Jak tu już wykazano Kaczyński popełnił fatalny dlań błąd forsując antyhodowlaną de facto ustawę, miary jego nieodpowiedzialności by nie rzec dosadniej dopełnia, że odpalił kryzys rządowy akurat, gdy Rosjanie wespół z janczarami Łukaszenki w ramach ''słowiańskiego braterstwa'' urządzili demonstrację zbrojną u granic Rzeczpospolitej. Zawsze puszczałem mimo uszu jako ''szurowskie'' tezy, jakoby przywódca PiS miał być perfidnie zakamuflowanym na szczytach władzy w Polsce post-sowieckim agentem, ale teraz zaczynam się zastanawiać... Absolutnie nie należy bagatelizować przełomowego faktu wprowadzenia do publicznej debaty w Polsce kwestii uboju rytualnego, gdyż tyczy ona znacznie poważniejszego sporu natury cywilizacyjnej i politycznej, który będzie narastał w nadchodzących dekadach. Oto widomy dowód, iż staliśmy się terenem starcia między współczesnym zglobalizowanym Okcydentem z jego prawami zwierząt czy gejów, co właściwie wychodzi na jedno, a rosnącym w siłę Orientem, którego istotną częścią jest świat islamu, posiadający już poważny przyczółek w Europie. Pan prezes jak sądzę powinien w tej akurat materii odbyć poważne konsultacje z towrzyszem Michałem, kiblowym stalinistą i niewyabortowanym płodem Nowickiej, który teraz zaiwania w jakiejś podparyskiej hurtowni. Otóż większość zatrudnionych tam pracowników to Arabowie i Murzyni, przeważnie muzułmańscy przy tym, wykonujący podlejsze zajęcia jakich brzydzą tykać się białasowate Francuzy, boć nie wszyscy imigranci mogą siedzieć w gangach, część faktycznie haruje i to srogo. Jak wspominał odniósł wrażenie w bliskich kontaktach z nimi, że jedzenie mięsa stanowi dla nich rytuał sam w sobie, niezależnie od jego religijnej sankcji i kulturowych uwarunkowań. Wedle jego słów potrafią oni pochłaniać całe góry mięcha, rzecz jasna ''halal'', celebrując nie tylko spożycie, ale i jego pozyskiwanie, stąd waga jednego z najważniejszych w islamie świąt Kurban Bajram, gdzie na masową skalę zarzyna się wszelką ''koszerną'' po muzułmańsku żywinę. Całkowitą kontrę do zwyczajów pozaeropejskich proletariuszy, także nieislamskich stanowi francuska komuna, na której to spotkania uczęszcza jako ideowy stalinista towrzysz Michał. Jak opisywał ledwo kryjąc odrazę, zdecydowana większość spośród nich to białe burżuje, które tyle wiedzą o ciężkiej pracy w fabryce, co wyczytali u Marksa albo Lenina, a jeśli już mają z nią jakąkolwiek styczność, to zazwyczaj jako menadżerowie i kierownicy robót, nadzorcy samych robotników pilnujący dyscypliny pracy:). Może to jedynie dziwić tępego kuca ślepo zapatrzonego w korwinowe dyrdymały, jakoby komunistami i lewakami zostawały tylko skończone przegrywy, co nie radzą sobie w kapitalizmie, gdy tymczasem socjalizm jest tworem burżuazji, zaś rewolucje rzeczą spasionych arystokratów, a nie realnie wykluczonych ekonomicznie biedaków. W każdym razie całe to zrewoltowane drobnomieszczaństwo jest oczywiście ostro zweganizowane mentalnie, i porażone srogim ''antygatunkistycznym'' pierdolcem uznającym zwierzęta za proletariat naszych czasów, zaś rzeźników i masarzy traktując jako tegoż okrutnych ''wyzyskiwaczy''. Posuwają się w tym do prawdziwie ''eko-terrorystycznych'', przemocowych zagrań: jak relacjonował towrzysz Michał dokument francuskiej tv o nich, zaszczuwają trudniących się zarzynaniem i obróbką żywca pracowników, rozwieszając na klatkach schodowych domów gdzie mieszkają plakaty z ich zdjęciami i danymi osobowymi, piętnując publicznie jako ''morderców''. Doszło nawet już do tego, iż aktywiści prozwierzęcy zaczaili się przed szkołą, do której chodziła córka jednego z rzeźników, i po lekcjach pokazywali jej zdjęcia zarżniętych bydląt, aby obaczyła co robi jej ojciec, tak że biedne zastraszone przez tych psychopatów dziecko bało się wrócić do domu, bo nakładli mu do głowy, iż rodzic jest pospolitym zbrodniarzem. O atakach na sklepy z mięsem i samych masarzy oraz sprzedawców nie ma już co wspominać, bo to oczywiste niestety przy tym stopniu sfanatyzowania, i czekać tylko tego również i u nas. Nie muszę też chyba dodawać, że konflikt między przedstawicielami tak odmiennych światopoglądów i zwyczajów jest nieuchronny, lewica wspiera wprawdzie masową migrację, głównie muzułmańską, na złość europejskim narodowcom, zaś sami wyznawcy islamu i reszta migranckich społeczności zdarza się głosuje z powodów koniunkturalnych w wyborach na lewackich kandydatów [ choć z tym bywa różnie, i wcale nie ma to tak prostego przełożenia jak chce tego prawica ]. Niemniej coraz częściej dochodzi tu do backlashu, jak choćby miało to miejsce z głośnym przypadkiem z zeszłego roku muzułmanów w Birmingham, protestujących przeciwko molestowaniu ich dzieci ''edukacją seksualną'' w szkołach, co w praktyce sprowadza się do propagowania wszelkich perwersji i zboczeń już u małoletnich. Lewactwo dostało wtedy srogi mindfuck nie mogąc pomstować na tak rażącą ''homofobię'' i obskurantyzm, gdyż w tym wypadku skazywałoby je to na potępianą przez nie ''islamofobię''. Z tych samych powodów nie mogę służyć linkiem do wspomnianej relacji towrzysza Michała, gdyż zniknęła wraz z jego dawnym kanałem na YT, usuniętym przez kapitalistyczną korporację bynajmniej za sławienie komunistycznych ludobójców, negacjonizm katyński i anatemy miotane na wyzysk kapitału, lecz wychwalanie Enwera Hodży za rozprawę z muzułmańską ''reakcją'':). Zmuszony stąd byłem odtworzyć ją wiernie z pamięci, a takowa na pewno miała miejsce, musicie mi wierzyć na słowo.
