sobota, 19 lutego 2022

''Wojna i pokój'' wedle MiseSSa.

Zamierzałem dokonać szybkiej merytorycznej siekierezady zarąbując aksjomaty misesologii, jednak widzę już, że nie sposób będzie za jednym cięciem zarżnąć tą blisko 700-stronicową kobyłę jaką jest ''Ludzkie działanie''. Nie kryję, że po jego lekturze czuję się jakbym przetykał rurę w ''Czajce'', wiedziałem wprawdzie, iż to gówno dla intelektualnych ameb, nie sądziłem jednak przyznaję, że aż takie. Co innego bowiem znać podstawy doktryny z omówień wyznawców, tudzież wyrywkowej lektury pomniejszych tekstów ''mistrza'', jak ''Liberalizm w tradycji klasycznej'' itp. Czym innym zaś kompleksowe studium jego ''opus magnum'' aż rojącego się od absurdów, gdzie co i rusz Mises robi kurwę z logiki przecząc często na tej samej stronicy temu, co wyraził zaledwie parę akapitów wcześniej. Poczynając od kwestii, że jest to w zamierzeniu traktat o ''ludzkim działaniu'' w którym tak naprawdę nic o nim nie ma, a jedynie jakim się ono jawi w umyśle człowieka, konkretnie zaś samego Misesa. Zagadnienie owo jest jednak na tyle obszerne, iż wymaga osobnego omówienia, stąd dziś zajmę się wyłącznie jego wywodami o jakoby pokojowej naturze ekonomii, zawartych w końcowych partiach jego dzieła a konkretnie rozdz. XXXIV ''Hjuman Akszyn'' [ dalej w tekście jako ''LD'' ]. Bowiem w aktualnym kontekście tyrady Misesa przeciwko bezsensowi wojny brzmią wyjątkowo humorystycznie, by nie rzec wprost groteskowo. Otóż winę za wybuch morderczych konfliktów między mocarstwami ponosi dlań, jakże by inaczej, interwencjonizm państwowy w pokojową rzekomo, opartą na wzajemnej wymianie dóbr i usług ekonomię! Bodaj większej głupoty trudno szukać - nic bowiem tak nie dzieli ludzi, jak podział zysków ze wspólnych interesów, nawet waśnie rodzinne i narodowe czy polityczne nie są w stanie równie rozpalać namiętności, co właśnie kasa i osobista korzyść na względzie. Wspólny interes tak między państwami jak jednostkami rodzi raczej patologiczną więź, opisywaną ambiwalentnymi pojęciami hassliebe, czy też love/hate, jak tkwiące obecnie w klinczu USA i Chiny, czy onegdaj Niemcy i Rosja. Przed wybuchem obu wojen światowych wymiana gospodarcza między europejskimi mocarstwami wprost kwitła, co wcale nie przeszkodziło im rzucić się sobie do gardeł, a wręcz je ku temu popchnęło. Głoszący ''swobodę handlu'' Anglosasi pojmowali bowiem dobrze, iż nie sposób na drodze pokojowej presji ekonomicznej, powstrzymać rosnącą gwałtownie u boku potęgę przemysłową i militarną Niemiec. Lada moment mogła ona stąd zdominować całą Europę, a nawet serio przedsiębrała ekspansję wgłąb Azji, śmiertelnie tym zagrażając ówczesnym brytyjskim i francuskim koloniom, oraz samej Rosji tak carskiej jak i sowieckiej. Mises ślepy jest też na fakt, iż tak wychwalana przezeń za leseferyzm szkoła manchesterska, stanowiła ideologiczne uzasadnienie brytyjskiego imperializmu ekonomicznego. Hasła ''wolnego handlu'' miały tu służyć jedynie za taran łamiący bariery dla ekspansji angielskiego handlu i przemysłu, a póki wyspiarze dysponowali miażdżącą wprost przewagą gospodarczą i finansową nad rywalami, nie musieli obawiać się obcej konkurencji na własnym terenie. Wystarczyło jednak tylko, że poczęli tracić prymat na rzecz wspomnianych wilhelmińskich Niemiec, i oto nagle ''leseferystyczne'' dotąd brytyjskie elity, ''cudownie'' jęły nawracać się na ''socjalizm fabiański'':))). Poza tym cały ten ''manchesteryzm'' narodził się w łonie imperium, ustanowionego nie wskutek ''pokojowej ekspansji handlowej'', lecz brutalnych militarnych podbojów, których wynikiem były masowe zbrodnie a nawet bywało ludobójstwo. Dopiero Niemcy hitlerowskie i sowiecka Rosja oraz komunistyczne Chiny prześcignęły je skalą i okrucieństwem - ostatecznie obozy koncentracyjne to brytyjski wynalazek. Aktywną rolę w ekspansji odgrywały zwłaszcza angielskie kompanie handlowe, czyli kapitalistyczne korporacje swoich czasów i ich prywatne armie, co stanowi do dziś typowy dla Anglosasów sposób toczenia wojen. Dynamiczny rozwój przędzalni w Manchesterze napędzał zaś barbarzyński proceder eksploatacji niewolniczej siły roboczej po drugiej stronie oceanu, biznesu plantacyjnego na Południu USA przeżywającego okres największej hossy w ostatnich dekadach swego istnienia. Przypomnę, bo nigdy dość, że Murzyni stanowili tam prywatną własność białych w zdecydowanej większości przedsiębiorców, gdyż libki pokroju Misesa uporczywie nie chcą uznać faktu, iż kapitał ma nie tylko narodowość, ale i rasę. W tym wypadku mowa głównie o Anglosasach, aczkolwiek z niemałym udziałem innych nacji, w tym również tej ''wybranej'' - patrz jeden z przywódców Konfederacji Judah Benjamin. Ba: zdarzali się nawet czarni właściciele innych Murzynów, co wszakże nie przełamywało hegemonii ludzi określonego koloru skóry i pochodzenia wśród plantatorów. Socjaluchy zresztą także niechętnie to przyznają, a nie kto inny co sam Marks wysławiał wręcz instytucję niewolnictwa jako ''konieczną ekonomicznie'', bo też i bez surowca w postaci bawełny sprowadzanej z południowych stanów Ameryki, trudno wyobrazić sobie ówczesną potęgę brytyjskiego przemysłu tekstylnego. Fakt, iż rujnował on tradycyjnie rozwinięte w Indiach warsztaty produkujące dotąd masowo tkaniny, Karola już bynajmniej nie bolał, skoro sławił otwarcie na łamach prasy angielski kolonializm, jako nieświadomie swych prawdziwych celów narzędzie ''dziejowego postępu'' i cywilizowania ''barbarzyńskich'' dlań Hindusów. 

