[...] - Widzi pan dzisiaj jakieś wielkie tematy, które pana interesują?
- Na pewno kwestie SB, tego wszystkiego, co dzisiaj wychodzi, a co przecież widziałem, żyjąc wtedy w Polsce, i co było straszne. To są tematy na niejedną powieść. Swoją drogą ja miałem szczęście, że mnie to nie dotknęło. Gdybym został dłużej, to kto wie, co by było. W ogóle miałem w życiu dużo szczęścia. W pewnym momencie zrozumiałem, jak to jest ważne: mieć dużo szczęścia. - mówi. I zaraz dodaje: - Na pewno kryzys ekonomiczny to ciekawy temat. Z tym kryzysem jest zresztą jakoś dziwnie. Bo on jest, a zarazem go nie ma. Zresztą oczywiście tutaj, w Nicei, ludzie podchodzą do kryzysu znacznie spokojniej niż w Paryżu, bo na południu nigdy nie było tej atmosfery "kariera przede wszystkim". Ale we Francji dużo się o tym mówi. Moim zdaniem kryzys, jeśli istnieje, zmienia ludzi na lepsze. Na pewno odbywa się jakaś globalna zmiana duchowa. Ludzie zaczynają inaczej żyć. [...]
- Ja mam wrażenie, że wszystko jest coraz gorsze.
- Gorsze niż była Polska w latach 50.?
- Polska w latach 50. była szczególnie okropna. Ale wszystko i tak staje się coraz gorsze.
- Dlaczego pan jest takim pesymistą?
- Nie jestem. Tak jest po prostu - i uśmiecha się szatańsko. [...]
- Napisał pan, że dążył do takiej absolutnej szczerości, bo pana ojciec był mitomanem.
- Tak napisałem? Coś trzeba pisać, kiedy człowiek pisze codziennie przez 40 lat. Nie, ja nie miałem kompleksu ojca. Ani w tym sensie, żebym chciał go naśladować, ani żebym chciał się od niego odróżnić. Zresztą to wybrzydzanie potem mi przeszło. Na szczęście. Przestałem się tak analizować, bo przychodzi moment, kiedy człowiek nie może już nic więcej powiedzieć o sobie. Jest czas, żeby inni o nim mówili. I o mnie mówili: źle i dobrze.
- Zaczął pan być zadowolony z siebie?
- Tak. Nie tak bardzo jak Paulo Coelho, ale tak.
[...] - No dobrze, ale cały czas nie rozumiem, dlaczego pan tak marudził w tym Chiavari?
- To było pierwsze miejsce na stałe poza Polską, a Polska była wtedy marudna, mówiąc delikatnie. Inaczej rzecz ujmując, to było moje otworzenie na Zachód. Ale jest jeszcze coś. Ja przez te kilka lat do wyjazdu w 1963 r. byłem genialny. Widziałem wszystko, miałem wszystko. Śniło mi się wiele snów, które były jak gotowe opowiadania. To niesamowite, ale miałem masę pomysłów, które brały się nie wiadomo skąd. Spływały na mnie z nieba. To były czasy mojej genialności. Każdy ma w życiu swoje chwile genialności, zanim zacznie się starzeć. Potem to się zaczęło kończyć.
- Dlaczego? Z powodu wyjazdu?
- Nie wiem. To prawda, że jako pisarz straciłem Polskę, rzeczywistość polską, ale zyskałem wolność. To jest cena, którą zapłaciłem. [...]
- Natomiast nie straciłem języka polskiego i z tego jestem zadowolony i dumny. Język polski nigdy nie stał się dla mnie martwy. [...]
''Wyzwolenie dzięki Jaruzelskiemu''.
- Przestałem się bić z polskością dzięki Jaruzelskiemu. Zresztą nienawidzę go za to. Bo zmusił mnie do tych pozytywnych uczuć wobec Polaków, do tego zespolenia się z Polską. Ja wtedy musiałem się zaangażować przeciw Jaruzelskiemu. Wtedy, w 1982 r., nie można było nie być Polakiem, nie czuć się częścią wspólnoty. Przestałem walczyć i pogodziłem się z tym, że jestem Polakiem.
- Czy kiedy umarł papież, poczuł pan to samo?
