sobota, 11 grudnia 2021

Liberalizm jest biały [ socjalizm również ].

...zapowiadany finał rozważań o wolnorynkowym handlu Murzynami na dawnym Południu USA, rzutującym do dziś na sytuację dziejową tego kraju, wbrew pozorom tycząc pośrednio również i nas, co stanie się jasnym w konkluzjach wywodu:

O ironio, kojarzone zwykle z lewacko-liberalną politpoprawnością ''studia postkolonialne'', jeśli tylko rzetelnie podchodzą do zagadnienia czarnego niewolnictwa, obalają mit o rzekomej bierności Murzynów w całym procederze. Materiału dostarcza tu choćby praca ''Tacky’s Revolt. The Story of an Atlantic Slave War'', autorstwa Vincenta Browna, ''afroafrykańskiego'' profesora Harvardu. Jego ustalenia referuje Łukasz Zaremba w artykule zaskakująco obiektywnym jak na organ prasowy ''marksistów-ezoterystów'' - mowa o ''Praktyce Teoretycznej'' z której on pochodzi. Przytoczmy więc zeń parę istotnych ustępów, oskrobując je z otoczki lewackiego bełkotu. Bowiem stoi w nim mimo to jasno, iż ''kolonialne porty handlowe Zatoki Gwinejskiej były zaledwie niewielkimi wysepkami niepewnej europejskiej kontroli nad olbrzymim terytorium Afryki Zachodniej i Środkowej, gdzie toczyły się potężne, skomplikowane polityczne i militarne konflikty wielkich armii i dobrze zorganizowanych państw (na przykład państwo Asante, od asa nit, „ponieważ wojna”, w 1780 roku posiadało osiemdziesięciotysięczną armię, której połowa wyposażona była w broń palną). Europejczycy napędzali te konflikty (dostarczali broń, tworzyli popyt za niewolników), ale w żadnym wypadku ich nie kontrolowali; kolonialne przedsięwzięcia ekonomiczne zależały zaś bezpośrednio od polityki państw afrykańskich i utrzymywania z nimi dobrych stosunków. W pewnym sensie bunty wybuchające w XVIII wieku w Indiach Zachodnich były zatem przedłużeniem konfliktów afrykańskich – wyszkoleni w nich żołnierze afrykańscy, którzy w efekcie konfliktów zbrojnych (napędzanych między innymi, lecz niewyłącznie handlem niewolniczym) trafiali w niewolę, próbowali w geograficznie odległym miejscu z tejże niewoli się wyzwolić''. Dlatego gros murzyńskich niewolników, szczególnie na Antylach i w Ameryce Północnej wywodziło się spośród: ''często skonfliktowanych społeczności afrykańskich, toczących między sobą kolejne wojny i zawierających zmienne sojusze (w wyniku tych bitew i najazdów przegrani często trafiali do niewoli i na sprzedaż w portach Złotego Wybrzeża; na jednej plantacji, a nawet na jednym statku mogli znaleźć się zatem niedawni wrogowie z afrykańskich wojen). [...] Afrykanie ze Złotego Wybrzeża Afryki Zachodniej, mówiący w Akan, których zbiorcza nazwa pochodzi od niewolniczego portu, skąd transportowano ich za północny zachód: Coromantee (lub w języku Fante Kromantse). Wielu „Coromantee” było okofokum, szeregowymi żołnierzami, wyćwiczonymi do walk z bronią palną i wręcz w jednej z masowych armii zmilitaryzowanych, nastawionych na ekspansję państw Afryki Zachodniej (Akwamu, Dankyira, Asante, Fante), zanim zostali pojmani i statkami przetransportowani do Ameryki''. W praktyce oznaczało to militaryzację zarówno procesu przewozu niewolników przez ocean, handlu nimi jak i reżimu panującego na plantacjach - Ł. Zaremba pisze dalej cytując Browna: Właściciele niewolników byli paranoikami, a do tego ich niewolnicy naprawdę zamierzali ich zabić”. Posiadając ku temu odpowiednie umiejętności dodajmy, skoro mieli już zaprawę w bojach tocząc je w swych macierzystych krajach między sobą, i to nie tylko mężczyźni ale tyczyło to również wojowniczych kobiet z Dahomeju wspomnianych w pierwszej części cyklu. W efekcie ''strach musiał być uczuciem na co dzień towarzyszącym białym na Jamajce, a zarazem był też podstawowym sposobem utrzymywania porządku wśród niewolników – gdy tylko kolonialnemu wojsku lub najemnej milicji udawało się zwyciężyć w potyczkach z buntownikami, gdy tylko nadzorcy plantacji odkrywali (lub podejrzewali) spisek niewolniczy, wyszukiwano najbardziej okrutne, publiczne i widowiskowe sposoby torturowania i uśmiercania. Rozrzucone po wyspie nabite na pale martwe poćwiartowane ciała, często same głowy, miały stanowić dla pozostałych ostrzeżenie przed przejściem od myśli do czynu. To pierwsze znaczenie niewolnictwa jako konfliktu zbrojnego: codzienna przemoc i tortura, ale i obustronne poczucie fizycznego zagrożenia. Jak już wiemy, niewolnicy, choćby „Coromantee”, bywali doświadczonymi żołnierzami. Po drugiej stronie, w roli zarządców i nadzorców, również spotykali weteranów wojennych, byłych żołnierzy armii brytyjskiej – „widzących w Afrykanach wrogów”, poddających zmilitaryzowanemu nadzorowi relację (z założenia) cywilną. To zarazem, z innego punktu widzenia, wojna rasowa: białych przeciwko czarnym, również przeciw niewielkiej zróżnicowanej grupie wolnych czarnych i półczarnych, mieszkańców kolonii, mulattoes (częściowo wolnych), których (czasem słusznie) podejrzewano o wspieranie niewolników, a czasem – co opisał już w latach 30. XX wieku C.L.R. James w The Black Jacobins na przykładzie Haiti w tym samym okresie – o własne interesy sprzeczne z interesami białych, ale nie zawsze zbieżne z interesami niewolników.''