Doprawdy nie pojmuję jak infantylnym zjebem trzeba być, aby jak Mises głosić, że jak tylko zniknie interwencjonizm państwa w gospodarkę, przestanie mieć też sens szowinizm narodowy i imperializm, a swoboda handlu i migracji zapewni powszechny pokój. Dzisiaj widać jak na dłoni, szczególnie w Europie, że to ostatnie zamienia wojny pomiędzy państwami w niezliczone pomniejsze konflikty, jakie toczą ze sobą określone terytorialnie getta etniczne i rasowe, lub religijne, ekonomiczne i polityczne. Razem tworzy to niemożliwą kakofonię społeczną, rodząc typową dla naszych czasów liberalną tyranię władzy, przerzucającej koszty jej sprawowania na jednostki i za nic właściwie nie odpowiadającej, paradoksalnie abdykującej z rządzenia, by cieszyć się przywilejami nie ponosząc przy tym politycznego ryzyka. Wypadałoby stąd rzucić korwinowym bezmózgom na ryj uwagą Elbridge'a Colby'ego, przewodzącego pracom nad ustaleniem nowej strategii obronnej USA za prezydentury Trumpa. Otóż w wywiadzie przeprowadzonym z nim przez ''klub jagielloński'', postulował konieczność współpracy Stanów Zjednoczonych i Europy dla odparcia jednako obu zagrażającym ekonomicznie i politycznie Chin, a to poprzez ''wspólne, publiczno-prywatne, kierowane przez państwo podejście do polityki przemysłowej w zakresie takich kwestii, jak sztuczna inteligencja, obliczenia kwantowe itp.''. Zgroza dla misesologa jakim jest Janusz i czereda jego kucątek, ''socjalizm'' panie normalnie, a tfu! Wszystkie te bałwany libkowskie nie pojmują jednej, podstawowej za to prawdy: że ekonomia jest sprawą wojny, a nie pokoju - morderczej wprost konkurencji rynkowych podmiotów spojonych więzami wspólnych interesów, które to właśnie generują permanentny konflikt pomiędzy nimi, o podział płynących stąd zysków i posiadane zasoby! Białe narody osiągnęły globalną hegemonię gospodarczą i polityczną nie dlatego, że hołdowały aksjomatom ''wolnego handlu'' i tego typu wymysłom biedadocenta Misesa, lecz dzięki kombinacji drapieżnej ekspansywności i zmysłu organizacyjnego, oraz zaciekłej rywalizacji między mocarstwami europejskimi w podbojach innych kontynentów. Napędzało to inwencję twórczą i żądzę nowych odkryć u ich czołowych przedstawicieli, które to czynniki razem zapewniły trwający niemal do dziś prymat Okcydentu. Nie jest przypadkiem, że poczęto bredzić o ''wspólnym rynku'' i ''zjednoczonej Europie'' dopiero, gdy utraciła ona swój dominujący status w świecie, sama stając się jak dziś obiektem przetargu między obcymi imperiami i przedmiotem wtórnej kolonizacji onegdaj poddanych jej władzy ludów i ras. My zaś w Polsce łykamy powszechnie to ''austriackie gadanie'' Misesa, bośmy nigdy jako naród powtarzam nie posiadali rzeczywiście wielkiego kapitału, stąd można nam żenić podobne kity. W swej masie bowiem nadal pozostajemy społeczeństwem post-chłopskim, dlatego ''wolny rynek'' kojarzy nam się z regułami rządzącymi wsiowym targowiskiem, a przedsiębiorca babą za straganem, lub żydowskim chałaciarzem liczącym szekle w kantorku. Polska formuła robienia biznesu kończy się więc zwykle na małych geszeftach i wyżywa w cwaniactwie, pospolitym niestety nad Wisłą wzajemnym oszustwie, stąd symbolem finansowego sukcesu jest tutaj ktoś taki jak Mentzen: sprytny krętacz, który zbił kasę żerując na faktycznie patologicznym systemie podatkowym III RP. Dlatego nie rozumiemy praw rządzących rzeczywiście wielkim kapitałem, któremu gwarantowany przez państwo monopol robi za niezbędne zabezpieczenie, wobec olbrzymiego ryzyka podejmowanych przezeń inwestycji na skalę niepojętą dla kramarza. Inaczej mierzenie się z potwornymi wprost wyzwaniami logistycznymi, oraz wymóg ponoszenia gigantycznych potencjalnie nakładów w warunkach morderczej konkurencji, nieustannego zabiegania o wąsko pojmowany interes indywidualnego klienta jak chciałby tego Mises, paraliżowałby prędzej inicjatywę największych kapitalistów niźli ją rozbudzał. Nie wyklucza to, że tak hołubiony przez kurwinowców ''mikroprzedsiębiorca'' również ma swe miejsce w ekonomii, lecz na zasadzie ławicy drobnych rybek towarzyszących korporacyjnemu kaszalotowi, bo z takowych przemysłowych molochów składa się rdzeń każdej godnej tego miana gospodarki narodowej. 

