Zaczynamy tam, gdzieśmy skończyli poprzednio, kontynuując biopolityczne rozważania, przy czym
uprzedzam z góry, aby nie spodziewać się żadnych rewelacyj bom nie
odkrył jakowejś ''superstruktury rzeczywistości'', ni jestem
wtajemniczonym w arkana [od]bytu wyznawcą Gurdżijewa. Ot jedynie próbuję
jakoś ułożyć sobie we łbie otaczający mnie chaos, jeśli ktoś coś z tego
wyniesie dla się przy okazji, lub pobudzi go to w kontrze do polemiki,
byle zasadnej, mój cel zostanie osiągnięty. Jak zwykle u mnie od Sasa do Lasa, czyli ''forma sylwiczna'' czy jak kto woli pieprzenie trzy po trzy, aczkolwiek trudno aby było inaczej, skoro przedmiotem rozważań ma być tytułowa anarchia totalna. Krążenie wokół tematyki globalnego rozstroju powinno jednak pospinać rozproszone z pozoru wątki w spiralę narracyjną, nadając im jako taką przynajmniej spójność. To
tyle tytułem wstępu, a tera do ad remu jako ocowie powiedali - z
obecnych wydarzeń w świecie szerokim, jak i na lokalnym podwórzu płyną wedle mnie następujące
wnioski:
Przykro mi, ale nie mam dobrych wieści: lada moment znany świat może runąć nam na głowę, jakkolwiek by rzeczy miały przybrać obrót pewnym jest, iż koronawirusowe tsunami wywróci dotychczasowy porządek na nice, więc nie ma co się łudzić, że nastąpi po nim powrót do innej jak ''nowej normalności''. Do tego trwający już właściwie konflikt między globalnymi mocarstwami USA i Chin lada moment przerodzić się może w gorącą fazę otwartych walk na morzu, a jeśli po stronie Pekinu stanie Rosja nie muszę chyba mówić co i nas tu nad Wisłą może w związku z tym czekać. Tymczasem krajową opinię publiczną rozpala grzany z doopy shitstorm wokół jakiegoś niebinarnego ''homoniewiadomo'', co to nie może zdecydować się jakiej ma być płci. Nawiasem podejrzewam, że Małgorzatek to cwany incel, który skumał, że zamiast kisić ogóra w piwnicy najlepszym sposobem na wyrwanie nienawidzącej mężczyzn alternatywki jest udawanie samemu lesbija:) [ bierzta przykład stulejarze! ]. Typowy PiSowiec rzekłby pewnie, że Putin śmieje się i zawija w sreberka, gdyby nie to, iż zaraza libertynizmu obyczajowego trawi również Rosję, o czym przekonać się można choćby obserwując niesłychanie popularny tam kanał tubowy вДудь, i wywiady ze skądinąd dobrym muzycznie, lecz dekadenckim mocno duetem IC3PEAK, czy ichnią gwiazdą merdiów antyspołecznościowych, i godną następczynią Kseni Sobczak Nastią Iwliejewą, opowiadającą otwarcie jakich to rozmiarów kutasy preferuje. Wspominam o tym jako przestrodze, iż nie wystarczy zwalczanie plagi metodami administracyjnej opresji, zwykłe napierdalanie zboczeńców pałą czy nahajem, trzeba mieć jeszcze atrakcyjną alternatywę medialną, i mowa tu o elektronicznych środkach przekazu, a nie rządowej tv, inaczej nawet zamordystyczny reżim jak putinowski sobie nie radzi z ''tęczyzmem''. Wszystkim co dali się nabrać na rzekomy ''konserwatyzm'' obecnej Rosji obojętnie pro- czy kontra przypomnę jedynie, że w XIX wieku także uchodziła wręcz za ostoję ''reakcji'', jak to się skończyło wiadomo. Próby mordu politycznego na Nawalnym nie będę komentował, bo i cóż tu strzępić ozór, skoro sprawa jasna, polecę więc tylko jego tubowy kanał, doprawdy nie trzeba znać dobrze rosyjski, aby zrozumieć serwowane przezeń treści, wystarczy wiedzieć, że ''parazyty'' to pasożyty, ''wory'' złodzieje itd. Mnóstwo smakowitych historyi o ruskiej mafijnej oligarchii rozdającej pałace i jachty członkom rodziny, kochankom i zwykłym dziwkom jak ta syrenka-kurewka Żyda Deripaski, o którym nieoceniona polska wikipedia pisze, że jest z pochodzenia Białorusem, choć nawet się tam nie urodził, w tle afery jeden z ''gławnych'' putinowskich czynowników zblatowany z czołowymi dyplomatami administracji Obamy, albo o tym jak rzekomo Putin wziął za twarz ''czornożopców'', bo wygląda raczej na to, iż panuje tam ichni kaukaski libertarianizm, już nawet nie rodziny a całe klany na cudzym, przy których rodzime peezelaki to pryszcz, czy wreszcie jak to żydowski
oligarcha zblatowany z Kremlem najął familię ormiańskich ściemniaczy i
pasożytów, by nakręcili nędzny film reklamujący jego inwestycję w
krymski most, a wszystko po to jedynie, aby przewalić gigantyczny budżet.
