...ów tytuł i zawarte w nim porównanie oburzać mogą jedynie siwego kuca, jaki nadal bezmyślnie powtarza korwinowe farmazony, jakoby rząd Rakowskiego był ''najmniej socjalistyczny'' na tle wszystkich kolejnych już w III RP. Hołdującego wciąż pociesznej wizji liberalizmu, jako ideologii bazarowych straganiarzy, z całym należnym im szacunkiem. Tymczasem jest to doktryna wojownicza i zaborcza, wyrosła z otchłani walk rozdzierających przeszło stulecie Wyspy Brytyjskie u progu nowożytności. Wystarczy wspomnieć prawdziwe bestialstwo z jakim angielscy wolnościowcy rozprawiali się z rodzimymi i szkockimi monarchistami, ale i kontynentalni nie ustępowali im, jeśli idzie o bezwzględność wobec przeciwników. Przecież to francuscy liberałowie zmasakrowali ''komunę paryską'', a nieco wcześniej meksykańscy obalili siłą i rozstrzelali swego habsburskiego ''cesarza''. Tak więc Putin jak widać jest ich godnym następcą, przynajmniej co do metod, jedynie z racji rosyjskiego zapóźnienia reprezentując jeszcze wczesną, zaborczą i ekspansywną wersję liberalizmu. Opartą na socjaldarwinizmie i bezlitosnej ''walce o byt'', gdzie wygrywa silniejszy, natomiast UE - dopowiem już od siebie - to przejrzały liberalizm, pogrążony w dekadencji i zjadający własny ogon. W każdym razie Putin to nieodrodne dziecko rosyjskiej ''transformacji ustrojowej'' lat 90-ych, co już onegdaj tu opisano, kontynuujący obrany jeszcze przez Jelcyna kurs w o wiele większym stopniu, niż pragnęłaby to przyznać moskiewska liberalna opozycja. Acz dodać należy, że akurat Nawalny o tym mówił, podobnie i teraz wspomina choćby tamtejszy socjolog i takoż opozycjonista Grigorij Judin. Trafnie wskazując, że mentalność Putina uformowała nie tylko KGB, gdzie służbowo terminował, ale może nade wszystko ''neoliberalna bolszewia'' od Czubajsa, tyle że spod znaku Miltona Friedmana a nie już Marksa, podobnie jednak jak leninowcy ''wiedząca lepiej'' od samych Rosjan co będzie dla nich dobre. Po rozpadzie ZSRR w miejsce ''awangardy proletariatu'' rządy nad krajem objęła takaż formacja byłych aparatczyków komunistycznych i czekistów, która poczęła odgrywać rolę ''nowej burżuazji''. Przy czym sam Czubajs nie ukrywał, iż głównym celem przeprowadzonej przezeń ''prywatyzacji'', czyli rozdawnictwa posowieckich fabryk i całych gałęzi przemysłu wydobywczego, było wytworzenie kasty właścicieli lojalnej wobec reżimu Jelcyna. Uczciwie też należy przyznać, iż w ówczesnych realiach politycznych Rosji innego wyjścia za bardzo nie było, aby zapobiec powrotowi komunistów Ziuganowa do władzy w najzupełniej demokratycznych wyborach [ tak więc kucerze ze swymi wolnorynkowymi dyrdymałami mogą się czochrać ]. W efekcie jednakże powstał system oligarchicznego kapitalizmu i fasadowej ''diermokracji'', jaki wydał w końcu liberalną jak najbardziej tyranię Putina, kierującą się socjaldarwinowską dyrektywą ''walki o byt'' tak w polityce zagranicznej, co i wewnątrz kraju. Przekształcając Rosję w rodzaj korpo-państwa stojącego kompleksem militarno-przemysłowym, władanym przez biurokrację i resorty siłowe, jednako traktujące kraj jako swą własność. Obecnie w imię egoistycznych interesów kanibalizując ją, pozbawiwszy innych możliwości rozwoju, jakie potencjalnie choćby jeszcze kilka lat temu wydaje się posiadała. Przy okazji oczywiście stwarzając egzystencjalne zagrożenie dla swych najbliższych sąsiadów z Ukrainą na czele, acz i Polska nie może czuć się całkiem odeń bezpieczna.
