sobota, 9 listopada 2024

Donald Tusk Trump.

...czyli dlaczego zarówno rusofile, jak i stronnicy PiS z różnych zupełnie przyczyn, jednako wszak nie mają powodów do radowania się wynikiem prezydenckich wyborów USA. Zanim o tym wpierw uwaga natury ogólnej: przy okazji poczęto nawoływać do likwidacji kolegium elektorskiego i zaprowadzenia bezpośrednich wyborów amerykańskiego przywódcy. Wręcz przeciwnie, należy skończyć ze szkodliwą praktyką angażowania obywateli w ów proces i wygrana Trumpa nie ma tu akurat nic do tego. Idzie zaś o to, iż siłą rzeczy podczas kampanii dominowały bliższe im kwestie polityki wewnętrznej na jakie amerykański prezydent ma dość ograniczony wpływ, tonowany przez Kongres i władze poszczególnych stanów dysponujące w tym całkiem sporą autonomią. Zupełnie na odwrót za to mają się sprawy jeśli idzie o politykę zagraniczną i militarną, stąd gdyby wybory przeprowadzono uczciwie tj. kładąc nacisk na tę właśnie problematykę, oprócz marginalnych radykałów z lewa i prawa wzięliby w nich udział pewnie już tylko urzędnicy z D.C. a i to nie wszyscy, wraz z grupką żywo zainteresowanych nią, gdyż czerpiących z niej zyski magnatów przemysłu i wielkiej finansjery. Trudno bowiem oczekiwać od przeciętnego Amerykanina, że będzie dobrze obznajmiony z okolicznościami wojny na Ukrainie, albo reperkusjami ewentualnego ataku na Iran, przynajmniej dopóty nie odczuje ich we własnej kieszeni. Można było ów stan rzeczy tolerować, gdy Stany Zjednoczone zajmowały pozycję na peryferiach Zachodu, ale nie kiedy stały się światowym mocarstwem a już zwłaszcza teraz, w dobie ich postępującej mocno globalizacji. Doświadczony singapurski dyplomata Kishore Mahbubani zażartował nawet, że prędzej niż Amerykanom to innym krajom wypadałoby decydować jakiego przywódcę mogą mieć USA, a to właśnie ze względu na wpływ jaki wywiera on pośrednio w ich polityce. Dlatego to Kongres winien obierać amerykańskiego prezydenta na wzór podesty w italskich republikach, co wymagałoby jedynie zmiany litery konstytucji a nie jej ducha, gdyż Stany Zjednoczone od ich zarania trudno zwać ''demokratycznym krajem''. W istocie tak jest do dziś dnia, albowiem są republiką czyli ustrojem mieszanym, któremu nieobce autorytarne formy rządów, jak dyktatura w jej pierwotnym znaczeniu. Zapewne w tym kierunku będzie ewoluował system niezależnie jaka ze stron politycznego sporu ostatecznie weźmie w nim górę, co skądinąd jest wpisane w wewnętrzną logikę tak arcyliberalnego kraju jak USA, gdzie interes jednostki władczo stoi nad dobrem państwa i narodu, noszącym tam umowny charakter. Nikt zaś z definicji nie może dzierżyć monopolu na interpretację ''wolnościowej'' doktryny, obojętnie czy tyczy to libertariańskich ''autorytarian'', jacy obecnie przejęli agendę Trumpa, czy też tego co zwie się mylnie ''lewactwem'', a w istocie jest doprowadzonym do swej ostateczności indywidualizmem polegającym na swobodnym jakoby ''wyborze płci''. Wszystko to jawi się daleką konsekwencją zasadniczego rozdarcia, które tkwi u fundamentów ustrojowych USA między republikanizmem opartym o ideę dobra wspólnego, a liberalizmem przedkładającym nad nie interes jednostkowy. Zastanawiające, czy bodaj nie całe dzieje Stanów Zjednoczonych można by chyba sprowadzić do nieustannego napięcia i ciągłych negocjacji między nimi?

W każdym razie na pewno jesteśmy świadkami bólów porodowych nowej postaci amerykańskiej ''niedemokracji'', bynajmniej końca jej samej a formy do jakiej przywykliśmy. Jedynie tym można wytłumaczyć, że tak koszmarnie zjebana kampania wyborcza na jaką złożyły się niemal same fuckupy, przyniosła wszakże Trumpowi polityczny sukces. Zawdzięcza on go zaś głównie Latynosom i kobietom, co burzy na raz kilka zarówno lewackich jak i prawackich stereotypów. Okazuje się bowiem, że migranci wcale nie muszą robić za ''zastępczy proletariat'' dla socjalistów, owszem - przecież nie po to uciekali przed nierządem komuny z Kuby czy Wenezueli do USA, żeby ową ''czerwoną zarazę'' tam odtwarzać. Podobnie rzecz ma się z bestialstwem karteli narkotykowych i oby tak samo było, jeśli idzie o polityczną tyranię w przypadku licznie teraz napływających do Ameryki przybyszów z Rosji, Indii czy Chin. Poza tym faktycznie proletariacki zwykle charakter latynoskiego elektoratu zaważył raczej negatywnie na szansach kandydatki Demokratów. Bowiem zamiast ''genderu'' czy ''ekozajobca'' bardziej przejmują go przyziemne kwestie typu kosztów życia, czyli płaconych rachunków lub żeby mieć co do gara włożyć. Rychło wszak może on doznać gorzkiego rozczarowania, jeśli libkostwo jakie opanowało obecną agendę ekonomiczną Trumpa pocznie wdrażać swój ''plan Baal-cerowicza'' dla Ameryki. Jednakże próba w kontrze połączenia tradycyjnego ''socjalnego'' przekazu z libertynizmem obyczajowym, przyniosła jedynie ''potworność gówna i ognia'' na jakiej wyłożył się vice Kamallah Tim Walz. W tym jak sądzę należy upatrywać głównej przyczyny poparcia Trumpa przez tylu Latynosów, a nie ich ''machoizmie'' jaki zarzucają im teraz niektórzy rozsierdzeni Demokraci. Należałoby więc posądzić o ''mizoginię'' także niemal połowę żeńskiego elektoratu, jaki najwidoczniej zagłosował wedle owych mądrali ''wbrew własnym interesom''. W głowach ''oświeconym'' tumanom nie mieści się, że tak wiele bab chce mieć za przywódcę chłopa i gwiżdże na swe rzekome ''prawa reprodukcyjne'', no popacz pan:). Kapitalnym jest obserwować jak faceci wyrzucają kobietom, iż nie są jak na ich gust zbyt ''wyzwolone'' - chyba kurwa z mózgu. Tymczasem wygląda, że coraz więcej Amerykanek pragnie srogiego ''tatuśka'', który skarci niegrzeczną dziewczynkę, co sugerował obleśnie Carlson na niedawnym wiecu wyborczym Trumpa. Nade wszystko jednak sądzę zagłosowały matki, jakie nie chcą mieć za synów transseksualne cioty, ani by ich córki i one same były narażane na molestowanie przez zboczeńców podających się za kobiety, bo debilny ''wokeism'' im na to zezwala! Wszakże brak podobnej refleksji po stronie Demokratów, wedle nich społeczeństwo jak zwykle nie dorosło do poziomu ''oświeconych'' [ w swym mniemaniu jedynie ]. Doszli chyba do wniosku, że sami potrzebują własnej MAGA, ale jeśli pozwolą opanować się ekstremie głosującej na Jill Stein, zadymy Antify i BLM okażą się jeno rzewnym wspomnieniem.

