Na wstępie zaznaczę, iż nie zamierzam komentować bieżączki, bo to co dzieje się po internetach wokół ''Polskiego Ładu'', albo wydarzeń na Ukrainie czy w Kazachstanie, przypomina zwykle ''szybki kurs wiedzy dla ciemnego luda, aby nakręcać swoje i innych szajby'', jak ktoś trafnie zauważył pod wpisem na blogu coryllusa. Wolę stąd podjąć temat jaki obecnie zszedł nieco na dalszy plan, a ma on śmiem twierdzić większe znaczenie dla nas w perspektywie, niż to co teraz jest na medialnej tapecie. Tak więc jestem świeżo po lekturze książki ''Jedwabne: rekonstrukcja mordu'' autorstwa Marka J. Chodakiewicza i Tomasza Sommera, skróconej wersji dwutomowego opracowania dokumentacji śledztwa IPN w sprawie, dokonanego przez tychże autorów. Obu należą się wyrazy uznania za włożony weń wysiłek i nade wszystko odwagę wyciągnięcia mocno niepoprawnych politycznie wniosków, idących na przekór obowiązującej oficjalnie, kłamliwej jak się okazuje wersji tragicznych wydarzeń. Niezależnie od tego, co sądzę o libertariańskich poglądach Sommera, a mam do nich stosunek wybitnie krytyczny, trzeba mu oddać, iż jako badacz historii robi świetną robotę, przywracając wcześniej pamięć o sowieckim ludobójstwie Polaków, podczas ''wielkiego terroru'' lat 30-ych XX wieku w stalinowskiej Rosji. Aczkolwiek na skandal zakrawa, że musi czynić to na własną rękę w zastępstwie powołanych do tego państwowych instytucji, choć jako libek hołubiący ''prywatną inicjatywę'' winien patologię tę uznawać za stan pożądany. Dość jednak złośliwości, przejdźmy do zreferowania pokrótce ustaleń wspomnianych autorów w sprawie mordu w Jedwabnem. Nie kryję, jest to ciężka lektura dla polskiego państwowca jak niżej podpisany, bowiem wyłania się z niej ponury obraz III RP, której przywódcy polityczni prowadzą wrogą, wymierzoną w jej żywotne interesy politykę historyczną. Niby żaden szok dla każdego trzeźwego obserwatora wydarzeń ostatnich dekad w kraju, niemniej zgromadzony przez badaczy materiał jest przygniatający. Wynika zeń, iż tak ówczesny prezydent RP postkomunista Kwaśniewski, jak i ''prawicowy'' premier Buzek [ obaj byli kapusie SB ], poczęli głośno deklarować rzekomą ''polską winę'' za Jedwabne, choć śledztwo IPN w tej sprawie dopiero się wtedy rozpoczęło, z góry więc zakładając odpowiedzialność własnych obywateli, których powinni bronić. Również Leon Kieres, pierwszy szef świeżo powstałego Instytutu Pamięci Narodowej, jak sama nazwa wskazuje powołanego dla upamiętnienia zbrodni popełnionych NA Polakach, sprzeniewierzył się misji własnej instytucji forsując ''pogromową'' wersję wydarzeń o jakoby ''polskim sprawstwie'' i odpowiedzialności w tej tragedii. I to mimo, że postępowaniu wszczętemu przez jego podwładnego, prokuratora IPN Radosława Ignatiewa, daleko było do końca - co więcej, Kieres w swej bezczelnej głupocie nie krył nawet w oficjalnych wystąpieniach, iż ferował wyrok pod wpływem/naciskiem przywódców amerykańskiego żydostwa... Rzygać się chce, a jakby tego było mało obrazu upadłego ''państwa teoretycznego'' dopełnia postawa ówczesnego ministra sprawiedliwości i zarazem prokuratora generalnego Lecha Kaczyńskiego, który jak wszystko na to wskazuje złamał prawo na straży jakiego miał stać, podejmując decyzję o wstrzymaniu ekshumacji w Jedwabnem z powodów religijnych, bezpodstawną całkiem w świetle obowiązujących w RP kodeksów i ustaw. Co