sobota, 11 czerwca 2022

Antypaństwowa mitomania.

Zamierzałem poruszyć temat nie bizantyjskich czy azjatyckich, jak głosi popularny komunał, lecz okcydentalnych korzeni rosyjskiego imperializmu, wpierw jednak trzeba uporać się z innym zagadnieniem, aktualnym niesłychanie w kontekście Z-wojny na Ukrainie. Mowa o pewnej systemowej, ukształtowanej historycznie patologii typowej niestety dla wszystkich narodów zamieszkujących teren Europa Orientalis. Rzuca na nią światło artykuł polskiego literaturoznawcy Jarosława Ławskiego, traktujący o ''iluzjach Wschodnioeuropejczyków'' jak głosi tytuł. Konkretnie w znanej mu najlepiej jako badaczowi specjalności nauk humanistycznych, jednak poczynione przezeń obserwacje można uogólnić na inne dziedziny życia społecznego, gospodarczego i politycznego nacji od bałtyckich po bałkańskie. Otóż wspólny wszystkim wedle niego jest nepotyzm, skłonność do tworzenia nieformalnych układów towarzyskich i sitw zastępujących oficjalnie działające instytucje, czyniąc z nich fikcje podobnie jak i ''ustawionych'' konkursów naboru na stanowiska. Inną charakterystyczną dla nich cechą jest cwaniactwo, plaga lewych interesów co w świecie akademickim owocuje znanym bynajmniej tylko w Polsce ''przemysłem doktoranckim'', masowym nadawaniem kompletnie bezpodstawnych tytułów naukowych i ściśle z nim związanym plagiatorstwem. Do tego wiele ubeckich de facto ''uczelni'' trudni się kryminalnymi praktykami, jak np. budowa ''akademików'' wystawianych później pod wynajem lub na sprzedaż jako zwykłe nieruchomości. Te i mnóstwo innych jeszcze patologii znanych nie tylko z krajowego podwórka, opisanych przez Ławskiego tyczy jednako acz w różnym stopniu wszystkich nacji Europy Wschodniej, obojętnie czy są one członkami UE i NATO, czy też przyjmują wrogą wobec tych struktur postawę. Nie ma również większego znaczenia pod tym względem ich przynależność do cywilizacji łacińskiej, lub bizantyjskiej, tudzież religijność danej społeczności, albo jej daleko posunięte zlaicyzowanie, stopień ''demokratyzacji'' i ''praworządności'' jak i ''autorytaryzmu'' władz  etc. Kwestie kulturowe więc, tak chętnie przywoływane zwykle jako rzekome przyczyny nie tylko polskich słabości, odgrywają tutaj zupełnie marginalną rolę. Czynnikiem zasadniczym jest zaś, jak przenikliwie konstatuje uczony, permanentna niestabilność polityczna trawiąca kraje regionu i to od dawien dawna:

''Od Tallina po Odessę i Dubrownik nie ma tu ani jednej granicy państwowej o kilkusetletniej tradycji. Wszystkie są nowe, jawnie kwestionowane lub problem ich trwałości jest tabuizowany. Łączy się to z arbitralnością procesu wytyczania granic po Jałcie (i wcześniej), z generowanymi przez podziały problemami mniejszości narodowych, tożsamości etniczno-religijnej, a tym samym zagadnieniami przynależności do tej czy innej strefy wpływów politycznych i geopolitycznych. [...] Te i wiele innych czynników tworzy z tej części świata wrzący tygiel, tylko z pozoru stabilny. Kto nie widzi w Europie Wschodniej (lub o nich nic nie wie...) takich zjawisk, jak obwód kaliningradzki, mniejszości w państwach bałtyckich, los państwa białoruskiego, problem węgierski i turecki, separatyzmy lokalne (na przykład rusiński, śląski, morawski), problemy narodowościowe bałkańskie (Pomacy, Albańczycy, Macedończycy), ten nic groźnego nie może dostrzec w tej wrzącej mozaice. Jest to przestrzeń na początku XXI wieku gorącej rozgrywki geopolitycznej – światowej (z nowymi graczami, takimi jak USA, Kanada, Chiny, Turcja). [...] W wielu krajach regionu na ten wsobny system i na uwikłanie elit uczelnianych w gry polityczne nakładają się absolutnie nieprzejrzyste powiązania ze służbami specjalnymi. Im bardziej na wschód od Odry, tym bardziej (lawinowo) rośnie skala tych uwikłań. I ten czynnik związany bywa z korupcją, ale zasadniczo wzmacnia go geopolityczne „rozgrzanie” płyty kontynentalnej Europy Wschodniej, jej stałe i realne zagrożenie konfliktem wojennym. [...] Konsekwencją geopolitycznego i geostrategicznego uwikłania Europy Wschodniej jest ciągła niestabilność struktur nauki przekształcanych na sposób „zachodni”, „amerykański”, „skandynawski”, „swój”, „wschodni” i tak ad infinitum. Pod tym względem cały ten region jest monolitem. Stanowi iście barokową figurę płynnego fundamentu.''

- w efekcie ten brak ciągłości godnych zaufania instytucji państwowych, owocuje typowo wschodnioeuropejską niestety antypaństwową mitomanią, na którą cierpią powszechnie wszystkie nacje zamieszkujące rejon świata od Bałtyku po Bałkany. Niewolna od niej rzecz jasna jest również omawiana przez Ławskiego sfera tutejszej nauki, trawionej właściwym zakompleksionym prowincjuszom syndromem neofityzmu:

''Marzeniem uczonych z analizowanego regionu pozostaje przynależność do wyimaginowanej republiki światowej nauki, kosmopolitycznej, oddanej „czystemu” poznaniu, ponadpaństwowej. Jest to zastępcza iluzja. (Czyż bowiem nauka w USA, Chinach, Japonii, Indiach, Izraelu, Francji itd. jest pozapaństwowa, pozapolityczna, a przede wszystkim poza-geopolityczna? No nie!). [...]  Jest jednak faktem, że w Europie Wschodniej to sami naukowcy żyją iluzorycznymi wyobrażeniami o nauce – mają zbiorowe fałszywe superego. Wszyscy bez wyjątku uważają się za członków jakiejś eschatologicznej, misyjnej wobec całej reszty ludzkości grupy oświeconych („kasty”), której najdoskonalszą, boską emanację stanowi „nauka zachodnia”. Dopiero często bolesna konfrontacja z jej realiami uświadamia im, że nauka ma swe miejsce, czas i ludzi. Słowem: że na Zachodzie mogą być tylko zassanymi przez globalny system podwykonawcami, zatrudnionymi przez dyrektorów, profesorów i kierowników honorowanych tymi czy innymi „noblami”.''

