sobota, 19 czerwca 2021

Od Pinocheta do elgiebeta.

...czyli potrzeba nam dyktatury a nie wodza! Ni wodzyni takoż w postaci Pierwszej Obywatelki, to jest dominy politycznego kastrata Hołowni. Najsampierw powrócę do dysputy ze znajomymi, o jakiej wspominałem na wstępie poprzedniego wpisu. Osią sporu między nami było min. niedopuszczanie z ich strony do myśli, iż Zachód jakiego Polska jest rubieżą może przegrać w rywalizacji z [afro]Azją, a nawet jeśli zachowa swój dotychczasowy status hegemona, na pewno w niczym już nie będzie przypominać jego wizji nadal kołaczącej się w głowach polskich antykomunistów starej daty. Dodam przy tym, że mowa tu o inteligentnych jednostkach, z innymi zresztą się nie zadaję, żadnych tumanach. Tymczasem wszelkie znaki na ziemi świadczą aż nadto dobitnie, iż Okcydent obrał kurs na ścianę i przez to nawet mocno niepewny triumf okaże się dlań iście pyrrusowy. Nie muszę szukać daleko dowodów i świadectw, mam je tuż pod nosem w mych Kielcach. Pojmuję ludzi, którzy dla realizacji swych planów w dziedzinie polityki miejskiej obstawiają zwycięstwo czołowej przedstawicielki ''frakcji nieheteronormatywnej'' w miejscowym PO, jaką jest ''samorządowczyni'' Agata Wojda. Jest to wybór jak najbardziej pragmatyczny politycznie patrząc w krótkiej perspektywie, w kontekście trendu powrotu do władzy ''stronnictwa pruskiego'' o czym świadczą wybory w Rzeszowie, wywołanego zmianą koniunktury międzynarodowej - co skądinąd okazuje jedynie jak bardzo nań wrażliwa jest polityka krajowa i to nawet na poziomie samorządowym, będąc w istocie jej funkcją. Wszakże taż sama Wojda, która pewnie niestety zostanie w końcu ''prezydętą'' Kielc [ tak ją podczas wyborów w Rzeszowie przedstawił już sam Czaskosky ], reprezentuje na miejscu wraz z Chłodnickim z postkomunistycznej ''lewicy'' imitacyjną modernizację na modłę zachodnią w wydaniu lokalnym. Złośliwa ironia losu polega bowiem na tym, iż post-polskie masy dały sobie ożenić, że ordynarny zabobon i ciemnota jakimi w istocie są LGBT i gender stanowią rzekomy ''progres''. Tymczasem rzeczy mają się tak, że nie zajdziemy nigdzie daleko z postępacką kołtunerią, co uwierzyła iż za pomocą neoszamańskich formuł magicznych zwanych dla niepoznaki ''wypowiedziami performatywnymi'', można dowolnie zmienić sobie płeć, rasę czy w ogóle człowieczy status. Skądinąd ciekawe, że jakoś nikt póki co nie podnosi podobnych postulatów jeśli idzie o stan majątkowy czy stratyfikację społeczną, a niby czemuż nie? Przecie na mocy tej osobliwej ''logiki'' jeśli czuję się bogaty to nim jestem i już! Wszystkim co bredzą serio o ''indywidualnym wyborze'' posuniętym na szczyt absurdu, radzę przeprowadzić niniejszy eksperyment: podjąć próbę zakupu a jeszcze lepiej spłaty rachunków oraz należności podatkowych za pomocą sreberek od cukierków czy dowolnych innych artefaktów, jako ''indywidualnym środkiem płatniczym'' ustanowionym takowym na mocy swej jednostkowej, całkiem arbitralnej decyzji. Sądzę że pani przy kasie a tym bardziej skarbówka bardzo się uraduje, jeśli zaś nie wykażą zrozumienia będzie można poskarżyć się na pieniężną dyskryminację z ich strony, posądzając przy tym o - bo ja wiem - ''walutofobię''? Nie widzę przeciwwskazań, tym bardziej że pieniądz zwłaszcza papierowy o wirtualnym już nie wspominając, to efekt umownej konwencji sztucznie ustanowionej przez człowieka, poniekąd ''finansowy gender'' w stanie czystym. Żarty żartami, ale w istocie rzecz jest śmiertelnie serio: nie jestem korwinową stuleją, stąd nie zamierzam bredzić za Januszem o tym jak to rzekomo kobiety ''opóźniają postęp'', nie mam więc nic przeciwko studiowaniu przez nie na uniwersytetach, o ile tylko faktycznie na to zasługują dzięki swym umiejętnościom intelektualnym. Natomiast o jakim rozwoju można mówić w przypadku absolwentek zawdzięczających swe dyplomy li tylko ''słusznemu'' pochodzeniu, tym razem płciowemu a nie klasowemu jak za dawnej komuny, które programowo odrzucać będą logikę jako przejaw samczego ''fallogocentryzmu''? - pomijam że część z nich będzie tak naprawdę mężczyznami udającymi ''facetki'', ale ostawmy to już... Przypomnę też com pisał ostatnio, bo nigdy dość: jeśli Kreml przejmą LGBTarianie, sen amerykańskich globalistów jak Brzeziński o ''rozszerzonym Zachodzie'' rozciągającym się ''od Vancouver po Władywostok'' stanie się realnym koszmarem Polski, wtedy naprawdę ''finis Poloniae''.