Wracając do spraw krajowych: niestety opisywany przeze mnie już od jakiegoś czasu proces degeneracji obozu rządzącego gwałtownie przyspieszył - PiS odpierdala z braku sensownej konkurencji politycznej, i mowa tu nie tylko o beznadziejnym ''ruchu ośmiu gwiazdek'', lecz i Kondomitach zgrywających teraz cnotki w kwestii podwyżek uposażeń poselskich, choć jeszcze parę miesięcy temu sami za nimi gremialnie optowali, nie wspominając już o skompromitowanych przejebywaniem publicznej kasy ''razemkowych'' burżujach, więc mogą sobie pozwolić na luksus ich kontestowania. Poziom wynagrodzeń najwyższych urzędników w państwie jest faktycznie żenująco niski, i to z winy samego prezesa, który zamiast wykorzystać czas prosperity do ich urealnienia na godnym pełnionych funkcji progu, wybrał ku temu bodaj najgorszy czas powodując prawdziwą katastrofę wizerunkową rządu. Nie do tego więc piję, lecz dla mnie jako polskiego państwowca szczególnie oburzającym jest odgórna anarchizacja porządku publicznego, poprzez próbę usankcjonowania urzędniczej samowoli - owszem, postuluję od dość dawna przywrócenie ustawodawstwa stanu nadzwyczajnego, i związanej z tym dyktatury, wszak w jej pierwotnym sensie jako instytucji republikańskiej niezbędnej dla zachowania wolności i ładu w obliczu zagrożenia chaosem walk wewnętrznych i obcą agresją, nie zaś ku ustanowieniu biurokratycznej tyranii! ''Nie ma wolności bez odpowiedzialności'' - zasada ta leżąca u podstaw republikańskiego ładu ustrojowego Rzeczpospolitej tyczy każdego jej obywatela, a stojących na jej czele przywódców w pierwszej nawet kolejności. Tymczasem wygląda na to, iż formacja rządząca postanowiła w samobójczym szale nadać owsiakowemu ''róbta co chceta'' [bez]prawną sankcję, czego żaden ''ważny interes społeczny'', ''wyższe dobro'' i tego typu groteskowe wymysły nie usprawiedliwiają. Podkreślam z całym naciskiem, iż nie idzie mi o spisaną na kolanie przez alkoholika wespół z pedałem konstytucję, jak i nadający się jedynie do wymiany pożal się gmach ustrojowy III RP, jeśli mamy zapewnić mu sprawność funkcjonowania, lecz fundamentalne zasady republikanizmu, który pojmuje w przeciwieństwie do rozwydrzonych libertarian, iż nie można cieszyć się wolnościami obywatelskimi bez własnego, suwerennego możliwie państwa. Wzorem ''ojców założycieli'' Stanów Zjednoczonych nie żywię też najmniejszych złudzeń, iż kiedykolwiek zdecydowana większość ludzi dorośnie do postaw obywatelskich, doprawdy aby trwała republika wystarczy 10-15% góra populacji, która stara się przynajmniej spełniać pewne standardy pojmując, że w jej dobrze pojętym egoistycznym interesie jest zachowanie jako takiego choćby porządku wspólnotowego, cała reszta zaś stanowić będzie zawsze w dużej mierze zdemoralizowany motłoch skłonny do gwałtu i grabieży, który jedyne co ma na uwadze to użycie [ już Baudelaire trafnie zauważył, że ''tylko cham rżnie się dobrze, a chędożenie jest liryką ludu'' ], w najlepszym razie pospolite głuptaki jakim można wcisnąć dosłownie wszystko np. że kwestie dosłownie życia i śmierci jak aborcja czy eutanazja to rzekome ''tematy zastępcze''. Stwierdzenie powyższego tym różni się od pogardy żywionej przez ''ruch ośmiu gwiazdek'' dla ''gorzej wykształconych z małych ośrodków'', iż nie stoi za nim pycha lecz gorzka za to trzeźwa refleksja, oraz świadomość konieczności dokonania przez elity rządzące pragmatycznego wyboru, poczynienia pewnych koncesji na rzecz ludu, jeśli nie chcą one nieustannie trząść tyłkiem w obawie przed buntem ''głubinnego narodu'', jak to ma miejsce w wiecznie niestabilnej, zagrożonej chaosem i rozpadem Rosji. Dlatego jestem republikaninem, a nie demokratą czy tfu!liberałem, boć kryterium majątkowe nie jest wystarczające dla odsiania anarchicznych plew od ziarna porządku, owszem można dorobić się pieniędzy dzięki własnemu pomyślunkowi i autentycznym talentom, ale równie dobrze i na oszustwie czy nieuczciwym zwalczaniu konkurencji, i doprawdy kwestia istnienia lub nie wydumanego i tak całkiem ''wolnego rynku'' nie ma tu nic do rzeczy. Podobnie co się tyczy wykształcenia, które nic lub niewiele dziś mówi, bo tytuł naukowy może równie dobrze nosić uczony z dorobkiem, jak i absolwent ''europeistyki'', antropologii kulturowej czy inszego gender, i jak niby takie coś pozbawione jakichkolwiek pożytecznych umiejętności, miałoby decydować za spawacza z wieloletnim doświadczeniem w swoim fachu dajmy na to.
Przypomnę, że nawet w monarchii ''absolutnej'' władca podlegał tzw. prawom kardynalnym [ stąd cudzysłów ] np. gdy Ludwik XIV ''państwo to ja'' zniósł arbitralnie pod koniec panowania jedno z nich wykluczające bastardów z następstwa tronu, parlament paryski jak gdyby nigdy nic przywrócił je po jego śmierci. Monarchia tym właśnie różniła się od tyranii, że poddani byli w niej zobowiązani do posłuszeństwa królowi tylko w takiej mierze, jak on z kolei posłuszny był prawom boskim i ludzkim - łamiąc je stawał się bezbożnym tyranem, jakiego mieli nie tylko prawo, co wręcz obowiązek obalić, rzecz jasna nie w imię utopii ''ludowładztwa'', lecz osadzenia na tronie spełniającego powyższe kryteria władcy [ jak z tym bywało w praktyce to osobny temat, grunt że takowa zasada obowiązywała ]. W gruncie rzeczy despotyzm to nic innego jak anarchia u władzy, uzależnienie ogółu od samowoli jednostki, czego najdobitniejszym bodaj przykładem w dziejach nowożytnych opricznina Iwana Groźnego - omawiałem tu onegdaj specyfikę rosyjskiego samodzierżawia w wydaniu tego psychopaty, wcielającego się w rolę zarazem tyrana jak i czołowego buntownika, rewolucjonisty przeciwko własnemu systemowi rządów. Znamienne zresztą, że faszyzm i anarchizm zgodnie upatrują w państwie ''tyranii'', pierwsi jedynie oddając jej cześć, drudzy zaś kontestując radykalnie w imię utopii, komunistycznej czy to wolnorynkowej. Dowodem jednostkowej tyranii pasożytującej z kolei na rozstroju państwowym jest niesłynne ''liberum veto'', które zgubiło Rzeczpospolitą, przyznające indywiduum prerogatywy iście despotyczne, stawiając jej wolę ponad dobro ogółu. Wszakże należy dodać gwoli uczciwości, iż po prawdzie uprawnienia pojedynczego posła były w praktyce nieuznawane, dopiero wsparcie parlamentarnej fakcji pozwalało zerwać Sejm, prerogatywa ta poza tym przysługiwała jednako wszystkim obradującym stanom, a więc także senatorom i samemu monarsze, z czego ten ostatni korzystał nader często np. z inicjatywy Jana Kazimierza zerwano sejm w 1654 roku, do tego w krytycznym dla losów Rzeczpospolitej momencie dziejowym, a mimo to nikt go jakoś z tego tytułu nie obwołał ''warchołem'' i ''zdrajcą'', ciekawe czemu. Również złowrogie pojęcie ''jurgieltu'' pojawia się po raz pierwszy w naszych dziejach wskutek korupcyjnej działalności tegoż władcy, kupującego sobie tym sposobem za pieniądze francuskich ambasadorów poparcie wśród szlachty i możnowładztwa dla programu zaprowadzenia rządów absolutystycznych - jak już tu kiedyś wykazywaliśmy, nie gwarantowałoby nam to w żaden sposób uzdrowienia kraju i zachowania niepodległości, czego dowodem żałosny los samej Francji, niegdyś ''pierwszej córy Kościoła'', a dziś ostatniej masońskiej kurwy skazanej na zagładę.