Gdzie więc podziało się marudzenie protektora Vence'a, czyli pedolibka Thiela o tym, iż jakoby przez prawa wyborcze kobiet ''demokracji nie da się pogodzić z kapitalizmem'', gdyż rzekomo stanowią one ''socjalny'' elektorat? Feminazistki stąd, na równi z incelami, proszeni są jednako uprzejmie o wypierdalanie ze swymi głupotami, podobnie rzecz ma się w przypadku Obamy, bezczelny Mulat wkurwił sporo czarnych mężczyzn zarzucając im domniemaną obawę przed politycznym sukcesem rasowej ''siostry''. Przyczyniając się tym znacznie do konsekwentnego poszerzania poparcia dla Trumpa  wśród ''afroafrykańskiego'' elektoratu, acz sądzę zagrały tu jeszcze dwa sprzeczne czynniki. Raz, że coraz więcej czarnych w USA ma serdecznie dość robienia z nich ''czarnuchów'' przez Demokratów tj. trzymania w mentalnym getcie wiecznej ofiary ''rasistowskiej opresji'' białych. Potępiają więc ostro patologię tzw. ''black culture'' a w istocie promocji barbarzyństwa, lansującą wzorzec gangstera i kurwy, prawdziwego dzikusa z buszu w miejskiej dżungli niczym ilustrację najgorszych rasistowskich stereotypów, obdarzonych jedynie znakiem dodatnim. Zarazem dla innych na odwrót Trump może jawić się niemal jako swojak, bo i faktycznie jest zeń taki ''white nigga'' - uwielbia przecież towarzystwo dziwek, wieczną zabawę, żyć kosztem frajerów żeby zarobić a się nie narobić, spłodził kupę dzieci z kilkoma kobietami, nie ma za grosz gustu otaczając się wprost potwornie kiczowatym luksusem, jest aroganckim chamem i ściemniaczem, ciągnie się za nim cały szereg kryminalnych spraw, jednym słowem rasowy ziomal tyle że albinos:). Mógłby wręcz uchodzić za biały odpowiednik P Diddy'ego, gdyby nie brak ciągot ku twardym narkotykom i zdeklarowany heteroseksualizm, dzięki czemu nie potrzebuje trzymać w rezydencji zapasu hektolitrów lubrykantu do dupy. Skądinąd nie będzie żadnego ''prześladowania gejów'' za ponownej kadencji Trumpa, biorąc ilu cudoków ma wśród swych żarliwych popleczników, by wymienić choćby Richarda Grenella - byłego ambasadora USA w Niemczech, jaki dał się mocno Szkopom we znaki, a być może teraz zostanie szefem CIA, czy swego głównego doradcę ekonomicznego Scotta Bessenta, który jak przystało na ''homokonserwatystę'' jest zamężny:) [ przy tym to były partner finansowy Sorosa ]. Dobrze chociaż, jeśli ''grantoza'' dostanie mocno po kieszeni, by przynajmniej jej część poszukała sobie wreszcie pożytecznej roboty, typu czyszczenie miejskiej kanalizacji z gówien, nawiasem bardzo ekologiczne zajęcie, bez ironii. Generalnie więc zarzucając Trumpowi ''rasizm'' i ''homofobię'' amerykańscy lewacy wychodzą na histerycznych durniów, podobnie jak prawackie marudy straszące nieuchronnym jakoby triumfem neokomuny, spowodowanym wymieraniem białej populacji: jak widać z powyższego - ni chuja! W tym wszystkim zastanawia tylko dziwna bierność Demokratów, mających przecież wyśmienite doświadczenie w rozpętywaniu politycznego amoku, by wspomnieć kult Dżordżu Fleji, gdzie więc u cholery podziała się cała Antifa i BLM? Wygląda, jakby reelekcja [ by nie rzec: rezurekcja:) ] Trumpa była efektem cichej zmowy amerykańskich elit władzy i kapitału, jakie dały mu wolną rękę do wykonania brudnej roboty na ostatek kariery, skoro i tak niewiele mu pozostało życia, więc mało już czym się przejmuje. Stany najwidoczniej potrzebują autorytarnego lidera, a nade wszystko ze względu na decydującą rolę prezydenta w polityce zagranicznej USA nie ma on podobać się białym liberalnym elitom kraju, lecz reprezentować go wobec reszty świata zwykle dalekiej od politpoprawności, stąd rzeczywiście pewnie lepiej sprawi się z tym ''old white nigga'' Donald T.