gorsza, wydał ją zapewne w formie ustnej jedynie z wyżej wymienionych powodów, autorzy omawianego opracowania nie doszukali się bowiem w obszernej dokumentacji pozostałej po śledztwie IPN śladu choć dokumentu, który by taką decyzję stanowił. Przykro to rzec, ale przyszły prezydent Polski tragicznie zmarły potem w Smoleńsku, okazał się politykiem równie uległym wobec obcych nacisków, co wyżej pomienione kreatury. Chodakiewicz i Sommer przytaczają ordynarne przechwałki rabina Schudricha, gdzie bezczelne Żydzisko otwarcie przyznawało się do oszukania naiwnego Kaczyńskiego wymyśloną na poczekaniu, absurdalną wedle własnych słów kategorią ''częściowej ekshumacji''. A to wszystko dlatego, że badania w Jedwabnem zaczęły iść nie po myśli zaangażowanych w kłamstwo o jakoby odpowiedzialności Polaków za mord, redukując mocno podawaną w paszkwilu Grossa liczbę 1600 ofiar do jakichś 200-400 najdalej, zaś wydobyte z ziemi na terenie spalonej stodoły łuski karabinowe wskazywały ewidentnie na niemieckie sprawstwo. Lech Kaczyński odpowiada również za dopuszczenie do profanacji miejsca zbrodni gusłami żydowskiego szamana, pajacującego tam z różdżką co zostało określone w aktach sprawy eufemistycznym mianem ''niekonwencjonalnej metody określania zasięgu mogiły''... Bowiem to na niego powoływał się tenże wróżbita, rabin Menachem Ekstein nonszalancko łażąc z papierochem w dłoni i grzebiący patykiem drugą ręką w kościach zmarłych, co zostało uwiecznione na zdjęciach pomieszczonych w omawianej pracy, wstrząsających w wymowie. Na innych widać też Schudricha, macającego szczątki tak jakby miał jakiekolwiek prawo aby dokonywać ich oględzin! Skandalem jest, że dano tymże judeonekrofilom możliwość panoszenia się i wtrącania w pracę naukowców i śledczych, którzy to powinni mieć wyłączność na przeprowadzenie ekshumacji zwłok ofiar mordu. Uczynił to przebywający wówczas na miejscu wraz z rabinami Witold Kulesza, o hańbo ówczesny dyrektor Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu [!], powołując się w tym na Lecha Kaczyńskiego powtórzmy.
Los poddanego takim politycznym naciskom śledztwa IPN i jego pożal się ''ustalenia'', były więc przesądzone z góry. Dla pewności przydzielono prowadzącemu je prok. Ignatiewowi dziennikarkę ''GW'' Annę Bikont, cierpiącą na antypolską paranoję żydowską rasistkę, która pełniła u jego boku funkcję bolszewickiej ''komisarzycy'', czuwającej nad ''właściwym'' tj. zgodnym z życzeniami mocodawców przebiegiem sprawy. Nie dziwota stąd, że będący pokłosiem tychże ''złotych żniw'' akt, stanowi wyjątkowe wprost prawne kuriozum, jest to bowiem umorzenie śledztwa, które uchodzi powszechnie za wyrok w sprawie. Przyczynił się do tego sam Ignatiew ferując bezpodstawną w świetle własnych ustaleń opinię, o rzekomej odpowiedzialności za mord w Jedwabnem czterdziestu jego polskich mieszkańców z czasu wojny, mimo że nie udało mu się żadną miarą zidentyfikować ich z imienia i nazwiska, co stanowiło powód umorzenia śledztwa. Pytanie więc skąd u cholery to wiedział, jeśli nie dowiódł, co sam przyznał, jacy to konkretnie Polacy niby dokonali rzekomego ''pogromu'' Żydów na miejscu?! Co więcej, Ignatiew pomniejsza z góry sprawstwo Niemców w mordzie, sprowadzając je li tylko do ''inspiracji'' i biernego jakoby ''przyzwolenia'', po czym parę zdań później uznaje jednak ich odpowiedzialność ''sensu largo'', cóż to znaczy