Jak bardzo poronionym byłby obiór Wojdy na ''prezydętę'' Kielc okazuje dowodnie świeża inba na granicach UE, gdy brukselskim decydentom ląduje na twarzy rykoszetem ich proimigrancki obłęd sprzed paru lat. Mowa o perfidnym nasyłaniu przez reżim Łukaszenki, zapewne z poduszczenia Moskwy migrantów z Bliskiego Wschodu, szczególnie na Litwę ale i Polska rzecz jasna jest w polu rażenia na pierwszej linii. Pomnę zaś dobrze jak podczas poprzedniego kryzysu migracyjnego Agata Wojda, jeszcze wtedy jako rzeczniczka świętokrzyskiej wojewodziny z ramienia PO, gardłowała ostro za przyjmowaniem nachodźców. Nie widziała w tym przeszkód uznając, że ''poradzimy sobie organizacyjnie'', i ubolewając przy tym obłudnie i ślepo, iż ''większym problemem jest zmiana mentalności związana z postrzeganiem uchodźców szczególnie, gdy reprezentują całkowicie odmienną kulturę czy religię''. Okraszając to zaś bezmyślnym pseudohumanitarnym bełkotem, zawierającym odrażający szantaż emocjonalny ''wyrażając nadzieję, że Polacy okażą się solidarni z tymi ludźmi tak jak solidarne były z nami kraje Unii Europejskiej które masowo przyjmowały naszych rodaków szukających schronienia i szans na lepsze życie'' - cytat za rozmową Radia Kielce. Wypadałoby stąd zapytać ją, czy gdy dziś jest ''wiceprezydentynią'' Kielc także równie gorąco opowiada się za przyjmowaniem nachodźców przerzucanych via Białoruś. A nie, czekaj - teraz to ''co inszego'', okazałaby się jeszcze ''[biało]ruską agentką'' w dodatku ''homofobicznego'' reżimu. Można już przeto mówić otwarcie bez narażania się na zarzut ''oszołomstwa'' o ''broni masowej migracji'', ba: nie grozi nawet ostracyzm w przestrzeni publicznej jako ''faszyście'' za alarmowanie, iż wśród nachodźców kryją się terroryści! Powiadam to co innego jednak, ''ruska agentura'' i w dodatku ''homofobiczne'' ćwoki, się wie. Boże, jacy ci ludzie są żałośni ze swym prawoczłowieczym, ''tęczawym'' pierdolcem ideologicznym i jak łatwo dają się przez to ogrywać nawet pomniejszym tyranom jak białoruski kołchoźnik...Trafnie więc akurat wytknął Ziemkiewicz onegdaj jednemu działaczowi lokalnej ''gejozy'', dlaczegóż to czczą rocznicę burd w amerykańskim Stonewall [ skądinąd mafijnej knajpy dla zboków ], a nie jakiś rodzimy przykład opresji ''kochających inaczej''? Ano bowiem takowym jest akcja ''Hiacynt'' za późnej komuny, przeprowadzona przez SB-ecję, jakże to tak jednak, przyznać otwarcie iż twarda lewica jakby nie było prześladowała homoseksualistów?! W dodatku nasilenie całej operacji przypadło na czas wiceministrowania PRL-owskim MSW tatki pana Gduli, byłego członka i posła ''Wiosny'' Biedronia, która jako poroniony od początku projekt polityczny sczezła właśnie na dniach po cichu. Nie dziwi stąd, że pan Maciej jako nieodrodny syn swego ojca, broni ''Hiacynta'' jako ''akcji prozdrowotnej'', formy socjalistycznej ''higieny społecznej'' można by rzec... Nawiasem: Małga Kubiak, nieszczęsna ofiara ojca poety-pedofila [ w skrócie PP ], w której to art-pornosie Maciej ''stalowa dziewica'' Poręba rżnął hopaka, broniąc go idiotka pogrążyła całkiem do reszty. Otóż dojebała otwartym tekstem, że jego ojciec z kolei Bohdan Poręba, znakomity skądinąd reżyser ale przy tym skończona polityczna świnia [ zupełnie jak Wajda ], dzięki niej mógł prowadzić próby w pedalskim ''Le Madame'' do ''Zmartwychwstania'': sztuki na motywach ''Wesela'' Wyspiańskiego autorstwa Lusi Ogińskiej, konkubiny innego wybitnego [ piszę to bez ironii ] przedstawiciela ''frakcji patriotycznej w PZPR'' Rycharda Filipskiego. ''Dzieło'' to dedykowane pamięci Endrju Leppera wykuwano więc w miejscu, w którym ponoć ''antyfaszysta roku'' Simon Mol miał z rozmysłem zarażać po darkroomach HIV-em białe, ''wyzwolone'' z mózgu kretynki dumne zapewne, iż walczą z rasizmem ruchając się z Murzynem. Okazuje się stąd, iż żyjemy w kraju, gdzie w zajeżdżającym spermą i gównem klubie dla perwersów endokomuna mogła odstawiać pseudo-bogoojczyźniane harce, taka to panuje tu ''nietolerancja'' [ he he he he ]. Jednym słowem LGBT stanowi formę obcej nam agresji politycznej i antykulturowej zza oceanu, podobnie zresztą jak libertarianizm, dlatego nie dziwi mariaż i wzajemna mutacja obu wirusów ideologicznych jakie właśnie zachodzą.

