...zapowiadany finał rozważań o wolnorynkowym handlu Murzynami na dawnym Południu USA, rzutującym do dziś na sytuację dziejową tego kraju, wbrew pozorom tycząc pośrednio również i nas, co stanie się jasnym w konkluzjach wywodu:
O ironio, kojarzone zwykle z lewacko-liberalną politpoprawnością ''studia postkolonialne'', jeśli tylko rzetelnie podchodzą do zagadnienia czarnego niewolnictwa, obalają mit o rzekomej bierności Murzynów w całym procederze. Materiału dostarcza tu choćby praca ''Tacky’s Revolt. The Story of an Atlantic Slave War'', autorstwa Vincenta Browna, ''afroafrykańskiego'' profesora Harvardu. Jego ustalenia referuje Łukasz Zaremba w artykule zaskakująco obiektywnym jak na organ prasowy ''marksistów-ezoterystów'' - mowa o ''Praktyce Teoretycznej'' z której on pochodzi. Przytoczmy więc zeń parę istotnych ustępów, oskrobując je z otoczki lewackiego bełkotu. Bowiem stoi w nim mimo to jasno, iż ''kolonialne porty handlowe Zatoki Gwinejskiej były zaledwie niewielkimi wysepkami niepewnej europejskiej kontroli nad olbrzymim terytorium Afryki Zachodniej i Środkowej, gdzie toczyły się potężne, skomplikowane polityczne i militarne konflikty wielkich armii i dobrze zorganizowanych państw (na przykład państwo Asante, od asa nit, „ponieważ wojna”, w 1780 roku posiadało osiemdziesięciotysięczną armię, której połowa wyposażona była w broń palną). Europejczycy napędzali te konflikty (dostarczali broń, tworzyli popyt za niewolników), ale w żadnym wypadku ich nie kontrolowali; kolonialne przedsięwzięcia ekonomiczne zależały zaś bezpośrednio od polityki państw afrykańskich i utrzymywania z nimi dobrych stosunków. W pewnym sensie bunty wybuchające w XVIII wieku w Indiach Zachodnich były zatem przedłużeniem konfliktów afrykańskich – wyszkoleni w nich żołnierze afrykańscy, którzy w efekcie konfliktów zbrojnych (napędzanych między innymi, lecz niewyłącznie handlem niewolniczym) trafiali w niewolę, próbowali w geograficznie odległym miejscu z tejże niewoli się wyzwolić''. Dlatego gros murzyńskich niewolników, szczególnie na Antylach i w Ameryce Północnej wywodziło się spośród: ''często skonfliktowanych społeczności afrykańskich, toczących między sobą kolejne wojny i zawierających zmienne sojusze (w wyniku tych bitew i najazdów przegrani często trafiali do niewoli i na sprzedaż w portach Złotego Wybrzeża; na jednej plantacji, a nawet na jednym statku mogli znaleźć się zatem niedawni wrogowie z afrykańskich wojen). [...] Afrykanie ze Złotego Wybrzeża Afryki Zachodniej, mówiący w Akan, których zbiorcza nazwa pochodzi od niewolniczego portu, skąd transportowano ich za północny zachód: Coromantee (lub w języku Fante Kromantse). Wielu „Coromantee” było okofokum, szeregowymi żołnierzami, wyćwiczonymi do walk z bronią palną i wręcz w jednej z masowych armii zmilitaryzowanych, nastawionych na ekspansję państw Afryki Zachodniej (Akwamu, Dankyira, Asante, Fante), zanim zostali pojmani i statkami przetransportowani do Ameryki''. W praktyce oznaczało to militaryzację zarówno procesu przewozu niewolników przez ocean, handlu nimi jak i reżimu panującego na plantacjach - Ł. Zaremba pisze dalej cytując Browna: „Właściciele niewolników byli paranoikami, a do tego ich niewolnicy naprawdę zamierzali ich zabić”. Posiadając ku temu odpowiednie umiejętności dodajmy, skoro mieli już zaprawę w bojach tocząc je w swych macierzystych krajach między sobą, i to nie tylko mężczyźni ale tyczyło to również wojowniczych kobiet z Dahomeju wspomnianych w pierwszej części cyklu. W efekcie ''strach musiał być uczuciem na co dzień towarzyszącym białym na Jamajce, a zarazem był też podstawowym sposobem utrzymywania porządku wśród niewolników – gdy tylko kolonialnemu wojsku lub najemnej milicji udawało się zwyciężyć