Na wstępie wypada uprzedzić, że jakakolwiek jednostronna postawa wobec prezydentury Trumpa nie ma żadnego sensu, gdy uczynił on z niej dosłownie przedmiot spekulacji. Dlatego jedynie skończony tuman ''inwestujący'' oszczędności życia w kryptowalutę będzie pokładał w niej wszystkie swe nadzieje, ale też i całkiem ją odrzucał. Generalnie lepiej czerpać zeń profity, wszakże będąc gotowym i na straty, nie ma to więc nic wspólnego z jakowymś ''symetryzmem'' a tym bardziej udawanym ''niezaangażowaniem'', lecz stanowi jedyną możliwą strategię na czas politycznej dwubiegunówki. Tym bardziej kiedy Amerykanom najwidoczniej znudziła się już rola dobrych wujków dla Europejczyków, stracili do nich cierpliwość uznając, że skoro nie idzie po dobroci trzeba powrotu ''bad guya'' i jego ekipy groteskowych killerów, niczym z kreskówki o jankeskich prostakach. Zaprowadzana obecnie przez Trumpa kakistokracja, by nie rzec wprost KAŁOKRACJA służy więc za rodzaj politycznej lewatywy dla systemu, który zabrnął w ślepy zaułek i grozi mu stąd zawalenie pod własnym ciężarem. Tak w samych USA co i na arenie międzynarodowej, a czy lekarstwo nie okaże się tu aby trucizną dopiero czas pokaże. Jedynie biorąc powyższe zrozumiałą staje się histeria zachodnioeuropejskich liderów wywołana przemówieniami Hegsetha i Vance'a w Monachium. Bowiem w wojnie Rosji przeciw Ukrainie chodziło tak naprawdę o wypędzenie Amerykanów z Europy za cichym przyzwoleniem głównie Niemiec i Francji, by tak ustanowioną ''EuRosję'' uczynić trzecią globalną siłą między USA a Chinami. Kosztem Europy wschodniej, stąd dobrze iż na szczęście nic z tego nie wyszło, gdyż Polska skończyłaby wtedy jako niemiecko-rosyjskie kondominium pod wiadomym zarządem powierniczym, biorąc ilu to żydowskich podJUDzaczy wojennych zasiada na Kremlu ukrytych pod przybranymi nazwiskami typu Kowalczuk czy Kirijenko. ''Unijczycy'' więc chcieliby jak dotąd grzać się w cieple Ameryki, zarazem brużdżąc jej układami na boku z Rosją czy Chinami, stąd cały wrzask o rzekomą ''zdradę'' i dogadywanie się z Kremlem ponad ich głowami. Zupełnie bezsensowny, bo Trump z Putinem odstawiają jeno imperialne kabuki, dwóch dziadygów zabawia się w anachroniczny ''koncert mocarstw'' kosztem zachodnioeuropejskich elit, dowodzących tylko swej głupoty traktując ów teatrzyk serio. Nie sposób podejść doń poważnie pamiętając 1. jak niby Amerykanie mają zapewnić trwały pokój na Ukrainie, skoro właśnie jasno dali znać, że nie są w stanie gwarantować bezpieczeństwa reszcie Europy? 2. co takiego mogą przedłożyć Rosji, jeśli niemal wszystko czego ona potrzebuje ma Europa Zachodnia [ technologie, kapitały etc. ] i 3. bodaj najważniejsze: czymże to spłacą ich Rosjanie np. jakim sposobem pomogą USA pokonać Chiny, gdy nie starczy im nawet sił by zmóc Ukrainę? Spójrzmy prawdzie w oczy: Stanom Zjednoczonym Rosja potrzebna jest tylko jako ziejąca w Eurazji geopolityczna ''czarna dziura'', szerząc w niej przydatny im chaos i tyle. Przecież coś tak chwiejnego nie da żelaznych gwarancji, iż zablokuje Chinom dostęp w strategicznie ważny dla Jankesów rejon arktycznej Hyperborei, by owe nie mogły ich łupić rakietami dosłownie po łbie. Konieczna im stąd jest do jego zabezpieczenia nie tylko Grenlandia, ale i co najmniej północ Europy, przeto płynące zza oceanu wezwania do jej wojennej mobilizacji, jakim nie byłoby potrzeby, gdyby mieli całkiem ją porzucać. Podobnie co się tyczy twardego żądania przez Hegsetha realnych tj. zbrojnych gwarancji dla Ukrainy, nie zaś tylko jak dotąd głównie frazesów bez pokrycia i pomocy ''humanitarnej'', by uniknąć następnego ''Mińska 3.0''. Debile pokroju Otoki radują się zaś wizją nowego ''resetu'' akurat, gdy sczezł ład międzynarodowy umożliwiający takowe układy. Należy bowiem jasno to sobie uświadomić, że Amerykanie wraz z trumną Cartera złożyli do grobu swój ''prawoczłowieczyzm'', tym samym globalistyczna fasada instytucji typu ONZ traci na znaczeniu, a sprawczość polityczna powraca do państw i podmiotów pretendujących do ich miana.