Cieszy więc, że podobna myśl zaczyna przebijać się w końcu z takich nor internetowych jak niniejsza, o czym świadczy artykuł opublikowany niedawno na portalu narodowców ''Nowy Ład''. Niesmak budzi jedynie prostackie zrównywanie przez autora z ''szurią'' i ''foliarzami'' wszystkich żywiących uzasadnione śmiem twierdzić wątpliwości co do skuteczności obecnych szczepień, a sam się do nich zaliczam. Prędzej na miano ''płaskoziemców'' a nade wszystko zwykłych głupków zasługują ci, co sądzą że szczepionka ze ''100% skutecznością'' zabezpieczy ich przed zachorowaniem, gdy tymczasem może ona jedynie wspomóc organizm aby nabrał odporności: wydawałoby się elementarna i powszechna wiedza biologiczna, ale jak widać nie. Niemniej wypada zgodzić się z zasadniczą tezą Miłosza Wyszkowskiego: krajowa prawica stawia się na z góry straconych pozycjach, opierając tylko biernie ofensywie ideologicznej ''tęczawizmu'' i ''postpłciowizmu'' w obronie wyparowującego błyskawicznie z Polski ''konserwatyzmu obyczajowego'' i ''chrześcijańskich wartości''. Tymczasem należy przekonać ludzi nad Wisłą, że genderyzm to ordynarny zabobon i wstecznictwo w najgorszym wydaniu, zagrażające wprost perspektywom naszego rozwoju narodowego jak i jednostkowego z podanych wyżej przyczyn. Nie kryję też satysfakcji z powodu, że dla prawdziwego, a nie przecwelonego wolnorynkowo jak Bosak narodowca, koniecznym jest w tym celu również wypalenie tego raka polskiej prawicy, jaki stanowi koliberalizm, bowiem jak to diagnozowałem od dość dawna w szybkim tempie przemienia się on w LGBTarianizm. Doskonale znać to po mateczniku tej ideologii i jej dosłownie poligonie doświadczalnym jakim było i jest Chile - jak wspominałem poprzednio, obecny pseudo-prawicowy a w istocie liberalny prezydent tego kraju lansuje maniakalnie legalizację małżeństw ''jednopłciowców''. Przypominam, że facet zaczynał karierę polityczną organizując kampanię prezydencką Hernána Büchi'ego, jednego z tzw. ''Chicago boys'' czyli neoliberalnej szkoły ekonomii spod znaku Miltona Friedmana, wspierany w tym przez samego Pinocheta! Powiem straszną herezję dla wymierających kolibów i ogólnie antykomunistów PRL-owskiego jeszcze chowu, ale coś mi mówi, że gdyby Reagan i Thatcherowa żyli do dziś w dobrym zdrowiu, pewnie wiedzeni koniunkturą także wspieraliby ''tęczawe'' parady i paramałżeństwa zboczeńców, dokładnie jak stary Bush czy Misiek Kamiński, który odbył w gruncie rzeczy logiczną drogę ''od Pinocheta do elgiebeta'':). Jeśli więc nie chcemy skończyć jak pomienieni nie tyle z ręką co wprost twarzą w szambie LGBTarianizmu, propaństwowa i rzeczywiście narodowa prawica winna wyzbyć się całkiem wolnorynkowego ciemniactwa. Aczkolwiek podkreślmy to z całym naciskiem jeszcze raz z pozycji rozwojowych, a nie konserwatywnych bo niestety nie ma tu już za bardzo czego nad Wisłą bronić pod tym względem, a i chyba nawet nie warto. Nade wszystko zaś należy wydorośleć wreszcie z infantylnego politycznego ''upupienia'' na jakie skazuje nas bezkrytyczne niemalże zapatrzenie w idealizowany wciąż Zachód, i to nawet przez inteligentne o zgrozo jednostki. Rzecz nie w tym oczywiście, aby w kontrze pogrążać się w autarkii na wzór opisywanych tu dopiero co ''Czerwonych Khmerów'', a jedynie przestać być cholernym owsikiem, włażącym swym białym ''bwana'' w wiadomy otwór, obojętnie z Berlina czy Waszyngtonu [ cóż, jeśli ktoś sądzi, iż ''alternatywą'' jest robienie tego samego Moskwie, Pekinowi czy Tel Awiwowi to... szkoda gadać ]. Bowiem takowa postawa czy raczej należałoby rzec wypięcie  się, oddaje Polskę na pastwę dyscyplinowania stosunkowo tanim kosztem, ustawiając do pionu żenującą argumentacją o rzekomo zagrożonej ''demokracji'' i ''prawoczłowieczyźmie'' nieśmiałymi w istocie próbami samostanowienia, żerującą na naszym zakompleksieniu - w tym akurat wypada zgodzić się z Bartosiakiem. 