w potyczkach z buntownikami, gdy tylko nadzorcy plantacji odkrywali (lub podejrzewali) spisek niewolniczy, wyszukiwano najbardziej okrutne, publiczne i widowiskowe sposoby torturowania i uśmiercania. Rozrzucone po wyspie nabite na pale martwe poćwiartowane ciała, często same głowy, miały stanowić dla pozostałych ostrzeżenie przed przejściem od myśli do czynu. To pierwsze znaczenie niewolnictwa jako konfliktu zbrojnego: codzienna przemoc i tortura, ale i obustronne poczucie fizycznego zagrożenia. Jak już wiemy, niewolnicy, choćby „Coromantee”, bywali doświadczonymi żołnierzami. Po drugiej stronie, w roli zarządców i nadzorców, również spotykali weteranów wojennych, byłych żołnierzy armii brytyjskiej – „widzących w Afrykanach wrogów”, poddających zmilitaryzowanemu nadzorowi relację (z założenia) cywilną. To zarazem, z innego punktu widzenia, wojna rasowa: białych przeciwko czarnym, również przeciw niewielkiej zróżnicowanej grupie wolnych czarnych i półczarnych, mieszkańców kolonii, mulattoes (częściowo wolnych), których (czasem słusznie) podejrzewano o wspieranie niewolników, a czasem – co opisał już w latach 30. XX wieku C.L.R. James w The Black Jacobins na przykładzie Haiti w tym samym okresie – o własne interesy sprzeczne z interesami białych, ale nie zawsze zbieżne z interesami niewolników.''
Zresztą autor cytowanego artykułu, wzorem murzynoamerykańskiego profesora, rychło niuansuje jeszcze bardziej czarno-biały schemat realiów owej wojny rasowej wskazując, iż w tłumieniu rebelii afrykańskich niewolników na brytyjskiej Jamajce brały udział nie tylko ''przewożone statkami marynarki wojennej angielskie wojska fortowe, milicja złożona z plantatorów (niechętnych do samodzielnej walki)'', ale i ''pracowników plantacji i najemników (w tym wolnych czarnych) oraz zaufanych niewolników, a także oficjalnie uznawana przez Brytyjczyków od 1740 roku społeczność zbiegów, która w wyniku walk zbrojnych w latach 30. wywalczyła sobie prawo zajmowania części wyspy. Jednym z warunków ugody z brytyjskimi władzami był jej aktywny udział po stronie kolonialnej we wszelkich konfliktach zbrojnych. I właśnie jamajscy Maroons – byli niewolnicy i potomkowie niewolników – okazali się najskuteczniejsi w tropieniu i wyłapywaniu buntowników dwie dekady po tym, gdy sami zrzucili z siebie status rebeliantów'' [!]. Jakby tego było mało, zdumiewająco uczciwie jak na lewacki periodyk Zaremba oświadcza, iż żadną miarą nie sposób nazywać ''rewolucjonistami'' przywódców opisywanych czarnych rebelii oraz ich uczestników, bowiem ''nie walczyli o zniesienie niewolnictwa, a już z pewnością nie o powszechną wolność''. Oni jedynie ''toczyli wojnę – niewygodną dla europejskich oddziałów wojnę partyzancką z imperialnymi wojskami; wojnę z białymi właścicielami, zarządcami, strażnikami i najemnikami; wojnę z niewolnikami, którzy nie chcieli ich wesprzeć oraz z tymi, których biali wystawiali do walki przeciwko nim; wojnę z „dzikimi”, Maroons, dawnymi zbiegami, którzy, walcząc o własną pozycję, stawali po stronie brytyjskiego imperium''. Całą tę kolonialno-niewolniczą paranoję napędzała rzecz jasna chciwość i to po obu stronach Atlantyku jak i wojny rasowej: imperializm białych świetnie współgrał co widać z morderczymi konfliktami o władzę wśród samych czarnych. Bowiem ''Jamajka była najbardziej dochodową i najbardziej produktywną amerykańską kolonią Wielkiej Brytanii (głównym towarem eksportowym wyspy był cukier, produkowano tam również kawę i bawełnę). Najpotężniejsi właściciele kolonialnych majątków, widywani na wyspie rzadko lub wcale, zasiadali w brytyjskim parlamencie lub pełnili wysokie funkcje wojskowe i administracyjne w Imperium. Ich majątki średnio kilkudziesięciokrotnie przekraczały majątki brytyjskich