O ironio wiekowi zazwyczaj wyborcy PiS nie pojmują jednak, że amerykańskiej partii Republikańskiej jaką znali już nie ma, bo zarżnął ją ich ''bohater''. Została przez to zawłaszczona rakowatą naroślą MAGA, której ton nadają wyżej pomienieni ''autorytarianie'' znajdujący na owym tle wspólny język z Rosją, Chinami, Koreą Północną o polakożerczym Izraelu nawet już nie wspominając. Dzieje się zaś tak bynajmniej dlatego, iż Trump czy Vence są jakoby ''ruskimi agentami'', kto tak twierdzi sam nim pewnie jest, albo co najmniej pożytecznym idiotą Moskwy, mowa zaś o pewnym symptomie głębokich przemian wewnętrznych samych USA. Inaczej stronnikom PiS i jego przywództwu rychło przyjdzie robić dobrą minę do złej gry, lub wprost przeobuć się politycznie na kucfederacką modłę - niedoczekanie! Owszem, to formacja Memcena i przecwelonego przezeń wolnorynkowo Bosaka, wespół z gudłajem Braunem jest bliższa temu co obecnie reprezentuje sobą Trump, albowiem jego niegdysiejszy ''prawicowy populizm'' sczezł niemal całkiem. Ze sporą dozą prawdopodobieństwa można więc przewidzieć, że następna kadencja staro-nowego prezydenta USA nie będzie już podobna tak poprzedniej, acz pojmuję radość z widoku skwaszonych ryjów domniemanych ''ekspertów'' i lewo-liberalnych dupków skompromitowanych bałwochwalstwem Kamallah. Niemniej wznoszenie triumfalnych okrzyków na cześć Trumpa w polskim Sejmie i tegoż durne małpowanie w wykonaniu polityków PiS to demonstracja mentalnego ''murzyństwa'' w stanie klinicznym. Dobrze stąd, że chociaż prezes Kaczyński trzyma nadal bazę, z wyraźnym dystansem akcentując, iż żaden dobry wujek z Hameryki nie wyręczy polskich patriotów w rozprawie z rodzimymi ''autorytarianami'', tyle że innego bo ''unijnego'' autoramentu. Otóż to! - chciałoby się rzec na pohybel różnym Płaszczakom, co wyrywają się przed szereg ze swymi głupimi uwagami o tym, iż jakoby od zmiany amerykańskiej prezydencji wyłącznie zależeć będzie obalenie tuskowego ''nierządu''. Raz, że nie wiadomo czy na owej koniunkturze politycznej prędzej skorzystają jako się rzekło Kucfederaci, a nade wszystko jak to w końcu jest: traktujemy serio kwestię własnej podmiotowości, albo jedynie toczymy swary któremu wielmoży mamy służyć - temu z Waszyngtonu, Moskwy czy Berlina? Nazbyt pochopnie też jak widzę chwaliłem Tarczyńskiego za lobbowanie interesów Polski wśród stronników MAGA, ośmieszył się bowiem dostarczaniem otoczeniu Trumpa ''kompromatów'' na polityków co by nie gadać rodzimej władzy, tak jakby nie wiedziano tam i bez tego, jakim to dupkiem jest Tusk. Owszem, potrzebujemy USA, ale tylko jako ''mniejszego zła'' by rozluźnić niemiecko-rosyjski ucisk ciążący nieustannie na gardle Polski, jedynie w takiej mierze pomni jednako o bidenowsko-obamowych ''resetach'', co i nędznych umizgach obu Bushów do rosyjskiego przywództwa. Nie zaś ślepych hołdów dla ''lśniącego miasta na wzgórzu'' i ''latarni światowej demokracji'', od których zajeżdża purytańskim mesjanizmem o ewidentnie ''żydowińskim'' charakterze. Wyłącznie uświadamiając sobie, że wraz z innymi krajami Europy Wschodniej stanowimy globalną peryferię, stąd możemy uczestniczyć w obecnej zmianie światowego ładu jedynie poprzez utwierdzenie się we własnej szczególności i dobrze pojętym ''prowincjonalizmie'', będziemy w stanie jako Polacy wyzbyć się trawiącego nas kompleksu niższości, co i pozornie tylko leczących go mocarstwowych rojeń. Na pewno żaden obcy ''mesjasz'' nas w tym nie wyręczy, doprawdy czy tak trudno to pojąć?

Nie ma co iść śladem autentycznych onucowców, którzy w swej głupocie sądzą, że teraz na serio już pozamiatane z Ukrainą, bo wzięli za dobrą monetę deklaracje tak Harris co i Trumpa. Rzeczywiście, obie strony politycznego sporu za oceanem najwidoczniej zadecydowały o zamrożeniu konfliktu z Rosją, ale przynajmniej obecna zmiana amerykańskiej prezydencji daje szansę, by zmniejszenie pomocy finansowej dla Kijowa w pierwszej kolejności tyczyło prawoczłowieczych grantożerców. Ukraińscy pastorzy typu Rusłana Kucharczuka od dawna zajmujący się zwalczaniem lewackich od-ruchów na miejscu, zapewne pospieszą do przewietrzonej od bidenowców ambasady USA z odpowiednimi spisami tychże, ku pożytkowi jankeskiego budżetu jaki dzięki temu nie będzie już marnował na nich pieniędzy, oby. Acz i tu nie spodziewałbym się za wiele, gdyż wspomniany Richard Grenell, jako koordynator amerykańskiego wywiadu za pierwszej kadencji Trumpa, gromko deklarował obronę wszędzie na świecie praw swej homoseksualnej braci. Poza tym wiele zależy od tego kto teraz obejmie bezpośrednio nadzór nad bezpieczeństwem narodowym, bo jeśli typowany na to stanowisko Mike Pompeo to całkiem nieźle [ dopisek po paru dniach: to już nieaktualne ]. Wątłą nadzieją na powściągnięcie obecnie krwiożerczych zapędów żydowskich rasistów jest ojciec jednego z zięciów Trumpa, ożenionego z jego córką Tiffany. Massad Boulos, bo o nim mowa, to libański oligarcha finansowy i maronita z wyznania, acz powiązany także politycznie z... Hezbollahem! Wszakże pozostanę ostrożnym pesymistą w owej kwestii, choć Izrael i tak nie przetrwa na dłuższą metę jako oblężona twierdza i li tylko bliskowschodnie getto, jakie Żydzi sami urządzili sobie, bez zawarcia w końcu ugody z muzułmańskimi państwami regionu. Mam na myśli nie tylko Saudów czy Egipt, ale i Turcję co wprawdzie jawi się niemożliwym póty u rządów pozostaje Erdogan, natomiast istnieje nań szansa, jeśli władzę ponownie obejmą kemaliści. Ku memu żalowi zwycięstwo Trumpa ratuje tyłek Netanjachujowi, bo obiór Kamallah zapewne oznaczałby dlań nieuchronną dymisję a być może nawet więzienie, gdzie też ów zbrodniczy chucpiarz i aferzysta dawno już powinien gnić. Będzie mógł więc bez przeszkód kontynuować czystkę etniczną w Gazie pod pretekstem zwalczania terroryzmu, gdyż nikt we władzach USA nie zablokuje mu teraz wsparcia militarnego ni gospodarczego, ani ośmieli się choć sugerować, że jest ono marnowaniem pieniędzy potrzebnych w kraju. Nigdy bowiem dość powtarzać, że prawdziwe hasło MAGA winno brzmieć nie ''America'' lecz ''Israel first!'', niestety głównie kosztem Ukrainy i nie ma przy tym znaczenia, iż także nią włada Żyd. Najwidoczniej dla stronników Trumpa są jakieś lepsze i gorsze handełesy, albo też odziedziczył on po swych niemieckich przodkach pogardę do wschodnioeuropejskich ''Ost-Juden'', ceniąc jedynie kulturowo zgermanizowanych tzw. ''Yekke''? Dlatego w jego otoczeniu roi się od protestanckich syjonofilów, jak sen. Ron Johnson sprzeciwiający się pomocy zbrojnej dla Ukrainy, bo wedle jego słów rzekomo toczy się tam ''wojna zastępcza Zachodu z Rosją'', której jakoby nie sposób wygrać. Podobnych obiekcji nie ma wszakże menda przed słaniem miliardów dolarów z amerykańskiego budżetu Izraelowi, by ów masakrował Palestyńczyków w strefie Gazy, co rzecz jasna skurwiel w pełni popiera. Łże bogobojny hipokryta jak to niby rosyjski kompleks militarny ''ma się wspaniale'', gdy niedawno szef największego w nim koncernu zbrojeniowego ''Rostiech'' Czemiezow alarmował w wystąpieniu przed deputowanymi Dumy, że jeśli Bank Centralny kraju podwyższy stopę procentową powyżej 20% uwali mu to faktycznie produkcję. Co też i rychło nastąpiło wywołując istny pożar w tyłku jego i podobnych mu wojskowych magnatów, acz i tak zakłady ''Rostiechu'' są w lepszej kondycji finansowej od innych przedsiębiorstw branży, gdyż nie mają jak one zaległych płatności z budżetu państwa bywa że nawet od roku i dłużej. Generalnie rzygać się chce patrząc na obecną amerykańską prawicę, bo poza nielicznymi szlachetnymi wyjątkami MAGA to ruskie i zarazem izraelskie kurwy - dlatego trzeba być niespełna rozumu, aby w Polsce radować się gromko reelekcją Trumpa!

