sobota, 31 sierpnia 2024

Bezpaństwo.

Czas nazwać rzeczy po imieniu: Izrael jest wrzodem USA i jeśli chcą one zachować swój mocarstwowy status muszą wyzbyć się go, przynajmniej w tegoż obecnej postaci. Zresztą coś jest na rzeczy, bo lewacka tłuszcza z amerykańskich uniwersytetów gardłująca za Palestyną to jedno, ale żarty kończą się kiedy taki korporacyjny moloch co Intel rezygnuje z inwestycji wartej 25 miliardów dolców, i to mimo gigantycznego wsparcia finansowego dla niej ze strony syjonistycznego rządu. Nie może być inaczej, gdyż bandycka polityka Netanjachuja wciąga Stany Zjednoczone w kompletnie niepotrzebne im konflikty na Bliskim Wschodzie, bynajmniej rzecz nie tyczy Iranu. Skutecznie zneutralizowanego osadzeniem w nim ultraszyickiego reżimu, a więc heretyckiego dla zdecydowanej większości muzułmanów, czyniąc zeń pariasa w świecie islamu. Niwecząc tym samym śmiertelnie groźny dla Izraela sojusz Teheranu z sunnickim Egiptem, zawiązany onegdaj przez szaha Rezę Pahlawiego, taką był on ''marionetką Zachodu''. Idzie zaś o ''małą czystkę etniczną'' w strefie Gazy, jaką Netanjachuj ucieka najwidoczniej przed fundamentalnymi problemami żydowskiego parapaństwa, a tu doprawdy chucpiarz pozwala sobie już na zbyt wiele. Bezczelnie powiela najgłupsze zagrania amerykańskich Demokratów o rzekomej ingerencji Rosjan w prezydenckie wybory USA - wedle niego zaś to Iran ma stać za propalestyńskimi demonstrantami i presją wywieraną przez nich na kontrkandydatkę Trumpa [ ku jej zresztą ledwo miarkowanej irytacji, a więc całkiem przeciwskuteczną ]. Żydowski rasista nie kryje nawet swej ohydnej pogardy wobec ''gojów'', skoro wciska im równie ordynarne kity, ale niestety wielu stronników MAGA na to idzie kompromitując się szerzeniem obleśnych sugestii, jakoby Teheran wspierał obiór ''Kamallah'' na prezydenta USA. Niby więc jak ufać, że powstrzymają ofensywę zboczeńców, skoro basują judeoczarnosecińcom czczącym niczym bohaterów pedalskich żołdaków gwałcących palestyńskich Arabów? Niech będzie, że dla zemsty za podobne akty homoseksualnego terroru islamistów na Żydach, lecz w takim razie przyznać należy, iż obie strony wewnątrzsemickiej rzezi kierują się prawem plemiennej vendetty, ale przynajmniej Hamas nie pierdoli, iż jest ''przedmurzem Zachodu'' jak Netanjachuj o Izraelu. Brzmi to niezwykle groteskowo w świetle faktu, że bazuje on głównie na poparciu tzw. Mizrachijczyków, czyli Żydów spoza Europy. Stanowiących obecnie największą grupę wśród ludności Izraela, ulegającego stąd pod ich wpływem nieubłaganej deokcydentalizacji, z wszystkimi tego konsekwencjami. Na czele z postępującą barbaryzacją kraju, jaka objawia się choćby w szerokiej akceptacji dla gwałcenia w dupala wrogów, co zarabizowane żydostwo przejęło od wyznawców islamu. Bowiem znani są z tego od dawna, wspomnę tu jedynie, że prawosławni mnisi w polemikach religijnych wyłącznie muzułmanom zarzucali, iż ''bardziej dbają o czystość swych odbytów niż serc'', a to właśnie przez ich skłonność do sodomii.

Tak więc jeśli współczesny Izrael robić ma faktycznie za ''przedmurze Zachodu'', to wyłącznie tego co śmiało zmierza ku legalizacji pedofilii, najwidoczniej tak ''Bibi'' pojmuje obronę ''praw LGBT'', których jest znanym orędownikiem. Podejmowane zaś przezeń nieudolne próby ukarania owych zwyrodnialców, jacy żydowskim nacjonalizmem tłumaczą własne dewiacje, wyglądają raczej na desperackie poszukiwania jakiegoś alibi, oraz nędzne obarczanie konsekwencjami własnej polityki jej wykonawców. Dalibóg nie wiem, czym się to różni od postępowania Putina, którego armia w imię walki z ''gejropą'' i LGBT obraca w perzynę całe miasta na Donbasie, wywołując tam od dekady krwawy chaos w jakim swobodnie mogły grasować bandy seksualnych degeneratów pokroju ''Brianki ZSRR''. Dokonującej bestialskich gwałtów i morderstw nie tylko miejscowych kobiet, w tym mocno nieletnich, ale i mężczyzn dla chorej satysfakcji jeszcze urzynając im penisy. Nie jest to żadna ukraińska czy ''zachodnia propaganda'', bo nawet sami Rosjanie mieli ich dość rozpędzając w pizdu, ale szefostwo gangu schroniło się w Moskwie bodaj do dziś unikając wymierzenia sprawiedliwości. Nawet jeśli zaś do niej dojdzie, będzie to li tylko zacieraniem śladów własnych zbrodni ze strony reżimu Fiutina. Izrael przeto wspierać mogą już tylko skończone głupole pokroju Tommy'ego Robinsona i jego brytolskich faszoli, jacy zaatakowali meczet w ''odwecie'' za potworną masakrę dokonaną przez... murzyńskiego rezuna ze schrystianizowanej Rwandy. Natomiast dla samej diaspory jasnym staje się, że projekt syjonistyczny poniósł fiasko, bo miał być dla niej bezpiecznym schronieniem na wypadek pogromu, w efekcie zaś otrzymała bliskowschodnie getto władane przez gangi judeoczarnosecińców dumnych z przecwelenia wrogów. Trudno więc dziwić się, że coraz więcej Aszkenazyjczyków, a nawet Sefardyjczyków z Półwyspu Iberyjskiego umyka do Europy i USA z kraju śmiało zmierzającego ku przekształceniu w typowo orientalną satrapię. Acz nie mogło być inaczej, gdyż Izrael od swego zarania stanowi demokrację wojenną z Żydami jako narodem panującym, stąd obowiązuje w nim ''totalna mobilizacja'' i permanentny stan wyjątkowy [ niczym w III Rzeszy - kontakty syjonistów z nazistami i ''operacja Ha'avara'' jak widać nie poszły tak całkiem w piach ]. Dlatego jakiekolwiek próby zaprowadzenia konstytucyjnego porządku w owym bezprawiu godzą w samą jego istotę, czyniącą zeń faktyczne ''niepaństwo'' i przeto wywołują tak wściekły opór żydowskich pogromowców dla zachowania prymatu swej religii i rasy.