osadników w pobliskiej kontynentalnej Ameryce''. Cena wszakże za te fortuny i płynący stąd polityczny status była wysoka: ''Jamajka była również śmiertelną pułapką. Śmierć stanowiła ośrodek doświadczeń społecznych dla wszystkich zamieszkujących wyspę […] śmierć i bogactwo były tu nierozłącznie związane”. W poprzedzającej Tacky’s Revolt książce o wymownym tytule Reaper’s Garden, Brown opisywał różnorodne sposoby radzenia sobie ze śmiercią, politykę zarządzania jej wszechobecnością i powszedniością na Jamajce. W trudnym klimacie w XVIII wieku, głównie w wyniku chorób tropikalnych umierało tu rocznie (sic!) 10% białej populacji wyspy (plantatorów i ich rodzin, zarządców, strażników, urzędników państwowych, pracowników majątków i fabryk, marynarzy i włóczęgów), a śmiertelność czarnych mieszkańców, poddawanych w większości wyczerpującemu reżimowi pracy i dyscypliny, była niewiele mniejsza''. Podkreślmy, bo to istotne: śmiertelność białych zarządców przewyższała nawet tę wśród czarnych niewolników, nie mówiąc już o społeczności wolnych Murzynów, owych ''maroons'' jacy za wywalczone sobie przywileje wysługiwali się Brytyjczykom, pomagając im ochoczo w niewoleniu innych Afrykanów na wyspie. Zasadne jest w takim razie pytanie co pchało Europejczyków do tropikalnego piekła, gdzie w morderczym dla nich klimacie masowo padali niczym muchy, trawieni w dodatku ciągłym strachem i paranoją wywołaną realnym widmem krwawej murzyńskiej rabacji? Obok wspomnianej już żądzy szybkiego wzbogacenia się, na co szansę dawała oparta na niewolniczym procederze ekonomia, motorem działania wielu była zapewne też swoista wolność białego człowieka, jego wyzwolenie z konwencji społecznych obowiązujących w ówczesnej Europie, możność bezkarnego dogadzania swym sadystycznym skłonnościom i chuci jakie stwarzała panująca na plantacjach swoboda obyczajowa, by nie rzec wyuzdanie. Mówiąc wprost, w konfrontacji z ''dzikim'' Afrykańczykiem ''białas'' sam mógł stać się na powrót barbarzyńcą, bez skrupułów czerpiąc z tego dla się satysfakcję - porażającym zapisem takiejż cywilizacyjnej degradacji jest dziennik pozostawiony przez plantacyjnego nadzorcę z Jamajki Thomasa Thistlewooda, zawierający liczne opisy popełnianych przezeń bestialstw i gwałtów. W przeciwieństwie do wodza kucerzy, nie miał on żadnych oporów by ''przemóc się do Murzynki'': namiętnie kopulował ze swymi czarnymi niewolnicami, czasami na oczach innych skrupulatnie przy tym notując liczbę stosunków jak i kobiet, szacowaną odpowiednio na prawie 4 tysiące poczynionych ze 138-oma Afrykankami. Jak można się domyślić, zdecydowana większość z nich była przezeń wymuszona, aczkolwiek zdaje się nawiązał też coś w rodzaju intymnej relacji z jedną niewolnicą, niejaką Phibbah. Babsztyl ośmielał się nawet suszyć mu głowę, swemu białemu panu a mimo to zabezpieczył on w testamencie mieszanego rasowo syna, jaki narodził się z tego osobliwego związku. Ślady ludzkich uczuć jakie żywił, nie przeszkadzały mu wszakże wyżywać się w wymyślaniu bestialskich tortur, stosowanych na innych niewolnikach za błahe choćby przewiny wobec plantacyjnego reżimu i nieposłuszeństwo. Przewijający się w nich często motyw ludzkich odchodów, oddawania moczu do ust itd. ewidentnie wskazuje na koprofila a na pewno ostrego sadystę i perwersa. Warta odnotowania jest zresztą swoista ''swoboda obyczajowa'' jaką ''cieszyły się'' murzyńskie niewolnice na Jamajce, często zmieniające partnerów tak spośród innych czarnych, jak i bywało dobrowolnie prostytuując z białymi plantatorami, zarządcami i żołnierzami za drobne ''upominki'', a nie tylko przez nich gwałcone. Oczywiście była to ''wolność'' wynikająca z deprawacji, rozpadu afrykańskich struktur społecznych i rodziny, zniszczonych niewolnictwem.