Co wszakże niepokoi bardziej, iż głos nań oznaczał w praktyce poparcie Vance'a, bo choć krzepko się trzyma na tle Bidena, jednak ma swoje lata i można zasadnie podejrzewać, że nie będzie już w stanie realnie dzierżyć władzy w tym stopniu, jak za czasu swej pierwszej kadencji prezydenta. Kiedy więc Trump będzie robił sobie coraz dłuższe przerwy na partyjkę golfa, opanowawszy jego otoczenie syjonofile wespół z LGBTariańskimi autorytarianami pokroju Thiela, zapewne postarają się wyręczać go jak najczęściej w prowadzeniu realnej polityki za pomocą swej kreatury, jaką jest ''DJ''. Ma on zaś na koncie nikczemne wypowiedzi nie tylko na temat Ukrainy, ale i Rosji oraz samego Putina, którego zwał oględnie bardziej ''przeciwnikiem'' i ''konkurentem'', niż wrogiem USA. Z którym ma się rozumieć można ''negocjować'', rad bym więc chętnie obaczyć, jakim sposobem znajdzie porozumienie z kimś, kto nie wie nawet kim tak naprawdę jest i o co mu kurwa idzie? Przywódcą chorego kraju, jaki pod trójkolorowym sztandarem własowców, hitlerowskich kolaborantów święci zwycięstwo nad III Rzeszą? Faktycznie derusyfikującego Ukrainę w imię haseł obrony ''ruskiego miru'', stawiając zwycięskie czerwone flagi z sierpomłotem na ruinach obróconego przezeń w perzynę poradzieckiego przemysłu? Celebrującego własne samobójstwo w symbolicznym geście uroczystej odsłony pomnika, przedstawiającego figurę ruskiego sołdata ''specoperacji'' rozrywającego się granatem? Trudno o mocniejszą ilustrację przegrywizmu, ale lepsza byłaby ''wideoinstalacja'' odtwarzająca scenę uderzenia dronem prosto w zad rosyjskiego żołnierza, przebił go tylko inny co chciał odeprzeć podobny atak bańką z benzyną, dzięki temu doznał przynajmniej spektakularnego zgonu, iście wybuchowego! Powodzenia więc życzę Vence'owi w dogadywaniu się z Putinem, który obecnie każdym czynem zaprzecza swym deklaracjom będzie już sprzed ćwierć wieku, gdy nader rzeczowo tłumaczył, iż zabór Krymu odbije się na samej Rosji. Otworzy bowiem drogę rewizjonizmowi terytorialnemu w jej granicach, co i na całym obszarze poradzieckim, a od siebie dodam ogólnie Eurazji. Putin również wtedy najzupełniej słusznie głównego zła upatrywał w obciążeniu jego kraju mocarstwowym dziedzictwem, jakie trawi go od wewnątrz stanowiąc zarazem groźbę dla sąsiednich państw. Niewątpliwie więc należy dawać wiarę słowom rosyjskiego przywódcy, na pewno nie złamie zawartej przezeń umowy, boć przecie to nie żaden podstępny wróg Ameryki, a jeno godny ''przeciwnik'' wedle deklaracji samego Vence'a. Dobrze stąd, że w gestii owego durnia mają być tylko kwestie z zakresu polityki wewnętrznej, w tym czuwanie nad masową migracją i dobrymi relacjami z biznesem zaawansowanych technologii, gdyż trzeba mu jakoś odpłacić się mocodawcom z Doliny Krzemowej. Zresztą wypowiadał się już w podobnym duchu podkreślając buńczucznie, że Tajwan jest pod tym względem ważniejszy dla USA niż Ukraina, najwidoczniej stąd nie dotarło jeszcze doń, że jego były [?] protektor Thiel sądzi jednak inaczej. Bowiem firma tegoż ''Palantir'', specjalizująca się min. w militarnym i szpiegowskim zastosowaniu ''sztucznego intelektu'', niemal od początku wojny na pełną skalę jest silnie zaangażowana w ukraiński konflikt. Dlatego otworzyła swą siedzibę w Kijowie, co zresztą jest tylko częścią szerszego programu rozbudowy potencjału zbrojeniowego Ukrainy na miejscu, przeto Rosjanie łudzą się pokładając nadzieje w ograniczeniu amerykańskiej pomocy wojskowej. Palantir nie jest jedynym tech-gigantem z USA, jaki bierze czynny udział w wojnie z Rosją na peryferiach Europy, co dobrze wróży nawet gdyby ów bubek Vence nie daj przejął rządy od, lub po Trumpie. Pozostaje mu stąd życzyć, by mimo swych lat pełnił urząd w dobrej kondycji, a tym bardziej nie dokonał nań ponownie tym razem skutecznego zamachu jakiś lewacki prowokator, czy kierowany ''sztuczną inteligencją'' dron idąc, raczej zaś lecąc z duchem czasu. Paradoksalnie bowiem pocieszenie niesie jego tyrańska natura, jaka nie pozwoli Trumpowi wchodzić sobie na głowę i rychło każe zapewne przeczołgać swym zwyczajem Muska czy Vence'a [ oby, nie mogę się wprost doczekać ]. Sęk w tym, że facet jest już stary, wyraźnie dziadzieje, stąd władza pocznie sama wymykać mu się z rąk, lub ktoś z jego otoczenia może spróbować w tym nieco ''pomóc''...