Przykładem Intel, obecnie największy bodaj wytwórca mikroprocesorów na świecie, którego fabryki w Arizonie mogły powstać jedynie dzięki temu, że z inicjatywy rządu USA a konkretnie armii poczęto lokować po wojnie na tym pustynnym zadupiu produkcję zaawansowanych technologicznie broni. Skoncentrowana w ten sposób na prowincji duża grupa dobrze opłacanych specjalistów, stworzyła warunki dla rynku usług jakich zapewne nie mogły po całości zapewnić wielkie sieci handlowe, dając tym samym zatrudnienie masie lokalnych przedsiębiorców. Zresztą od samego początku amerykańskiego osadnictwa w stanie koncentrowało się ono zwykle wokół fortów wojskowych, wzniesionych dla ochrony ludności przed atakami indiańskich tubylców. Rozwój regionu był możliwy dzięki pokryciu go jeszcze w ostatnich dekadach XIX wieku siatką subsydiowanych rządowymi pieniędzmi linii kolejowych. Na początku zaś następnego stulecia kluczową inwestycją w głównej mierze także państwową stała się Zapora Roosevelta, zapewniając wodę rolnictwu na potrzeby gwałtownie wzrastającej populacji stanu, oraz czerpaną zeń energię elektryczną dla podwalin lokalnej industrii. Przy okazji na jaw wychodzi związek nominalnie wolnorynkowego libertarianizmu z militaryzmem - tuż po wojnie lokalne władze przyjęły w interesie koncernów przemysłu zbrojnego tzw. ''prawo do pracy'', które zakazywało obowiązkowego uczestnictwa pracowników w związkach zawodowych. W praktyce osłabiło to je kładąc kres strajkom, oraz pozwalając na obniżenie kosztów pracy dając bat pracodawcom na pozbawionych w ten sposób ochrony robotników. Intel kontynuuje obecnie tradycję owocnej współpracy przemysłu amerykańskiego z własnym rządem, wznosząc właśnie dwie nowe wytwórnie chipów w Arizonie. A wszystko to w ramach państwowego programu o nazwie Rapid Assured Microelectronics Prototypes-Commercial [RAMP-C], utworzonego  dla wspierania rozbudowy krajowej bazy produkcyjnej strategicznych technologii. Jak widać w USA interwencjonizm państwowy w gospodarce działa, tylko u nas jakimś ''cudem'' nie - albowiem nie potrafimy się rządzić budując skuteczne instytucje władzy jak armia, wywiad czy własny wielkoskalowy przemysł, ściśle zainteresowany w utrzymaniu swojego głównego klienta jakim jest rząd. Rozwolnościowi nieudacznicy zaś każą nam się jeszcze z tegoż własnego niedołęstwa i słabości narodowej cieszyć, niedoczekanie skurwysyny! Obym się jednak mylił co do polskich zdolności państwowotwórczych, w przeciwieństwie jednak do kucerzy nie biorę swego chciejstwa za rzeczywistość, obaczymy więc jak się rzeczy mają już w najbliższych latach, które będą pod tym względem kluczowe. Skądinąd u mnie w Świętokrzyskiem, gdyby dowództwo wojsk II RP za wiedzą Piłsudskiego nie stworzyło podwalin dla przemysłu obronnego w Starachowicach czy Ostrowcu, motywowane względami strategicznymi a nie ekonomicznymi i to na dobre półtorej dekady przed COP, też byłyby tu ino przysłowiowe kieleckie ''piochy''. Same Kielce przeżywając za późnego Gomuły i Gierka burzliwy rozwój industrializacyjny, wydawało się mogły powielić w PRL-owskich warunkach model wspieranej odgórnie przez państwo modernizacji przemysłowej, na wzór takiej jak opisana wyżej w Arizonie. Lokowano wtedy tutaj zakłady o całkiem na owe czasy zaawansowanych liniach produkcyjnych, bywało przy tym w kooperacji z zachodnim kapitałem, jak choćby bazująca na licencjach angielskiej Smiths Industries Ltd fabryka łożysk tocznych ''Iskra''. Historyk regionalista Marcin Kolasa przypomniał niedawno, że wznoszono wówczas osiedla mieszkaniowe dla tysięcy pracowników zatrudnionych w lokalnym przemyśle, dodam sprowadzając również z całego kraju wysokiej klasy specjalistów do jego obsługi i szkolenia kadr inżynierskich. W owym okresie nie było wstydem pracować ni nauczać w Kielcach, miały one całkiem realne widoki stać się w perspektywie solidnym regionalnym ośrodkiem industrialnym, takim jak położone na prowincji fabryki Intela, oczywiście z poprawką co do naszych polskich możliwości w tym względzie. Jednak fatalny splot geopolitycznych wypadków dziejowych, tudzież endemiczna niewydolność socjalistycznej gospodarki PRL podporządkowanej wymogom radzieckiego imperializmu, zakończyły krótką gierkowską ''prosperity'' przesądzając także los kieleckiej industrii. Rzekomy ''upadek'', a tak naprawdę samolikwidację komuny i balcerowiczowską ''smutę'' ekonomiczną lat 90-ych, udało się wprawdzie przejść na miejscu w miarę suchą stopą dzięki lokalnym, i co tu kryć resortowym firmom budowlanym jak choćby Exbud. Wskutek tego nie było tutaj jak w Radomiu dajmy na to, gdzie po likwidacji ''Radoskóru'' i zbrojeniówki miasto zamieniło się w ''anus mundi'' na wzór Wałbrzycha, w którym niemal psy dupami szczekały. Jednak wraz z upadkiem owych ''czeboli'' budowlanych na naszą miarę, jaki dokonał się na początku nowego stulecia w przeciągu zaledwie 2-3 lat, dopadła i nas w Świętokrzyskiem trwająca do dziś zapaść gospodarcza, z której nie widać póki co wyjścia. Wprawdzie byłoby nieuczciwością rzec, iż przemysł tak całkiem stąd wyparował i dość pokaźna produkcja nawet ostała się na miejscu, tyle że w niewystarczającym stopniu, aby Kielce na powrót nie poczęły obracać się w ''miasto urzędników i emerytów'', jakim to mianem określił je wizytujący w czasie wojny Hans Frank.  Jeśli więc teraz nie wychodzą podobne projekty odgórnej industrializacji, to prędzej z winy nieudolności obecnych kadr politycznych i finansowych, oraz źle urządzonego państwa i jego ogólnej słabości, a nie bo jakoby ''niepotrzebnie rząd pcha się w gospodarkę''.