Opis mechanizmu ekonomicznego i politycznego napędzającego transatlantycki handel murzyńskimi niewolnikami, zawiera klasyczne już opracowanie Fernanda Braudela traktujące o korzeniach nowożytnej gospodarki kapitalistycznej. Podkreśla on również czynną rolę samych Afrykanów w procederze, co wszakże nie pomniejsza tu inicjatywy zarówno Europejczyków jak i świata islamu, jedynie nie wspomina o udziale w nim kupców ''narodu przez siebie wybranego'', powodowany zapewne uzasadnioną obawą przed środowiskową anatemą i utratą statusu uczonego jaką by mu to groziło:
''Potwierdzające się rokrocznie upusty krwi pod postacią handlu niewolnikami świadczą o istnieniu gospodarki o pewnym potencjale. Twierdzenie to powtarzają z mniejszym bądź większym naciskiem nowsze prace afrykanistów. Toteż sam ruch statków niewolniczych nie wystarcza do wyjaśnienia handlu Murzynami, który należy rozpatrywać również w kategoriach afrykańskich. ,,Handel niewolnikami - pisze Philip Curtin - jest elementem atlantyckiego systemu gospodarczego, lecz także szerokiego modelu społeczeństwa zachodnioafrykańskiego, jego postaw, religii, wzorców zawodowych, tożsamości itd.''. Trzeba przywrócić Afryce jej prawa i jej odpowiedzialność. [...] Raz jeszcze zaznacza się głębokie podobieństwo między imperializmem krajów islamu a imperializmem Zachodu, dwóch agresywnych cywilizacji wyrosłych na niewolnictwie, którym Czarna Afryka załaciła haracz za brak czujności i słabość. [...] Handel ludźmi istniał w Afryce dlatego, że chciała go i narzuciła Europa, to prawda, ale także dlatego, że Afryka miała zły zwyczaj uprawiania go na długo przed przybyciem Europejczyków, wysyłając niewolników w kierunku krajów islamu, Morza Śródziemnego i Oceanu Indyjskiego. Niewolnictwo miało tu charakter endemiczny, było powszechną strukturą wpisaną w ramy społeczne [...] handel niewolnikami, nadmiernie rozwinięty pod wpływem amerykańskiego popytu, ożywiał cały Czarny Ląd. Odegrał podwójną rolę w napięciach pomiędzy wnętrzem kontynentu a wybrzeżem, osłabiając i niszcząc wielkie państwa położone w głębi lądu jak Monomotapa i Kongo, sprzyjając natomiast w pobliżu wybrzeży wzrostowi małych państw-pośredników, czegoś w rodzaju państw-agentów zaopatrujących kupców europejskich w niewolników i towary. Czy kolejne imperia zakładane w dorzeczu Nigru nie były dla krajów islamu takimi właśnie państwami-pośrednikami, dostawcami złotego piasku i niewolników dla Afryki Północnej oraz basenu Morza Śródziemnego? Podobnie w Europie w X wieku ciągnęła się wzdłuż Łaby strefa pośrednia umożliwiająca nabór niewolników słowiańskich, których następnie dostarczano do krajów islamu [ ale kto konkretnie i jakiego to pochodzenia zazwyczaj nimi kupczył, tego już powtórzmy francuski historyk nie odważył się napoknąć choćby - przyp. mój ]. Tatarzy krymscy począwszy od XVI wieku byli zaś dostawcami niewolników rusińskich, w odpowiedzi na zapotrzebowanie rynków Stambułu. [...] W końcu XVI wieku w San Salvador, stolicy Konga, było ponad stu kupców portugalskich i około tysiąca awanturników tejże narodowości. Potem sytuacja ustabilizowała się i drobne role przypadły pośrednikom oraz komisjonerom afrykańskim, zwłaszcza z plemienia Mandingo, określanym ogólnym terminem mercadors, a także pomocnikom rasy mieszanej oraz czarnej zwanym pombeiros. Ostatni niezależnie od tego kto ich zatrudniał, wyzyskiwali swych kolorowych pobratymców jeszcze okrutniej niż biali. [...] Do gry włącza się zachłanność: nocą ,,złodzieje i ludzie bez sumienia - mówi król Konga - porywają naszych ludzi, wiedzeni żądzą posiadania rzeczy i towarów portugalskich, których są chciwi''. ,,Jedni sprzedają drugich - notuje Garcia de Resende [1554] - i jest wielu kupców trudniących się tym rzemiosłem, którzy oszukują ich i dostarczają niewolników handlarzom''. Włoch Giovanni Antonio Cavazzi, który przebywał w Afryce w latach 1654-67, pisze: ,,za sznur korali lub nieco wina zdarzało się Kongijczykom sprzedawać własnych rodziców, dzieci, siostry i braci, przysięgając jednocześnie nabywcom, że są to ich niewolnicy''. Niepodobna zaprzeczyć, że chciwość odegrała swoją rolę, Europejczycy umiejętnie ją zaś podsycali''.
