Michał Cichy o tym kto rządził w „Gazecie Wyborczej": „Adama poznałem stosunkowo późno. Oczywiście obserwowałem go na kolegiach. Na początku zachwyciłem się jednak Heleną Łuczywo. Pierwszy raz zetknąłem się z nią po 2 - 3 dniach od rozpoczęcia pracy. Wówczas redakcja mieściła się w sławnym żłobku na Iwickiej, który miał strukturę amfilady. Najbardziej cenione były więc te dwa krańcowe pokoje, które w amfiladzie nie były. Można się tam było zebrać wokół dużego stołu i knuć w pewnej izolacji. W jednym z tych pokojów był sekretariat redakcji, a w drugim archiwum. Większość najważniejszych kolegiów na pierwszym etapie istnienia "Gazety" odbywała się w archiwum. Mnie tam strasznie ciągnęło. Pewnego dnia drzwi do pokoju były uchylone. Wetknąłem głowę i nagle koło mnie pojawiła się jakaś kobieta, której nigdy wcześniej nie widziałem i która powiedziała krótko "Nie wchodź tu". Tak po raz pierwszy spotkałem Helenę Łuczywo i od razu poczułem, że jest to ktoś wielki, od kogo nauczę się wszystkiego. Adam Michnik nigdy nie był redaktorem naczelnym "Gazety". Należy to wydrukować wersalikami. On był ideologiem "Gazety", jednak jego wpływ zarówno na pracę redakcji, jak i na kształt gazety ograniczał się wyłącznie do stron publicystycznych, do komentarzy i działu politycznego. Całością "Gazety" zawsze zarządzała Helena."
O „młodej prawicy" lat 90-tych i „cynglach Michnika": „Młoda prawica - także pańskie ówczesne środowisko - uważaliście "Gazetą Wyborczą" za taki obóz warowny, więc wystawialiście naprzeciwko niej własne obozy. Na przykład telewizję Walendziaka. Napisałem kiedyś tekst o środowisku pampersów, ale nie został puszczony do druku jako nazbyt koncyliacyjny. Do napisania tego tekstu w wersji, która już została w "Gazecie" opublikowana, wyznaczono więc "cyngla" Michnika, czyli Pawła Smoleńskiego, który zawsze potrafił w lot odgadnąć, jaki tekst ma napisać, by podobał się szefowi. Drugim z tych "cyngli" jest Agnieszka Kublik, która dysponuje podobną zdolnością jak Smoleński. Paradoks sposobu redagowania "Gazety" przez Michnika polegał na tym, że ludzie atakujący nas uważali, że Michnik wydaje swoim "cynglom" określone polecenia. Nawet pan, gdy pisał swój artykuł "Zniewolony umysł III RP", napisał, że "Alfa otrzymał od redaktora polecenie napisania artykułu o Żydach mordowanych przez żołnierzy AK podczas Powstania Warszawskiego". Nikt mi nigdy nie wydał żadnego polecenia, bym napisał jakiś tekst."
O Adamie Michniku, polskim Don Giovannim: "Michnik jest uwodzicielem. Zawsze lubił uwodzić kobiety i intelektualistów. W obu wypadkach był bardzo skuteczny, chyba nawet bardziej skuteczny niż Don Giovanni. Bardzo lubił także używać ludzi. Mówiło się o nim często "manipulator". Owszem, manipulowanie nie jest specjalnie przyjemną cechą charakteru, ale ta historia ma dwie strony. Do tego, żeby kogoś uwieść, potrzeba jego zgody. Michnik niesłychanie twardo testował odporność duchową i psychiczną wszystkich polskich inteligentów, którzy dusze mają miękkie jak kisiel. Kto najbardziej nienawidził Michnika? Porzucone przez niego kochanki płci męskiej: Herbert, Burek, Rymkiewicz..."
O Michniku - hipokrycie i fałszywym proroku: "Jeśli chodzi o moralizm, Michnik naprawdę uważa się za moralistę. To jest wielowymiarowa postać, którą da się opisać tylko przy użyciu wyrafinowanych oksymoronów. On jest wyjątkowo oksymoroniczny, bo jest skrajnie amoralnym moralistą. Moim zdaniem źródłem największej nienawiści do Michnika jest to, że uważa się go za kogoś w rodzaju fałszywego proroka, za faceta, który zachowuje się jak kaznodzieja, mówi innym, jak należy się zachowywać, co jest moralne, a co nikczemne. Najpiękniejszy oksymoron opisujący to, o czym mówimy, na który natknąłem się w swoim życiu, brzmi: "otyły dietetyk". Michnik jest otyłym dietetykiem. Wszyscy to widzą poza nim samym. Michnik wygłosił kiedyś zdanie, które mi się bardzo mocno wryło w pamięć: "Nie jest bez znaczenia, kogo udajesz; nawet jeżeli jesteś hipokrytą, to jeżeli udajesz świętego, a masz naturę węża i lubisz tylko syczeć uwodzicielsko, a później dusić albo gryźć, to jeżeli udajesz świętego, mając taką naturę, to i tak jesteś troszkę lepszy, niż gdybyś nie udawał". Istnieją pewne pożytki nawet z hipokryzji. Adam potrafił ją wykorzystywać także do dobrych celów. Na przykład do ucywilizowania SLD."