- od siebie dodam, że ta wroga państwu narodowemu mitomania może przybierać również inne formy np. wolnorynkową typu: ''niech rząd odpierdoli się od gospodarki, a wkrótce nastanie taki dobrobyt i postęp technologiczny, że będziemy latać na Marsa z rakietą w dupie!'':). Radykalna lewica także nie jest od tego wolna, bo tylko dla skretyniałych korwinowców socjalizm równa się ''etatyzm'', zdradziecko kontestując granice państwowe, jak i sam naród dla sprowadzania nachodźców. Dupokonserwatyści z kolei żywią często pierdolca na punkcie zgniłej C.K. monarchii Franca Jozefa, szczególnie zliberalizowani na modłę austriackiego przedszkola dla ekonomicznych uchyłów, upatrując w niej jak Marcin Chmielowski jakowejś ''pre-UE''. Wszakże najbardziej jadowitą postacią antypaństwowej mitomanii wschodnioeuropejskiej, jest ślepa wiara w ponadnarodowe instytucje jak wspomniana Unia Europejska, ONZ czy WHO. Klinicznym tego przykładem jest kanalia Bodnar, który wprost nie może doczekać się chwili, kiedy Polska wraz z innymi krajami regionu poddana zostanie władzy globalistów, czemu otwarcie daje wyraz - wizja NWO skurwiela bynajmniej nie przeraża a wręcz budzi jego entuzjazm! I to mimo, że wojna na Ukrainie dowiodła, iż nie ma realnej alternatywy dla państwa narodowego, nawet tak skorumpowanego i pełnego różnorakich patologii, jak wschodni sąsiad Polski zmagający się właśnie z rosyjską agresją o jawnie imperialistycznym i kolonialnym, rasistowskim wręcz charakterze. Dlatego każda ''wrażliwa społecznie'' lewica, jaka to popiera jest kurwą, podobnie co i niestety spora liczba zachowawczo nastawionej prawicy, łykającej bezkrytycznie ''katechujniczne'' bzdury serwowane jej przez Rosjan. Znamienne zresztą, że zarówno zwolenników jak i ''antysystemowych'' wrogów ''plandemii'' łączy przeświadczenie o rzekomym końcu państw narodowych i wszechwładzy nad nimi globalistów z WHO czy UE. Tymczasem jakkolwiek potężne nie byłyby to struktury, nadal to państwo stanowi podstawowy byt polityczny organizujący lepiej lub gorzej ład społeczny na danym terenie. Natomiast organizacje między- a tak naprawdę ponadnarodowe haniebnie zawiodły w momencie próby, jaki nastał wraz z wybuchem ''coronopaniki'' czy Z-wojny na Ukrainie, zresztą nie pierwszy raz. Celnie rzecz podsumował niedawno przywoływany przez M. Budzisza Andrew Michta, wskazując na fakt, iż:

''...siła oporu Ukrainy [...] musi doprowadzić i doprowadzi do renesansu w Europie idei narodowej suwerenności, bo oczywistym stało się, że wyłącznie państwo narodowe, odpowiednio przygotowane i dysponujące argumentami „twardej siły” jest w stanie zagwarantować bezpieczeństwo własnych obywateli. Takiej gwarancji bezpieczeństwa nie dają organizacje międzynarodowe, bo nie były one w stanie zatrzymać inwazji Putina. [...] I tu mamy, jak na dłoni, różnicę interesów na poziomie geostrategicznym, między Stanami Zjednoczonymi a Niemcami. [...] wzmacniając suwerenność państwową Amerykanie poprawiają swoją pozycję, jako jedynej siły zdolnej zaprojektować, wspierać i zawiadywać procesem a potem docelowym modelem. Niemcy też chcieliby wzmocnienia militarnego Europy, bo w obliczu tego co się dzieje na Wschodzie tylko ślepiec polityczny chciałby czegoś innego, ale z ich perspektywy optymalnym rozwiązaniem byłoby, gdyby to wzmocnienie miało miejsce w ramach a nie jako alternatywa do projektu europejskiego.''