Powtórzmy: ekonomia jest sprawą wojny a nie pokojowej współpracy, żadnej tam ''wolnej'' lecz podległej interesom państw konkurencji, gdzie fundamentalną rolę odgrywają kwestie polityczne, a nawet bywa że i religijne! Zamiast więc klepać bezmyślnie po mędrkach nie mających pojęcia o realnej gospodarce, uczmy się na przykładzie narodów, które jak Holendrzy już w XVII stuleciu prosperowały w rozwiniętym kapitalizmie. Weźmy na ten przykład tamtejszą Kompanię Wschodnioindyjską, do dziś wzorzec korporacyjnego giganta, który to działał na państwowym monopolu i sam stanowił ''państwo w państwie''. Posiadana przezeń ogromna na owe czasy flota zbrojna nie służyła bynajmniej ''pokojowemu handlowi'', ale by dzierżyć bezwzględnie typowy kapitalistyczny monopol na ''wyspach korzennych'', w archipelagu Moluków na terenie obecnej Indonezji. Tak więc już dobre ponad trzy stulecia temu skurwiele kontrolowały ''łańcuch dostaw'', jak to się modnie obecnie mówi za Bartosiakiem, ciągnący się od Europy wzdłuż wybrzeży Afryki - stąd Kapsztad - aż po Pacyfik! Wymagało to mierzenia się z logistycznymi wyzwaniami niepojętymi powtarzam dla jakiegoś domokrążcy, z całym należnym mu szacunkiem. Nie mówiąc już o składowaniu towarów na miejscu, w olbrzymich magazynach z jakich słynął Amsterdam w owym czasie, po czym rozprowadzaniu ich dalej po całej niemal Europie aż po jej kresy, czyli Rosję gdzie co najmniej od XVII wieku holenderski kapitał wznosił pod pieczą kolejnych carów huty i manufaktury broni etc. Centralizacja i standaryzacja stanowią więc własności samego kapitału, a nie jakoby wymuszone przez interwencjonizm państwowy jego ''błędy i wypaczenia'', kto zaś przyjmuje za Misesem hasło: ''cała władza w ręce konsumentów'' na w pełni wolnym rynku [patrz choćby podrozdział ''Rola władzy'' w LD], przypisuje im moce jakich posiadać nie mogą. Bowiem standardowy konsument stanowi jedynie bierny obiekt manipulacji dla firm, dysponujących niespożytymi możliwościami wprowadzania go w błąd informacjami, jakich nie jest on w stanie samodzielnie zweryfikować, trudno więc by się z nim liczyły jak chciałby tego austriacki ekonomista. Mechanizm ten dobrze widać na przykładzie opisanej tu niedawno historii czternastej poprawki konstytucji USA, przypomnijmy pokrótce: oficjalna wersja głosi, iż zaprowadzono ją dla byłych murzyńskich niewolników, aby stanowe zgromadzenia na Południu nie pozbawiły ich przyznanych po wojnie secesyjnej praw. Sankcjonowała ona bowiem nadrzędność przepisów federalnych, a więc ogólnokrajowych nad lokalnymi - sęk jedynie w tym, że opracował ją prawnik towarzystw kolejowych John Bingham, kierując się ich interesem. Zwyczajnie nie mogły one zależeć od kaprysów jakichś ćwoków z Idaho dajmy na to, którzy postanowiliby ot tak zablokować inwestycję mającą spiąć oba brzegi Ameryki linią kolejową. Fundującą przy okazji na ugorze położone wzdłuż niej całe kompleksy miejskie i fabryczne, wymagając przebijania się przez góry czy wznoszenia mostów nad przepaściami, pomijając już ponoszone przy tym ogromne nakłady pracy i kapitału. Nie można było wykluczyć takowego ryzyka, skoro podobne sytuacje miały już miejsce wcześniej, gdy przedsiębiorcy musieli mierzyć się z rujnującymi ich zamiary arbitralnymi wywłaszczeniami, dokonywanymi przez lokalne zgromadzenia stanowe, czy narzucanym przez nie nadmiernym opodatkowaniem itd. Jak sam Mises przyznaje, idealny homo oeconomicus nie istnieje, przeciętny człowiek z racji ograniczeń swych władz poznawczych nie jest w stanie zawsze należycie rozpoznać własny interes, stąd trudno oczekiwać odeń, by pełnił na całkiem wolnym rynku rolę pana i władcy wobec kapitalisty, kreśloną na kartach ''Ludzkiego działania''. W ten sposób nigdy by nie zbudowano kapitalizmu, gdyby jego rozwój miał zależeć li tylko od kapryśnych preferencji biernych najczęściej konsumentów, a nie dążeń i dalekosiężnych zamiarów władców państw oraz ściśle z nimi współpracujących dysponentów wielkiego kapitału. Tymczasem rola tych ostatnich sprowadza się dla Misesa jedynie do reaktywnego zaspokajania i co najwyżej trafnego przewidywania rynkowych potrzeb, tak jakby nie posiadali oni potężnych narzędzi kształtowania samemu korzystnych dla siebie koniunktur! W podrozdziale poświęconym ''propagandzie komercyjnej'' nomen omen, przyznaje wprawdzie, że:

''Konsument nie jest istotą wszechwiedzącą. Nie wie, gdzie może kupić po najniższej cenie to, czego potrzebuje. Bardzo często nie wie nawet, jaki towar lub usługa mogą najskuteczniej usunąć odczuwany przez niego określony rodzaj dyskomfortu. W najlepszym razie ma jedynie pewną wiedzę na temat sytuacji rynkowej w bezpośredniej przeszłości i na tej podstawie układa swoje plany.''

- co jednak nie przeszkadza mu zaraz bredzić, iż:

''Pogląd, że propaganda komercyjna może zmusić konsumentów do podporządkowania się woli producentów, jest błędny. Reklama nigdy nie sprawi, żeby lepsze lub tańsze produkty zostały zastąpione przez gorsze.''

- ależ oczywiście, że może! Ludzie potrafią szkodzić sobie na niezliczone sposoby, byle tylko dogodzić modzie sztucznie wykreowanej przez cynicznych przedsiębiorców. Nie ma takiej durnoty jakiej nie można by ożenić wystarczającej liczbie frajerów na wygodne całkiem z tego życie, trzeba się przy tym jedynie odpowiednio zakręcić. A wtedy żadną miarą nie da się im już przetłumaczyć, iż tkwią w błędzie, dowodem choćby wyznawcy sekty Misesa. Argument z doświadczalnej weryfikacji jakiego używa jest żaden, bowiem jak na przykład stosować go wobec takich produktów jak lek czy szczepionka? Jeśli będą złe, mogą przyprawić nas czy bliskich o nieodwracalną utratę zdrowia, lub życia nawet a mimo to Mises posuwa się do kwestionowania wymogu podawania przez producenta w reklamie prawdziwych informacji. Stanowiłoby to bowiem dlań jako zdeklarowanego liberała nieuzasadnioną ingerencję rządu w relację z konsumentem, tymczasem ''wolność jest niepodzielna''. Co do zaś ''instynktu agresji i zniszczenia'' jak głosi tak zatytułowany podrozdział LD, destrukcyjne popędy ludzkości są wedle Misesa niwelowane przez ''pokojową'' gospodarkę kapitalistyczną opartą na podziale pracy. Ślepy więc jest na fakt, iż zapewniany przez nią niewątpliwy rozwój technologiczny, wzniósł niszczycielskie afekty na niebotyczne wprost wyżyny. Bomba atomowa bowiem, a nawet konwencjonalne środki rażenia jak rakiety czy drony bojowe, dosłownie miażdżą jeśli idzie o skalę zadawanych przez nie zniszczeń byle maczugę, lub kamienny topór pierwotnego dzikusa. Pomijam już, że to bynajmniej ''prywatna inicjatywa'' sprokurowała nuklearne pociski ani wyniosła je w kosmos, zapewniając ''wolnemu światu'' konieczną obronę przed agresją ze strony socjalistycznego ZSRR [ co zresztą Mises w pełni akceptował, o czym na koniec się przekonamy ]. Rooseveltowska Ameryka zaś nie mogła żadną miarą robić za model ''wolnej ekonomii'', na dobrą dekadę prawie przed przystąpieniem do wojny wdrażając etatystyczne rozwiązania ''totalnej mobilizacji'' w ramach New Deal. Stanowiła ona też żywy dowód na to, iż ścisły związek wielkiego przemysłu oraz finansjery z państwem, nie musi wcale rodzić totalitarnych monstrów, jak bazujący na niewolniczej pracy nazistowski ''Großraumkartell Europa''. W ogóle śmiech mnie ogarnia, kiedy czytam takowe kocopoły wypisywane przez Misesa w podrozdziale ''Konflikty naszych czasów'':

''Wyobraźmy sobie świat, w którym każdy mógłby żyć i pracować jako przedsiębiorca lub zatrudnić się w wybranym przez siebie zawodzie w miejscu, które by sobie wybrał, a następnie zastanówmy się, które z opisanych tu konfliktów nadal by istniały. Wyobraźmy sobie świat, w którym respektuje się zasadę prywatnej własności środków produkcji, taki świat, w którym nie istnieją instytucje hamujące mobilność kapitału, pracy i towarów, a prawa, sądy i urzędnicy administracyjni nie dyskryminują jednostek czy grup mieszkańców danego kraju lub obcokrajowców. Wyobraźmy sobie, że rządy zajmują się tam wyłącznie ochroną życia, zdrowia i własności jednostki przed agresją z użyciem siły i podstępu. W takim świecie granice istniejące na mapie nie przeszkadzają w tym, żeby każdy mógł dążyć do tego, co w jego odczuciu uczyni go zamożniejszym. Narody nie są zainteresowane powiększeniem terytorium swojego państwa, bo nie daje to żadnych korzyści. Podbój nie opłaca się, a wojny stają się zbyteczne. [...] Gdyby wszyscy stali się liberałami i zrozumieli, że wolność gospodarcza służy najlepiej ich interesom, suwerenność narodów nie powodowałaby konfliktów i wojen.''