Dlatego przywódca PiS myli się, i to fundamentalnie sądząc jakoby zakaz uboju rytualnego ''przybliżał nas do Europy'', będąc znamieniem tak potrzebnej nam jakoby modernizacji na ''zieloną'' modłę, jest dokładnie na odwrót. Należy mieć odwagę wreszcie postawić sprawy jasno: Kaczyński jest apodyktycznym starcem dogmatycznie przywiązanym do swych inteligenckich przesądów, i bynajmniej nie idzie tu o kwestie LGBT, ''reprodukcyjnych praw'' kobiet i zwierząt o jakich zwykle się w tym kontekście prawi, wręcz przeciwnie!!! Prezes błędnie zdiagnozował panujące dziś trendy, czy to się komu podoba lub nie w czasach jakie nadchodzą to Orient będzie wyznaczał normy i wzorce postępowań, w tym stanowiący jako się rzekło jego istotną część, rosnący w siłę świat islamu, i to niezależnie od tego czy kontynentalne Chiny zdołają wyjść zwycięsko ze starcia z USA, czy też nie. Bowiem nie musi to oznaczać ''upadku Okcydentu'' wieszczonego już od dawna, i jak dotąd bezskutecznie, natomiast na pewno jego zasadniczą reorganizację, co dobrze widać w Stanach Zjednoczonych, gdzie żywioł pozaeuropejski, zwłaszcza latynoamerykański gwałtownie wzrasta na znaczeniu, o zmurzynionej i zislamizowanej w dużym stopniu Zachodniej Europie już nie wspominając. Tym bardziej, iż podobny proces toczy też Rosję, o czym zdecydowanie zbyt mało się u nas mówi, wprawdzie nie jest ona tak skrępowana politpoprawnością co współczesny Okcydent, więc i może pozwolić sobie na więcej, by przywołać niepokorne mniejszości etniczne i religijne do porządku. Niemniej nawet i putinowski reżim mimo to musiał pójść wobec nich na daleko idące koncesje w zamian za uznanie swej władzy, sankcjonując rządy nie tylko kaukaskich emirów z Kadyrowem na czele, ale i lokalnych klanów w cieszącym się faktyczną autonomią Tatarstanie, kapitulując tym samym przed rosnącą siłą muzułmańskiej populacji w Rosji. Co się zaś tyczy samej Ameryki, nie powinniśmy histeryzować z powodu marginalizacji dominujących dotąd za oceanem WASPów i europejskich Żydów, na rzecz Latynosów głównie, oraz ekspansywnych Azjatów, biorąc pod uwagę ilu spośród przedstawicieli tamtejszej białej ludności to lewacka dzicz, w niczym nie ustępująca zbydlęceniem najgorszej murzyńskiej hołocie. Nominacja przez Trumpa w miejsce zdechłej właśnie sędziny, żydowskiej feminazistki stosunkowo młodej prawnik o zdrowych reakcyjnych poglądach na aborcję, najlepszym dowodem rzeczywistego kierunku przemian. Jedyne co psuje tu obraz, to jej przynależność do ruchów charyzmatycznych, a więc i prosyjonistycznych, stąd nie obiecuję sobie po tym Bóg wie czego, że ulegnie zaraz likwidacji przemysł pornograficzny i tego typu patologie, niemniej zasadnicza korekta i przywrócenie właściwych proporcji w kulturze, obyczaju i ekonomii są konieczne z pragmatycznych powodów, inaczej Ameryka zamieni się całkiem w jedno gigantyczne lewackie szambo. W takowe kloaki globalistycznie nastawieni D*mokraci, przyzwalający co najmniej na dywersję ideologiczną chińskich komunistów na własnym terenie, zamienili rządzone przez się Portland, San Francisco czy Nowy Jork przypominające upiorne dystopie, monstrualne shithole dosłownie zasrane i zarzygane przez koczujących na ulicach meneli, ćpunów ze zrytymi crackiem i herą łbami, pełne rozbestwionej bezkarnością gangsterki, pleniących się szczurów i wszelkiego neokomuszego robactwa. Dodać przy tym należy, iż ten pożałowania godny stan jest właśnie rewersem globalizmu, i ściśle z tym związanej deindustrializacji Ameryki, co można obserwować również na przykładzie pozostawionych swojemu losowi byłych regionalnych ośrodków przemysłowych, jak miasteczko Troy w stanie N.York. Onegdaj zwane ''collar city'' od umiejscowionych w nim licznych zakładów odzieżowych, dziś zaś sami mieszkańcy mówią o nim ''Troylet'', bowiem stanowi obraz porażającej anomii, rozpadu społecznego i degeneracji niegdyś potężnej w Stanach, i dysponującej własnym etosem warstwy białych robotników. Nieco ponad 200 km od znajdującej się zresztą także w stanie prawdopodobnie nieodwracalnego upadku metropolii, leży zupełnie inna Ameryka, nie jest to bynajmniej ''sex w wielkim mieście'', a raczej podszyta desperacją kopulacja i ćpańsko w zapomnianej przez Boga i historię dziurze, przy której nawet Radom jawi się niczym miłe dla oka, schludne miasteczko. O czym przekonać się można zapoznając z projektem dokumentalnym ''Upstate Girls'', traktującym głównie o tamtejszych blacharach, zdegenerowanych potomkiniach dawnych robotnic sprowadzonych obecnie do statusu ''białych czarnuchów''.
Dlatego rację ma Andrew Michta, gdy w niedawno opublikowanym artykule zwraca uwagę, iż: ''Should war come, it will not be enough to write software, for to run even the most basic app one needs also to be able to assemble a silicon chip.'' Po czym pada zdanie, jakie wszystkim kucom należałoby wypalić gorącym żelazem pod czaszką: ''In today’s world of protected markets, extorted intellectual property, and government subsidies, to continue to argue that for the past four decades we have been engaged in anything resembling the ideal of free trade is to deny reality.'' Jest oczywiste, że ma to związek z rosnącą pozycją Orientu - na jednym ze spotkań Winnicki przytoczył niedawno znamienną pod tym względem historię swego kolegi ze studiów. Całkowicie wyzuty z wszelkich idei poza własnym interesem, typowy liberalny karierowicz i ambicjoner ten wstąpił pono nawet do jakiejś loży masońskiej, tylko po to aby ułatwić sobie awans, i faktycznie zdobył upragnioną pozycję i status, jednak po latach, gdy spotkał ponownie dawnego znajomego, którego w czasach nauki uznawał za ''nacjonalistycznego oszołoma'', przyznał mu rację. Co znamienne, jego przemiana dokonała się dzięki biznesowym kontaktom z Azjatami, bardzo przywiązanymi do własnej tożsamości, u których nie ma posłuchu i szacunku ten, kto nie żywi go wobec siebie samego i swych korzeni. Od razu jak to usłyszałem przypomniała mi się dawno zasłyszana gdzieś w radiu historia kompromitacji pewnego wynarodowionego polskawego leminga, który zagadnięty na korporacyjnym przyjęciu przez japońskiego finansistę o Chopina, jak wiadomo cieszącego się sporą estymą w ''kraju kwitnącej wiśni'', nie był stanie wydukać o jego kompozycjach ani słowa, boć przecie z niego ''kosmopolita'' w pierwszym pokoleniu. W tym kontekście wyskakiwanie z podobnymi poronionymi pomysłami jak nieszczęsny zakaz komercyjnego uboju ''halal'', jawi się niczym zawracanie kijem Wisły, koncept w istocie szalony, na przekór perspektywom realnego tym razem rozwoju, a nie jakichś zaśmierdłych odchodzącym w konwulsjach globalizmem, wegańskich mrzonek. Bo to nie jest tak, że dopiero teraz prezesowi odjebało, wystarczy sięgnąć po nieautoryzowany, i przez to szczery wywiad-rzekę, jaki przeprowadziła z nim jeszcze w poł. lat 90-ych Torańska, sama typowa srogo popierdolona patointeligentka spod znaku ''GW''. Otóż Kaczyński mówi tam zupełnie otwarcie, że jego sojusz z ''radiomaryjnymi'' tradycjonalistami był podyktowany li tylko względami koniunkturalnymi, bo gdyby chciał praktykować politykę w duchu ''normalnej zachodnioeuropejskiej chadecji'' z jej ''bezobjawowym konserwatyzmem'', w polskich warunkach nie wyszedłby poza osiągi w wyborach korwinowej sekty. Towarzyszy temu wypowiedziane ustami innego fejkowego ''radykalnego prawicowca'' Macierewicza [!], całkowicie fałszywe przeświadczenie, jakoby Polacy byli nacją rodem z powieści Sienkiewicza, która to przez PRL-owską zamrażarkę została zakonserwowana i odcięta od burzliwych przemian świata Zachodu w owych czasach. Potrzebują stąd nadrobienia rzekomych zaległości pod względem radykalnej zmiany statusu kobiet, zboczeńców i zwierząt nawet, ''unowocześnienia'' na modłę obecnego Okcydentu, wszakże udrapowanego perfidnie na ''konserwatyzm'', tak aby złagodzić nieunikniony przy tym szok kulturowy. Tymczasem jest dokładnie na odwrót: wojna i czasy niemieckiego jak i sowieckiego terroru tak nas gruntownie przeorały, że właściwie wrzesień '39 roku winien robić za cezurę w dziejach Polski, na wzór narodzin Chrystusa dla chrześcijan, czy ''hidżry'' Mahometa u muzułmanów. Z racji radykalnego zerwania historycznej ciągłości jesteśmy więc skazani na odtwarzanie tradycji, często po omacku stąd takie kurioza obecnej doby, jak zaciekła obrona uboju rytualnego w wykonaniu współczesnych ''neoendeków'', lub posłuszne wdrażanie nad Wisłą ''tęczawo-zielonego'' globalizmu przez formację odwołującą się oficjalnie do niepodległościowej piłsudczyzny. Sam Marszałek zapewne by za to PiSowców wypłazował, bo wprawdzie daleki był od jakiejkolwiek obyczajowej konserwy, niemniej to on posługiwał się masonerią a nie na odwrót, i gdy trzeba potrafił się jej postawić, czego najlepszym dowodem pomajowy foch większości ''braci'' i ''sióstr'' z ówczesnego ''świeckiego zakonu'', którzy gremialnie na czele z ''wielkim mistrzem'' Strugiem przeszli do antysanacyjnej opozycji Centrolewu.