- Nie. Do tego czasu Polacy się zmienili i ja się zmieniłem. A po drugie już wtedy skończył się komunizm. Nie trzeba było być z narodem.
[...] - Tak, to było bardzo odważne! - Mrożek się ożywia. - Ale ja musiałem wyjechać. Proszę zrozumieć. Dla mnie już wyjazd z Krakowa do Warszawy to był awans. A jednak bardzo szybko się zmieniłem, rozwinąłem i coś się tam dla mnie popsuło. Ta warszawska atmosfera Spatifu była nie do wytrzymania. Pisała pani kiedyś artykuł o pięciu autorach, których wstyd czytać. No więc teraz jest Coelho, za moich czasów był Robbe-Grillet. Dziękuję pani w imieniu tych wszystkich dziewcząt, które zaczytywały się w Robbe-Grillecie. Wtedy dzwoniła Marysia do Zdzisia i mówiła: przeczytaj koniecznie, och! Nie znosiłem tej dusznej atmosfery i musiałem wyjechać. Zdawałem sobie sprawę, że to jest bardzo trudne, ale wyjechałem. Oczywiście, to się mogło skończyć katastrofą. Nie było przecież innych przykładów ludzi, którym się to udało - wyjechać i żyć z pisania. Bobkowski już wtedy dawno nie żył, zresztą on pracował. Gombrowicz nie utrzymywał się z pisania - a poza tym, jak on żył, w jakiej biedzie! Ale mnie się udało.
- Jak pan żył w Chiavari?
- W Chiavari żyłem tak jak Włosi z Chiavari.
- Znał pan włoski?
- Nauczyłem się tam. Nie brałem lekcji. Sam się nauczyłem. Z podręcznika. Jak to się mówi, uczyłem się słówek. Jeszcze w Polsce poznałem francuski i angielski.
- To chyba nietypowe. Wtedy pisarze polscy nie byli takimi poliglotami.
- Oczywiście, że nie. Oni się nie uczyli języków, po co im to? Pamiętam z Polski tę niechęć do uczenia się języków obcych! E, my się nie będziemy uczyli, po co? I picie alkoholu. A ja się uczyłem. Uczyłem się angielskiego i francuskiego. Potem w Chiavari włoskiego. W Meksyku mówiłem po hiszpańsku.
- Nie bał się pan tej eskapady?
- Bardzo się bałem. Ale ogrom tego strachu sprawiał, że właściwie było to nieco abstrakcyjne. Coś jeszcze pani opowiem. Kiedy później mieszkaliśmy w Paryżu, moja sytuacja finansowa była nadal słaba. W związku z tym pewnego dnia poszedłem na plac Vendome do Cartiera i kupiłem sobie bardzo drogi zegarek. Przyniosłem go do domu i pokazałem żonie. To był bunt przeciw temu stanowi niedostatku.
- I co, musiał go pan potem sprzedać?
- Nie. Mam go do dzisiaj. Udało mi się. Dla mnie sprawa kompleksu Polaka to bardzo długo była po prostu sprawa pieniędzy. Ponadto są sprawy niewymierne. Ja na przykład nigdy nie musiałem pracować. Poza trzema latami w "Dzienniku Polskim" w zeszłym wieku. Potem poszedłem i powiedziałem tamtejszemu urzędnikowi, że już więcej nie będę pracował. On pyta: a może jednak? Ja odpowiadam, że jednak nie. Na to on: aha, to w porządku. I tak się skończyło. Nigdy więcej nie musiałem pracować. To jednak jest coś. Tak, ja miałem w życiu szczęście.
[...] - Wie pani, ja nie kocham prostego człowieka, jak to się mówi, przy czym takie mówienie zakłada spojrzenie z góry. Nie kocham - bo go znam. Myślę zresztą, że dlatego ludzie lubili mnie czytać. Bo ich znałem. Ja pochodzę z małej wsi. Borzęcin przed wojną miał pięć tysięcy mieszkańców. Przed gimnazjum była szkoła powszechna, ale rozwinęło mnie dopiero gimnazjum w Krakowie. Gdyby nie gimnazjum, nie zostałbym tym, kim zostałem. Dopiero tam nauczyłem się czytać. Co prawda moja matka, która była przy mężu, też bardzo dużo czytała. Kiedy już zrobiła wszystko przy mężu i dzieciach - była nas trójka - czytała. Także moja ciotka własną wielką siłą woli wykształciła się i została nauczycielką najpierw łaciny, a potem niemieckiego. Był też brat mojego ojca, który został jezuitą. Tak, można powiedzieć, że wiele w moim życiu to był awans społeczny. Wyjazd z Krakowa do Warszawy i potem z Warszawy za granicę to też był awans, ucieczka.