Wszystko to składa się na obraz tropikalnego piekła i orgii bestialstwa jakie stanowił kolonialny proceder, stąd na hańbę zakrawa, iż czerpał zeń zyski jako udziałowiec niewolniczych kompanii handlowych John Locke, główny obok Barucha Spinozy fundator myśli liberalnej, którego idee legły u podstaw amerykańskiej niepodległości. Wprawdzie jego obrońcy jak William Uzgalis a zwłaszcza Holly Brewer usiłują bronić go niezdarnie, przerzucając odpowiedzialność za handel ludźmi na angielską monarchię, jaka faktycznie nadała mu oficjalną sankcję. Pomijają jednak nie tylko, iż w niczym nie ustępował jej pod tym względem rewolucyjnie antykrólewski, purytański reżim Cromwella co już wykazaliśmy, ale nade wszystko problem kryjący się w samej doktrynie Locke'a. Otóż facet głoszący liberalny frazes o wolności jako naturalnym stanie każdej jednostki, bez względu na jej pochodzenie w tym i rasowe zaznaczmy, dopuszczał jednak zniewolenie człowieka jako okoliczność w którą popadł on z własnej woli wskutek swych zbrodni lub toczonej przez się wojny z innymi ludźmi, co pozwalało wedle niego traktować go jako ''drapieżną bestię'' pozbawioną wszelkich praw. Nadał więc intelektualną sankcję czerpaniu korzyści z opisanych na wstępie zbrojnych zatargów między murzyńskimi państewkami i wzajemnego zniewalania się przez czarnych, zdejmując pokrętną argumentacją odpowiedzialność zań z żydowskich zazwyczaj pośredników w handlu ''ludzkim towarem'', jak i nade wszystko jego białych odbiorców, w tym wypadku głównie anglosaskich. Odczłowieczenie afrykańskich niewolników pogłębiała obcość ich rasy i obyczaju dla białych panów, stanowiąc dodatkową motywację trzymania za pysk agresywnych barbarzyńców, tym bardziej że wielu z nich rzeczywiście żywiło wojownicze nastawienie jak widać. Dodajmy też, że głoszony przez Locke'a program szerokich swobód politycznych, w praktyce ograniczał się jedynie do białych angielskich protestantów - wykluczeni zeń byli nie tylko Murzyni, ale również irlandzcy katolicy oraz ateiści. Ujawnia się tu rasistowski co i religijny charakter anglosaskiego liberalizmu, ukryty za frazesami o powszechności ''praw człowieka'' i ekonomii, jaki kazał parę stuleci później zagorzałemu protestantowi, a zarazem jednemu z czołowych teoretyków rasizmu Houstonowi S. Chamberlainowi głosić serio ''aryjskość Chrystusa'', którego przekaz miał sfałszować ''zażydzony'' katolicyzm. Faktycznie więc cieniem na konstytucji Stanów Zjednoczonych kładzie się nie tylko, iż większość z jej twórców była plantatorami i właścicielami niewolników, ale nade wszystko fakt, że inspirację ideową stanowił dla nich taki zakłamany sukinsyn jak Locke, używający swej niewątpliwej inteligencji by nadać uzasadnienie prywatnej własności czarnego człowieka, z której to ''ojcowie założyciele'' czerpali swe bogactwo. Wszakże w niczym nie usprawiedliwia to w kontrze socjalistycznej własności ludzi, ich zniewolenia przez kastę komunistów dla których państwo stanowiło jedynie formę zalegalizowania terrorystycznej, programowo bezprawnej działalności wynikającej bezpośrednio z marksowskiej doktryny, co przyznają mimochodem nawet tacy neobolszewicy jak Etienne Balibar. Dlatego nie ma racji australijski ekonomista John Quiggin, przeciwstawiając trafnie przezeń punktowanemu zakłamaniu i przeniewierstwom ideowym Locke'a socjal-liberalizm Johna S. Milla. Wprawdzie przyznaje, iż ten ostatni również ''nie jest doskonały'' a to przez swoje poparcie dla brytyjskiego imperializmu, ale tu idzie o rzecz głębszą: ślepotę podobnych mu lewaków na fakt, iż lewicowa tyrania ''państw komunistycznych'' - oksymoron w istocie - uczyniła z obywateli tychże niewolników partyjnej kasty, skupiającej w swym ręku władanie wszelkimi środkami produkcji. Liberalizm i socjalizm ukazują w tym swe głębokie powinowactwo ideologiczne, dzieląc nie tylko pogardę wobec państwa jako ''komitetu zarządzającego wspólnym interesem burżuazji'' wedle formuły Marksa, tudzież opresyjnej struktury dławiącej podatkami inicjatywę ''przedsiembiorcuf'' w wersji rozwolnościowców, ale i zbrodniczą z zasady teorię ''walki klas'', bo czyniącą każdą wspólnotę narodową i społeczną terenem permanentnego konfliktu, a od tego do ''wojny ras'' tylko krok.