Przekonała się o tym boleśnie nie tylko Rosja, ale równie upadły co ona Izrael ponosząc upokarzającą porażkę w starciu z Hamasem. Tym bardziej dojmującą, iż armia ''Gudłajstanu'' nie mogła jak dotąd tłumaczyć się rzekomym ''humanitaryzmem'', otwarcie już nie szczędząc kobiet ni dzieci masowymi bombardowaniami równo szkół czy szpitali. Przyznał to izraelski generał Giora Eiland, sam główny planista czystki etnicznej w strefie Gazy, wytykając główny błąd Satanjahu i jego żołdaków polegający na traktowaniu palestyńskich islamistów niczym terrorystycznej bandy, a nie struktury protopaństwowej jaką w istocie stanowi Hamas. Wprawdzie niezdolnej jeszcze toczyć regularnej wojny, ale do kierowania zdyscyplinowaną partyzantką owszem już tak - nie zrównuję tym samym obu przypadków, świadomy dzielących je różnic na tle politycznym, etnicznym, religijnym etc. do rzeczy podchodząc jeno by tak rzec ''technicznie'', jako potencjału sił i organizacji. Skoro więc sprawa Ukrainy ma być rzekomo ''przegrana'', to cóż dopiero mówić o Palestyńczykach bez własnego niechby upadłego państwa ni armii?! Pierdolenie Trumpa o ''bliskowschodniej rivierze'' na ruinach Gazy dowodzi tylko jego bezradności w radzeniu sobie z nimi, bo nawet realizacja owego poronionego planu rozjątrzy jeszcze sprawę. Generałom egipskiej junty musiałoby paść na łeb, by wzmacniać u siebie zbrojne skrzydło wrogiego im Bractwa Muzułmańskiego, a ową rolę pełni de facto Hamas. Z kolei nie po to jordańscy monarchowie onegdaj zrobili Palestyńczykom z dupy ''czarny wrzesień'', aby teraz ryzykować zmajoryzowanie własnego kraju masowym napływem takowych nachodźców. Izraelscy durnie deportacjami arabskiej ludności ze strefy Gazy czy Zachodniego Brzegu zyskaliby tym sposobem u granic realne palestyńskie państwo, jeśli więc ktoś żywi niepotrzebne zupełnie kompleksy wobec jakoby ''inteligencji'' Żydów, wystarczy mu dla ich wyzbycia się przyjrzeć działaniom Satanjahu i jego gangu zbrodniczych głupków. Wątpliwe również, by zazdrośni o władzę Saudowie wykroili skrawek choćby swego terytorium palestyńskim Arabom, gdyż daliby wtedy zachętę do podniesienia buntu miejscowym szyitom, oraz innym grupom dysydenckim w kraju. Zresztą na miejscu Izraelczyków nie radowałbym tak pożal się ''planem Trumpa'', bowiem jego realizacja uczyniłaby współwłaścicielami ich ''świętej ziemi'' tychże wahhabitów wraz z bogatymi emirami znad Zatoki Perskiej. Z którymi to spółkę trzyma żydowski zięć amerykańskiego prezydenta, pragnący na ruinach Gazy powtórzyć numer ze zbrodniczą deweloperką Putina w zgruzowanym przez jego wojska Mariupolu, a to już lepsza dla kibucników wieczna napierdalanka z palestyńskimi dżihadystami. Albowiem dowodzi to, że Izrael może dalej istnieć jedynie jako żydowski ''wilajat'' przy islamskiej ''ummie'', co przyznaje poniekąd sam Netanjachuj, próbując wraz z Trumpem agresywnie wymóc na muzułmańskich sąsiadach realne gwarancje bezpieczeństwa z ich strony. Obaj w gruncie rzeczy niczym innym się nie zajmują, jak wbijaniem koszernego implantu tak głęboko w arabską dupę, aby nie dało się go już z niej usunąć:))). Żywię więc skromną nadzieję, iż obserwujemy jeno ''łabędzi śpiew'' izraelskiego lobby w USA, inaczej Stanom Zjednoczonym konieczna będzie druga wojna o niepodległość tym razem spod jego okupacji. Owej insurekcji zaś przewodzić będą zapewne amerykańscy Żydzi, z których większość jest wroga Trumpowi, mimo a może właśnie przez jego poparcie dla Izraela, za którym stoją głównie protestanccy syjoniści. Gotowi z chorego uwielbienia dla żydowskiego parapaństwa sprowadzić nań zagładę, byle tylko przyspieszyć powrót Jezusa na Ziemię [ z planety Kolob, jak dodaliby mormoni ]. Rad bym stąd wywiedzieć się od ''neoreseciarzy'' czemuż to serio liczą, że USA zawrą trwały pakt z Rosją niechby kosztem Ukraińców, skoro wyraźnie nie są one nawet w stanie skutecznie spacyfikować Palestyńczyków bez własnego państwa ni armii?
Bowiem owi ''kremlinofile'' zdają się nie pojmować, iż Ukraina trwa nie tyle dzięki co raczej wbrew Zachodowi. Na dowód odsyłam choćby do dalekiej od hagiografii książki o Zełeńskim, czego świadectwem już sam jej tytuł: ''Showman'' [ acz właściwie to komplement po obiorze Trumpa, który zwyciężył ponownie opowiadając na wiecach wyborczych sprośne facecje o wielkich kutasach, tańcując przy tym niezgrabnie do pedalskiego disco ]. Wspomina się tam o presji, jaką podczas monachijskiej konferencji niemal w przeddzień rosyjskiej inwazji wywierali zachodnioeuropejscy liderzy na ukraińskim przywódcy, żądając odeń wprost aby skapitulował przed ultimatum Kremla. Dyplomatyczna reprezentacja USA zaś pod przewodem samej Harris cisnęła Zełeńskiego i jego ekipę, by przyznali zagrożenie zbrojnym najazdem Moskali, zarazem odmawiając nałożenia sankcji czy podjęcia innych środków prewencji, co Ukraińcy odebrali jako pośrednie wymuszenie na nich poddania się Rosji. Najgorszy cyrk zaczął się jednak już po rozpętaniu przez Putina tzw. ''specoperacji'': Załużny wkurwiony zerwał łączność ze swym amerykańskim odpowiednikiem gen. Milley'em, bo na monity o rozpaczliwie brakującą ukraińskiej armii broń ów odpowiadał, że wywiad Pentagonu raportuje mu, iż niczego jej pod tym względem nie zbywa. Podobnie zresztą działo się i wcześniej - Trump jeszcze za swej pierwszej kadencji próbował wykorzystać Ukrainę do skompromitowania i tak mocno skorumpowanej familii Bidena, ten zaś z kolei jako wiceprezydent Obamy nawoływał w Kijowie miejscowe władze do usankcjonowania mińskiego dyktatu tj. faktycznego zaboru części terytorium kraju przez Rosję. Nie dziwota, iż naukę jaką Zełeński stąd wyciągnął to ''nie ufać nikomu'', bo ''w polityce są same niewiadome'' i każdy jej uczestnik ''myśli jedynie o własnych interesach''. Dlatego państwo jak Ukraina fatalnie zakleszczone między Stanami Zjednoczonymi, Rosją a Chinami musi ''ostro manewrować'', aby samemu ''nie zostać zmiażdżonym'' [ cudzysłowy za cytatami z rzeczonej książki ] - lekcja, jakiej i Polska winna się uważnie przypatrywać wyciągając z niej odpowiednie dla siebie wnioski. Przede wszystkim, iż niczego nam nie da kurczowe czepianie się cudzych portek, ni paniczne chowanie we własnym tyłku, dla przetrwania zaś konieczna jest maksymalna jak się tylko da suwerenność, nawet jeśli paradoksalnie wymaga ona współdziałania z różnymi okresowymi ''sojusznikami''. Gotowymi wszakże ubić przy tym własny interes, stąd jeśli ktoś posądza ukraińskie przywództwo o naiwność jakoby wobec Zachodu, lub uczynienie się jego li tylko biernym narzędziem, dowodzi jedynie kompletnego niezrozumienia sytuacji panującej u naszego wschodniego sąsiada. Wspomniany już Załużny nie kryje nawet, iż czerpał z rosyjskiej doktryny wojennej, stosując ją wraz z Syrskim bodaj skuteczniej od samych kacapów obróciwszy przeciw nim ich własne strategie. W czym niewątpliwie mocno pomogło studiowanie przez ostatniego wespół z nimi na elitarnej uczelni dla radzieckich oficerów w Moskwie, albowiem Rosjanie obrali sobie najgorszego możliwego wroga, gdyż tak bardzo pod wieloma względami im podobnego [ acz nie zakłada to żadnego ''symetryzmu'', ni równego rzekomo barbarzyństwa walczących na Ukrainie stron - akurat tego uczciwie nie można rzec ]. Niemniej bezwzględność cechuje obu, Załużny więc bez ogródek deklaruje na kartach omawianej pracy konieczność zabijania w obronie swego kraju. Od siebie dodam: jeśli nie wprost, to wspierając jak się da tych, co gotowi czynić to w naszym imieniu, bowiem wojna na Ukrainie nie stanowi żadnego ''ekscesu'', lecz zapowiedź brutalnych realiów w jakich przyjdzie nam [wy]żyć. Dlatego silna armia i takież państwo są niezbędne Polsce niezależnie, czy zasrana Rosja nas zaatakuje lub nie, w dobie nierządu światowego i narastającego z każdym dniem planetarnego chaosu. Wprawdzie niczego to nie gwarantuje, los II RP najlepszym dowodem, ale kiedy nadciąga dziejowy sztorm lepiej mieć niechby chybotliwą krypę, niż liczyć na ocalenie rzucając się samemu wpław na wzburzone wody, lub ślepo ufać cudzej pomocy, bo to świadczy już tylko o wprost straceńczej głupocie.