Dramat samego Kaczyńskiego, jak i rządzonej przezeń obecnie III RP polega na tym, iż jest on nieodrodnym przedstawicielem swej warstwy społecznej, reprezentującym tylko nieco bardziej ludzką twarz skonfliktowanej z nim głęboko w zdecydowanej większości inteligencji, skażony jednak tak samo właściwym jej paternalizmem, tyle że przynajmniej u niego nie posuwającym się do jawnej pogardy wobec rzesz zwykłych ludzi. Niemniej pan prezes jak na typowego inteligenta przystało ''wie lepiej'' co jest dobre dla masy ''nieoświeconego'' ludu, a 500+ stanowi z jego strony w istocie okaz ''pańskiej łaski'' wobec niego, a nie jakoweś ''socjalistyczne rozdawnictwo'' o jakim pierdolą kuce. Tragizm sytuacji, i niewesołe stąd perspektywy dla obecnej Polski pogłębia fakt, iż mapy mentalne inteligenckich patusów tak spod znaku ''Gejzety Wyborczej'', jak i sakiewiczowskiego ''GaPola'' jednako nie ogarniają, iż znowu po trwającej ponad półtysiąca lat dziejowej ''przerwie'', znad Bramy Turańskiej nadciągają Azjaci. Obawiam się więc, że skończy się ponownie jak w bitwie pod Legnicą, gdzie to Mongołowie reprezentowali bardziej zaawansowaną technologicznie na owe czasy cywilizację, przewyższającą ówczesnych Europejczyków także poziomem kultury strategicznej, o czym nigdy dość przypominania zwłaszcza wzbitym w pychę wyznawcom ''syfilizacji judeołacińskiej''. Trudno o lepszy dowód biernej i pasożytniczej roli jaką pełni [anty]polska [pato]inteligencja, całkowicie zbędna zwłaszcza w neokolonialnych de facto warunkach jakie panują obecnie nad Wisłą, biorąca swe urojenia za rzeczywistość, a pracę intelektualną jaką rzekomo się trudni ograniczając do niewolniczego odtwórstwa idei pochodzących z metropolii. Żywię stąd skromną nadzieję, iż gwałtownie przyspieszający na naszych oczach obrót rzeczy pozbawi wreszcie patologię stojącą na narodu czele hegemonii kulturalnej i politycznej, jaką zupełnie niezasłużenie dotąd się cieszy, uj im serdecznie w rzyć skoro tak bardzo tego pragną. Podzielam też diagnozę Winnickiego o elitach post-solidarnościowych reprezentowanych do dziś zasadniczo przez PiS jak i PO, które wespół z byłymi komuchami podjęły po '89 r. jedyną wówczas słuszną opcję kursu na Zachód, wszakże uczyniły to w sposób haniebny, rezygnując z jakiejkolwiek podmiotowości na rzecz ślepego powielania wzorców ekonomicznych i politycznych narzucanych przez takie globalistyczne instytucje jak MFW. Nie stać ich było na nic więcej, jak tylko poddanie się fali dziejów, płynięcie z ówczesnym prądem ku wpisaniu Polski w ponadnarodowe struktury UE i NATO, stąd teraz kiedy światowy ład jakiego były one częścią, zapada się na naszych oczach pod naciskiem faktów, nie są w stanie sobie z tym poradzić histerycznie zakłamując rzeczywistość. I to właśnie gdy sytuacja wymusza wręcz podejmowanie samodzielnych decyzji, czego zresztą oczekuje od Polski nawet nasz zaoceaniczny obecny protektor, niedwuznacznie komunikujący ustami czołowych amerykańskich wojskowych i wywiadowców, że ''wujek Joe'' nie dysponuje już takim zasobem sił, aby mógł poświęcić je na dwie równorzędne wojny jednocześnie. USA muszą skupić się na konfrontacji ze swym głównym obecnie przeciwnikiem jakim są kontynentalne Chiny, stąd gdyby co możemy jedynie i aż liczyć na wsparcie materiałowe z ich strony, a poza tym nauczyć się wreszcie radzić sobie na własną rękę, w powiązaniu z regionalnymi sojusznikami. Takowa perspektywa wzbudza wśród naszych inteligenckich elit trwogę, jakiż kontrast z przedwojennymi odpowiednikami, którym prędzej można było zarzucić nadmierne szarżowanie, cóż jako się rzekło jesteśmy narodem z przetrąconym przez historię kręgosłupem, trudno więc by i stojący na jego czele byli pod tym względem wyjątkiem. Sęk w tym, że tak upragniony przez tylu rodzimych tchórzy obecnej doby ''święty spokój'' nie jest możliwy, gdy wali się dotychczasowy globalny ład, a błogi bezwład ''dojutrkizmu'' już doprowadził raz dawną Rzeczpospolitą do dziejowej katastrofy rozbiorów, zapaści własnego państwa, czego skutki mszczą się na nas do dziś.
Jeśli więc nie ogarniemy się zawczasu nim nadciągną tu nowe ordy Batu-chana, i nie posprzątamy w końcu swego podwórka z łajna jakie nagromadziło się dotąd, Polska zamiast modernizować się faktycznie, to jest na eurazjatycką modłę, będzie gnić przypominając Wszawę pod nierządem Czaskosky'ego, czyli jeden wielki chlew śmierdzący gównem z ''Czajki''. Mnie na ten przykład wyznawany ideał republikańskiej wspólnoty nie czyni ślepym na jej obecny rozpad w Polsce noszącej miano ''rzeczpospolitej'' już chyba tylko na urągowisko, wręcz przeciwnie dostrzegam przez to tym ostrzej cały dramatyzm sytuacji, ale również tym pilniejszą potrzebę zespolenia narodu na nowo w jakiejś bliżej jeszcze nieokreślonej formie, wykuwającej się dopiero na naszych oczach tożsamości zbiorowej. Jak wcielić to w życie przy obecnym stanie anomii społecznej i państwowej nad Wisłą to osobny temat, i nie o żadne PRL-owskie resentymenty tu rozchodzi się, bowiem zmorą opcji niepodległościowej w Polsce jest mylenie jej z bezkrytycznym proamerykanizmem, co stanowi właśnie pokłosie izolacji w jakiej pozostawaliśmy za komuny. Stany Zjednoczone są nam konieczne dla równoważenia wpływów Niemiec i Rosji, tak byśmy nie ulegli przez nie zmiażdżeniu jak już bywało nieraz w naszych dziejach, wszakże nie znaczy to iż mamy łykać ochoczo każde łajno ideologiczne zza oceanu, jak genderyzm czy omawiane tu dopiero co rozwolnościowizmy, obojętnie czy udrapowane na ''kąserwatywną'' czy też lewacką modłę. Nigdzie nie jest powiedziane, że dostajemy to w pakiecie z tak nam potrzebną modernizacją technologiczną i wojskową, USA jakoś nie brzydziły się współpracą z islamistycznym reżimem Saudów, rządzonymi przez komunistów Chinami, czy putinowską Rosją. Nawet narzucony przez nie Japończykom demoliberalny system niewiele ma zgoła wspólnego z jego europejską i atlantycką wersją, po nieuchronnym dostosowaniu go do panujących w tym zakątku Azji uwarunkowaniach. Wprawdzie nie posiadamy takiego potencjału jak ww. kraje, niemniej nie oznacza to w kontrze, iż musimy zaraz pochylać posłusznie łeb i jak katamita wypinać cztery litery LGBT do przecwelenia, zwłaszcza gdy przyszło nam żyć w ''strefie zgniotu'' i ''państwie frontowym''. Wymaga to wręcz przywrócenia powszechnego respektu dla cnót obywatelskich, o czym doprawdy trudno mówić w tak zdeprawowanym społeczeństwie jak nasze obecnie, szczególnie tyczy to ''tęczawej'' biomasy zamieszkującej większe miasta, ale nie łudźmy się i prowincja jest mocno pod tym względem nadpsuta, co konstatowałem tu całkiem niedawno na przykładzie Kielc. Dlatego należy uświadomić szczególnie amerykańskim kołom militarnym i wywiadowczym, że nie mogą one liczyć na ustanowienie skutecznego ''kordonu sanitarnego'' między Niemcami a Rosją, gdy same szerzą w nim zarazę ideologiczną, pustoszącą serca i umysły żyjących tu ludzi, nadwątlającą ich hart ducha tak potrzebny, by oprzeć się czyhającym na nas zagrożeniom. Tymczasem jak na urągowisko ściśle z nimi powiązana ambasadorzyca USA, upiorne babsko z silikonową maską zamiast twarzy, uzależnia pomoc zbrojną zaoceanicznego hegemona dla nas od przyzwolenia na zarazę ''elgiebetyzmu''... Najwidoczniej reprezentowana przez nią część elit amerykańskich uparła się wepchnąć Polskę w łapy zgrywającego ''konserwatywnego katechona'' czekisty Putina, i to właśnie gdy realnym staje się groźba stacjonowania silnych zgrupowań wojsk rosyjskich tuż u wschodnich granic Rzeczpospolitej!