Natomiast zupełnie nie wiadomo, jakiż to GEOPOLITYCZNY interes w jego obronie mają Stany Zjednoczone? Wygląda bowiem, iż wszystko trzyma się tam jedynie na resztkach spaczonej wiary angielskich purytanów, którym od ślęczenia nad starotestamentowymi księgami Biblii uroiło się, że są jakowymś ''zaginionym plemieniem Izraela''. Zanieśli owo zbiorowe opętanie do Ameryki, przeto z której czynić poczęli ''nowy Syjon'' i ''lśniące miasto na wzgórzu'' aż do dziś, co znalazło wyraz tak w ślepym wsparciu dla żydowskiego parapaństwa, jak i zeświecczonej postaci prawoczłowieczego misjonizmu. Bowiem o ironio współczesnymi purytanami są także jankescy lewacy, wprawdzie o diametralnie innym wektorze obyczajowym, ale równie pierdolnięci na punkcie wynaturzonego seksu, tyle że przez nich afirmowanego na pełnej a za to z podobnym fanatyzmem. Nade wszystko jednak cechuje ich taż sama histeria moralna, stan zbiorowej paniki i skłonność do praktykowania linczów, obsesja na punkcie czarownic, jakich teraźniejszym odpowiednikiem są oczywiście ''biali rasiści'' ponoszący jakoby winę za całe zło świata. Ewidentnym spadkiem po purytanach jest również millenaryzm ''ekozajobca'' straszącego apokalipsą ''globalnego ocieplenia'', gdzie rolę sanhedrynu gra ''konsensus naukowców'', zaś wyklętych przez nich heretyków rzekomi ''denialiści klimatyczni''. Niestety żadnej alternatywy wobec tego, a jedynie jej prawacką odmianę stanowi ohydny szabesgoizm ruchu MAGA, acz na horyzoncie poczynają świtać pierwsze znaki otrzeźwienia Amerykanów z ich mesjanistycznego opętania w jakiejkolwiek jego formie. Świadectwem Philip Gordon, odpowiedzialny w ekipie Kamallah za politykę zagraniczną i być może przyszły Sekretarz Stanu USA. W sumie oby, bo był popełnił książkę poddającą ostrej krytyce politykę narzucania zbrojnie demokracji innym krajom nie tylko przez bushowego synalka, ale i Obamę w jakiego administracji sam pracował. Miał więc okazję przyglądać się z bliska katastrofie, jaką w praktyce stanowiła ''arabska wiosna'' - owszem, Kaddafi był krwawym despotą, podobnie co i Saddam Husajn, ale jakaż to istniała wobec nich realna alternatywa? Bynajmniej ''niepaństwowy, spontaniczny ład'' wolnego rynku, czy inszej anarchokomuny, a już tym bardziej liberalnej demokracji, nad którą spuszczali się tak amerykańscy lewacy co i prawacy, tylko inaczej ją pojmując. Nastał za to po obaleniu reżimów w Iraku i Libii, oraz takowej próbie w Syrii prawdziwy czas bestii, mnogość tyranów idących ze sobą w zawody kto więcej zetnie głów wrogom, ukarze śmiercią pederastów samemu często gwałcąc mężczyzn dla ich poniżenia, podobnie jak kobiet a nawet dzieci. Gordon celnie spostrzegł, że w obliczu upadku niechby i opresyjnego ładu państwowego, ludzie w desperackim poszukiwaniu jego namiastki instynktownie zwracają się ku organizacjom mafijnym, a w bliskowschodnich i afrykańskich warunkach także żywym tam nadal strukturom plemienno-klanowym, wreszcie zbrojnym sektom islamistów. Forsowanie więc na siłę parlamentarnej demokracji, a już tym bardziej ''praw osób LGBT'' czy prosyjonistycznej strategii bez różnicy, zakrawa nie tyle na utopię w tej sytuacji, co wprost rodzaj opętania politycznego z którego pora wreszcie Amerykanom się otrząsnąć, niezależnie jakie stronnictwo reprezentują. Ktoś bowiem musi powstrzymać wreszcie psychopatów typu Naftali Bennetta, byłego premiera Izraela, który przeciwstawia tamtejszą młodzież walczącą jakoby z bronią w ręku o swój kraj amerykańskim ''płatkom śniegu'', lewackiej gówniażerii z jankeskich uniwersytetów. Kurwa mać, mowa o histerykach reagujących na nieśmiałą choćby krytykę oskarżeniami o ''antysemityzm''? W świecie bodaj nie ma bardziej przewrażliwionych na własnym punkcie dupków, co syjonistyczni Żydzi! Kim zresztą mają być owe ''sabry'' naszych czasów - twarde pedały rżnące w tyłek wydanych na ich pastwę bezsilnych więźniów i pogromowa dzicz? No bohaterzy, fakt.

Oczywiście nie będzie z tego żadnego ''upadku Izraela'', jakim straszy swych żydowskich donatorów Trump, jeśli zwycięży Kamallah. Nie pozwoli na to jej ''koszerny'' małżonek, a też i obrany przez nią na potencjalnego vice Tim Walz. Okazuje się bowiem, iż mógłby iść w zawody z Vancem, jeśli idzie o proizraelski szabesgoizm, stąd filopalestyńskie lewactwo nienawidzi go oskarżając o współudział w ''ludobójstwie''. Pracując tym samym na rzecz duetu Harris/Walz, który na ich tle może prezentować się jako politycznie ''umiarkowany''. Bodaj najważniejsze jednak, że wspomniany Philip Gordon już dobre parę lat temu pisał pod adresem Netanjachuja, iż może zapomnieć o trwałym pokoju na Bliskim Wschodzie i dogadaniu się z arabskimi sąsiadami, bez jakichkolwiek koncesji na rzecz Palestyńczyków. Obojętnie już, czy będzie to obejmować rozwiązanie dwupaństwowe, czy co bardziej prawdopodobne zasadniczą reformę samego Izraela na bardziej jego ''inkluzywną'' postać, cokolwiek by to miało znaczyć. Tak więc można się spodziewać, że pierwsza w dziejach USA kobieta-prezydent od Demokratów oznaczałaby konkretny ból zadu u ''Bibiego'', polakożercy i prorosyjskiego włazidupa że przypomnę, dobre i to. Przykro to rzec, ale na owym tle Trump jawi się niczym godny pogardy oblech, śliniący do swych filoizraelskich sponsorów. Pojmuję wprawdzie, że musiał jakoś odwdzięczyć się wdowie po gudłaju Adelsonie, która obiecała mu sypnąć bagatela jakie sto milionów baksów na kampanię. Nie będę więc pastwił się nad okropną gafą, jaką przy okazji palnął obrażając amerykańskich weteranów wojennych, facet zaczyna nie tylko pod tym względem przypominać Kurwina, a jego zagorzali stronnicy kucerzy tłumaczących wyskoki pierdziela ''nie tym co miał naprawdę na myśli''. Wszakże co innego w jego mowie było najbardziej oburzające - otóż Trump jął niemal na wstępie z rozrzewnieniem wspominać nie tak dawne jeszcze czasy, gdy nieśmiała choć krytyka Izraela oznaczała dla polityka w USA śmierć publiczną. Bowiem wedle jego słów ''syjonistyczne lobby było najpotężniejszym z wszystkich w kraju'', co zauważył z nieskrywanym entuzjazmem i rzecz jasna ku uciesze audytorium... Cóż, jeśli tak ma wyglądać wedle niego ''America great again'' to niech spierdala, zresztą przestałem się łudzić doń ostatecznie, gdy obrał stronę Muska. Kładąc tym samym kres formule ''prawicowego populizmu'', jaka w swoim czasie zapewniła mu wsparcie białych robotników i triumf nad establiszmętową Clinton, stąd jakby co zbierze baty w wyborach już na własne życzenie i bez większych fałszerstw ze strony przeciwników. Acz nic nie jest przesądzone, stąd dobrze, iż prowadził zeń rozmowy prezydent Duda, zaś Tarczyński broni polskich racji przed stronnikami MAGA wkurwiając ich swym trzeźwym spojrzeniem na Rosję. Całkiem sprawnie więc sobie z tym radzi przyznaję, niezależnie od mej opinii o nim jako chama i bulteriera Kaczyńskiego, niemniej. Mocno krytyczne uwagi o Trumpie powinny zaś być zakazane politykom sprawujących urząd premiera RP czy ministra, godzą bowiem w dobro Polski oraz jej interes publiczny, niechże więc Tusk i jego czereda wreszcie stulą pyski ze swymi wygłupami!