- ach, gdybyż wszyscy zostali misesologami nad Wisłą! Dawno mielibyśmy tu gospodarcze Imperium Lechickie, którego fuhrerem ostałby się rzecz jasna Korwin, zaś Kucfederacja przewodnią siłą narodu, co jo godom: narodu przecie by już nie było, po co skoro stałby się zbędny, podobnie jak i granice państw? Niestety, Polacy dali się przekupić ''pińscet'', swoimi własnymi ciężko zapracowanymi pieniędzmi karmiąc czeredę PiSowskich nierobów, a przecież mogłoby być tak pięknie na całkiem wolnym rynku... Zachwycają mnie normalnie tacy ''racjonalizatorzy'' jak Mises, co wynaleźli superformułę jaka zaradzi wszelkim niedogodnościom, wystarczy przecie tylko położyć kres interwencjonizmowi państwowemu w gospodarce, a wszystkie wojny znikną! Nic to, że na ten przykład w omawianej tu już historii Konga lat 90-ych, iluzoryczne i tak postkolonialne państwo całkiem się wówczas rozpadło, pogrążając kraj w mrokach barbarzyńskiej wojny domowej prowadzonej z niesłychanym bestialstwem. Nie miał więc kto i jak interweniować w lokalnych warunkach, stąd obce korporacje wydobywcze mogły hulać do woli, opłacając jedynie tanio miejscowych kacyków i bandy zbrojne, to jest chciałem rzec rothbardiańskie ''prywatne agencje ochrony'', konkurujące bezlitośnie na rzeczywiście ''wolnym rynku'' przemocy. Przyznajmy, że ekonomia całkiem dobrze w tych realiach prosperowała, na czym korzystali niemal wszyscy, kopacze w biedaszybach też, a że przy tym krew lała się obficie nawet nie strumieniami, ale wprost szeroką rzeką to już chuj - grunt, że interes sze kręcił! Latające wokół kule nie przeszkadzały przecież czarnym robotnikom kłaść kabli dla sieci telefonii komórkowej, najwyżej kryli się w przydrożnych rowach jeśli było już naprawdę grubo, zaś belgijski browar Bralima w ogniu walk otworzył na miejscu zautomatyzowaną fabrykę piw dla spragnionych wojowników. Skądinąd ciekawe, jak zareagowaliby oni na takowe dictum Misesa z przywołanego przed chwilą podrozdziału:

''Wiele najbogatszych złóż różnych minerałów znajduje się w regionach, których mieszkańcy nie mają odpowiedniej wiedzy, są zbyt pasywni lub za mało rozgarnięci, żeby wykorzystać bogactwo otrzymane od natury. Jeśli rządy tamtejszych krajów uniemożliwiają innym państwom eksploatację złóż lub prowadzą tak nieprzewidywalną politykę wewnętrzną, że wszelkie inwestycje zagraniczne są ryzykowne, to działają na szkodę tych wszystkich narodów, które mogłyby zwiększyć swój dobrobyt dzięki odpowiedniemu wykorzystaniu owych złóż. Nie ma znaczenia, czy polityka tych rządów wynika z zacofania kulturowego, czy z przyjęcia modnych idei interwencjonizmu i nacjonalizmu gospodarczego, gdyż skutek jest ten sam.''