Wypada stąd bez żadnej przesady rzec, iż prywatna własność ludzi znosi wolny rynek,
kompromitując mocno jego ideę, skoro jak widać posłużyła ona do
uzasadniania swobodnego handlu człowiekiem, traktowania go niczym bydło i
towar na sprzedaż, kupczenia jako li tylko przedmiotem wymiany. Rzecz
szalenie aktualna w dobie ''kapitalizmu inwigilacyjnego'' tudzież
''nadzoru'', gdy sam człowiek i jego aktywność życiowa stają się
przedmiotem eksploatacji, pozyskiwania zeń danych napędzających
koniunkturę ekonomiczną. Oczywiście dziś ''zarządzanie czarnuchami''
rzadko wymaga użycia bata i bezpośredniej opresji, poprzestając raczej
na behawioralnym warunkowaniu rzucając kość między psy czy suki, które
same się o nią zagryzają. Wiążąc takowy modus operandi z
określoną rasą biznes niewolniczy zaprzeczył wszystkim arcyliberalnym
postulatom, jako to prymat jednostki przed wszelką naturalną wspólnotą,
prawa przynależne wszystkim z urodzenia bez względu na ich pochodzenie,
radykalne samostanowienie i wybór ponad wszystko etc. W praktyce zaś
liberalizm ten zarezerwowany był jedynie do białych Anglosasów, wrogi
nie tylko Murzynom, Latynosom czy Azjatom, ale nawet białym katolikom
jak Irlandczycy czy Polacy dajmy na to. Jego rasizm był więc absurdalny,
bazując na radykalnym indywidualizmie znoszącym jako się rzekło wszelką
wspólnotę, a więc rasową również, czyniąc ją przez to czymś ''umownym''
dosłownie. Niezależnie od towarzyszącej wszystkiemu potężnej dozy
bezmyślności pazernych dorobkiewiczów, jakimi w swej masie byli biali
plantatorzy z Południa USA, kontrast między głoszonymi przez nich
rozwolnościowymi hasłami a praktyką był tak monstrualny, że musiał
docierać nawet do najtępszych łbów spośród nich. Sami bowiem stwarzali
zarzewie rewolty przeciw sobie, wyznając niechby powierzchownie
liberalne zasady i zazdrośnie ich strzegąc wbrew deklarowanemu
uniwersalizmowi. Zmuszało to Anglosasów do zaprzeczania własnym dewizom,
poprzez stosowanie zamordystycznych praktyk jako to cenzurowanie gazet i
szkolnego nauczania, a nawet kontrola korespondencji, wreszcie
tworzenia scentralizowanych agend rządowych dla wyłapywania zbiegłych
niewolników. Po klęsce zaś Południa otwarcie już terrorystycznych
praktyk zastraszania i mordów czarnych, czynionych przez tajne
organizacje powstałe na bazie masonerii, o typowej dlań napuszonej
tytulaturze jak Rycerze Białej Kamelii
czy osławiony KKK. W niczym to wszakże nie usprawiedliwia przestępczych
praktyk obecnych murzyńskich radykałów, ani zwykłych bandytów
dokonujących licznych gwałtów i mordów nie tylko na białych, ale i
Azjatach, Latynosach, Żydach czy muzułmańskich migrantach przybyłych do
USA. Nie
w tym bowiem rzecz, aby to głupio tłumaczyć jak białe libki czy
LGBTarianie zwykle czynią, tylko jasno widzieć skąd się ten syf wziął,
zamiast jak byle dureń paradować z flagą Konfederacji, która zań jest
właśnie odpowiedzialna! Upadek białej protestanckiej Ameryki z
jakim niewątpliwie mamy do czynienia, nie powinien stąd napawać nas
obawą ni żalem, bośmy jako Polacy i wschodni Europejczycy nigdy nie byli
jej częścią, choć rzecz jasna i nam się wskutek dostanie od murzyńskich
rasistów. Zbezczeszczenie przez tych debili pomnika Kościuszki
najlepszym tegoż dowodem, wszakże na szczęście amerykańscy Murzyni nie
są zdolni w swej masie do zdyskontowania upadku prymatu Anglosasów, a to
przez rozliczne patologie trawiące ich społeczność: ogromną
przestępczość wybijającą znaczny odsetek populacji, rozpad rodziny i
masowe aborcje, narkomanię, ogólną biedę materialną jak i umysłową etc.