Jednakże nie o amerykańską politykę wewnętrzną się tu rozchodzi, lecz możliwe scenariusze zagranicznej w przypadku zwycięstwa Trumpa lub Harris, przy czym o Izraelu rozpisuję się wyłącznie dlatego, że dla sekciarzy MAGA to on jest w istocie na pierwszym miejscu, a nie ich własny kraj. Dowodem także Robert F. Kennedy Jr. - proizraelski ''antyszczepionkowiec'', jakiemu najwidoczniej nie wadził covidowy zamordyzm Netanjachuja, który nie raczył nawet powiadomić własnego rządu o zawartej przezeń ''na gębę'' umowie z Pfizerem. Dlatego RFK ostatecznie wsparł Trumpa, bowiem zbrojny konflikt z Hamasem to dlań ''krucjata moralna'', lecz już opór przed rosyjską inwazją jedynie ''wojną z wyboru'', stąd niekonieczną dla Waszyngtonu. Hipokryta ubolewa niby nad losem zwykłych Amerykanów, jakich kosztem rzekomo rząd USA śle pomoc militarną dla Kijowa, za to nie ma podobnych oporów przed takową w przypadku Izraela - rzygać się chce... Zabawne przy tym, iż nominację Trumpa na swego vice Vence'a RFK dopiero co potępiał gromko jako ''prezent dla CIA'', gdyż ''DJ'' jest kreaturą Petera Thiela. Inwestora z Doliny Krzemowej, jakiemu amerykański wywiad sypnął kasą na rozruch jego firmy o specyficznej nazwie Palantir, specjalizującej się min. w szpiegowskim i wojskowym zastosowaniu ''sztucznej inteligencji''. Nie mam nic przeciwko, byle więcej podobnych przedsiębiorców współpracujących ściśle z własnymi rządami, tylko po co ta cała gadanina prawactwa o jakoby prześladowaniu Trumpa przez ''deep state'', skoro najwidoczniej jego część go wspiera? Gardłuje o tym zwłaszcza niejaki Kash Patel - hinduski prawnik i wyjątkowo podejrzana kreatura, wykorzystywana przez Trumpa za tegoż prezydentury do sekretnych negocjacji z funkcjonariuszami reżimu w Syrii. Objawił się on u jego boku jako rzekomy ekspert od Ukrainy, kompletnie z doopy nie mając ku temu najmniejszych choćby kompetencji. Truje mu jednak na ucho bzdury o Rosji, Chinach czy Iranie, jakie Trump później ślepo powtarza, bo Patel zaskarbił sobie u niego łask jako nadzwyczajnie gorliwy sługus. Typ rezonuje, że pomoc zbrojna dla Ukrainy odbywa się jakoby kosztem obrony amerykańskiej granicy z Meksykiem przed nielegalnymi migrantami. Podobnych obiekcji nie żywi jednak wobec wsparcia Izraela przez Stany Zjednoczone, gdzieżby tam, co więcej - wedle niego rząd USA ma być we władaniu... popleczników Hamasu, ślących mu rzekomo miliardy dolarów via Iran! Oczywiście jest przy tym żarliwym przeciwnikiem antyizraelskich demonstracji i postuluje ich jak najsurowsze zwalczanie, nie może inaczej. Cóż, jeśli takowym spierdolinom co Patel daje posłuch sam Trump, to czas postawić na nim definitywnie krzyż. Oczywiście za wyjątkiem polityków z wyżej przedstawionych racji, jednak w mojej norze na końcu internetu mogę pozwolić sobie na luksus odmowy powielania durnej gry Rosjan ''car charoszy, tylko bojary płachije'' w jaką brną nadwiślańscy wyznawcy Donalda T. Nie będę stąd bronił wypowiadanych przezeń bzdur w niedawnym wywiadzie, gdzie marudził jakoby amerykańskie wojsko wyprztykało się z amunicji przekazując niemal całą Ukrainie [!]. Nieprawdą jest również jego twierdzenie, że przegrałaby jeszcze w pierwszym tygodniu walk, gdyby USA nie udzieliły jej pomocy zbrojnej, bowiem wówczas dostarczyły one głównie środków do walki partyzanckiej nie spodziewając utrzymania się władz w Kijowie [ Sullivan w pełni tu podzielał opinię Niemiec ]. Zresztą Trump nie ma zrozumienia dla wojny bo i skąd, jeśli bogaty tatuś załatwił mu zwolnienie od wietnamskiej za pomocą skorumpowanego przezeń lekarzyny, w czym nie odbiega wcale od Bidena, Clintona czy Busha. Dlatego pewnie gardzi amerykańskimi wojskowymi jako ''przegrywami'', wprawdzie wypiera się owych słów, ale uwiarygadniają to choćby jego nikczemne uwagi pod adresem okaleczonych weteranów, jakie wygłosił kokietując wdowę po gudłaju Adelsonie. Dupek więc wyobraża sobie, że w mig zakończy konflikt zbrojny między Rosją a Ukrainą, zaś wsparte przezeń z całą mocą bliskowschodnie żydostwo ''szybko'' sprawi się z Hamasem, stąd wypada powtórzyć: niech spierdala on i jego proizraelscy szabesgoje MAGA.

Z kolei lewactwo za oceanem wybrałoby oczywiście ''Palestine first!'', bełkocząc jeszcze do tego coś o jakoby ''sprowokowanej'' przez NATO Rosji. W obu przypadkach jak widać nadal króluje filosemicki, postpurytański zajob Amerykanów, niestety jednako kosztem Ukrainy a więc poniekąd i Polski, jako głównego obok Rumunii korytarza transportowego broni na wojnę z Moskalami. Z tej perspektywy zaś patrząc muszę z bólem jako prawicowiec przyznać, iż mimo wszystko lepszym wyborem dla nas będzie wygrana kandydatki Demokratów. Owszem, dostaniemy przez to już ''prawoczłowieczyzmem'' na pełnej: aborty, elgiebety a co nie daj i pewnie ''transdżendery'' dla dzieci. Wszakże gdzie niby gwarancja, że Trump położy temu kres, skoro tak żarliwie wspiera kraj w którym homoseksualni gwałciciele stają się dosłownie ''cwelebrytami''?! Nie mówiąc już, iż żaden zeń świętoszek i to oględnie zowiąc, Republikanie pod jego wpływem mocno złagodzili swój sprzeciw wobec skrobanek, a jako prezydent otaczał się pedziami w typie wspomnianego Thiela. Dlatego pozostanę sceptyczny wobec gromkich zapowiedzi Trumpa, że skończy z patologią ''tranzycji płci'', czyli faszerowaniem nieletnich blokerami hormonów i okaleczaniem ich wmawiając, że mogą jakoby ''wybrać'' czy są kobietami lub mężczyznami. Acz oczywiście miło byłoby rozczarować się pod tym względem, niemniej tu skupiamy się na możliwej polityce zagranicznej USA, a jeśli o to idzie rzeczy już wyglądają zgoła inaczej. Wszak z istotnym zastrzeżeniem, iż jedynie kiedy Sekretarzem Stanu przy Kamallah ostanie się Philip Gordon, lub ktoś w podobie, byle tylko nie zjeb pokroju Jacka Sullivana. Bowiem wyłącznie przy takim obrocie spraw możliwa będzie fundamentalna korekta ohydnej polityki ''resetu'', zainicjowanej w swoim czasie przez samego Bidena. Zresztą Gordon jako jeden z czołowych jej wykonawców samokrytycznie przyznał przed kilku laty, że niczego ona zasadniczo nie przyniosła poza doraźnymi jedynie korzyściami. Bowiem USA i Rosję dzieli zasadniczy konflikt interesów, a to ze względu na mocarstwowe ambicje tej ostatniej, stąd wbrew gadaninie różnych ''mejszajmerów'' nawet ustępstwa na rzecz Moskwy kosztem NATO nie zapobiegłyby antagonizmowi. Gordon jeszcze w 2007 roku, kiedy trwały obrzydliwe umizgi bushowego synalka do Putina, wskazywał na polityczne cwaniactwo kremlowskiego reżimu wykorzystującego bierność USA do coraz agresywniejszego poczynania sobie na arenie międzynarodowej. Postulował stąd już w owym czasie zmianę dotychczasowej strategii Waszyngtonu, można więc mu jak sądzę wybaczyć, że powielał później bzdury o rzekomej ingerencji moskiewskiej w amerykańskie wybory, skoro stać go było na trzeźwość oglądu, jakiej brakło ''neokoszerwatystom'' co i Clintonom. Albowiem Zachodowi jeśli już można prędzej zarzucić tu nadmierną spolegliwość wobec Kremla, nade wszystko iż przystał na geopolityczną fikcję odgrywania przez poradziecką Rosję roli ZSRR. Przecież nikt nie ważył się naruszyć karty ONZ, gdzie do dziś w art. 23 stoi jak byk, iż jednym z gwarantów światowego ładu jest Związek Radziecki! Jelcyn arbitralnie oznajmił, że teraz to Rosja będzie zasiadać w Radzie Bezpieczeństwa, a reszta jej członków z USA na czele zgodziła się z tym, mimo iż kiedy Serbia chciała podobnie wejść w buty Jugosławii po jej upadku nie pozwolono na to, ale wiadomo - ''duży może więcej''. Wprawdzie doszło także do podmiany Tajwanu na ChRL, ale formuła ''Republika Chińska'' jest na tyle ogólna, iż jeszcze od biedy ujdzie. Natomiast w omawianym wypadku nie ma wątpliwości, że idzie o ZWIĄZEK ''socjalistycznych republik radzieckich'', stąd na kiego grzyba Rosja rości sobie doń tytuł, czymże ów kraj niby jest? Pal licho chińskich postkomuchów, trudno po nich spodziewać się szacunku dla reguł prawa międzynarodowego, ale przyzwolenie ''wolnego świata'' na równie bezczelną  uzurpację kompromituje go w stopniu niebywałym. Ów geopolityczny postmodernizm czczący ''różnicę'' i własną niekoherencję był znośny w czasach iluzji liberalnego ''końca historii'', jednak nie jej powrotu co wymaga klarownych rozstrzygnięć. O ironio, to rosyjscy komuniści byli w awangardzie procesu rozpadu sowieckiego imperium, jako jedni z pierwszych spośród ''republik związkowych'' jeszcze latem '90 roku ogłaszając deklarację własnej suwerenności państwowej. Sęk w tym, iż nie poszli za ciosem występując zeń, jak postąpili na ten przykład Bałtowie, ani ustanowili niepodległości Rosji, kontentując jedynie rozwiązaniem Związku Radzieckiego aktami prawa wewnętrznego, lecz nadal pretendując do statusu owego supermocarstwa na świecie.