Dlatego ''antywojenne'' apele jakichś trzęsących się od trwogi starców niczego tu nie zmogą, owi idioci nie pojmują bowiem wewnętrznej logiki putinowskiego reżimu, dla jakiej inwazja na Kijów była najwidoczniej jedynie pretekstem do radykalnej transformacji samej Rosji w militarystyczne państwo-zombie i tyranię socjaldarwinowskiego liberalizmu. Podkreślmy więc: Putin reprezentuje ''stary dobry liberalizm'' na modłę XIX wieku, kiedy rząd w Londynie posyłał okręty wojenne np. przeciw polityce protekcyjnej argentyńskiego despoty Juana Manuela de Rosasa, by nań wymusić zbrojnie wolnorynkowe rozwiązania gospodarcze. Owa arcyliberalna ''specoperacja wojskowa'' nie powiodła się w dużej mierze przez opór, jaki stawiła jej całkiem już wtedy znaczna diaspora brytyjskich kupców w Buenos Aires. Otóż jeden z nich, niejaki kpt. Gore w liście wystosowanym do lorda Palmerstona, tak oto wykładał racje mu podobnych: ''Nie lubię i potępiam system Rosasa, jak powinien czynić każdy liberał, ale wyobrażam sobie, że byłoby wielkim złem, gdyby został pokonany, gdyż [...] reżim [ ten ] prezentuje się jako sprawna alternatywa nie dla dobrego rządu, ale dla braku jakiejkolwiek władzy'' [ cyt. za opracowaniem traktującym o ''nieformalnym brytyjskim imperium'' tj. dominacji kapitałowej londyńskiego City nad większością krajów Ameryki Łacińskiej w XIX-ym stuleciu ]. Paradoks owej prowolnorynkowej polityki legł w tym, iż jedynym sposobem jej realizacji w warunkach Latynoameryki były junty wojskowe i autorytarni caudillo, gwarantujący stabilność wewnętrzną i bezpieczeństwo majątku, niezbędne dla rozwoju gospodarczego i napływu brytyjskich, z czasem zaś i amerykańskich inwestycji. Putin również prowadzi interwencję zbrojną w tym duchu, kwestionując w swym prywatnym interesie ukraiński ''etatyzm'', a przy tym utrzymując jakoby Rosja ''nie miała granic'', pozbawiając ją tym samym cech niezbędnych państwu. Rzecz jasna libkostwo desperacko zaprzeczy przytoczonym tu faktom, biorąc za dobrą monetę wolnościowe farmazony o pokojowym jakoby ''leseferyzmie''. Ot choćby niejaki Rafał Trzeciakowski pierniczy, że przywódcy ''szkoły manchesterskiej'' Richard Cobden i John Bright ''występowali przeciwko brytyjskiemu imperializmowi, w którym widzieli formę państwa opiekuńczego dla arystokracji korzystającej ze stanowisk w administracji kolonialnej'' i ''której podboje reszta społeczeństwa była zmuszona finansować'', a zorganizowany przez pierwszego z wymienionych sprzeciw brytyjskiego parlamentu wobec drugiej wojny opiumowej nawet ''kosztować miał karierę polityczną''. Doprawdy wzruszające, tyle że ani słowem przy tym nie zająknął się, iż Cobdenowi nie wadził za to rosyjski imperializm caratu, wręcz przeciwnie! ''Sam handlujący z Rosją przędzą bawełnianą, w wydanej w 1836 r. pracy dowodził, że konflikt z Rosją sprzeczny byłby z ekonomicznymi interesami Anglii'' [ najwidoczniej tu utożsamianymi z własnymi ]. Uważał, iż sprawa odrodzenia Polski i wspierania Turcji nie ma żadnego znaczenia dla interesów brytyjskich. Używał argumentów o misji cywilizacyjnej Rosji wobec Turcji, oraz szkodliwości odbudowy Polski jako państwa rządzonego przez oligarchię arystokratyczną i szlachecką anarchię, które słusznie upadło. Cobden opowiadał się za motywowaną interesami ekonomicznymi współpracą z Rosją'' - cytuję za pracą Henryka Głębockiego o niesłynnym zaprzańcu narodowym i carskim szpiegu Adamie Gurowskim. Istny ''wróg imperializmu'' był z tegoż leseferysty gospodarczego, tylko jakisik taki mocno ''wybiórczy''... Oczywiście ów liberalny pajac gorąco przeciwstawiał się zaangażowaniu Brytyjczyków w ''wojnę krymską'', argumentując z typową dla socjaldarwinistów pogardą dla słabszych, iż małe państwa bywają często ''zanadto swarliwe'' i ''nadużywają wyrozumiałości'' wobec nich, jaką żywią nazbyt pochopnie w jego ocenie mocniejsi gracze. Idealnie pasuje do sytuacji Ukrainy, która bezczelnie śmiała przeciwstawić się pożarciu przez silniejszą odeń Rosję, a pewnie też i krajów bałtyckich czy Polski, jakie może spotkać to samo. Po tym co przytoczyłem, jeśli ktoś nadal ma wątpliwości, iż liberalizm nad Wisłą jest partią zdrady narodowej, to nic innego na to poradzić mu nie mogę. Pomijam już, że dla wspomnianego Trzeciakowskiego nawet John Stuart Mill nie zasługuje na miano liberała, bowiem wykracza zanadto dlań poza format ''jedynie słusznej'' austriackiej szkoły ekonomii, lub też neoliberalnej ortodoksji FOR Baal-cerowicza, skąd Rafałkowi wyrastają nogi. Uwielbiam, kiedy wolnościowcy żarliwie spierają się kto z nich dzierży monopol na liberalizm....