Jedynie więc skończony dureń oczekiwać może zaprowadzenia przez Trumpa ''wiecznego pokoju'' na Ukrainie, a tym bardziej jeszcze Bliskim Wschodzie, nie sądzę też aby to było jego prawdziwym celem. Całe owo neoimperialne kabuki powtórzę, jakie odgrywa wespół z Putinem stanowi w istocie negocjacje USA z Chinami ponad głowami Rosji i zachodnich Europejczyków dowodząc im, że Amerykanów również stać na podobne nieczyste zagrania co przez nich stosowane. W gruncie rzeczy ciekawe tu jest tylko, że Kreml na to poszedł może także licząc, że postraszy tym ''unijczyków'' a pośrednio i Chiny? Przy czym w przeciwieństwie do Amerykanów zdecydowanie bardziej zależy mu na Niemcach i reszcie zachodniej Europy, stąd odpalił na dniach jednego z głównych doradców Putina, niejakiego Aleksandra Łosiewa. Typ zasłynął przebiciem memicznych już ''2-3 dni'' za jakie rosyjskie wojska miały zająć Kijów grożąc, że dokonają one tego... w półtorej godziny! Dziś nie jest takim ''optymistą'', za to na dniach odkrył przysłowiową Amerykę, iż Chiny dostarczają komponenty do produkcji dronów bojowych nie tylko Rosji, ale i Ukrainie. Oburzał się stąd w kacapskich mediach na niedawne uroczyste obchody chińskiego Nowego Roku w Moskwie i włazidupstwo Zacharowej oficjalnie składającej z tej okazji życzenia po mandaryńsku. Jawiło mu się to kpiną z rosyjskich żołnierzy masowo zabijanych dronami, zaś samą kulturę Chin uznał za marną i obcą dla Rosjan. Generalnie zresztą kremlowski agitprop jest wyjątkowo tępy, każe nam on bowiem dzisiaj wierzyć, że jeszcze do niedawna wedle niego ''upadła Ameryka'' teraz będzie niby to dzielić świat z rzekomo ''wielką Rosją''! Wszystko zaś dlatego, iż Putinowi i jego wojskom dosłownie pali się dupa, rosyjskich żołnierzy na froncie mogłyby nie tyle zdziwić co mocno wściec brednie o tym jakoby Ukraina ''przegrywa''. Owszem, dla jej armii to również nie jest spacerek, ale nacierająca kacapia ponosi znacznie większe straty, powiększane jeszcze stosowanymi przez Moskali ludobójczymi metodami walki rodem ze stalinowskich ofensyw. W każdym razie żadnego poczucia triumfu nawet u Rosjan wspierających wojnę nie ma, góruje za to przytłaczająca świadomość ceny ofiar, jaką następują wątpliwe ''sukcesy'' ich wojsk, a takoż narasta gorzki zawód niby to własnym państwem, w istocie zaś służącym jeno interesom kremlowskiej władzy. Bowiem ochoczo rzucając się ku rzekomym ''negocjacjom'' z Amerykanami dowiodła tylko, że desperacko łaknie uznania przez Zachód a całe to jej pieprzenie o zwrocie ku Azji i ogólnie ''globalnemu Południu'' było wyłącznie nędznym łgarstwem. Rosja nie może istnieć inaczej jak tylko kopia Okcydentu, której znamieniem przynależności doń jest despotyzm, czego dowodzi długi szereg władających nią tyranów. Iwan Groźny, Piotr I, caryca Katarzyna [ skądinąd Niemra ], Stalin, wreszcie Putin - wszyscy modernizatorzy kraju na zachodnią modłę i masowi zbrodniarze. Lewacy objawiają Izrael ''projektem kolonialnym'' Zachodu, ale owo pojęcie jeszcze bardziej tyczy samej Rosji, dlatego też oba kraje czeka podobny los i nie przetrwają w dłuższej perspektywie przynajmniej o takiej postaci jak dotąd. Raz, że kończy im się renta dziejowa po Hitlerze na jakiej oparły swą legitymizację, budując kapitał polityczny czy to ''Holocaust Industry'', to znowu dosłownie opętańczego kultu ''pabiedy''. Oba zaś są związane nierozerwalnie z najnowszymi dziejami coraz bardziej marginalnej Europy, na Azjatów czy tym bardziej Afrykanów to już niezbyt działa, a też i nieuchronnie odchodzi w przeszłość. Nade wszystko jednak Izrael i Rosja, jako hitlerowsko-stalinowskie bękarty totalitaryzmów XX wieku, tudzież relikty zachodniego kolonializmu skazane są na zagładę w ich obecnej formie wraz z implozją Okcydentu. Padł on bowiem ofiarą własnego sukcesu, gdy stworzony przez USA w trakcie ''zimnej wojny'' liberalny ład gospodarczy objął po tzw. ''upadku komuny'' nie tylko kraje b. ZSRR, ale i nawet post-maoistowskie Chiny. Szczególnie ostatnie stanęły mu kością w gardle, mówiąc obrazowo to jakby majtki o standardowych rozmiarach białej kobiety, czy tym bardziej Azjatki naciągnąć na pupę Murzynki, musiało więc trzasnąć:). Wreszcie Rosja popełnia dokładnie ten sam błąd co Izrael wobec Palestyńczyków, nie uznając w Ukrainie państwa a samych Ukraińcach narodu, przeto uniemożliwiając sobie odniesienie pełnego zwycięstwa jednakim lekceważeniem przeciwnika.