Najgorsze, iż kraje Europy Zachodniej i USA przystały na to, co znać było po ich postawie wobec niepodległości innych państw powstałych na gruzach Sowdepii jak Ukraina. Ogłosili ją przypomnę żadni ''banderowcy'', lecz tamtejsi komuniści i to wbrew nie tylko ówczesnemu sowieckiemu przywództwu, ale również amerykańskiemu, jakie w osobie starego Busha zaklinało ich na miejscu w Kijowie, by tego nie czynili. Albowiem jedynie dla prorosyjskich spierdolin, lub naiwnych antykomunistów, którzy jednako wzięli na serio reaganowską retorykę o ''imperium zła'' Zachód pragnął ''rozpadu ZSRR''. Faktycznie zaś co najwyżej ich porażki, lub transformacji, na pewno jednak nie całkowitego upadku, jak Kissinger potwierdził bez wahania zdumionemu Putinowi w ich rozmowie. Straszna prawda wygląda tak, że do dziś część nie tylko zachodnioeuropejskich, ale i amerykańskich elit politycznych to sieroty po ZSRR, których surogat upatrują nadal w obecnej Rosji. Fatalnie rzutuje to na ich postrzeganie suwerenności tak innych państw, jakie powstały wskutek rozpadu Sowietów z Ukrainą na czele, co także byłych ''demoludów'' pokroju Polski. Dla nich więc nadal jesteśmy ''rosyjską strefą wpływów'', najwyżej z aktualną korektą na rzecz interesów Berlina, do czego w istocie pretekst stanowiła inwazja na Kijów. Zapomniano bowiem już chyba o ultimatum Ławrowa, jakie w imieniu Kremla przedstawił on ledwie na parę miesięcy przed, gdzie niemal wprost wyłożył otwartym tekstem: ''NATO wypierdalać na granice '97 roku!'' [ ujęte rzecz jasna bardziej dyplomatycznym językiem ]. Co zamieniłoby Polskę w prawdziwe niemiecko-rosyjskie kondominium pod wiadomym zarządem powierniczym, biorąc iluż żydowskich podJUDzaczy wojennych zasiada u władzy w Moskwie - by wymienić bodaj głównego bankiera Putina Jurija Kowalczuka, którego matuli było Mirjam Abramowna, Kirijenkę-Izraitela czy kaukaskiego ''jewrieja'' Surkowa podżegającego rebelię na Donbasie. Lista kacapskich gudłajów jest doprawdy długa, stąd jeśli ktoś już buduje ''Niebiańską Jerozolimę'' na brzegach Morza Czarnego, to prędzej Żydy z Kremla:). W każdym razie owo ''sieroctwo po ZSRR'' elit politycznych i finansowych Zachodu lepiej tłumaczy spolegliwość wobec Putina takiego Muska dajmy na to, niż rzekoma ''agenturalność'' ostatniego. Czymże bowiem Rosjanie mogliby go przekupić, lub zaszantażować, skoro od dawna powszechnie wiadomym jest spierdolenie umysłowe szefa Tesli? Przecież zdrowy facet nie nazwałby swego potomka ''X-cośtam'', czy inszy ''Techno Mechanicus'', ani obrał na matkę własnych dzieci jakąś przećpaną didżejkę, więc aż dziw, że póty co tylko jedno z nich zostało ''transem''. Wprawdzie Twittera pomógł Muskowi wykupić min. fundusz zatrudniający synalków żydoruskich oligarchów Awena i Moszkowicza. Sęk w tym, iż w jego zarządzie zasiada Joe Lonsdale - współzałożyciel wspomnianej firmy Palantir, ściśle powiązanej z armią i wywiadem USA... więc to raczej kiepska poszlaka. Oczywistym stąd winno być, że Trump to żaden ''ruski agent'', natomiast on i jego współpracownicy sądzą najwidoczniej, iż da się rozbić sojusz Pekinu i Moskwy koncesjami na rzecz ostatniej, a udzielonymi kosztem Ukrainy. Fundamentalnie więc mylą się, bowiem współczesna Rosja nigdy nie będzie wiarygodnym partnerem na arenie międzynarodowej, póty nie rozstrzygnie wreszcie czy jest kadłubem ZSRR, czy też zupełnie nowym państwem powstałym wskutek rozpadu globalnego supermocarstwa. Inaczej pozostanie dziwaczną hybrydą, prawdziwym geopolitycznym monstrum nieustanie miotającym się w pijanym widzie, stąd wiecznie zagrażającym sąsiadom co i nawet sobie. Zachód więc musi wreszcie skończyć z traktowaniem jej, jak gdyby nadal bolszewickie politbiuro władało Kremlem i nic nie wydarzyło się tam na początku ostatniej dekady zeszłego stulecia. Będzie to wymagało zasadniczej reformy ONZ i ustanowienia nowego globalnego ładu, gdzie nawet jeśli Rosja stanie się jednym z jego gwarantów, [ co skądinąd byłoby fatalnym błędem ], to jedynie jako suwerenne państwo w granicach z '91 roku, a nie jakoweś ''poradzieckie zombie''!