- hmm, eksploatacja przebogatych złóż na terenie Konga przez obce koncerny wydobywcze, niewątpliwie pomnaża zasobność kraju i jego mieszkańców, jak wiadomo opływających we wszelkie dostatki, a winę za ewentualne niedogodności i biedę na miejscu ponosi jedynie ''interwencjonizm państwowy'' tamtejszego rządu i jego ''socjalistyczne rozdawnictwo''. Proponuję stąd wszystkim libkom podjęcie próby wytłumaczenia bezpośrednio ''pasywnym'' i ''mało rozgarniętym'' czarnym barbarzyńcom, jak wielkim i niedocenianym przez nich dobrodziejstwem jest wyzysk jakiemu podlegają. Podobnie przepędzanym brutalnie z własnej ziemi przez zagraniczne co i krajowe firmy chłopom w Indiach, zasilających później tamtejszą maoistowską partyzantkę tzw. naxalitów, zamiast ostać się wszyscy liberałami jak należałoby! Instytut Misesa powinien organizować kucowskie misje w tamtych rejonach świata, niosące kaganek oświaty i przesłanie ''austriackiej szkoły w ekonomii'', z egzemplarzem [nie]''Ludzkiego działania'' w ręku niczym świecką Biblią. Szczególnie interesujące byłoby perorowanie o szkodliwości ''państwowego interwencjonizmu'' tam, gdzie żadnego państwa tak naprawdę nie ma, a ludzie żyją pozostawieni praktycznie samym sobie, wydani na pastwę lokalnych sitw i nieformalnych mafii. Oby libki trafiły przy tym na jakichś miejscowych ludożerców, bo wreszcie byłby jakichś pożytek z ich ''białego mięska'', a i nam lżej by się zrobiło uwolnionym od towarzystwa tych zadufanych, aroganckich skurwieli. Posłać by do Putina samych Korwina z Mentzenem, jako Cyryla i Metodego misesologii stosowanej, misjonarzy ''wiecznego liberalnego pokoju''. Niech pouczają Moskali, że Nord Stream stanowi przykład niedopuszczalnej ingerencji państwa w gospodarkę, na pewno się tym ''austriackim gadaniem'' przejmą, albo zaczną rżnąć im głupa jak Niemcy, iż owo przedsięwzięcie to całkiem ''prywatna inicjatywa''.  O ile w ogóle wpuszczono by dwóch wolnorynkowych cwaniaczków na Kreml, Rosjanie pewnie swoim zwyczajem upokorzyliby obu przetrzymując w dusznym korytarzu, po czym kazali wypierdalać do Żyrinowskiego, bo to jest ten poziom kabaretu politycznego. Jakie to wszystko proste: ''weź kredyt, znajdź pracę, znieś interwencjonizm państwowy w gospodarce'' - nie wiedziałem ja głupi, że Komorowski był kucem, no proszę! I ten debil Mises śmie jeszcze przy tym pisać, że ''myślenie życzeniowe nie zlikwiduje konfliktów'', o żesz... Dobra, mam dość, nadto już chyba wykazałem, że równie infantylna wizja świata odpowiadać może tylko gówniarzom, albo wiecznie niedojrzałym intelektualnie osobnikom jak Korwin. Nikt, kto trzeźwo ocenia siebie i świat wokół, ani ma jakieś pojęcie o realnej ekonomii, nigdy nie będzie traktował podobnych bredni co tu omawiane serio. Fanatycznych wyznawców oczywiście i tak nie przekonam, ani nawet liczę na to, wystarczy jeśli wywołam u nich potężną konfuzję rzyci, na którą w pełni zasługują przez swoje niczym nie poparte przeświadczenie o własnej wyższości, za którą stoi intelektualna nicość jaką jest ''Ludzkie działanie''. Na finał rzucam cytatem zeń na ryj wszystkim chamskim libkom bredzącym, że ''państwo to złodzieje, a podatki kradzież!'', konkretnie z podrozdziału poświęconego nomen omen kwestii ''wolności'':

