Nie będę roztrząsał szczegółowo racji etycznych stojących za głośną ostatnio kwestią ustawy ''antyfutrzaskiej'', bo sieć i tak huczy wprost od opinii na ten temat mniej lub bardziej domorosłych ''ekspertów'', więc nie mam najmniejszej ochoty dołączać do nich. Abstrahując jednak od towarzyszącego całej sprawie moralnego wzmożenia graniczącego z histerią, sam tryb wprowadzenia rozwiązań godzących w krajowe rolnictwo jest skandaliczny, stanowiąc kolejny przykład samowoli urzędniczej i odgórnej anarchizacji państwa, jaką uprawia obecnie PiS. Uzasadniony niepokój budzi też zawarta w ustawie propozycja przyznania nadzwyczajnych, bezprecedensowych uprawnień organizacjom pozarządowym, podporządkowujących im de facto agendy państwowe jak policja, ograniczając rolę funkcjonariuszy do biernej asysty robiących wjazd na chatę aktywistom ''prozwierzęcym'', na mocy swego widzimisię. Jeśli ci ostatni nie zostaną poddani jakiejkolwiek realnej kontroli, będzie to legalizacja bandytyzmu uprawianego w biały dzień, otwierając szerokie pole dla ordynarnego szantażu pod ''szlachetnymi'' pozorami. Co gorsza, jak głosi projekt rzeczone organizacje będą mogły odtąd na równi z państwową Inspekcją Weterynaryjną wszczynać postępowanie administracyjne ws. dotyczących ochrony zwierząt, żądać dopuszczenia ich do udziału w nim na prawach strony, oraz odwoływać się od niekorzystnych w swej opinii decyzji wydanych w trakcie procedowania. Jest więc gorzej nawet niż mówił Rzymkowski, to nie tyle ORMO, które przecież podlegało wpierw milicji a później rządzącej partii komunistycznej, ale wprost Inspekcja Robotniczo-Chłopska, może nie zaraz jak za Stalina, ale gnijącego PRL na pewno! Cóż, od zawsze podkreślam trzeźwo, że Kaczyński jest silny jedynie słabością swych politycznych przeciwników, niestety działa to również w drugą stronę - PiS tym samym podał kroplówkę zdychającemu wydawałoby się PSL, a nade wszystkim dzięki temu urośnie Kondomitom, czemu trudno doprawdy się dziwić, aczkolwiek groteskowo wyglądają przecweleni wolnorynkowo narodowcy i kucerze stający w obronie żydo-muzułmańskiego uboju rytualnego:). I to jest clou sprawy, bo o samych ''futerkowcach'' w rzeczonej ustawie jest o tyle o ile, główna kontra idzie zaś w perspektywiczny rynek żywności ''halal'' ze względu na przyrastającą liczbę wyznawców islamu na świecie, pytanie komu ma to służyć, bo na pewno nie ''Żymianom'', gdyż uderza w nich rykoszetem. Wspomniany projekt wcale tego nie ukrywa, na jego str. 14 w podpunkcie d) stoi jak byk, iż:
''Celem zakazu ma być wyeliminowanie komercyjnego eksportu mięsa zabijanych w ten sposób zwierząt. Ubój bez ogłuszania ma być dopuszczony wyłącznie na potrzeby członków polskich gmin i związków wyznaniowych.''
- doprawdy jaśniej już nie można. Skądinąd należy jednak uczciwie przyznać, że zawarty od str. 26 opis dostarcza naukowych dowodów na to, iż faktycznie w przypadku rytualnego uboju na semicką modłę mamy do czynienia z iście barbarzyńską i okrutną praktyką. Niemal wprost jest tam napisane, że Żydzi i muzułmanie łżą bezczelnie jakoby mordy zwierząt odbywały się za jednym cięciem, gdy tymczasem zwykle bywa ich znacznie więcej, w przypadku krów liczba ta może dochodzić nawet do 60! Wszystko zaś wskazuje na to, iż nie ogłuszone wcześniej bydlęta skazane są tym samym na potworne wprost katusze, co tylko dowodzi, że kultury i religie sankcjonujące takowe bestialstwo nie zasługują na miano cywilizowanych. Problem wszakże w tym, jakim to cudem wymierającej ''cywilizacji białego człowieka'' uda się wyegzekwować na gwałtownie przyrastającej populacji muzułmańskich, ale i żydowskich konsumentów [ bo w Izraelu także mamy do czynienia z eksplozją demograficzną, za którą odpowiadają głównie tamtejsi ortodoksi religijni ] odejście od uświęconych rytualnie praktyk zarzynania zwierząt, i spożywania tak uzyskanego mięsa. Oczętami wyobraźni swemi już widzę jak Spurkini i reszta antyhodowlanych w istocie aktywistów próbuje wymusić na muzułmanach zaprzestania rezania bydląt na Kurban Bajram, oj poszłyby natychmiast w ruch noże i maczety krewkich pohańców, za pomocą których skutecznie wytłumaczyliby ''zwierzątkowcom'' niestosowność takowych zachowań. Z drugiej słyną oni z kozojebstwa śmiałego przekraczania seksualnych barier narzuconych ''sztucznie'' między ludźmi a zwierzętami, więc kto wie, może jednak uda się ich przekonać do porzucenia celebracji ''szowinizmu gatunkowego'' za pomocą rzeźnickiego noża.