W owych ''bólach fantomowych'' po rozpadzie ZSRR i niedobitym osinowym kołkiem bolszewickim wampirze ma swe prawdziwe źródło wojna na Ukrainie, nie zaś rzekomej obronie Moskwy przed ''agresją NATO'', jak bełkoczą ''mejszajmery'' po równi z kacapską propagandą. Nie sposób bowiem mówić o realnych gwarancjach istnienia dla jakiegokolwiek innego poza Rosją państwa wzniesionego na gruzach sowieckiego imperium, dopóty będzie ona pretendować do miana jego sukcesorki. O zgrozo, ku aprobacie części przynajmniej przywództwa krajów Europy Zachodniej, co i Stanów Zjednoczonych, w tym zasadniczy problem również dla byłych ''demoludów'' jako się rzekło co Polska. Na szczęście dojrzewa tam z wolna świadomość zmiany owego fatalnego stanu rzeczy, o czym świadczy mym zdaniem programowy dokument tyczący nowej strategii USA wobec Rosji, w zmienionych okolicznościach wywołanych anektowaniem przez nią części terytorium Ukrainy, jakiego Gordon był współautorem. Razem z Robertem D. Blackwillem, zasłużonym amerykańskim dyplomatą pełniącym funkcje jeszcze za administracji Reagana i obu Bushów. Odpowiednikiem tego byłoby więc u nas, gdyby decydent PO ogłosił publiczny manifest wespół z twardym PiSowcem, jak widać takie rzeczy wciąż są możliwe za oceanem mimo trwającej i tam wojny politycznych plemion, bo USA to nadal poważne państwo. Skądinąd Blackwill parę lat temu bronił w specjalnym raporcie ówczesnej polityki Trumpa, dostrzegając jej chaotyczność oddawał jednak, że przynajmniej radykalnie zerwała z dotychczasowym ''lunatykowaniem'' Waszyngtonu co do rosnącej agresji Pekinu. Wszakże już w opublikowanym niedawno tekście nazwał trumpową prezydenturę na równi z Obamy ''czasem straconym'' przez Amerykanów, jeśli idzie o ich skuteczną reakcję na rosnące zagrożenie ze strony Chin. Bowiem jak słusznie replikował Gordon, mimo buńczucznych deklaracji Trump faktycznie szedł na rozliczne ustępstwa wobec Xi Jinpinga, w gruncie rzeczy jego obecne zachowanie w stosunku do Ukrainy powiela działania, jakie podejmował za swych rządów na Dalekim Wschodzie. Pozwalał sobie na ten przykład kwestionować w gronie doradców sens udzielania wsparcia zbrojnego Tajwanowi, odwołał również w skandaliczny sposób wspólne manewry amerykańskiej armii z południowokoreańskimi wojskowymi itp. Nie dziwota stąd, iż obserwując to dalekowschodni partnerzy Stanów Zjednoczonych z Japonią na czele nie pałają zbytnią chęcią obaczenia ponownie byłego amerykańskiego prezydenta u władzy, zdecydowanie przychylniej traktując o wiele bliższą im Harris, nie tylko ''pół-azjatyckim'' jakby nie było pochodzeniem. Pamiętając o tym sądzę jednak, że awersja Trumpa do władz w Kijowie ma swe bardziej racjonalne uzasadnienie, niż tylko jego mściwość za ich odmowę dostarczenia kompromatów na bidenowego synalka uwikłanego tam w ''Burismę''. Impertynencje na jakie sobie pozwala wobec Zełeńskiego wskazują również, iż nie o Żydów się tu rozchodzi, biorąc pod uwagę korzenie prezydenta Ukrainy i znaczącej części tegoż najbliższych współpracowników. Na pewno jest w tym sporo ledwo skrywanej pogardy Trumpa dla niechby i walecznych, ale ''przegrywów'' i podziw dla silniejszych, co znać po jego uwagach o rzekomej ''potędze wojennej'' Rosji we wspomnianym wyżej wywiadzie. Nade wszystko jednak mniemam idzie mu o fakt, iż ekipa Zełeńskiego objęła rządy min. pod hasłem ocieplenia relacji z Chinami, by choć po części znaleźć wyjście z fatalnego trójkąta Rosja-UE [ w praktyce głównie Niemcy ]-USA, w jakim zakleszczona była i nadal jest Ukraina. John Bolton, który teraz jeździ po Trumpie niczym burej suce, ale pracował dlań za jego prezydentury, musiał przecież osobiście udać się do Kijowa, by wywrzeć presję na tamtejsze władze dla zablokowania w ostatniej niemal chwili transakcji, oznaczającej przekazanie Chinom strategicznych zakładów ''Motor Siczy''. Acz o tyle opłaciło się to w końcu Ukraińcom, że Pekin także im dostarcza komponenty do produkcji dronów bojowych, mimo swego wsparcia Moskwy, gdyż co szkodzi chińskim komuchom zbijać kapitał także polityczny na wojnie ''białych diabłów'' z drugiego krańca Eurazji?

Oczywiście bez złudzeń, jeśli będą mieli wybierać staną w ostateczności po stronie Rosji, stąd dla skontrowania jej oraz Chin ambicji w rejonie Arktyki USA zawarły niedawno z Kanadą i Finlandią tzw. ICE Pact, oficjalnie dla budownictwa lodołamaczy, ale zapewne o militarnym znaczeniu. Bowiem nie sposób oddzielić wojny na Ukrainie od strategicznej rywalizacji Waszyngtonu z Pekinem i właśnie ze względu na to Amerykanie nie mogą odpuścić Europy, zwłaszcza północnej coby na ów temat nie pierdoliły różne ''bartosiaki'' czy ''mejszajmery''. Przyjrzyjmy się stąd wreszcie cóż takiego proponują dla zablokowania moskiewskiej agresji zasłużeni jankescy dyplomaci ze zwaśnionych poza tym obozów politycznych? Otóż przedłożony przez nich strategiczny dokument nosi znamienny tytuł: ''POWSTRZYMYWANIE Rosji'' - właśnie tak, nie ''pokonanie'' a forma czasownikowa wskazuje jednoznacznie na pewien proces obliczony na lata, być może nawet dekady. Rzecz więc jest w zupełnej kontrze do infantylnej postpolityki Trumpa, który najwidoczniej wyobraża sobie naiwnie, iż jednym rozstrzygającym aktem może zakończyć konflikt między Moskwą a Kijowem [ a także walkę Hamasu z Izraelem ]. Tymczasem Gordon i Blackwill znacznie trzeźwiej odeń oceniają sytuację panującą obecnie na krańcach Europy, przyłóżmy bowiem do niej to, co człowiek Kamallah od dyplomacji pisał na temat fatalnych w konsekwencjach interwencji militarnych USA. Z tym ważnym zastrzeżeniem do kwestii w jakiej łudzi się Trump, iż nie sposób trwale ułożyć się z Rosją póty sama nie dojdzie ze sobą do ładu czym u diabła w końcu jest: jedynie surogatem ZSRR, czy też powstałym na jego gruzach zupełnie nowym państwem! Przyjmijmy stąd czysto hipotetycznie, że ''wolny świat'' z Amerykanami na czele rusza do liberalnej krucjaty gromiąc zbrojnie Moskali, obywa się zaś przy tym bez nuklearnej apokalipsy - cóż dalej, kto niby obejmie wtedy rządy na Kremlu? Rosyjska ''opizdycja'' jest zdatna do niczego, co najwyżej umie w PR stanowiąc tak naprawdę sprokurowaną na użytek Zachodu agendę moskiewskiego wywiadu, a paru działających tam naiwniaków jedynie uwiarygadnia całą operację. Bardzo dobrze zresztą, bo gdyby w Rosji panowała rzeczywista demokracja kacapskie czołgi szturmowałyby Kijów jeszcze w 2014 roku, tuż po aneksji Krymu. ''Patriotyczna'' euforia była tam wówczas autentyczna, nadal również Putin może liczyć na zwycięstwo w pełni wolnych wyborach, choć oczywiście nie zbierając blisko 90% głosów, jakie mu ostatnio narysowano. Nie wiadomo po jaką cholerę, chyba pozazdrościł północnokoreańskiemu satrapie, ale nawet i bez tego jego bazowy elektorat to jakieś 60 do 65%, głównie postradzieckich ''moherów'' acz i całkiem sporo młodych, oraz w sile wieku Rosjan także pragnie sobie obrać ''cara''. Tak więc wszystkie te ''chodorkowskie'' i klony Nawalnego mogą robić co najwyżej za przysłowiowy kwiatek do kożucha u resortów siłowych, na jakich trzyma się kraj a trudno by junta byłych sowieckich tajniaków stanowiła wiarygodnego partnera z którym nie wadziłoby Jankesom wchodzić w układy. Rozwiązaniem owej pozornej aporii jawi się stąd wyłącznie jedno: należy trzymać rosyjską bestię w jej eurazjatyckiej klatce [ mowa o systemie a nie ludziach, choć płodzi on potwory ]. Ma bardzo szeroki wybieg, więc nie może narzekać i póty tam sobie siedzi nikt jej nie ruszy - jeśli jak pisze Gordon główną motywacją zbrojnych działań Putina jest obawa, aby Zachód nie zrobił mu Kadafiego z dupska, to objęcie stanowiska szefa amerykańskiej dyplomacji przez kogoś takiego jak człowiek Kamallah może stanowić dlań realną gwarancję bezpieczeństwa. Oczywiście samo to nie powstrzyma kremlowskiego tyrana, ani kogokolwiek na jego miejscu, stąd koniecznym jest użycie mocniejszych środków i temu właśnie służy opór władz w Kijowie przed moskiewską inwazją. Wprawdzie autorzy strategii ''powstrzymywania'' Rosji szczerze przyznają, że z racji swej słabszej pozycji Ukraina nie jest w stanie przemóc Moskali w otwartej konfrontacji na polu boju, ale za to może i powinna uczynić ich napór możliwie jak najbardziej kosztownym - w ludziach, jak i sprzęcie. Z czym nadspodziewanie dobrze sobie radzi, mimo nieuchronnego ustępowania przed przeważającymi siłami wroga, co jednak okupuje on straszliwymi dla siebie stratami, bez względu na pierdzielenie Trumpa czy Vence'a. Oczywiście podobnych obiekcji nie budzi u nich porażka izraelskiej armii w starciu z o ileż słabszym przeciwnikiem - dla niej zawsze znajdą się pociski z rzekomo opustoszonych przez Ukraińców amerykańskich arsenałów, dokonają ich ''cudownego pomnożenia'' o ile tylko obejmą rządy.