Zamyśla się, patrzy w okno, na ulicę, palmy i morze.
- Czy to mieszkanie w Nicei to jest dalej awans?
Uśmiecha się.
- Owszem. Dla mojego zdrowia.
- Nie nudzi się pan tutaj?
- Okropnie się nudzę. Ale to nie zależy od miasta. Z wiekiem człowiek coraz bardziej się nudzi. Zobaczy pani. Zresztą nie chciałbym mieszkać w Paryżu. Tam, podobnie jak i w Warszawie, prawie wszyscy już umarli.
- W każdym z tych krajów jednego dnia czułem się nieszczęśliwy, a drugiego szczęśliwy. Ale jednak uważam, że dla każdego człowieka najważniejszy jest jego własny kraj. W moim wypadku więc Polska, wraz ze wszystkimi jej problemami. Wyjeżdżałem i wracałem - ale jednak to w Polsce czułem się u siebie.
- To dlaczego pan teraz znowu wyjechał?
- Bo człowiek się zmienia. Wiem, że prawdopodobnie zostanę w Nicei już do końca. Sprzedałem mieszkanie w Krakowie, kupiłem tutaj. Po pierwsze, ja mam paszport francuski, więc łatwiej mi tu mieszkać, niż na przykład we Włoszech. Poza tym jest tu słońce i styl życia, którego nie ma w Polsce. Proszę spojrzeć na ludzi siedzących w restauracjach, na słońcu. W Polsce tego nie ma. Nawet w Krakowie życie kawiarniane to tylko rynek. Poza rynkiem nie ma nic. Od początku uważałem, że mam wspaniały zawód, i teraz uważam tak jeszcze bardziej. Mogę mianowicie mieszkać wszędzie. Nie muszę się ruszać. Mogę siedzieć i świat się rusza w mojej głowie. - Ale zaraz dodaje: - No ale teraz także nie mogę się ruszać.
- Dlaczego?
- Wiek.
[...] - Dzielenie się z samym sobą nie jest bolesne. Byłoby bolesne, gdybym znajdował się na początku życia. Ale jestem na końcu. Zaskakuje mnie tylko czasem, jak pewne sprawy, które wówczas wydawały mi się trudne, są w istocie proste.Piękna puenta. Jak ktoś chce więcej, i przy okazji sprawdzić czy aby nie szkaluję p. Miecznickiej z powodu swojej ''nieuleczalnej mizoginii'' na przykład, niech zajrzy tutaj.
Mrożek poczynił znamienną uwagę a propos Jaruzela i Polski w tamtym czasie, a tak się właśnie złożyło, że zupełnie niezależnie znalazłem przypadkiem wywiad z generałem przeprowadzony też niedawno i opublikowany przez gazetę o wdzięcznym mianie ''Myśl Polska'' [ - ach, jak ja kocham takie nazwy typu ''Ruch Przełomu Narodowego'', ''Frakcja Czerwonej Armii'', ''Czarny wrzesień'' - a czemu nie listopad?! - itp., gdzie właśnie pojawiają się takie strzeliste słowa jak ''Przełom'', ''Rewolucja'', ''Naród'', ''Równość'' czy ''Tolerancja'', a już zwłaszcza ich zbitka wprawia mnie wprost w ekstazę! ] - jeszcze lepszy jest tytuł samej rozmowy : ''Ja też nosiłem mieczyk Chrobrego'' [ he he he !!! ]. Czyż muszę coś jeszcze dodawać ? Tym razem oszczędzę cytatów, polecam przeczytać cały wywiad, bo pełen jest zaiste miodów! Jaruzelski patriota, szlachcic [ notabene podobno herbu ślepowron - he he, nie mogę! ], wychowanek jezuitów, wojskowy, który uratował kraj przed anarchią [ czyt. ''Solidarnością''... ] - ?!?! Ta kretyńska argumentacja mnie nie dziwi, bo już miałem okazję wielokrotnie się z nią zetknąć, i to nie tylko w ''Trybunie'' czy ''Nie'', ale też w publicystyce różnych prawicowych autorów, choćby Jana Engelgarda czy Adama Wielomskiego, którzy tenże wywiad przeprowadzili. Tak, tak - podobnie jak w przypadku lustracji na