- decydujące więc okazuje się nie pieprzenie globalistycznych pasożytów na forum ONZ czy fasadowego ''parlamentu'' UE, tylko postawa świadomych obywateli narodu, a szczególnie fundamentu każdej godnej tego miana państwowości, jaką stanowi armia. Ukraińcy toczą w tej chwili bój nie tylko o własną suwerenność, ale też wszystkich pozostałych państw Europy Wschodniej, zagrożonych przez imperialną ''oś zła'' Paryż-Berlin-Moskwa. Kto tego nie pojmuje, a nazywa się polskim narodowcem, nie zasługuje na to miano, lecz ''zdradzieckiej mordy''. Obserwując zaś ostatnie wyczyny panów Tuduja czy Bosaka widzę, że niestety zbyt pochopnie zadeklarowałem oddanie głosu na możliwie odkorwinizowaną przez nich Konfederację. Zdają się bowiem nie rozumieć, że przekazujemy Ukraińcom czołgi nie jako prezent, ale by wraz z każdym zabitym za ich pomocą kacapem odsunąć od Polski realną groźbę rosyjskiej inwazji. Nie ma innej drogi, bowiem wszelkie formy współczesnego ''appeasementu'' wobec Moskwy typu ''wandel durch handel'', okazały się tylko przysłowiowym zagłaskiwaniem bestii podsycając jej agresję. Oczywiście Ukraina nie da rady o jedynie własnych siłach przeciwstawić się Rosji, stąd koniecznym jest dla tego celu powołanie związku suwerennych państw regionu, skupionych pod auspicjami Londynu. Takowy wschodnioeuropejski ''Commonwealth'' byłby niewątpliwie bardziej szczęsną strukturą, niż biurokratyczne monstrum na niemiecko-francuską modłę z moskiewskim ''imperium knuta'' na dokładkę, nawet jeśli i w nim bez złudzeń byliby także ''równi i równiejsi''. Przy całej mej odrazie dla liberalnego spierdolenia Anglosasów, które skądinąd oni sami nie traktują serio z właściwym im pragmatycznym cynizmem, nie mówiąc już o pojebanym całkiem LGBTarianizmie czy inszych BLM-ach, i tak jest to lepsze od kontynentalnej rosyjsko-szkopskiej francy. Wprawdzie wyjebane mam na brytyjski dom panujący, bandę pedałów i masonów, nie płakałem też po dającej dupy na prawo i lewo, brzydkiej jak rozpacz księżniczce Dianie, co to rozpierdoliła się ze swym ciapatym gachem na amen, no i chuj. Nie musimy się jednak lubić, ani nawet podzielać wspólnych wartości, by ze sobą współpracować, skoro jak prawią ''niedorealiści'' polityka to jakoby rzecz twardych interesów, nie zaś emocji ni ideałów. Co skądinąd jest bzdurą, gdyż to właśnie idee stanowią motor napędowy historii, czego dowodzi rosyjski imperializm obecnej doby, którego ofiarą padła Ukraina. Moskale nie wyleczą się zeń, dopóty nie zbiorą srogiego wpierdolu i wcale nie trzeba ku temu ponownie szturmować Kreml, jak co poniektórym nad Wisłą się roi. Wystarczy, że wykrwawią się na ukraińskich stepach a tamtejszy czarnoziem użyźni wystarczająca liczba kacapskich orków, chętnie zjem chleb z wyrosłego na nich żyta, czy nawet spożyję pędzoną tym sposobem z moskiewskiego ścierwa wódkę, choć nie przepadam za ''czystą'', ale na pohybel Rosji czemuż by nie? Makabryczne żarty mię się trzymają, mówiąc jednak serio: znamienne jak Ławski wspomina w pomienionym artykule o specyfice rosyjskiej, gdzie ''zindoktrynowana, biedna, państwowa nauka kwitła, przy niewielkich kontaktach z Zachodem, w enklawach nauki imperialnej (badania zbrojeniowe, technologie pozyskiwania surowców, manipulacje społeczne, zideologizowana, „na zamówienie” nauka humanistyczna i społeczna „ruskiego świata”)''. Bowiem Rosja nie stanowi żadnej alternatywy dla omawianego tu antypaństwowego nihilizmu Wschodniej Europy, lecz paradoksalnie kumuluje wszystkie pomienione wyżej jego patologie, a to przez swą tyranię jako anarchię podniesioną do rangi zasady władzy. Jeszcze Iwan Groźny wyraźnie deklarował, że car stoi ponad własnym państwem i narzucanymi swym ''rabom'' nakazami, które go nie obowiązują. Niczym w kalwińskiej doktrynie absolutnej suwerenności Boga, władnego z góry wybierać jednych do zbawienia, innych zaś skazywać na wieczne męki piekielne bez względu na ich wiarę czy uczynki, a nawet karać za cudze grzechy jeśli tylko taka jego wola. Ludzkie robactwo zaś poddane jego panowaniu nie ma prawa oceniać swym marnym rozumem boskich wyroków, lecz bezwolnie im ulec jako nakazom samowolnej, anarchicznej z natury tyranii. 