Oby więc nie powtórzę cierpko, bo jako zdeklarowanemu prawicowcowi nie uśmiecha mi się wyborcze zwycięstwo za oceanem partii ''California uber alles'', czyli min. ''zielonych nieładów'' na pełnej, oznaczających w praktyce regres cywilizacyjny wskutek sztucznie zawyżonych kosztów życia. Trump jednak i opętani sekciarze, których sobie wyhodował nie daje takim co niżej podpisany innej możliwości, facet zresztą zamienia się w parodię ''Killary'', jaką w swoim czasie błyskotliwie zmiażdżył. Zaprzedał się bowiem systemowi wstawiając na swego zastępcę kreaturę ''deep state'', wprawdzie jak sam publicznie przyznał kompetencje wiceprezydenta zwłaszcza w polityce zagranicznej są żadne, niemniej obecna kampania wyborcza USA nadała owemu stanowisku niespotykaną dotąd rangę. Vence'a przypomnijmy stworzył politykiem de facto Peter Thiel, który owszem ma całkowitą rację, gdy upatruje źródeł intelektualnej gangreny zżerającej Zachód w prestiżowych niegdyś uczelniach, władanych teraz przez bandy hunwejbinów ''wokeizmu'' opanowane manią zniszczenia wszystkiego wokół, na czele ze zdrowym rozumem. Trudno jednak nie parsknąć śmiechem, kiedy ''rządem światowym'' straszy typ, jaki zbił kapitał na gigantycznych kontraktach dla agencji militarnych i szpiegowskich arcyglobalnego mocarstwa:). Żadnego z tym problemu nie mam powtórzę, ale niech w takim razie powściągnie swe libertariańskie ciągoty z jakimi się obnosi, gdyż brak u niego tutaj konsekwencji. Znamienne przy tym, iż na pytanie w jednym z publicznych wystąpień, czy wybrałby między USA a Wlk. Brytanią odpowiedział, że... wolałby Izrael. Nie ufam mu więc podobnie jak i Muskowi z wyżej pomienionych przyczyn, a już tym bardziej syjonofilskiemu Petersonowi błaznującemu marynarkami w ikony. Co skądinąd wygląda na dość ciężkie bluźnierstwo uwzględniając, jakie znaczenie szczególnie prawosławie nadaje religijnemu wizerunkowi, by czynić zeń równie niestosowny użytek. Traktując go w ów sposób zamienia tym samym w typowo postmodernistyczne ''symulakrum'', czyli znak bez znaczenia i pusty symbol o czysto komercyjnym charakterze, niczym wzór na koszulce lub modny emblemat. Naśladując postępowanie Rosji, zajętej nieustannym cosplayem ZSRR tudzież dawnego imperium, przebierając się a to za carskich oficerów, to znowuż radzieckich sołdatów bez zadbania o jako taką choćby spójność przekazu. Co czyni z niej faktyczne ''bezpaństwo'' cierpiące na permanentny kryzys tożsamości, jaki leczy cudzym kosztem, nade wszystko Ukrainy a ów kacapski rozjeb nigdzie bardziej nie widać, jak właśnie na jej okupowanych przez Moskali terytoriach. Otóż niedawno Donbasem wstrząsnęła prawdziwa ''afera mieszkaniowa'', gdyż wegetujący tam nadal ludzie ku swemu oburzeniu poczęli odkrywać, iż miejscowy nierząd aferzysty Puszylina nałożył na ich domy areszt. Właśnie tak, nie przejęzyczyłem się: mowa nie o areszcie ''domowym'', lecz samych domostw zajętych z pogwałceniem nawet rosyjskiego prawa, oraz lokalnego jakie niby to formalnie na miejscu obowiązuje. Bowiem kiedy tylko zaczęła się rozpierducha już na całego, Puszylin jął cwanie wykorzystywać okazję i stąd powołał zupełnie fasadową instytucję, jakowyś ''komitet obrony'' czy coś w podobie. Na jej czele postawił brata swej kochanki pełniącej z kolei funkcję szefowej ''dyplomacji Donieckiej Republiki Ludowej'', więc jak widać rodzinny zeń człowiek broniący twardo jak cała Rosja ''tradycyjnych wartości'' przed ''gejropą''. Ów marionetkowy ''komitet'', podobnie zresztą jak i cała tamtejsza władza, zajął bezprawnie około połowy wszystkich nieruchomości w Donbabwe, po czym Puszylin rozwiązał go jako kompletnie już dlań zbędny. Bardzo sprytnie z jego strony, bo ''nieprawo'' obowiązuje i tak a stojąca za nim instytucja zniknęła, więc nie ma kogo zaskarżyć. Niby jak, skoro adwokatura, jakiej resztki uchowały się na miejscu nie chce temat ruszyć w obawie przed lokalną mafią u steru rządów, do kogo zaś poszkodowani obywatele mogą się odwołać - bandyty, który stoi za operacją masowej kradzieży ich domostw? Pozostało im więc tylko słać beznadziejne apele do Fiutina, gdyż ten oczywiście nie ma o niczym pojęcia odizolowany na swym kremlowskim Olimpie, a jak tylko się dowie natychmiast poskromi ''złych bojarów''. Szczególnie jeden z takowych powalił mnie swoją głupotą, nagrany przez jakąś durną babę z donbaskiego Muchosrańska, bowiem skarżąc się ustawiła obok specjalnie fotografie swego męża wraz z synem poległych jednako za ''ruski mir''. Po czym okazała akt własności jej ''zaaresztowanego'' mieszkania, gdzie widać tryzub jak nic, bo wydany przez ukraińskie władze! Żeński tuman nie pojmuje stąd, że ona i jej rodzina ćwoków nasrali sobie koncertowo na ryje zdradzając własne państwo, czym zakwestionowali również jego porządek prawny gwarantujący im posiadanie swego domostwa...