Durna baba weszła tym samym w buty carskich i sowieckich ambasadorów, żeński tuman nie ma pojęcia o naszej historii, inaczej wiedziałaby, iż najgorsze zniewolenie narodowe przychodziło do nas niemal zawsze w przebraniu ''światłych'' haseł ''postępu'' i ''tolerancji''. Nie tylko dla wyznawców odmiennych konfesji religijnych jak to czynili zaborcy, ale i obyczajowych, by przypomnieć rozpowszechnione w pruskim korpusie oficerskim pedalstwo, toż samo tyczy homoseksualnej pedofilli jakże rozplenionej w szkołach carskich kadetów. Nie mówiąc już o swawolnej trzódce nazi gejów na czele z wodzem SA Ernstem Röhmem, której to patologii nie położyła bynajmniej jego śmierć w czystce ''nocy długich noży'', bowiem jak to już opisaliśmy spedaleni kapo nader często gwałcili więźniów niemieckich obozów zagłady. Tak więc podobny wyskok w tym akurat krytycznym dla nas momencie dziejowym zasługuje w pełni na miano monstrualnej wprost głupoty, i zarazem totalnego sabotażu ze strony Mosbacherowej, która powinna z tego tytułu wylecieć za ocean ze śladami obuwia na pośladach. Niestety, niewiele lepszą ocenę można wystawić postępowaniu Kaczyńskiego, który pozwala sobie na forsowanie ze starczym ślepym uporem obraźliwej dla muzułmanów i Żydów ustawy, jaka w uzasadnieniu otwarcie niemal piętnuje praktykę uboju rytualnego, i to właśnie gdy Zjednoczone Emiraty Arabskie otwierają swe rynki na eksport polskiej żywności ''halal''. Wprawdzie podzielam zdanie, że rezanie w ten sposób bydląt to bestialski obyczaj znamionujący barbarzyństwo, wszakże mogę sobie tak uważać [ do czasu, bez złudzeń ], bowiem jestem pozbawionym wszelkiej politycznej sprawczości obserwatorem zdarzeń, starającym się jedynie opisać je najlepiej jak umiem. Natomiast sztuka rządzenia polega na skutecznym rad sposobie, w ramach ograniczeń w jakich przyszło nam działać, to zaś wymaga czasem wchodzenia w taktyczne sojusze nawet z najgorszą kanalią, budzącą nasze obrzydzenie. Trudno więc rozpatrywać antymięsny dżihad JarKacza inaczej niż jako jawny afront wobec krajów ZEA, tegoż samego jakie dopiero co podpisało pod auspicjami Trumpa porozumienie pokojowe z Izraelem wespół z Bahrajnem, a które to dwa kraje muzułmańskie tworzą razem z Arabią Saudyjską i w oparciu o Egipt blok państw sunnickich konkurujący z szyickim Iranem, współpracującym ściśle z kontynentalnymi Chinami i Rosją, z drugiej zaś uprawiającą ''politykę wieloobrotową'' neo-osmańską Turcją. PiS tak nikczemnie uległy wobec polakożerczej, wymierzonej w nasze żywotne interesy żydowskiej polityki historycznej, dopiero w obliczu wyjątkowej wprost bezczelności jej przedstawicieli zajmujący nieco bardziej asertywną postawę, nagle wykazuje się niespotykaną u polityków obozu rządzącego stanowczością, gdy idzie o ''koszerny'' ubój, najwidoczniej więc dla pana prezesa i jego przydupasów w typie towarzysza Czabańskiego bardziej liczy się los zwierząt, niż zwykłych Polaków. Ktoś może bronić jednak polityki Kaczyńskiego w tym względzie, wysuwając argumenty, iż wpisuje się ona w antyglobalistyczną strategię obecnej administracji amerykańskiej, polegającą na ''rwaniu łańcuchów dostaw'', czyli izolacji ekonomicznej i politycznej kontynentalnych Chin. Tyle że jako się rzekło Chiny to nie cała Azja, i alternatywą dla globalistycznej ChinAmeryki nie jest zleżały dziś totalnie koncept misji ''cywilizacji białego człowieka'', bo ta zaorała się poniekąd na własne życzenie, lecz jakowaś AzjoAmeryka. Zwyczajnie USA nie zdołają przemóc, czy przynajmniej ustanowić skutecznej przeciwwagi dla wpływów chińskich komunokapitalistów w pojedynkę, zmuszone są więc do zaangażowania po swojej stronie nie tylko swych tradycyjnych sojuszników w rejonie Pacyfiku jak Australia czy Nowa Zelandia, gdzie nawiasem przewaga potomków białych osadników wśród tamtejszej populacji już nie jest tak wyraźna jak jeszcze parę dekad temu, a rola azjatyckich migrantów staje się coraz bardziej znacząca. Waszyngton nade wszystko będzie musiał przekonać do swych racji inne państwa azjatyckie, obok zwasalizowanej lecz dysponującej sporą autonomią Japonii, chińskiego i zarazem antykomunistycznego Tajwanu, oprzeć się także na katolickich w zdecydowanej większości Filipinach, Korei Południowej, Indiach gdzie już dochodzi do starć z chińskimi żołnierzami na spornych pograniczach, i wreszcie dawnym zaciekłym wrogu jaki stanowi Wietnam, dziś paradoksalnie wyrastający na przewodni kraj montowanej przez Amerykanów, wymierzonej w Pekin koalicji. Tak więc tylko skończony tuman uznać może zachodzącą już rywalizację i ewentualną wojnę z CHRL jako ''krucjatę przeciwko żółtemu niebezpieczeństwu'', i to jeszcze w sytuacji, gdy wiodące kraje europejskie jak Niemcy, a zwłaszcza Francja przyjmują tu wybitnie kunktatorską, tchórzliwą wręcz postawę trwożąc się o swe zagrożone geszefty z post-maoistowskimi mandarynami.