Szydzę, ale sprawa jest śmiertelnie serio i to dosłownie - nie łudźmy się, jeśli zarżniemy u nas masowy ubój na godną faktycznie tylko dzikusów, żydo-muzułmańską modłę, na nasze miejsce zaraz wskoczy ktoś inny nie mający takich skrupułów, zgarniając całą pulę. Tylko skończony idiota lub sfanatyzowana histeryczka mniemać mogą, iż wymusimy zmianę preferencji konsumenckich grubo ponad miliardowej rzeszy wyznawców islamu, i to ciągle przyrastającej, o ''starozakonnych'' już nie wspominając. Skądinąd jakże to przygnębiające, że pokaźny dział polskiej gospodarki zależy od zaspokajania perwersyjnych potrzeb nieokrzesanych barbarzyńców, mających nas do tego w pogardzie, co za upadek! Nie usłyszałem też od rządzących czym konkretnie zastąpić zlikwidowane całe działy rolnictwa, gdzie zwolnieni pracownicy znajdą teraz zatrudnienie, zakaz uboju rytualnego dla ''gojów'' i ''kafrów'' może przynieść ten oto paradoksalny skutek, że przybywać zacznie nad Wisłą muzułmańskich i żydowskich prozelitów wśród ratujących desperacko swe gospodarstwa Polaków. Rzecz położono totalnie od propagandowej strony, a przecież PiS miał czas na to, by odpowiednio ludzi ku temu urobić, tymczasem brak argumentów zastąpiły obleśne sugestie, i snucie przez zjeba Wojciecha Muchę groteskowych wizji spisku wszechpotężnego jakoby ''lobby futerkowców'', jeśli mu wierzyć z połowa co najmniej krajowej sceny politycznej siedzi w jego kieszeni, aż dziw że stać na to upadającą de facto i tak branżę. Zmilczę nad ogromem nienawistnych fekaliów, jakie przy tym wylano na rolników, co jako żywo przypominało podobne lincze wobec górników, pielęgniarek, ''hołoty od pińcset'', MADek, ''PiSiorów'' itd. Jak widać i partii u władzy oraz jej płatnym propagandzistom takowe praktyki nie są obce, i to mimo ton błota w jakim unurzali jej zwolenników polityczni wrogowie, nic to przykre doświadczenie obecnych decydentów niestety nie nauczyło. Na szczęście podczas ostatnich wyborów parlamentarnych nie mając specjalnych złudzeń co do samego PiS, oddałem głos na kandydata Solidarnej Polski Mariusza Goska, a ten wraz z resztą sejmowej reprezentacji swego ugrupowania zachował się w rzeczonej sprawie przyzwoicie, więc wstydu nie ma. Aczkolwiek zastanawiające co najmniej, iż tak ''antysemickie'' w istocie rozwiązania forsuje zaciekle polityk pomawiany przez swych wrogów o ''filosyjonistyczne'' zaślepienie, a wręcz bywa i żydowski rodowód... sądzę, że Kaczyński zaplusował tym mocno u eko-faszystów ze ''Szturmu'':).