Zresztą autor cytowanego artykułu, wzorem murzynoamerykańskiego profesora, rychło niuansuje jeszcze bardziej czarno-biały schemat realiów owej wojny rasowej wskazując, iż w tłumieniu rebelii afrykańskich niewolników na brytyjskiej Jamajce brały udział nie tylko ''przewożone statkami marynarki wojennej angielskie wojska fortowe, milicja złożona z plantatorów (niechętnych do samodzielnej walki)'', ale i ''pracowników plantacji i najemników (w tym wolnych czarnych) oraz zaufanych niewolników, a także oficjalnie uznawana przez Brytyjczyków od 1740 roku społeczność zbiegów, która w wyniku walk zbrojnych w latach 30. wywalczyła sobie prawo zajmowania części wyspy. Jednym z warunków ugody z brytyjskimi władzami był jej aktywny udział po stronie kolonialnej we wszelkich konfliktach zbrojnych. I właśnie jamajscy Maroons – byli niewolnicy i potomkowie niewolników – okazali się najskuteczniejsi w tropieniu i wyłapywaniu buntowników dwie dekady po tym, gdy sami zrzucili z siebie status rebeliantów'' [!]. Jakby tego było mało, zdumiewająco uczciwie jak na lewacki periodyk Zaremba oświadcza, iż żadną miarą nie sposób nazywać ''rewolucjonistami'' przywódców opisywanych czarnych rebelii oraz ich uczestników, bowiem ''nie walczyli o zniesienie niewolnictwa, a już z pewnością nie o powszechną wolność''. Oni jedynie ''toczyli wojnę – niewygodną dla europejskich oddziałów wojnę partyzancką z imperialnymi wojskami; wojnę z białymi właścicielami, zarządcami, strażnikami i najemnikami; wojnę z niewolnikami, którzy nie chcieli ich wesprzeć oraz z tymi, których biali wystawiali do walki przeciwko nim; wojnę z „dzikimi”, Maroons, dawnymi zbiegami, którzy, walcząc o własną pozycję, stawali po stronie brytyjskiego imperium''. Całą tę kolonialno-niewolniczą paranoję napędzała rzecz jasna chciwość i to po obu stronach Atlantyku jak i wojny rasowej: imperializm białych świetnie współgrał co widać z morderczymi konfliktami o władzę wśród samych czarnych. Bowiem ''Jamajka była najbardziej dochodową i najbardziej produktywną amerykańską kolonią Wielkiej Brytanii (głównym towarem eksportowym wyspy był cukier, produkowano tam również kawę i bawełnę). Najpotężniejsi właściciele kolonialnych majątków, widywani na wyspie rzadko lub wcale, zasiadali w brytyjskim parlamencie lub pełnili wysokie funkcje wojskowe i administracyjne w Imperium. Ich majątki średnio kilkudziesięciokrotnie przekraczały majątki brytyjskich osadników w pobliskiej kontynentalnej Ameryce''. Cena wszakże za te fortuny i płynący stąd polityczny status była wysoka: ''Jamajka była również śmiertelną pułapką. Śmierć stanowiła ośrodek doświadczeń społecznych dla wszystkich zamieszkujących wyspę […] śmierć i bogactwo były tu nierozłącznie związane”. W poprzedzającej Tacky’s Revolt książce o wymownym tytule Reaper’s Garden, Brown opisywał różnorodne sposoby radzenia sobie ze śmiercią, politykę zarządzania jej wszechobecnością i powszedniością na Jamajce. W trudnym klimacie w XVIII wieku, głównie w wyniku chorób tropikalnych umierało tu rocznie (sic!) 10% białej populacji wyspy (plantatorów i ich rodzin, zarządców, strażników, urzędników państwowych, pracowników majątków i fabryk, marynarzy i włóczęgów), a śmiertelność czarnych mieszkańców, poddawanych w większości wyczerpującemu reżimowi pracy i dyscypliny, była niewiele mniejsza''. Podkreślmy, bo to istotne: śmiertelność białych zarządców przewyższała nawet tę wśród czarnych niewolników, nie mówiąc już o społeczności wolnych Murzynów, owych ''maroons'' jacy za wywalczone sobie przywileje wysługiwali się Brytyjczykom, pomagając im ochoczo w niewoleniu innych Afrykanów na wyspie. Zasadne jest w takim razie pytanie co pchało Europejczyków do tropikalnego piekła, gdzie w morderczym dla nich klimacie masowo padali niczym muchy, trawieni w dodatku ciągłym strachem i paranoją wywołaną realnym widmem krwawej murzyńskiej rabacji? Obok wspomnianej już żądzy szybkiego wzbogacenia się, na co szansę dawała oparta na niewolniczym procederze ekonomia, motorem działania wielu była zapewne też swoista wolność białego człowieka, jego wyzwolenie z konwencji społecznych obowiązujących w ówczesnej Europie, możność bezkarnego dogadzania swym sadystycznym skłonnościom i chuci jakie stwarzała panująca na plantacjach swoboda obyczajowa, by nie rzec wyuzdanie. Mówiąc wprost, w konfrontacji z ''dzikim'' Afrykańczykiem ''białas'' sam mógł stać się na powrót barbarzyńcą, bez skrupułów czerpiąc z tego dla się satysfakcję - porażającym zapisem takiejż cywilizacyjnej degradacji jest dziennik pozostawiony przez plantacyjnego nadzorcę z Jamajki Thomasa Thistlewooda, zawierający liczne opisy popełnianych przezeń bestialstw i gwałtów. W przeciwieństwie do wodza kucerzy, nie miał on żadnych oporów by ''przemóc się do Murzynki'': namiętnie kopulował ze swymi czarnymi niewolnicami, czasami na oczach innych skrupulatnie przy tym notując liczbę stosunków jak i kobiet, szacowaną odpowiednio na prawie 4 tysiące poczynionych ze 138-oma Afrykankami. Jak można się domyślić, zdecydowana większość z nich była przezeń wymuszona, aczkolwiek zdaje się nawiązał też coś w rodzaju intymnej relacji z jedną niewolnicą, niejaką Phibbah. Babsztyl ośmielał się nawet suszyć mu głowę, swemu białemu panu a mimo to zabezpieczył on w testamencie mieszanego rasowo syna, jaki narodził się z tego osobliwego związku. Ślady ludzkich uczuć jakie żywił, nie przeszkadzały mu wszakże wyżywać się w wymyślaniu bestialskich tortur, stosowanych na innych niewolnikach za błahe choćby przewiny wobec plantacyjnego reżimu i nieposłuszeństwo. Przewijający się w nich często motyw ludzkich odchodów, oddawania moczu do ust itd. ewidentnie wskazuje na koprofila a na pewno ostrego sadystę i perwersa. Warta odnotowania jest zresztą swoista ''swoboda obyczajowa'' jaką ''cieszyły się'' murzyńskie niewolnice na Jamajce, często zmieniające partnerów tak spośród innych czarnych, jak i bywało dobrowolnie prostytuując z białymi plantatorami, zarządcami i żołnierzami za drobne ''upominki'', a nie tylko przez nich gwałcone. Oczywiście była to ''wolność'' wynikająca z deprawacji, rozpadu afrykańskich struktur społecznych i rodziny, zniszczonych niewolnictwem.

Opis mechanizmu ekonomicznego i politycznego napędzającego transatlantycki handel murzyńskimi niewolnikami, zawiera klasyczne już opracowanie Fernanda Braudela traktujące o korzeniach nowożytnej gospodarki kapitalistycznej. Podkreśla on również czynną rolę samych Afrykanów w procederze, co wszakże nie pomniejsza tu inicjatywy zarówno Europejczyków jak i świata islamu, jedynie nie wspomina o udziale w nim kupców ''narodu przez siebie wybranego'', powodowany zapewne uzasadnioną obawą przed środowiskową anatemą i utratą statusu uczonego jaką by mu to groziło:

''Potwierdzające się rokrocznie upusty krwi pod postacią handlu niewolnikami świadczą o istnieniu gospodarki o pewnym potencjale. Twierdzenie to powtarzają z mniejszym bądź większym naciskiem nowsze prace afrykanistów. Toteż sam ruch statków niewolniczych nie wystarcza do wyjaśnienia handlu Murzynami, który należy rozpatrywać również w kategoriach afrykańskich. ,,Handel niewolnikami - pisze Philip Curtin - jest elementem atlantyckiego systemu gospodarczego, lecz także szerokiego modelu społeczeństwa zachodnioafrykańskiego, jego postaw, religii, wzorców zawodowych, tożsamości itd.''. Trzeba przywrócić Afryce jej prawa i jej odpowiedzialność. [...] Raz jeszcze zaznacza się głębokie podobieństwo między imperializmem krajów islamu a imperializmem Zachodu, dwóch agresywnych cywilizacji wyrosłych na niewolnictwie, którym Czarna Afryka załaciła haracz za brak czujności i słabość. [...] Handel ludźmi istniał w Afryce dlatego, że chciała go i narzuciła Europa, to prawda, ale także dlatego, że Afryka miała zły zwyczaj uprawiania go na długo przed przybyciem Europejczyków, wysyłając niewolników w kierunku krajów islamu, Morza Śródziemnego i Oceanu Indyjskiego. Niewolnictwo miało tu charakter endemiczny, było powszechną strukturą wpisaną w ramy społeczne [...] handel niewolnikami, nadmiernie rozwinięty pod wpływem amerykańskiego popytu, ożywiał cały Czarny Ląd. Odegrał podwójną rolę w napięciach pomiędzy wnętrzem kontynentu a wybrzeżem, osłabiając i niszcząc wielkie państwa położone w głębi lądu jak Monomotapa i Kongo, sprzyjając natomiast w pobliżu wybrzeży wzrostowi małych państw-pośredników, czegoś w rodzaju państw-agentów zaopatrujących kupców europejskich w niewolników i towary. Czy kolejne imperia zakładane w dorzeczu Nigru nie były dla krajów islamu takimi właśnie państwami-pośrednikami, dostawcami złotego piasku i niewolników dla Afryki Północnej oraz basenu Morza Śródziemnego? Podobnie w Europie w X wieku ciągnęła się wzdłuż Łaby strefa pośrednia umożliwiająca nabór niewolników słowiańskich, których następnie dostarczano do krajów islamu [ ale kto konkretnie i jakiego to pochodzenia zazwyczaj nimi kupczył, tego już powtórzmy francuski historyk nie odważył się napoknąć choćby - przyp. mój ]. Tatarzy krymscy począwszy od XVI wieku byli zaś dostawcami niewolników rusińskich, w odpowiedzi na zapotrzebowanie rynków Stambułu. [...] W końcu XVI wieku w San Salvador, stolicy Konga, było ponad stu kupców portugalskich i około tysiąca awanturników tejże narodowości. Potem sytuacja ustabilizowała się i drobne role przypadły pośrednikom oraz komisjonerom afrykańskim, zwłaszcza z plemienia Mandingo, określanym ogólnym terminem mercadors, a także pomocnikom rasy mieszanej oraz czarnej zwanym pombeiros. Ostatni niezależnie od tego kto ich zatrudniał, wyzyskiwali swych kolorowych pobratymców jeszcze okrutniej niż biali. [...] Do gry włącza się zachłanność: nocą ,,złodzieje i ludzie bez sumienia - mówi król Konga - porywają naszych ludzi, wiedzeni żądzą posiadania rzeczy i towarów portugalskich, których są chciwi''. ,,Jedni sprzedają drugich - notuje Garcia de Resende [1554] - i jest wielu kupców trudniących się tym rzemiosłem, którzy oszukują ich i dostarczają niewolników handlarzom''. Włoch Giovanni Antonio Cavazzi, który przebywał w Afryce w latach 1654-67, pisze: ,,za sznur korali lub nieco wina zdarzało się Kongijczykom sprzedawać własnych rodziców, dzieci, siostry i braci, przysięgając jednocześnie nabywcom, że są to ich niewolnicy''. Niepodobna zaprzeczyć, że chciwość odegrała swoją rolę, Europejczycy umiejętnie ją zaś podsycali''.

Wszystko to składa się na obraz tropikalnego piekła i orgii bestialstwa jakie stanowił kolonialny proceder, stąd na hańbę zakrawa, iż czerpał zeń zyski jako udziałowiec niewolniczych kompanii handlowych John Locke, główny obok Barucha Spinozy fundator myśli liberalnej, którego idee legły u podstaw amerykańskiej niepodległości. Wprawdzie jego obrońcy jak William Uzgalis a zwłaszcza Holly Brewer usiłują bronić go niezdarnie, przerzucając odpowiedzialność za handel ludźmi na angielską monarchię, jaka faktycznie nadała mu oficjalną sankcję. Pomijają jednak nie tylko, iż w niczym nie ustępował jej pod tym względem rewolucyjnie antykrólewski, purytański reżim Cromwella co już wykazaliśmy, ale nade wszystko problem kryjący się w samej doktrynie Locke'a. Otóż facet głoszący liberalny frazes o wolności jako naturalnym stanie każdej jednostki, bez względu na jej pochodzenie w tym i rasowe zaznaczmy, dopuszczał jednak zniewolenie człowieka jako okoliczność w którą popadł on z własnej woli wskutek swych zbrodni lub toczonej przez się wojny z innymi ludźmi, co pozwalało wedle niego traktować go jako ''drapieżną bestię'' pozbawioną wszelkich praw. Nadał więc intelektualną sankcję czerpaniu korzyści z opisanych na wstępie zbrojnych zatargów między murzyńskimi państewkami i wzajemnego zniewalania się przez czarnych, zdejmując pokrętną argumentacją odpowiedzialność zań z żydowskich zazwyczaj pośredników w handlu ''ludzkim towarem'', jak i nade wszystko jego białych odbiorców, w tym wypadku głównie anglosaskich. Odczłowieczenie afrykańskich niewolników pogłębiała obcość ich rasy i obyczaju dla białych panów, stanowiąc dodatkową motywację trzymania za pysk agresywnych barbarzyńców, tym bardziej że wielu z nich rzeczywiście żywiło wojownicze nastawienie jak widać. Dodajmy też, że głoszony przez Locke'a program szerokich swobód politycznych, w praktyce ograniczał się jedynie do białych angielskich protestantów - wykluczeni zeń byli nie tylko Murzyni, ale również irlandzcy katolicy oraz ateiści. Ujawnia się tu rasistowski co i religijny charakter anglosaskiego liberalizmu, ukryty za frazesami o powszechności ''praw człowieka'' i ekonomii, jaki kazał parę stuleci później zagorzałemu protestantowi, a zarazem jednemu z czołowych teoretyków rasizmu Houstonowi S. Chamberlainowi głosić serio ''aryjskość Chrystusa'', którego przekaz miał sfałszować ''zażydzony'' katolicyzm. Faktycznie więc cieniem na konstytucji Stanów Zjednoczonych kładzie się nie tylko, iż większość z jej twórców była plantatorami i właścicielami niewolników, ale nade wszystko fakt, że inspirację ideową stanowił dla nich taki zakłamany sukinsyn jak Locke, używający swej niewątpliwej inteligencji by nadać uzasadnienie prywatnej własności czarnego człowieka, z której to ''ojcowie założyciele'' czerpali swe bogactwo. Wszakże w niczym nie usprawiedliwia to w kontrze socjalistycznej własności ludzi, ich zniewolenia przez kastę komunistów dla których państwo stanowiło jedynie formę zalegalizowania terrorystycznej, programowo bezprawnej działalności wynikającej bezpośrednio z marksowskiej doktryny, co przyznają mimochodem nawet tacy neobolszewicy jak Etienne Balibar. Dlatego nie ma racji australijski ekonomista John Quiggin, przeciwstawiając trafnie przezeń punktowanemu zakłamaniu i przeniewierstwom ideowym Locke'a socjal-liberalizm Johna S. Milla. Wprawdzie przyznaje, iż ten ostatni również ''nie jest doskonały'' a to przez swoje poparcie dla brytyjskiego imperializmu, ale tu idzie o rzecz głębszą: ślepotę podobnych mu lewaków na fakt, iż lewicowa tyrania ''państw komunistycznych'' - oksymoron w istocie - uczyniła z obywateli tychże niewolników partyjnej kasty, skupiającej w swym ręku władanie wszelkimi środkami produkcji. Liberalizm i socjalizm ukazują w tym swe głębokie powinowactwo ideologiczne, dzieląc nie tylko pogardę wobec państwa jako ''komitetu zarządzającego wspólnym interesem burżuazji'' wedle formuły Marksa, tudzież opresyjnej struktury dławiącej podatkami inicjatywę ''przedsiembiorcuf'' w wersji rozwolnościowców, ale i zbrodniczą z zasady teorię ''walki klas'', bo czyniącą każdą wspólnotę narodową i społeczną terenem permanentnego konfliktu, a od tego do ''wojny ras'' tylko krok.