Prędzej już czarni z Afryki a nade wszystko Latynosi i Azjaci, oraz
coraz liczniejsi w Ameryce muzułmanie jako się rzekło, poczną
kształtować zapewne nowe oblicze tego kraju co najmniej na równi z
dzierżącymi dotąd prymat zachodnimi Europejczykami. Rasa więc, podobnie
jak religia będą odgrywać tu znaczącą rolę, na nowo redefiniując
kakofonię nieodwołalnie poróżnionych tożsamości, składającą się na
niemożliwy bo samozaprzeczny habitus amerykański. Bowiem
ufundowany na liberalnej zasadzie indywidualizmu, która samą siebie
znosi, gdyż istnieć nie może bez fundującej ją wspólnoty rasowej,
etnicznej, religijnej, ekonomicznej, politycznej etc. jakeśmy to
wykazali. Napięcie wytwarzane przez to nieustannie USA rewolucjonizuje,
wywracając periodycznie wszelki panujący tam ład na nice, czyniąc
jakikolwiek konserwatyzm praktycznie niemożliwym. Dlatego Ameryka
pozostanie snem, obojętnie koszmarem czy ekscytującą wizją, nigdy zaś w
pełni ukształtowanym ostatecznie krajem z daną raz na zawsze własną
cywilizacją, prędzej zapadnie się całkiem niż to się stanie. ''Przeklęty
dylemat rasowy'' o jakim pisaliśmy na wstępie nie zniknie bynajmniej,
zmieni tylko formę dokładając nowe podziały, na tyle palące iż nie
zniosą ich groteskowe, histeryczne wprost próby zaprzeczenia czyniące z
tychże ''konstrukt społeczno-kulturowy''. Doskonale rzecz zdefiniował
przywoływany już tu w poprzednim zapisie Tocqueville, proroczo niemal
przewidując obecne problemy jakim nie zaradzi, bo i nie może liberalny
frazes, który je właśnie powoduje. Skazuje to Amerykanów na wieczne
gaszenie pożaru benzyną, inaczej musieliby wyrzec się samych siebie,
czyli swej niemożliwej, absurdalnej wprost [nie]tożsamości -
przenikliwie rozpoznał problem francuski kolib prawie 200 lat temu w
swej rozprawie o jankeskiej demokracji liberalnej:
Starożytni brali w posiadanie ciało niewolnika, pozostawiali jednak wolność jego duchowi i pozwalali mu się kształcić. Byli w tym konsekwentni wobec samych siebie, niewola miała bowiem swój kres: z dnia na dzień niewolnik mógł się stać wolny i równy swemu panu. Amerykanie z Południa, nie sądząc, by kiedykolwiek Murzyni mogli się z nimi wymieszać, pod surowymi sankcjami zabronili uczyć ich czytać i pisać. Nie chcąc wznieść ich do własnej pozycji, utrzymują Murzynów możliwie najbliżej poziomu zwierzęcia. Nadzieja wolności zawsze towarzyszyła niewolnictwu, łagodząc jego surowość. Amerykanie z Południa zrozumieli, że wyzwalanie jest niebezpieczne, jeśli wyzwoleniec nie może zasymilować się w społeczeństwie swych dawnych panów. Dając człowiekowi wolność i pozostawiając go zarazem w nędzy i sromocie, przygotowujemy po prostu przywódcę przyszłej rewolty niewolników. Zauważono już zresztą dawno, że obecność wolnych Murzynów budzi niejasny niepokój w głębi duszy czarnych niewolników i sprawia, że zaczyna do nich docierać idea ich praw. Amerykanie z Południa pozbawili w zasadzie właścicieli prawa wyzwalania. Na Południu spotkałem starca, który niegdyś żył w nieprawym związku z jedną ze swoich Murzynek. Miał z nią kilkoro dzieci, które przychodząc na świat stawały się