Bóg raczy wiedzieć. Jeśli nawet jak pisze Polacy byli jedynie ''wykonawcami'' niemieckiej zbrodni, a jak wykażemy później jest to ordynarne kłamstwo, i tak na Niemcach spoczywa główna wina za Jedwabne, nie daje to stąd żadną miarą podstaw do bredzenia o jakowymś ''pogromie'', oddolnym i spontanicznym z definicji bez niczyjego udziału z zewnątrz. Tak więc umorzenie sprawy oznaczające niemożność postawienia komukolwiek zarzutów, posłużyło de facto za wyrok na bliżej niezidentyfikowanych Polaków, celowo zapewne rozmytą winą sugerując rzekomo zbiorową odpowiedzialność całego narodu. Jakby tego było mało, wzorem Grossa prokurator IPN, o hańbo, wziął za dobrą monetę wymuszone torturami przez UB zeznania w stalinowskim procesie, jaki toczył się w 1949 r. w Łomży dla ustalenia sprawców jedwabieńskiej zbrodni. I to mimo, iż prowadzący go komunistyczny sędzia uznał je w końcu za niewiarygodne z tychże przyczyn, podczas rewizji wyroków mającej miejsce już po śmierci bolszewickiego ludobójcy w 1953 r. i następującej wskutek niej politycznej ''odwilży''. A nawet jeszcze za jego życia ani stalinowska prokuratura ni też pomieniony sąd nie zaprzeczyły wyłącznej winie Niemców za mord w Jedwabnem, choć dysponowały sfabrykowanymi w tym celu przez bezpiekę materiałami. Trzeba więc było dopiero ''wolnej Polski'', aby się na to poważyć... Wreszcie pokraczny akt prawny Ignatiewa został wydany na mocy tzw. ''dekretu sierpniowego'' PKWN, stanowiącego kalkę stalinowskiego ''prawodawstwa'', a więc nadal obowiązujących w Polsce totalitarnych przepisów i ustaw. Nie może stąd dziwić, iż ''dekomunizacja'' stojącego na ich straży środowiska sędziowskiego idzie tak niemrawo, a najgorsza swołocz ludzka zazwyczaj feruje dotąd w post-PRL wyroki. Istnieje analogiczny dekret wydany w trakcie wojny przez prawowite polskie władze na uchodźstwie w Londynie, o zdecydowanie bardziej cywilizowanej prawnie formule, i to on powinien stanowić podstawę karania zbrodni przeciwko narodowi polskiemu. Nie zaś sowiecka z istoty ''siepniówka'', skompromitowana zasądzonymi na jej bazie powojennymi wyrokami żołnierzy AK i NSZ, skazanych przez komunistycznych kolaborantów jako rzekomi ''faszyści''.
Przejdźmy teraz do równie kuriozalnego ''świadectwa'' Szmula Wasersztejna, które posłużyło za źródło powtarzanej do dziś wersji o rzekomo ''polskim sprawstwie'' w jedwabieńskiej zbrodni. Cudzysłów stąd, iż są poważne wątpliwości czy w ogóle przebywał on wówczas na miejscu mordu, zaś jego relacja tragicznych wydarzeń jaka stanowiła ''donos założycielski'' wspomnianego procesu łomżyńskiego tuż po wojnie, zawierała sporo szczegółów budzących już wtedy uzasadnione podejrzenia, czy aby nie mamy do czynienia z konfabulacją. Dlatego powtórzmy nawet stalinowska prokuratura jak i sąd uznały ją za niewiarygodną, mimo dysponowania sprokurowanymi pod tezę o jakoby ''polskiej winie'' zeznaniami oskarżonych, które odwołali oni jeszcze w trakcie procesu w 1949 r. jako wymuszone torturami i groźbą przez funkcjonariuszy UB. Z czasem historia opowiadana przez Szmula obrosła tyloma makabrycznymi nieprawdopodobieństwami, że poczęła sprawiać wrażenie jakby autor pozazdrościł innemu żydowskiemu kłamcy ziejącemu nienawiścią do Polaków, jacy go niestety uratowali, czyli Józefowi Lewinkopfowi znanemu jako Jerzy Kosiński. W wydanej przez Wasersztejna pod koniec życia obszernej, rozbudowanej wersji donosu, publikacja której zbiegła się akurat ''przypadkiem'' z wybuchem afery wokół Jedwabnego w 2001 r., możemy przeczytać następujące kurioza przytaczane w pracy panów Chodakiewicza i Sommera:
''Całe masy Polaków chrześcijan biorących udział w ''pogromach'' oraz setki żydowskich zdrajców zaprzedanych wrogowi z podłości [sic!!!] przewijają się w cieniu tych początkowych represji. [...] Uzbrojeni Polacy popychali Żydów szturchańcami, inni grabiami, a jeszcze inni uzbrojeni w ''żerdzie'' z konopnymi powrozami. [...] Dotarłszy do ulicy Sadowej ujrzeliśmy krwawą orgię. Budzące litość stare Żydówki z zakrwawionymi twarzami. Dzieci szkolne z otwartymi złamaniami ramion, z krwiakami na twarzach, chłostane dzieci na ziemi tratowane przez tłum. Obnażone kobiety zakrywały swoje przyrodzenie skrawkami płótna, a na ich pośladkach widniały rany. Pewien starzec przybity do drzewa starą lancą polskiej kawalerii [!], wokół krew, zbiry, wrzaski, przekleństwa - śmierć z każdej strony. [...] Ten polski orangutan wyrwał z rąk matki sześcioletnią dziewczynkę i zbliżył się z tym ludzkim ładunkiem zamęczonych ofiar do ognia. Roztrzaskał jedną dziewczynkę kijem, a drugą podniósł trzymając za nóżki i zakręcił nad głową, a potem rzucił bezpośrednio w płomienie. Znudzony i niezdecydowany z wybałuszonymi oczami i w stanie irracjonalnego podniecenia uczynił to samo z drugą dziewczynką. Potem siadł na pagórku pokrytym osmaloną trawą, zaczął się śmiać i pić alkohol.''
- i tak przez ileś stron, nie dam rady zacytować więcej, już ten sędziwy Żyd przebity ''starą lancą polskiej kawalerii'' mnie osłabił:). Oczętami wyobraźni swemi widzę, jak Polacy w Jedwabnem przechowują ją z narażeniem życia przez cały okres sowieckiej okupacji, by dokonać za jej pomocą masakry miejscowej ''żydokomuny'' pod okiem łaskawie przyzwalających na to Niemców. A może sam Hubal powstał z grobu, aby rozprawić się z żydowskimi pachołkami Stalina, kto wie? Szydzę, ale niestety rzecz jest poważna, choć trudno uwierzyć, iż ktoś mógł traktować podobne sadystyczne brednie serio, a tak się właśnie stało. Jeśli czegoś wysrywy Szmula dowodzą, to jego skłonności do typowo żydowskiej chucpy i rasizmu wobec polskich ''gojów'', otwarcie porównywanych przezeń do małp. Co więcej, powołujący się nań pomijają zupełnie wymienione w jego relacji ''setki żydowskich kolaborantów'', także biorących wedle niego udział w ''pogromach'', co nawet uznając mocno wątpliwą wiarygodność świadectwa Wasersztejna, obala tezę o wyłącznym sprawstwie w mordach samych Polaków. Narzucające się podczas lektury nawiązania do perwersyjnych upodobań autora ''Malowanego ptaka'', jego ciągot do sadomasochistycznej krwawej orgii i ostrego batożenia, są jak najbardziej uzasadnione: obaj żydowscy degeneraci zostali uratowani przez Polaków, za co odpłacili im się po latach oskarżeniami o najgorsze zbrodnie. Dlatego wstyd budzić powinno raczej to, że znalazło się wśród nas aż tylu nieszczęsnych frajerów, którzy zasłużyli na miano ''sprawiedliwego wśród narodów świata'', doprawdy nie ma czym się chwalić... Wszakże nie oznacza to bynajmniej, iż w pozornej kontrze należało pomagać Niemcom w zabijaniu Żydów, bo ci szykowali nam Polakom oraz innym słowiańskim nacjom podobny tamtym los, a w najlepszym wypadku poddanego niemiłosiernej eksploatacji ''bydła roboczego''. Niestety trzeba to