O Helenie Łuczywo, stuprocentowej Żydówce i mistrzyni: "Ale w "Gazecie Wyborczej" miałem zupełnie innego mistrza, płci żeńskiej, czyli Helenę Łuczywo. Dla mnie Helena jest postacią rangi historycznej, nie można jej porównywać ze współczesnymi postaciami. Ze znanych mi ludzi, którzy w XX wieku żyli w Polsce, mogę ją porównać tylko do Celiny Lubetkin, która była żoną Antka Zukiermana, dowódcy ŻOB. I faktyczną dowódczynią powstania w getcie. Misja Heleny, która jest stuprocentową Żydówką, polegała zawsze na chronieniu polskich Żydów przed jakimkolwiek złym losem. To zadanie wykonała w stu procentach. Była komendantką ŻOB w latach 90. Nie można się dziwić, że ona ze swoim zapleczem kulturowym i genetycznym nie była specjalnie wrażliwa na to, że mordowano księży po 1981, czy że generał Fieldorf był ofiarą mordu sądowego, w którym brała udział sędzia Wolińska. Misją Łuczywo było ratowanie sędzi Wolińskiej i wszystkich, obojętnie jak zapisanych w historii Polaków żydowskiego pochodzenia przed jakimkolwiek nieszczęściem. Także przed naprawdę istniejącym tutaj antysemityzmem."
[ cały wywiad do przeczytania tutaj ]
Eh... , zwłaszcza ostatni fragment to już totalny hardcore, i boję się nawet to komentować i cytować... Natomiast warto jeszcze raz powtórzyć : Michnik jest uwodzicielem i manipulatorem, i jako taki zawsze był niezwykle skuteczny, nie tylko wobec kobiet, ale przede wszystkim nawet ''polskich inteligentów, którzy mają dusze miękkie jak kisiel'' [ ktoś to wreszcie powiedział ! ], ale też, trzeba to wyraźnie podkreślić, ''ta historia ma dwie strony - do tego, żeby kogoś uwieść, potrzeba jego zgody'' [!]. Ano... Nie jest łatwo przyznać się przed samym sobą, że zostało się oszukanym, albo wręcz mówiąc wprost ordynarnie wydymanym, a cóż dopiero, że nie doszłoby nigdy do tego, gdybyśmy sami tego w gruncie rzeczy nie chcieli... - bycie wykorzystanym na własne życzenie to naprawdę nic przyjemnego ! Ale też nie zdejmuje to odpowiedzialności z tego, kto cynicznie i podle wykorzystuje ludzkie słabości, zwłaszcza gdy jest takim hipokrytą, że już nawet tego nie zauważa - ba! : przedstawia to jako swoją ''misję'' ! Niestety, gwoli sprawiedliwości trzeba napisać, że i niżej podpisany należy do tego żałosnego legionu ''zdradzonych kochanek Michnika'' : przez prawie całe lata 90-te ''GW'' wyznaczała w dużym stopniu moje ówczesne, pożal się boże, ''horyzonty umysłowe'' - jak bardzo byłem wówczas zaślepiony najlepiej niech świadczy, że podczas lektury anarchistycznych zine'ów od moich znajomych zdumiewało mnie zawsze, iż tak zajadle często krytykuje się tam ''Wybiórczą'', a przecież oczywistym było dla mnie wtedy, że krytykować ''GW'' mogą tylko jakieś ''prawicowe oszołomy'' - bo każdy prawicowiec mógł być jedynie ''oszołomem'' rzecz jasna ! Na swoje usprawiedliwienie mam tylko, że dość szybko się ocknąłem : pomógł mi ''zimny prysznic'' jakim była ohydna, podła nagonka na Herberta, jaką urządziło salonowe towarzystwo, tuż zwłaszcza po jego śmierci - obnażyła całą nicość moralną tych ludzi, którzy nie wiedzieć czemu mianują się ''inteligencją'' i ''autorytetami'', a dla których nie ma takiej chyba nikczemności, do której byliby zdolni się posunąć, żeby zgnoić i zaszczuć człowieka, który nadepnął im na odcisk ! Niestety, wielu