Owszem, sam tutaj odwołuję się do grubo ciosanej korwinową siekierą, socjaldarwinowskiej wersji liberalizmu, poza obrębem której pozostaje nie tylko pomieniony przed chwilą Mill, ale również bardziej nam współcześni Ronald Dworkin i John Rawls. Ostatni reprezentują liberalizm egalitarny i społeczny, co stanowi prawdziwe horrendum dla nadwiślańskiego kucerstwa, raczej wyklęty przezeń ''socjalizm'' i ''lewactwo''. Bo też i faktycznie hołdując ideałowi sprawiedliwości, stoi za polityką sztucznego wyrównywania szans ''akcjami afirmatywnymi'', tudzież przywilejami wszelkich uciskanych dotąd mniejszości rasowych i seksualnych. Nie stanowi więc żadnej istotnej alternatywy dla ohydy klasycznego liberalizmu, a jedynie jego drugą i nie mniej obrzydliwą postać. Liberalizm bowiem jest doktryną nihilistyczną i samosprzeczną: głosząc wolność prowadzi do rosnącego zniewolenia tyranią, gardząc słabszymi wynosi praktycznie wszelką szumowinę na piedestał, ględząc o ''wolnym rynku'' zapewnia realnie władzę kapitalistycznej oligarchii i rządy oligopolu. Długo można by wymieniać absurdy ''myśli wolnościowej'', jednak tego com tu przytoczył sądzę aż nadto. Co gorsza, na gruncie liberalnej postpolityki nie sposób skutecznie przeciwstawić się Rosji a tym bardziej Chinom, gdyż działa ona demobilizująco traktując wewnętrznych rywali jako agentów wroga, owa ''gęba'' zaś poczyna im wskutek tego przyrastać do twarzy! Całkiem spora grupa trumpistów niestety tegoż dowodem, podobnie jak wielu przedstawicieli europejskiej ''antysystemowej prawicy'', żywiona przez nich cześć dla Putina nie pozostawia tu najmniejszych złudzeń. Dzieje się zaś tak, gdyż liberalizm [ szczególnie w jego skrajnie libertariańskim wydaniu ] sam jest postpolityką w stanie czystym, od swego zarania dążąc ku wyrugowaniu całkiem sfery polityczności na rzecz ekonomiki, objęciu właściwą jej ''transakcyjnością'' możliwie wszystkich relacji międzyludzkich. Prowadzi to do hołdowania utopii ''bezdziejowości'', liberalnego ''końca historii'', gdzie jakoby nawet płeć ma być przedmiotem ''osobistego wyboru'' itp. bzdur. Dekadencja w jakiej pogrąża się UE powtórzmy, stanowi jedynie przejrzałą postać tej samej hydry, której ekspansywne i militarystyczne oblicze reprezentuje z kolei putinowska Rosja. Ma to nawet swój konkretny ekonomiczny wymiar, przecież bez sterowanych cyfrowo maszyn do obróbki metali głównie z Niemiec i Austrii rosyjska zbrojeniówka padłaby na ryj, zaś francuską awioniką nafaszerowano z kolei samoloty bojowe MIG. Nie dziwi stąd, iż Rosja nadal posłusznie spełnia wszelkie standardy narzucane jej przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, zaś postulat wystąpienia zeń przedstawiony przez ichnich komunistów został odrzucony przez sam Kreml. Bo też i czemu miałoby to służyć, skoro na czele MFW stoi bułgarska postkomunistka, jaka z macierzystej dla niej stołecznej uczelni ekonomicznej im. Marksa, przeniosła się gładko na staż w London School of Economics... Dlatego żyruje teraz wszelkie propagandowe brednie Rosji co i Chin na temat stanu ich gospodarek, a wszystkie skandale wybuchające na owym tle nijakiej szkody jej do dziś nie czynią. Łatwość z jaką byłe towarzyszki pokroju wspomnianej Kristaliny Georgiewej, czy towarzysze Baal-cerowicz i Czubajs stali się żarliwymi orędownikami liberalnej ekonomii, każe poważnie zadumać nad głębszym jej pokrewieństwem z marksizmem. Faktycznie, Marks przecież bazował na kategoriach klasycznej myśli liberalnej Adama Smitha i Davida Ricardo, od ''rozwolnościowców'' też zaczerpnął ideał ''walki klas'', oczywiście przerabiając go na swą modłę. Czyżby więc uprawnioną była teza, iż każdy liberał podszyty jest bolszewickim jakobinem? [ i na odwrót, rzecz jasna takoż samo ].