Wypada stąd bez żadnej przesady rzec, iż prywatna własność ludzi znosi wolny rynek, kompromitując mocno jego ideę, skoro jak widać posłużyła ona do uzasadniania swobodnego handlu człowiekiem, traktowania go niczym bydło i towar na sprzedaż, kupczenia jako li tylko przedmiotem wymiany. Rzecz szalenie aktualna w dobie ''kapitalizmu inwigilacyjnego'' tudzież ''nadzoru'', gdy sam człowiek i jego aktywność życiowa stają się przedmiotem eksploatacji, pozyskiwania zeń danych napędzających koniunkturę ekonomiczną. Oczywiście dziś ''zarządzanie czarnuchami'' rzadko wymaga użycia bata i bezpośredniej opresji, poprzestając raczej  na behawioralnym warunkowaniu rzucając kość między psy czy suki, które same się o nią zagryzają. Wiążąc takowy modus operandi z określoną rasą biznes niewolniczy zaprzeczył wszystkim arcyliberalnym postulatom, jako to prymat jednostki przed wszelką naturalną wspólnotą, prawa przynależne wszystkim z urodzenia bez względu na ich pochodzenie, radykalne samostanowienie i wybór ponad wszystko etc. W praktyce zaś liberalizm ten zarezerwowany był jedynie do białych Anglosasów, wrogi nie tylko Murzynom, Latynosom czy Azjatom, ale nawet białym katolikom jak Irlandczycy czy Polacy dajmy na to. Jego rasizm był więc absurdalny, bazując na radykalnym indywidualizmie znoszącym jako się rzekło wszelką wspólnotę, a więc rasową również, czyniąc ją przez to czymś ''umownym'' dosłownie. Niezależnie od towarzyszącej wszystkiemu potężnej dozy bezmyślności pazernych dorobkiewiczów, jakimi w swej masie byli biali plantatorzy z Południa USA, kontrast między głoszonymi przez nich rozwolnościowymi hasłami a praktyką był tak monstrualny, że musiał docierać nawet do najtępszych łbów spośród nich. Sami bowiem stwarzali zarzewie rewolty przeciw sobie, wyznając niechby powierzchownie liberalne zasady i zazdrośnie ich strzegąc wbrew deklarowanemu uniwersalizmowi. Zmuszało to Anglosasów do zaprzeczania własnym dewizom, poprzez stosowanie zamordystycznych praktyk jako to cenzurowanie gazet i szkolnego nauczania, a nawet kontrola korespondencji, wreszcie tworzenia scentralizowanych agend rządowych dla wyłapywania zbiegłych niewolników. Po klęsce zaś Południa otwarcie już terrorystycznych praktyk zastraszania i mordów czarnych, czynionych przez tajne organizacje powstałe na bazie masonerii, o typowej dlań napuszonej tytulaturze jak Rycerze Białej Kamelii czy osławiony KKK. W niczym to wszakże nie usprawiedliwia przestępczych praktyk obecnych murzyńskich radykałów, ani zwykłych bandytów dokonujących licznych gwałtów i mordów nie tylko na białych, ale i Azjatach, Latynosach, Żydach czy muzułmańskich migrantach przybyłych do USA. Nie w tym bowiem rzecz, aby to głupio tłumaczyć jak białe libki czy LGBTarianie zwykle czynią, tylko jasno widzieć skąd się ten syf wziął, zamiast jak byle dureń paradować z flagą Konfederacji, która zań jest właśnie odpowiedzialna! Upadek białej protestanckiej Ameryki z jakim niewątpliwie mamy do czynienia, nie powinien stąd napawać nas obawą ni żalem, bośmy jako Polacy i wschodni Europejczycy nigdy nie byli jej częścią, choć rzecz jasna i nam się wskutek dostanie od murzyńskich rasistów. Zbezczeszczenie przez tych debili pomnika Kościuszki najlepszym tegoż dowodem, wszakże na szczęście amerykańscy Murzyni nie są zdolni w swej masie do zdyskontowania upadku prymatu Anglosasów, a to przez rozliczne patologie trawiące ich społeczność: ogromną przestępczość wybijającą znaczny odsetek populacji, rozpad rodziny i masowe aborcje, narkomanię, ogólną biedę materialną jak i umysłową etc. Prędzej już czarni z Afryki a nade wszystko Latynosi i Azjaci, oraz coraz liczniejsi w Ameryce muzułmanie jako się rzekło, poczną kształtować zapewne nowe oblicze tego kraju co najmniej na równi z dzierżącymi dotąd prymat zachodnimi Europejczykami. Rasa więc, podobnie jak religia będą odgrywać tu znaczącą rolę, na nowo redefiniując kakofonię nieodwołalnie poróżnionych tożsamości, składającą się na niemożliwy bo samozaprzeczny habitus amerykański. Bowiem ufundowany na liberalnej zasadzie indywidualizmu, która samą siebie znosi, gdyż istnieć nie może bez fundującej ją wspólnoty rasowej, etnicznej, religijnej, ekonomicznej, politycznej etc. jakeśmy to wykazali. Napięcie wytwarzane przez to nieustannie USA rewolucjonizuje, wywracając periodycznie wszelki panujący tam ład na nice, czyniąc jakikolwiek konserwatyzm praktycznie niemożliwym. Dlatego Ameryka pozostanie snem, obojętnie koszmarem czy ekscytującą wizją, nigdy zaś w pełni ukształtowanym ostatecznie krajem z daną raz na zawsze własną cywilizacją, prędzej zapadnie się całkiem niż to się stanie. ''Przeklęty dylemat rasowy'' o jakim pisaliśmy na wstępie nie zniknie bynajmniej, zmieni tylko formę dokładając nowe podziały, na tyle palące iż nie zniosą ich groteskowe, histeryczne wprost próby zaprzeczenia czyniące z tychże ''konstrukt społeczno-kulturowy''. Doskonale rzecz zdefiniował przywoływany już tu w poprzednim zapisie Tocqueville, proroczo niemal przewidując obecne problemy jakim nie zaradzi, bo i nie może liberalny frazes, który je właśnie powoduje. Skazuje to Amerykanów na wieczne gaszenie pożaru benzyną, inaczej musieliby wyrzec się samych siebie, czyli swej niemożliwej, absurdalnej wprost [nie]tożsamości - przenikliwie rozpoznał problem francuski kolib prawie 200 lat temu w swej rozprawie o jankeskiej demokracji liberalnej:

''Obecność czarnych jest najpoważniejszym niebezpieczeństwem zagrażającym przyszłości Stanów Zjednoczonych. Kiedy rozważamy przyczyny obecnych trudności i przyszłych niebezpieczeństw, na jakie narażone są Stany Zjednoczone, niezależnie od obranego punktu wyjścia zawsze dochodzimy do tego problemu. Do stworzenia trwałego zła trzeba w zasadzie wielkich i długotrwałych wysiłków ludzi. Istnieje wszakże taki rodzaj zła, który wnika w świat ukradkiem. Początkowo ledwo zauważalne pośród codziennych nadużyć władzy, zaczyna się od jakiegoś człowieka, którego imię nie pozostaje w historii, i jak przeklęte ziarno rzucone na skrawek ziemi czerpie soki samo z siebie, rozrasta się i rozwija razem ze społeczeństwem, które je nosi w swym łonie. Tym złem jest niewolnictwo. Chrześcijaństwo zniszczyło niewolnictwo, lecz chrześcijanie szesnastego wieku przywrócili je i włączyli do swego systemu społecznego, jednakże li tylko na zasadzie wyjątku. Ograniczyli je do jednej rasy. Zadali tym samym ludzkości ranę wprawdzie mniejszą, lecz znacznie trudniejszą do uleczenia. Należy starannie odróżniać dwie rzeczy: niewolnictwo jako takie i jego skutki. Bezpośrednie zło sprawione przez niewolnictwo u starożytnych było mniej więcej takie samo jak u nowożytnych, lecz konsekwencje tego zła były różne. U starożytnych niewolnik należał do tej samej rasy co jego pan, a często przewyższał go wykształceniem. Dzieliła ich tylko niewola — po uzyskaniu wolności różnice natychmiast znikały. Starożytni dysponowali więc prostym sposobem na pozbycie się problemu niewolnictwa i jego konsekwencji: wyzwalaniem. Kiedy posłużyli się nim na szerszą skalę, odnieśli sukces. Przez jakiś jeszcze czas po zniesieniu niewolnictwa jego ślady były jednak w starożytności trwałe. Człowiek ma naturalną skłonność do pogardzania tym, kto stał od niego niżej, nawet jeżeli wiele czasu upłynęło już od chwili zrównania. Następstwem faktycznej nierówności wobec prawa czy nierówności majątków jest zawsze nierówność urojona, zakorzeniona w obyczaju. U starożytnych wszakże i ten drugi rodzaj nierówności z czasem znikł. Wyzwoleniec był tak podobny do ludzi wolnych od urodzenia, że wkrótce nie można było go odróżnić. Największą trudnością, z jaką borykali się starożytni, była sama zmiana prawa; nowożytnym najtrudniej jest zmienić obyczaje. Faktyczny problem zaczyna się więc dla nas tam, gdzie kończył się dla starożytnych. Bierze się to stąd, że niematerialny i przemijający fakt niewolnictwa w najbardziej zgubny sposób łączy się u nowożytnych z materialnym i trwałym faktem różnicy ras. Wspomnienie niewolnictwa hańbi rasę, ale rasa utrwala to wspomnienie. Żaden Afrykanin nie przybył z własnej woli na wybrzeża Nowego Świata, a zatem wszyscy, którzy obecnie się tam znajdują, są albo niewolnikami, albo wyzwoleńcami. Tak więc Murzyn wraz z życiem przekazuje wszystkim potomkom zewnętrzną oznakę hańby. Prawo może zniszczyć niewolnictwo, ale Bóg jeden władny jest zatrzeć jego ślady. Nowożytny niewolnik różni się od swego pana nie tylko brakiem wolności, ale i pochodzeniem. Możecie zwrócić Murzynowi wolność, ale nie możecie sprawić, by wobec Europejczyka nie był obcy. To jeszcze nie wszystko. Temu człowiekowi podłego urodzenia, obcemu wprowadzonemu do naszego świata jako niewolnik, przyznajemy zaledwie  ogólne cechy człowieczeństwa. Jego twarz wydaje się nam odrażająca, inteligencja ograniczona, a upodobania niskie. Mało brakuje, byśmy go uznali za istotę pośrednią między człowiekiem a zwierzęciem. Po obaleniu niewolnictwa nowożytni muszą jeszcze zniszczyć trzy przesądy znacznie bardziej nieuchwytne i trwałe: przesąd pana, przesąd rasy i wreszcie przesąd koloru białego. Niełatwo jest nam, którzyśmy mieli szczęście urodzić się wśród ludzi przez naturę stworzonych na nasze podobieństwo, a przez prawo uczynionych nam równymi, niełatwo jest, powiadam, zrozumieć, jaka przestrzeń nie do pokonania oddziela amerykańskiego Murzyna od Europejczyka. Możemy jednak powziąć pewne przybliżone wyobrażenie na ten temat dzięki rozumowaniu przez analogię. Istniały niegdyś i wśród nas wielkie nierówności, ale miały one swe podstawy wyłącznie w prawie. Cóż bardziej sztucznego niż czysto prawna nierówność! Cóż bardziej przeciwnego ludzkim instynktom jak różnice trwale ustalone między ludźmi podobnymi do siebie w sposób oczywisty! Różnice te przetrwały jednak przez stulecia i długo jeszcze będą trwały w wielu miejscach na świecie. Wszędzie widać ich nierzeczywiste ślady, których nie może zatrzeć czas. Skoro nierówność stworzona tylko przez prawo jest tak trudna do wykorzenienia, to jakże można znieść tę, która dodatkowo wydaje się mieć niewzruszone podstawy w samej naturze? Kiedy widzę, z jakim trudem przychodzi arystokracji zgubić się w masie ludu i jak usilnie stara się ona w ciągu stuleci utrzymać idealne bariery odgradzające ją od ludu, żałuję, że zanika arystokracja oparta na realnych i trwałych wyróżnikach.  
 
Złudne są więc nadzieje ludzi, którzy sądzą, że kiedyś Europejczycy połączą się z Murzynami. Rozum nie pozwala mi w to wierzyć, a nie dostrzegam faktów, które mogłyby to uzasadnić. Dotychczas biali utrzymywali Murzynów w stanie poniżenia i niewolnictwa wszędzie tam, gdzie byli silniejsi. Murzyni zaś zabijali białych wszędzie tam, gdzie sami mieli przewagę. Dotąd był to jedyny sposób wzajemnego kontaktowania się obu ras. W niektórych rejonach Stanów Zjednoczonych obserwuję obecnie zachwianie się prawnej bariery między rasami, ale nie bariery obyczajowej. Niewolnictwo się cofa, ale przesąd, z którego się narodziło, trwa. Czy w tej części Unii, w której Murzyni nie są już niewolnikami, zbliżyli się oni do białych? Każdy, kto był w Stanach Zjednoczonych, wie, że jest przeciwnie. Przesąd rasowy wydaje się być silniejszy w stanach, które zniosły niewolnictwo, niż tam, gdzie ono jeszcze istnieje. Nigdzie nie jest jednak tak przemożny jak w stanach, w których niewolnictwa nigdy nie było. To prawda, że na Północy prawo zezwala na zawieranie mieszanych małżeństw między Murzynami i białymi, lecz opinia publiczna odsądza od czci białego, który ożeniłby się z Murzynką. Dlatego trudno jest przytoczyć jakiś przykład podobnego związku. We wszystkich niemal stanach, w których zniesiono niewolnictwo, Murzyni otrzymali prawa wyborcze. Jeżeli jednak zechcą głosować, ryzykują życie. Pokrzywdzony Murzyn może wnosić skargi, ale sędziami bywają wyłącznie biali. Prawo co prawda pozwala na to, by Murzyn został ławnikiem, ale nie dopuszcza do tego przesąd. Jego syn nie może wstąpić do szkoły, w której uczą się dzieci Europejczyków. W teatrze za żadną cenę nie otrzyma miejsca obok swego byłego pana, a w szpitalu leży osobno. Wolno mu modlić się do tego samego Boga, do którego modlą się biali, ale nie przy tym samym ołtarzu. Ma swoich kapłanów i swoje świątynie. Bramy niebieskie stoją przed nim otworem, ale ziemska nierówność trwa aż do progu wieczności. Kiedy Murzyn umiera, odmawia mu się pochowku. Nierówność możliwości nie kończy się nawet wobec zrównania w śmierci. Murzyn jest więc wolny, ale nie może dzielić ani praw, ani rozrywek, ani pracy, ani niedoli, ani nawet grobu człowieka, z którym go zrównano. Murzyn nigdzie nie może zetknąć się z białym ani w życiu, ani w śmierci. Na Południu, gdzie istnieje jeszcze niewolnictwo, Murzyni nie są tak starannie trzymani z dala od białych. Zdarza się, że pracują i bawią się wspólnie z nimi, ponieważ dopuszcza się pewne formy zbratania. Prawo jest wobec czarnych surowsze, ale obyczaje bardziej tolerancyjne i łagodniejsze. Na Południu pan nie obawia się podnieść Murzyna do swego poziomu, ponieważ wie, że zawsze w dowolnym momencie może cofnąć go do dawnego stanu. Na Północy natomiast biały nie widzi już wyraźnej bariery dzielącej go od podłej rasy, więc stara się tym bardziej oddalić od Murzyna, im bardziej się boi, że może zostać z nim utożsamiony. Na Południu natura, odzyskując czasem swoje prawa, przywraca na jakiś czas stan równości między czarnymi i białymi. Na Północy pycha zagłusza nawet najgwałtowniejsze ludzkie namiętności. Amerykanin z Północy zgodziłby się może uczynić z Murzynki chwilową towarzyszkę przyjemności, gdyby prawo zabraniało jej dzielić jego małżeńskie łoże. Skoro jednak może ona zostać jego żoną, ze wstrętem obchodzi ją z daleka. Tak więc przesąd, który oddziela czarnych od białych, wydaje się przybierać na sile, w miarę jak czarni przestają być niewolnikami, a nierówność tym bardziej utrwala się w obyczajach, im bardziej zanika w prawach. Skoro jednak takie są wzajemne stosunki dwóch ras zamieszkujących Stany Zjednoczone, to dlaczego Amerykanie znieśli niewolnictwo na Północy, a zachowali je na Południu, i dlaczego jeszcze je tam pogłębiają? Nietrudno na to odpowiedzieć. W Stanach Zjednoczonych niewolnictwo znosi się nie w interesie czarnych, lecz w interesie białych. [...]