całkiem zdolnych, inteligentnych [ wydawałoby się ] ludzi wciąż mentalnie tkwi w latach 90-ych myśląc kategoriami - dosłownie i w przenośni - zeszłowiecznymi, i klepiąc frazesy zaczerpnięte z ''GW'' i ''Wysokich Obcasów'' ich świadomość pozostaje w więzieniu tej gazety. Tym chciałbym dedykować tekst Ziemkiewicza, który jakiś już czas temu ukazał się w jednym z numerów ''Rzepy'' pod wymownym tytułem ''List o salonowych frajerach'' - nie mogę się powstrzymać, by nie zacytować tu jego obszernych fragmentów, ku ich namysłowi :
[...] ''Najpierw Rafał Kalukin opublikował pompatyczny „List do starszych kolegów”, poświęcony w trzech czwartych zapewnieniom, że autor nie ma wątpliwości co do generalnej słuszności, że jest oczywiście przeciwko lustracji i za III RP, a w jednej czwartej stwierdzeniu, że słowa Michnika nie porywają już młodzieży, i że przy różnych prywatnych okazjach autor spotyka się z lekceważącym stosunkiem młodej inteligencji do autorytetów. Pyta w związku z tym, czy nie czas uznać, że popełniono pewne błędy, nie dotrzymano kroku duchowi czasów, i jakoś się w tym duchu zmienić.
Odpowiedział Kalukinowi tekstem jeszcze obszerniejszym sam Michnik, mniej więcej w tym sensie, że formacja, którą obaj reprezentują, dobrze się przysłużyła Polsce i demokracji, że może Unia Wolności popełniła pewne błędy, ale straciła wyborców nie przez te błędy, ale dlatego, że była partią ludzi bezinteresownych, uczciwych, po prostu za dobrych na takie społeczeństwo. Przypomniał, że zagrożenia dla demokracji nie minęły, i trzeba się nadal przeciwstawiać, a z duchem czasów to bez przesady. Słowem, że troska Kalukina jest bezpodstawna, bo jest dobrze. Niemniej, choć jest dobrze, to dobrze, że Kalukin ma odwagę pytać, czy aby nie jest nie tak dobrze.
Może mniej bym boki zrywał, gdyby była to pierwsza taka dyskusja. Ale nie jest. Przypominam sobie – zwróciłem uwagę, bo rzecz mnie dotyczyła – w jaki sposób zareagował na moją „Michnikowszczyznę” młody salonowiec z „Tygodnika Powszechnego”. Oczywiście, zjechał mnie pryncypialnie, wykazał, że książka napisana jest z wrogich pozycji, i w ogóle odrobił lekcję jak należy – ale z jakichś powodów wykazał przy tym zatroskanie, że ta niesłuszna i wroga książka trafia jednak do przekonania młodym ludziom, ci bowiem Michnika nie rozumieją, nie cenią, żyją w innym świecie, i może należy się tu zastanowić, czy nie popełnia on jakiegoś błędu. I tu miał mniej szczęścia niż Kalukin, prawdopodobnie po prostu dlatego, że za wcześnie wyskoczył przed szereg. W kilku kolejnych numerach oburzeni tygodnikowi geronci, z panią Hennelową na czele, dosłownie wgnietli młodego redaktora i jego wątpliwości w glebę za pomocą sprawdzonych argumentów, iż Michnik jest wielki, nieomylny i siedział w więzieniu.
Koniec bezprzymiotnikowej inteligencji
Coś się jednak od tego czasu zmieniło. Zarówno Kalukin, jak i odpowiadający mu Michnik, używają nazwy na określenie swego kręgu: „liberalna inteligencja”. Jeszcze niedawno byłoby to nie do pomyślenia. Warszawsko-krakowskie towarzystwo wzajemnej adoracji było, we własnym przekonaniu, inteligencją po prostu. Jedyną i bezprzymiotnikową. Nazwa „liberalna inteligencja” sugeruje, że inteligencja – jakaś inna, dajmy na to konserwatywna – istnieje także poza salonem.