Oba kraje wpadły w pułapkę anachronicznego zupełnie imperializmu, podobnie zresztą co Trump nie ukrywający wcale, że jego zamiarem jest powrót Stanów Zjednoczonych epoki przełomu XIX/XX wieku, gdy dopiero nabierały one mocarstwowego charakteru coraz bardziej panosząc się w Ameryce Łacińskiej, na Karaibach a nawet Oriencie. Żywi przy tym złowrogi dlań podziw ówczesnego prezydenta USA Williama McKinleya, bo ledwie w pół roku po inauguracji swej drugiej kadencji odjebał go polski anarchista Leon Czołgosz... Tak się zaś składa, że antytrumpowej insurekcji w mediach elektronicznych przewodzi obecnie dwóch amerykańskich lewaków polskiego pochodzenia: Kyle Kulinski i Ian Kochinski znany tudzież jako Vaush. Nie twierdzę, że któryś z nich powieli zaraz ''wyczyn'' towrzysza Leona, ale ktoś w podobie czemu by nie? Na szczęście dla Trumpa historia, wbrew znanemu do urzygu frazesowi, zwykle nie powtarza się nawet jako farsa i bardzo dobrze, gdyż utorowałoby to drogę ku władzy bubkowi Vance'owi i dopiero wtedy nastałby horror! Wszakże rzecz tyczy również polityki obecnej amerykańskiej administracji niepomnej jakby, iż czasy kiedy można było posłać kanonierki na drugi koniec świata, by przywołać ''dzikusów'' do porządku minęły zdaje się bezpowrotnie. Na szczęście dziś można już relatywnie tanim kosztem spuścić powietrze z różnych dętych mocarzy, dlatego gdyby Trump i jego banda niewydarzeńców okazali się na tyle durni, by nie w interesie USA a Izraela ruszyć na wojnę z Iranem, wypada życzyć im zebrania takiego samego wpierdolu co putinowska Rosja na Ukrainie. Epoka imperiów i supermocarstw przepadła ze szczętem - jakichkolwiek, Chin również coby tam sobie Bartosiak i wyznawcy jego sekty nie roili, dlatego żadnej ''nowej Jałty'' którą straszą nie będzie. Przyznają to poniekąd sami Amerykanie, szukając teraz na gwałt nie tyle ślepych wykonawców swej woli co pełnomocników, gotowych wziąć na siebie część odpowiedzialności i ponieść ryzyko w zamian za pewne koncesje i profity. Trump więc testuje różne warianty stosując chamską presję i próbując choćby narzucić iście kolonialne warunki Ukrainie, jakby była jakimś drugim Haiti czy Panamą. Skądinąd Polska także może rychło doświadczyć tego na własnej skórze, bo nie sądzę by akurat równie filoizraelska prezydencja odpuściła sobie kwestię żydowskich roszczeń do prawnego kuriozum, jakie stanowi rzekome ''mienie bezdziedziczne'', tak jeno przestrzegam. Trzeba nam więc być gotowym na twarde negocjacje z Amerykanami, a póty co tego nie widzę obserwując jedynie skomlenie Tuska i jego żałosne tyrady pod adresem Trumpa, tudzież nędzne włażenie mu w zad części PiS [ acz sam prezes dał tu przykład godnej naśladowania rezerwy ], wreszcie coraz śmielsze zerkanie ku Rosji przez Kucfederatów, jakby po tym co odpierdoliła na Ukrainie można było jeszcze żywić złudzenia do jej wiarygodności. W kontrze do wymienionych ośmielam się zaś postawić za wzór... syryjskich islamistów, jacy tocząc boje nie tylko z wojskami Asada oraz ich rosyjskimi czy irańskimi sojusznikami, ale też krwawe potyczki z protureckimi siłami na miejscu wywalczyli sobie autonomiczną i bardziej partnerską relację z Erdoganem. Nie są więc bynajmniej żadnymi jego ''najmitami'', prędzej już Kataru a i to jest on zbyt słaby, by zajmować równie hegemoniczną pozycję wobec nich co Iran przy Hezbollahu. Oczywiście nie mówię, że Polska ma zaraz otwarcie wojować z Amerykanami, idzie mi jedynie by na celowo ''egzotycznym'' dla nas przykładzie tym ostrzej ukazać pewną postawę daleką od czołobitności wobec sojuszników. Dlatego życzyłbym sobie od premiera RP, by zamiast wchodzić w głupie utarczki słowne z Trumpem i jego ludźmi przedłożył im konkretną ofertę, zarazem stawiając przy tym twarde warunki tyczące pewnych koncesji, transferu technologii i kapitału w zamian za poniesione ryzyko. Dokładnie jak uczynił to Zełeński waląc ściemę o niebotycznych bogactwach jakie kryć ma ukraińska ziemia, mimo iż jak pisałem uprzednio tamtejsze złoża strategicznego litu nie robią szału nawet w europejskiej skali, zaś wartość reszty kopalin jest oględnie zowiąc mocno przeszacowana. Nieważne, bo dzięki temu Trump będzie mógł z kolei wciskać ciemnotę sekciarzom MAGA jaki to ''dil stulecia'' tym samym kręci, skoro opchnął im shitcoina na grube miliardy dolarów tego niby nie dokona stary oszust? Rzecz jasna swym zwyczajem podbił stawkę próbując narzucić Ukraińcom iście kolonizatorskie warunki dalszej pomocy zbrojnej, a gdy posłali go za to w chuj jak należało, jął wywierać na Zełeńskim chamską presję. Wszakże dla ukraińskiego przywództwa jako się rzekło nie pierwszyzną są podobne zachowania ze strony butnych Jankesów, stąd nie dało się im sprowokować taktownie, lecz stanowczo dając do zrozumienia, że Trump jest zdziadziałym idiotą ulegającym bezwolnie rosyjskiej dezinformacji i tyle. Naiwnością jest zaś sądzić, iż jeśli Polska będzie wobec niego czołobitna ominie ją podobna furia, jeszcze usłyszymy z jego strony, że jakoby ''pomagaliśmy Hitlerowi mordować Żydów kolaborując masowo z III Rzeszą'', jeśli nie przystaniemy na umowne ''447''. Z tak jadowitymi parchami u boku Trumpa jak Stephen Miller to niemal pewne, radzę stąd być gotowym szczególnie krajowej prawicy życzeniowo i entuzjastycznie nastawionej do obecnej amerykańskiej prezydencji, by później nie histeryzować o ''zdradzie'' i tym podobnych - a czego się niby spodziewać od stronnictwa ''Israel first!''?