przyznać gwoli uczciwości, iż znalazło się w Jedwabnem paru zaledwie polskich kolaborantów, znamy te kanalie z nazwiska: są to Marian Karolak określany mianem ''burmistrza'' z niemieckiego nadania, oraz Karol Bardoń pełniący funkcję ''żandarma''. I tyle, obaj zostali później folksdojczami, oraz wstąpili już oficjalnie do prohitlerowskich służb porządkowych, słynąc zresztą z okrucieństwa również wobec innych Polaków. Cóż, jak dziś mamy niemałą grupę wynarodowionych ''unijczyków'' i tego typu swołoczy, tak i wówczas można było natrafić nawet na podlaskiej prowincji na nielicznych na szczęście entuzjastów niemieckiej ''PanEuropy''. Wszakże tylko oni wzięli aktywny udział w hitlerowskiej zbrodni, z ustaleń Chodakiewicza i Sommera jednoznacznie wynika, iż zdecydowana większość Polaków w Jedwabnem została zmuszona przez Niemców do biernego asystowania przy mordzie popełnionym na Żydach. Oporni dostawali w zęby i kolbą przez łeb, oczywiście grożono im też śmiercią i bezlitośnie zaganiano do pilnowania spędzonych na jedwabieński rynek Żydów. Trzeba bowiem pamiętać, że w przeciwieństwie do utajnionych zwykle zbrodni NKWD jak mord w Katyniu, niemieckie ludobójstwo przynajmniej w początkowej fazie podboju ZSRR nosiło wręcz ostentacyjny charakter, zgodnie ze stosowaną umyślnie przez hitlerowców taktyką ''szok i przerażenie''. Nazistom zależało stąd na wciągnięciu jak największej liczby miejscowej nieżydowskiej ludności w swe masowe morderstwa, tak aby rozmyć odpowiedzialność za nie. Strategia ta została opracowana na najwyższych szczeblach władz III Rzeszy jeszcze przed atakiem na Sowiety, główną rolę pełniło tu kierownictwo nazistowskiego aparatu terroru. Dlatego wszyscy Żydzi jak Gross czy rabin Schudrich obarczający Polaków winą za mord w Jedwabnem, powielają nie tylko ubecką wersję tragicznych wydarzeń, ale i nade wszystko sprokurowaną przez szefa SS Heinricha Himmlera - gratulacje skurwysyny! Można by im rzucić w ryje: ''jak się czujecie jako nazistowscy pomagierzy?'', ale szkoda strzępić ozór na tych bezczelnych chucpiarzy. Nie przypadkiem więc w licznych relacjach polskich świadków niemieckiej zbrodni w Jedwabnem, przewija się wątek dokumentujących wszystko za pomocą aparatów fotograficznych hitlerowskich żołnierzy. Niektórzy wspominają nawet o zaginionym filmie nakręconym przez Niemców na miejscu, a także zwracają uwagę, iż część z nich była ''po cywilu'' aby uwiarygodnić zainscenizowanie wersji o rzekomo szerokim udziale polskiej ludności w ''pogromie''. Jest całkiem prawdopodobne, że byli to przedstawiciele przedwojennej mniejszości niemieckiej, zamieszkującej nie tylko ówczesne kresy zachodnie II RP jak Pomorze czy Śląsk, ale i tworząc dość liczne wtedy skupiska we wschodnich rejonach kraju, przede wszystkim na Wołyniu. Żyli również na Podlasiu, doskonale znając lokalne zwyczaje, stąd mogli uchodzić za miejscowych - wspominam o tym również na wypadek, gdyby filmowy zapis zbrodni nagle ''cudem'' się odnalazł, i odpowiednio spreparowany posłużył do duraczenia opinii publicznej jako rzekomy dowód na ''winę Polaków'' za Jedwabne. Hitlerowska taktyka inscenizowania publicznych egzekucji upozowanych na rzekomo spontaniczne ''pogromy'', tłumaczy makabryczną ''teatralność'' ludobójstwa jakiego dopuścili się Niemcy w Jedwabnem, o czym zaraz będzie mowa.