W każdym razie nie powinno ulegać wątpliwości, że Putin nie jest żadnym ''faszystą'' ni tym bardziej ''dyktatorem'', lecz skończonym liberałem a do tego zadeklarowanym okcydentalistą. Inaczej nie poświęcałby tylu Ruskich dla walki o status europejskiego mocarstwa dla Rosji. Przecież gdyby tylko uznał prawo Ukraińców do własnego państwa i języka, miałby z nich takich wielkoruskich szowinistów, jakich nie ma w samej Rosji! Tak właśnie z nimi było tuż przed wybuchem I wojny, gdy Wołyń stanowił największy w carskim imperium bastion ''czarnej sotni'', zaś mówiący po ukraińsku galicyjscy chłopi wyznawali fanatyczne moskalofilstwo [ co już w tym miejscu szerzej opisywałem ]. Putin jednak ma to w dupie, jego interesuje Europa i ogólnie cały Zachód, oraz miejsce w nich samej Moskwy, stąd rosyjskie elity władzy są takimi jedynie z nazwy. Poczuwają się bowiem prędzej do wspólnoty z ''praklatym Zapadem'' a szczególnie ''gejropą'', niż rzeszami rosyjskich poddanych - ''słowiańskim bydłem'' i ''azjatycką dziczą'' w ich opinii. Zdatnym jedynie pełnić rolę ''armatniego mięsa'' w celu zyskania upragnionego przez Kreml statusu mocarstwa Okcydentu. Wszystkie gadki bowiem o jego rzekomym ''zwrocie ku Azji'' i takich tam, są wyłącznie propagandowym picem bez pokrycia w realiach. Nie przestanę stąd uporczywie powtarzać, iż Rosja jest śmiertelnym zagrożeniem dla Polski, oraz innych krajów na bazie d. Rzeczpospolitej z Ukrainą na czele właśnie dlatego, że stanowi część Europy a nie Azji! Miażdży bowiem wszystko co stoi jej na drodze, by stać się częścią Zachodu, czyli niestety nasze kraje Europy Wschodniej w pierwszej kolejności... a wielu okcydentalnych skurwieli, w tym liberalnych wzorem Cobdena, temu gorąco sprzyja. Prędzej więc Rosja rakiem Rusi, nie zaś spadkobierczynią mongolskiej Ordy, tak jakby dziełem tejże nie było również powołanie buddyjskiej teokracji w Tybecie. Acz owe ''państwo-mandala'' nie miało zbyt pokojowego nastawienia do świata, jak zwykle utrzymują to zachodni konwertyci lamaizmu, tocząc choćby boje z pokrewnym Bhutanem, trudno wszakże uznać w którymkolwiek z dalajlamów godnego następcę Czyngiz-chana. Tymczasem sama Kacapia wyrąbała sobie ''okno na Europę'' za cenę militarnej i policyjnej tyranii Piotra I, co trafnie zauważył moskiewski akademik, specjalista od historii rosyjskiej nowożytności Sergiej Mironenko. Onże też poczynił celną, acz szokującą dla okcydentalisty uwagę, iż na przestrzeni dziejów w Rosji liberalna była jedynie biurokracja, pełniąc rolę w zastępstwie ''trzeciego stanu'', burżuazji czy też kupiectwa, jakie nigdy nie posiadały tam znaczącej i autonomicznej siły. Źródłem owej niemożliwej z pozoru fuzji była liberalna niechęć ku państwu, sprzyjająca samodzierżawnej władzy cara lub carycy, nieskrępowanej przeto żadnym wędzidłem praw ni rządzących instytucjami reguł administracyjnych. Dając tym samym wybranej jednostce pełną swobodę czynienia co jej się tylko żywnie podoba z własnymi poddanymi, przemienionymi w stanowiących prywatną własność ''rabów''. Również współcześnie liberalna odraza do polityki i stąd brak zaangażowania weń samych Rosjan, tudzież ich skupienie na socjaldarwinowskiej wręcz ekonomicznej ''walce o byt'', sprzyjały wydatnie ukonstytuowaniu putinowskiej autokracji. W Rosji tzw. ''państwo'' poczyna sobie niczym kapitalistyczne cyber-korpo, urządzając wirtualne ''wybory prezydęta'' kraju wyłącznie dla generalnego testu systemu, a przy okazji rzecz jasna zasysania mnóstwa danych elektronicznym ''głosowaniem''. Tak więc póty Rosjanie nie wyzbędą się realnie straszliwego ''kompleksu Zachodu'', który ich od przeszło stuleci już