Przyznać uczciwie należy, iż nie tylko skory do buntu i zwady gmin szlachecki, ale i sami monarchowie pełnili rolę czynnika anarchizującego życie publiczne ówczesnej RzPlitej - nie kto inny jak Batory wszczął siejącą zamęt praktykę ''sejmikokracji'', odwołując się bezpośrednio do regionalnych zgromadzeń szlachty pomijając Sejm, by uzyskać potrzebne mu na prowadzenie wojen podatki, on też poważnie uszczuplił prerogatywy królewskie przyznając pierwszą dożywotnią buławę hetmańską Zamojskiemu. Wspominając to bynajmniej tym samym usprawiedliwiam tak haniebne epizody z naszych dziejów jak zdrada pospolitego ruszenia szlachty pod Ujściem, warcholska działalność Zborowskich, czy rokosz Lubomirskiego - ten ostatni zresztą także brał hajs od obcych, tyle że Habsburgów i stał się bodaj pierwszym polskim politykiem, który wziął łapówkę z Moskwy, konkretnie cara Aleksego. Zwracam na to uwagę jedynie po to, by wykazać, iż ówczesnych konfliktów rozsadzających dawną Rzeczpospolitą nie da się ująć w proste formuły typu: ''państwowcy kontra warchoły'', jak i ''obrońcy praw i swobód republikańskich przeciwko sprzedajnym despotom''. Pomnijmy również, że obok ''czerwonych'' istnieli także ''biali'' rewolucjoniści na tronie, wprowadzający odgórnie wywrotowe zmiany, czego dowodem choćby bismarckowski ''kulturkampf'', czy austriacki ''józefinizm'' rzekomo ''katolickich'' Habsburgów - wszystkim idiotom tęskniącym za czasami C.K. monarchii i Franzem Josefem radzę zapoznać się z historią rabunków klasztorów pod zaborem austriackim, czy wznieconą z inspiracji władz tegoż ''rabacją galicyjską''. Nie od dziś wiadomo, iż wszelkie tajne policje specjalizują się w wywoływaniu ''oddolnych rewolucji'' i ''spontanicznych buntów'', bywają więc czynnikiem anarchizującym życie publiczne na równi ze zrewoltowanym motłochem, a wręcz nawet bardziej jako faktyczne źródło tumultów. Świetnym tego przykładem carska Rosja w swych ostatnich dekadach istnienia, posiadająca najbardziej rozbudowany na owe czasy aparat szpiegostwa wewnętrznego i represji, a zarazem w największym stopniu doświadczająca wtedy plagi terroryzmu i pospolitej bandyterki na świecie, stąd powstaje podejrzenie, iż sami policmajstrzy prokurowali zamachy i przeprowadzające je organizacje, by wykazać się przed zwierzchnością [ a może byli zbyt skorumpowani i głupi, aby się temu przeciwstawić - pewnie jedno i drugie ]. W każdym razie anarchia może przybierać zarówno formę chaotycznej oddolnej rebelii rozpasanego motłochu, jak i biurokratyczną jak najbardziej, zaprowadzanej odgórnie despocji pojedynczego tyrana lub władczyni, czy samowoli poszczególnych urzędników. Nikczemne więc, iż PiS ucieka się do próby usankcjonowania tegoż ostatniego, w imię tak mętnych kategorii jak wyimaginowany na poczekaniu ''interes społeczny'', tym bardziej gdy drapuje się w szaty obrońców rodzimego republikanizmu - to karygodne!