Groteskowe, kiedy ludzie pragnący ''ruskiego miru'' skarżą się, iż władza traktuje ich jak gówno, bo to jakby chcieć aneksji przez III Rzeszę i potem oburzać postępowaniem z Polakami niczym ''podludźmi''. Przecież to właśnie stanowi esencję kacapskiego nierządu, co przyznają nawet tacy prorosyjscy kolaboranci jak Igor Dimitriew, acz z poczynionym przezeń ważnym zastrzeżeniem, iż z perspektywy samej kremlowskiej satrapii jest to bardzo dla niej wygodna sytuacja. Pozwala bowiem jej na kumulację i dowolne rozporządzanie ogromnymi zasobami bez względu na wszystko, nawet brak własnych ludzi zdatnych do boju. Sprowadzą wtedy hołotę z drugiego końca świata, choćby i afrykańskiego buszu, już teraz liczne ''czornorusy'' jak ich tam zwą walczą za ''ruski mir'' na doniecczyznie lub pod Wołczańskiem, razem z ''ochotnikami'' z Nepalu czy nawet Indonezji. Jedynie tak można pojąć, czemu mimo swego rozpierdolu Kacapia nadal trzyma się krzepko - ano bowiem Rosjanie nigdy nie mieli państwa, tylko jedno wielkie ''gosudarstwo'', czyli własność ''gosudara''. Obojętnie czy w danym momencie był nim któryś z carów/caryc, bolszewickie politbiuro, albo jak teraz neoliberałowie z KGB: wszyscy jednako traktują własny kraj i jego ludność niczym zasób, z którym mogą poczynać co im się żywnie podoba. Nawet rozjebać, jak uczynił to Iwan Groźny, który spustoszył Ruś moskiewską tak, że najdziksze ordy tatarskie nie byłyby w stanie, ale za to władał niemal 40 lat dzięki ''opriczninie''. Wokół może być i pustynia, grunt aby reżim stał twardo jak chuj - dobrą ilustracją działania owego mechanizmu w praktyce jest obecna sytuacja miasta Komsomolsk nad Amurem, choć właściwie powinno ono zwać się ''Łagiersk'', gdyż wznieśli je głównie więźniowie Gułagu. Za Stalina jeszcze umieszczono tam istniejące do dziś strategiczne zakłady produkujące myśliwce bojowe, w sieci zaś natrafiłem na ciekawą relację byłego mieszkańca, który w poszukiwaniu lepszego życia przeprowadził się na drugi kraniec Eurazji do Petersburga. Co istotne, wbrew powszechnej do dziś opinii całkiem dobrze wspominał czasy jelcynowskiej ''smuty'', za wyjątkiem jedynie krótkiego okresu po rozpadzie ZSRR, kiedy miejscowym robotnikom płacono w ''tuszonkach'', czyli konserwach mięsnych. Nie było to znowu takie złe biorąc, że w wielu rejonach Rosji oraz innych poradzieckich państw często i na to nie mogli liczyć, w każdym razie miasto wcale przyzwoicie sobie wtedy radziło wedle świadectwa niegdysiejszego ''komsomolczanina''. Poznać to było można po ówczesnym stanie usług komunalnych, gdzie na ponad 300-tysięczną wówczas aglomerację przypadały aż dwie zajezdnie autobusowe i nawet linia tramwajowa. Komsomolsk/Łagiersk ominęła więc plaga tzw. ''marszrutek'', czyli ichnich busów faktycznie stanowiących prawdziwy rak komunikacyjny, ale dobre dlań czasy skończyły się wraz z dojściem Putina do władzy. Skoncentrował on ją bowiem w swym ręku kosztem lokalnych administracji, zabierając im środki kumulowane odtąd w Moskwie, za to obciążając zobowiązaniami finansowymi wobec miejscowej ludności. Na nich to na ten przykład leży wypłacanie świadczeń dla ochotników ''specoperacji'', a ponieważ nie mają skąd czerpać pieniędzy ku temu zapożyczają się na potęgę w rosyjskich bankach, powiększając niepomiernie i tak gigantyczny dług wewnętrzny kraju. Ostateczny jednak zjazd dla nadamurskiego Komsomolska zaczął się paradoksalnie, kiedy został ogłoszony ''miastem prezydenckim'', jakiemu administracja Putina jęła poświęcać szczególną uwagę ze względu na jego strategiczne znaczenie. W praktyce ambitne plany i miliardy budżetowych rubli utknęły w wiecznie rozgrzebanych budowach i remontach dróg, zaś usługi komunalne padły na ryj. Pal licho, że zlikwidowano linię tramwajową z której i tak mało kto korzystał, gdyż za sowieckiej komuny zaplanowano ją, aby wiozła robotników do zakładów pracy. Komuniści nie przewidywali indywidualnego transportu, który pojawił się u wielu pracowników po rozpadzie ZSRR, bo jako kolektywiści patrzyli na to kosym okiem [ za wyjątkiem rzecz jasna służbowych wozów dla tzw. działaczy ]. Natomiast z autobusów mieszkańcy nadal chętnie korzystali, mimo to ''sprywatyzowano'' komunikację miejską w praktyce ją rozpierdalając. Ostała się wprawdzie po tej operacji, ale w szczątkowym stanie a do tego upadek usług komunalnych powiększają warunki klimatyczne panujące na dalekowschodnich rubieżach Rosji. Latem bywa tam i 40 stopni +, za to zimą o tyle samo temperatura spada na minus i nawet więcej, stąd jeśli piaskarki nie zostaną wysłane na ulice wraz z pierwszym mrozem, na jezdniach poczynają tworzyć się lodowe kolce rozwalające podwozia samochodów. Miasto w tej sytuacji staje się przez jakie pół roku nieprzejezdne, do tego w porze srogich polarnych śniegów, zaś o stanie służby zdrowia na miejscu czy edukacji nie ma co nawet wspominać, więc nie dziwi ubytek ludności o blisko 1/3 od czasu upadku ZSRR, a szczególnie objęcia przez Putina władzy. 

Nie sadzę, by główną winę za to ponosiła nieudolność i korupcja jego czynowników, choć niewątpliwie stanowi istotną przyczynę regresu cywilizacyjnego takich regionalnych ośrodków Rosji co Komsomolsk/Łagiersk. Podejrzewam jednakże, iż decydującym czynnikiem jest tu samo ''wnimanje'' Kremla, bowiem podporządkowując bezpośrednio Moskwie strategiczne zakłady wojskowe na miejscu, tym samym wyrywa je z tkanki miejskiej czyniąc w nich ciałem obcym. Przypomina to ''szaraszki'' za Stalina, czyli obozy dla uczonych o standardzie życia niedostępnym zazwyczaj przebywającym na bolszewickiej ''wolności''. Dziś analogicznie fabryki zaawansowanej technologicznie broni rakietowej, bazujące głównie na zachodnioeuropejskich maszynach takich producentów jak Siemens, stanowią prawdziwe oazy cywilizacji w dookolnej rosyjskiej zapaści. Póty więc kremlowskiemu reżimowi starczy na to środków będzie on trzymał się krzepko, a reszta kraju może sobie dlań iść w pizdu! Znać to doskonale po obojętności z jaką przyjął utratę części terytorium kurszczyzny wskutek ukraińskiej interwencji zbrojnej, którą Putin ignoruje z uporem maniaka nazywając zajazdem ''terrorystów''. Bowiem podobnie jak większość Rosjan programowo odrzuca rzeczywistość, kurczowo czepiając się ''supermocarstwowej'' fikcji, jaka pogrąża go przeto wraz z resztą kraju. Nigdy więc dość przypominać, że opiera się on na fundamentalnym kłamstwie co do własnej pozycji na świecie, a nadmierna tolerancja przez Zachód z USA na czele owej szajby doprowadziła do obecnej tragedii na Ukrainie. Acz i ona nie jest tu całkiem bez winy, płacąc straszną cenę za swe upadłe państwo, którego część funkcjonariuszy zamiast stać na jego straży jak miała przykazane zdradziła je, pomagając Rosji wraz z miejscowymi bandytami zająć Krym i Donbas. Wiadomo co się tam działo ze średnim i drobnym biznesem, kiedy władzę nad owym terenem przejęły ordynarne gangusy i byli policjanci, jacy również stali się bandytami. Dlatego wielu mieszkańców wstępowało w szeregi ''opołczeńców'', czyli lokalnych milicji bynajmniej aby zwalczać ''banderowców'', co nade wszystko dla ochrony swego dobytku, gdyż pierwsze co poznikało z ulic donbaskich miast, kiedy tylko na miejscu rozpadła się władza ukraińskiego państwa, to samochody osobowe. Ludzie zwyczajnie wiedzieli, jaką swołocz Rosjanie i ich kolaboranci powypuszczali wtedy z więzień, zasilającą następnie bandy pokroju wspomnianej na wstępie ''Brianki ZSRR''. Natomiast wielka własność oligarchów typu Achmetow nie została naruszona, mimo gromkich zapowiedzi donbaskich ''rewolucjonistów'', póty nie przejęli jej w końcu ludzie powiązani z reżimem Janukowycza, tym razem bezpośrednio już z nadania Kremla. Doprowadzając do upadku niegdyś industrialny Donbas, wraz z nasłanymi Moskalami traktującymi zdobyczne ziemie niczym swój ''Klondike''. Zresztą sama Rosja faktycznie nie uznaje okupowanych terytoriów Ukrainy za swoje, ustanawiając nawet ''sanitarną zonę'' bynajmniej na charkowszczyznie, co zapowiadał gromko Putin, ale granicy z ''Noworosją'' istniejącej nadal mimo formalnej aneksji. Dobrze widać to po statusie pochodzących stamtąd jeńców wojennych, z których wielu przebywa w ukraińskich obozach jeszcze od zimy '22 roku, bo kacapstwo odmawia ich wymiany mimo, że sporo posiada już rosyjskie obywatelstwo! Za to kadyrowcy oczywiście nie mają takowych problemów, podobnie co i najgorsza bandyterka byle z samej Rosji, gdyż niechby lojalni mieszkańcy Krymu i Donbasu to dla Kremla jedynie ''kryptochachły''. Albowiem Ukraina służy ledwie za pretekst wielkomocarstwowym ambicjom Moskowii, obejmujących przebudowę całej architektury bezpieczeństwa w rejonie Europy Wschodniej, a poniekąd i na Zachodzie także, bo przecież w zmowie z Niemcami. 