Tak więc Rosja to anty-państwo i przeto imperium, natomiast Ukraina przeciwstawiając się takowemu monstrum walczy o zachowanie nie tylko własnej, ale i każdej innej wschodnioeuropejskiej państwowości między Moskwą a Berlinem. I to nawet jeśli z konieczności musi korzystać ze wsparcia konkurencyjnej frakcji anglosaskich globalistów, ci jednak jako skryci za wielką wodą oferują mimo wszystko luźniejszą formę kontroli, niż żelazny uścisk bezpośredniego sąsiedztwa paneuropejskiej IV Rzeszy. Z dwojga złego lepsze więc już to, choć i tutaj należyty dystans jest wskazany, tym bardziej skoro w lokalnych warunkach napływające zza oceanu lewackie i rozwolnościowe dyrdymały służą najgorszej antypaństwowej swołoczy, podsycając i tak rozpanoszoną na miejscu ponadnarodową mitomanię, jaką bezwzględnie tępić wypada. Jeśli Ukraińcom uda się ocalić własną państwowość przed imperialną agresją Rosji, będzie to prawdziwy triumf nad globalizmem w wydaniu Moskwy, Berlina i Paryża, choćby nawet za cenę podporządkowania Londynowi i Amerykanom. Oni jednak, jako nieskłonni do narzucania tak biurokratycznych rozwiązań co UE, a nade wszystko zajęci zwalczaniem konkurencji Chin, mają dla krajów Europy Wschodniej mimo wszystko korzystniejszą ofertę, niż kontynentalne post-imperia jak Rosja czy Niemcy, pozostawiając od nich więcej miejsca na ograniczoną niechby formę suwerenności. Lepsze to na pewno dla Warszawy czy Kijowa od bezwzględnego podporządkowania ich brutalnej presji militarnej Moskwy, lub polityczno-finansowej ze strony Berlina i Paryżewa w ramach UE - i tego się trzymajmy! Na szczęście dla Polski oraz innych krajów Europy Wschodniej Rosja okazała się Amerykanom niepotrzebna, bo nie ma woli a nade wszystko możliwości, by pójść wraz z nimi na konfrontację z Chinami. Dlatego bredzenie o ''odwróconym Kissingerze'', skądinąd dobrym kumplu Putina, to czysty idiotyzm. Nade wszystko jednak paneuropejska ''oś zła'' Francji, Niemiec i Rosji nie jest też w interesie samych Chińczyków, gdyż wzmocnieni tym sposobem Moskale mogliby pogrywać również z nimi. Co się zaś tyczy naszego regionu, wprawdzie Ukraina póki co odrzuciła niby ofertę Londynu i aplikuje do członkostwa w unijnej ''Mitteleuropie'', czas pokaże jednak ile wytrwa w obliczu prorosyjskiego sabotażu Niemiec, czynionego bezpośrednio jak i nade wszystko za pomocą węgierskiej marionetki, czyli Orbana. Chuj z nim więc - dobrze jak się okazało, iż nie było Budapesztu w Warszawie, obaczymy też wkrótce, czy [anty]polscy duponarodowcy skończą jak spedalony już całkiem Jobbik, zgodnie maszerujący pod ''tęczawą'' flagą wraz z wynarodowionymi LGBTarianami - i to ma niby stanowić alternatywę dla anglosaskiej ''talassokracji''? Podobnie jak i węgierski sanitaryzm ''stanu zagrożenia'', wprowadzający min. cenzurę i karę więzienia pod pozorem zwalczania antycowidowych ''fejków'' - dlaczego więc wszyscy przeciwnicy ''plandemii''  nie grzmią z tego powodu? Orban niestety okazał się idiotą, który sprzedał własny kraj zamieniając go w jedną wielką niemiecką montownię, temat godny osobnej uwagi. Polska winna stąd iść osobną drogą, zyskując wreszcie szansę na ustanowienie czegoś w podobie choćby państwa z prawdziwego zdarzenia, na czele z własną silną w miarę możności armią. Ruch narodowy, który to skuma przejmie schedę po PiS ulegający nieuchronnej ''peezelizacji'', zamieniając się w typową ''partię władzy'' z korumpującą kadry ''synekuryzacją'' o jakiej wspomina Ławski, inaczej skończy nieuchronnie w pedalskiej dupie jak pomieniony Jobbik. Problem w tym bowiem, że obecna ekipa rządząca mimo deklarowanego gromko patriotyzmu realizuje scenariusze pisane przez obcych, wygląda nade wszystko anglosaską finansjerę czego dowodzi ''Polski'' chyba tylko z nazwy ''Ład'', albo testowe programy ''dochodu gwarantowanego'' w kraju. Zapewne poczynione z konieczności, by nie popaść już całkiem w niemiecko-rosyjską matnię, ale w takim razie trzeba postawić rzecz jasno, nie zaś pierdolić jak kuce o rzekomym ''socjalistycznym rozdawnictwie'', co jedynie zaciemnia sprawę i stąd jest na rękę PiS. Dlatego powtórzę com tu już pisał, że Braun czy Mentzen to żadna alternatywa na prawicy, tylko wrzód na tyłku obecnej władzy przez nią samą wyhodowany, a i narodowcy do nich dołączą jeśli nadal będą bóldupić jak Tuduj z racji przekazywanych Ukraińcom polskich czołgów oraz wszelkiej broni, niezbędnej do zwalczania zagrażającej i nam kacapii. A mają przecież historyczną szansę odzyskania dla siebie części przynajmniej suwerennościowego elektoratu w Polsce, gdy PiS de facto przystał na budowę paneuropejskiego państwa, być może wiedziony nadzieją, że i tak nic z tego nie będzie. Inaczej bowiem rządzący wyjdą nie tylko na zwykłych frajerów, ale i zdrajców jak PO czy lewica. Dlaczego zaś warto zagryźć zęby i zatkać nos przed smrodem ''pop-nazizmu antykulturowego'' obecnej Ameryki, wiążąc się w kontrze pragmatycznie z anglosaskimi imperiami morskimi, o tym traktuje najnowszy wywiad Blinkena tak oto zreferowany przez Budzisza:

''Nietrudno na podstawie słów amerykańskiego Sekretarza Stanu - który podtrzymuje, a nawet podkreśla, że w wymiarze strategicznym to Chiny, a nie Rosja, są głównym rywalem - zrozumieć, że w najbliższych latach Waszyngton kładł będzie nacisk na relacje sojusznicze. [...] Ameryka nie może wobec Ukrainy uprawiać polityki dyktatu ani brutalnej presji, bo relacje dyplomatyczne i polityczne, które wpływają na przebieg wojny, są też bardzo uważnie obserwowane w stolicach państw azjatyckich. A to oznacza, że Waszyngton, mając nadzieję na skonstruowanie antychińskiego sojuszu, nie może zaprzestać wsparcia dla zaatakowanej Ukrainy, bo to odbierze mu w oczach azjatyckich sojuszników wiarygodność, ani też nie jest w stanie wymuszać w sposób brutalny na Kijowie ewentualną rewizję jego polityki, w tym i celów wojennych. Powód jest ten sam. Jeśliby komukolwiek z przedstawicieli amerykańskiej elity przyszedł do głowy pomysł uprawiania, w odniesienia Ukrainy, polityki opartej na dyktacie i nie znoszącym sprzeciwu narzucaniu swej woli, to dyplomatyczno – polityczne, i to duże straty, Waszyngton odniósłby nie na Ukrainie, ale w państwach azjatyckich. To elity Filipin, Indonezji czy Wietnamu muszą uwierzyć w to, że relacje będą miały charakter partnerski, bo jeśli zaczną je postrzegać w kategoriach wyboru hegemona, to wówczas Stany Zjednoczone będą znajdować się na przegranej, biorąc pod uwagę kwestie ekonomiczne, w rywalizacji z Chinami, pozycji.''