Pomijam już groteskowe i często wzajem sprzeczne obostrzenia antypandemiczne obecnego rządu, podważające tym samym autorytet państwa i zmuszonych je egzekwować funkcjonariuszy publicznych. Trudno doprawdy szanować władzę, która łamie własne reguły, jakich zachowania domaga się surowo od innych [ vide łażący ostentacyjnie bez maseczek w miejscach publicznych, podczas tłumnych zgromadzeń czołowi politycy z prezesem i premierem na czele ] i daje terroryzować jednemu ministrowi usiłującemu zaprowadzić jakowyś ''despotyzm sanitarny'', na szczęście nieskutecznie. Inaczej jak anarchizowaniem państwa i odgórnym nierządem nazwać tego nie sposób, tym gorzej, iż daje to wyśmienitą okazję żerowania na patologii pospolitym ulicznikom i warchołom pokroju Pawła Tołajno, czy odstawiać wiecowy monodram znakomitemu przyznajmy performerowi politycznemu jakim jest Grzegorz Braun. Mimo to cała ta rozwolnościowa swołocz spod znaku ''antycovidowego'' pospolitego ruszenia, nie jest w stanie zdyskontować głupoty rządzących na dłuższą metę z przyczyn poniekąd obiektywnych, fundamentalnej słabości jaka legła u podstaw libertariańskiego zjebania jej fanatycznych wyznawców. Bowiem konsekwentny
wolnorynkizm wyklucza uznanie jakiejkolwiek roli państwa, choćby i
w wersji ''minimum'', skazując idących po władzę liberałów na polityczny przegrywizm, lub sprzedajność o ile chcą ją faktycznie sprawować. Zwyczajnie nie możesz być konsekwentnym
wrogiem wszelkich monopoli i zwalczając je w dziedzinie ekonomii, godzić się
zarazem na takowy w sferze usług bezpieczeństwa dla ochrony
własności, a to właśnie czynią liberałowie, co robi z nich
hipokrytów uznających najwidoczniej, iż ''raz w dupę to nie
pedał''. Zmuszeni są więc, by uzasadnić jakoś istnienie państwa
na gruncie własnej doktryny ''umowy społecznej'', do kuriozalnej
woltyżerki ideologicznej, typu zasada jakoby ''milczącej zgody''
obywateli na istnienie władzy, o której uznanie jako żywo nikt ich
nie pytał. W
każdym razie każdy zwolennik istnienia państwa narodowego jak
choćby niżej podpisany, który to pojmuje w duchu republikanizmu
fundamentalną zależność między osobistą wolnością, a
zachowaniem własnego, niepodległego możliwie kraju, musi
wolnorynkowców uznawać za najgorsze zdradzieckie z zasady ścierwo,
na równi z także antypaństwowymi komuchami, nie czyniąc między
nimi żadnej różnicy - i vice versa rzecz jasna.
Tak jak Hoppe,
który w swym fundamentalnym ''Demokracja...'' otwarcie deklaruje
''rozebranie państwa narodowego na poszczególne części
składowe'', w imię anarchii własności i prawa prywatnego - czym
to w praktyce grozi możemy właśnie obserwować w USA, ale to rzecz
jasna tępej doktrynerskiej kucerii nie otrzeźwi. Zamiast będą
bełkotać o ''błędach i wypaczeniach'' niczym bolszewicy, jakimi
są w istocie, tyle że prokapitalistycznymi dla niepoznaki,
aczkolwiek ich wydumana ''wolnorynkowa'' wersja tejże ekonomii czyni
ich niemniej od socjalistów zażartymi krytykami obecnych porządków gospodarczych
i finansowych, znamienne. Tak czy siak przed
liberałami i wszelką rozwolnościową swołoczą wybór stoi
prosty: biorąc udział w życiu politycznym i idąc po władzę w
państwie, przystają tym samym na jego istnienie z wszystkimi tego
konsekwencjami, jak rozbudowany aparat biurokratyczny bez którego
nie sposób sprawować władzę, podatki i skarbówka oraz inne
opresyjne struktury typu policja, wojsko i służby specjalne,
polityka społeczna i interwencjonizm w gospodarce etc. dyskutując
co najwyżej zakres uprawnień powyższych instytucji, wyrzekając
się jednak przez to własnych doktrynalnych zasad, bo żaden
wolnorynkowiec nie może efektywnie sprawować rządów dochowując
im wierności. Inaczej jedynie trują dupę niepotrzebnie i jak
złośliwie a trafnie zauważa Hoppe, wychodzą na
rozhisteryzowanych bezrozumnych mazgajów, którzy godząc się na
reguły porządku państwowego, zarazem pomstują głośno nad
antyliberalnymi, logicznymi jak najbardziej konsekwencjami jego
funkcjonowania. Natomiast pryncypialnie obstając przy
wolnorynkowym programie, powinni kontestować udział w tak
skonstruowanym porządku publicznym z jego rytuałem wyborczym itd.
skazując się tym samym na polityczną impotencję i przegrywizm, bo
nikt kto głosi antypaństwowe poglądy nie ma prawa narzekać, iż
to państwo traktuje go jak swojego wroga, którym w istocie jest.
Dlatego libertariańskie i wolnorynkowe frazesy należałoby tępić
na równi z komunistycznymi, każdy zaś kto poważyłby się je
publicznie wygłaszać musiałby liczyć się z poważnymi za to
konsekwencjami. I nie ma to nic wspólnego z jakowymś
''zamordyzmem'', lecz mieści się jak najbardziej w regułach
porządnej wspólnoty republikańskiej, która jak starożytny Rzym
gotowa była wszcząć surowe prześladowania
kultów bachicznych zagrażających porządkowi publicznemu. Co
więcej, konsekwentny ''wolnościowiec'' powinien się wręcz tego
domagać dla siebie, bowiem jeśli państwo jakiego mieni się
przeciwnikiem toleruje go pozwalając na niesłychany skandal
otwartego kontestowania swej władzy i samej zasadności istnienia,
znaczy to, że albo jest niepoważne co czyni walkę z nim groteską,
lub też nie stanowi to dlań żadnego istotnego zagrożenia. Bo też
i kucerze zwykle są jedynie mocni w gębie, wyżywając się w
internetowych pyskówkach, aczkolwiek przez rosnącą gwałtownie
wirtualizację polityki nie można ich toksycznego wpływu całkiem
lekceważyć. Nade wszystko jednak wpisują się oni swym anarchicznym rozstrojem w upiorną strategię globalizmu, równającego planetarną gładź bez granic ni państw, ani jakichkolwiek określonych na stałe tożsamości.