Starożytni brali w posiadanie ciało niewolnika, pozostawiali jednak wolność jego duchowi i pozwalali mu się kształcić. Byli w tym konsekwentni wobec samych siebie, niewola miała bowiem swój kres: z dnia na dzień niewolnik mógł się stać wolny i równy swemu panu. Amerykanie z Południa, nie sądząc, by kiedykolwiek Murzyni mogli się z nimi wymieszać, pod surowymi sankcjami zabronili uczyć ich czytać i pisać. Nie chcąc wznieść ich do własnej pozycji, utrzymują Murzynów możliwie najbliżej poziomu zwierzęcia. Nadzieja wolności zawsze towarzyszyła niewolnictwu, łagodząc jego surowość. Amerykanie z Południa zrozumieli, że wyzwalanie jest niebezpieczne, jeśli wyzwoleniec nie może zasymilować się w społeczeństwie swych dawnych panów. Dając człowiekowi wolność i pozostawiając go zarazem w nędzy i sromocie, przygotowujemy po prostu przywódcę przyszłej rewolty niewolników. Zauważono już zresztą dawno, że obecność wolnych Murzynów budzi niejasny niepokój w głębi duszy czarnych niewolników i sprawia, że zaczyna do nich docierać idea ich praw. Amerykanie z Południa pozbawili w zasadzie właścicieli prawa wyzwalania. Na Południu spotkałem starca, który niegdyś żył w nieprawym związku z jedną ze swoich Murzynek. Miał z nią kilkoro dzieci, które przychodząc na świat stawały się niewolnikami własnego ojca. Ojciec wielokrotnie myślał o tym, by choć w testamencie uczynić ich wolnymi, lecz wiele lat upłynęło i nie zdołał pokonać przeszkód prawnych utrudniających wyzwolenie. Nadeszła starość i bliska śmierć. Wyobrażał sobie wówczas swych synów ciąganych z targu na targ i przechodzących spod władzy ojcowskiej pod kij obcego. Z takich straszliwych obrazów składały się majaki jego gasnącej wyobraźni. Widziałem go wydanego na pastwę trwogi i rozpaczy i pojąłem wówczas, jak natura potrafi się mścić za rany zadane jej przez prawo. Oto straszliwe zło, lecz czyż nie jest ono konieczną i z góry dającą się przewidzieć konsekwencją samej zasady niewolnictwa u nowożytnych? Zdobywając niewolników odrębnej rasy przez wielu uważanej za niższą od innych ras ludzkich, i myśląc zarazem z przerażeniem o jej asymilacji, Europejczycy założyli wieczne istnienie niewolnictwa. Albowiem nie ma trwałych form pośrednich między skrajną nierównością, będącą wytworem niewolnictwa, a pełną równością, w sposób naturalny uzyskiwaną przez ludzi dzięki wolności. Europejczycy mgliście przeczuwali tę prawdę, ale nigdy jej wprost nie sformułowali. Ich stosunek do Murzynów był zawsze oparty albo na interesie własnym i dumie, albo na litości. Zniewalając Murzynów pogwałcili wszystkie prawa ludzkie, a potem pouczali ich o wartości i nienaruszalności tych praw. Otworzyli swój świat dla niewolników, a kiedy ci spróbowali się weń włączyć, haniebnie ich przepędzili. Pragnęli niewolnictwa, lecz nieświadomie lub wbrew własnej woli dali się skłonić ku ideom wolności, nie mając odwagi zostać ani zupełnie niesprawiedliwymi, ani w pełni sprawiedliwymi. Skoro trudno wyobrazić sobie, że Amerykanie z Południa kiedykolwiek zmieszają swą krew z krwią czarnych, to czyż mogą oni dać Murzynom wolność, nie narażając się na zagładę? Jeżeli zaś w celu zachowania własnej Rasy trzymają czarnych w okowach, to czyż nie należałoby ich usprawiedliwiać, gdy posługują się najskuteczniejszymi w tej mierze środkami? To, co dzieje się na południu Unii, wydaje mi się najpotworniejszą i zarazem najbardziej naturalną konsekwencją niewolnictwa. Kiedy widzę zakłócony porządek natury, kiedy widzę, jak mimo istnienia praw ludzie zwalczają się nawzajem, to jednak nie znajduję w sobie dosyć oburzenia, by napiętnować tych przedstawicieli naszej epoki, którzy przyczynili się do istnienia tego nonsensu. Całą moją nienawiść kieruję przeciwko tym, którzy po upływie ponad tysiąca lat równości ponownie wprowadzili na świecie niewolnictwo. Nawet największe wysiłki nie pozwolą Amerykanom z Południa na wieczne utrzymywanie niewolnictwa. Istniejące w jednym tylko miejscu na świecie, zwalczane przez chrześcijaństwo jako niesprawiedliwe, a jako zgubne atakowane przez ekonomię polityczną, wśród wolności demokratycznej i oświecenia naszej epoki niewolnictwo nie może być instytucją trwałą. Kres położy mu albo sam niewolnik, albo pan. W obu wypadkach należy oczekiwać wielkich nieszczęść. Jeżeli Murzynom z Południa odmówi się wolności, sami zdobędą ją gwałtem. Jeżeli się ją im przyzna wkrótce jej nadużyją. [...]''
 