przykład, gdzie ''Nasz Dziennik'' i ''Gazeta Wyborcza'' mówią jednym głosem, również jeśli chodzi o ocenę stanu wojennego i jego autorów podziały na ''prawicę'' i ''lewicę'' zawodzą kompletnie! Można więc, wbrew też temu, co wmawia swym czytelnikom ''Wybiórcza'', być prawicowcem i popierać Jaruzelskiego! Dowodzi tego w klinicznej wręcz postaci przykład ww. Jana [ nieprzypadkiem zwanego ''Wanią''...] Engelgarda, ale nie możemy przecież też zapomnieć o tak wiekopomnej postaci, jak tatuś Romana G. ... Skądinąd nie można im przynajmniej zarzucić niekonsekwencji, tak jak ''Wyborczej'' [ a też oczywiście niektórym ''frondystom''], no bo rzeczywiście - skoro już popiera się Pinocheta, to i tym samym Jaruzelskiego, no nie?! A nie jak ''Wyborcza'' właśnie, która potrafi w tym samym numerze umieścić duży artykuł poświęcony rozliczeniom zbrodni, rzeczywistych i wydumanych, reżimu gen. Franco i cieszyć się w innym komentarzu z osądzenia i wpakowania do więzienia w Chile wysoko postawionego wojskowego związanego z juntą Pinocheta, mającego na sumieniu ok. 100 ofiar [ zrobiono tak, mimo że teraz jest tylko drżącym starcem na wózku z rurką w nosie, i pewnie nie tylko ], by parę stron dalej opublikować sążnistą apologię odpowiedzialnego za śmierć co najmniej takiej samej liczby ludzi Jaruzelskiego! ba, organizować w jego ''obronie'' całą akcję - jak widać dla ''faszystów'' nie ma amnestii, z komunistami to już inna sprawa... [ jeszcze nie zapomniałem też, że ''GW'' wypominała staremu Giertychowi udział we WRON-ie bodajże, więc może teraz w takim razie powinni go zacząć za to wychwalać? no, ale to zależy od tego kto do jakiej sitwy należy - czy jest ''nasz'', czy nie ]. Na marginesie drobny wtręt historyczny a propos Chile, ku rozjaśnieniu umysłów hipokrytów czytających i powtarzających bezkrytycznie opinie z ''Wyborczej'', a też i ''Frondy'' np. : otóż zwykle dyskusję o mających tam miejsce kilkadziesiąt już lat temu wydarzeniach ustawia się z góry tak, jakby cały wybór sprowadzał się do kwestii ''Allende czy Pinochet'' i nic poza tym, tymczasem ''wybór'' taki przypomina mi ten między Hitlerem a Stalinem - to, co najbardziej przeszkadza mi w tych ''dyskusjach'', to to, że w ogóle nie wspomina się przy tej okazji, iż niewątpliwy terror pinochet'owski poprzedził terror lewacki samego Allende i związanych z jego reżimem bojówek! [ wyszkolonych i uzbrojonych przez Kubańczyków i KGB ]. Prawda wygląda tak, że tamtejszy Sąd Najwyższy wszczął procedurę impeachment'u wobec prezydenta z powodu jego dyktatorskich, terrorystycznych wręcz metod rządzenia, które sprowadziły kraj na skraj przepaści, i parlament - głosami nie tylko umiarkowanej prawicy, chadeków, ale też socjalistów a więc i lewicy! - uchwalił rezolucję, w której zwracał się do wojska o przywrócenie porządku [ że coś było na rzeczy najlepiej świadczy choćby fakt, że podczas walk w samych tylko pierwszych dniach zginęło co najmniej ok. 300 żołnierzy, i gros z nich wcale nie o Pałac Prezydencki, gdzie bronił się i popełnił w końcu samobójstwo sam Allende, ale w zdobyciu ambasady kubańskiej przekształconej przez ich komandosów i przeszkolonych przez nich miejscowych bojowników w prawdziwą fortecę - widać, że szykowali