Z tych samych powodów żałośnie nieprzekonująco wypadają korwinowi koliberałowie jak i przecweleni wolnorynkowo narodowcy w roli przeciwników ofensywy ''elgiebetyzmu'' i ''homokomuny'' jakiej właśnie doświadczamy, bowiem gender który robi tu za podstawę ideologiczną ww. patologii, to nic innego jak posunięta do
skrajności radykalizacja dążeń indywidualistycznych, a więc stricte
liberalnych, czy wręcz libertariańskich. ''Konkretnie oznacza to nową
praktykę i tworzenie anty-norm: homoseksualizm, a nawet stosunki
kazirodcze [ wg Butler ], proponowane są jako środki polityczne, aby
zmusić państwowe prawodawstwo do uchylenia dotychczasowych norm i aby
umożliwić indywidualny wybór zmiennych aktywności płciowych. Państwo i
prawo w odniesieniu do płci są niepotrzebne: państwo zostaje
zatomizowane w indywiduach, o których płeć czyli [ poprzednią ]
orientację płciową nie wolno dłużej stawiać pytań'' [ koniec cytatu ]. Zamierzonym
efektem ma tu być ''poliamoryczna anarchia relacyjna'', czyli rozpad
wszelkiej wspólnoty, skrajnie indywidualistyczna jak w psychopatycznych
rojeniach Ayn Rand czy Rothbarda, otwierając tym samym wrota piekła arbitralnej uznaniowości, boć w świecie ''płynnej tożsamości'' zakwestionowaniu ulegają nie tylko płeć, ale i rasa, wiek i w końcu przypisane na stałe poszczególnym jednostkom imiona i nazwiska. Umożliwi to bezkarne dokonywanie wszelkich najgorszych występków z mordami i gwałtami włącznie, o pospolitym już złodziejstwie nie wspominając, gdyż przestępca będzie mógł rżnąć głupa, że jest całkiem inną osobą niż w momencie popełniania zbrodni. Zresztą jakiś brazylijski gangol próbował wyciąć podobny numer zmieniając na pokaz swą ''płeć kulturową'', by uniknąć odpowiedzialności karnej, póki co daremnie na szczęście, ale czekać tylko jak stanie się to powszechną praktyką jeśli tylko genderowa kategoria ''tożsamości urojonej'' zyska status oficjalnie uznawanej sankcji w prawodawstwie, o ile w ogóle będzie ono jeszcze wtedy możliwe, co wątpliwe w świetle omawianych tu konsekwencji fundamentalistycznego ''wolnościowizmu''. Rzeczywiście pryncypialny liberalizm musi prowadzić do
prawa dokonania secesji przysługującego nie tylko jakiejkolwiek
grupie społecznej, która tego zapragnie [ np. Ślązakowców ], ale
nawet każdemu poszczególnemu obywatelowi, o czym otwarcie pisał
Mises. Dziadzio tylko nie przewidział, iż ostateczną tego
konsekwencją jest możność wypisania się z wszelkiej ludzkiej
wspólnoty, post-humanistyczna rezygnacja ze statusu człowieka jako
takiego, w tym fundamentalnych dla jego kondycji ograniczeń
związanych z płcią, rasą czy ograniczonością śmiertelnej
egzystencji - jak widać libertarianizm swoim rozwolnościowym
radykalizmem może również mieścić się w formule omawianej tu
biopolityki, nawet jeśli zdecydowana większość jego wyznawców w
swej tępocie nie zdaje sobie z tego sprawy.
Rozpad struktur społecznych i politycznych zachodzący w świecie szeroko pojętego Okcydentu, tamtejsza anarchizacja życia publicznego stanowi rewers procesu globalizacji,
bowiem realna władza skupiając się w rękach wąskiej grupy światowej
oligarchii alienuje się, odrywa od egzystencji zwykłego obywatela danego
kraju. Nie szkodzi więc tejże plutokracji, że całe połacie metropolii a
nawet państw podlegających jej nie-rządowi, zaczynają przypominać
upiorne skrzyżowanie dystopijnej gry komputerowej z ordynarnym
[anty]politycznym pornosem. Starczy wymienić choćby administrowane przez
nastawionych globalistycznie Demokratów Chicago, które z racji ogromnej
przestępczości i liczby ofiar przekraczającej znacznie straty wojenne
wojsk USA zyskało slangowe miano ''Chiraq'', od połączenia nazwy miasta i
Iraku w brzmieniu angielszczyzny. Nie może też dziwić, iż przy takim
obrocie spraw aktor porno Dżordżu wyrasta na bohatera i męczennika
naszych czasów, to jedynie symptom powszechnego nierządu, obsceny i
chamstwa w jakim nurza się od dłuższego już czasu nasze życie publiczne
niczym burdel, oznaka jego deprawacji. Od dawna też zakazane dzielnice
amerykańskich i zachodnioeuropejskich aglomeracji prezentują się niczym
miejskie dżungle zamieszkiwane przez neoplemienne hordy gangów
sprawujących na ulicach faktyczne rządy, z własnymi rytuałami jak
porywanie kobiet członków konkurencyjnej bandy i zbiorowy gwałt na nich,
aby tamtych upokorzyć. Jak powiedziano globalnej mafii nijakiej szkody
to nie czyni, bowiem nikt z tych dzikusów nie przedrze się przez zasieki
jakimi otoczone są wille i osiedla najbogatszych [ póki co... ], za to
stanowią oni wygodne narzędzie w ich rękach co właśnie możemy obserwować
na ulicach amerykańskich miast. Nawiasem powszechna kryminalizacja i
rządy ulicznych gangów są nie tylko dowodem upadku państwa, ale
paradoksalnie i jego nieodzowności, bowiem mafia zastępuje państwo
stanowiąc odpowiedź na zapotrzebowanie społeczne jakim jest naturalna
konieczność zaprowadzenia jako takiego choćby ładu, o ironio ochrony
przed chaosem niekontrolowanych walk każdego z każdym. Bandyci
pobierają za to opłatę w postaci haraczu, tak jak rząd za pomocą opodatkowania
obywateli, zapewniając przy tym członkom gangu jak i solidaryzującym
się z nimi mieszkańcom poddanych ich władzy dzielnic elementarne
poczucie wspólnoty. Oczywiście realizują to w zwyrodniałej, groteskowej
postaci okazując przy tym dobitnie, jak w praktyce wygląda
anarchistyczny, libertariański ''ład bezpaństwowy'' utworzony całkiem
''oddolnie'' i ''spontanicznie'' jak Rothbard przykazał, gdy nie
znajduje wyrazu w dojrzałych, rozwiniętych instytucjach państwa [ no
chyba, że twierdzimy jak wyłysiały kuc Bożydar Wiśniewski, iż istnienie
karteli jest li tylko wynikiem rządowego interwencjonizmu, i bezeń
patologia zaniknie ]. Oto wymarzona przez rozwolnościowców
''prywatyzacja'' przestrzeni publicznej w realu, spełniony sen
anarchokapitalistów, gdzie ochronę zapewniają prywatne agencje
zastępujące policję, i inne instytucje ''opresyjnego państwa''
abdykującego już na całej linii ze swej porządkującej roli i monopolu na przemoc. Otwiera to
pole dla uwolnionej z wszelkich rygorów ''wolnorynkowej'' gry sił, nieustannie w sytuacji rozproszenia władzy na ''tymczasowe strefy autonomiczne'' toczącej się między nimi walki
ulicznych gangów o podział zysków z handlu narkotykami i prostytucji, wprawdzie
brutalnie łamiącej zasadę nieagresji błędnie zwanej ''aksjomatem'', ale
kto by się takimi pierdołami przejmował, gdy wokół trwa gorąca ''debata'' za pomocą kul ołowiu [ jak powiedział Przewodniczący Mao: ''wy macie rację, lecz my mamy karabiny'' ].
