Szykuję właśnie tekst na kanwie burzliwego życiorysu Włada Drakuli. Obszerny nawet jak na mnie, stąd uznałem, iż wymaga on poprzedzenia go osobnym wstępem. Również dla wyjaśnienia pewnych nieporozumień co do treści, jak i formy niniejszego antybloga. Przypomnę bowiem, że nie jestem żadnym ''blogierem'', gdyż kiedym zaczynał się w to bawić już dobrą ponad dekadę temu, była to głównie rozrywka niedojebanych lasek i narcystycznych pedałów, piszących jednako O SOBIE. Jestem tak stary, że pamiętam jeszcze jak swego bloga miała nawet Krysia Janda, wiecznie obesrana własnym gównem kobieta na permanentnym życiowym zakręcie. Obmierzłe mi jest głęboko wywlekanie przez takowe kreatury na światło dzienne zatęchłych szpargałów z piwnicy własnej ''duszy'', choć raczej inne słowo na ''d'' przychodzi tu na myśl. Owszem, nie kryję, że owa pisanina jaką uprawiam służy mi do egzorcyzmowania prywatnych szajb, na czele z trawiącą mnie gnostyczną pokusą. Wszakże jedynym skutecznym sposobem leczenia ich jest umieszczenie w szerszym kontekście dziejowym, społecznym, kulturowym etc., nie zaś chorobliwe skupienie na indywidualnej egzystencji rozdymając ją do niebotycznych rozmiarów. Czego szczytem rzecz jasna jest rzekoma ''samodeifikacja'' człowieka, przyznanie sobie jakoby ''boskiego statusu'' i takichże mocy kreacyjnych. Obce jest mi więc także inteligenckie posłannictwo, szerzenie ''oświaty'' wśród mas itp. bzdury nadętych farmazonów. Wypada stąd zgodzić się z Coryllusem, że czołowych niestety publicystów polskiej prawicy, typu Warzecha czy Cejrowski, wykończyło fałszywe kapłaństwo, które skądinąd dzielą ze swymi lewicowymi adwersarzami. Tymczasem, jak słusznie zauważył ów autor, pisanie bardziej przypomina banalną dość i żmudną, konieczną wszakże czynność, jak przebieranie owoców w koszyku czy dajmy na to obieranie bobu. Idzie zwyczajnie o jako takie choćby porządkowanie w myśli otaczającej rzeczywistości, z pełną świadomością, iż efekty owej pracy będą zwykle krótkotrwałe, wymagając wciąż ponawianych prób dla utrzymania ich względnej choćby stałości. Kto więc zasiada do pisania z poczuciem jakowejś misji, nabzdyczony urojonym najczęściej poczuciem wagi podjętego zadania, ten wyda z siebie jeno głośne pierdnięcie kończąc jako żałosny grafoman. W każdym razie moim zamiarem od początku było rozsadzenie blogowej konwencji krótkich, osobistych notek, rodzaju pisanego instagrama dla atencyjnych cipek, zarabiających na pokazywaniu dupy-duszy rzeszom spermiarzy. Dlatego w kontrze tworzę niemożliwie obszerne teksty dla garstki podobnych mi intelektualnych perwersów, kompresując je z konieczności w zbite bloki słowne. Inaczej bawiąc się w akapity przeciągałbym je poza granice wytrzymałości nawet tych nielicznych, co przyzwyczajeni są jak ja do lektury kilkusetstronicowych bywa opracowań historycznych dostępnych w sieci.
Pasjonują mnie bowiem cywilizacyjne pogranicza, jak to w którym przyszło mi żyć, gdzie trwa nieustanna polityczna konfrontacja a zarazem kulturowa osmoza, tworząca często niemożliwe wydawałoby się hybrydy, owe przysłowiowe już ''szumy, zlepy, ciągi''. Nie sposób tego oddać prostą, linearną opowieścią, gdyż powikłana materia opisu wygina ją niemożebnie, rozłażąc się na wsze strony i grzęznąc w gęstwinie szczegółów i powiązań. Trzeba ją więc należycie skręcić w spiralę postępującą wokół jednej osi narracyjnej, by adekwatnie dać wyraz temuż wirowaniu zdarzeń, ciągłej przemianie form i ludzi, krwawej czasem karuzeli dziejów. Inaczej jak niby opisać historię włoskiego szpiega, renesansowego humanisty i pedała, wrogiego papiestwu chwalcy politycznej tyranii, swatającego córkę bizantyjskiej władczyni na moskiewskim tronie z synem króla Polski, a zarazem wielkiego księcia Litwy? I cóż to może mieć wspólnego z wpływową w swoim czasie polityczną sektą rosyjskich ''judaizantów'', fenomenem wykreowanym przez ród zruszczonych Litwinów, skoligaconych w dodatku z potężnym hospodarem mołdawskim? Wreszcie jakiż to związek łączy ich z samym Władem Drakulą, wołoskim władcą z jakim historia obeszła się doprawdy nazbyt obcesowo, stąd należy przywrócić mu godną pamięć i szacunek, na jakie w pełni sądzę zasługuje. Podobne przykłady można by mnożyć w nieskończoność, na tym bowiem polegają uroki egzystencji w cywilizacyjnej ''strefie zgniotu'', parodiując zetlały już nieco język ''gejopolityki''. Powstały z chaosu ład musi być siłą rzeczy dość chybotliwy i nietrwały, przypominając bardziej kalejdoskop ciągle zmieniających się układów i konfiguracji zdarzeń, nie zaś raz na zawsze ustaloną wydawałoby się postać dziejów. Towarzyszyć mu więc powinien takiż sam opis, stąd kto oczekuje oddania go w formie krótkich słownych komunikatów rodem z Twittera, tamże również niech ich szuka, bowiem tutaj owych raczej nie uświadczy. Zresztą można oddać burzliwe życie Drakuli jednym zdaniem, za które wszakże zbanowany zostałbym na każdym portalu [anty]społecznościowym:). Dlatego dobrze mi w internetowej niszy jaką zajmuję i absolutnie nie zamierzam tego zmieniać! Tyle chyba w temacie - zapowiadany tekst za tydzień, góra dwa najwyżej. Nie ma co spodziewać się Bóg wie czego, będzie to jedynie kolejny tu zakręcony obertas narracyjny, z porządną siwuchą i tłustą zakąską a także obowiązkowym napierdalaniem sztachetami po łbie. Smakoszom podobnych niewyszukanych rozrywek do uwidzenia więc wkrótce, żywię nadzieję. Na koniec zaś najlepsza znana mi muzyczna ilustracja spiralnej zasady władającej tym miejscem - tatarski electro-sufizm w wykonaniu duetu Aigel:
Wieczna przemiana materii dziejów...
...wirująca niczym śmigła bojowego helikoptera:
...i towarzysząca jej przytłaczająca cisza w centrum tejże zawieruchy:
...
ps.
Poniewczasie naszła mnie myśl, iż antyblog powinien być niczym tekstowy odpowiednik wielkiego pala Włada Drakuli. Tłusty i krągły najsampierw, coby jego treść lepiej weszła - do głowy, a nie w zad, jak oryginał. Podobnie rozrywając ludziom wnętrza, tyle że mózgi nie zaś d...