Należy jednak przedtem wymienić jeszcze jeden, istotny fakt przeczący kłamstwu ochoczego udziału tamtejszej polskiej ludności w masakrowaniu Żydów: relacje świadków zgodnie wspominają o wstrząsie wywołanym u nich potwornym krzykiem palonych żywcem w stodole ofiar, słyszalnym w promieniu dobrych paru kilometrów. Polacy byli gremialnie przerażeni barbarzyństwem Niemców i okrucieństwem popełnionego przez nich mordu - część świadectw mówi o grozie trupiego swądu jaki miał na kilka dni napełnić upiornym odorem miasto, powodując panikę wśród jego mieszkańców chowających się przed nim i samymi okupantami po domach, zatrzaskując często w piwnicy. Sam przebieg zbrodni wedle ustaleń autorów omawianego opracowania wyglądał prawdopodobnie następująco: Niemcy otoczyli z rana miasteczko zamykając wszelkie drogi ucieczki zeń, po czym za pomocą sterroryzowanych miejscowych Polaków spędzili Żydów na rynek, surowo przykazując pilnowanie ich. Następnie wyselekcjonowali spośród przeznaczonych na rzeź grupę ok. 50 młodych mężczyzn, aby zapobiec ewentualnej próbie buntu z ich strony, kazali im zanieść głowę Lenina z obalonego wcześniej bolszewickiego pomnika do uszykowanej uprzednio na miejsce egzekucji stodoły, a tam wszystkich rozstrzelali za pomocą umieszczonego w niej ciężkiego karabinu maszynowego. Tłumaczyłoby to skąd na jej miejscu znalazła się wydobyta podczas ekshumacji część popiersia wodza komunistycznej rewolucji, ułożona na stosie kości ofiar a wokół niej łuski wystrzelonych pocisków, fałszywie później sklasyfikowane aby tylko zaprzeczyć ewidentnie niemieckiemu sprawstwu ludobójstwa popełnionego w Jedwabnem. Potem nazistowscy żołnierze, żandarmi i esesmani biorący udział w całej akcji, sformowali pochód z pozostałych żydowskich starców, kobiet i dzieci, by zapędzić je do stodoły w asyście zastraszonych Polaków, którym miano wręczyć kije i pałki dla uwiarygodnienia kłamstwa o ich czynnym udziale w zbrodni. Dopiero na miejscu dotarła do wszystkich groza sytuacji, gdy już sami Niemcy spalili żywcem swe żydowskie ofiary, polewając drewniany budynek obficie benzyną i wspomagając przy tym dzieło zniszczenia miotaczem płomieni dla pewności rezultatu. Po czym zabrali się szybko i tyle ich widziano, był to przemyślany sposób działania na tym terenie hitlerowskich ''grup operacyjnych'', bowiem lokalni mieszkańcy nie znali kompletnie sprawców, nie mogli stąd nawet ustalić ich personaliów, skoro pojawiali się i znikali błyskawicznie po wykonaniu egzekucji niczym ''duchy''. Ułatwiało to oczywiście obarczanie odpowiedzialnością za ich zbrodnie pozostałą na miejscu ludność, ot i cała niemal ''tajemnica'' Jedwabnego. Kiedy po paru dniach pogorzelisko nieco ostygło, a trupi swąd spalonych zwłok przestał być aż tak nieznośny, trwający na posterunkach w mieście żandarmi, przy wsparciu kilku pomienionych już kolaborantów i folksdojczy, zapędzili robotników spośród lokalnej społeczności Polaków do grzebania szczątków i zacierania śladów mordu: na tym polegał w istocie ich ''udział'' w ludobójstwie popełnionym na jedwabieńskich Żydach. Dla porządku dodajmy jeszcze, że właściciel stodoły Bronisław Śleszyński został zmuszony przez Niemców do ''użyczenia'' jej na miejsce egzekucji. Wskazał im ją nazistowski ''unijczyk'' Karolak o którym wspominaliśmy wyżej, sam drewniany budynek zaś został wtedy świeżo wzniesiony przez pana Bronka. Pomijając stąd cały moralny dramat sytuacji, nawet z powodów do bólu pragmatycznych polski chłop musiałby oszaleć do reszty, aby poświęcać zbudowaną z niemałym zapewne trudem w warunkach wojennych szopę, na ''zbożny'' jakoby cel ''mordu rytualnego'' miejscowych Żydów. No chyba, że zawierzyliśmy świadectwu Szmula Wasersztejna, jak wszystko na to wskazuje niewyżytego zboczeńca i sadysty, a na pewno niewdzięcznej żydowskiej kurwy jak Lewinkopf-Kosiński, wtedy jesteśmy to w stanie łyknąć - co do mnie podziękuję.