Globalny rozstrój następuje jako się rzekło także odgórnie: weteran amerykańskiego wywiadu elektronicznego William Binney zwrócił uwagę na mało eksponowany publicznie fakt, iż NSA powierza nadzór nad swymi bazami danych zewnętrznym kontraktorom, oznacza to ni mniej ni więcej, iż prywatne firmy pasożytują na państwowej infrastrukturze wywiadowczej, co pozwala im uprawiać szpiegostwo przemysłowe na niespotykaną dotąd skalę. Facet jak mało kto wyznaje się na kwestiach technologicznych, więc chyba wie co mówi, gdy powiada, że nawet stosunkowo nieskomplikowane algorytmy pozwalają odsiewać ogromne liczby danych z którymi nigdy nie poradziłby sobie nawet cały sztab ludzi, dzięki temu więc globalne koncerny mając dostęp do prywatnych kont poszczególnych obywateli mogą pod tym kątem z dużą dokładnością profilować swoje strategie marketingowe. Na tym właśnie polegała afera z ''Cambridge Analytica'', aczkolwiek jest to powszechną praktyką jak widać, której w tym wypadku nadano rozgłos jedynie dlatego, iż opisaną technologią posłużył się ''nie ten kto trzeba'', spoza wewnętrznego kręgu zblatowanej oligarchii globalistów. Upada tym samym jeden z mitów ''szkoły austriackiej'' w ekonomii o niemożności ''centralnego planowania'', z racji niemożności rzekomo ustalenia preferencji poszczególnych konsumentów, kapryśnych do tego w swych potrzebach. Jak widać obecnie kapitalistyczne jak najbardziej koncerny mają już ku temu niezbędne narzędzia, zresztą nie znając tego nawet i tak mogą kształtować dowolnie upodobania i nawyki klienteli, co opisałem już dość obszernie w poście traktującym o konsumeryzmie jako wyśmienitym instrumencie ekonomicznej, i nade wszystko politycznej kontroli mas. Skądinąd zabawne, iż o ironio to nikt inny jak sam Rothbard przekonująco wykazuje w swym ''Wall Street, banki i amerykańska polityka zagraniczna'', którego polski przekład ukazał się niedawno, że to czołowi tamtejsi finansiści i przemysłowcy stali za jankeskim imperializmem, ustanowieniem bankowości centralnej i ''wielkiego rządu''. Nawet wynajdywali w tym celu specjalne instrumenty finansowe, ustawiając niemal cały system ekonomiczny pod potrzeby amerykańskiego militaryzmu np. cytuję:
''Centralizując rezerwy, stając się uprzywilejowanym przez rząd
pożyczkodawcą ostatniej szansy dla banków, Fed umożliwił systemowi
bankowemu zwiększanie ilości pieniądza i kredytu, finansowanie pożyczek
dla aliantów oraz utrzymywanie wielkiego deficytu budżetowego po
przystąpieniu przez USA do wojny. Ponadto, pozornie dziwna polityka Fedu
polegająca na stworzeniu od podstaw rynku akceptów, a następnie poprzez
zgłaszanie gotowości zakupu akceptów według stawki subsydiowanej,
umożliwiła Fedowi redyskontowanie akceptów przy eksporcie amunicji.''
Z kolei Sutton, który także był libertarianinem, w swojej biografii Roosevelta eksponującej jego związki z wielką amerykańską finansjerą, nie pozostawia złudzeń, iż to jej dziełem był New Deal, który stanowił jedynie powielenie rozwiązań faszystowskiego korporacjonizmu w ówczesnych realiach USA, podobnie jak nierozłącznie z tym związane ustawodawstwo socjalne dla robotników, i szeroki program ubezpieczeń społecznych. Lobbowali za ich wprowadzeniem jeszcze od końca lat 20-ych czołowi finansiści i spekulanci giełdowi jak Bernard
Baruch [ ''szara eminencja'' rooseveltowskiej administracji,
odpowiednik wilsonowskiego płk. House dekadę-dwie wcześniej ], czy prezes General Electric Gerald Swope. Z powtórką New Dealu już na skalę planetarną mamy z grubsza do czynienia pod postacią ''zielonego ładu'', i planowanego przez globalny kapitał ''Wielkiego Resetu'' dotychczasowej ekonomii, nie pojmuję więc doprawdy jak wiedząc to wszystko nadal można utrzymywać jeszcze, że kapitalizm może mieć cośkolwiek wspólnego z ''wolnym rynkiem''. Najwidoczniej wszyscy ci obrzydliwie bogaci ludzie stojący na czele globalnej gospodarki nie znają się na ekonomii, skoro tak uporczywie lansują etatyzm, nie to co austriaccy gołodupcy:). Mówiąc zaś serio powtórzyć mogę jedynie, iż kuceria przypomina żałosnych białorycerzy, którzy uparli się bronić urojonej cnoty swej kapitalistycznej księżniczki, która wcale tego nie potrzebuje, gdyż zwykłą k*wą jest. No dobrze, ale jak ma się to do obranej tu tematyki rozstroju rządowego? Otóż rozrastając się, paradoksalnie państwo ulega odgórnej anarchizacji, jego poszczególne agendy prowadzić zaczynają samodzielną i często konfliktową wzajem politykę. Widać to szczególnie jeśli idzie o tajne policje, wszędzie właściwie stanowiące ''państwo w państwie'', jak zauważył Binney nie ma obecnie chyba takiego rządu, który w pełni kontrolowałby własny nominalnie jedynie wywiad, i ogólnie służby. Chaos pogłębia jeszcze to, iż w każdym niemal państwie takichże służb, cywilnych jak i wojskowych, jest po kilka co najmniej, z własnym ogromnym budżetem i personelem, zaciekle rywalizujących nie tylko z analogicznymi wywiadami obcych rządów, ale i może nade wszystko ze sobą w obrębie kraju. Obrazu nędzy dopełnia wspomniane wyżej pasożytowanie prywatnych korpo, oraz wynajmowanych przez nich agencji wywiadowczych na państwowej infrastrukturze szpiegowskiej, co pozwala im nie tylko na manipulację konsumentami, ale i utrącanie na własną już rękę niewygodnych polityków czy przedsiębiorców. Tak więc obrazowi rozpasanego motłochu na ulicy odpowiada co gorsza anarchia panująca jak wszystko na to wskazuje w obrębie tzw. ''głębokiego państwa'', niestety wygląda na to, iż spiskowe teorie przedstawiające go jako sterujący wszystkim zza kulis, zgodnie i w sposób zorganizowany działający ''rząd światowy'', lożę masońską czy inszy ukryty sanhedryn, okazują się zbyt optymistyczne i bardzo ale to bardzo naiwne...