Przykro mi, ale dostrzegam w obecnej sytuacji politycznej nad Wisłą pewne niepokojące antecedensy dziejowe - utarło się u nas upatrywać jednoznacznie pozytywnie obóz XVIII-cznych ''reformatorów'' jako ''patriotów'', miano zdrajców rezerwując jedynie dla ''targowiczan''. Tymczasem warto przypomnieć, że wiele z ''oświeconych'' reform doby stanisławowskiej, które do dziś czci obecna Polska, była zaprowadzana za pomocą carskich bagnetów, a tzw. ''patrioci'' toż samo chcieli uczynić dzięki pruskim. Obie postawy miały za wspólny mianownik słabość Rzeczpospolitej i płynącą stąd niewiarę we własne siły a nade wszystko ślepotę na fakt, że ''imperia mają własne interesa'' niekoniecznie pokrywające się z naszymi. O co doprawdy trudno mieć do nich pretensję krzycząc histerycznie ''zdrada!'', bo to dobre tylko dla mentalnych ciot dających się oszwabić. Pojmuję pokusę drogi na skróty u zniecierpliwionych rodzimym ''imposybilizmem'' i ogólną niemożnością rozpanoszoną w kraju, sęk w tym że nawet najlepsze reformy z cudzego nadania będą rozbijać się o bierny niechby opór materii na miejscu, jeśli nie uwzględnią lokalnych realiów i potrzeb. Miotanie się między obcym nam ładem a własnym bezładem to formuła jakże polskiej niestety bezdziejowości ostatnich 200, może nawet 300 lat - wyjściem zeń jawi się tylko ład ustanowiony na własnych warunkach, niechby na skromną skalę ale jednak, nie inaczej. Jeśli Polacy [ i Polki ] nie zdobędą się na faktyczne samostanowienie, dowiodą tym samym jedynie, iż nie zasługują na samodzielny byt jako naród co i jednostki, a wtedy może faktycznie lepiej taką razą niech wymrą rozpuszczając się w globalistycznej pulpie bez granic ni państw, jaka marzy się zupełnie serio co poniektórym oszołomom. Tymczasem jest z kogo brać wzór aby uniknąć podobnie żałosnego losu - ot choćby Lee Kuan Yew, prawdziwy fundator niepodległości Singapuru, jakim tak jarają się libki kompletnie bez pojęcia prawdziwej natury panującego tam reżimu. Podzielam zdanie Marii Kądzielskiej z ''Do Rzeczy'': mnie także ''nieustannie dziwi, jak niewiele osób w Polsce, nawet tych profesjonalnie zajmujących się Azją, zna postać'' tego ''mędrca ze Wschodu''. A przecież ''to przywódca polityczny, u którego rady zasięgali wszyscy kluczowi politycy drugiej połowy XX wieku od Stanów Zjednoczonych, przez Afrykę, Chiny po Europę. Tylko w Polsce nikt nie chciał go poznać'' - co jedynie dowodzi jak bardzo jesteśmy prowincjonalni w naszej ''europejskości'' i ogólnie zapatrzeniu w Zachód z rzeczywiście globalistycznej perspektywy. Kądzielska wprawdzie trafnie wskazuje, iż  ''Polska nigdy nie stanie się drugim Singapurem – jest od niego pod każdym względem różna, ale wiele rozwiązań administracyjnych mogłoby się okazać [ dla nas ] bardzo inspirujących''. Bowiem ''zamykając się na wpływ intelektualny ze Wschodu, tracimy ważną perspektywę, która w najbliższych latach może okazać się niezwykle istotna'' - otóż to! Oddajmy więc na chwilę głos samemu Lee Kuan Yew, przytaczając krótki fragment z obszernego wywiadu, jakiego udzielił amerykańskiemu badaczowi Grahamowi Allisonowi [ twórcy pojęcia ''pułapki Tukidydesa'' ], którego przekład ukazał się już jakiś czas temu na polskim rynku a przeszedł cośkolwiek bez większego echa jako się rzekło. Cóż więc miał nam do przekazania ten rzekomy ''wolnorynkowiec''?:

''Ale nie uznaje Pan USA za wzór dla innych krajów?

- Jako przedstawiciel Azji Wschodniej spoglądając na Amerykę dostrzegam cechy pozytywne i negatywne. Podoba mi się na przykład wolny, łatwy i otwarty charakter relacji między ludźmi niezależny od statusu społecznego, przynależności etnicznej czy religijnej. Dalej podziwiam w Ameryce, to co różni ją od systemu komunistycznego: pewną otwartość na argumenty w kwestii tego co jest dobre i złe dla społeczeństwa, odpowiedzialność urzędników, brak tajemnic i terroru który jest elementem rządów komunistycznych.

Ale w ramach tego system widzę też rzeczy, których nie można zaakceptować: broń, narkotyki, przestępczość, włóczęgostwo, niegodne zachowanie w miejscach publicznych. Sumą tego jest upadek społeczeństwa. Nadanie jednostce prawa do zachowania się dobrze lub źle, wedle własnych kaprysów odbywa się kosztem ładu społecznego. Na Wschodzie najważniejsze jest posiadanie ładu w społeczeństwie, tak by każdy mógł największym stopniu cieszyć się wolnością. Wolność ta może istnieć jedynie w uporządkowanym państwie, a nie w naturalnym stanie chaosu i anarchii. [...]

Czy można powiedzieć, że 25 lat temu bardziej podziwiał Pan Amerykę? Co, według Pana poszło źle?

- To prawda, sprawy uległy zmianie. Wydaje mi się, że ma to związek z erozją moralnych fundamentów społeczeństwa i zmniejszeniem osobistej odpowiedzialności. Liberalna tradycja intelektualna, która rozwinęła się po II wojnie światowej głosiła, że istoty ludzkie dotarły do stanu doskonałego i będzie najlepiej jeśli każdemu pozwoli się robić co chce. To nie zadziałało i nie zadziała nigdy. Pewne cechy natury ludzkiej są niezmienne. Człowiek potrzebuje moralnego poczucia dobra i zła. Istnieje pewne zło i nie ma ono nic wspólnego z „byciem ofiarą społeczeństwa”. Są ludzie źli, skłonni do złych uczynków, a wy przestaliście ich powstrzymywać. Zachód odrzucił etyczne podstawy życia społecznego wierząc, że wszystkie problemy można rozwiązać dobrymi rządami. Na Wschodzie nigdy w to nie wierzyliśmy.''