Rządzący dostarczyli kucerii dodatkowy pretekst do jej pierdolenia o rzekomym ''socjalizmie'' PiS, gdy tymczasem formacja ta w zastraszającym tempie przekształca się w bezideową partię trzymającą za władzę, [ co konstatuję na tym blogu już od dłuższego czasu ], podążając w tym śladem brytyjskich ''konserwatystów'', czekać więc fali coming-outów ''prawicowych gejów'' w polskim Sejmie, nie tylko zresztą spośród ugrupowań rządzących:). Poparcie lewicy o niczym tu nie świadczy, bowiem dawno już wyrzekła się ona obrony ''praw pracowniczych'' na rzecz walki o nadzwyczajny status zboczeńców seksualnych, czy zwierząt nawet jak widać, w przysłowiowej doopie mając za to los marnie opłacanego, wyzyskiwanego pracownika, czy wyrzuconego na bruk lokatora, czego najlepszym dowodem, iż gremialnie wsparła w ostatnich wyborach prezydenckich kandydata morderców Jolanty Brzeskiej. W każdym razie sądzę, iż Kaczyński wbrew pozorom nie zwariował wszczynając awanturę, ni stanowi ona dowodu na jego prozwierzęcy pierdolec, co nie zmienia faktu, że popełnia fundamentalny błąd, który będzie go kosztował politycznie, być może nawet utratę władzy przez odejście słusznie skądinąd wkurwionych współkoalicjantów z ''Solidarnej Polski'' przede wszystkim. Niemniej wygląda na to, że jest to cena jaką zażądała odeń i Morawieckiego globalna finansjera w zamian za fundusze niezbędne dla przeprowadzenia totalnej transformacji gospodarczej i cywilizacyjnej wręcz jaka czeka nas w najbliższych dekadach, bowiem rzecz ewidentnie zbiega się z ogłoszonym właśnie na dniach podczas forum ekonomicznego w Karpaczu ''zielonym zwrotem'' w polityce gospodarczej rządu, i radykalnym w związku z tym ograniczeniem wydobycia, oraz użytkowania węgla w krajowej energetyce. Znowuż z podanych wyżej powodów nie będę rozstrzygał szczegółowo argumentów za i przeciw w tej sprawie, natomiast jedno jest dla mnie pewne: nie wolno dopuścić, by Ruda Śląska stała się niczym Wałbrzych lat 90-ych!!! Wiem co mówię, bom sam wywodzę się z regionu porzuconego na pastwę losu, gdzie jak opisywałem dopiero co zamiast Centralnego Okręgu Przemysłowego ostało nam się ino Centrum Organizacji Pozarządowych, czyli taki COP na miarę naszych obecnych możliwości. Wszystko to idealnie wpisuje się w poruszaną na tym blogu niejednokrotnie tematykę biopolityki i biokapitalizmu, jak widać bynajmniej abstrakcyjną, lecz dotyczącą żywotnych interesów wielu ludzi także w Polsce, odpowiedzialną za mnóstwo osobistych tragedii i rodzinnych dramatów. Nie będę stąd brnął w szczegółowe rozważania tych kwestii, bom już wystarczająco uczynił to we wpisach o post-genderowym ''transhumanizmie'', a zwłaszcza najobszerniej w traktującym o ''ludzkim oborniku''.
Wspominam zaś o tym, gdyż ''antykoszerna'' ustawa, jaka stała się pretekstem dla niniejszych rozważań, przemyca rewolucyjne wprost zmiany jeśli o to idzie, dla niepoznaki wspominając na marginesie o niesłychanie ważnej, biopolitycznej kategorii ''praw zwierząt''. Konkretnie sformułowanie to pada na str. 30 rzeczonego projektu, w kontekście postulatu ustanowienia Rady ds. zwierząt [sic!] przy ministrze administracji publicznej, która czuwać ma nad dobrostanem wszelkiej żywiny w kraju. Nie jest to bynajmniej aberracja ''PiSowskich socjalistów'' jak rzekłoby zdurniałe kucerstwo, lecz takowe ciała istnieją już w szeregu europejskich państw, kapitalistycznych jak najbardziej typu Holandia czy Malta. Co istotne, wygląda na to, że projekt wprowadza faktyczne upodmiotowienie zwierząt, dając organizacjom pozarządowym prawo wszczynania w ich imieniu, i reprezentowania jako strony procesowej w postępowaniu administracyjnym, mającym przynajmniej w teorii zapobiec zadawaniu im cierpienia! Tak właśnie chyba należy rozumieć stwierdzenia