Bierzmy pod tym względem przykład ze wspomnianego już Kataru, jaki zmógł zaprowadzoną przez Saudów i Zjednoczone Emiraty blokadę kraju, początkowo ze wsparciem Trumpa za czasu jego pierwszej kadencji. Walnie przyczynił się do tego szyicki Iran, z którym katarscy władcy dzielą złoża gazu utrzymując przy tym dobre kontakty, mimo iż są wahhabickimi monarchami na wzór potężniejszego arabskiego sąsiada i głównego wroga zarazem. Trump zaś jak to on dał się w końcu przekupić emirom zamówieniami amerykańskiej broni na ciężkie miliardy dolarów, grubo ponad potrzeby małego państwa znad Zatoki Perskiej, byle tylko udobruchać jankeskiego gbura. W ogóle Katar może robić za ''mokry sen'' wszystkich wyznawców ''polityki wielowektorowej'', bowiem udzielając schronienia przywództwu Hamasu gości zarazem na swym terenie strategiczną bazę wojsk USA i jest ich ''największym sojusznikiem poza krajami NATO'' wedle słów samego Bidena. Dzięki temu sprytnie unika zarzutów o ''zdradę'' jakoby świata muzułmańskiego ze strony islamistów, sprawując nad nimi protektorat co też pozwoliło mu odegrać kluczową rolę w ostatnich negocjacjach z Hamasem o zawieszenie broni w strefie Gazy. Sądzę również, że dobre relacje z Iranem pozwoliły Katarowi skłonić ajatollahów, by porzucili Asada pozbawiając tym samym Izrael pretekstu do bezpośredniej konfrontacji [ tym bardziej, gdy jak teraz już wiadomo syryjski despota po kryjomu współpracował z syjonistami ]. Czy jednak zaradzi to ewentualnej amerykańskiej agresji dopiero się okaże, bo z takowym ''judeokrzyżowcem'' jak Hegseth na czele Pentagonu nie jest to wcale przesądzone. Inna sprawa, że jest on tylko posłusznym wykonawcą woli Trumpa i to od niego, oraz stojącej za nim frakcji amerykańskiego ''deep state'' będzie zależeć ostateczna decyzja w owej kwestii. Wreszcie Katar doświadczywszy na własnym przykładzie agresji potężniejszego sąsiada uważającego go za ''państwo teoretyczne'', gdy w połowie ostatniej dekady zeszłego stulecia Saudowie usiłowali podporządkować bogaty w zasoby emirat, wespół z podobnie straumatyzowanym przez Saddama Kuwejtem najbardziej ze wszystkich krajów Zatoki Perskiej wspierają Ukrainę w walce o zachowanie suwerenności. Oczywiście ma to swe granice i oba rządy podobnie jak reszta państw regionu nie przyłączyły się do zachodnich sankcji na Kreml, sami Katarczycy zaś pozostawili swe udziały w Rosniefti co wszakże nie przeszkadza im konkurować bezwzględnie z Moskalami, jako potężny eksporter skroplonego gazu stając się jednym z głównych beneficjentów zmniejszenia dostaw rosyjskich surowców do Europy. Pomogli też wespół z Turkami syryjskim islamistom pogonić marionetkę Putina, tak że nawet jeśli wojska jego pozostaną na Bliskim Wschodzie będą trwać jedynie z łaski tych sił, jakie dopiero co zwalczały jako terrorystów i jak widać daremnie. Dlatego Zełeński na długo przed ''specoperacją'' zadzierzgnął ścisłą więź z Katarem, w kontaktach ze światem islamu szukając jednej z dróg ujścia fatalnego zakleszczenia swego kraju między Rosją a Zachodem. Bo też i ów emirat stanowi pouczający dowód zasobnego, lecz słabego instytucjonalnie państwa żyjącego w cieniu silniejszego sąsiada, stwarzającego dlań zagrożenie paradoksalnie przez swe polityczne i cywilizacyjne pokrewieństwo, co kompensuje ono sobie szukając oparcia w szerokiej strefie wpływów tak wśród radykałów muzułmańskich, co i potęg Okcydentu a nawet strategicznie ważnych krajów Europy Wschodniej. Wykorzystując w tym celu nie tylko bogactwo ufundowane na handlu surowcami, ale i masową broń medialnego rażenia jakiej rolę pełni należąca doń ''Al Jazeera'' - bodaj najlepsza dziś stacja informacyjna na świecie, przy której jakiś tam Fox News może spierdalać. Wprawdzie Polska nie ma takiego pola manewru wobec Rosji co Katar, ale za to jego wroga relacja z Saudami i sposoby radzenia sobie z ową trudną sytuacją mogą posłużyć nam tu za wzór, oczywiście w bardzo ogólny sposób uwzględniając tamtejszy kontekst niemożliwy do przeniesienia w europejskie warunki.
Łącznikiem wszakże może stać się Turcja z jaką rzeczony emirat ściśle współpracuje, tak korzystając z obecności jej wojsk na swym terytorium, co pospólnie wspierając syryjskich dżihadystów w obaleniu Asada i przejęciu po nim władzy. Zełeński stąd udał się do Erdogana z oficjalną wizytą akurat, kiedy u konkurujących z Ankarą o prymat świata islamu Saudów odchodziła parodia ''koncertu mocarstw'', gdzie Jankesi błaznowali wespół z Moskalami. Korzystając z okazji turecki przywódca, mający niełatwe relacje z Amerykanami głównie na tle palącej dlań ''kwestii kurdyjskiej'', zapewnił ostentacyjnie prezydenta Ukrainy o swym niezłomnym wsparciu dla jej integralności terytorialnej, popierając zarazem członkostwo w NATO wbrew obecnej polityce Waszyngtonu. Rzecz jasna bez złudzeń, Erdogan współpracuje również z Rosją potrzebując jej jako regionalnej przeciwwagi chroniącej przed popadnięciem w całkowitą zależność od Zachodu. Niemniej także nie może dopuścić, by zdominowała ona kluczowy dla Turcji rejon Morza Czarnego, a pod tym względem zachowanie suwerenności Ukrainy pełni nieocenioną wprost rolę, swoje robi też rywalizacja o Azję Centralną poprzez budowaną pod auspicjami Ankary ''wspólnotę turańską'' państw owego regionu. Nade wszystko jednak skoro Amerykanie mają znacząco ograniczyć obecność wojskową w krajach Paktu Północnoatlantyckiego, Turcja stanie się wiodącą siłą militarną NATO w Europie posiadając wtedy największą armię spośród wszystkich tworzących ów sojusz. Wówczas to nie ona będzie zabiegać wiecznie o względy UE jak dotąd, lecz na odwrót - jej przywództwo starać się usilnie o dobre relacje z kluczowym dla własnego bezpieczeństwa państwem, acz po tym co jego władze odstawiły podczas ''nachodźczego kryzysu'' rzecz jest mocno dyskusyjna. Wszakże innego wyjścia nie ma, o czym wiedzą doskonale choćby Włosi na dniach puszczając wolno libijskiego zbrodniarza wojennego wbrew wyrokom międzynarodowego trybunału, byle zabezpieczyć się przed masowym napływem niechcianych migrantów, tudzież zapewnić strategiczne surowce dla swej gospodarki czerpane z północnej Afryki. Zełeński więc dobrze czuje pismo nosem zmierzając w podobnym kierunku, obierając przy tym naturalną dla swego kraju strategię. Przypomnę bowiem, iż jeszcze celem Chmielnickiego było powołanie ruskiego państwa niezależnego nie tylko od Rzeczpospolitej, ale i Rosji za to pod protektoratem osmańskiej Turcji. Dopiero gdy okazało się, że nie mogła ona wesprzeć go zbrojnie uwikłana wtedy ciężko w trwającą blisko dwie dekady wojnę z Wenecją, kozackie przywództwo zwróciło się ku caratowi acz pod pewnymi warunkami, jakie z czasem Moskale oczywiście złamali. W każdym razie powinno być teraz już oczywistym, iż dla Polski Ukraina jest bramą ku Eurazji, podobnie zresztą co Turcja i bez ułożenia relacji z tymi co tu kryć trudnymi partnerami nie ma co marzyć nawet o zbudowaniu nowej architektury bezpieczeństwa, kluczowej w obliczu ostatecznego rozpadu euratlantyckiej struktury przynajmniej w jej dotychczasowej postaci. Na szczęście nie jesteśmy w tym odosobnieni i możemy skorzystać z doświadczenia Brytyjczyków, tworzących swą odmianę ''anglo-eurazjatyzmu'' wbrew dogmatom ''gejopolityki'' przeciwstawiającym ląd morzu. Pod żadnym pozorem nie należy utożsamiać tego z nową odsłoną wyspiarskiego imperium, gdyż powtarzam czas takowych bezwzględnie minął, prędzej widząc w tym rodzaj strefy wpływów na wzór budowanej przez Katar, jaki zresztą wchodzi również w jej zakres. Rzeczony emirat bowiem łączą z Londynem i samą brytyjską monarchią doskonałe relacje, podobnie jak Turcję oraz wspieraną przez nią ''panturańską'' wspólnotę państw Azji Centralnej, a takoż bliskowschodni Szaam czyli ''wielką Syrię''. Drugim zaś sposobem wyspiarzy dla obejścia blokady kontynentalnej na wejściu do Eurazji, tworzonej przez Francję wespół z Niemcami, jest ''droga północna'' wiodąc od Skandynawii poprzez państwa bałtyckie i Polskę ku Ukrainie, czyli to co obejmuje z grubsza anachroniczne już miano ''Międzymorza''. Dość mylne skoro stanowi integralną część znacznie szerszego ''eurazjatyckiego commonwealthu'' zawiązanego pod auspicjami Londynu, gdzie wszakże Wielka Brytania pełni rolę jeno zwornika owej luźnej i niesformalizowanej struktury, odpowiadającej przeto anarchicznym stosunkom panującym między tak diametralnie często różnymi państwami jak Syria czy Norwegia. USA najwidoczniej również zmierzają w podobną stronę, a więc skoro umarł euratlantyzm niechże żyje nam angloeurazjatyzm!