Pora na jakie podsumowanie: otóż stawiam celowo przerysowaną tezę, iż niestety ale obecnie Trump stał się amerykańskim Tuskiem, tyle że o konserwatywnej agendzie obyczajowej, a i to nieprzesadnie. Przeto iż zaprzedał się libertariańskim autorytarianom wespół z syjonofilami, będziemy za jego drugiej prezydentury świadkiem łamania praw pracowniczych, oraz niweczenia i tak wątłych jak na standardy Zachodu osłon socjalnych w USA. Wszystkiemu towarzyszyć zaś ma jakże dobrze znany teraz nad Wisłą chaotyczny sposób zarządzania sprawami kraju i niezborność w prowadzeniu polityki zewnętrznej. Groźną jawi się zwłaszcza służalczość wobec interesów Izraela, jaka oby nie prowadziła ku wojnie z Iranem. Katastrofalnej w skutkach, chyba że Trump pocznie ''drill, baby, drill'' już na pełnej zalewając rynki światowe ropą i gazem tak bardzo, iż nie zda się to na nic putinowskiej Rosji. Lewacy fundamentalnie mylą się posądzając MAGA o ''faszyzm'', gdyż jego istotą jest statolatria, czyli etatyzm totalny. Natomiast libertariańscy ''autorytarianie'', jacy teraz zapewne mieć będą decydujący głos przynajmniej w polityce ekonomicznej za oceanem, dążą przeciwnie do prywatyzacji państwa i jego przepoczwarzenia w korporację, gdzie obywatel stanie się udziałowcem prowadząc do odtworzenia cenzusu majątkowego w nowej formie. Pomijam już, że dla wielu ślepo wspierających MAGA fanatycznych protestantów rząd jako taki jest bluźnierstwem, gdyż stawia człowieka w miejsce Boga przecząc władzy tegoż nad ludźmi, sprawowanej w ich wizji restrykcyjnym prawem mojżeszowym karzącym śmiercią czarownice i pederastów, oraz sankcjonującym niewolnictwo. Ideałem są tu patriarchalne wspólnoty, zrzeszone oddolnie w zbory z obieralnymi przez nie pastorami, gdzie ''państwo minimum'' służy jedynie egzekwowaniu publicznej chłosty bałwochwalców. Na pewno nie edukacji dzieci zamiast rodziców czy tym bardziej zarządzaniu ekonomią, gdyż owszem twardy kalwinizm łączy się u tych ''judeochrześcijan'' z misesologią stosowaną, tworząc wyjątkowo jadowitą ideologicznie miksturę. W Polsce zaś przyjdzie nam kalkulować zyski i straty płynące z politycznej rezurekcji Trumpa, albowiem na plus trzeba poczytać wygnanie z ambasady szkodnika Brzeziowego synalka i przeto zapewne mocny cios w lewacką agenturę. Sęk w tym, iż można się obawiać, że jego następca pocznie wywierać srogą presję do zajęcia przez nas bardziej spolegliwej postawy wobec Rosjan, a zwłaszcza okupującego palestyńskie ziemie ''Gudłajstanu''. Kto zaś sądzi, że faktyczny status niemiecko-rosyjskiego kondominium pod wiadomym zarządem to cena warta marginalizacji kreatur pokroju Barta Staszewskiego, radzę mu nie tylko wywiedzieć się kim jest Peter Thiel i jaka to relacja łączy go z Vancem, ale i obadać ''orientację seksualną'' przywódczyni AFD Alice Weidel. Nade wszystko jednak sprawdzić liczbę klubów dla swingersów czy pedałów czynnych obecnie w Moskwie - a następnie wreszcie zamknąć kurwa mordę! Bardzo chciałbym się mylić i oby ów tekst źle się zestarzał, ale wolę dmuchać na zimne niż głupio radować na wyrost. Póty co bowiem wciąż realnym jawi się zawiązanie syjonofilskiej i autorytarnej ''osi zła'': MAGA-Izrael-Rosja, nawet uwzględniając wspomniane interesy gigantów tech-biznesu na Ukrainie. Wszystko bowiem zależy od tego czy Kreml odrzuci ewentualną ofertę Trumpa, gdyż jeśli nie możemy spodziewać się i najgorszego. W ogóle zamrożenie konfliktu na Ukrainie nie leży w naszym interesie, tym bardziej nawet kiedy za nią nie przepadamy, gdyż lepiej właśnie jeśli zajęta jest wojną z ''bratnim narodem''. Wizja ''trójjedynej Rusi'' zjednoczonej wrogością min. do ''Lachów'', to obok ''paneuropejskiej Rzeszy'' istny koszmar geopolityczny dla Polski, jaki nigdy nie powinien się spełnić! PiS już przyszło gorzko rozczarować się Orbanem i wizją ''Budapesztu w Warszawie'', a takoż Netanjachujem wraz z całym polakożerczym IZSRRaelem, pora stąd na otrzeźwienie także co do amerykańskiej i ogólnie zachodniej prawicy, z pewnymi jedynie szlachetnymi wyjątkami. Oczywiście dla uniknięcia politycznej izolacji koniecznym są doraźne sojusze, wszakże bez złudzeń co do ich trwałości opartej na pryncypialnych zasadach czy choćby tylko interesach. Na pewno zaś nie ma co brnąć w gówniarskie egzaltacje demonstrując faktyczną służalczość wobec obcych potęg i ugrupowań, jakie by one tam nie były. Powtórzę stąd na koniec - w tym co tutaj omówiono prezes Kaczyński baza, szkoda jedynie iż otacza go tylu głąbów.

ps.

Wymieniając grupy wyborców, jakie nieoczekiwanie tak mocno wsparły Trumpa, zapomniałem o amerykańskich muzułmanach wśród których również uzyskał znaczące wyniki mimo swego ''arabożerczego'' stanowiska. Paradoks ów stosunkowo łatwo wytłumaczyć, bowiem wzięli oni tym sposobem odwet na kandydatce Demokratów za jej nie dość propalestyńskie w ich mniemaniu stanowisko. Swoją rolę odegrała też zapewne niechęć do nachalnego wciskania im LGBT i ''transgenderów'', podobnie jak i u Latynosów. Acz nie przeszkodziło to Trumpowi posłać do nich jako swego lobbystę wspominanego tu już nie raz Grenella, jawnego przecież pederastę:). Od siebie dodam, że Stany Zjednoczone muszą wyzwolić się z ucisku ośmiornicy proizraelskiego lobby, jakim jest AIPAC, winien być on traktowany jako faktyczna agentura wpływu obcego państwa. Przy czym w Polsce mamy niestety skłonność ku przecenianiu roli bez wątpienia nadających mu ton żydowskich miliarderów, a to przez zwycięstwo Kontrreformacji w naszym kraju. Nie pojmujemy stąd syjonistycznego odjebu anglosaskich protestantów, jaki do dziś stanowi głęboką matrycę kulturową Amerykanów na której żerują bliskowschodnie gudłaje. W każdym razie póty owa bestia nie zdechnie, grozi nam dalsze pogrążanie się w ''alternatywnej nierzeczywistości'', gdzie rasistowskie burdy wzniecane przez izraelskich kiboli w Holandii media ''wolnego świata'' przedstawiły jako... żydowski pogrom. Trudno również o lepszą ilustrację cichego porozumienia między Izraelem a Rosją, jak oskarżenie na dniach o ''molestowanie seksualne'' prokuratora Międzynarodowego Trybunału w Hadze, który akurat postawił zarzuty popełnienia zbrodni przeciw ludzkości tak Fiutinowi, co i Netanjachujowi. Skoro bowiem Trump uznał ''prawo'' Gudłajstanu do okupowanych wzgórz Golan, a zapewne teraz uczyni to samo wobec Zachodniego Brzegu i Gazy, czemuż miałby postąpić inaczej z Krymem oraz resztą terytoriów Ukrainy zagarniętych przez Kacapię? Obaczymy, jedno wszak jest pewne: pozimnowojenny ład światowy nie przetrwa drugiej kadencji staro-nowego prezydenta USA. Dlatego też Demokraci ponieśli tak sromotną porażkę, bo chcieli go utrzymać wprowadzając doń jedynie pewne korekty, natomiast Trump odpowiada najwidoczniej głębokiej potrzebie wywrócenia dotychczasowego porządku na nice. Czyżby więc syjonofilska ''oś zła'' spustoszyć miała bez przeszkód Okcydent, perfidnie niby to dla jego ''obrony''?

sobota, 12 października 2024

''Liban napadł na Izrael!''