Pada więc oto niepostrzeżenie jedno z fundamentalnych dla fenomenu michnikowszczyzny uroszczeń. Już nie czuje się ona jedyną elitą, do której przynależność jest po prostu „kwestią smaku” (przy podmienieniu herbertowskiej pogardy dla „szpiclów, katów, tchórzy” michnikową pogardą dla mających odmienne poglądy) i z osobnikami poza którą pozostającymi nie tylko się nie dyskutuje, ale wręcz nie podaje się im ręki. Teraz widzi się już ona tylko jako część szeroko rozumianej polskiej inteligencji. To milowy krok do znormalnienia. Jeszcze parę lat i może dojdzie do tego, że z niektórymi przedstawicielami – przyjmijmy to określenie – „liberalnej inteligencji” zacznie być możliwy merytoryczny, pożyteczny dla debaty publicznej spór.
Czy kimś takim stanie się nękany wątpliwościami (zakładam, że szczerymi) redaktor Kalukin? Oczywiście, życzyłbym mu. Choć, mówiąc bez żadnej ironii, szczerze współczuję i jemu, i wielu podobnym, którzy w michnikowszczyznę zainwestowali swą energię, zdolności oraz dobre imię nie z przyczyn życiorysowo-towarzyskich, ale po prostu z naiwnej wiary. Problem ich bowiem, o czym jeszcze nie wiedzą, nie polega na tym, co zaczęło Kalukina uwierać. Czyli nie na tym, mówiąc najogólniej, że nie mają wiele do powiedzenia swoim rówieśnikom, którzy na przykład rozbijają sobie nosy o bariery strzegące atrakcyjnych zawodów przed napływem niespokrewnionych i nieprotegowanych potencjalnych konkurentów do łatwych pieniędzy, jakie się tam dzięki owym barierom zarabia. Że kiedy ludzie młodzi uświadamiają sobie rygory kraju sitw i reglamentowanego sukcesu, gdy są blokowani w karierach przez feudalne układy nauki, kiedy jako przedsiębiorcy padają ofiarami wymuszeń urzędniczych, kiedy jako prości obywatele zmuszeni są okupywać łapówkami uzyskiwanie zgód czy pozwoleń budowlanych, słowem, kiedy zaczynają rozumieć niedogodności życia w państwie urządzonym według gwarantującego grupowe przywileje dilu w Magdalence – to co im może powiedzieć Kalukin? Że jego środowisko potępia morderców Narutowicza i twardo broni demokracji oraz agentów SB?
Pułapka mniejszego zła
Nie, wbrew pozorom nie w tym problem Kalukina, że nie ma w takiej sytuacji do powiedzenia nic. Jest gorzej. On właśnie musi mówić, że tak jest dobrze. Że samowola sitw to godziwa cena za powstrzymanie największego z zagrożeń, jakim były rządy nienawiści. Nienawiści, która chciała dekomunizować, rozbijać układy i która biła w uświęcone środowiskowe hierarchie. Niechby nawet rządzili złodzieje i gangsterzy, to i tak lepsze, niż miałaby dojść do władzy „czarnosecinna” prawica.
Taka bowiem jest pułapka, którą na siebie zastawiła „liberalna inteligencja” – pułapka, w której „starszym kolegom” Kalukina wygodnie, ale ludziom w jego wieku uniemożliwiająca rozwój, oznaczająca po prostu konieczność wyłączenia najpierw mózgu, a potem sumienia, co wielu przychodzi łatwo, ale może nie wszystkim.
Ta pułapka nie jest zresztą niczym nowym. Nie przypadkiem szydzę tu sobie z potępienia dla morderców Narutowicza, które tyle miejsca zajęło w telewizyjnej audiencji udzielonej swego czasu przez Michnika Lisowi. Michnikowszczyzna wpędziła się w podobny ślepy zaułek jak przedwojenna formacja, do której tak lubi się odwoływać. Formacja, która pięknie mówiła o wolności, sprawiedliwości i innych wartościach, ale w praktyce wspierała Kostka Biernackiego i nieprawości Berezy Kartuskiej. Gadanie gadaniem, ale trzeba było popierać władzę, nawet w największych jej świństwach, bo ta władza cenzurowała i trzymała w więzieniach „demony nacjonalizmu”. W gębie Woltery i Żeromskie, a przy stoliku Prystory i „Blocie Pierackie”. (Osobna sprawa, jak się potem ta szkoła nieprzesadnie poważnego traktowania wyznawanych wartości przydała „liberalnej inteligencji” w kolaboracji ze stalinizmem, by wspomnieć Tuwima czy Słonimskiego).'' [...]
całość > tutaj
Tak więc moi drodzy, być może ten blog należałoby przemianować na np. ''wyznania byłego gazetowybiórczego frajera'' lub może nawet dziwki - ? rzecz jest do rozważenia...