualnych uwarunkowań jak posiadane zdolności lub nie, rozmiar konta, cyców czy penisa etc., kondycji śmiertelnika mówiąc wprost robiąc za jej ordynarną w istocie kompensację dającą poczucie bycia ''wybranym'', ''wtajemniczonym'', wyróżnionym przez to z motłochu pogrążonych w ignorancji ''chamów'' i ''profanów''. Pojmuję jak trudno żyć ze świadomością, że większość z naszych zamierzeń i planów i tak nie znajdzie spełnienia choćbyśmy nie wiem jak intensywnie starali się żyć, to zaś co uda nam się osiągnąć i zbudować z czasem nieuchronnie rozpadnie się w proch bo nie masz nic trwałego na tym padole i tylko łaska ograniczonej perspektywy śmiertelnika nie pozwala nam tego dostrzec, choć szybkość zmian obecnego świata sprawia, iż nawet tego nam nie oszczędzono. Niesłychanie bolesnym jest żyć na cmentarzysku własnych pragnień, w żywym grobie jakim jest tak naprawdę każdy dla samego siebie, życie staje się wtedy nieustannym umieraniem, swoją własną niemożnością, przykurczonym trwaniem i wegetacją ku śmierci po której nic nie ma [ bardzo dobrze bo dopiero by było, gdyby coś jeszcze było i ten koszmar miał trwać nadal, w nieskończoność nawet ]. Ciężko więc wznosić zamki z piasku wiedząc doskonale, że takimi właśnie są mając świadomość absurdu budowania a zarazem jego niezbędności, bowiem to co uniemożliwia spełnienie dzieła czyni go jako matka potrzeby koniecznością, mówiąc jaśniej człowiek jako niekompletny ze swej natury czy raczej właśnie jej braku zwyczajnie musi zabiegać o swój byt w najbardziej elementarnym tego słowa znaczeniu [ aby mieć z czego opłacić rachunki i nie zdechnąć z głodu czy skończyć na ulicy ] jak i głębszym stanowiącym źródło wszelkiej twórczości. Nie dziwota stąd, iż ludziska wolą szukać zapomnienia przytłaczającej zaprawdę wiedzy życiowej w oszałamianiu się używkami, seksem, wulgarnymi rozrywkami ale też i wyrafinowaną sztuką, świeckimi ideologiami lub religiami z omawianą tu gnozą na czele. Niemniej to wszystko jako oszustwo nie stanowi żadnego wyjścia z egzystencjalnej matni, lecz zatrzaśnięcie pułapki dosłownie na amen, stąd lepiej jednak wyjść naprzeciw przykrym faktom niezależnie od tego z jakim cierpieniem by się to nie wiązało. Sądzę, że najlepszym rozwiązaniem i skuteczną terapią byłoby tu przestać bać się śmieszności, wszakże na to należałoby ujarzmić miłość własną, a jak niby ma to uczynić człowiek, który nic tak naprawdę poza samym sobą nie posiada, nawet gdy ma pełną świadomość, iż poczucie ''ja'' to iluzja, do bólu realna niczym halucynacja? [ dlatego tak popularna obecnie ''wiara w siebie'' płodząca roszczeniowe kurwy obojga płci biorące swoje parszywe ego za centrum Wszechświata jest stokroć bardziej bezsensowna niż oddawanie czci bałwanom ulepionym z gliny czy wystruganym z drewna ]. W każdym razie nikt kto nie otarł się o otchłanne doświadczenie rozpadu swojej jaźni i pogrzebania w sobie żywcem, jednym słowem własnej niemożebności [ w której też kryje się zgrzebność i kalectwo, fundamentalna dla człowieka jako śmiertelnika niekompletność ] ten jak mniemam nigdy nie będzie zdolny nabrać niezbędnego dystansu do siebie ni odwagi życia w prawdzie przedkładając nad nie oszustwa, niechby tak wyrafinowane jak gnoza i wszelka ''ezoteria'' dla w swoim jedynie mniemaniu ''wybranych''. Przy czym nie przeczę bynajmniej szlachetnej potrzebie dbania o wewnętrzny rozwój, do tego jednak by nie zbłądziła ona na wieczne manowce gnostycznych majaczeń potrzeba sporej dozy pokory, bardzo niemodne obecnie słowo, niekoniecznie zaraz chrześcijańskiej choć i owszem takowa również może nieść zbawienne skutki, której żadną miarą nie należy mylić z sadomasochistycznym egzystencjalnym biczowaniem się we własnym sumieniu i tarzaniem w prochu jak to niestety dziś zwykle się czyni. Raczej mam na myśli pewien zdrowy sceptycyzm wynikający ze wspomnianych wyżej okoliczności, nie łudźmy się też iż dystans do samego siebie i własnych potrzeb o którym tu mowa będzie zwykle możliwy do ustanowienia tylko w świadomości łagodząc jedynie wściekłe ataki poprzedzających ją, bardziej pierwotnych pragnień, ambicji i lęków, przemożnych przez to właśnie że całkiem irracjonalnych, mających swe źródło w niezależnych od naszej woli ograniczeniach kondycji śmiertelnika. Dlatego człowiek ''nigdy'' czyli do końca swego życia nie pogodzi się ze sobą bo aby ułożyć się jakoś z sobą samym i przezwyciężyć egzystencjalne rozbicie musiałby wyzwolić się z popędowego piekła, którego jest niewolnikiem/cą, wygasić wewnętrzne palenisko jakie wprawdzie go tworzy zarazem jednak obracając przy tym w popiół [ popęd do życia przez to właśnie dąży ku śmierci ] a któż jest do tego zdolny? Ponoć jakiemuś mędrcowi w zamierzchłych czasach na drugim krańcu Eurazji udał się takowy wyczyn i do dziś krążą o nim z tego tytułu legendy, ale ile w nich prawdy to chyba tylko sam diabeł wie... W każdym razie ten z obarczonych świadomością nieszczęśników, którym nie jest dana łaska pędzenia żywota przeciętnego ignoranta żywiącego całkiem nieuzasadnione a przy tym niezmącone niczym przeświadczenie o własnej wyższości bufona lub aroganckiej, zidiociałej atencjuszki, musi czy mu się to podoba czy też nie trwać w poczuciu bolesnej niekompletności i żałosności własnej jak i życia każdej jednostki bez wyjątku, o ile nie chce otumaniać się daremnym i tak pozorem ucieczki z egzystencjalnego potrzasku jaki stanowi każdy sam dla siebie, niechby i wyrafinowanej wydawałoby się na pierwszy rzut oka jak gnoza [ rzecz jasna śmierć zadana sobie nie stanowi tu żadnego wyjścia a domknięcie samemu pułapki w jakiej się tkwi, aczkolwiek popęd jaki za tym stoi - co do istoty dokładnie ten sam, który pcha człowieka ku życiu o jedynie odwrotnym [?] wektorze - jako całkowicie irracjonalny i przez to przemożny nie poddaje się stąd jakiejkolwiek racjonalizacji, bo jak niby zrozumieć, że ludzie tak naprawdę zabijają się z lęku przed śmiercią i potwornym cierpieniem jakie ona niesie? patrz tzw. ''eutanazja'' ]. Jak by to okrutnie nie zabrzmiało fakt, iż z punktu widzenia człowieka jego życie nie zawiera tak naprawdę żadnego dostrzegalnego sensu - cóż po wszystkich szczęśliwych chwilach skoro bezpowrotnie przepadają wiążąc się nieodmiennie z bólem, bo nawet najbardziej apetyczny owoc drąży robak a satysfakcja w ostateczności niesie gorzki posmak - nie stanowi dlań żadnego oskarżenia, ludzie jako uwikłani we własną historię nie mają prawa rościć sobie pretensji do roli sędziego wydającego podobne surowe wyroki, przygodność i skończoność jest naszym przeznaczeniem