- na skandal zakrawa, że niniejszy cytat zmuszony jestem przywoływać z nazi-gejowskiego prorosyjskiego xxxportalu, bo nikt inny bodaj nie raczył zamieścić w polskojęzycznej sieci równie obszerny fragment wywodów ''father of nation'' Singapuru, wstyd! Zabawne w ogóle jakich łamańców językowych potrzebują zokcydentalizowani mentalnie obserwatorzy, aby opisać tamtejszy model rządów np. ''liberalizm gospodarczy połączony z aktywną rolą rządu w wyznaczaniu kierunków rozwoju'' w analizie na stronach Instytutu Boyma. Tymczasem z twórcy potęgi Singapuru był etatysta w najlepszym tego słowa znaczeniu, pojmujący doskonale, że podstawą i warunkiem samodzielnego bytu godnej tego miana państwowości jest nade wszystko własna silna armia, a nie bełkot o ''wolnym rynku'' jakim raczą nas kuce:

''Yew rozważa również kwestię, co jest warunkiem koniecznym istnienia państwa? Jego odpowiedź znajdziemy już w drugim rozdziale książki, opisującym utworzenie niezależnej i lojalnej armii, oraz wprowadzenie powszechnej służby wojskowej. Ojciec-założyciel Singapuru wyraźnie podkreśla, że jedynie zdolność ochrony własnych granic gwarantuje utrzymanie państwowości, jak również stanowi pierwszy obowiązek rządu. Dopiero osiągnięcie militarnej niezależności staje się podstawą budowania instytucji państwowych.''

[ str. 5 PDF ]:
 

Dodajmy iż sytuacja Singapuru nie wyglądała pod tym względem komfortowo, zagrożonego w dwójnasób muzułmańską irredentą ze strony islamskich sąsiadów, czyli Malezji i Indonezji, oraz nade wszystko ekspansją komunizmu jakiej szczyt w Azji i Afryce przypada na lata 60- i 70-te, a więc całkiem niedawno - wówczas z tamtej perspektywy można było uwierzyć, że nie tylko Wschód ale lada moment cały świat stanie się ''czerwony''. A teraz zestawmy powyższe deklaracje Lee Kuan Yewa ze słowami doradcy ''drugiego po Bogu'' w obecnej Rosji, czyli ministra obrony Szojgu - mowa o Andrieju Ilnickim, który udzielił niedawno obszernego wywiadu krajowym mediom, jaki Marek Budzisz referując go nazwał ''manifestem rosyjskiego samodzierżawia'', chyba nie do końca słusznie. Otóż wykłada on tam co następuje:

''Dzięki silnemu państwu i armii Rosja ma dziś możliwość działania według własnego uznania, a porządek w niej zależy od jej własnej woli. Suwerenność jest trwałą wartością dla naszej cywilizacji. I trzeba go bronić. [...] Właśnie skuteczna modernizacja, zdaniem Ilnickiego, oznacza, że obecnie Rosja dysponuje jedną z najnowocześniejszych i najlepiej wyposażonych armii na świecie. Nie należy, w jego opinii, na tej podstawie wyciągać wniosków, że w najbliższej przyszłości będzie można zmniejszyć nakłady i wysiłek związany z modernizacją oraz rozbudową potencjału rosyjskiej armii. [...] Ilnicki uważa, że zbrojenia muszą nawet przyspieszyć, co więcej, w związku z tym, iż agresja we współczesnym świecie nie ma wyłącznie charakteru wojskowego, a przede wszystkim zmierza do destrukcji organizmu społecznego, Rosja musi przebudować swój wewnętrzny system sprawowania władzy. Proponuje zastąpienie obecnego, nadmiernie liberalnego a przez to nieefektywnego modelu, systemem władzy typu mobilizacyjnego, w którym wszystkie wysiłki, zarówno w obszarze gospodarczym jak i społecznym i politycznym będą nakierowane na wzmacnianie wojskowych zdolności Federacji Rosyjskiej. [...] Rosja przyszłości to „wewnętrzne imperium narodowe” zbudowane w oparciu o zasadę samodzierżawia, którego nie należy rozumieć w kategoriach przywrócenia monarchii, ale silnej władzy będącej nie tylko częścią rosyjskiego dziedzictwa kulturowego, ale warunkiem koniecznym utrzymania suwerenności, zarówno jeśli chodzi o politykę wewnątrzrosyjską jak i zagraniczną. Szczególnie ten ostatni element „doktryny Ilnickiego” jest istotny, bo mamy tu do czynienia z wizją kraju zmilitaryzowanego, dysponującego silną i stale modernizowaną armią, rządzonego przez autokratycznego lidera, który suwerenność rozumie w kategoriach swobody decydowania przez rosyjskie elity o tym jaką i jakimi metodami politykę uprawia kontrolowane przez nich państwo. Już obecnie Rosja jest z Zachodem w stanie wojny nowej generacji, która oznacza, że przedmiotem agresji nie jest terytorium, infrastruktura czy siły zbrojne ale społeczna sfera mentalna, świat wartości, samooceny, świadomości. Po to aby wygrać tę batalię, Rosja, w opinii Ilnickiego musi odseparować się w niektórych obszarach od Zachodu, w tym od narzędzi jego agresji, jakim jest internet i sieci społecznościowe. [...] Zdaniem doradcy ministra Szojgu Rosja nie powinna całkowicie zrywać ze światem, otoczyć się murem i przekształcić w niedostępną „zamkniętą twierdzę”. Dialog i współpraca są potrzebne, ale „na rosyjskich warunkach”. [...] Rosyjskie siły zbrojne mają, w świetle tej koncepcji, stać się głównym rezerwuarem nowych kadr rządzących państwem i nowych koncepcji rozwoju. Wizja ta jest budowana w wyraźnej, o czym Ilnicki mówi otwarcie, opozycji wobec dzisiejszego stanu rzeczy w którym kadry cywilne, szczególnie w gospodarce, administracji i nauce mają w jego opinii zbyt wiele do powiedzenia.'' 