Jest więc oczywistym, że znaczącą rolę w tej globalnej, eurazjatyckiej układance odgrywa także świat islamu, na czele z największym dziś muzułmańskim, a zarazem niearabskim krajem jakim jest Indonezja [ co nawiasem wymaga istnej rewolucji mentalnej od przeciętnego Polaka, polegającej na uświadomieniu sobie przezeń, że takowe państwo leży nie na Bliskim, lecz Dalekim Wschodzie ]. Tym bardziej tyczy to muzułmańskiej w większości Malezji, sprawującej kontrolę nad kluczową dla przepływu towarów cieśniną Malakka, podobnie jak i byłych sowieckich republik Azji Środkowej. Amerykanie grają separatyzmem zislamizowanych Ujgurów, niemiłosiernie tępionych z tego tytułu przez Chiny, podobnie jak i buddyjskich Tybetańczyków, mało się jednak o tym mówi, że i Pekin posiada znaczące jeśli o to idzie aktywa. Mowa o chińskich muzułmanach Hui, stanowiących blisko połowę wyznawców islamu w samej CHRL, i w przeciwieństwie do zamieszkujących ją ludów tureckich zajmujących przeważnie postawę lojalistyczną wobec władz, łącząc muzułmański integryzm z chińskim nacjonalizmem. Bowiem to chińscy narodowcy paradoksalnie byli pierwszymi, którzy uznali ich podmiotowy status jako jednej z pięciu ''minzu'', ludów czy etnosów obok Mandżurów, Tybetańczyków, Mongołów i rdzennych Chińczyków czyli Hanów, stanowiących w tej koncepcji razem jeden wieloetniczny naród chiński, tzw. ''Zhonghua minzu''. Na uwagę zasługuje, że pojęcie narodu chińscy nacjonaliści zaczerpnęli, jak większość zresztą terminów nowoczesnych teorii politycznych od Japończyków, gdzie z kolei ''minzoku'' od jakiego się wywodzi było prawdopodobnie tłumaczeniem niemieckiego, jakże nam złowrogo znanego ''volk'' [ czyli bez większej przesady rzec można, iż to taki orientalny, dalekowschodni volkizm ]. Powyższe sprawiło, że wielu chińskich islamistów, a przy tym nacjonalistów czynnie zaangażowało się po stronie rządów Kuomintangu, dzięki swym kontaktom w diasporze stanowiąc skuteczną przeciwwagę dla wpływów państw Osi z Japonią na czele w krajach muzułmańskich. Narażało ich to zresztą na konflikt z ujgurskimi braćmi w wierze, jako ofiarami chińskiego imperializmu - dziś także irańscy ajatollahowie, jak i pretendujący do odnowy sułtanatu Erdogan, przemilczają dokonywane na tamtych przez Pekin ludobójstwo, powodowani swym interesem strategicznym i ekonomicznym. Również na miejscu Hui zwalczali agresję japońskich imperialistów na swój kraj, by wymienić jednego z najwybitniejszych chińskich wojskowych owej doby, gen. Bai Chongxi, wsławionego zadaniem kłamu legendzie rzekomo niezwyciężonej armii japońskiej pokonanej przezeń wielokrotnie w polu, co traktował wprost jako ''świętą wojnę'', swój muzułmański dżihad. Zajmował on równie nieprzejednaną postawę wobec komunistów, podobnie co i tzw. klika Ma [ od Muhammad ], wojowniczy klan muzułmańskich przywódców militarnych, sprawujących w okresie chińskiej smuty kontrolę nad peryferyjnymi rejonami, będącymi tradycyjnie największym skupiskiem tamtejszych rodzimych wyznawców islamu. Skutecznie utrudniali oni życie Mao i jego bandzie oddzielając ich bazy w Yan'anie od pozostającej wówczas pod kontrolą Sowietów chińskiej prowincji Sinciang i Mongolii. Zmuszeni jednak zostali przez to do salwowania się ucieczką po klęsce Czang Kaj-szeka, część jego śladem na Tajwan, reszta do Arabii Saudyjskiej, która dopiero w 1990 r. uznała CHRL, i gdzie do dziś egzystuje spora grupa potomków chińskich antykomunistycznych fundamentalistów muzułmańskich. Na miejscu wszakże kontynuowała opór wobec ''bezbożnej ideologii'' spora grupa islamskich ''wyklętych'', z których najwybitniejszym był niejaki Ma Hushan walczący niemal do poł. lat 50-ych, zadając liczone w dziesiątki tysięcy żołnierzy straty wojskom chińskich bolszewików, daremnie próbujących go ująć. Został wzięty dopiero podstępem przez wysłanych doń muzułmańskich kolaborantów, którzy przekonali go do poddania się rzekomymi gwarancjami bezpieczeństwa udzielonymi jakoby przez maoistowskie władze, na co przysięgali na Koran. Oczywiście bolszewicy nie zamierzali przejmować się podobnymi obskuranckimi przesądami, i gdy tylko dostał się on w ich ręce, bezzwłocznie go stracili, kładąc tym samym kres antykomunistycznemu powstaniu muzułmanów jakiemu przewodził ten chino-islamistyczny ''Ogień'', czy inszy Rajs ''Bury''.
Niemniej większość chińskich wyznawców islamu przyjęła wobec nowych władz tradycyjnie lojalistyczną postawę, tym bardziej że sprytnie zaadoptowały one na własne potrzeby, i rozwinęły opisaną wyżej taktykę chińskich narodowców, traktując rodzimych muzułmanów bardziej jako osobny etnos, niż grupę wyznaniową. Nadali jej też formalną autonomię, faktycznie narzucając ścisłą kontrolę przez takich kolaborantów jak Burhan Szahidi, polityczny oportunista, który mógłby stanowić wzorzec zalecanej przez naszych narodowców obecnej doby ''polityki wieloobrotowej''. Urodzony pod Kazaniem Tatar, przybyły jeszcze przed upadkiem imperium carskiego na tereny pogranicznego Sinciangu, pełnił istotne funkcje pod rządami zmieniających się jak w kalejdoskopie w okresie chińskiej ''smuty'' po upadku cesarstwa, sprawujących nad tym rejonem kontrolę wojskowych satrapów niezależnych od Kuomintangu, jak i w czasie, gdy Czang odzyskał nad nim władzę. W obliczu jego klęski Szahidi zdradził i narodowców przechodząc na stronę komunistów, za co ci nagrodzili go stanowiskiem marionetkowego przywódcy powołanej pod swymi auspicjami organizacji krajowych muzułmanów. Nawet oficjalne potępienie go podczas ''rewolucji kulturalnej'', i zamknięcie w więzieniu na blisko dekadę, nie przeszkodziły mu w późniejszym wiernym tym razem wysługiwaniu się swym nowym panom, aż do śmierci pod koniec lat 80-ych. W pierwszej dekadzie swych rządów chińscy komuniści wykorzystywali wzorem Kuomintangu, i to w sposób znacznie bardziej odeń zorganizowany i systematyczny kontakty Hui z muzułmańską diasporą, do propagandowego oddziaływania na kraje islamu, odnosząc dzięki temu znaczne sukcesy. Dość powiedzieć, że poprzez zadzierzgnięte jeszcze w okresie międzywojennym więzi z główną muzułmańską uczelnią teologiczną, uniwersytetem Al-Azhar, gdzie pielgrzymowali po nauki dość liczni chińscy intelektualiści islamscy, udało się im wywrzeć wpływ na Egipt Nassera, który jako pierwszy arabski kraj uznał komunistyczne Chiny, nawiązując z nimi stosunki dyplomatyczne. Swoje robiła tu też solidarna wśród Azjatów niezależnie od narodowości i wyznania nienawiść do zachodniego, kapitalistycznego imperializmu szczególnie nasilona w okresie antyamerykańskiej histerii czasu wojny koreańskiej. Wszakże ideologiczny fanatyzm Mao zniweczył osiągnięcia propagandy chińskich komunistów na tym polu, począwszy od przedsięwziętej przezeń w drugiej poł. lat 50-ych ''kampanii przeciwko prawicowcom'', jakiej ofiarą padło wielu czynnie dotąd współpracujących z jego reżimem przywódców rodzimych muzułmanów, aż po krwawe szaleństwa ''rewolucji kulturalnej'' programowo wrogiej wszelkim tradycyjnym wyznaniom, w tym rzecz jasna islamowi. Niemniej po śmierci ''wielkiego sternika'' Hui oraz inne społeczności mahometańskie odżyły w Chinach, czego świadectwem mało znany epizod jaki poprzedził niesławną masakrę demonstrantów na placu Tian'anmen. Otóż niecały miesiąc wcześniej odbył się tam protest rodzimych wyznawców islamu, wzburzonych obleśnymi uwagami jakiegoś spedalonego chińskiego autora, snującego mokre fantazje na jawie w swej publikacji, dopatrując się jakoby fallicznych motywów w strzelistych wieżach minaretów [ amerykańskie feministki z ''Women Against Phallic Structures'' lubią to! ]. Dodajmy dla porządku, iż podobne idiotyzmy nie należą tam do rzadkości, by wymienić popularny do dziś pono przesąd wśród Chińczyków, jakoby wyznawcy islamu nie jedli świń, gdyż sami się od nich wywodzą:))). Chińscy muzułmanie dowodzą swej żywotności, tłumnie przybywając rokrocznie na rytualną pielgrzymkę do Mekki, przynajmniej tak było do czasu komunikacyjnego globalnego ''lockdownu'', czyli niewypowiedzianej wojny światowej, pełniąc tam zapewne tradycyjną już rolę agendy interesów Pekinu w świecie islamu. Warto mieć to na uwadze, że nie tylko USA grają tu muzułmańską kartą, i mają pokaźne atuty w ręku, owszem komunokapitalistyczne Chiny także.