się już do przejęcia władzy wg sprawdzonego czy to w samej Rosji podczas bolszewickiego przewrotu, czy w Hiszpanii podczas wojny domowej, czy też tu w Europie Środkowej, scenariusza opanowując najpierw kluczowe resorty ''siłowe'' i infiltrując swoimi ludźmi [ czyt. agentami ] struktury władzy, by gdy rozpętane przez nich chaos i przemoc osłabią w sterroryzowanym przez nie społeczeństwie wolę walki, ustanowić już swą jawną dyktaturę! ]. Dopiero gdy okazało się, że walka z dyktaturą Allende okazała się dla generałów prawdopodobnie pretekstem do ustanowienia własnej, tyle że ''prawackiej'', wtedy nie tylko socjaldemokraci, ale też wyżej wspomniani chadecy, czyli umiarkowana prawica, a też i część samego kościoła katolickiego, gremialnie przeszli do opozycji wobec junty. Tak więc to Allende i komuniści są odpowiedzialni za ustanowienie reżimu Pinocheta w Chile! To oni swym terrorem wepchnęli ten kraj w łapy generałów doprowadzając do sytuacji, w której demokratycznie wybranemu parlamentowi nie pozostało już nic innego, jak zwrócić się do armii o pomoc w przywróceniu ładu - warto o tym pamiętać! Dlatego dla mnie Allende i Pinochet są takimi samymi chujami, są siebie warci i opowiadanie się po stronie któregokolwiek przypomina mi wybór między komunizmem a nazizmem, albo rakiem mózgu i odbytu np. - od czego wolisz się psuć chłopczyku-dziewczynko : od głowy, czy od dupy, no?! Przy okazji, jak już jesteśmy w tym rejonie, pytanie ''za tysiąc zł'' - jaka jest największa w całej historii Ameryki Łaciń. junta wojskowa, gdzie też najwięcej jest-było więźniów politycznych? może to któryś z ohydnych, prawicowych - a jakże!, reżimów wojskowych, jak choćby ww.?! skądże - to Kuba Fidela Castro... Czy nie zauważyliście, że ta banda chujów z samym Fidelem na czele paraduje ciągle w mundurach wojskowych, i odbierała w latach swojej świetności, a pewnie robi to nadal tylko już nie tak spektakularnie, militarne parady na wzór tych pamiętnych z Placu Czerwonego, które zresztą Putin ostatnio tak pięknie zaiste reaktywował?! Dlaczego więc w takim razie nie mówi się o nich, i o innym skurwielu Chavez'ie, per ''junta wojskowa'' ?!? Zgadnij koteczku... [ pomijam już, że szkaluje się opozycję antycastrowską wypominając jej min. związki z CIA, gdy tymczasem jest to opozycja demokratyczna i anty-batistowska, ale to jest już temat na może zupełnie inny wpis kiedyś ]. Wracając do Jaruzela na koniec chciałbym polecić dwa dotyczące go jakoś [ i blisko z nim związany temat ''okrągłego stołu'' a propos odbywających się właśnie obchodów jego rocznicy ] artykuły, które też, tak się jakoś złożyło, ostatnio przypadkiem znalazłem : pierwszy to zamieszczony parę dni temu w ''Rzeczpospolitej'' tekst Ziemkiewicza pt. ''Sterta bzdur o okrągłym stole'' - znakomita odtrutka na ten cały propagandowy szajs, którego inwazję ostatnio przeżywaliśmy, drugi zaś to zabawny komentarz Z. Krasnodębskiego pod wielce wymownym tytułem ''Kiszczak rozjaśnia w głowach'', z jej ostatniego wydania : tak, warto przeżyć taką ''SB-ecką nirwanę'', żeby np. nie pieprzyć jak Frasyniuk - czy to prawda, że chce postawić pomnik Jaruzelskiemu? Miło w takim razie wiedzieć, że ktoś jest bardziej pojebany ode mnie...
