Nie, bynajmniej nie przejęzyczyłem się. Absurdalnym niniejszy tytuł może wydać się też jedynie ignoranckim korwinozjebom na równi z neokomuszymi kulkami dodupnymi, bowiem jednako nie pojmują, iż socjalizm nigdy w istocie nie był ruchem robotniczym, lecz ''tworem burżuazji'' jak stawiał rzecz otwarcie Lenin w swym programowym ''Co robić?''. Owszem, ideologia ta została ustanowiona w interesie wyzyskiwaczy a nie wyzyskiwanych, ''klas posiadających'' jakich przedstawiciele byli jej głównymi doktrynerami, by wymienić arystokratów Kropotkina, Saint-Simona, Bakunina czy kapitalistów Owena i Engelsa. Ten ostatni utrzymywał burżuja Marksa, pasożytującego tym samym na ''wartości dodatkowej'' wypracowanej przez robotników, Karol był więc skończonym złodziejem w świetle własnych zapatrywań [ różnicę między potocznym a marksowskim pojęciem wyzysku omawiałem tu niedawno ]. Dlatego myli się Ziemkiewicz sprowadzając wzorem liberałów sojusz między kapitalistami a neobolszewią do czysto taktycznego porozumienia, gdzie jedna strona próbuje tylko użyć drugiej w doraźnym celu, związek ten jest głębszy i bardziej organiczny. Bowiem celem jednych jak i drugich jest uformowanie planetarnej gładzi bez granic ni państw, ''ekonomiczne płaskoziemstwo'' sprzyjające idealnej niemal cyrkulacji globalnego kapitału i ludzi. Należy więc wykorzenić narody, rozbijając je na atomy wyalienowanych z wszelkiej tradycji i dotychczasowych kulturowych więzów jednostek, by z tej pulpy uformować nowy globalny porządek. Nie jest to bynajmniej żadna ''szurowska teoria spiskowa'', lecz wizja nakreślona i to z wyraźną aprobatą przez Marksa i Engelsa w ''Manifeście komunistycznym''. Dlatego podczas lektury uderza wręcz niemożność ustalenia w jakiej mierze jest on krytyką, a w jakiej apologią wręcz kapitalizmu, oczywiście nie dla niego samego, lecz ze względu na cel do jakiego wiedzie wedle autorów, czyli obejmującego już cały glob komunizmu. Wszakże to nie proletariusze, traktowani zresztą przez nich instrumentalnie, obejmą w nim władzę jak sobie to Karol z Frycem wyobrażali, obecny rozwój wypadków zdaje się potwierdzać raczej zapatrywania Saint-Simona, gdzie centralnie sterowaną gospodarką zawiadywać ma kasta technokratów. I tak zresztą robotnicy jako się rzekło byli traktowani od początku przez socjalistycznych doktrynerów czysto instrumentalnie, stąd już Lenin z ledwo maskowaną pogardą klasową typową dla obszarnika, wieszał psy na związkach zawodowych grzeszących wedle niego zbyt ugodowym wobec władzy kapitału, reformistycznym ''tradeunionizmem''. Ostatecznie proletariuszy przekreśliła kontrkulturowa ''nowa lewica'', przedkładając nad nich na mocy równie arbitralnie przyjętych założeń kobiety, Murzynów, zboczeńców seksualnych czy chłopstwo w krajach niegdysiejszego ''trzeciego świata''. Doszło już do tego, iż dla współczesnych radykalnych odmian bolszewii jak ''antyspecyści'', ''klasą uciskaną'' są zwierzęta, a przebąkuje się i o bardziej elementarnych formach życia [ za wyjątkiem, co osobliwe, ''przedludzkich'' zygot bezlitośnie dyskryminowanych aborcją ]. Wpisują się tym w ramy systemowej biopolityki i reżimu sanitarnego rodem z koszmarów Foucaulta, zaprowadzania którego jesteśmy właśnie świadkiem, toż samo rzec można o ich entuzjazmie dla sprokurowanej na kolanie szczepionki i stygmatyzowaniu każdego przeciwnika przestępczych praktyk koncernów farmaceutycznych jako ''foliarza''. Pisałem o tym uprzednio, więc tylko przypomnę pokrótce, iż lewacy są wzorcowymi konsumentami uformowanymi przez ''social[ist] media'' do konsystencji pozbawionej kręgosłupa moralnego ameby, stąd cyberkorpo mogą z nimi zrobić dosłownie wszystko i ożenić każdą, największą nawet bzdurę jak choćby tę oto, iż płeć stanowi rzekomo przedmiot ''osobistego wyboru''.