i to właśnie ich przyczyna jaką są ''nasze'' pragnienia, ambicje i popędy nie pozwalają nam z tym się pogodzić, przejrzenie tej komedii jest już połową sukcesu. W kontrze wyjściem nie są też histerie nietzscheanizmu, które doprowadziły pana filozofa do rozstroju nerwowego i totalnej prostracji z regularnym mazaniem się własnym kałem włącznie, ''amor fati'' czyli mówienie wszystkiemu ''tak'' i to nade wszystko nawet temu co problematyczne i bolesne jako będącemu bardziej niż wszelka przyjemność i radość [ z fizjologicznego punktu widzenia różnica między rozkoszą a bólem polega jedynie na intensywności impulsów nerwowych - kiedy są słabsze odczuwamy pierwsze przy silniejszych zaś drugie, dlatego intensywny orgazm bywa bolesny zaś bodźce niosące zwykle cierpienie odpowiednio osłabione mogą być źródłem przyjemnych doznań co stanowi przyczynę sadomasochizmu, jak widać nie jest to bynajmniej przesłanka do jakowegoś ''cierpiętnictwa'' ] jest nie tylko niemożliwe, bo każdy z nas posiada pewien próg wytrzymałości po przekroczeniu którego zamienia się w obesrany, drżący z przerażenia łach mięsa, ale i wręcz nie powinno się zgadzać na pewne rzeczy, bowiem parafrazując napuszoną retorykę Nietzschego jego ''dziecko radośnie igrając'' zmierza wprost na Kołymę czy do Auschwitz, tym właśnie skończyłaby się afirmacja dosłownie ''wszystkiego'' w poszukiwaniu urojonego spełnienia, choćby nawet tak paradoksalnego jak podniesiona do rangi jakowegoś absolutu przygodność kondycji śmiertelnika. Jedynym rozwiązaniem stąd jawi się więc rezygnacja lub przynajmniej okiełznanie jak się tylko da dążenia do osiągnięcia pełni, obojętnie już na tym świecie czy jakimś inszym, gdyż jakkolwiek pojmowana całość nie jest i nie może nam być dana - ale kto tak naprawdę jest gotowy na przyjęcie tego do wiadomości? [ dlatego potrzebujemy ubrać naszą przyrodzoną nędzę w wypasiony garnitur lub masoński fartuszek, ewentualnie przystroić go łechcącym wciąż jeszcze ego tytułem naukowym, ''sukcesem'' artystycznym ew. rangą prezesa korporacji czy też państwowej instytucji etc. ]. W każdym razie ten komu upierdzieliło się we łbie, że posiada boskie lub nadludzkie co najmniej moce poznawcze i kreacyjne pozwalające mu np. wybierać sobie dowolnie własną płeć i czuć się lepszym z racji żywionych przez się nietypowych skłonności seksualnych od ''motłochu'' zwyczajnych ''profanów'', jest stracony i nie ma co go żałować, bowiem tkwi w piekle na własne życzenie. Wprawdzie nie jesteśmy władni odmienić naszego losu, możemy jednak przynajmniej podjąć wyzwanie jakiegoś odnalezienia się w ramach narzucanych przezeń ograniczeń zamiast trawić czas na beznadziejne próby pokonania ich co może owocować jedynie rozbitym łbem. Należy stąd mieć odwagę stawiania kłopotliwych kwestii i nie bać się banału takiego choćby jak niniejsze rozważania. A przede wszystkim nie chciałbym, aby powyższe stanowiło przesłankę do egzystencjalnych fumów i czarnej rozpaczy, wręcz przeciwnie - pobudkę dla dbania o jakże kruche człowiecze istnienie by zapobiec choćby takowym przejmującym tragediom jak ta, która świeżo rozegrała się niemal w moim sąsiedztwie :

http://kielce.naszemiasto.pl/artykul/tajemnicza-smierc-w-bloku-w-kielcach-znaleziono-cialo,5169343,artgal,t,id,tm.html