- otóż to! Jak dalej pisze Tocqueville, czarny niewolnik ''czasem co prawda morduje swego pana, ale nigdy mu się nie sprzeciwia'', bowiem nie posiada odpowiednich narzędzi ku temu, aby wejść z nim w równoprawny spór. Dana z łaski darmo, a nie wywalczona własnym mozołem wolność stąd nie znaczy nic, owocuje jedynie dziką samowolą jako odwrotną stroną zniewolenia u ludzi napiętnowanych w przeszłości statusem czyjejś rzeczy, prywatnej własności na podobieństwo inwentarza domowego. Czarni w USA noszą to znamię do dziś, poza nader licznymi szlachetnymi wyjątkami rzecz jasna, w swej masie jednak nadal małpując swych białych panów z ich rasizmem, zajobcem na punkcie tajnych związków i mafii, wreszcie skłonnością do anarchicznej przemocy, językiem i obyczajami nawet. Podobnie jak murzyńska rewolucja na Haiti była tylko groteskową parodią francuskiej, mając swój odpowiednik ludobójstwa w Wandei w postaci rzezi białych wyspiarzy, swych Saint-Justów, Robespierrów a nawet afrykańskiego ''imperatora'' na wzór cesarza Napoleona, tak i dziś czarni wrzaskliwie deklarując ''przemówienie własnym głosem'', w istocie naśladują jedynie niewolniczo europejską lewicę. Czymże bowiem jest ''pozytywna dyskryminacja'' głoszona przez takich ideologów współczesnego ''anty-antyrasizmu'' jak Ibram X. Kendi, jeśli nie powielaniem w ''czarnej'' wersji konceptu ''tolerancji represywnej'', zarezerwowanej jedynie dla podziałów w obrębie białej lewicy? Na uwagi krytyków w typie K. MacDonalda, że prym w tej ostatniej wiedli także ludzie innej rasy jak Marcuse odpowiedzieć można, iż podobni mu Żydzi nie stworzyli liberalizmu ni socjalizmu jako fenomenów stricte europejskich, a jedynie  wnieśli w rozwój obu doktryn swój znaczący przyznajmy wkład. Dlatego wielu czarnym rasistom jawią się oni jako biali ''aszkenaziści'', nadając wyrafinowaną intelektualnie postać systemowi ich niewolniczej opresji, lub pasożytując na emancypacji Murzynów, bezczelnie uzurpując sobie prawo do przemawiania w ich imieniu. Antagonizm rasowy między dwoma tak szowinistycznymi wspólnotami jak żydowska i murzyńska był nieunikniony zresztą, niezależnie od wymienionych już powodów i nie przeczy temu istnienie sporej grupy czarnych Żydów, z którymi Izrael ma skądinąd poważny problem społeczny poddając ich faktycznej segregacji. W każdym razie mamy obecnie do czynienia z absurdalną sytuacją, kiedy niknący w oczach biali liberałowie jak i socjaliści histerycznie zapoznają rasistowskie korzenie własnych ideologii, natomiast przedstawiciele innych niż europejska ras i cywilizacji dążą jawnie do dominacji nad Zachodem za pomocą jego własnych doktryn i dostarczanych przezeń technologii!

Liberalizm na równi z socjalizmem bowiem swymi uniwersalistycznymi frazesami, czy to o rzekomo powszechnie obowiązujących ''prawach człowieka'' tudzież ''wolnej ekonomii'', albo też ''internacjonalizmie'' i ''walce klasowej, a nie narodowej'' jednako ukrywały, że są tworem określonej rasy, narodowości i kręgu cywilizacyjnego rodem z Europy Zachodniej. Ściema ta właśnie dobiega kresu, bo rosnący w siłę Azjaci, Afrykanie i świat islamu nie kupują już tego, owszem mercedesa jeszcze pożądają, ale demokrację liberalną mają gdzieś, o eldżibitach nie wspomniawszy. Jak trafnie rzecz ujął przytoczony na wstępie Marek Cichocki - ''Zachód stworzył ten świat, ale już nad nim nie panuje'', przeciwstawiają mu się dziś jego własne twory: komunokapitalistyczne Chiny, islamizm, czarny lewicowy rasizm, a zżera od środka ''post-płciowy'' zajob ideologiczny. Powiedzcie więc libki Murzynowi, szczególnie w Ameryce, że rasa nie ma znaczenia dla ekonomii, skoro jego przodkowie stanowili dosłownie czyjąś prywatną własność i podlegali konkretnej wycenie, albo białe socjaluchy muzułmaninowi, iż religia nie powinna mieć wpływu na życie gospodarcze, gdy on rozpatruje transakcje handlowe pod kątem tego, czy są pobożne lub nie - dylemat kompletnie abstrakcyjny nawet dla korwinowego kuca, a co dopiero LGBTarianina:). Toż samo tyczy durnych lewaków gotowych wpuszczać w granice kraju najgorszą choćby swołocz z drugiego krańca świata, nie pytając się jej wcale o stosunek do tak drogich ich sercu ''mniejszości seksualnych'', przy którym postawa najtwardszych nazioli jawi się nieomal libertyńską [ pomijam powszechnie znany fakt, iż wielu z nich jest hardkorowymi pedałami ]. Jest to więc również i nasz tu w Polsce dylemat, skorośmy wkroczyli na drogę Zachodu sprzed dobrych paru dekad, otwierając właśnie kraj na masowy napływ migrantów ze Wschodu, w pierwszej kolejności krajów b. ZSRR. O ironio losu, 30 lat po tzw. ''upadku komuny'' powracamy do post-sowieckiej zony i to z inicjatywy nominalnie przynajmniej ''antykomunistycznej'' władzy jak i niemal całej opozycji, przy sprzeciwie tylko ''Konfederacji''. A i to jedynie jej frakcji narodowej, bo absencja podczas głosowania w Sejmie korwinowców jakimi ta formacja stoi, jest nadto wymowna: jako wolnorynkowe libki opowiadają się za polityką otwartych granic dla taniej siły roboczej, stąd wyłącznie koniunkturalne wymogi sojuszu z nacjonalistami przed tym ich powstrzymały. Tchórzliwie podając w ten sposób tyły, wyrażają tym samym zgodę na proces wynaradawiania Polski, czego tacy jak Dziambor nawet specjalnie nie kryją, aczkolwiek zabawnym jest obserwować jak ''narodowcy'' pokroju Karola Kaźmierczaka szerzą z tej okazji prorosyjską propagandę. Polska broniąc się przed nielegalną migracją z Białorusi, a zarazem otwierając na napływ obywateli sześciu państw z terenu b. ZSRR z Rosją włącznie, wedle niego dokonuje faktycznej likwidacji granic państwa. Kiedy jednak dokładnie w tym samym czasie czyni to Moskwa, sprowadzająca masowo muzułmańskich przeważnie migrantów np. z Tadżykistanu, zatrudniając aż czwartą część zdatnej do pracy tamtejszej populacji i ułatwiając także pobyt w kraju członkom ich licznych rodzin, to już dlań ''miara pozycji Rosji w Azji Środkowej, która pozwala jej równoważyć potęgę Chin'':))). 
 