W każdym razie należy to z całą mocą podkreślić, że socjalizm nie jest i nigdy nie był w interesie robotników, dlatego utożsamianie go z walką o ''prawa pracownicze'' jest błędem, powszechnym niestety, na czym po równi pasożytuje korwinozjebstwo wraz z lewakami. Jak to już wykazaliśmy marksowski fetyszyzm pracy nie ma zgoła nic wspólnego z banalnym mozołem utrzymania się przy życiu, za to wiele z prometejską, wprost tytaniczną wizją człowieka niczym jakowyś ''bóg'' wykuwającego mocą swego rozumu i woli własny los. Przechodząc od rozważań natury ogólnej do ostatnich bezprecedensowych wypadków mających miejsce ostatnio za oceanem, paradoksalnie niosą one w ich świetle niejaką pociechę. Bowiem z perspektywy czasu jasno widać, iż fenomen prezydentury Trumpa uruchomił pewien proces społeczny, którego już nie da się powstrzymać nawet najbardziej drakońskimi metodami opresji politycznej. Zgadzam się z Markiem Cichockim, trafnie diagnozującym, iż w USA odchodzi właśnie powtórka z ponapoleońskiej ''restauracji'', tyle że teraz to paradoksalnie ''rewolucjoniści'' robią za establiszmentową ''reakcję''. Biden, Pelosi i cała ta ''oświecona czerń'' wedle określenia Dostojewskiego, reprezentują partię ''żeby było tak jak było'', są jak ci przysłowiowi Burbonowie co to ''niczego nie zapomnieli, [ ale i ] niczego się nie nauczyli''. Dlatego zaślepieni nienawiścią i nagromadzoną przez lata żółcią, chcą dokonać bezrozumnej pomsty na Trumpie i jego zwolennikach, co wszakże świadczy jedynie o słabości i desperacji. Sądzą najwidoczniej, że to był jedynie zły sen, niemożliwy wypadek przy pracy, i faktycznie dla nich epizodyczna jak się okazało kadencja ''orange mana'' to był koszmar, mimo iż wcale im w niczym specjalnie nie zaszkodził, niestety. Oczywiście zielonego pojęcia nie mam, bo i skąd, czemu Trump nie zdecydował się na zaprowadzenie republikańskiej z ducha, wolnościowej dyktatury, lecz wszystko skończyło się jedynie na QAnonowych napinkach w necie [ zapewne grzanych celowo, aby wprawić w stan kontrolowanej histerii, i ośmieszyć zwolenników ustępującego prezydenta ]. Tymczasem armia i wywiad jednoznacznie opowiedziały się po stronie jego przeciwników, czego widomym dowodem inauguracja ''prezydentury'' Bidena w otoczeniu żołnierzy i tajniaków, od jakich wprost roi się teraz w Waszyngtonie. Doprawdy trudno o lepszą ilustrację tezy o faktycznym zamachu stanu z jakim mamy obecnie do czynienia w USA, i już tylko skończony dureń będzie wyśmiewał się z tego jako paranoicznych rojeń prawaków, no chyba że chcecie mi wmówić, iż wszystkie te nadzwyczajne środki bezpieczeństwa powzięto ze względu na ''człowieka-bizona''? Rad bym się też przy okazji wywiedzieć od lewackich foliarzy, jak tam z ich szurowską teorią spiskową o Trumpie jako ''ruskim agencie'', hm? Jeśli zaś chodzi o rozważanie serio przyczyn zdumiewającej impotencji politycznej ustępującego prezydenta, stawiałbym na szkodliwy wpływ jego zięciunia zblatowanego mocno z establiszmentem, znamienne iż Trump skonfliktował się niemal z wszystkimi współpracownikami, na czele z de facto ojcem jego sukcesu politycznego Bannonem, tymczasem Dżared nigdy bodaj nie wypadł z łask - cóż wiadomo, rodzina. Dlatego Trumpowi przypadła rola katalizatora, lecz zapewne przyjdzie mu ustąpić z czasem innemu liderowi populistycznego ruchu amerykańskiego proletariatu, jaki właśnie klaruje się na naszych oczach, mającego mniej skrupułów a zarazem bardziej przemyślnego w rozprawie z przeciwnikami. Bowiem, przypomnę, to głosy amerykańskiej białej klasy robotniczej wyniosły go do władzy, stąd różni prawacy pojękiwali wtedy, iż to ''ostatnie takie wybory'', gdyż za niedługo biali za oceanem będą mniejszością. Owszem, tylko jakoś przy tym nie raczyli zauważyć, że ci biali proletariusze jeszcze w poprzednich wyborach prezydenckich gremialnie głosowali za Obamą, i stanowili dotąd żelazny elektorat Demokratów. Dopiero gdy przywódcy amerykańskiej lewicy odwrócili się od nich, ostentacyjnie gardząc wręcz w klasowo-rasistowski sposób, zwrócili się ku prawicy a raczej samemu Trumpowi, który rzucił wyzwanie nie tylko swej byłej przyjaciółce Killary, ale i może nade wszystko partyjnej oligarchii Republikanów, zblatowanej dotąd z wielkim biznesem i finansjerą. Rozbiło to wygodny dla obu stron amerykańskiej sceny politycznej niepisany układ, gdzie jedni udają troskę o ''wykluczonych'' społecznie i ekonomicznie samemu będąc częścią układu władzy, drudzy zaś ostentacyjnie tamtych olewają kreując się na ugrupowanie ludzi przedsiębiorczych, gardzących ''hołotą na zasiłkach''. Swoje zrobiła tu również sprawa nieobecna praktycznie w mediach głównego ścieku, o której info natrafiłem na nieistniejącej już stronie internetowej ''amiszów marksizmu'', idzie o znaczne podwyżki składek ubezpieczeń w ramach ''Obamacare''. Projekt ten zachwalany jest jako rzekomo ustanowiony w interesie zwykłych Amerykanów, lecz w rzeczywistości służy głównie prywatnym agencjom ubezpieczeniowym zblatowanym z agendami rządowymi, uderzając za to mocno po kieszeni najbiedniejszych a ciężko przy tym pracujących obywateli USA.