Inaczej nie idzie w dobie posteuropejskiej już Ameryki, jakiej zwiastunem była jeszcze prezydentura Obamy. Dlatego niezrozumiałą jawi się obecna histeria i zdumienie, przecie co Mulat zaczął to ''old white nigga'' Donald T. kończy, było czasu od cholery się przyzwyczaić. Kto nosi zupełnie niepotrzebną żałobę po ''białej anglosasko-nordyckiej Ameryce'', powinien wyleczyć się patrząc na jej żywy relikt za jaki robi Pete Hegseth. Typowy za oceanem protestancki syjonista, dla którego Europa to ''polityczny skansen'' rzekomo ''skazany na islamizację'', za to Izrael stanowi wzorzec zmilitaryzowanego społeczeństwa, jakim pragnąłby widzieć swój kraj. Dlatego w jednym z podcastów jeszcze przed oficjalną nominacją parokrotnie zarzekał się, iż nie chciałby aby jego syn ''umierał za Donbas'' - a kto niby tego odeń wymaga? - lecz ani razu w podobnym kontekście nie wymienił wzgórz Golan. W zaczadzonym łbie owego syjonokrzyżaka Gudłajstan jawi istnym przedmurzem syfilizacji judeołacińskiej, zaś kibucnicy i handełesy pojebali mu się z rycerzami krucjat! Co gorsza mimo względnie jeszcze młodego wieku ZSRR nadal dlań istnieje, a jego rolę pełni Rosja skoro jak raczył się był wyrazić Putin atakując Ukrainę szedł jakoby tylko ''po własne g...''. Facet stanowi kwintesencję zła drugiej prezydentury Trumpa jako libertariański syjonista, gdyż po służbie w armii zatrudniła go fundacja braci Koch, żydowskich miliarderów pełniących rolę Sorosa dla rozwolnościowców. Nie będę się za to czepiał jego osobistych występków, bo ostatecznie co to za żołnierz, który nie lubi bab i wylewa za kołnierz? Acz skoro jest zeń ''seryjny monogamista'' winien przejść na islam a najlepiej twardy mormonizm, gdyż muzułmanie mają limit czterech żon [ więc jeszcze trochę mu brakuje ], ''święci dni ostatnich'' zaś nie, przynajmniej w odłamach wiernych posłaniu Josepha Smitha. Podobnym Hegsethowi spierdoleńcem jest mianowany przez Trumpa ambasadorem w Izraelu Mike Huckabee, nawiedzeniec mówiący o okupowanym Zachodnim Brzegu nie inaczej jak ''Judei i Samarii'', wedle którego żyjących tam Palestyńczyków winien czekać los biblijnych Amalekitów. Tyle może co się tyczy odchodzącej w przeszłość Ameryki białych protestantów, entuzjastycznie wspierających mordowanie arabskich chrześcijan przez ''naród wybrany'', bo tak im zryła łby dosłowna lektura ''Pisma Świętego'' i fanatyczna wiara w ''Słowo Boże''. Natomiast zapowiedzią posteuropejskich już USA w nowej administracji Trumpa jest Tulsi Gabbard - nie Hinduska, za jaką zwykle wielu mylnie ją bierze a hinduistka. Córka katolickiego Samoańczyka i białej protestantki, których na krysznaicki wisznuizm nawrócił biały guru z Hawajów Chris Butler. Potomek z kolei kontrkulturowego lewaka, co intrygujące żywiący odrazę do pederastów winionych przezeń za ''seksualne bestialstwo'', jednym słowem pełna egzotyka z polskiej perspektywy. Również polityczna, gdyż Butler założył sektę mocno zaangażowaną w życie publiczne, co dało zaczyn działalności samej Gabbard. Z racji szerzonej przez nią prorosyjskiej chujni i admiracji dla Asada sporo osób upatruje w niej agentkę Kremla, wszakże jeśli już bardziej można by mówić tu o kreaturze indyjskich służb wywiadowczych. Tulsi bowiem w pełni popiera władający obecnie subkontynentem, wrogi islamowi hinduski szowinizm Narendry Modiego, któremu to składała oficjalne wizyty jeszcze dobrych parę lat temu i jako pierwsza w dziejach USA kongresmenka została zaprzysiężona składając ślubowanie nie na Biblię, Torę czy nawet Koran lecz Bhagawadgitę - świętą księgę hinduizmu. Oto więc jak w praktyce pod rządami Trumpa Ameryka ''ponownie staje się wielką'', powracając do swych ''judeochrześcijańskich korzeni'' [ w sumie dobrze patrząc na osobników pokroju Hegsetha czy Huckabee, ale jak widać żadna to dla nich alternatywa ]. Ciekawe iż teraz hinduistka będzie przynajmniej formalnie [ oby ] kontrolować amerykański wywiad, zaś Hindus stanie na czele wewnętrznej bezpieki USA, jakiej rolę pełni z grubsza FBI, więc jeśli już nie tyle ''ruskimi agentami'' w nowej amerykańskiej administracji bym się tak przejmował. ''Żonę prowadzącą'' z Indii posiada również Vance...