Tak więc owszem, wskutek tego Polska staje się na naszych oczach coraz mniej polska, ale i Rosja również coraz mniej ruska i w obu państwach rodzime narodowości nikną w oczach, przytłaczane do tego napływem obcych nacji, ras i kultur. Antagonizm wzajemny bynajmniej przez to nie zniknie, wręcz przeciwnie: jak widać zaczęła się między naszymi krajami zaciekła rywalizacja o kurczące gwałtownie w całym regionie zasoby ludności, co i tak odsuwa jedynie nieco w czasie nieuchronną konieczność odczłowieczenia i zdenaturalizowania ekonomii, a zarazem oparcia jej na opodatkowaniu korzystania z zasobów natury, w obliczu ubywania napędzających dotąd gospodarkę tak pracowników jak konsumentów [ ale o tym już pisaliśmy gdzie indziej ]. Ponieważ jako się rzekło państwa posowieckiej zony także cierpią na ''deficyt człowieka'', wymusi to na nas wkrótce również sięgnięcie po ludzi nawet z drugiego krańca Eurazji, co zresztą ma już miejsce od dłuższego czasu w postaci napływających coraz szerszym strumieniem pracowników z Nepalu czy samych Indii. W pakiecie dostaniemy sporo Murzynów, oby tylko nie tylu co na Zachodzie, bo się nie pozbieramy skoro nawet silniejsze od naszego organizmy państwowe ledwo dają radę okiełznać ich barbarzyństwo. Zapowiedź tego co nas w związku z tym czeka stanowi pogadanka ''afro-Polaczek'' i krajowego Mulata, wprawdzie nieco rakowa bo nie mogło obejść się bez gorzkich żalów na ''murzynka Bambo'', niemniej dowodnie okazuje ona, iż sami czarni olewają infantylną gadaninę białych lewicowców i liberałów o jakoby nieistotności różnic rasowych, otwarcie afirmując swą czarną tożsamość. Skądinąd dziwnym nieco jest mi Polakowi obserwować Murzynów płynnie gawędzących po polsku, coś jak dla Japończyka wysłuchiwanie polskich ''gajinów'' posługujących się nienaganną japońszczyzną, czas jednak przyzwyczajać się do takowych egzotycznych dla nas dotąd obrazków. Przypomnę też przy okazji, iż nieszczęsny wierszyk, ''rasistowski'' jakoby a w gruncie rzeczy do mdłości politpoprawny, napisał znakomicie władający polską mową, lecz twórca z innej także rasy, komunizujący Żyd konkretnie a do tego sowiecki agent Julian Tuwim, niechże więc do takich jak on kierują ''czarni Polanie'' pierwej swe pretensje. W każdym razie w obliczu ogłoszonej dopiero co samozagłady Niemców tuż u naszych granic przecież, polsko-swojska chata przestała być już ''ze skraja'', a niebezpiecznie blisko epicentrum nowej wojny ras, kultur i cywilizacji. Jedyne co może w jej obliczu ocalić nam skórę to polska ''nienormalność'', czyli odmienność od zdążającego ku przepaści Zachodu - sam napływ naznaczonych piętnem Orientu przybyszy z innych krajów Europy Wschodniej, licznych Azjatów a nawet i Afrykanów jeszcze to wzmocni. Wpieprzanie się zaś w rolę ''przedmurza'' Okcydentu obojętnie czy na lewicowo-liberalną modłę, albo wyimaginowanej na prawicy ''syfilizacji judeołacińskiej'' to po równi przepis na katastrofę, zatratę państwa i narodu. Jedynie nowa zupełnie, choć bazująca na pewnych motywach z przeszłości, w pełni eurazjatycka tożsamość grupowa jest zdolna sprostać wymogom epoki, gdy powielając ścieżkę rozwojową Zachodu paradoksalnie stajemy się częścią Wschodu, a nawet w jakiejś mierze globalnego Południa. Uświadomieniu owej prawdy rozstrzygającej dla obecnych dziejów Polski, służyć miał właśnie tenże wpis, czy raczej cała ich seria.
 
ps.
 
Jeden ze znajomych po lekturze niniejszego tekstu przypomniał mi o mało znanym u nas fakcie niewolnictwa mieszkańców Oceanii. Wiąże się on ściśle z tematyką amerykańskiego niewolnictwa, bowiem jego upadek i zablokowanie wskutek Wojny Secesyjnej dostaw bawełny i cukru z Południa USA, wywołały na Antypodach ożywienie koniunktury na deficytowe produkty. Ekonomia jak wiadomo nie zna próżni a ''wolny rynek'' zadziałał prawidłowo - braki powstałe w rezultacie polityki brutalnego interwencjonizmu państwowego jankeskiego rządu, wywłaszczającego rodzimych plantatorów z ich prywatnej własności ludzi, wypełnili przedsiębiorcy z Australii oraz wysp Fidżi tacy jak Robert Towns. Podaż pracownika do tamtejszych plantacji zapewniała praktyka zmuszania podstępem lub wprost porywania mieszkańców wysp Oceanii, de facto czynienie z nich niewolników co zyskało wdzięczne miano ''blackbirdingu'', czyli łapania ''czarnych ptaszków''. Proceder trwał od lat 60-ych XIX wieku aż po pierwsze dekady XX [!], wychodzi tu hipokryzja ''perfidnego Albionu'', który szczycąc się wydaniem jako pierwszy zakazu niewolnictwa, tolerował je długo w swych ówczesnych dominiach na Pacyfiku. Wprawdzie nie można zarzucić rządowi JKM, że nie podjął pewnych kroków, aby zakończyć bandytyzm łowów na człowieka rozpleniony pod formalną jurysdykcją Londynu, jednak czynione przezeń nieśmiałe próby skutecznie torpedowały lokalne ''wolne sądy'', jako niedopuszczalną ingerencję państwa w swobodę handlu ludźmi. Rozbezczelnienie tychże osiągnęło szczyt, gdy ''rozgrzany'' sędzia Alfred Stephen stojący na czele sądownictwa australijskiej Nowej Południowej Walii, nakazał kapitanowi brytyjskiego okrętu wojennego zwrot kosztów handlarzom niewolników, za zajęty w akcji zbrojnej ''żywy towar'' złożony z krajowców i puszczenie ich wolno. Nic dziwnego, że nauczona tym przykładem reszta kadry dowódczej angielskiej marynarki operującej w rejonie nie zamierzała narażać się na podobne straty, woląc udział w brutalnych pacyfikacjach buntów wyspiarzy przeciwko ''blackbirdingowi''. Urzędnicy kolonialni zaś patrzyli na patologię przez palce, żyjąc w dużej mierze z łapówek od miejscowych plantatorów, co dowodnie okazuje jaką patologią może być ''niezależne sądownictwo'', gdy znajdzie się we władaniu lokalnych sitw nad którymi państwo nie sprawuje wystarczającej kontroli. Barbarzyństwo handlowe, traktowanie człowieka jako przedmiot wymiany i czyjąś rzecz, odbija się dziś Anglosasom czkawką, gdy nawet lewicowo-lesbijska orientacja polityczno-seksualna jak w przypadku Kathleen Stock, byłej już wykładowczyni uniwersytetu w Sussex, czy głośno deklarowany u Richarda Dawkinsa ateizm, nie uchroniły oboje przed anatemą ''transfobicznego negacjonizmu'' oczywistego absurdu, jakim jest rzekomy ''wybór'' własnej płci czy rasy. Polityczna groteska dostaje się rykoszetem białym narodom Europy Wschodniej jak Czesi, którzy jako żywo nigdy w procederze niewolenia Murzynów nie brali udziału, prędzej innych Słowian samemu przy tym doświadczając brutalnego kolonializmu Germanów. Mimo to nie mogą wystawić sztuki brytyjskiego dramaturga, bo politpoprawny dureń nakazał, iż napisaną przezeń rolę Murzyna mogą wykonywać jedynie czarni aktorzy, nawet tam gdzie stanowią oni nadal kuriozum jak w Europie Wschodniej, zwanej błędnie z niemiecka ''środkową''. Oto nowy kolonializm Zachodu, nieliczenie się z uwarunkowaniami dziejowymi ''gorszej'' w jego oczach części Europy, narzucanie jej ekspiacji za własne przewiny jakie nigdy nie były naszymi. Ponieważ nie chcę jednak kończyć tak ponurym akcentem, pragnę zwrócić uwagę na finał, iż czepiają się tak polskiego zwrotu ''Murzyn'', co w takim razie jednak rzec o czeskim ''černochu''?!:))).