trawi, będą stanowić wieczne zagrożenie nie tylko dla sąsiednich nacji, ale i może nade wszystko siebie samych. Niczego dobrego stąd owo ''zapadniczestwo'' rosyjskich liberałów także Polsce nie przyniesie, poza kolejnymi dilami zawieranymi przez nich ponad naszymi głowami z Niemcami, Francą czy też Anglosasami. Realną zmianą mógłby skutkować jedynie prawdziwy przewrót u korzeni ideowych moskiewskiej tyranii, wyjścia jej z mrocznego ''cienia Okcydentu'', na to jednak szans póki co nie widać. Trudno więc upatrywać przełomu pod owym względem w śmierci Nawalnego, a właściwie jego egzekucji najprawdopodobniej dokonanej z woli Putina.
Wszystkim co głupio pytają, jaki to interes miałby w tym kremlowski satrapa, należy zadedykować niniejsze uwagi z diariusza
Albrychta Radziwiłła: ''Kiedy zdarzy się monarsze dłużej żyć, pociąga go pragnienie wieczystego trwania, sprzeczne z przemijaniem; [...] Takie jest bowiem nieszczęście tego wieku, że panujący niekiedy zmuszają swymi westchnieniami do wydania ostatniego tchnienia innych; a wtedy dopiero oddychają sami, kiedy inny przestaje oddychać''. Poza ową celną definicją swoistego ''wampiryzmu'' starczej władzy, przyczyny mordu Nawalnego były też zapewne bardziej prozaiczne. Na zewnątrz jawi się on jako wyraźny sygnał ze strony Putina, że ''królowa jest tylko jedna'' i jeśli reszta przywódców Zachodu chce negocjacji, to może je podjąć wyłącznie z nim samym. Natomiast w kraju ów ''mesydż'' szczególnie tyczy elit, by nie przyszły im jakie głupie pomysły do głowy wymiany go na ''lepszy model'', gdyż zabity ''nadopozycjonista'' stanowił ewidentnie ich plan B i kartę przetargową w możliwym porozumieniu z USA i zwłaszcza UE. Albowiem wraz ze śmiercią Nawalnego brakło orędownika i gwaranta ''Eurosji'', a może nawet ''rozszerzonego Zachodu'' od Vancouver po Władywostok z pism Brzezińskiego seniora, zaś ów geopolityczny lądolód niechybnie zmiażdżyłby Polskę, stąd jakby to cynicznie nie zabrzmiało zgon imć Aleksieja był korzystny dla naszego kraju. Niwecząc mrzonki o ''pięknej Rosji przyszłości'', gdy prędzej czeka ją kolejna ''oprycznina'' do jakiej ustanowienia najwidoczniej dąży sam Putin. Konieczna mu bowiem jest nowa lojalna wobec niego kasta czynowników, złączona wraz z nim współsprawstwem w zbrodniach wojennych na Ukrainie, w tym celu więc trzeba będzie zaspokoić ich apetyty kosztem starej oligarchii jelcynowskiego chowu. Dokonując ''reprywatyzacji'' jej majątku powtórzyłby jedynie opisany na wstępie gest Czubajsa, acz tym razem zapewne ów proces nabierze znacznie brutalniejszego charakteru, odpowiednio do skali walk, jakie obecnie mają miejsce przekraczając mocno starcia zbrojne radzieckich wojsk w Afganistanie i rosyjską pacyfikację Czeczenii. Liczyć się stąd należy z perspektywą nakreśloną przez rosyjskiego ekonomistę Igora Lipszyca, iż przez najbliższe lata a może i dekady w sąsiedztwie Polski istnieć będą dwa - gdyż Białoruś w owym układzie sił ulegnie nieuchronnej marginalizacji na rzecz Rosji - ubogie, za to zmilitaryzowane kraje zwarte w permanentnym niemal klinczu wojennym. W tej sytuacji kurs na pogrążanie się w liberalnej postpolityce UE, jaki obrała właśnie teraz Rzeczpospolita, to przepis na państwowe i narodowe samobójstwo, o ile będzie on trwale postępował. Przyznaje to mimowolnie nawet taka znawczyni myśli ''rozwolnościowej'' co Katarzyna Haremska, jakiej tom studiów pod znamiennym tytułem ''Po pierwsze, przeżyć'' zawiera następujące uwagi:
''Państwo to również odpowiedź na ludzkie namiętności - zbyt wyniszczające, by pozwolić im się swobodnie ujawnić: pychę, zawiść, agresję. Tak reagują ludzie na obecność drugiego człowieka. Nie mieli co do tego żadnych wątpliwości Niccolo Machiavelli, Tomasz Hobbes, Joseph de Maistre czy Georg Wilhelm Friedrich Hegel - myśliciele uznawani za prawdziwie politycznych. Ze względu na swój pesymizm antropologiczny wszyscy oni byli uczniami Platona. Wiedzieli, że dziedziną polityki jest „jaskinia” i że nie należy oczekiwać, iż zastaniemy w niej mędrców oraz świętych. Bohatera polityki porywa „gra cieni i echa”, oddaje jej cały swój czas i pasję. Poruszany nieokiełznaną ambicją, kuszony nadzieją nieśmiertelnej sławy, goni za mirażami. Polityka to żywioł Platońskiej „duszy gniewliwej”. Liberałowie zdają się tych zakamarków ludzkiej psychiki nie rozumieć, a nawet ich nie dostrzegać. Sprowadzają tajemnicę naszych wielorakich potrzeb do jednej: pożądliwości. Bogactwo uczuć redukują do lęku przed biedą, zachłanności dóbr materialnych i pragnienia luksusu. Motywacje ekonomiczne, jak twierdzą, towarzyszą wszystkim naszym wyborom. Centralną postać filozofii liberalnej stanowi opisany przez Adama Smitha homo oeconomicus. Bogactwo narodów Smitha jest, ich zdaniem, nieocenionym źródłem wiedzy o zachowaniu każdego człowieka. Poruszenia „duszy pożądliwej” nie generują sfery politycznej. Potencjał konfliktowości w nich zawarty i implikowane antagonizmy okazują się tylko pozorne. W ramach gospodarki opartej na wolnym rynku i własności prywatnej da się je łatwo wzajemnie zharmonizować. Konkurencja, w odróżnieniu od współzawodnictwa politycznego, nie jest grą o sumie zerowej. Zamiast walki mamy tu do czynienia z rywalizacją, na której w ostatecznym rozrachunku obie strony dobrze wychodzą. Nie ma zwycięzców i przegranych. Wszyscy wygrywają. Ten ekonomiczny sposób myślenia, te wywiedzione z gospodarki kapitalistycznej metody eliminowania napięć powinny stanowić, zdaniem liberałów, wzorzec rozwiązywania konfliktów w pozostałych dziedzinach. Również w polityce. Wrogowie nie istnieją. Wróg to przyjaciel, któremu nie daliśmy równej szansy. Po cóż nam zatem potężny „Lewiatan”? - pytają. Nie znajdując odpowiedzi, kierują swój wysiłek na to, aby możliwie skutecznie skrępować instytucje państwa. Autorytarnego i demokratycznego, zwyrodniałego i dobrego - każdego państwa. Geneza rządu ani jego cel nie mają na gruncie tej filozofii większego znaczenia. Istotne staje się inne pytanie - o zakres władzy. To władza budzi największą nieufność. Jest największym zagrożeniem dla wartości, która została uznana za najcenniejszą - dla ludzkiej wolności. [...] Liberalny schemat argumentacji przedstawia się zatem następująco: niekonfliktowe jednostki organizują się we wspólnotę, sprawnie rozwiązującą ich podstawowe problemy. W szczególnych, bardzo nietypowych okolicznościach pojawiają się jednak pewne kłopoty. Aby je usunąć, powołuje się do istnienia państwo. Spełnia ono rolę agencji usługowej, poddawanej regularnej, krytycznej ocenie, a w momencie pojawienia się najmniejszych wątpliwości - kwestionowanej. Taka diagnoza sytuacji społecznej przesądza, w jakim kierunku będzie skierowany intelektualny wysiłek zwolenników liberalizmu. Cała ich twórcza inwencja, nowatorstwo i oryginalność myśli wprzężone zostają w służbę jednej idei: ograniczenia mocy państwa. Mają jeden cel: destrukcję sfery politycznej. Taka jest intencja wszystkich wielkich liberalnych pomysłów: teorii podziału władz, osiemnastowiecznej idei państwa „nocnego stróża”, obywatelskiego prawa do buntu przeciwko władcy, walki o wolność słowa i tolerancję, apeli o instytucje zdolne przeciwstawić się władzy centralnej - wolną prasę, niezależne sądy, ciała pośrednie i oddolne stowarzyszenia. Za każdą z tych