I to tyle z mej strony jeśli idzie o relację ustaleń panów Chodakiewicza i Sommera - jeszcze raz wyrażam uznanie dla nich za wysiłek włożony w opracowanie obszernej dokumentacji, stanowiącej pokłosie pożal się śledztwa IPN ws. tragedii w Jedwabnem. W tym zwłaszcza wydobycie na jaw wielu skrytych dotąd przed opinią publiczną, sensacyjnych wprost szczegółów jak choćby żydowski różdżkarz i jego gusła nad mogiłami ofiar nazistowskiej zbrodni, niestety błaznujący tam z poręki Lecha Kaczyńskiego i zakłamanej kanalii, czyli rabina Schudricha. Na pewno wszystko to jest bardziej merytoryczne i godne lektury od zalatujących prowokacyjną chucpą wynurzeń plagiatora Sumlińskiego. Aczkolwiek skandalem jest, że odkłamywanie nieuprawnionych posądzeń o jakoby ''polskie sprawstwo'' w jedwabieńskim mordzie, odbywa się z prywatnej inicjatywy i za pieniądze takichże darczyńców, a nie jak należałoby przez powołane do tego instytucje finansowane z publicznych środków typu IPN! Bez ich wsparcia, oraz czołowych polityków kraju i fundacji dysponujących znacznymi funduszami, prawda o wyłącznie niemieckiej winie za Jedwabne nie ma szans przebić się do światowej opinii publicznej. Mam zwyczajnie dość dorabiania ideologii ''wolnego rynku'' i ''oddolnej aktywności obywateli'' do wiecznej polskiej partyzantki i realnego uwiądu państwa, którego przywódcy zamiast robić co do nich należy, umizgują się obleśnie do amerykańskiego żydostwa jak prezydent Duda, bredząc coś o ''Polin''. Reszta antyPiSowskiej opozycji z PO czy Lewicy jeszcze przewyższa takich jak on w obrzydliwym serwilizmie, za wyjątkiem jedynie Kucfederacji. Ta jednak nie stanowi realnej alternatywy, stojąc szemranymi postaciami jak Braun, który solidnie zapracował sobie na miano politycznego ''szura'', czy Korwin co skompromituje swym zwyczajem temat jedną ze swych ewolucjonistycznych ''mądrości'', jak to na ten przykład Holocaust miał jakoby dokonać ''pozytywnej selekcji'' wśród Żydów, bo dzięki niemu przeżyli z nich najsilniejsi [ dojebał tak kiedyś w obszernym wywiadzie na kanale ''Mediów Narodowych'', radzę poszukać samemu ]. Słabo więc widzę perspektywy na obalenie kłamstw o Jedwabnem, zbyt wielu potężnym i sprzysiężonym przeciwko Polsce siłom one pasują. Z samych Niemców bowiem zdejmują odpowiedzialność za zbrodnię, służą amerykańskiemu żydostwu oraz Izraelowi do wywierania nacisku na nasz kraj, aby wycisnąć zeń ''odszkodowanie'' za urojone krzywdy, wreszcie i zażydzona Rosja Putina ma w tym swój polityczny interes, by przyprawić nam ''gębę'' rzekomych ''nazistów''. Niemniej tym bardziej zachęcam do lektury i zakupienia egzemplarza pracy Marka J. Chodakiewicza i Tomasza Sommera jak sam to uczyniłem, gdyż komu powinno zależeć na odparciu wmawianych Polsce bezpodstawnie win, jak nie nam samym? Chyba że lubimy nurzać się w perwersjach i sraniu sobie na łeb, jak zboczeniec Kosiński co pomalował se