...tak nieco złośliwie można by podsumować ton wypowiedzi krajowych mediów o trwającej właśnie bliskowschodniej rzezi. Cechujących się znajomą i jakże obmierzłą retoryką, iż Liban to ''państwo upadłe'', stąd na jego terytorium Izrael rzekomo powinien ustanowić ''strefę buforową'' [ a niby jakim to prawem? bo na pewno nie międzynarodowym! ]. Podobnie rzecz ma się w przypadku strefy Gazy i towarzyszącej jej od lat gadaniny, że Palestyńczycy to ''wydumana nacja'' - zapewne przez austriacki sztab generalny:). Widać skąd kacapstwo czerpie wzorce agitpropu, dlatego agresywny styl przywództwa Netanjachuja cieszy się takim poważaniem w krajach b. ZSRR z samą Rosją na czele. O ironio szczególnie wśród prawdziwych żydożerców jak Kwaczkow: ów rosyjski wojskowy, który do dziś nie może przeboleć, że nie udało mu się zabić Czubajsa z goryczą wyznał, iż gdyby na miejscu Putina był izraelski polityk kazałby rzucić bomby na świeżo obranego szefa NATO, grzebiąc go pod ruinami wraz z Zełeńskim. Niebaczny na prawo międzynarodowe, dokładnie jak Netanjachuj wydając rozkaz likwidacji Nasrallaha i spółki z siedziby ONZ, demonstrując tym jawnie swą pogardę dla uniwersalistycznych zasad na jakich rzekomo opiera się ''wolny świat''. Na groteskę stąd zakrawa, że i w ukraińskich mediach dominują podobne bzdury, acz na szczęście przybywa i tam ludzi zdających sobie sprawę, iż akurat w ich wypadku poparcie dla agresji zbrojnej przeciw Libanowi, czy też mordowania palestyńskich cywilów wygląda na wprost samobójczą chujnię. Tym bardziej, że w porównaniu z rozpierdolem czynionym przez świniorusów w Wuhłedarze, Bachmucie czy Wołczańsku strefa Gazy nadal przypomina całkiem cywilizowane miejsce. Niezależnie od wszystkich zasadniczych różnic wobec bliskowschodniej specyfiki, boć Hamas i Hezbollah to faktycznie terroryści, ale zwalczanie ich syjonistyczny reżim traktuje najwidoczniej jako pretekst ledwie dla równania gruntu pod ''Wielki Izrael''. Nie jest to żadna ''antysemicka konspirologia'', gdyż otwarcie mówią o tym czołowi żydowscy politycy, jak choćby Bezalel Belial Smotrycz, który nie kryje wcale, iż misją jego życia jest wyrugowanie Arabów z Palestyny i niedopuszczenie do powstania na jej terytorium ich państwa. Owszem, stanowi to jedynie i tak łagodną wersję bezwzględnego segregacjonizmu panującego w arabskich i ogólnie muzułmańskich krajach, stosowanego przez tamtejsze władze wobec grup ludności uznanych za ''niewiernych'', czy z takich lub innych powodów ''gorszych'' przez rządzące kliki. Wszakże dowodząc tym samym, iż Żydzi powróciwszy do swej historycznej ojczyzny stoczyli się ku barbarzyńskiemu trybalizmowi, jaki legł u podstaw ich tożsamości. Dlatego mylą się fundamentalnie zarówno lewacy upatrując w Izraelu jakowegoś przejawu ''kolonializmu Zachodu'', co i prawacy widząc w nim z kolei jego rzekome ''przedmurze''. Tymczasem jest to kolejne semickie ''gejsudarstwo'' władane prawem plemiennej vendetty, które najostrzejszy wyraz znalazło w starotestamentowym jahwizmie, a nieco mniej surowej postaci i Koranie, tyle że zamiast łuków i dzid posługujące się najbardziej zaawansowaną technologicznie bronią, wszak zasada pozostaje taż sama co za czasów biblijnego Saula. Bez złudzeń, państwa i narody czerpią rację swego istnienia nie z prawa lecz siły, sęk w tym jednakże, iż jeśli nie ma dla niej żadnych ograniczeń świat poczyna zamieniać się w realną dystopię, chaos permanentnej wojny każdego z każdym [ i każdą ]. Dlatego obecne przywództwo Izraela dewastując tak bezczelnie ład międzynarodowy nie tylko w regionie, działa przez to świadomie lub nie w interesie Kremla, faktycznie legitymizując dokonany przezeń zabór Krymu i Donbasu. Uznanych prawnie terytoriów Ukrainy, w tym również władze Rosji w swoim czasie, czym one same pogardziły stawiając na prawo pięści, stąd jedynie mentalny gównojad bez wyobraźni może w naddnieprzańskim kraju usprawiedliwiać agresję zbrojną żydowskich gangusów na swych sąsiadów, cokolwiek by o nich sądzić.