Z faktu, iż obecnie to społeczeństwo stało się polem permanentnej wojny, a teren walk przeniósł się do jego wnętrza, doskonale zdaje sobie sprawę reżim Łukaszenki, który już 2 lata temu przeorientował pod tym kątem swą doktrynę militarną. W praktyce przełożyło się to na większą rolę nadaną w konflikcie siłom specjalnym, tak działającym jako zamaskowani w tłumie prowokatorzy, jak i otwarcie w pełnym umundurowaniu i pod bronią, widać to też w ich wyposażeniu, gdzie sprowadzane z Chin, a produkowane na amerykańskiej licencji opancerzone wozy bojowe zastąpiły o wiele mniej mobilne, i nieprzystosowane do walk miejskich oraz starć ulicznych transportery opancerzone czy czołgi. Militaryzacja policji jest zresztą procesem globalnym i powszechnym, od dekady co najmniej jak nie dwóch już obserwowanym także w USA jak i państwach zachodniej Europy, coraz częściej też zastępowanej tam przez formacje jawnie wojskowe, w obliczu abdykacji dotychczasowych służb mundurowych z pełnienia straży porządku publicznego. Wyliczanie konkretnych uwarunkowań niepokojów społecznych zarówno w Stanach jak na Białorusi wykracza poza ramy niniejszego wpisu, pozwolę sobie więc jedynie na złośliwą nieco uwagę, iż ''baćka'' mimo swej cwanej przebiegłości i podjętych na wypadek buntu przygotowań, okazał się pospolitym idiotą olewając programowo covidową pandemię. Sytuacja najwidoczniej przerosła horyzonty umysłowe dyrektora kołchozu, pozbawił się przecież w ten sposób wyśmienitego narzędzia biopolitycznej pacyfikacji rewolty w zarodku, wszystkim buntownikom mógłby wtedy zafundować przymusową kwarantannę dla ich zdrowia rzecz jasna:). Nawiasem entuzjastom prawoczłowieczych protestacji tak za oceanem, jak i tuż za naszą wschodnią granicą dziwnie jakoś nie przeszkadza brak zachowania podczas nich ''dystansu społecznego'', toż każdy tłumny wiec zwolenników BLM czy białoruskiej opozycji stanowi potencjalny rozsadnik epidemii w nieporównanie większym stopniu, niż byle pogrzeb lub wesele na 150 osób + jedna! Zarazem ciż sami osobnicy skłonni są traktować równie masowe protesty przeciwników antykoronawirusowych obostrzeń jako ''pospolitą szurię'', z pozoru absurdalna niekonsekwencja, lecz typowa dla zdeklarowanych kontestatorów opresyjnego ''fallogocentryzmu'', czyli zwykłej logiki. Nie przesądzam tym samym o słuszności lub nie jednych i drugich, a tylko konstatuję ten oto fakt, iż pandemia wywołuje w praktyce konieczność zaprowadzenia stanu militarnej mobilizacji społecznej, i powoduje zarazem chaos walk wewnętrznych, wszakże bez oficjalnego wypowiadania wojny [ co wcale nie oznacza zaraz, iż ktoś w tym celu to właśnie zaplanował, niczego takiego nie twierdzę z braku dowodów i by nie ulec pokusie siania dezinformacji ]. Jeśli zaś stawiamy już kwestię ''interioryzacji'' wojny, przeradzającej się w permanentny konflikt wewnątrzspołeczny, nie sposób poczynić krótkiej choć wzmianki o Antifie, działającej na zasadzie ''ideologicznej franczyzy'', luźnej konfederacji bojówek powiązanych wszakże siatką nieformalnych relacji i zespolonych jednym szyldem i polityczną marką, toż samo można rzec o ich konkurencji w postaci nacjonalistycznych ''autonomistów''. Hybrydą takowych organizacji z bardziej sformalizowanymi strukturami, są formacje islamistyczne jak choćby somalijski Asz-Szabab, trafnie nazwany przez polskiego badacza ''terrokorporacją''. Zapewne antycypują one efemeryczne parapaństwa przyszłości o nieustalonych, ''płynnych'' granicach i programowo mętnym zakresie kompetencji, lokując się po całości w ''szarej strefie''. Widoczne to jest w ich finansowaniu opartym o tzw. ''hawalę'' czyli pozapaństwowy system transferu kapitałów na międzynarodową skalę, obywający się w dużej mierze bez sformalizowanego obiegu pieniądza w postaci banków, i kosztownych często procedur. Nawiasem, ciekawostka taka, islamiści też chcą być ''eko'' - wspomniany Asz-Szabab na rządzonych przez się terenach zakazał bezwzględnie stosowania jednorazowych foliówek, od teraz są one tam ''haram''!