- najwidoczniej jestem ''ruskim agentem'' i ''dzierżymordą'' w zgodnej opinii czytelników ''Gazety Polskiej'' jak i ''Wyborczej'', bo podpisuję się niemal pod każdym wyżej zacytowanym słowem. Niemal, bowiem nie musimy wcale powielać rozwiązań charakterystycznych dla orientalnej despotii jak i okcydentalnego ''oświeconego absolutyzmu'', by wzmocnić państwo, gdyż jest to możliwe jak najbardziej w ramach republikańskiego paradygmatu ustrojowego, przede wszystkim poprzez odwołanie się do pierwotnej formy dyktatury, tak szpetnie wykoślawionej w bliższych nam czasach przez komuchów i nazioli. Ja zaś właśnie dlatego, że nie chcę komunistycznej ni faszystowskiej dyktatury opowiadam się za jej właściwą dla Rzeczpospolitej postacią, toż samo tyczy mej odrazy dla współczesnych reżimów autorytarnych w Rosji czy Turcji. Natomiast pewnym jest, iż kończy się definitywnie pinochetyzm, jego niegdysiejsi zwolennicy ulegają gremialnie ''tęczawemu'' przecweleniu politycznemu, liberalizm zrzuca niepotrzebną mu już skórę ''konserwatyzmu obyczajowego'', idąc swym zwyczajem tropem naprawdę dużych pieniędzy. Zresztą nawet przyjmując, że realnym jest infantylna wizja w której ''niskie podatki jak za Hitlera'' i gospodarcza ''wolna amerykanka'' robią nam poniekąd automatycznie dobrobyt od pierwszego, niczego by to w istocie nie zmieniło w naszej sytuacji. Bowiem Rzeczpospolita w czasie ''nocy saskiej'' dobrze prosperowała ekonomicznie i rósł jej dobrobyt, co nie miało żadnego przełożenia na stan pogrążającego się wówczas w kryzysie politycznym państwa, to właśnie znaczyło popularne powiedzenie: ''za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa''. Jak skończyła się ta niefrasobliwość oględnie zowiąc wiadomo, dlatego silna rodzima władza, o ile takowa kiedykolwiek w Polsce nastanie, nie może wzorować się na tego typu rozwiązaniach, bo byłoby to dla niej zabójcze, oznaczając odwleczoną lecz nieuchronną agonię. Zdaję sobie sprawę, iż takowy postulat w obecnym kontekście dziejowym brzmi niczym jakoweś ''politykal fikszyn'', sęk w tym iż nie jesteśmy tu wcale odosobnieni: cała niemal Europa ze szczególnym uwzględnieniem tak idealizowanej u nas Zachodniej znajduje się jeśli o to idzie w bodaj czy nie większej jeszcze dupie, jak by to nieprawdopodobnie nad Wisłą brzmiało. Oddajmy ponownie głos Budziszowi, a raczej przytaczanym przezeń niemieckim ekspertom NATO diagnozującym wyzwania przed jakimi obecnie stoi Pakt:

''W opinii Heinricha Braussa i Christiana Möllinga „dużo zrobiono” choć nadal jeszcze jest wiele przed nami. Sama teza, że sporo już udało się osiągnąć, jest dyskusyjna, zwłaszcza jeśli porównany postępy w NATO z tempem zmian w rosyjskich siłach zbrojnych, ale zostawmy z boku dyskusje na ten temat i zwróćmy uwagę na to co zdaniem niemieckich badaczy pozostało jeszcze do zrobienia, bo tego rodzaju zestawienie pozwala zrozumieć stan w którym się znajdujemy. Otóż w najbliższych latach musi skokowo wzrastać to co określają oni mianem „odporności społecznej i systemowej”. Chodzi o świadomość i przeszkolenie wojskowe całego społeczeństwa, które w państwach Zachodu, a Polski z tego grona nie należy wyłączyć, nie zdaje sobie sprawy ze skali ani jakości nowych zagrożeń. Z tym wiąże się ochrona infrastruktury krytycznej przed atakami, zarówno tradycyjną dywersją, jak i realizowanymi w cyber-sferze. W tym obszarze sytuacja, ich zdaniem, jest po prostu zła.''