Nie możemy również zapomnieć o aspekcie etnicznym i rasowym - otóż wbrew przytoczonym wyżej jojczeniom prawaków, Trump zgarnął bezprecedensową jak na prawicowego kandydata pulę głosów wśród Latynosów, a nawet czarnych Amerykanów. To nadal mniejszość, ale na tyle już znacząca, iż roszczącym sobie dotąd arbitralnie prawo do reprezentowania ich Demokratom zaczyna się od desperacji palić zad. Bowiem co bardziej kumaci Murzyni i Latynoamerykanie poczęli pojmować, iż te umizgi służą w istocie ich ubezwłasnowolnieniu. Owszem, lewica stosuje de facto odwrócony rasizm wobec białych ludzi, potępiając ich za wszelkie możliwe zło i zarazem stawiając na piedestale ''kolorowych'' [ ciekawym tylko, co w takim razie z cierpiącymi na ''bielactwo'', blondwłosymi Murzynami - ich też dyskryminować, czy wręcz poprzerabiać na amulety, jak to mają we zwyczaju w wielu rejonach Afryki? ]. Wszakże towarzyszy temu perfidnie zamaskowana, niemniej wyraźna krytyka również mniejszościowych społeczności za rozpowszechniony w nich maczyzm, seksistowską dyskryminację kobiet i ''homofobiczną'' pedałów. Jest to bowiem nic innego jak sowiecka polityka ''korienizacji'' w amerykańskim wydaniu, tam również chodziło o dowartościowanie wszelkich możliwych mniejszości etnicznych i religijnych, kosztem rzeczywiście dyskryminującego je dotąd wielkoruskiego szowinizmu. Tyle że wedle formuły twórcy tejże polityki Józefa Stalina, kultura miała być ''narodowa w formie, lecz socjalistyczna w treści'' - o tym jak w praktyce wyglądało poszanowanie praw narodów zamieszkujących Sowiety, przekonywali się na własnej skórze Polacy zamieszkujący wydzielone im łaską bolszewików rezerwaty Marchlewszczyzny i Dzierżyńszczyzny. Nauka rodzimego języka służyła tu za narzędzie komunistycznej indoktrynacji, tak by napełnić nienawiścią do tradycyjnej polskości jako tworu ''panów i klechów'', daremnie na szczęście o czym świadczy zwinięcie projektu przez władze i przejście do jawnego terroru wobec polskiej mniejszości. O klęsce zadecydowała w dużej mierze nieudolność bolszewickiego agitpropu, prymitywizm indoktrynerów czy to zsowietyzowanych całkiem post-Polaków, lub wprost Żydów nie kryjących nawet specjalnie swej pogardy wobec ''gojów''. Dokładnie taki sam stosunek żywi biała lewica wobec niby hołubionych tak przez się grup etnicznych, rasowych czy seksualnych, i to nawet gdy dosłownie włazi im w tyłek. Nie może wszakże ukryć, że za frazesami o poszanowaniu ''odmienności kulturowej'' kryje się stary imperializm tylko w nowym wydaniu, i próba przerobienia ''innego'' na swą modłę. Pojmują to dobrze tacy czarni nacjonaliści, rasiści właściwie jak wywodzący się z frankofońskiej Afryki działacz Kemi Seba, który przejrzał manipulację BLM jako instrument władzy białych globalistów dla zniszczenia Trumpa, ale i perfidne odciągnięcie Murzynów od walki o prawdziwe samostanowienie, czyli ekonomiczne. Nazwał on wprost biały progresywizm ''najbardziej niszczącą spośród wszystkich siłą, osłabiającą tożsamość i tradycję naszej rasy'', wtórując zresztą w tym innemu czarnemu nacjonaliście Malcolmowi X. Należy przyznać, iż gość zaprezentował w kontrze sensowny program dla Murzynów, by zamiast robić z siebie wieczną ofiarę, i agresywnie domagać się tylko od białych zadośćuczynienia za rzeczywiste jak i urojone winy, zaczęli wreszcie organizować się na wzór społeczności chińskiej, muzułmańskiej czy żydowskiej, umacniając w diasporze swą odrębną pozycję i status, a nie roztopić w multikulturowym tyglu jak chcą tego od nich w istocie globalistyczne elity. Jak widać więc istnieje potencjał dla zagospodarowania przez ''nową prawicę'' i wcale niewątpliwa marginalizacja białej rasy nie przesądza bynajmniej o zwycięstwie neobolszewii, wymagać to wszakże będzie przewartościowania wielu zakamieniałych prawackich obciążeń ideologicznych, hamujących potencjał formacji po tej stronie politycznego sporu.