Znając przebiegłość tych ostatnich, oraz ich doskonałe rozpoznanie jak widać, wcale nie jestem pewien kto weźmie w tej rywalizacji górę, i czy podzielą one tu los Japonii, która wprawdzie przegrała ostatecznie, niemniej i ona mogła poszczycić się sporymi sukcesami w infiltracji świata islamu. Szczególnie na początku, gdy jej triumf nad carską Rosją w wojnie wzbudził szczery entuzjazm wśród muzułmanów, jako pierwszego azjatyckiego kraju, który obrócił osiągnięcia zachodniej cywilizacji przeciwko ekspansji ''białego'', europejskiego imperializmu. W kołach japońskich militarystów narodził się wówczas plan wykorzystania panislamizmu jako narzędzia panazjatyckiej ekspansji Tokio. Szczegółowy opis tego przedziwnego mariażu politycznego wykracza poza ramy obranej przez nas tematyki, natomiast interesującym niewątpliwie z polskiej perspektywy będzie poczynienie wzmianki chociaż o roli jaką odegrał w nim niejaki Gajaz Ishaki. Tatarski nacjonalista bowiem ten, był zarazem gorącym orędownikiem piłsudczyzny i ''ruchu prometejskiego'', polecony Japończykom przez polski wywiad II RP jako świetny antykomunistyczny agitator. Lewactwo i endokomunę przestrzegam jednak przed dopisaniem do zbrodni sanacji czynnej współpracy z japońskimi ''faszystami'' i imperialistami, bowiem sam Ishaki był z przekonania... socjalistą. Skądinąd jaki to jest pyszny ból zadu dla politpoprawności wszelkich niemal dziś opcji politycznych: tatarsko-muzułmański narodowy socjalista i piłsudczyk przy tym jeszcze:))). Na uwagę zasługuje też spojrzenie z perspektywy japońskiej na islam, zupełnie odmienne od panującego do dziś na Zachodzie, gdzie jednoznacznie raczej upatruje się w nim religii li tylko orientalnej. Tymczasem pierwszy Japończyk studiujący na Al-Azhar Kobayashi Hajime, szpieg nawrócony na islam by infiltrować dla Tokio kraje muzułmańskie, przestrzegał wprawdzie swych tajnych mocodawców przed powielaniem okcydentalnych przesądów co do muzułmanów, jako w zdecydowanej większości Azjatów, z którymi przez to łączyły ówczesną militarystyczną Japonię wspólne geostrategiczne cele. Niemniej dla niego jako człowieka ze wschodniego krańca Orientu sam islam jawił się jako religia przynależna do zachodniego kręgu kulturowego, eurazjatycka w istocie, wywodząca się z synkretyzmu cywilizacji hellenistycznej, i stąd uprzedzenia doń jako ''azjatyckiej dziczy'' na jakich do dziś cynicznie żeruje Netanjahu wobec swych europejskich i amerykańskich partnerów, Hajime uznawał słusznie za przejaw ignorancji i nowoczesnych przesądów Okcydentu. Jak by się to dziwnym nie wydawało nam, takowe podejście nie jest pozbawione podstaw, dość powiedzieć, że Aleksander Macedoński do dziś cieszy się powszechną estymą wśród muzułmanów, a to dlatego, iż pochlebna o nim wzmianka pada w samym Koranie, gdzie występuje jako Zu al-Karnajn, ''Dwurogi'' [?] - świetlana postać wyposażona w nadzwyczajne moce, nadludzko doskonała, prowadząca człowieczy ród ku doskonałości. Podaję za Włodzimierzem Cieciurą, autorem najobszerniejszego dotąd w polszczyźnie opracowania traktującego o chińskich muzułmanach, skąd zaczerpnąłem powyższe informacje, i tamże odsyłam wszystkich, co żywią wątpliwości do utożsamiania panhellenistycznego mocarza z bohaterem koranicznej przypowieści [ w każdym razie na pewno takim go widział jeden z najwybitniejszych chińskich islamo-nacjonalistów Huang Zhenpan ]. Badaczom pozostawiam też rozstrzyganie, czy Hui są nawróconymi na islam rdzennymi Chińczykami, czyli Hanami, lub też potomkami licznie przybyłych szczególnie w okresie mongolskiego panowania muzułmanów z Turkiestanu i Persji, zmieszanymi z miejscową ludnością.
Poświęcam im tyle miejsca z dwóch zaś fundamentalnych w świetle obranej tematyki powodów: po pierwsze stanowią żywe zaprzeczenie postępowego przesądu, jakoby modernizacja oznaczała niejako z automatu sekularyzację. Tymczasem to integryzm islamski zapewniał chińskim muzułmanom szersze od swych rodaków horyzonty, jako wyznawcom uniwersalistycznej religii, której centra znajdowały się tysiące kilometrów od najdalszych rubieży cesarstwa na Zachodzie kraju. Wymóg ''hadżu'', to jest rytualnej pielgrzymki do Mekki, oraz kontakty handlowe z braćmi w wierze na drugim krańcu Eurazji, jak i związana z tym znajomość arabskiego i perskiego wykluczały typową dla Chin izolację od zewnętrznego świata. Do tego instytucja wędrownych imamów zapewniała sieć kontaktów między członkami rozproszonej niemal po całym kraju diaspory, powodując że nawet muzułmański chłop z zapadłej dziury miał dostęp do większego zasobu informacji na owe czasy, od swego hanowskiego sąsiada z tej samej lub wioski obok. Bez żadnej przesady można więc rzec, iż to islam stanowił dla cesarsko-imperialnych Chin ''okno na świat'', jako religia źródłowo okcydentalna z perspektywy Dalekiego Wschodu, a zarazem dobrze osadzona w orientalnych warunkach, eurazjatycka co do zasady. Nie może więc dziwić, że chiński admirał, eunuch Zheng De, który w służbie cesarzy z dynastii Ming dopłynął na czele potężnej na owe czasy floty aż do wybrzeży Afryki, był muzułmaninem, zaś perski pozostał językiem dyplomacji do końca cesarstwa. Kto wie stąd, czy znani z perfidii Chińczycy nie obrócą przeciwko Zachodowi z Ameryką na czele, cynicznie wysługującego się w swych celach islamistami, jego własnej broni przeciwko niemu, montując swoją Al-Kaidę, jestem tego wręcz pewien. Nade wszystko jednak dla mnie jako postulującego już od dość dawna konieczność zaprowadzenia jakiejś formy rodzimego eurazjatyzmu, fenomen chińskich muzułmanów Hui dowodzi, że wysiłkiem elit politycznych i intelektualnych świadomych odrębności religijnej i etnicznej swej wspólnoty, można nadać jej nowoczesną tożsamość odpowiadającą wyzwaniom współczesności. Dokonały one tego opierając ją na odwołaniach do głębokiej tradycji swego rodu, a zarazem tworząc własną identyfikację poniekąd na nowo z heterogenicznych, wykluczających się wydawałoby elementów, jak potrzeba oczyszczenia swojego wyznania z obcych wpływów chińskiego otoczenia, przy jednoczesnej integracji z imperialnym, wielkochińskim nacjonalizmem. Na pohybel Konecznemu i jego wyznawcom, bazującym na rzekomo nieprzezwyciężalnym separatyzmie cywilizacyjnym, całkiem anachronicznym dziś, gdy konflikt przebiega nie tyle między ''turanizmem'' a ''łacinnizmem'', co jakąkolwiek bądź cywilizacją, a neobarbarzyństwem trawiącym świat Okcydentu, przeżywającym powtórkę z dzikich ekscesów hunwejbinów, którzy w czasie ''rewolucji [anty]kulturalnej'' wcześniej spustoszyli czołowy do teraz kraj Orientu. Pytanie więc czy obecny CHRL można rozpatrywać jako proste przedłużenie dawnych Chin, w obliczu przytoczonych wyżej faktów stawiałbym raczej na typowe post-modernistyczne imperium, gdzie tradycję stwarza się poniekąd na nowo, lepiąc ją z rozbitych skorup i dopowiadając sobie całą resztę wedle uznania, na co pozwala post-strukturalistyczna anihilacja pojęcia ''prawdy''. Trudno, by podobny proces nie ogarniał także tamtejszych muzułmanów, aczkolwiek daje im to również pewne szanse, aby dostosować się do realiów i wyzwań współczesności, zaś w doświadczeniu poważnego naderwania co najmniej ciągłości swych dziejów są nam Polakom z opisanych wcześniej powodów bardzo bliscy, mimo całej rzecz jasna odmienności kulturowej, cywilizacyjnej etc.