- tym samym biorą w łeb durne opinie zarówno Bartosiaka jak i Napierały, skonfliktowanych ze sobą a równie aroganckich [ może właśnie dlatego, gdyż o dwóch dupków tu za dużo ]. Deklaracje faktycznego kierownika amerykańskiej polityki zagranicznej [ bo trudno o to posądzać zdemenciałego Bideta ] obalają tezy Jacusia, jakoby Amerykanie lada moment mieli zabrać nogi za pas z Europy Wschodniej, by odejść na Pacyfik. Tymczasem jasno widać, że jest dokładnie na odwrót - USA i Wlk. Brytania zaangażowały się w konflikt zbrojny z Rosją na Ukrainie właśnie ze względu na swą rywalizację z Chinami: pacyficzny sojusz anglosaskich państw morskich AUKUS i obecność wojskowa tychże w zachodniej Eurazji to dwie strony tej samej, wymierzonej w Pekin strategii. Ślepo zapatrzony w Okcydent Napierała kompletnie tego nie pojmuje, facet żyje wciąż dawno minioną świetnością Europy Zachodniej nie dostrzegając, że jej rola podobnie jak i Rosji ulega całkowitej marginalizacji na rzecz krajów Azji, w znacznie mniejszym zaś stopniu Afryki. Dlatego właśnie Amerykanie muszą zabiegać o ich względy, szanując w miarę możności suwerenność państwową tychże, a nie bo tak rzekomo dyktują im głoszone przez się liberalne frazesy. Postawa Europy w starciu z kontynentalnymi Chinami też jest ważna, nade wszystko jednak ze względów strategicznych liczy się głos takich krajów jak Korea Płd. czy Japonia, o Tajwanie lub wahających się nadal Indiach nie wspomniawszy. Związani wciąż z tymi ostatnimi Rosjanie dobrze to rozumieją, choćby Timofiej Bordaczow - nie byle jaka persona, bo jawny agent moskiewskiego wywiadu zagranicznego i dyr. programowy Klubu Wałdajskiego [ ponownie cytat z art. Budzisza ]:

''Rosyjski ekspert jest zdania, że trwająca właśnie wojna to element starcia Stany Zjednoczone – Chiny, w których słabszymi i wysuniętymi na pierwszy ogień uczestnikami są zarówno Europa jak i Rosja. Zasoby Rosji stają się łakomą zdobyczą, bo budują przewagę w strategicznym rachunku sił. I w tym wypadku mamy do czynienia z paradoksalnym przedstawieniem sytuacji Rosji, co prawda razem z Europą, ale nie zmienia to ogólnej oceny, w pozycji przedmiotu rozgrywki mocarstw, państwa o które toczy się gra i które jest w gruncie rzeczy pozbawione przestrzeni dla politycznego manewru. Na Kremlu mogą się pocieszać, że znaleźli się „po stronie wygranych” bo znaczenie Azji w gospodarce światowej będzie rosło, ale trudno ukryć, iż to doszlusowanie do obozu zwycięzców następuje za cenę pozbycia się politycznej sprawczości i oznacza przekształcenie Rosji nie w światowe centrum siły, ale zaplecze surowcowe Chin, Indii i państw ASEAN.''

- mówiąc wprost Rosji pozostał jedynie ''wybór'' co do tego, komu dać dupy i czyją pozostać kolonią: nadal jak dotąd Europy, czy też nadstawić tyłka Azji. W każdym razie jej marzenia o imperialnym statusie i odzyskaniu przez Moskwę roli światowego gracza na nowych zasadach, poszły się... Nam zaś nie wolno roić o jakowymś ''polsko-ukraińskim państwie federacyjnym'', z czym niestety wyskoczył niespodzianie na dniach przywoływany już tutaj wielokrotnie Marek Budzisz. Co sądzę o takowych poronionych konceptach, dałem niedawno wyraz na tych łamach, pokrótce więc jedynie powtórzę, że zamiast ślepo powielać prusko-francowatą strukturę UE na własną modłę, lepszym stokroć rozwiązaniem byłaby luźna federacja państw narodowych na bazie dawnej Rzeczpospolitej. W żadnym razie zaś osobne europejskie imperium, do którego ustanowienia dąży Bruksela, dlatego jakiekolwiek instytucje koordynujące współpracę między państwami Europy Wschodniej, nie powinny jak tam posiadać autonomicznego bytu względem rządów poszczególnych nacji. Nie wspominając już, że grubym nietaktem wobec Ukraińców jest wysuwanie takowych postulatów, bez uprzedniej konsultacji z nimi, czy w ogóle mają ochotę na wchodzenie z Polską w aż tak ścisłe związki. Owszem, jesteśmy połączeni na dobre i złe wspólnym interesem obrony przeciwko rosyjskiej, a poniekąd także ukrytej niemieckiej agresji, do nadania temu sformalizowanej postaci daleka jednak droga. I na pewno nie może to być żadna UE-bis, kolejny globalistyczny nowotwór tyle że we wschodnioeuropejskim, właściwie eurazjatyckim wydaniu. Bowiem jakkolwiek by to brutalnie nie zabrzmiało, dzielące mocno Polskę i Ukrainę zaszłości historyczne jak ludobójstwo na Wołyniu, lada moment stracą na znaczeniu w obliczu zupełnie nowych problemów, wskutek masowego napływu nad Wisłę migrantów z Dalekiego Wschodu, a może i nawet Afryki. Nie jest to bynajmniej abstrakcyjna kwestia już obecnie np. Michał P. Sadłowski, badacz nowożytnych dziejów Rosji, zwraca uwagę na plagę gwałtów dokonywanych w Warszawie na Polkach przez obcokrajowców i to nie z Ukrainy, lecz Kaukazu i Azji Centralnej. Podzielam jego zdanie, że jeśli nasza policja i sądy nie odpowiedzą teraz prewencyjnie na ten akt agresji, dojdzie do rozbestwienia patologii jak w Wlk. Brytanii, gdzie muzułmańska dzicz z Dalekiego Wschodu i Afryki przez ponad dwie dekady urządzała sobie prawdziwe polowania na ''białe mięsko'' miejscowych kobiet a nawet dzieci. Podpisuję się stąd w pełni pod słowami Sadłowskiego, iż ''otwarcie się Polski na obszar poradziecki wymaga posiadanie sprawnego i twardego modelu karno-policyjnego. Ludzie przybywający z tego obszaru muszą mieć poczucie świadomości, że najmniejsze naruszenie porządku prawnego RP da podstawę do wielkich kar finansowych i deportacji''. Podobnie jak i jego krytyczną opinią na temat ''zamykania oczu (bo siła robocza, bo wojna itp), na coraz wyraźniejsze problemy z migracją i milczeniem pewnych środowisk z prawej strony na te zjawiska'', jak pomienione gwałty i ogólnie przestępczość migrantów. Nie słychać skądinąd, by narodowcy i zwolennicy Kucfederacji jako takiej wszczynali z tego tytułu porównywalny skalą rwetes, co w przypadku morderstwa na Nowym Świecie we Wszawie dokonanego jakoby przez Ukraińców, a jak się rychło okazało rodzimych w rzeczywistości przestępców. Przewiduję też nieuchronne rozchodzenie się na tym tle dróg nacjonalistów i nastawionych proimigrancko rozwolnościowców, jeśli problem będzie narastał, a wszystko na to wskazuje, że owszem. Ze swej strony przypomnę, iż rodzimy eurazjatyzm jakiego potrzebę ustanowienia od dawna tutaj postuluję, nie oznacza bynajmniej żadnego ''multikulti'' ni wpuszczania do kraju wszystkich jak leci, lecz zrozumienie nieuchronności orientalizacji Polski i stąd konieczność posiadania własnego silnego państwa, niezbędnego dla przejścia w miarę suchą stopą przez ten proces. Niestety kościółkowa prawica spod znaku PiS, jak i znacząca większość narodowców czepia się nadal anachronicznej wizji narodu, którą gremialnie sami Polacy [ a zwłaszcza Polki ] agresywnie odrzucają, zaś lewica i libertarianie zaślepieni są swymi fantazmatami ideologicznymi, całkiem przesłaniającymi im rzeczywistość. Zdaję sobie sprawę, że dla nich wszystkich jestem nieledwie ''heretykiem'', a wręcz ''zdrajcą'' i ''socjalfaszystą'', nie żywię też złudzeń, abym zdołał przebić się ze swą argumentacją do tych zakutych łbów. Ich opór zdoła pokonać dopiero brutalny napór rzeczywistości, wydarzeń jakie już właściwie nas ogarnęły i doprawdy nie trzeba proroczego daru ''widzenia'', by takowy obrót wypadków przewidzieć.