niewolnikami własnego ojca. Ojciec wielokrotnie myślał o tym, by choć w testamencie uczynić ich wolnymi, lecz wiele lat upłynęło i nie zdołał pokonać przeszkód prawnych utrudniających wyzwolenie. Nadeszła starość i bliska śmierć. Wyobrażał sobie wówczas swych synów ciąganych z targu na targ i przechodzących spod władzy ojcowskiej pod kij obcego. Z takich straszliwych obrazów składały się majaki jego gasnącej wyobraźni. Widziałem go wydanego na pastwę trwogi i rozpaczy i pojąłem wówczas, jak natura potrafi się mścić za rany zadane jej przez prawo. Oto straszliwe zło, lecz czyż nie jest ono konieczną i z góry dającą się przewidzieć konsekwencją samej zasady niewolnictwa u nowożytnych? Zdobywając niewolników odrębnej rasy przez wielu uważanej za niższą od innych ras ludzkich, i myśląc zarazem z przerażeniem o jej asymilacji, Europejczycy założyli wieczne istnienie niewolnictwa. Albowiem nie ma trwałych form pośrednich między skrajną nierównością, będącą wytworem niewolnictwa, a pełną równością, w sposób naturalny uzyskiwaną przez ludzi dzięki wolności. Europejczycy mgliście przeczuwali tę prawdę, ale nigdy jej wprost nie sformułowali. Ich stosunek do Murzynów był zawsze oparty albo na interesie własnym i dumie, albo na litości. Zniewalając Murzynów pogwałcili wszystkie prawa ludzkie, a potem pouczali ich o wartości i nienaruszalności tych praw. Otworzyli swój świat dla niewolników, a kiedy ci spróbowali się weń włączyć, haniebnie ich przepędzili. Pragnęli niewolnictwa, lecz nieświadomie lub wbrew własnej woli dali się skłonić ku ideom wolności, nie mając odwagi zostać ani zupełnie niesprawiedliwymi, ani w pełni sprawiedliwymi. Skoro trudno wyobrazić sobie, że Amerykanie z Południa kiedykolwiek zmieszają swą krew z krwią czarnych, to czyż mogą oni dać Murzynom wolność, nie narażając się na zagładę? Jeżeli zaś w celu zachowania własnej Rasy trzymają czarnych w okowach, to czyż nie należałoby ich usprawiedliwiać, gdy posługują się najskuteczniejszymi w tej mierze środkami? To, co dzieje się na południu Unii, wydaje mi się najpotworniejszą i zarazem najbardziej naturalną konsekwencją niewolnictwa. Kiedy widzę zakłócony porządek natury, kiedy widzę, jak mimo istnienia praw ludzie zwalczają się nawzajem, to jednak nie znajduję w sobie dosyć oburzenia, by napiętnować tych przedstawicieli naszej epoki, którzy przyczynili się do istnienia tego nonsensu. Całą moją nienawiść kieruję przeciwko tym, którzy po upływie ponad tysiąca lat równości ponownie wprowadzili na świecie niewolnictwo. Nawet największe wysiłki nie pozwolą Amerykanom z Południa na wieczne utrzymywanie niewolnictwa. Istniejące w jednym tylko miejscu na świecie, zwalczane przez chrześcijaństwo jako niesprawiedliwe, a jako zgubne atakowane przez ekonomię polityczną, wśród wolności demokratycznej i oświecenia naszej epoki niewolnictwo nie może być instytucją trwałą. Kres położy mu albo sam niewolnik, albo pan. W obu wypadkach należy oczekiwać wielkich nieszczęść. Jeżeli Murzynom z Południa odmówi się wolności, sami zdobędą ją gwałtem. Jeżeli się ją im przyzna — wkrótce jej nadużyją. [...]''