Niewątpliwie jednym z nich jest jak pisałem wolnorynkowe spierdolenie, czyniące konserwatystów bezbronnymi wobec rozbestwionych już całkiem medialnych i finansowych korpo, boć przecie przywołanie ich do porządku stanowiłoby tak wyklęty ''interwencjonizm państwowy'' w gospodarce. Cukera, Bezosa i reszty tej hołoty nie poskromi karłowate ''państwo minimum'' liberałów, a tym bardziej jakoweś pospolite ruszenie konsumentów, o jakim pieprzy Berkovitz czy ołysiały kuc Bożydar Wiśniewski. W jakim bagnie jeśli o to idzie tkwimy, najlepiej świadczy histeryczna reakcja lokalnych rozwolnościowców wobec propozycji narodowca Smuniewskiego, który odważył się wreszcie postawić w przestrzeni publicznej jako jedyną realną alternatywę dla cenzury stosowanej przez prywatne giganty, nie libertariańskie mrzonki ale cenzurę państwową. Normalnie cała ta czereda z Sośnierzem na czele omal zesrała się od tego, jednak rozwój wypadków ewidentnie ku temu zmierza, stąd powtórzyć wypada iż dyktatowi dążących już jawnie do globalnej władzy korporacji, przeciwstawić można jedynie dyktaturę w jej pierwotnym, to jest republikańskim sensie. Nawet do Ziemkiewicza docierać zaczyna w końcu, iż aby ocalić swobody jakie nam jeszcze pozostały, konieczny jest autorytaryzm w po-nowoczesnej formie odpowiedniej dla współczesnych wyzwań, tyle że nieprzezwyciężony korwinizm jaki wszedł mu za bardzo u początków kariery, każe upatrywać ideału jeśli o to idzie w chroniącym ''wolność gospodarczą'' pinoczetyzmie [ mimo wszystko to jednak krok w dobrą stronę, więc nie będę się nad nim pastwił ]. Oczywiście mowa tu nie o każdym państwie, lecz jedynie takim, które służy żywotnym interesom danej nacji, a nie stanowi tylko wydmuszkę banksterki i narzędzie opresji miejscowej ludności, czyli klasyczne ''predatory state'' jak to ma miejsce obecnie. Wszakże nie zaradzą temu libertariańskie farmazony, koniecznym zaś jest odwojowanie państwa jako jedynego póki co instrumentu realnej polityki, zamiast tracenia czasu na jałowe mrzonki o niemożliwym ''wolnym rynku'' czy równie utopijnej ''demokracji pracowniczej''. Nie pojmą tego wynarodowione i bezmózgie korwinozjeby, dla których głupie serduszka i lajki pod zdjęciami świecących gołym tyłkiem lasek na insta, są ważniejsze od bezpieczeństwa narodowego i racji stanu. Dlatego libertarianizm należy zeskrobać z prawicy, bowiem stanowi jej ideologiczny brud dławiący potencjał koniecznej przemiany w formację rzeczywiście, bo ekonomicznie wykluczonych proletariuszy, nie tylko pracowników ale i spauperyzowanej klasy średniej. Skończony idiota więc odbierze to jako moje rzekome poparcie dla bezprawnych działań rządu w osobie liberalnej kanalii jaką jest Gówin, powziętych przeciwko protestującym właśnie przedsiębiorcom - jak można w ogóle porównywać taką drobnicę z korporacyjnymi hegemonami?! [ zresztą między innymi przez utrzymywanie fikcji, że szlachecki gołodupiec biedniejszy często od chłopa pańszczyźnianego, jak i magnat panisko są rzekomo ''równi'', upadła I Rzeczpospolita ]. Moja opinia o Pitoniu jako niewątpliwie o niebo inteligentniejszym, ale jednak Tołajno 2.0 to osobny temat, niemniej tu akurat ma rację, że to obecny [nie]rząd szerzy anarchię a nie protestujący przeciwko niemu, wszakże dlatego właśnie remedium nie stanowią zachwalane przezeń ''liberum veto'' i sejmikokracja, przez które już raz Polacy utracili suwerenność osobistą i narodową. Nawracając do meritum naszych rozważań: nakreślony przez twórcę ''Kapitału'' scenariusz może się spełnić i to na naszych oczach, gdy zaledwie garstka bogaczy skumuluje w swym ręku wszystkie niemal światowe dobra, zaś reszta zostanie wywłaszczona z wszelkiej własności, nie mając nic poza własną ''siłą roboczą'', zamieniając się tym samym w produkt i zarazem żywe narzędzie globalnego