Podkreślić stąd wypada jeszcze raz, iż obecnie nie ma realnej alternatywy dla państwa narodowego w Europie Wschodniej. Nie sposób bowiem uznać za takowe mrzonki globalistów, na równi z libertariańskim lub lewicowym anarchizmem, jałowe resentymenty monarchistów czy autentycznych nazioli jednako wrogich pospołu narodowej suwerenności. Zarazem Polska staje dziś przed osobliwym paradoksem w tym względzie: z jednej utrata przez nią spoistości etnicznej, a wkrótce i rasowej zapewne, podważa istotnie sens państwa narodowego. Zarazem jednak ten sam proces czyni jego zachowanie koniecznym, dla zaprowadzenia ładu i możliwego zniwelowania niepożądanych skutków rozpadu dotychczasowego porządku społecznego na terenie kraju. Tym bardziej jest to trudne, a zarazem niezbędne, iż sami Polacy zatracają wyznaczniki swej tożsamości jak choćby deklaratywny katolicyzm, a tym zaś co sądzą, iż puste miejsce po nim będzie w stanie wypełnić jakoweś rodzimowierstwo, lub ''europejskie wartości'' itp. bzdury, radzę natychmiast zanurzyć durny łeb w wiadrze z zimną wodą i ponawiać czynność aż do skutku. Zeświecczone na zachodnioeuropejską modłę post-polskie już społeczeństwo staje bezbronne wobec wyzwań, jakie narzuca napływ religijnych zazwyczaj mas ludności z głębi Eurazji, bynajmniej zresztą tylko muzułmańskich. Ciekawe skądinąd, iż w przeciwieństwie do meczetów, jakoś umknął powszechnej uwadze nad Wisłą fakt wzniesienia przed paroma zaledwie laty pierwszej od stulecia w Polsce cerkwi na warszawskim Ursynowie. Wzorowana na Hagii Sophii, będąca jej kopią niemalże w miniaturze i pod takimże wezwaniem Mądrości Bożej, świątynia będzie służyć gwałtownie wzrastającej w naszym kraju liczbie wyznawców obrządku wschodniego chrześcijaństwa, co także jest oznaką postępującej w oczach orientalizacji Polski. Do rangi symbolu przy tym urasta, że autorem malowideł we wnętrzu, skądinąd utrzymanych w dobrych klasycznych wzorcach malarstwa ikonowego nieskażonych modernistyczną ''nowosielszczyzną'', jest pochodzący z Ukrainy prof. Wołodymyr Teliczko. Rzecz jasna ukraińskie społeczeństwo również jest mocno zlaicyzowane, jednak w daleko mniejszym stopniu niż rosyjskie, gdzie restytucja prawosławia po rozpadzie ZSRR była zaprowadzana odgórnie przez władze i jest ono zasadniczo martwe jako praktykowane na co dzień wyznanie. W każdym razie bezreligijność wymierających nacji europejskich wykopuje rów nie do przebycia między nimi, a zachowującymi gremialnie wierność tradycyjnym obrządkom masami przybyszy spoza Okcydentu, dlatego rodzima wynarodowiona hołota obrała kurs na zbiorowe samobójstwo szydząc ohydnie z ''papaja'' i wiary przodków. Insza inszość, że katolicyzm skończył się nad Wisłą poniekąd na własne życzenie, i w ogóle papiestwo jako takie postanowiło dokonać samolikwidacji, ale dlaczego tak się stało to temat godny osobnych rozważań. Tak lub owak Polska w najbliższych latach będzie rozdarta między koniecznością a niemożnością zachowania państwa w dotychczasowym jego kształcie, a to ze względu na brak spoistości etnicznej i zapewne również rasowej zamieszkującej je ludności, tudzież utratę przez nie wyznaczników jego tożsamości jak katolicyzm i brak w to miejsce nowych, które byłyby powszechnie przez ogół podzielane. Liberalne indywidualistyczne mrzonki ustąpią zaś nieuchronnie przed wyzwaniami, jakie narzuci wkrótce bezwzględna rywalizacja o prymat między USA a Chinami, której wojna na Ukrainie jest integralną częścią i gdzie Rosja pełni bierną w gruncie rzeczy rolę, a z nią i reszta Europy szczególnie Zachodniej. Dlatego państwa i narody jej wschodniej części jeśli chcą zachować choćby najdalej posuniętą autonomię, muszą zbudować własny regionalny sojusz o nawet jeśli federacyjnym charakterze, to na zupełnie odmiennych warunkach od tego prusacko-francowatego tworu jakim jest UE. Nie mamy wyboru, gdyż lepsze już państwo z kartonu a choćby i g..., niż żadne - ''alternatywą'' bowiem jest bezład i anarchia, jakie stanowią istotę imperialnej tyranii, mniejsza doprawdy rosyjskiej, czy też paneuropejskiej. I to nawet biorąc pod uwagę stan instytucji Rzeczpospolitej jak sądownictwo, uniewinniające przestępców pokroju ''czarnej wdowy'' po aferzyście Adamowiczu, co rysuje przed państwem polskim dość ponure perspektywy, jeśli idzie o stawienie przezeń czoła wspomnianym problemom, które nastręczy wkrótce czas. 
 