Tymczasem my zamiast dla swego ocalenia dokonać zasadniczej ''orientalizującej'' korekty swej kultury politycznej, obyczajowości jak i ekonomii, obraliśmy zdaje się kurs wręcz przeciwny, wprost ku przepaści. Właśnie teraz, gdy należałoby zacząć intensywnie myśleć o ratowaniu własnego tyłka, ze straceńczą zaciekłością poczęliśmy nadrabiać wszelkie zaległości wobec zdychającego w konwulsjach okcydentalnego globalizmu. Mam tu na myśli konkretnie nie tylko wszelkie głośne ostatnio elgiebety, dżendery, antygatunkizmy i tego typu zdegenerowane głupoty, lecz i pikujące na ryj, i tak dotąd niskie wskaźniki urodzeń oraz zawieranych małżeństw, a także postępujące w zastraszającym tempie zeświecczenie społeczeństwa, upadek rodzimego katolicyzmu poniekąd na własne życzenie kompletnie pogubionej hierarchii kościelnej, pełnej zdeprawowanych kanalii pokroju Głódzia. Oczywiście kuceria i wszelka rozwolnościowa swołocz wpadła z tego tytułu w euforię niemal, jakoby stanowiło to potwierdzenie daremności programu 500+, i nauczania religii w państwowych szkołach. Tyle że oni próbują gasić pożar benzyną, jako liberałowie czy anarchokapitaliści hołdując anachronicznym całkiem okcydentalnym ideologiom, odwołującym się do nie tyle przebrzmiałego, co wręcz totalnie utopijnego obrazu Zachodu, jaki nie istniał nawet we wzorcowym jakoby pod tym względem dla nich, XIX-ym stuleciu. Żeby chociaż była to korekta anglosaskiego ''wolnorynkizmu'' w duchu konserwatywnej wspólnotowości, dokonana przez Disraeliego, ale w wydaniu kuców to jedynie ohydny, zwulgaryzowany do tego spencerowski socjaldarwinizm sprzedany im przez obleśnego starucha Ozjasza, tfu! Nawet Mentzen, pierwszy od 30 lat kucerz nie robiący za marną kopię Korwina, sadzi farmazony typowego okcydentalnego liberała, prawiąc z wyrzutem jakoby ''protekcjonizm przeniósłby nas na Wschód'' - a cóż w tym niby złego?! Dowiedzże się pan, że Orient to nie tylko Putin, czy totalitarna bolszewicka satrapia Kimów, ale i tak hołubiony przez kurwinozę Singapur, kompletnie bez zrozumienia jego fenomenu, bowiem jak to już tu ukazaliśmy, wszystko niemal rzec by można o twórcy jego potęgi Lee Kuan Yew, ale na pewno nie to, iż był zeń wolnorynkowy liberał, choćby w tradycyjnym wydaniu. Ba, sam Jonasz Koran-Mekka mimo swej otwartej admiracji dla rosyjskiego ''katechona'', jak na rasistowskiego wolnościowca przystało gardzi w istocie Moskwą jako orientalną despotią właśnie. Wystarczy zapoznać się z jego ignoranckimi wynurzeniami na temat ruskiego ''gosudarstwa'' i rzekomo kolosalną różnicą, jaka ma zachodzić między nim, a anglosaskim modelem państwa z jego ''ograniczonym rządem''. Tymczasem Anglia ostatnich Tudorów, a praktycznie gdzieś do początków XIX-ego stulecia co najmniej, nie odstawała tak bardzo od rządzonego twardą ręką sułtanów Imperium Osmańskiego, czy carstwa Iwana Groźnego z jego krwawymi ekscesami opriczniny, jak mogłoby się to takim zadufanym okcydentalnie dupkom w typie Kurwina wydawać. Doprawdy nie trzeba być marksistą, by podzielać opis tzw. grodzeń z ''Kapitału'', jako procesu dziejowego okrutnego niesłychanie, i barbarzyńskiego, pozbawiającego własności rzesze ludzi obróconych tym w półniewolniczą masę wywłaszczonych proletariuszy. Polecam także poszukać rzetelnych informacji, jak to angielscy purytańscy dżentelmeni poczynali sobie z podbitą katolicką ludnością w Irlandii, pierwszej de facto kolonii Londynu, pozwoli to wyleczyć się z jakichkolwiek sentymentów do ''imperium nad którym nigdy nie miało zachodzić Słońce'', choćby przez wzgląd na solidarność z białymi Europejczykami. Toż samo tyczy fanatycznego bestialstwa z jakim dręczono na Wyspach ukrywających się przed opresją ''państwa minimum'' księży, i zwykłych dochowująch wierności Rzymowi ''papistów'', jak i procesów o czary, których liczba ofiar znacząco przerosła w świecie anglosaskiego protestantyzmu, wszystkie posłane na stos przez katolicką inkwizycję. No i trudno przy tym pominąć los tamtejszych nieszczęsnych włóczęgów i bezdomnych owej epoki, pladze społecznej wywołanej zniszczeniem kościelnej sieci dobroczynności tworzonej przez klasztory, porabowane i obrócone w perzynę z królewskiego rozkazu, oraz wymienione już ''grodzenia''. Środki zaradcze jakie przedsiębrały tu anglosaski ''ograniczony rząd'' wraz z lokalnymi władzami do dziś budzą grozę, i nieprzesadne bynajmniej skojarzenia z komunistycznymi jak i nazistowskimi obozami pracy przymusowej co najmniej, a bywało, że i w praktyce zagłady. Nade wszystko jednak istotnym w kontekście niniejszego wpisu jest, że islam z jego obowiązkiem nałożonym na bogatych muzułmanów świadczenia dobroczynności dla ubogich współwyznawców, i naciskiem na jedność ''ummy'' czyli wspólnoty wiernych posłaniu Mahometa, stanowi żywe zaprzeczenie kurwinowych bredni jakoby każdy przejaw solidaryzmu społecznego oznaczał ''bezbożny socjalizm''. Sam liberalizm ze swym prymatem indywidualizmu jest nieodrodnym dzieckiem XIX-wiecznej Europy, przeżywającej wówczas epokę bezprzykładnego rozwoju, dominacji technicznej nad resztą świata, oraz ściśle z tym powiązanej ekspansji kolonialnej. Za wyjątkiem wszakże takich ''białych Murzynów'' jak my tu w Polsce, co obecnie, gdy po wymienionych przewagach Zachodu nie zostało już śladu, jawi się nie jak dotąd jako przekleństwo, a wręcz pozytywny niemal fakt, otwierający przed nami nieoczekiwane perspektywy, o jakich tu mowa. W każdym razie pewnym jest, iż hołdowanie wolnorynkowym przesądom w dobie zmierzchu Okcydentu w jego dotychczasowej postaci, dowodzi aberracji umysłowej i totalnego odklejenia od rzeczywistości, jak trafnie zauważył cytowany wyżej Michta.