ptaka i zdechł głupią śmiercią na własne życzenie, nawet w takiej chwili pozostając kabotynem. Na marginesie odnotujmy jeszcze udaną próbę wyjaśnienia przez autorów głębszych przyczyn ''semantycznej zapaści'' zachodniej nauki, która odpowiada za tworzenie pozbawionych wszelkich podstaw bredni pokroju paszkwilu Grossa i jemu podobnych neostalinowskich bez mała, by nie rzec wprost post-nazistowskich pseudohistoryków. Nie będziemy szczegółowo tu przytaczać ustaleń Chodakiewicza i Sommera w tej materii, gdyż wykraczają poza obraną tematykę recenzji, pozostaniemy więc przy stwierdzeniu, iż korespondują one z naszymi uwagami wyrażonymi onegdaj w tekście pod wymownym tytułem ''Turbolechityzm jak gender i polakożerstwo'', do którego niniejszym odsyłam. Komu nie starczy czasu ni ochoty na lekturę pokrótce przypomnę, że właściwa postmodernizmowi nienawiść do racjonalności jako ''samczego fallogocentryzmu białych, cis-płciowych mężczyzn'', doprowadziła do sytuacji, gdy najgorsza bzdura i absurd zyskać mogą ''naukawą'' sankcję. Na ten przykład, iż w stosunkowo niewielkiej stodole mogło pomieścić się ponad półtora tysiąca ludzi, albo że polskie małomiasteczkowe kołtuństwo wymordowało żydowskich sąsiadów za pomocą ułańskiej lancy. Jednym słowem grecko-rzymski Logos wyparła talmudyczna hagada w zeświecczonej postaci sugestywnej ''metanarracji'' - nieważne, iż programowo odrzucającej pozory choć oddania w opisie prawdy wydarzeń, bowiem dziś nie liczą się fakty, lecz ''faktysze'' [ czyli co komu wygodne ]. W tym dziele niszczenia fundamentów europejskiej, chrześcijańskiej cywilizacji zgodnie brali udział lewacki Żyd Jacques Derrida i homoseksualny pedofil Michel Foucault, wraz z belgijskim faszystą Paulem de Manem oraz niemieckim nazistą Martinem Heideggerem, o czym już pisaliśmy w tym miejscu i to nie raz, więc na tem kończę. Pozostaje mi żywić nadzieję, iż swą recenzją zachęciłem do zakupienia pracy panów Chodakiewicza i Sommera o tragedii w Jedwabnem, bo zrelacjonowanie pokrótce ich ustaleń nie zastąpi pełnej, szczegółowej lektury. Warto mieć ją u siebie na półce, także dla pomieszczonych w niej fotografii żydowskiego guślarza i radiestety, za pomocą magicznej różdżki ustalającego ''niekonwencjonalną metodą'' zasięg mogiły, albo nonszalancko z papierosem w dłoni profanującego szczątki ludzi pomordowanych w Jedwabnem przez Niemców... A do tego skandalu niestety dopuścił Lech Kaczyński, niemal na równi z komuchem Kwaśniewskim oraz łże-prawicowym premierem Buzkiem, firmowali zaś kłamstwo jedwabieńskie, negacjonizm niemieckiej zbrodni pierwszy szef IPN Leon Kieres wraz z jego podwładnym, ''prokurwatorem'' Ignatiewem [ bo tak należałoby o nim rzec gwoli uczciwości ]. Wszyscy oni sprzeniewierzyli się misji instytucji jakim przewodzili, powierzonej im obrony interesu państwowego i narodu, który rzekomo mieli reprezentować, bez żadnej przesady można więc rzec, iż godni są stąd prawdziwie żydowskiej klątwy, aby imię ich zostało wymazane z dziejów na wieczność. Popełnili bowiem fatalny błąd, niepomni tej oto życiowej prawdy, że Żydzi są jak kobiety, gdyż podobnie ''uważają się za najważniejszych na świecie, zależy im tylko na pieniądzach, oskarżają wszystkich dookoła o zmyślone krzywdy, a na koniec dziwią się, że nikt ich nie lubi sądząc, że wynika to z jakichś niesprawiedliwych uprzedzeń'':))) [ made in Antiselfist ].