koncepcji stoi nazwisko klasyka: Monteskiusz, Smith, Locke, Mill, Tocqueville.. [...] Nie wszyscy liberałowie śnią sen o idyllicznej wspólnocie istot wyzbytych gwałtownych pożądań i niszczycielskiej pychy. Nie każdemu wizja uładzonych emocji oraz trzeźwego egoizmu wydaje się opisem świata, jaki zna z własnych obserwacji. Pełnia człowieczeństwa opisana przez Platona ma swoje konsekwencje. Najważniejszą z nich jest konieczność myślenia politycznego. Realizm antropologiczny, koncepcja silnego państwa - to idee wypływające z głębi życia. A mimo to wypierane. Zbyt gorzkie, by czuć się z nimi dobrze. Pokusie romantycznego fałszerstwa obrazu rzeczywistości ulegają nie tylko liberałowie. Jest to potrzeba pięknych duchów obecnych w każdej tradycji ideowej. Każda szkoła myślenia ma też swoje trzeźwe oblicze: realistów, nieodwracających oczu od smutnych prawd i kłopotliwych pytań. Liberalizm jest ideowym schronieniem dla jednych i drugich. To bowiem, co ich łączy, nie zależy od wykazywanego stopnia wrażliwości czy poziomu idealizmu, ale od wyznawanych wartości. Indywidualizm, prymat wolności jednostkowej, państwo minimalne - to zasady, których można bronić na różne sposoby. Kontestując państwo bądź przyznając, że istnieje dziedzina spraw ludzkich, w której musimy uznać niezbywalność jego mocy. Odrzucając sferę polityczną lub rozumiejąc, że jesteśmy na nią po prostu skazani.''
- zaskakująco trzeźwe refleksje, jak na zadeklarowaną stronniczkę liberalizmu. Acz nie podzielam jej optymizmu, rozwolnościowcy bowiem to z zasady duże dzieci, czy wręcz rozbestwione bachory odrzucające agresywnie realia dla własnego widzimisię, stąd konstruujące alternatywną nierzeczywistość, gdzie mogą już czynić co im się żywnie podoba [ w swej imaginacji ]. Zresztą sama Haremska przytacza dowody na niemożliwość liberalnej polityki, wykazując fundamentalne sprzeczności filozofii politycznej Kanta, jaki przecież miał być wedle niej jednym z nielicznych ''realistów'' wśród czołowych myślicieli liberalizmu:
''Porównajmy na koniec dwie wizje państwa obecne w filozofii Kanta. W państwie historycznym władza ma charakter suwerenny. Władca stoi ponad prawem; przestrzeganie przepisów jest z jego strony dobrowolne. Poddani winni są mu bezwzględne posłuszeństwo. Jedyna dopuszczalna forma protestu to krytyka słowna. Na forum publicznym jako pisarz czy myśliciel możemy swobodnie wypowiedzieć swoje odmienne zdanie, lecz jako podwładny musimy posłusznie wypełnić kontrowersyjne polecenie przełożonego. W warunkach ziemskich wolność może się realizować wyłącznie w zakresie życia intelektualnego. Polityka jest sferą obowiązku i żelaznej dyscypliny. Najlepsza postać rządów to silna monarchia. Wzorcem dla Kanta było biurokratyczne państwo pruskie pod władzą Fryderyka II. W państwie, które jest postulatem rozumu praktycznego, wola władcy przestaje być suwerenna. Dopuszczalne są z jego strony tylko takie regulacje, które mogłyby być wyrazem woli ludu. „O czym naród nie może rozstrzygnąć w odniesieniu do samego siebie, o tym i prawodawca nie może rozstrzygać w odniesieniu do narodu”. Ta swoista umowa społeczna zobowiązuje również w drugą stronę: poddani mają obowiązek moralny słuchać takiego prawa, które pozytywnie zdało powyższy test uniwersalizacji. Normy prawne mają charakter ogólny i abstrakcyjny, a więc w jednakowym stopniu dotyczą wszystkich i odnoszą się do spraw najważniejszych. Nie ma ani przywilejów, ani ingerencji w życie jednostek. Wśród reguł najważniejsza jest zasada wolności. Dzięki niej „panuje największa wolność, [...] przy jednoczesnym najdokładniejszym określeniu i zapewnieniu granic tej wolności, tak