Pojmuję jeszcze takiego Portnikowa, skoro jest zeń judeopedał, ale że podobne zaślepienie izraelską narracją dotyka cenionych przeze mnie dotąd dziennikarzy, o których w tym miejscu nieraz wspominałem, jak Roman Cymbałuk czy Janina Sokołowa, budzi już mój najwyższy niesmak. Ponieważ jednak najbliższa koszula ciału, więc nie kryję do napisania niniejszego tekstu zmotywował mnie totalny wkurw na wielu przedstawicieli rodzimej prawicy, z jaką nadal mimo wszystko jakoś się identyfikuję. Mowa o takich zasłużonych niewątpliwie postaciach, jak Magierowski czy Cenckiewicz, który wprost spuszcza się z entuzjazmu nad Izraelem. Dowodząc tym samym, iż na równi z autentycznymi onucowcami serio traktuje ''antysyjonistyczną'' ściemę rosyjskiej propagandy. Tymczasem wygląda na to, że za dokonany przez izraelską armię pogrom dowództwa Hezbollahu odpowiada wyciek informacji od kacapskiej ''razwiedki'', mniejsza świadomy już czy nie. Otóż irańskie media nastawione opozycyjnie wobec reżimu ajatollahów donoszą, iż szyicka milicja padła ofiarą swego zaangażowania militarnego w niedawnej syryjskiej wojnie domowej. Musiała w tym celu gwałtownie powiększyć szeregi bojowników, luzując siłą rzeczy ostre dotąd wewnętrzne mechanizmy kontroli, co uczynić ją miało podatną na infiltrację przez izraelskie szpiegostwo. Ponoć najbardziej jednak zaszkodziło Hezbollahowi nawiązanie ścisłych relacji z bezpieką Asada i zaangażowanymi po jego stronie Rosjanami, gdyż ci jakoby podlegali ''regularnemu monitoringowi'' amerykańskiego wywiadu, cokolwiek to u diabła znaczy. Wiele jednakże wskazuje, iż samo kacapstwo z rozmysłem mogło sprzedać libańskich szyitów izraelskim gudłajom, bo mimo oficjalnej współpracy zbrojnej z Iranem, Moskwę oraz Tel Awiw nadal łączy ciche porozumienie względem sytuacji w regionie. Nie pozostawia co do tego najmniejszych złudzeń Awigdor Eskin - żydorus i zajadły judeoczarnoseciniec, represjonowany przez sowieckie władze późnego ZSRR za swój syjonistyczny aktywizm. Acz złośliwe języki sugerują, że już wtedy miał zostać kapusiem radzieckiej bezpieki, w każdym razie po przymusowej migracji do ''historycznej ojczyzny'' przodków podejrzanie szybko został izraelskim agentem wpływu. Zaangażowanym w montowanie prosyjonistycznej koalicji wśród skrajnej prawicy tak w USA, na czele z ówczesnym z amerykańskim kongresmenem Jesse Helmsem  [ białym suprematystą i masonem ], jak i decydentów południowoafrykańskiego reżimu apartheidu. Do dziś zresztą podaje przykład RPA, jako negatywny wzorzec dla Izraela okazujący co stanie się z krajem, gdy zrezygnuje z segregacji etnicznej i rasowej oddając władzę lewicy... Nie dziwi stąd, iż po rozpadzie Sowdepii powróciwszy do Rosji nawiązał bliskie relacje z neoczarnosecińcami Rogozinem i Duginem, z ostatnim łączą go również okultystyczne ciągoty, gdyż Eskin nie kryje swego zamiłowania do kabały [ albowiem wszelka gnoza z zasady jest domeną tajniaków ''wtajemniczonych'' ]. Dlatego obłożył magiczną ''klątwą śmierci'' Icchaka Rabina, izraelskiego premiera zamordowanego później przez żydowskiego fanatyka, czym do dziś chełpi się żałując jedynie, iż nie zrobił tego wcześniej. Oczywiście ów koszerny świniorus występował otwarcie przeciw Polsce w głośnym przed kilku laty sporze o prawdę dziejową, udzielając w tym celu wywiadu Swiridowowi, oskarżanemu o szpiegostwo kacapskiemu dziennikarzynie, gdzie zgodnie podkreślali, iż jeśli idzie o rzekome ''wypaczanie historii Rosja i Izrael wykazują solidarność''. Wspierał również na Ukrainie promoskiewskie stronnictwo Janukowycza, stąd nie dziwi fakt zasiadania przezeń za jednym stołem z byłym kagiebistą, jak i księdzem Zaleskim podczas ''antybanderowskich'' konferencji w Kijowie, będzie z prawie 15 lat temu. Urządzał także demonstracje poparcia dla morderczej pacyfikacji Czeczenii w samym Izraelu, pracując gorliwie na miano czołowego lobbysty rosyjskich interesów wśród tamtejszej skrajnej prawicy, nijakiej ''rusofobii'' nie można mu więc zarzucić:).

Paradoksalnie stąd należy zawierzyć słowom owej kanalii, gdy wskazuje na izraelsko-rosyjskie porozumienie w sprawie regionalnego bezpieczeństwa, bo najwidoczniej wie o czy mowa. Nade wszystko rzecz tyczy Syrii, gdzie kacapstwo zabezpiecza przed islamistami ''państwo położone w Palestynie'', ale także stanowi jednego z głównych dostawców paliw dla kraju, napędzających min. izraelskie czołgi miażdżące arabskich bojowników w strefie Gazy czy Libanie. Podobnie sprawa ma się z diamentami, jakimi obrót zajmuje istotną pozycję w izraelskiej ekonomii, zaś samoloty pasażerskie regularnie kursują do Rosji i z powrotem, niebaczne nawet na próbę żydowskiego pogromu w Dagestanie, gdzie tłum muzułmanów gonił po terenie tamtejszego lotniska żądny odwetu za pacyfikację arabskich współwyznawców. Owej cichej zmowy nie nadwyrężył stąd niedawny atak Izraela dokonany tuż pod nosem Rosjan, na położony jakoby w pobliżu ich syryjskiej bazy wojskowej skład z irańską bronią dla Hezbollahu. Żadna to sensacja zresztą, bo podobne miały tamże miejsce już znacznie wcześniej, choćby jeszcze w 2018 roku asadowska obrona powietrzna odpierając uderzenie izraelskich myśliwców bojowych, omyłkowo ponoć zbiła rosyjski samolot zwiadowczy zabijając przy tym 15 kacapów. Mimo oczywistego afrontu i zbrojnej prowokacji Putin jednak zbył to, nazywając oficjalnie ''splotem tragicznych i przypadkowych okoliczności'', choć Kreml nie miał podobnych obiekcji, by w tym samym czasie oskarżyć USA, iż stały jakoby za atakiem dronów na rzeczoną bazę w Syrii. Również i teraz nie słychać jakoś o jego głośnych protestach z tego powodu, poza zwyczajowym ujadaniem moskiewskiej propagandy, także sojusznicza tyrania Asada dziwnie niemrawo reaguje na panoszenie się armii i wywiadu ''syjonistycznego reżimu'' w swym dominium. Albowiem wygląda na to, że ewentualna wojna Izraela z Iranem leży w interesie putinowskiej Rosji, gdyż niechybnie zrujnowałaby ajatollahom infrastrukturę wydobywczą na jakiej trzyma się kraj, powodując gwałtowną zwyżkę cen ropy w międzynarodowym obrocie paliwami. Co niewątpliwie poratowałoby kulejący rosyjski budżet, zapewniając napływ brakujących z wolna środków na dalsze prowadzenie morderczej agresji przeciw Ukrainie, dając tym samym Kremlowi zwycięstwo. Tłumaczyłoby to dość spolegliwe i otwarte mimo wszystko na negocjacje stanowisko Trumpa, a zwłaszcza jego vice wobec moskiewskich władz, gdyż stoi przecież za nimi izraelskie lobby, jak i równie prosyjonistyczne stronnictwo libertariańskich ''autorytarian'' na czele z Thielem i Muskiem, reprezentujące część amerykańskiego ''deep state''. W tym zapewne kryje się sekret ''syjonofilskiej osi zła'': MAGA-Izrael-Rosja, dopiero też na owym tle pojąć można antykacapski wkurw Ahmadineżada - byłego prezydenta Iranu i zaciekłego wroga żydowskiego państwa, którego nie sposób posądzić o sympatię dla Zachodu. Wszakże potępił on gwałtownie najazd rosyjskich wojsk na Ukrainę, nazywając Putina po imieniu ''narcystycznym tyranem'', pozwalał sobie również na otwartą krytykę zbrojnej pomocy udzielanej Moskalom przez ajatollahów, czego nie mógłby czynić bez wsparcia jakiejś frakcji irańskiego ''głębokiego państwa'', dzięki czemu do dziś jest żyw. Oczywiście, Teheran dostarcza jako się rzekło drony Rosjanom, którymi ci bombardują potem Ukrainę, ale zarazem nie było przypadkiem, że kontrolowani przez ''strażników rewolucji'' jemeńscy Huti dokonali całej serii ataków na tankowce z rosyjską ropą. Bowiem żaden bodaj inny kraj nie bruździ tak Rosji na światowym rynku paliw co właśnie Iran, do tego jeszcze pomagając północnosudańskiej juncie zwalczać rebeliantów wspieranych przez Kreml i to wespół z zaangażowanymi w ów konflikt ukraińskimi komandosami! Owszem, powtórzmy to z naciskiem: Iran i Ukraina de facto wspólnie toczą bój przeciw Rosjanom w Afryce, podczas wojny jaką reszta świata ma głęboko w dupie, zwłaszcza lewacy tak gardłujący w obronie palestyńskich Arabów, gdyż nie sposób winić o nią Zachód. Bo jedynie czarni islamiści wyrzynają się tam wzajem, wspierani co najwyżej przez inne muzułmańskie państwa - poza wymienionymi na stronie junty stoi jeszcze Egipt, zaś rebeliantom dają także pieniądze i broń Zjednoczone Emiraty.