z 32 strony, iż stowarzyszenia ''animalsów'' mogły dotąd wytaczać powództwa jedynie na rzecz obywateli, nie zaś gdy zachodziła wedle nich szkoda zwierząt. Wprowadzane stąd właśnie regulacje przyznają im oraz Inspekcji Weterynaryjnej ''uprawnienie do wykonywania prawa pokrzywdzonego'', a ono dotąd stosowało się do osób ubezwłasnowolnionych, czy nawet zmarłych, wątpię jednak by komuś w dotychczasowej praktyce przyszło do głowy nadawać takowy status zwierzętom... Nie jestem prawnikiem, więc mogę się mylić w tej kwestii, lecz jeśli dobrze kminię otwiera to furtkę do zrównania ich z ludźmi, nadania obywatelstwa i praw wyborczych etc. Radziłbym nie śmieszkować z tego, bo takowe absurdalne koncepty są już serio stawiane w przestrzeni publicznej, o czym pisałem na tym blogu nie raz w zalinkowanych wyżej biopolitycznych wpisach, choćby na przykładzie ''parlamentu rzeczy'' Bruno Latoura. Jeśli kto uważa to za nieprawdopodobne niechże pomyśli, czy gdyby parę dekad temu, świeżo po tzw. ''upadku komuny'' ktoś nam powiedział, że będą w naszym kraju odchodzić takie cyrki jakich teraz doświadczamy z LGBT czy zwierzątkami, nie potraktowalibyśmy go jako skończonego pojeba? No właśnie - ''taa, jasne dwóch pedałów będzie brało ślub, i jeszcze zaadoptuje se dziecko, a hodowla nutrii okaże się zbrodnią, i to rzekomo antykomunistyczna prawica coś takiego będzie chciała nam zaprowadzić, hehehe!!! Weź nie pierdol...'' tak by zapewne wyglądała wtedy reakcja normalnego Polaka, a dziś - szkoda gadać. To jak z rewolucją obyczajową: oswajamy się z rozbezczelnionym coraz bardziej ekshibicjonizmem homoseksualistów w miejscach publicznych, niesłychanym jeszcze dekadę-dwie temu, Małgorzatek właśnie z przytupem wprowadził do naszego bagna politycznego pojęcie ''niebinarności płciowej'', przyjdzie więc i czas na post-genderowe ''obywatelstwo cyborgiczne''. Dla wyjaśnienia cóż to za nowo-twór, przytoczyć należy wymowny fragment artykułu naukowego Łukasza Perlikowskiego, omawiającego współczesne kontrowersje ideologiczne między broniącymi zachowania człowieczego statusu ''biokonserwatystami'' a tytułowymi ''antygatunkistami'', bo o to w istocie rozchodzi się w obecnej aferze ''halal czy haram'', poza rzecz jasna kwestiami eko-nomicznymi:
''Stanowisko transhumanistów jest w każdym z wymienionych przypadków dokładnie przeciwne wobec poglądów biokonserwatystów. [...] Inaczej niż biokonserwatyści uważają w związku z tym, że kwestie statusu moralnego i obywatelstwa politycznego nie powinny być uzależnione od przynależności gatunkowej (uważają takie stanowisko za arbitralne i określają mianem gatunkowego rasizmu bądź gatunkizmu /speciesism/), lecz od posiadania przez obiekty aspirujące do tego statusu określonych jakości psychologicznych, takich jak samoświadomość, inteligencja, zdolność do działania moralnego, zdolność odczuwania bólu i przyjemności etc. Obiekty tego typu transhumaniści określają mianem osób (personhood theory), w przeciwieństwie do istot ludzkich, zaś obywatelstwo polityczne obejmujące swym zasięgiem owe osoby nazywają obywatelstwem cyborgicznym (cyborg citizenship Jamesa Hughesa). Obywatelstwo cyborgiczne, odrzucające gatunkistyczną dyskryminację jako stojącą w jednym rzędzie z rasizmem czy szowinizmem płciowym, byłoby otwarte dla większości homo sapiens sapiens (ale nie dla wszystkich – wykluczone byłyby tu takie obiekty, jak płody we wczesnej fazie ciąży /niektórzy transhumaniści, jak na przykład Peter Singer stawiają poprzeczkę wyżej i odmawiają obywatelstwa nowo narodzonym dzieciom/, dorośli i dzieci w trwałym stanie wegetatywnym, dorośli cierpiący na demencję, dzieci anencefaliczne etc.), inteligentnych naczelnych, jak szympansy, inteligentnych maszyn, jak komputery przyszłości etc.''