Doprawdy nie wiem jak oni chcą przeprowadzić coś takiego w skrajnie zindywidualizowanych, przeżartych libertynizmem obyczajowym społeczeństwach europejskich, do których pod tym względem błyskawicznie dołączamy w Polsce, tracąc resztki zdrowych instynktów politycznych wyrobionych w nas przez trudne dzieje i to właśnie teraz, gdy ponownie mogą się nam one przydać!? Z drugiej barbaryzacja relacji społecznych jakie temu towarzyszy jakoś tam rokuje pod tym względem, wszakże przełożyć się może na brutalność walk o ile wybuchną, a przecież nie idzie o to aby stoczyć się do poziomu zdziczałych bestii, lecz umiejętnie i z rozmysłem dozować przemoc. Do tego zaś niezbędna jest jakaś forma dyktatorskiej władzy, ale nie poronione pinoczetyzmy jakimi pałowały się kucerze, ani tym bardziej komuno-faszystowskie, anarchiczne w istocie nowotwory ustrojowe, lecz wyrastająca ze starorzymskiej jak i rodzimej tradycji republikańskiej, oczywiście w postaci dostosowanej do obecnych realiów i wyzwań. Jest dla mnie oczywistym, że jeśli tego nie dokonamy Polska skończy jak Ukraina: państwo frontowe pod ''nierządem'' jakiegoś telewizyjnego pajaca w typie Hołowni - i pewnie tak będzie, ale cóż szkodzi pokusić się niechby o zarysowanie sensownej alternatywy dla tak żałosnego stanu rzeczy? Przynajmniej nie będziemy pocieszać się ''ku pokrzepieniu serc'' ni dorabiać ideologii do własnego spierdolenia [ patrz mesjanizm czy LGBTarianizm jako współczesna mutacja ''polnische wirtschaft'' ], chociaż tyle.

Na koniec osobista uwaga: niniejszy projekt pod nazwą ''stańczyk'' vel ''wolność równość ludobójstwo'' zbliża się z wolna do swego nieuchronnego końca. Od dłuższego czasu noszę się z zamiarem jego definitywnego zamknięcia, bynajmniej w poczuciu porażki czy wypalenia. Wręcz przeciwnie - żywię niejaką satysfakcję, że udało mi się z grubsza przynajmniej dobrze zdiagnozować bieg wypadków dziejowych, to co starożytni chińscy historiozofowie określali mianem ''shi'', czyli trendu właściwego danej epoce historycznej. Wszakże poczucie nieźle wykonanej roboty intelektualnej jakie temu towarzyszy, zaprawione jest sporą dozą goryczy, bowiem trzeźwo widzę, iż kolejny raz Polska nie wykorzysta nadarzającej się okazji, by się wzmocnić a to z racji braku uorganizowania niezbędnej ku temu siły państwowej i narodowej. Dlatego do istnego szału doprowadzają mnie ludzkie spierdoliny nie waham się rzec, które dorabiają jeszcze ideologię do tego prawdziwego ''polnische wirtschaft'', stąd tępię je z taką pasją. Zwyczajnie nie mogę przejść do porządku dziennego nad powszechnym niestety w Polsce przyzwoleniem nie tyle nawet na nieprzestrzeganie przepisów - bo one mogą być różne, durne też - ale co gorsza w ogóle na nieistnienie jakiegokolwiek prawa, ładu i państwa i to ze strony samych jego funkcjonariuszy, mających w teorii stać na ich straży! [ ten fenomen biurokratycznego anarchizmu, czyli sobie-państwa godzien jest osobnej rozprawy ]. Nie obchodzi mnie, że pomienieni ''ideowcy'' także opowiadają się za jakąś formą ładu, tyle że utopijną ''oddolną'' czy to na modłę spontanicznie rynkową, lub w postaci komun, skłotów i falansterów. Bowiem ich subiektywnie pojmowane dobro prowadzi rzeczywiście do obiektywnego zła w polskich warunkach, podsycając wrogość do i tak już słabego państwa o chwiejnym bycie, czemu wcale nie przeczy jego okazjonalna opresyjność - nafetowana dzicz w mundurach pałująca jak leci uczestników ostatniego Marszu Niepodległości stanowi właśnie widomy dowód wspomnianej ''odgórnej anarchii''. Świadczy bowiem o tym, że odpowiedzialny minister nie panuje nad podległymi sobie tylko w teorii służbami, lub też prawdą są krążące o nim złośliwe plotki, iż stracił całkiem kontakt z rzeczywistością z racji swego nałogu, obrazem upadku państwa jest więc, że komuś takiemu powierzono funkcję wymagającą maksymalnej trzeźwości umysłu i wewnętrznej dyscypliny. Frajerstwem zaś i to skrajnym jest sądzić jak Otokeł, iż w obliczu dysfunkcji własnego państwa możemy się bez niego  obyć radząc sobie sami, bo to czynienie cnoty z własnego zjebstwa, nie inaczej. Pojmuję, że bez hipokryzji nie da się przeżyć, człek by nie zdzierżył samego siebie, innych ludzi i życia jako takiego, ale nawet w samookłamywaniu się trza znać jakiś umiar, inaczej nie odróżniając już prawdy od fałszu skończymy jako obłąkańcy. Zamiast więc brnąć w pseudomistyczne czy paraideologiczne odloty, wolę nakreślić wynikający z potrzeby dziejowej plan naprawy gmachu ustrojowego państwa, a na ile do urzeczywistnienia w obecnych realiach to już nie moja rzecz rozstrzygać, bo nie jestem politykiem ani nigdy nie posiadałem żadnych ambicji ku temu, znając własne ograniczenia. Zarazem o tyle nie utopijny, że osadzony w tradycji rodzimej myśli politycznej jak i starożytnej Południa Europy, gdzie tkwią korzenie naszej kultury a nie na ''barbarzyńskim'' w rzeczy samej Zachodzie. Powyższe sprawia jednak, że wszystko to zakrawa na pisaninę po próżnicy, bez nijakich konsekwencji - z drugiej wszakże rzeczywistość jest dynamiczna i pozwala czasem zaskoczyć, w tym ma nadzieja.