...ultrakatolik niby, acz konwersja do nowej konfesji nie za bardzo mu się przyjęła, skoro nadal pierdoli jak protestancki syjonista jeśli idzie o Izrael. Nieba by mu przychylił i wszelką broń z arsenałów US Army posłał na pomoc bez jakichkolwiek limitów, zupełnie co innego zaś dlań Ukraina i nawet fakt pozostawania tam u władzy przedstawiciela ''narodu wybranego'' jakoś do niego nie przemawia. Najwidoczniej w optyce Vance'a Żyd ma znaczenie tylko siedząc na ''ziemi świętej'', poza nią traci chyba wszelką wartość i stąd można go pewnie ''utylizować''. Dlatego o ile mowie Hegsetha w Monachium zarzucić można jedynie, iż o wartości politycznego realizmu śmie pouczać typ ślepo zapatrzony w Gudłajstan, tak wyłączną zaletą wygłoszonego tamże przemówienia amerykańskiego wiceprezydenta było wkurwienie Niemców i ogólnie wszelkich ''unijczyków''. Może i nabrałbym się na jego ''wolnościową'' i ''konserwatywną'' retorykę, gdyby nie świadomość, że posługuje się nią zakłamany skurwiel nawołujący do relegowania z uczelni niemiłych mu antyizraelskich demonstrantów. Nie to, abym specjalnie przeżywał sprawę Palestyńczyków, ale po co Vance bluźnierczo wyciera sobie gębę cytatami z Jana Pawła II apelując o tolerancję wobec odmiennych poglądów, kiedy sam postępuje zupełnie wbrew głoszonym tu hasłom! Kogo ma na myśli mówiąc o ''represjonowanych'' przez unijne elity - może Andrew Tate'a, muzułmańskiego alfonsa wyzyskującego bezlitośnie wschodnioeuropejskie kobiety, idola wszelkich stulejarzy w którego sprawie lobbował ostatnio u władz Rumunii trumpowy pedał Richard Grenell? Vance'a oburza unieważnienie w tymże kraju niedawnych wyborów prezydenckich - owszem, sprawa cuchnie ale bronić nie ma kogo, bo ów ''antysystemowy kandydat'' o jakiego idzie to agent globalistycznej jaczejki z mętnymi powiązaniami w miejscowej ubecji, wspierany nie tylko przez Rosję co także Izrael i tu pewnie boli ''katolickiego ultrasa''. Pojmuję za to obawy PiS, iż rzecz stworzy niebezpieczny precedens dla tuskowej mafii, by uwalić pod byle pretekstem Nawrockiego, radziłbym jednak trzymać się od tego szamba z daleka i nade wszystko samego Vance'a. Nie wierzę jak psu owej gnidzie, politycznej kreaturze niemieckiego pederasty Thiela, skądinąd żyjącego w ''homozwiązku'' a więc można rzec rodzinny zeń człowiek. ''Konserwatysta'' jak znalazł dla amerykańskiego wiceprezydenta, dlatego ochoczo spotkał się z Alice Weidel - lansowaną przez Muska na liderkę ''niemieckiej antymigracyjnej prawicy'' lesbę, żyjącą na co dzień w Szwajcarii z ''nachodźczynią'' ze Sri Lanki:). Oby to była jedynie drwina z Niemców, jakiej dopuszczają się trumpiści, acz widząc kierunek w jakim obecnie zmierza prawica nabieram ochoty by zapisać się do ''antify''. Budzi mą odrazę ów toksyczny miks obleśnego socjaldarwinizmu z wolnorynkową mitomanią, proizraelski i do tego filorosyjski. Smutne, iż prawica wyzwoliła się z okowów neoliberalizmu tylko po to, aby popaść w jeszcze gorsze libertariaństwo ''autorytarian'' - zastanawiając się nad przyczynami tak żałosnego stanu rzeczy dochodzę do gorzkiego wniosku, iż powodem jest brak rokowań u białego proletariatu, nieodwracalnie zdeprawowanego dekadami globalistycznego turbokałpitalizmu. Doskonale znać było to po Springfield w stanie Ohio, ''postrobotniczym'' mieście trawionym strukturalnym upadkiem wywołanym dezindustrializacją USA co najmniej od czasów Cartera, gdzie Trump i powolne mu ślepo tumany MAGA nakręciły aferę z afrokarabskimi migrantami zżerającymi jakoby psy i koty. Niechby nawet, tak jakby to oni byli przyczyną degradacji tamtejszej populacji, białego lumpenproletariatu pustoszonego przez wszelkie możliwe choroby cywilizacyjne i nałogi, nie tylko banalny alkoholizm ale i ćpanie fentanylu, starzejącego się w oczach oraz skundlonego rasowo.
Szczególnie drastycznego charakteru analogiczne procesy nabrały w poradzieckiej Rosji, właściwie jeśli istnieje w ogóle jakiś ''sens'' wojny na Ukrainie dla kremlowskiej władzy, jest nim by tak rzec ''utylizacja'' masy zbędnych jej ludzi, jak określił to bez ogródek czekista Borodaj, który wespół z Girkinem poczynał krwawą ''dwiżuchę-rozpierduchę'' na Donbasie. Bowiem trzeba było jakoś zagospodarować mieszkańców umierających ''monomiast'', osad przyfabrycznych pobudowanych za ZSRR a teraz w zgodnej opinii rosyjskich ekonomistów skazanych na zagładę. Przeto użyto ich do rozkręcenia koniunktury dosłownie morderczym konsumeryzmem napędzanym wypłatami dla mięsa armatniego zakontraktowanego dobrowolnie na front. Mówiąc wprost kremlowski reżim cynicznie żeruje na nędzy materialnej i umysłowej rosyjskiego mężczyzny z tzw. ''głubinki'', interioru rozciągającego się poza Moskwą i Petersburgiem, jego desperacji, głupocie i braku perspektyw. Amerykańscy Demokraci i lewactwo wyją teraz, że USA jakoby zamieniają się w Rosję, ale tak naprawdę jedyne co Trump ma wspólnego z Putinem, iż obaj sprzedają liberalne gówno w mocarstwowej oprawie. Kremlowscy ''gopnicy'' robią de facto za syndyk posowieckiej masy upadłościowej, jaką bezlitośnie ''optymalizują'' tnąc koszty a przy tym wyzbywając się niepotrzebnych im ludzi ile się tylko da. Wygląda zaś na to, iż Trump i jego kamanda chcą wykonać podobny numer z pozostałościami ''Imperium Americanum''... Co mnie jednak powstrzymuje przed ostatecznym skreśleniem jego drugiej prezydentury, iż obserwuję wyraźne poparcie jakim cieszy się u części amerykańskiego ''deep state''. Konkretnie mam przez to na myśli choćby ''America First Policy Institute'' robiący za bodaj główne zaplecze ideowe i kadrowe obecnej amerykańskiej administracji, o którym Kamallah i sami Demokraci w ogóle nie wspominali podczas kampanii wyborczej, w przeciwieństwie do nakręconej przez nich histerii wokół Heritage Foundation i Project 2025. Z rzeczonego instytutu zaś wywodzi się choćby gen. Keith Kellogg, jakiemu Trump powierzył karkołomną misję wynegocjowania ''pokoju'' a de facto rozejmu między Rosją a Ukrainą, czy rodem z CIA Fred Fleitz. Żaden z nich nie postuluje porzucenia Kijowa na pastwę Moskwy, wręcz przeciwnie - zapewnienie Ukraińcom realnych gwarancji bezpieczeństwa poprzez wsparcie militarne i gospodarcze. Zamiast jak dotąd czynił Biden jeno dawkowania broni w oprawie dętych frazesów, bez szans więc na rozstrzygnięcie krwawego impasu w jaki popadła wojna przeciw Ukrainie, a co gorsza łudząc ją mirażem ''członkostwa w NATO'' podsycającym tylko paranoję Putina. Należy stąd mym zdaniem pamiętać, iż Trump to doświadczony szachraj, który dorobił się na notorycznym bankructwie, wynajęty do ''mokrej roboty'' przez autorytarian z amerykańskiej cyberbezpieki. Podoba więc nam się czy nie prezydentem Stanów Zjednoczonych ponownie został tamtejszy Ryszard Ochódzki, tyle że o wiele bardziej cwany i nade wszystko działający już na skalę świata. Dlatego to co ostatnio Trump odpierdala to jeden wielki ''miś'', choćby bredzenie o ''rivierze'' na ruinach Gazy traktowane literalnie jest zbrodniczą wprost głupotą, ale może mieć sens jako chamska presja na muzułmańskich sąsiadów ''Gudłajstanu'', by wzięli na siebie pacyfikację Hamasu skoro nie sprawił się z nią Izrael, udzielając mu przy tym realnych gwarancji bezpieczeństwa godząc się wreszcie z istnieniem owej żydowskiej dziury w ich arabskiej dupie. Podobnie z ''kolonizowaniem'' przezeń Ukrainy, powielaniem najbardziej ordynarnych łgarstw rosyjskiej propagandy wojennej, czy impertynencjami pod adresem Zełeńskiego w którym upatruje pokrewnego sobie politycznego showmana, stąd nie znosi jako konkurenta w branży tolerując o wiele bardziej nijakiego Putina z jego czerstwymi facecjami. Wszystko to zaś ma go uładzić lecząc imperialne kompleksy jakie cierpi, przeto i spektakl mocarstwowego kabuki na który tylu zdaje się nabierać, oby i sam Chujło.