- nawiasem godny polecenia jest również inny tekst jego autorstwa, gdzie konstatuje polityczną jałowość libertarianizmu jako systemu li tylko etycznego, i to w mocno wynaturzonej postaci, dosłownie o czym jeszcze będzie mowa. W każdym razie jak widać, nie sposób odmówić ''antygatunkistom'' swoistej upiornej konsekwencji, stąd odpadają formułowane pod ich adresem zarzuty logicznej niekonsekwencji w bezwzględnym ratowaniu życia zwierząt, przy jednoczesnym popieraniu zwykle zabijania ludzkich płodów, jakby nie było także formy egzystencji. Szympans czy norka, póki zdrowa przynajmniej, wykazują ''określone jakości psychologiczne'', zaś ''biedny półmózg'' jak wyraził się pewien lewacki zjeb, który oby sczezł - nie, więc można go ''uśpić'' niczym zwierzę, od którego przecież jakoby niczym istotnym się nie odróżnia. Jeśli zaś ktoś sądzi naiwnie, iż każdy ''wolnościowiec'' z automatu niejako winien stawać po stronie przedsiębiorcy przeciwko państwu i lewackim ''eko-terrorystom'', bo tak sprofilowano medialnie obecny konflikt, może zdziwić się mocno czytając wynurzenia Włodka Głogozy, doradcy prawnego stowarzyszenia ''Otwarte Klatki'' wiodącego prym w ''antyfutrzarskiej'' kampanii, przekonująco uzasadniającego swój prozwierzęcy zajob na gruncie libertariańskiej doktryny. Również znany po darkroomach roznosiciel wolnorynkowej rzeżączki i orgiasta Rafał Trąbski, popełnił tekst traktujący o ''prawach dzieci i zwierząt'' [ skądinąd niepokojące zestawienie w świetle seksualnego rozbestwienia tego zjeba ]. Doktorem nauk prawnych podobnie jak Głogoza, autorem opracowań poświęconych tak różnym formom ideologii libertariańskiej jak amerykański anarchoindywidualizm, i anarchokomunistyczna Rożawa, jest Cezary Błaszczyk głoszący ideę ''zielonego kapitalizmu''. Zaskakująco przy tym w kontekście ''wolnościowej bezpaństwowości'' jakiej zdaje się sprzyjać, brzmią jego słowa w artykule pochwalającym ''ekologizm'', iż:
''Jakkolwiek pociągające w kontekście postulowanej symbiozy człowieka i przyrody nie wydawałyby się zielone wydania anarchizmu (np. municypalizm Murraya Bookchina), nie nadają się one na przedmiot niniejszych rozważań [...] dlatego że wyzwania stojące przed współczesnym człowiekiem wymagają bezzwłocznego, skoordynowanego i sprawnego działania na wielką skalę. Warto sobie zdać sprawę, że rewizja stosunku człowieka do przyrody nie ogranicza się do przyjęcia kilku przepisów prawa administracyjnego, lecz wymaga nowych norm, modeli społecznych, edukacji, a może nawet estetyki i teologii. Aby podołać trudowi przebudowy świata konieczne jest wykorzystanie podmiotu sprawczego w postaci państwa z jego aparatem represji.''