Pocieszające chociaż, że wyjście Brytyjczyków spod kontynentalnego dyktatu Brukseli, zapewnia Polsce i reszcie krajów Europy Wschodniej jakąś przeciwwagę dla centralizacyjnych zapędów Niemiec i Francji. Abstrahując całkiem od tego, czy zgoda na nie jaką udzielił na dniach rząd PiS była zasadna w obecnej sytuacji, lub podyktowana koniecznością chwili i trudną sytuacją w jakiej znalazł się kraj wskutek napaści Rosji na sąsiednie państwo. Czy to się komu tutaj podoba lub nie, trzeba nam lawirować umiejętnie w Europie pomiędzy Londynem a Berlinem, czego dobrym przykładem wyposażenie ukraińskiej armii w polskie ''Kraby''. Ponieważ działo do nich produkowane jest w zakładach Stalowej Woli na licencji niemieckiego koncernu Rheinmetall, rząd RFN musiał wydać zgodę na transakcję, jako konieczny warunek eksportu broni do państw trzecich. Tyle, że wieża ''Kraba'' to z kolei twór Brytyjczyków, więc ich przyzwolenie również było tu wymagane i nie sądzę, aby stanowiło problem skoro także przekazują Ukraińcom swe AS-90, jakich polska armatohaubica jest zmodernizowaną wersją. Do tego brytyjska konstrukcja z niemieckim działem osadzona została na podwoziu rodem aż z Korei Płd., więc jej władze miały udział w pomocy zbrojnej dla Ukrainy wydając nań zgodę. W tym celu wizytował Seul na przełomie maja i czerwca polski minister MON, a także dla wzmocnienia potencjału wojskowego RP w kooperacji z tamtejszym przemysłem - trudno o lepszy dowód na wschodnioeuropejski eurazjatyzm. ''Narodowcowy'' portal Kresy.ru bóldupi wprawdzie, że ukraińscy żołnierze nie radzą sobie z obsługą dostarczanej im broni, tyle że durnie zeń nie pojmują nawet, iż to wrzutka samych Ukraińców. Bowiem administracja Bidena mimo udzielanego wsparcia zbrojnego dla Kijowa, obawia się zarazem ''eskalacji'' konfliktu z Rosją, stąd nie przysyła nad Dniepr instruktorów wojskowych niezbędnych dla nauki posługiwania się złożonymi systemami artyleryjskimi i rakietowymi. Ukraińcy wywierają więc presję w ten sposób na Amerykanów, by zamiast się wygłupiać byli konsekwentni w swej pomocy dla nich, inaczej po jaką cholerę im najlepsza choćby broń, jeśli nie mają pojęcia jak jej użyć, bo niby skąd? Podobnie zresztą Kijów postępuje z Niemcami - jak pisze Justyna Gotkowska: ''aby pobudzić niemiecką debatę, Ukraina kupuje też w RFN broń, żeby pokazać, co tamtejszy rząd może, a czego nie chce robić''. Stawia więc Berlin pod ścianą, będąc dla Polski wzorem asertywnej postawy wobec domniemanych, jak i rzeczywistych sojuszników, nie zaś nędznego płaszczenia się przed nimi co dotąd niestety zwykle nad Wisłą praktykowano. Kresy.ru nie tylko w tej kwestii dezinformują, ot choćby opublikowali na dniach oświadczenie byłej rzecznik praw obywatelskich Ukrainy Ludmyły Denisowej, gdzie przyznaje jak nakłamała w sprawie gwałtów rosyjskich żołnierzy na Ukrainkach. Tymczasem babę odwołali sami Ukraińcy, szczególnie Prokuratura Generalna w Kijowie zarzucała jej brak wiarygodności, zaś dziennikarskie śledztwo tamtejszych mediów ujawniło, iż Denisowa i jej rodzina posiada udziały w firmach działających wciąż na zajętym przez Rosję Krymie - czyż muszę więcej dodawać? Wystarczy ''połączyć kropki'', i nie przeczy to bynajmniej gwałtom dokonywanym na Ukrainie przez kacapskich żołdaków, zwyczajnie Rosjanie by ''spalić temat'' uruchomili swego ''kreta'', skorumpowaną przez nich prowokatorkę zainstalowaną w formacji Timoszenko i Jaceniuka, tyle. Obecność takowej agentury moskiewskiej na szczytach ukraińskiej władzy, trzeźwi nieco zbyt pochopne koncepty zawiązania ponadnarodowej unii federalnej między Warszawą a Kijowem. Jednak zasadniczy dylemat, który stoi zwłaszcza przed Polską obecnie, to: jak zachować w miarę suwerenny byt swej państwowości, przy postępującej gwałtownie zatracie spójności narodowej i kulturowej, a nade wszystko czy dla jej odzyskania potrzeba aż wojny, jak na Ukrainie?
 
ps.