kapitalizmu. Paradoksalnie jednak wbrew Marksowi, to nie zaprzedana już całkiem niemal władcom kapitału lewica, lecz właśnie jej polityczni adwersarze obsługiwać tu będą interes ''nie mających niczego do stracenia'' proletariuszy. Jednak by tak się stało, prawica musi wyzbyć się swych liberalnych ciągot jak i typowej dla konserwatystów zachowawczości, przesądzającej o jej klęsce wobec pozbawionych takowych skrupułów przeciwników. Dopiero wówczas przejdzie ona do re-akcji na bezlitosny terror neobolszewii, i poskromi skutecznie jej bezczelność, rozbestwienie spowodowane pizdowatością nie potrafiących stawić czoła wrogom gogusiów w durnych muszkach, sadzących wolnorynkowe farmazony.
Obezwładniający wpływ takowej gadaniny sięga głębiej niż mogłoby się to wydawać na pierwszy rzut oka - trafnie rzecz zdiagnozował Dariusz Karłowicz w niedawnej rozmowie w radiu Wnet. Otóż wskazał on na ten oto osobliwy paradoks liberalizmu, który przez swój programowy, wybujały indywidualizm hołubiony kosztem innych więzi społecznych, stawia w praktyce osamotnioną jednostkę jako bezbronną wobec potęgi znienawidzonego przezeń państwa. Zarazem jest to wygodne dla tego ostatniego również przez to, iż zwalnia je z uciążliwego obowiązku dbania o dobro wspólne, boć przecie wszystko za urzędników załatwi mityczna ''niewidzialna ręka'' wolnego rynku. W rzeczywistości zaś przestrzeń publiczną z której abdykowało państwo nie wypełnia bynajmniej oparta na dobrowolnej wymianie aktywność biernych z natury konsumentów, lecz anektują ją agresywnie prywatne podmioty finansowe dysponujące na wejściu przewagą skumulowanego kapitału, oraz szemrane organizacje oparte na sieci nieformalnych, mafijnych wprost powiązań towarzyskich. Dlatego przestępczość i deprawacja moralna są tak powszechne w liberalnej demokracji, stanowiąc jej nieodzowny rewers, wynikający z istoty systemu a nie jedynie skutek uboczny lub błąd w doskonałym rzekomo poza tym mechanizmie ustrojowym. Przypomnieć też należy omawianą już tu ścisłą więź między klasycznym liberalizmem a wyrastającym zeń marksowskim socjalizmem, pokrótce więc: twórca ''Kapitału'' z wyraźną aprobatą przytaczał weń antypaństwowe tyrady Adama Smitha pod adresem ''nieproduktywnego'' rządu. Nie wahał się przy tym sam obrzucać obelgami ''zafajdanych urzędasów'', zarzucając jednocześnie wywrotowej pierwotnie burżuazji, iż zaprzedała się jakoby państwu. Bowiem stanowiło ono dlań jedynie narzędzie ''opresji klasowej'', stąd po zaadaptowaniu go w rewolucyjnym ''okresie przejściowym'' jako ''dyktatury proletariatu'', miało następnie zaniknąć pozbawione racji bytu w utopijnym, bezklasowym komunizmie. Tak więc różniła go z głównym rywalem o prymat w ruchu socjalistycznym Bakuninem jedynie i aż metoda, lecz nie sam cel politycznej walki - nawiasem, skoro wedle korwinozjebów socjalizm równać miałby się etatyzmowi, kim w takim razie u cholery są lewicowi anarchiści?! Pomijam już, że Marks przejął od liberałów ''laborystyczną teorię wartości produktu'' mówiącą o tym, iż stanowi o niej włożona w jego wytworzenie praca [ u niego ''siła robocza'' ], oraz terrorystyczną, zamieniającą społeczeństwo w permanentne pole bitwy doktrynę ''walki klas'', co przyznają otwarcie współcześni wyznawcy ''austriackiej szkoły ekonomii''. Choćby więc z tego tytułu prawica wyzbyć się powinna wolnorynkowych miazmatów, stąd cieszy ostentacyjne odcinanie się od niej co bardziej świadomych ideologicznie współczesnych libertarian, by wymienić ''przedsiębiorcę idei'' Marcina Chmielowskiego, wzajemnie. W tym jednym przynajmniej zgadzamy się, że związek ten jest poroniony i nigdzie razem daleko nie zajdziemy, bo konserwatywny czy raczej wprost reakcyjny paradygmat wspólnotowy, to dla radykalnych wolnorynkowców wyklęty ''socjalizm'', chociaż sami są antypaństwowymi