- czyli wprawdzie ''wolność über alles'', ale gdy nachodzi ''eko-trwoga'' to nagle do ''ziemskiego Boga'' w postaci państwowego Lewiatana. Byłbym rad wywiedzieć się także czy syn Bartyzela Jacek Władysław, były palikociarz udzielający się obecnie w Kucfederacji, nadal deklaruje jak jeszcze parę lat temu, iż ''z pełnym przekonaniem popiera jako liberał wprowadzenie
powszechnego zakazu wykorzystywania zwierząt w cyrkach, polowań innych
niż odstrzał niezbędny z przyczyn ekologicznych oraz hodowli zwierząt
futerkowych'' oraz ''zaostrzenie kar za okrucieństwo wobec
zwierząt'', bo jakoś dziwnie omija jakże gorący temat na swym tweeterowym profilu, gdzie poza tym jest bardzo aktywny. Nikt jednak z wolnościowców nie przebił póki co w miłości do zwierząt Mikołaja Kastora Klubińskiego, byłego KoLibra, działacza korwinowej KaNaPy i w końcu Stowarzyszenia Libertariańskiego, wsławionego głośnym parę lat temu netowym shitstormem wywołanym jego mocno nieortodoksyjnym trójkącikiem ''2 pedałów+pies''. Z towarzyszy libertarian wyszedł zamordyzm i obskurantyzm, wykluczyli za to z rzeczonego stowarzyszenia miłośnika ''erotyki międzygatunkowej'' praktykującego ''antyspecyzm'' na pełnej kurtyzanie. Najwidoczniej nieprzekonujące dla nich okazały się jego tłumaczenia, iż padł ofiarą ataku zazdrosnych komunistek, a tak poza tym paradowanie z kolegą w obrożach na smyczy, wciąganie razem ''koksu'' z podłogi i macanie psa po jajcach było wyrazem ''ironicznego przełamywania konwencji'', chciał też przy okazji zwrócić uwagę na trudny los nieszczęsnego zwierzęcia cierpiącego na ''problemy z prąciem''. Za to ''wolny sąd'' uznał inaczej nie dopatrując się czynów karalnych w postępowaniu Kastorka, ten więc niezrażony wystąpił później z cudnym konceptem urządzenia ''gejowskiego bloku'' podczas marszu narodowców, co niestety zakończyło się niepowodzeniem. Nie ma jednak tego złego, gdyż może wtedy właśnie zadzierzgnął znajomość z Michałem Patykiem, byłym działaczem Ruchu Narodowego i jak sam wyznaje ''jeszcze parę lat temu pełnomocnikiem tej partii na miasto Tarnów'', obecnie zaś po ''wyjściu z szafy'' dumnym g*jem, walczącym wszakże też o ''prawa zwierząt'' razem z mężyną, stąd jak na szczęśliwą parę przystało chwalą się zdjątkami swego psiego ''bąbelka''. Byle tylko nie przesadzili przy tym z ''miłość nie wyklucza'' jak Kastor K., aczkolwiek uniewinniający wyrok dlań świadczyłby o postępującej tolerancji wymiaru niesprawiedliwości dla przełamujących odważnie bariery gatunkowe ''animalsów''.
Wszyscy ww. ''wolnościowcy, tradycjonaliści, narodowcy'', niechby i byli, są jednak najwidoczniej dla Warzechy ''komunistami'', skoro wspierają wymierzone w interesy branży futerkowej rozwiązania, co który to już raz potwierdza jaką legendarną wręcz tępą i arogancką dzidą jest pan redaktor. Miałby jeszcze rację, gdyby wskazywał na faktyczne pokrewieństwo ideologiczne libertarianizmu i bolszewizmu, jakiego dowiedliśmy tu ostatnio niejednokrotnie na przykładzie obfitych cytatów z samych klasyków myśli ''rozwolnościowej''. Dość powiedzieć, że uchodzący pod tym względem za wzorzec Rothbard, zwany z tego tytułu nawet ''Mr. Libertarian'', popełnił epitafium na cześć komunistycznego zbrodniarza i terrorysty Ernesto ''Che'' Guevary [ więcej na ten i podobne tematy stoi w artykule wspomnianego już Cezarego Błaszczyka, traktującym o libertariańskim rewolucjonizmie ]. Warzecha pije jednak otwarcie do realnej komuny jak za PRL, która kojarzy mu się jak typowemu korwinoidowi jedynie z ''etatyzmem'' oraz ''ingerencją rządu w gospodarkę'', skądinąd w tym wypadku rzeczywiście skandaliczną jako się rzekło, bo jeśli nawet uznamy branżę futrzarską za faktycznie szemrany biznes, żadną dlań alternatywą nie jest sankcjonowanie bandytyzmu jak ma to właśnie miejsce obecnie. Oto widomy dowód słabości państwa, które daje sobą powodować takim czy innym mafiom, dlatego wszelcy ''wolnościowcy'' upatrujący w tym przejawu z jego strony jakoby ''totalitarnej'' niemalże opresji prywatnej przedsiębiorczości są w błędzie, ale to u nich normalne, bowiem libertarianizm stanowi fałszywą odpowiedź na realne problemy, i to obojętnie czy mowa tu o jego ''antygatunkistycznej'', czy też absolutyzującej ''ludzkie działanie'' postaci.