Budzisz odniósł się poniewczasie do fali krytyki jaka nań spadła za niefortunny koncept ''polsko-ukraińskiej unii państwowej''. Faktycznie przybrała ona często chamską i zwyczajnie głupią postać, do czego jak widać nie zniżyłem się. Aczkolwiek pan Marek sam poniekąd to sprowokował powołując się na chucpiarzy Monneta i Schumanna, powielając powszechny niestety do dziś wśród naszej prawicy mit, o jakoby ''skradzionej'' przez lewactwo idei integracji europejskiej, gdy wiadomo już, że od początku była obliczona na stworzenie globalistycznego, ponadnarodowego [po]twora. Niemniej trzeba przyznać, że przytacza rzeczowe argumenty a problemem jest tylko, jakie wnioski z nich wyciąga. Ma rację, gdy zwraca uwagę, że Rosja nie zdoła zdławić oporu Ukrainy bez pokonania Polski, doprawdy mniejsza już czy otwartą agresją zbrojną, lub innymi środkami np. dywersji oraz wspólnego z Niemcami i Francją bezpardonowego nacisku politycznego i gospodarczego. Szczególnie dwa ostatnie kraje realizują strategię, dzięki której - jak opisuje to wspomniana już Justyna Gotkowska: ''Ukraina nie może w pełni zwyciężyć, a Rosja – całkowicie przegrać i znaleźć się na skraju załamania politycznego i gospodarczego, gdyż prowadziłoby to do niebezpiecznych scenariuszy'', takich jak ''implozja Rosji z nieprzewidywalnymi konsekwencjami dla Zachodu''. Innymi słowy europejski Okcydent znowu uratuje tyłek swej rosyjskiej kolonii, wybaczając Moskwie który to już raz w dziejach krnąbrność i ordynarne wyskoki, zwalając je na karb wpływów ''dzikiego Orientu''. Nie dotrze nigdy do tumanów, że budowanie wydumanej przez globalistów pokroju starego parcha Kissingera ''równowagi światowej'', za pomocą zbójeckiego parapaństwa jakim jest Rosja, to jak zaprowadzanie ładu posługując się niestabilnym umysłowo psychopatą. Szczególnie my wschodnioeuropejczycy winniśmy pamiętać trzeźwą refleksję naszego politycznego geniusza Mochnackiego, iż ''póki Rosja w Europie, nie masz Rzeczpospolitej!'', a temu właśnie sprzyjają stolice państw Zachodu jak Francja i Niemcy, z pomniejszymi typu Holandii włącznie. Dlatego niestety realny jest scenariusz kreślony przez Budzisza, że Ukraina wyjdzie z obecnej wojny jako państwo upadłe, teren katastrofy humanitarnej i gospodarczej, które Polska musi ratować nade wszystko we własnym dobrze pojętym interesie, a nie bośmy tacy sentymentalni ''romantycy''. Nie możemy bowiem pozwolić sobie na żadne ''splendyd izolejszyn'' o jakim bredzi Warzecha i jemu podobni, gdyż nie jesteśmy wyspą jak Brytole i żaden cholerny kanał ''lamansz'' nie oddziela nas od ''mas lądowych'' Eurazji, które lada moment zwalą nam się całkiem na łeb! Wszakże lekarstwem na to nie jest żadna ponadnarodowa struktura jak chce tego pan Marek, tylko porozumienie POMIĘDZY suwerennymi jak to tylko możliwe państwami Europy Wschodniej, zwanej błędnie z niemiecka ''środkową''. Pomijam już, że taki koncept godzi w nasze polskie interesa narodowe, ale nade wszystko stanowi co najmniej gruby nietakt wobec samych Ukraińców, którzy walczą przecież o zachowanie własnej ODRĘBNOŚCI od imperialnego, kolonialnego wręcz projektu ''ruskiego świata''. Ukraińscy żołnierze toczą bój z rosyjskimi najeźdźcami i bywa niestety giną w nim za swoją ojczyznę, a nie za wchłonięcie jej przez paneuropejską IV Rzeszę ''od Lizbony po Władywostok''. Nie przeczy to uporczywemu aplikowaniu Kijowa do struktur UE a daj Boziu i NATO, bo rzecz idzie o pozycję kraju zajmowaną w tychże sojuszach, o czym decyduje jego siła militarna i polityczna, a z tym jak na skromne środki jakimi Ukraińcy dysponują jest naprawdę całkiem nieźle i my Polacy moglibyśmy się od naszych wschodnich sąsiadów wiele pod tym względem nauczyć. Poza tym integracja na siłę obu państw, pomijając w ogóle na ile realna, uwikłałaby je tylko w absurdalne w obecnym trudnym położeniu spory, takie np. gdzie miałaby znajdować się siedziba tej ''wschodnioeuropejskiej Brukseli'' - w Lublinie dajmy na to, czy też Lwowie? itp. Jedyny właściwie sens jaki widzę w powołaniu takowej unii polsko-ukraińskiej to dokonanie nią wyłomu w paneuropejskiej ''osi zła'' Paryż-Berlin-Moskwa, wobec ich oporu przed przyjęciem doń na ludzkich warunkach Kijowa. No chyba, że Ukraina na powrót stanie się ''kondominium rosyjsko-niemieckim pod żydowskim zarządem powierniczym'', co zależeć będzie z kolei od kontry wobec tegoż i siły wsparcia udzielonej jej przez Waszyngton i Londyn. Do tego jednak, by wyrwać wschodniego sąsiada Polski z łap kacapów i prusactwa z francą na dokładkę, nie trzeba zaraz kopiować ich poronionych, niepotrzebnie zbiurokratyzowanych nadmiernie struktur. Lepiej na anglosaską modłę powiadam położyć nacisk na nieformalną integrację polityczną, gospodarczą, kulturową i militarną nade wszystko POMIĘDZY państwami regionu, zawiązaną pod auspicjami imperialnej ''talassokracji'' dającej im więcej swobody z racji swej morskiej natury od kontynentalnych potęg. Tym bardziej, że chylących się ku upadkowi jak Rosja, stąd zwyczajnie nie opłaca się stawiać na nie rozpatrując rzecz realistycznie w dalszej perspektywie.