Insza inszość, że duch UE i globalne trendy również sprzyjają total[itar]nej anarchii - w niniejszym
krótkim wykładzie budyniowaty radca prawny gładko prawi o obecnej
''multicentryczności'' źródeł prawa powołując się w tym, a jakże, na
prof. Łętowską. Bełkot jakich mało bo albo centrum jest jedno lub nie
ma go w ogóle, oznacza to w praktyce że państwa narodowe tracą monopol
na stanowienie prawa, coraz częściej zastępowane w tym przez supranarodowe
struktury jak UE, które w dodatku preferują tryb tzw. ''soft law''
operując w quasiprawnej ''szarej strefie''. Tłumaczy to istnienie takich
[po]tworów jak tzw. Eurogrupa, czyli zgromadzenie ministrów finansów
strefy euro, gdzie rzecz jasna rozstawia wszystkich po kątach
przedstawiciel Rzeszy, a o której to na oficjalnej stronie stoi iż
stanowi jedynie ''nieformalne gremium''. I mimo to ''ściśle koordynuje
politykę gospodarczą'' państw tejże strefy, podejmując wiążące decyzje w
tak żywotnej dla egzystencji dziesiątek milionów ludzi dziedzinie jak
kondycja ekonomiczna ich państw, choć nie ma ku temu żadnej podstawy
prawnej ! [ tak oto rzekome ''soft'' nabiera ciężaru jak najbardziej ''hard law''
]. Dobrze, że ''budyń'' nie zapędza się w swej radykalnej koncepcji
''procesualnego'' prawa aż do zanegowania potrzeby istnienia jego
sformalizowanych podstaw w postaci kodeksów itp. jedynie-aż mocno je
relatywizując, bo inaczej stąd tylko krok do totalnej niemal
arbitralności ''rewolucyjnego sumienia'' bolszewickich komisarzy, oraz
radosnej twórczości teoretykopraktyków sowieckiego ''wymiaru
niesprawiedliwości'' jak Wyszyński. Niemniej mimo deklarowanego
''praktycyzmu'' nader idealistycznie podchodzi do sprawy, wymieniając
wśród czynników decydujących o ostatecznym, realnym kształcie prawa
klarującym się w jego stosowaniu przez sędziów, a więc oddziałujących na
nich bezpośrednio, jedynie ich wykształcenie, uznawane wartości itp. Być
może polityczna poprawność, bo nie chcę powiedzieć zwykła głupota, nie pozwala mu wspomnieć choćby o zasadniczej kwestii
jaką jest charakter danego prawnika, jego podatność lub nie na korupcję
polityczną lub finansową, bo cóż z tego, że dysponujemy niemal
doskonałym systemem przepisów i sankcji, jeśli za ich wymierzanie biorą
się miernoty czy wręcz kanalie ? W dodatku nawet gdybyśmy mieli do
czynienia z prawym sędzią lub prokuratorem może on wpaść w bagno systemu
ustawionego pod potrzeby rządzących, obojętnie czy tyczy to władz na szczeblu centralnym, międzynarodowych struktur w typie UE i korporacji, lub
lokalnych sitw, które go zgnoją jeśli nie będzie im posłuszny wydając
niesprawiedliwe w ich poczuciu wyroki, kolejny fundamentalny dla realnego, praktycznego
wymiaru prawa aspekt całkiem tu pominięty. Zmroziła mnie też informacja podana przez panią prawnik na wstępie powykładowej dyskusji, że w
dziedzinie badań nad ciałem ludzkim obowiązuje powszechnie wspomniane
wyżej ''soft law'' - jak
niby umowy o których fachowa analiza powiada wprost iż ''pozostają
usytuowane wręcz na granicy pojęcia prawa'', a więc właśnie jego ''szarej
strefy'', mogą regulować tak delikatną i fundamentalną dla człowieczej
egzystencji materię ?!
Na finał próbka jedynie omawianego tu rozstroju prawnego globalistycznej anarchii, nieformalnego totalitaryzmu jakiego widmo nad nami ciąży, służącemu rozparcelowaniu wszelkiej stałej wspólnoty i tożsamości, w imię podniesionej do rangi absolutu prywaty. Oto upiorny bełkot usiłujący
jakoś pogodzić dialektycznymi łamańcami tą ''potworność g... i ognia'', że przywołam jednego z
faktycznych patronów ''europejskiej integracji'', swoistą kazuistyczną psychoanalizą pokazując nieświadomie z
jakim chaosem i kuriozum mamy tu do czynienia :
''W ramach argumentacji walidacyjnej dochodzi do rozstrzygnięcia, co stanowi normatywną podstawę decyzji. W omawianym przypadku podstawą tą jest art. 55 Konstytucji RP, stanowiący w swej treści zakaz ekstradycji obywatela polskiego. W modelowym przebiegu fazy, wybór ścieżki walidacyjnej poprzedza argumentacja tzw. pre-interpretacyjna. Jest ona wynikiem pewnych odczuć i skojarzeń, jakich doświadcza podmiot dokonujący wykładni przy pierwszym zetknięciu z materiałem normatywnym. Uważam, że już w tym miejscu otwiera się pole dla działania koncepcji multicentryczności. W swym założeniu ma ona wypracować w podmiotach stosujących prawo poczucie funkcjonowania w porządku prawnym, gdzie istnieje kilka „centrów” (w tym wspólnotowe) tworzących i interpretujących prawo, niepowiązanych ze sobą hierarchicznie. Mając takie poczucie, podmioty te już na etapie intuicji , będą w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy cień regulacji wspólnotowych na dany problem prawny pada. Burzy to dotychczasowy sposób myślenia o prawie. W rzeczywistości unijnej stanowi jednak konieczność. Patrząc w ten sposób możliwe jest uznanie, że oprócz regulacji krajowych w postaci art.55 Konstytucji, normatywną podstawę decyzji stanowią także regulacje wspólnotowe. Regulacjami tymi może być przepis prawny np. decyzja ramowa w sprawie europejskiego nakazu aresztowania, przepis traktatowy (art. 10 TWE) lub najczęściej stosowane w Unii - orzeczenie ETS.''
- uczucia, intuicje, cienie... Istny ''romantyzm systemowego bezprawia''!