komuchami udającymi ''wolnościowców''. Dlatego nie ma sensu tu zwyczajowe narzekanie o ''podziałach na prawicy'', gdyż żadną miarą nie można klasyfikować w ten sposób libertarianizmu, o ile tylko rzetelnie doń podejdziemy, czas więc na nieunikniony i tak rozbrat polityczny, będący jedynie pochodną istniejącego już ideowego. Zresztą w świetle obecnych wypadków jasnym jest, że niemożliwa hybryda ''kąserwatywnego'' wolnorynkizmu ustąpić musi nad Wisłą ofensywie ideologicznej LGBTarianizmu, bo łożąca nań hojnie USmańska oligarchia obrała właśnie kurs wprost ku samozatracie, i poczęstuje nas ''tęczawymi'' sucharami wpychając je do opornych gardzieli na chama.
O ironio dobrze to wróży, choć w perspektywie najbliższych lat łatwo nie będzie oględnie zowiąc, niemniej wspomniana kumulacja bogactwa w rękach nielicznych, przy postępującej pauperyzacji mas nie tylko tracących pracę robotników, ale i swój stabilny dotąd status członków ''middle class'', przesądza mym zdaniem o sukcesie prawicy w nadchodzących dekadach. Rzecz jasna o ile wykorzysta ona rodzący się potencjał, czego warunki brzegowe już określiliśmy, pozostaje więc jedynie przyglądać się rozwojowi wypadków za oceanem jak i bliższych nam krajach zachodniej Europy, bowiem zachodzące tamże procesy będą wzorcowe także dla przemian politycznych i społecznych nad Wisłą. Zapaść ekonomiczna USA jest jak sądzę nieuchronna, skoro strategia Trumpa osaczania gospodarczego Chin, i dławienia ich rozwoju zesrała się wobec jawnego niemal jej sabotażu ze strony amerykańskiej finansjery i biznesu, zaślepionych swymi krótkoterminowymi korzyściami. Dlatego musiał odejść, także przez to iż stanowiący jego zaplecze, a w każdym razie jedno z wspierających go lobbies, rynek ropy łupkowej załamał się, tym sam więc osiągniętą z takim trudem suwerenność energetyczną Stanów Zjednoczonych właśnie szlag trafił, bo okazała się nazbyt kapitałochłonna. Wprawdzie ostatnie informacje wskazują ponoć szansę odbicia, nawet jeśli i tak skutki gospodarcze wywołane pandemicznym zastojem będą zapewne dla finansów amerykańskiego mocarstwa zatrważające. Pamiętajmy, że mówimy o tylko jednej kluczowej za to branży zatrudniającej miliony pracowników, a co z takim transportem dajmy na to, który zaliczył kompletną padakę dzięki obostrzeniom antycovidowym, nie wspominając już o usługach na jakich przecież głównie oparto krajową ekonomię, wskutek dezindustrializacji forsowanej przez nastawione globalistycznie tamtejsze elity? Ciekawym jak poradzi sobie w konfrontacji z cierpką rzeczywistością wprost do obłędu nastawione konsumpcyjnie amerykańskie społeczeństwo, żyjące dotąd na kredyt dosłownie, strasznym będzie mu obudzić się nagle z ryjem w brudnej kałuży, na własne poniekąd życzenie. Skorośmy zagłębili się w kwestie gospodarcze, wypada na koniec wspomnieć choć o jeszcze jednej istotnej sprawie, którą zagłuszyła pandemiczna histeria. Otóż doszło w międzyczasie do przełomowego zdarzenia: wskutek gwałtownie postępującej cyfryzacji przez narzucane okołocovidowymi obostrzeniami wymogi ''pracy zdalnej'' itp., rynek półprzewodników przebił wartością dominujący dotąd globalnie producentów źródeł energii. Co więcej, okazało się, że firma z Tajwanu zdeklasowała pod tym względem amerykański Intel, osiągając nad nim przewagę technologiczną a to stwarza niebezpieczną pokusę dla Chin żywiących imperialne ambicje, jeśli idzie o kluczowy dla zyskania hegemonii gospodarczej segment mikroprocesorów. Dlatego stał się on polem prawdziwej bitwy ekonomicznej jeszcze póki co między Pekinem a Waszyngtonem, pytanie stąd czy chińskiemu politbiuru nie przyjdzie aby wykorzystać okresu smuty w jaką zapada się właśnie USA i spróbować zagarnąć wyspę leżącą nieopodal wybrzeży kraju, wraz całym jej bogactwem strategicznych technologii?