I tu dotykamy fundamentalnej kwestii: ignoranci dziwujący się jakimże to cudem libertarianie mogą wspierać ZAKAZ hodowli zwierząt futerkowych godzący w nie tak małą liczbę przedsiębiorców [ boć przecież trzeba jeszcze doliczyć wszystkie powiązane z branżą biznesy ], nie pojmują tym samym, że ideologia ''wolnościowizmu'' wcale nie równa się bezwzględnie prokapitalistycznej postawie, z jaką zwykle jest kojarzona! Prymat ekonomii zachodzi jeszcze u liberała Misesa, ale już nie libertarianina Rothbarda, dla którego wolny rynek byłby dobry nawet gdyby okazał się gospodarczo niewydolny, bowiem i tak sprzyjałby lepiej krzewieniu ludzkich swobód. Owszem, jako się rzekło to system nie tyle ekonomiczny, co nade wszystko etyczny, w mocno spaczony jak wykazaliśmy sposób ale niemniej, stąd pewien radykalny wolnościowiec na pytanie zadane mu w korespondencji ''po jaką cholerę propagować utopię wolnego rynku, skoro nawet zdecydowana większość kapitalistów traktuje ów koncept z pogardą?'' odpowiedział, iż - uwaga, spadniecie z krzeseł! - ''bo to jest moralne''... Z czego absolutnie nie należy wyciągać wniosku, jakobym uznawał futrowych Januszy byznesu za redutę obrońców ''cywilizacji łacińskiej'', o ile wręcz statusu człowieczeństwa jako takiego, przed barbarzyństwem ''antygatunkistów''. Konstatuję jedynie absurd i polityczną jałowość ideologii radykalnie pojmowanego ''wolnościowizmu'', bez względu czy to w jego cierpiącej na ostry prozwierzęcy pierdolec formie, jak i wściekle skonfliktowanej z tamtą przyznającej z kolei ludzkiej jednostce lucyferyczne wprost moce. Libertarianizm jako system bardzo swoiście pojmowanej etyki, w swym fanatycznym ''deontologicznym'' zacięciu lekceważącym realia dla traktowanych dogmatycznie ''aksjomatów'', stanowi tym samym poronioną całkiem, idiotyczną wprost teorię polityczną. Dlatego skutki jej zastosowania w ekonomii, jak i nade wszystko życiu społecznym muszą być opłakane, nie jest to więc efekt wrogiej kontry ze strony poszczególnych rządów, lub braku wiedzy u ludzi jak to mają w zwyczaju narzekać rozwolnościowcy.
Na finał wypada jeszcze skonstatować zastanawiającą zbieżność postulatów libertariańskich ''antygatunkistów'' z cierpiącymi równie na ''eko-pierdolca'' faszystami, co zapewne ma związek z ich nacjopogaństwem. Nie oznacza to rzecz jasna tożsamości ideowej, niemniej znamienne, iż w tym stopniu odległe deklaratywnie, skonfliktowane wręcz ostro politycznie środowiska, dochodzą do zbieżnych pod tym względem wniosków. Przemo Witkowski, ten od wspomnianego wyżej ''biednego półmózga'', to wyjątkowe ścierwo nawet jak na lewaka, niemniej muszę przyznać, iż utrafił w punkt opisując naturalistyczne zboczenie ''szturmowców'', aż dziw że coś takiego poszło na łamach ''Kretynyki Politycznej'':
''Może Witold Waszczykowski jeszcze myśli, że wegetarianizm to lewactwo, ale walka o prawa zwierząt i ich dobrostan to całkiem popularny trend wśród faszystów, którzy na poważnie biorą volkistowski koncept „krwi i ziemi”. Już minister rolnictwa III Rzeszy Walter Darré, wywodzący się z ekologiczno-ezoterycznego Związku Artamanów (podobnie jak Heinrich Himmler czy komendant KL Auschwitz Rudolf Höss), był zwolennikiem rolnictwa organicznego, zalesiania kraju i ochrony praw zwierząt, a Adolf Hitler uważał niejedzenie mięsa za oznakę szlachetnego charakteru – obaj, wraz z kolejnym wegetarianinem Himmlerem, zwalczali wiwisekcje i eksperymenty na zwierzętach. W III Rzeszy ograniczono polowania, wyścigi konne zaś uważano w NSDAP za feudalny przeżytek.
Również ekofaszyzm niedawnego zamachowca z nowozelandzkiego Christchurch to popularny dziś trend wśród skrajnej prawicy. Wedle brytyjskich źródeł Greenline Front na Zachodzie to jeden ze sposobów rekrutowania ochotników do oddziałów faszystów ukraińskich; „Independent” opisuje to środowisko wprost jako „neonazistów”.''