p.s. anonsowałem ostatnio ciekawie zapowiadający się cykl dokumentalny ''System 09'' na tvp 2, oglądałem pierwszy odcinek i owszem, wprawdzie nie powiedzieli właściwie niczego, czego bym już nie wiedział wcześniej [ chociaż jeszcze parę lat temu, gdy czerpałem wiadomości głównie z ''GW''...], ale sam fakt, ze coś takiego ''puszczono'' i to o całkiem przyzwoitej porze [ 21.30 w czwartek ] był już sam w sobie wystarczająco ''szokujący'', tym bardziej że i forma tego była całkiem przyzwoita, nowocześnie zrobiona i bez zadęcia. Jednak iluzja jakiejś zapowiedzi przynajmniej rzeczywistego pluralizmu w mediach trwała krótko, wspomniany system zadziałał sprawnie [ nikt przecież nie będzie nam psuł atmosfery uroczystych obchodów rocznicy ''okrągłego stołka'' jakimiś wątpliwościami ! ] i program zdjęto zaledwie po emisji jednego odcinka! W dodatku zrobiono to w wyjątkowo bezczelny sposób - w ostatniej chwili i powiadamiając o tym nie spodziewających się takiego obrotu sprawy autorów mejlem ; kto chce szczegółów, znajdzie je tutaj oraz tu , natomiast jeśli ktoś ciekaw, skoro publiczna jak wiadomy dom telewizja zrezygnowała z nadawania ''Systemu...'', niech sobie chociaż poczyta artykuły, których serię przy tej okazji publikuje nieoceniona ''Rzepa'', choćby całkiem interesujący tekst Macieja Gduli ze znajdującej się na moich ideowych antypodach ''Krytyki Politycznej'' [ tym lepiej! oto rzeczywisty pluralizm, a nie salonowy, gdzie w imię ''polityki miłości'' wszyscy mówią jednym głosem, tylko inaczej rozkładając akcenty i nie ma nawet szans na zaistnienie jakiegokolwiek ożywczego sporu ] z dzisiejszego wydania, szczegóły tutaj, jeśli zaś ktoś chce się przekonać, czy rzeczony program naprawdę jest taki dobry, niech sam więc zobaczy wspomniany pierwszy odcinek ''Systemu 09'' [ i ostatni jak dotąd ] - gorąco polecam!
p.s. 2 nie mogłem się powstrzymać, żeby tu jeszcze nie dorzucić dwóch wielce smakowitych szczegółów z biografii Wojtka J., których dowiedziałem się niedawno dopiero z książki P. Gontarczyka ''Nowe kłopoty z historią'', otóż 1. Wojtek został zwerbowany jako kapuś przez Informację Wojskową, czyli bezpiekę w mundurach, już na początku '46 r., no i jaki jako taki nosił pseudonim? - ''Wolski''... pamiętacie? : ''natenczas Wolski...'' - czasami patrząc na pseudonimy donosicieli myślę sobie, że oni tam w tych służbach musieli się nieźle bawić! a 2. któż go wtedy zwerbował? No, jak myślicie koteczkowie moi? - Kiszczak... To on jak cień towarzyszył mu przez kilkadziesiąt lat roztaczając nad nim parasol ochronny, najpierw gdy w latach 50-ych dopierdolili się do niego za niewłaściwe pochodzenie - nie, nie rasowe, w tym akurat systemie chodziło o klasowe - potem ''prowadził'' go dyskretnie, gdy zaczął robić karierę jako wice- i wreszcie minister MON i jako taki przeprowadzał antysemicką czystkę w armii, następnie kierował inwazją ''polskich'' wojsk na Czechosłowację i ich ''wtórną stalinizacją'' w lat. 70-ych, aż w końcu... Co za piękne zwieńczenie trwającej tak długo współpracy! A może to coś więcej?! Aż boję się przypuszczać nawet, ale może... zamiast Raczka i jego ''partnera'', to Czesiek i Wojtek J. powinni zostać ''parą roku''?!? Już to widzę ''oczyma wyobraźni'' : oni na trybunie odbierający tym razem ''paradę równości''... albo na czele samego pochodu trzymając się za ręce... biorący ślub w Holandii i adoptujący Urbana [ dzieciątko Urban, osesek - czyż to nie piękne? ]... eh, rozmarzyłem się! W każdym razie, gdyby to okazało się prawdą i ''ujawnili'' by się nareszcie, byłby to najsłynniejszy ''coming out'' w historii Polski!