''Rola społecznego aparatu przymusu i przemocy polega na tym, że jednostki, które z powodu złej woli, krótkowzroczności lub upośledzenia umysłowego nie rozumieją, iż działaniami niszczącymi społeczeństwo wyrządzają krzywdę sobie i wszystkim innym, są zmuszone do unikania takich działań. Z tego punktu widzenia trzeba zająć się często stawianym pytaniem, czy pobór do wojska i podatki są równoznaczne z ograniczeniem wolności. Gdyby wszyscy na całym świecie uznawali zasady gospodarki rynkowej, nie byłoby żadnego powodu, żeby prowadzić wojnę i poszczególne państwa mogłyby żyć w niezmąconym pokoju. Jednak w takich warunkach, jakie panują w naszych czasach, wolny naród jest nieustannie narażony na agresywne działania totalitarnych autokracji. Jeśli chce zachować wolność, musi być gotów do obrony swojej niepodległości. Jeżeli rząd wolnego kraju zmusza wszystkich obywateli do udziału w organizowaniu obrony przed agresorami oraz wszystkich sprawnych mężczyzn do służby wojskowej, to nie nakłada na jednostkę obowiązku, który wykraczałby poza zadania wynikające z prawa prakseologicznego. W świecie pełnym niepohamowanych agresorów i ciemiężycieli, bezwarunkowy pacyfizm jest tożsamy z bezwarunkową kapitulacją przed najbardziej bezwzględnymi prześladowcami. Kto chce pozostać wolny, musi walczyć na śmierć i życie z tymi, którzy dążą do odebrania mu wolności. Próby stawienia oporu agresorowi przez izolowane jednostki są skazane na niepowodzenie, toteż jedynym możliwym wyjściem jest zorganizowanie obrony przez rząd. Podstawowe zadanie rządu polega na ochronie systemu społecznego nie tylko przed bandytami wewnątrz kraju, lecz także przed wrogami zewnętrznymi. Ten, kto w naszych czasach sprzeciwia się zbrojeniom i służbie zasadniczej, jest, być może nieświadomie, wspólnikiem tych, którzy dążą do powszechnego zniewolenia. Utrzymanie państwowych sądów, funkcjonariuszy policji, więzień i sił zbrojnych wiąże się z poważnymi wydatkami. Nałożenie podatków przeznaczonych na te cele jest całkowicie zgodne z wolnością, z której jednostka korzysta w gospodarce wolnorynkowej.''

- słyszycie skurwysyny, co wam mówi Reichsführer austriackiej szkoły w ekonomii?: nie ma wolności bez podatków! Jeśli więc państwo władane przez liberałów ma prawo ściągać daniny i narzucać obywatelom przymusowy pobór do wojska, a wszystko w imię obrony ''wolności'' przed obcą agresją, rażącą logiczną niekonsekwencją byłoby, gdyby nie mogło w tym samym celu finansować z publicznych środków tworzenia zaawansowanych technologicznie narzędzi masowego zniszczenia, jak broń nuklearna na ten przykład. Wątpliwe bowiem jest, by jakikolwiek prywatny kapitał podołał samodzielnie ogromnym nakładom, jakich to wymagałoby i związanemu z tym olbrzymiemu ryzyku, do tego jeszcze przy morderczej konkurencji ze strony innych przedsiębiorców. Tak wiem, że w akapie każdy będzie posiadał ''krasnala atomowego'' w ogródku, ale to są tylko ''masturbacyjne fantazje pryszczatych chłopaczków'', marnotrawstwo czasu i nasienia. Najwidoczniej więc oto sam Mises okazał się ''etatystom''... I jak tu żyć, kucu?