Podsumowując: moja opinia o Trumpie była ugruntowana już dobrze przed jego reelekcją - jest niczym Karel Gott, bo nie wie kiedy warto zejść ze sceny, może spierdalać za obleśne umizgi do syjonistów i nade wszystko skurwienie prawicy poddaniem jej dyktatowi autorytarian. Wszakże póty nie odstrzelił go żaden polski anarchista, zaś MAGA nie została rozpędzona w pizdu trzeba się z nim jakoś układać, a histerie i rwanie włosów na głowie nie są oględnie zowiąc najlepszą taktyką negocjacyjną. Trump bowiem pozostaje przywódcą najpotężniejszego mimo wewnętrznego kryzysu państwa świata, jakie stanowią USA - właśnie tak, a nie żadnego ''supermocarstwa'' czy inszego imperium. Należy więc odnosić się doń bez czołobitności, ale i lekceważenia, nie wznosić durnych okrzyków na jego cześć, tym bardziej zaś zrównywać go z najgorszymi zbrodniarzami. Przyznaję wprawdzie, iż patrząc na ludzką menażerię spierdolin, z których w bezprecedensowo znaczącym stopniu składa się obecna amerykańska administracja, można faktycznie doznać grozy. Wciąż jednak za nimi kryją się kumaci ludzie, jak choćby wyżej pomienieni Kellogg i Fleitz, więc chyba nie wszystko jeszcze stracone, zachowajmy stąd zdrową rezerwę zamiast ulegać panice tłumu. Owszem, Trump stosuje zagrania ordynarnego akwizytora, handluje państwami jak garnkami, podrabianą Biblią, przaśnymi trampkami czy shitcoinem a w ogóle to cała ta jego ''Make America Great Again'' jest ''Made in China''! Co jednak w związku z tym się pytam, jakie remedium na to istnieje i alternatywa, bo póty co nawet elektorat amerykańskich Demokratów przyznaje, że ich przywództwo to jeno banda politycznych truposzy. Zachodnim Europejczykom trzeba było dopiero solidnego kopa w zad od ludzi nasłanych przez ''old white nigga'' zza oceanu, jakby ich tam nie oceniać, żeby w końcu dotarło co mieli grzecznie komunikowane jeszcze za czasów Obamy. Wszak nie znaczy to nawrotu ''resetu'' a raczej skończy się podobnie, choćby ze względu na zagrożenie jakie niestabilność polityczna Rosji stwarza w strategicznie ważnej dla USA Arktyce. Wspominał o tym nie kto inny co Vance, uzasadniając ''przejęcie'' Grenlandii a w istocie usankcjonowanie wojskowej okupacji owej wyspy przez wojska amerykańskie jeszcze od czasów ''zimnej wojny''. Acz bez dwóch zdań różne Orbany będą próbowały montować prawacką odmianę ''resetu'', tj. cyberautorytarną ''oś zła'': MAGA-Izrael-Rosja, wespół z wszelkimi ''euroautonomistami'' pokroju węgierskiego bubka. Wszak nie sądzę, by rzecz powiodła się na dłuższą metę z ww. przyczyn, bo należy sobie to w końcu uświadomić, iż wojna na Ukrainie jest sprawą całej Europy, sam ów fakt świadczy o jej upadku i przegranej, niezależnie od tego kto w tym konflikcie ''zwycięży''. Co właśnie Trump zakomunikował w Monachium ustami Hegsetha, przy okazji wytrącając Kremlowi z ręki jego pożal się ''argumenty'' tj. rzekome członkostwo w NATO Ukrainy i status jej okupowanych ziem, jakimi Rosja szantażuje resztę Zachodu. Sama nie traktując ich jako swoich mimo formalnej jedynie aneksji, o czym świadczy utrzymywanie przez nią granicy z Donbasem. Rosyjskie wojska tamże niszczą w oprawie imperialnych i mocarstwowych haseł industrialny dorobek jeszcze caratu i ZSRR. Pustosząc w istocie najbardziej zachodni rejon Ukrainy, gdzie zręby przemysłu wznosili przedsiębiorcy i technicy z Wlk. Brytanii, USA czy Belgii. Na terenach zaś gdzie nie toczą się walki okupowanej ludności poczyna brakować elementarnych wydawałoby się wody, gazu i prądu. Iście afrykańskie standardy, stąd nie dziwota, że Rosja coraz chętniej korzysta w walce z ''czornoruskich'' najmitów, zaś ''wagnerowcy'' używanie więźniów jako ''mięsa armatniego'' mieli przynieść z Sudanu - trudno o bardziej dobitne świadectwo zmurzynienia Europy... Dlatego musi ona wreszcie zrobić porządek na własnym podwórku, a pierwszym ku temu krokiem powinno stać się położenie kresu UE, która jako struktura globalistyczna niewolniczo przywiązana jest do organizacji międzynarodowych, jakie zwyczajnie nie działają ni dają realnych gwarancji bezpieczeństwa. Tak żywotnych w dobie panowania jedynej prawdziwej anarchii - MIĘDZYPAŃSTWOWEJ, co nie wyklucza a wręcz determinuje ''angloeurazjatyzm'' przez swój luźny, w żadnym stopniu nie ponadnarodowy charakter. Pokój zaś - i to względny - nastanie rzeczywiście dopiero, kiedy dwa najpotężniejsze państwa USA wraz z Chinami osiągną równowagę na polu ''sztucznej inteligencji'' [ skądinąd chujowe miano ]. Technologii w istocie militarnej, stąd dla obu z nich wojna Rosji przeciw Ukrainie była jej wyśmienitym, a przy tym bardzo krwawym testem.