Rację ma więc francuski inwestor Louis Gave operujący na azjatyckich rynkach, wskazując na Tajwan jako potencjalne zarzewie nowej wojny światowej, Alzację i Lotaryngię naszych czasów wprawdzie na szczęście położoną daleko od granic Polski, na drugim krańcu Eurazji, wszakże nie łudźmy się, że gdy zacznie się rozpierducha geopolityczne wstrząsy wtórne nie pokiereszują mocno i nadwiślańskich porządków do których przywykliśmy. Radzę już teraz uzbroić się mentalnie na tę okazję po to właśnie, aby uniknąć histerii w razie jeśli dojdzie do jawnej konfrontacji między mocarstwami, która obróci przy okazji w perzynę wolnorynkowe mrzonki o globalnym ''free market''. Przywiązana do nich kurczowo prawica wyjdzie wówczas na durną, dlatego już teraz uprzedzając fakty należy je porzucić, przeformułowując swą ofertę polityczną w kierunku prospołecznym, tak by uczynić ją odpowiednią dla sproletaryzowanych mas nadchodzącego wielkimi krokami świata narastających nierówności i barier klasowych, łącząc to z agendą tradycjonalizmu obyczajowego w kontrze do grzanej przez wielki kapitał degrengolady moralnej. Ustąpić będą musiały pod naporem okoliczności brednie o ''transnarodowych'' korporacjach oraz instytucjach tworzących globalną sieć powiązań, przezwyciężającą jakoby ciążenie przestrzeni, okaże się wtedy iż cała ta ''wirtualna [nie]rzeczywistość'' możliwa jest wyłącznie dzięki osadzonej w konkretnym miejscu infrastrukturze przesyłowej, kablom biegnącym po dnie morza, stacjom nadawczym oraz gigantycznym serwerowniom znajdującym się w gestii poszczególnych rządów. Samo państwo zaś pozostaje nadal najporęczniejszym narzędziem w ręku niechby globalistycznie nastawionych elit, o czym świadczy aż nadto dobitnie prawdziwa inwazja przedstawicieli Big Techu na administrację Bidena, jak i poczęte przez nich bezprecedensowe w swej opresyjności kroki wymierzone w obmierzłego im, ustępującego właśnie prezydenta. Należy więc odbić je z rąk tychże skurwieli, a nadarzającą się okazją ku temu będzie narastająca fala społecznych protestów i otwartych rewolt, grzech byłoby nie skorzystać z tego, tym bardziej iż lewica sama poniekąd oddała tu pola, fiksując się na gładko w istocie wpisującym się w system ''gender fluid''. Wprawdzie wykonuje ona karkołomne szpagaty próbując daremnie pogodzić sprzeczne interesy bogatych pedałów, wyzyskujących ubogie lub zdemoralizowane kobiety rodzące im na zamówienie dzieci, sprowadzając je do roli odczłowieczonych ''surogatek'' czyli chodzących macic, z szarą masą robotników i pracownic często podle opłacanych i takoż traktowanych przez swych pracodawców. Wszakże gdy przychodzi co do czego, niemal cała za paroma tylko chlubnymi wyjątkami głosuje na morderców Jolanty Brzeskiej, jak to miało miejsce podczas ostatnich wyborów prezydenckich w Polszcze naszej. Prawico dasz więc dupy tradycyjnie swym zwyczajem, jeśli nie porzucisz równie konformistyczny liberalizm wraz z miałkim konserwatyzmem, na rzecz aktywnego re-akcjonizmu jedynie pozwalającego stawić czoło wyzwaniom obecnej doby.