Dlatego jak niby traktować serio Trumpa wyzywającego Harris i Walza od ''marksistów'', choć dla amerykańskiej neokomuny to ''syjonofaszyści'', jeśli chce zarazem kręcić polityczne dile z rosyjskim ''bezpaństwem'', które nadal pretenduje do sukcesji po ZSRR w polityce globalnej, mimo iż wyraźnie nie starcza mu już ku temu sił?! Nawet chęć zneutralizowania go w konflikcie USA z Chinami nie tłumaczy owej pożal się ''strategii'', bo gdzie niby gwarancja, że Moskale dochowają umowy, skoro nie wiedzą kim u cholery w ogóle są i o co im kurwa tak naprawdę idzie. Przecież nie o ''neonazistów'', których sami mają od groma, biolaboratoria NATO, bojowe komary czy tadżyckie biodrony sterowane czipami w mózgach przez CIA i tego typu brednie, świadczące o ciężkim zjebaniu umysłowym wywołanym potężnym kryzysem tożsamości. Stąd póty nie dojdzie ze sobą do ładu Rosję należy trzymać w geopolitycznym kaftanie bezpieczeństwa obmyślonym przez takich jak Philip Gordon, z Polską na czele wzmocnionej ''wschodniej flanki NATO'' i Ukrainą jako bojową szpicą, cierniem w boku kacapskiej bestii, inaczej nie idzie. Tym bardziej, iż za ''alternatywę'' robi Trump, którego nie brzydzi sojusz z takimi ''marksistami'' co Kennedy junior czy Tulsi Gabbard, jacy wspierali przecież Berniego Sandersa, stąd można sobie darować gadki o zwalczaniu przezeń ''lewactwa''. Prawica bowiem nie tylko w USA zamieniła się z nim pozycją pod wieloma względami, gdybyż zresztą była choć konsekwentna w swym izolacjonizmie spod znaku ''America first'', ale owi hipokryci czynią zazwyczaj wyjątek wobec Izraela, przed którym z irracjonalnym uporem ohydnie się płaszczą! Właściwie nie wiadomo czemu, powodowani chyba li tylko resztkami purytańskiego amoku mesjanistycznego, jaki na szczęście z wolna dogasa za oceanem. Na takowych oparach zaś jedzie Trump, stąd tym razem życzę mu przegranej w prezydenckich wyborach USA. W uczciwym głosowaniu zastrzegam, bez zadym wszczynanych przez politycznych wrogów, bo niewątpliwie obalono go w zamachu stanu. Nie mam tu na myśli fałszerstw wyborczych, lecz rozdęcie afery ze śmiercią Dżordżu Fleji, ''bohatera'' terroryzującego ciężarną kobietę pistoletem, oraz wykorzystanie bojówkarzy BLM i Antify do siania ulicznego terroru. Patrząc jednak na kreatury typu Patela, jakimi Trump otaczał się zwłaszcza pod koniec swej prezydentury dochodzę do wniosku, iż dobrze się stało, że przynajmniej część amerykańskiego ''głębokiego państwa'' go spuściła. Zarazem nie obiecuję sobie za wiele po takich jak Gordon, bo jeśli zostanie Sekretarzem Stanu u boku Kamallah można spodziewać się co najwyżej korekty dotychczasowej amerykańskiej strategii wobec Izraela czy Rosji, nie zaś jakichkolwiek radykalnych zmian. Dobre wszak i to, a na pewno lepsze od mętnej ''polityki transakcyjnej'' uprawianej przez Trumpa, opartej na szemranych interesach z krwawymi tyranami pokroju Netanjahu czy Putina. Zbrojnie obalać ich nie ma potrzeby, USA próbowały z fatalnym zazwyczaj dla siebie skutkiem neutralizować podobnych, ale za to należy przynajmniej izolować kanalię wywierając nań międzynarodową presję, nie zaś wchodzić z nią w układy. Co nigdy pomyślnie nie kończy się dla łapiącego na to frajera, równie dobrze bowiem można próbować wygranej w ''trzy karty'', albo mafijnym kasynie czy też utopić oszczędności życia w kryptowalucie, a to nam właśnie proponuje Trump i jego czereda syjonistycznych pachołów: Vence, RFK czy Gabbard. Wprawdzie ich porażka grozi degrengoladą ''prawoczłowieczyzmu'' na pełnej, być może jednak sojusz islamizmu i pedalstwa - całkiem naturalny w świetle faktów przytoczonych na wstępie - dla których jednako Harris i Walz to ''faszyści'', pomiarkuje część przynajmniej obyczajowych libków, by nie forsować jak dotąd równie nachalnie ''transgenderu''. Poza tym skąd gwarancja, że MAGA ową patologię zwalczy, skoro tak imponuje jej izraelska ''homoprawica'' cweląca uznanych przez nią za swych wrogów? Nade wszystko jednak koniecznym jest ustanowienie nowego ładu światowego, bynajmniej ''multipolarnego'' o jakim bredził Putin, lecz znoszącego fikcję ROSJI JAKO GLOBALNEJ ATRAPY ZSRR. Co wciąż tkwi przypominam jak wół w dokumencie programowym ONZ, stąd jakże ironicznie brzmi oświadczenie Kamallah, jakie Philip Gordon przytacza na swym profilu TT/X, że agresja zbrojna Moskali przeciw Ukrainie jest również ''atakiem na zasady i normy wyłożone w Karcie Narodów Zjednoczonych''... Bez zmiany więc w owej kwestii ani rusz, inaczej trwały pokój nie tylko w Europie Wschodniej pozostanie mrzonką, cokolwiek by tam sobie nie roił Trump i jego sekciarze. 

ps.

Miałem niezły ubaw, gdy okazało się jedynym co wysmażono na Philipa Gordona, iż... opublikował parę artykułów wespół z irańską agentką wpływu. Zarzuty takowe stawiają zaś politycy Republikanów, których kandydat na prezydenta płaszczy się przed wdową po Adelsonie, jaka za młodu służyła w izraelskiej armii! ''Państwo położone w Palestynie'' może więc posiadać w USA swych lobbystów jawnie korumpujących czołowych decydentów kraju marnymi stoma milionami dolarów, natomiast kiedy na znacznie skromniejszą skalę próbuje tego ''reżim ajatollahów'' jest to już całkiem ''niedopuszczalne''. Ból zadu, jaki protestancki syjonista Ted Cruz ma o Gordona stanowi bodaj najlepszą rekomendację ostatniego - doprawdy, pora by prawica wreszcie przestała naśladować filosemickie zajoby lewicy [ proarabskie również, tak dla jasności ]. Alternatywą nie jest również Sucker Carlson promujący rewizjonistę II wojny światowej powiązanego z Izraelem, byle tylko dokopać zbrojnemu wsparciu USA dla Ukrainy. Nie można mnie posądzić o politpoprawność jak widać z powyższego, wszakże nie znaczy to, iż mam hańbić pamięć o moich przodkach, polskich ''robotnikach przymusowych'' za niemieckiej okupacji. Zresztą Hitler jest nie do obrony nawet z pozycji białego rasizmu, gdyż ponosi winę za mord znacznie większej liczby Słowian niż Żydów. Wszystko to jedynie utwierdza mnie w słuszności podjętej decyzji, aby trzymać się jak najdalej od politycznej kloaki, jaką stała się trumpowa MAGA.