Nie narzekam wszakże, bo mam za to ogromną
satysfakcję jako rodzimy [n]eurazjata, gdyż trudno bodaj o lepszy dowód orientalizacji Polski
jak wprowadzenie do publicznej debaty kwestii uboju rytualnego,
rozpalającej przy tym polityczne emocje do białości, bowiem tyczy ona
żywotnych interesów naszego przemysłu rolnego, a nie tylko jakichś
''futerkowców''. Do tego pojawiają się w związku z tym zupełnie dotąd
niesłychane koncepty zaobrączkowania wszystkich żyjących nad Wisłą Żydów
i muzułmanów, i to autorstwa publicysty ''koszernej'' gazety... Jedynie
skończony tuman więc zapatrzony ślepo w urojony Zachód, nadal będzie
kwestionował nasze prze-orient-owanie o którym trąbię od blisko dekady, i
pora wreszcie by za ogarnięcie tematyki wraz z przygotowaniem
konkretnych rozwiązań, oraz strategii naszej ekspansji na pozaeuropejskie
rynki zajęły się instytucje państwowe, a nie nawoływał do tego jedynie
dłubiący w internetowej niszy bloger. Coś jednak pod tym względem drgnęło nareszcie, czego świadectwem kooperacja zbrojna z Koreą Południową, która ma dostarczyć przystosowane do naszych warunków swoje czołgi K2, na pewno to lepsze niż pakowanie się w poronione projekty broni pancernej z Niemcami i Francją, co zapewne przyniosłoby podobne efekty, jak niesłynny Airbus A380, absurdalny gigant lotniczy, jaki pochłonął tylko niepotrzebnie ogromne sumy. Potrzeba stworzenia własnego
eurazjatyzmu, odpowiedniego dla naszego położenia geograficznego, ale i
przynależności kulturowej do Europy WSCHODNIEJ staje się pilniejsza jak
nigdy dotąd, przy czym nie oznacza to wcale odwracania się od Okcydentu,
a już na pewno łacińskich i greckich korzeni rodzimej cywilizacji, lecz
bardziej podmiotową postawę wobec Zachodu, już nie tak podle
zakompleksioną jak dotychczas. Doceńmy wreszcie naszą swoistość do
cholery, przestańmy się wstydzić własnego pochodzenia i umiejscowienia,
wyleczmy z paryskich kompleksów rodem z innej epoki, wmawianych nam
przez antypolską patointeligencję składającą się w dużej mierze z
zeświecczonych na zachodnioeuropejską modłę Żydów! Z jak durną i zbędną
całkiem warstwą społeczną pasożytów mamy tu do czynienia, okazało
właśnie poparcie przez najpełniej reprezentujące ją partie PO i lewicy
''bambinizmu-zamordyzmu'', ustawy łamiącej wszelkie standardy
konstytucji i ''unijnej praworządności'', o które darły ryja od
początku rządów PiS:). Najgłupsza opozycja świata ratowała dotąd tyłek
rządzącym, każąc przechodzić do porządku dziennego nad poważnymi nieraz
ich błędami, teraz jednak najwidoczniej postanowili oni zrównać do niej
poziomem. Oby więc, powtórzę na koniec, czekająca nas nieuchronnie fala zmian zmiotła po
równo tę brudną szumowinę robiącą tu za ''elity'', oraz reprezentujące
ją stronnictwa polityczne, bowiem nie ogarniają one świata, który
nadchodzi. Mam przy tym setny ubaw obserwując parlamentarną groteskę na
komisjach, gdzie przedstawiciele lewicy wypowiadają ''antysemickie'' i
''islamofobiczne'' uwagi, gromiąc jako barbarzyńską praktykę ubój
rytualny, słusznie skądinąd, zaś nacjonaliści i kuce bronią go
powodowani wszakże pragmatycznie uzasadnionymi pobudkami, interesem
polskiego rolnika, którego byt w dużej mierze zależy dziś od perspektyw
eksportu na nowe pozaeuropejskie rynki, jak i nade wszystko dla rosnącej rzeszy muzułmańskich konsumentów w samej UE. Celowo
wytłuściłem ostatnie, bo jak pisałem już zaczęło się dezinformowanie w sprawie
polskiego mięsa pochodzącego z uboju rytualnego, przypomnę więc iż Wojciechowski łże i
manipuluje danymi bagatelizując problem,
wykazuje że ponad 90% eksportu wołowiny to wywóz do krajów Unii, ale
jakoś przemilcza fakt przyrastającej gwałtownie populacji muzułmanów w
Europie, którzy do tego jako się rzekło spożywają przeciętnie więcej mięsa niż
''zweganizowana'' mocno rodzima biała populacja. Pojawiły się również
powiadam szanse na zdobycie dla polskiej wołowiny zarżniętej po islamsku nowych
rynków zbytu w krajach muzułmańskich jak Zjednoczone Emiraty Arabskie,
nie muszę chyba stąd mówić, że zakaz komercyjnego uboju ''halal'' na miejscu niweczy takowe obiecujące perspektywy, i to właśnie teraz, gdy każdy
grosz by się przydał. Biorąc powyższe czy ktoś jeszcze śmie w związku z tym pieprzyć, iż nadwiślański eurazjatyzm to w obecnych warunkach jakaś wariacka mrzonka?!
Na koniec przytoczę fragment artykułu ze świeżo otwartego portalu ''Nowy Ład'', internetowej przybudówki znakomitej ''Polityki Narodowej'', traktującego o Netanjahu, polakożerczej i prorosyjskiej wrogiej nam kreaturze, aczkolwiek życzyłbym sobie jednak przywódcy, który z podobną bezwzględną stanowczością broniłby naszego interesu państwowego i narodowego co on. Oto jakże znamienny w kontekście niniejszego posta zeń cytat:
''Mało co tak odrzuca bezwzględnego Netanjahu jak liberalne frazesy, których mnóstwo w życiu się nasłuchał. Nieprzypadkowo jego brat pisał w listach o szermującej nimi hedonistycznej młodzieży amerykańskiej (wśród której funkcjonowali wiele lat obaj bracia) z silną pogardą. „Ludzie tutaj rozmawiają tylko o autach i dziewczynach. Życie kręci się wokół jednego tematu – seksu, i myślę, że Freud miałby tu dobrą ziemię by siać i zbierać swoje owoce. Powoli nabieram przekonania, że żyję wśród małp, nie ludzi”. Małp, które umieją gadać o prawach człowieka, ale nie umiałyby nigdy bić się za swój kraj, tak jak komandosi Benjamin czy Jonatan Netanjahu. Według swojego biografa Anshela Pfeffera Bibi zawsze cieszy się, gdy po spotkaniach z Europejczykami czas przychodzi na Azjatów. Oni nie pytają o Palestynę, mniejszość arabską, prawa człowieka. Chcą robić z nim biznes, tak jak on z nimi. Stąd można domniemywać, że Netanjahu i Izrael dobrze poradzą sobie również w świecie coraz bardziej wielobiegunowym, mimo osłabienia pozycji Waszyngtonu, który bezskutecznie żąda od Tel Awiwu choćby osłabienia relacji z Chinami.''