Tak pomyślany prawicowy ruch społeczny proletariuszy nie obali władzy kapitału w imię niemożliwej do urzeczywistnienia ''demokracji pracowniczej'', lecz podda go kontroli ze strony państwa, jak i solidnie umocowanych w systemie organizacji pracowniczych. Zarząd Agory, by daleko nie szukać, nie będzie mógł już wtedy wypłacić sobie bezkarnie gigantycznych dywidend, mimo nędznych zysków firmy i zwolnień grupowych pracowników [ i oczywiście pozbawiony zostanie jakiejkolwiek możliwości prowadzenia szkodliwej, antypolskiej działalności jak dotąd ]. Na dyżurny a durny argument rozwolnościowców, że w takim razie firmy wyprowadzą się do innych krajów, gdzie będą miały korzystniejsze warunki do prowadzenia swych geszeftów, odpowiedź jest jedna - a niech wypierdalają, najlepiej od razu wprost na Antarktydę, co to niby łaskę robią prowadząc u nas biznes? Bo ''dają nam pracę'' - a my im zapewniamy za to ogromne zyski, dostarczając pracowników jak i kupując wyprodukowane przez nich towary, więc nikt tu nie zajmuje się działalnością charytatywną. Tylko skończony libertariański debil pokroju Sommera bredzić będzie, że to dobrze jakoby, iż ''Mike Pence wywarł presję na Morawieckiego, aby nie wprowadzał podatku cyfrowego, bo przecież zapłaciliby za to konsumenci''. To tak jakby żądać od właściciela targowiska, by nie pobierał opłaty od sprzedawców za przestrzeń do handlu jakiej im udziela, gdyż wliczą ją sobie w cenę sprzedawanych towarów. Tym bardziej, iż potężna korporacja najczęściej z zagranicznym kapitałem, korzysta na zasobach surowcowych naszego kraju, oraz wyszkolonych dzięki publicznej przeważnie oświacie pracownikach i kadrze inżynierskiej, więc choćby z tego tytułu winna ponosić odpowiednie koszta na rzecz państwa. W przypadku zaś właścicieli platform antyspołecznościowych, to właśnie tacy wyrobnicy i ''cyfrowi proletariusze'' jak niżej podpisany zapewniają im ruch sieciowy, który monetyzują czerpiąc zeń monstrualne wprost zyski naszym de facto kosztem. Bowiem nic lub zgoła marnie nam za to płacą, jakże więc pasuje do opisu przestępczych praktyk zarządców wirtualnej rzeczywistości marksowska definicja wy-zysku jako pracy nabywanej bezpośrednio w tym celu, aby ''przywłaszczyć sobie bez kupna pewną jej część, którą jednakże sprzedaje się w postaci produktu''. Spokojnie, nikt tu nie zamierza ich wywłaszczać zaraz z wszystek kasy, wystarczy jeśli zaczną wreszcie jak reszta ponosić koszta obciążeń podatkowych proporcjonalnie do osiąganych przez się zysków, na dziwki i szampana im jeszcze starczy, bez obaw. Tym bardziej, że jest to w gruncie rzeczy także w interesie najbogatszych, bowiem skumulowanie kapitału w rękach nielicznej oligarchii, przy jednoczesnym wyzuciu z wszelkiej nieomal własności mas spauperyzowanych proletariuszy, rodzi potencjalnie niebezpieczną sytuację rewolucyjną. Wprawdzie nie wierzę w żadne oddolne bunty, stąd od początku sceptycznie podchodziłem do QAnonowych teorematów, mimo iż rad bym widzieć jak wszem głoszę w pełni wolnościową, republikańską dyktaturę. Niemniej takowy stan istnienia skrajnych nierówności majątkowych, powoduje również zaciekłą rywalizację wśród władającej zasobami kasty, której frakcje nie wahają się w tym celu posługiwać zrewoltowanym motłochem, co właśnie mieliśmy okazję obserwować w upadającym Imperium Americanum. Dlatego skończy ona po okresie jałowych, wyniszczających walk zdziesiątkowana i ubezwłasnowolniona finansowo pod panowaniem nowego Cezara. Nie może być inaczej, skoro odrzuciła mocno niedoskonałą wprawdzie, lecz jedyną szansę ratunku jaką stwarzała dlań polityka prowadzona przez Trumpa. Przy czym wcale nie jest powiedziane, iż koniec globalnej hegemonii Stanów Zjednoczonych [ ale nie ich samych! ] musi oznaczać zaraz przejęcie roli przez Chiny - raczej ta ''bestia wyjdzie z morza'', zrodzi ją w bólach sam Okcydent na czele z USA, które właśnie wkroczyły w okres burzliwych przemian, po których same się nie rozpoznają. Opisem jednak głębszych przyczyn niniejszego procesu zajmiemy się inną porą, a póki co pozostało nam tylko czekać, kiedy amerykańscy staliniści rzucą się do gardeł tamtejszym trockistom, po czym pożrą się z maoistami, bo sekciarstwo i krwawe walki frakcyjne są wpisane w istotę każdego bolszewizmu.