aby mogła ona współistnieć z wolnością innych ludzi”. Regułą drugiego rzędu jest własność prywatna. Ustrojową odpowiedź na powyższy system prawny można określić jako liberalnie zarządzaną republikę. Opisany przez Kanta dualizm świata empirycznego oraz świata wartości jest charakterystyczny dla Platońskiego nurtu w filozofii prawa. Zauważmy jednak, że o ile według Platona umysł ludzki odkrywał obiektywnie istniejący porządek idei, o tyle Kantowski rozum praktyczny postradał moc docierania na drugą stronę zjawisk, do ich bytowej przyczyny. Rzeczywistość inteliigibilna jest, zdaniem królewieckiego filozofa, niepoznawalna, a metafizyka badająca prawdziwą naturę rzeczy traci status nauki. Na czym zatem w filozofii transcendentalnej polega funkcja rozumu? Nie będąc narzędziem poznania reguł praktycznych, staje się ich prawodawcą. Nie mogąc odkryć prawa natury, zaczyna je stanowić. Nie znajdując oparcia w postaci obiektywnego systemu norm, tworzy system fikcyjny. Podstawowe idee Kantowskiej filozofii praktycznej, takie jak rozumność człowieka, wolność woli, umowa społeczna, postęp historyczny, kres dziejów oraz wieczny pokój, to tylko postulaty, za którymi nie stoi żaden byt. Nie ma ontycznego fundamentu, na którym mogłyby się oprzeć; nie istnieje absolut, który byłby ich źródłem. Co gorsza, owe idee - dezyderaty uniwersalnego w zamyśle rozumu praktycznego - po bliższym przyjrzeniu się odsłaniają swe prawdziwe oblicze. Okazują się wówczas zaledwie postulatami rozumu indywidualnego, szlachetnymi życzeniami samego Kanta. Czysty rozum praktyczny, skoro jest bezradny poznawczo, pozostaje bezradny i w sferze decyzji. Racjonalne wskazówki mogą być formułowane wyłącznie na podstawie wcześniejszego materiału w postaci określonej wizji celu. Jeśli nie można poznać celu obiektywnego, trzeba założyć subiektywny. I tak właśnie postępuje Kant. Jego fundamentalna teza, głosząca etyczną odpowiedzialność podmiotu, przyjęta została na podstawie pozaracjonalnych, osobistych przekonań. Odrzucenie tej idei pociągałoby za sobą dalekosiężne skutki praktyczne, których filozof pragnął uniknąć. Niemożliwa okazałaby się wszelka etyka (rozumiana jako źródło powinności prywatnych) i polityka (w znaczeniu dziedziny, w której realizują się obowiązki publiczne). [...] Czym staje się filozofia, gdy przestaje szukać prawdy w sensie klasycznym i zadowala się zdolnością do spełniania czyichś oczekiwań? Co dzieje się z etyką, gdy formułuje postulaty oparte na wyimaginowanej, sprzecznej z rzeczywistością wizji ludzkiego charakteru? Czy można zaufać filozofii politycznej, która opiera się na założeniach nie do przyjęcia w świecie empirycznym? Niepewne hipotezy co do opisu świata „rzeczy samych w sobie” stają się później źródłem powinności, którym - co już wiemy z pewnością - w świecie zjawiskowym nie sposób podołać. Z dobrych życzeń Kanta płyną wnioski dla ludzi, którzy dobrzy nie są. Rodzi się rygoryzm moralny, surowe prawodawstwo i bezkompromisowa pedagogika. [...]''
- w tej oto patologii ma swe źródło nieznośne doktrynerstwo liberałów, tudzież ich amoralna pycha każąca im zwalczać ''mowę nienawiści'', oraz antypolityczna nierzeczywistość staczająca UE nieuchronnie ku autokracji, bezgranicznej zupełnie jak putinowska. Nie mówiąc już o pozaprawnej, iście ''carskiej'' samowoli uniokratów, a także ich krajowego pomiotu typu Bodnar czy Sienkiewicz. Wszystkie one znalazły swój wyraz w pewnej ''osobopostaci'' kandydującej na ''prezydentyszcze'' Kielc, com opisał niedawno na drugim już ''antyblogu'' i tamże odsyłam kto chętny do zaznajomienia się z ową małą Agatką uwięzioną w ciele dużego chłopca...