Dlatego jedyne co mi pozostaje to stawiać możliwie wiarygodne diagnozy rzeczywistości, licząc przy tym, że tym sposobem przyczynię się na skromną niechby skalę do zmiany zbiorowej nie-świadomości panującej w kraju. Na to zaś trzeba z uporem maniaka wbijać sobie jak i innym do głów te oto prawdy, iż samowola to niewola, ład jest gwarantem wolności, anarchia zaś źródłem tyranii! Nie bacząc przy tym, że ''dobrem wspólnym'' wycierają sobie gęby różne Moskale i tym podobne hieny polityczne, przez co porządni ludzie nabierają do tych szlachetnych skądinąd pojęć odrazy. Tak to już jest, że łyżka dziegciu potrafi zatruć beczkę miodu, a nieliczne w stosunku do ogółu kleru przypadki księży pedofilów przyprawić gębę wszystkim duchownym katolickim, ale to nie znaczy jeszcze, iż należy porzucać sutannę. W tym zaś wypadku przesłanie o koniecznej reformie Rzeczpospolitej w duchu przywrócenia republikańskiej dyktatury, w formie dostosowanej do obecnych wyzwań. Na to zaś czas skończyć i tępić jak się tylko da powszechne niestety w Polsce mylenie sobiepaństwa z wolnością, upatrującego w każdej postaci silnej władzy ''zamordyzmu'', bo to właśnie szykuje grunt pod prawdziwą despotię. Ileż to tyrańskich reżimów ustanowiono szermując hasłami powszechnego szczęścia i gwarancji ''swobód obywatelskich''! Aby więc temu się oprzeć niezbędna jest pewna siła, odpowiednio uorganizowana w zdyscyplinowane formy, jeśli Polacy [ i Polki ] nie zdobędą się na nie zwyczajnie przepadną. Oczywiście jeśli taka ich wola, lub zwyczajne nieudactwo i niepotrzebne stąd im własne państwo ni osobny byt narodowy, nie ma co zbawiać ich przed tym na siłę. Aczkolwiek powtórzę skrajnym frajerstwem jest sądzić, iż da się radę w pojedynkę lub oddolną partyzantką, a tym bardziej liczyć, że jaki obcy dobrodziej zaprowadzi nam upragniony ład w kraju, czy to ze Wschodu czy z Zachodu. Bowiem temu ostatniemu zależeć właśnie będzie zawsze na tym, aby panowały tutaj ''polskie nieporządki'', niby jaki interes miałby w naszej sile płynącej z realnego samostanowienia? Doprawdy nie wiem co za głupek może tego nie pojmować, że tylko my sami możemy ogarnąć swe miejsce na ziemi, nikt inny za nas tego nie uczyni. Oczywiście jest taka możliwość, iż niepotrzebnie się zżymam i ma postawa opiera się na anachronicznych przesłankach, zaś rację mają takie globalistyczne kreatury jak Klaus Schwab głoszące, że realna sprawczość spoczywa dziś w ręku ponadnarodowych struktur i korporacji. Faktycznie wiele zdaje się wskazywać na to, iż państwa narodowe - nie tylko takie jak nasze średniej raczej wagi, lecz i te największe - pogrążają się w śmiertelnym wprost kryzysie, tyle że o ich końcu pieprzy się od jakichś 200 lat już będzie i póki co wciąż zdechnąć jakoś one nie mogą. Raczej mym zdaniem nie samo państwo, lecz jego obecna forma się przeżyła, być może zamienią się one w korpo jak chce tego doradca i ważny współpracownik Putina, przywoływany już tu Władisław Surkow, obaczymy. Póki co jednak wolę poszukiwać rozwiązań w ramach sprawdzonych form politycznych, niż oddawać utopijnym spekulacjom wolnorynkowym czy socjalistycznym, jawiącym się jako straceńcze wręcz w obecnej sytuacji. Dlatego przez jakiś czas będziemy jednak kontynuowali nasze dzieło, mimo wyrażonych przed chwilą wątpliwości, no chyba że w międzyczasie wsadzą nas do psychuszki jako ''homofoba'', ''faszystę'' czy inszego ''ruskiego agenta''... Żywię wszakże nadzieję, że do tego czasu zdążę opublikować jeszcze parę tekstów, w tym obiecany traktujący o zapoznanym a bodaj czy nie największym myślicielu politycznym dawnej Rzeczpospolitej Andrzeju Maksymilianie Fredro. Bowiem okaże się dzięki temu, iż wbrew pokutującemu do dziś przesądowi o rzekomo ''anarchicznym charakterze narodowym'' Polaków, idea silnej władzy o dyktatorskich prerogatywach ma solidne podstawy w rodzimej tradycji i to wyrażonej w pismach czołowego ideologa ''liberum veto''!