Żaden to dowód, iż jakoby ''nie wszystko takie jednoznaczne'', wręcz przeciwnie - linia frontu jest teraz bardzo ostra, sęk w tym że przebiega w poprzek znanych nam dotąd podziałów, w które mimo tego większość ludzi nadal desperacko próbuje ją upychać. Dotykamy fundamentalnego problemu o jakim traktował poprzedni tekst, przypomnijmy iż mowa o prawdziwej przyczynie wojny na Ukrainie, jaką na pewno nie jest wydumana ''ekspansja NATO''. Idzie natomiast o fakt, iż obecny ład międzynarodowy zbudowano na absurdalnym łgarstwie, że ZSRR nadal istnieje a jego rolę pełni teraźniejsza Rosja, co gorsza zaś reszta świata tylko ją w tym utwierdza, tak Zachód co i kraje ''globalnego południa'', każde z nich jedynie na swój sposób. W tym należy upatrywać źródła nadmiernej spolegliwości wobec Kremla takich zimnowojennych dziadów, jak Biden co i niestety Trump, ale i polityków młodszego pokolenia typu Sullivana, Vence'a a nawet biznesmenów pokroju Muska. Dla ostatniego Rosja najwidoczniej wciąż jest potęgą dysponującą bogatym doświadczeniem w eksploracji kosmosu, tym jeśli już go ''kupiono'' nie zaś forsą jakiej ma aż nadto, wszakże ostawmy myślenie życzeniowe elit Okcydentu co do Moskali, gdyż o tym jako się rzekło była już mowa. Teraz zaś wypada przyjrzeć się równej ślepocie, jaka cechuje dawny ''Trzeci Świat'' a szczególnie muzułmanów, oraz wspierających ich zachodnich lewaków, którzy pomstując na Izrael czy USA milczą zazwyczaj o zbrodniach wojennych rosyjskiej armii w Syrii, jaka zabiła tam znacznie więcej arabskich kobiet i dzieci, niż czyni to obecnie żydowskie wojsko w strefie Gazy. Wprawdzie amerykański rząd nie firmował owych masakr, mogli jednak wywrzeć presję nań tłumnymi demonstracjami jak teraz w sprawie Palestyny, by wymógł z kolei na Moskalach zaprzestanie mordów wyznawców islamu, w imię obrony heretyckiej dla większości z nich tyranii alawitów. Nic wszakże takowego nie miało miejsca, do dziś bowiem świat arabski powszechnie upatruje w Rosji znanego mu ZSRR, jako antykolonialnej potęgi i sojusznika w rozprawie z Zachodem a nade wszystko znienawidzonymi ''syjonistami''! Przez co głupio posądza Ukraińców o jakoby walkę w interesie USA czy Zełeńskiego, jak z goryczą przyznawał otwarcie Sajid Ismagiłow - tatarski mufti z Donbasu, czynnie przeciwstawiający się moskiewskiej agresji na swój kraj w szeregach armii. Musiał stąd cierpliwie tłumaczyć muzułmańskim współwyznawcom z dalekich stron, iż podobne brednie wywołałyby jedynie gromki śmiech u jego towarzyszy broni, a pewnie i posłaliby w diabły głoszącego je durnia. Tak więc jak widać niezrozumienie panujące między Ukraińcami a światem arabskim jest obustronne, wszakże na szczęście przybywa tu jak i tam pojętnych jednostek, które zdają sobie sprawę z wzajemnej politycznej zależności, przy wszystkich zasadniczych różnicach kulturowych, religijnych etc. Czas im sprzyja, gdyż wygląda na to, że lada moment nie tylko bliskowschodni muzułmanie mogą znaleźć się w sytuacji Ormian, strasznie rusofilskich do czasu aż poczęły im lecieć na głowy rosyjskie rakiety sprzedane przez Kreml Azerom [ nie mówiąc już, że czarny scenariusz zdarzeń przewiduje rozbiór Armenii siłami Turcji i Azerbejdżanu a za przyzwoleniem Moskwy, więc nie było co płakać po księdzu Zaleskim ]. 

Albowiem przypomnijmy ''antysyjonistyczna'' propaganda Rosji kryje jej zmowę interesów z Izraelem, stąd postępowanie wobec Libanu i zwłaszcza Iranu tak amerykańskich Republikanów, jak i Demokratów jest na równi podłe a to co jawnie głosi Trump po cichu czyni administracja Bidena. Konkretnie zaś jego podwładni Brett McGurk [ zaangażowany onegdaj mocno w zwalczanie tzw. ''państwa islamskiego'' ], oraz Amos Hochstein [ spec od globalnej energetyki, służący za młodu w izraelskiej armii ]. Oni to ponoć w imieniu dogorywającego Bidena dali zgodę Netanjachujowi na jego bezprecedensowo agresywną politykę, dość rzec iż ledwie dzień po wizycie ostatniego z wymienionych jankeskich decydentów w Izraelu doszło do ataku na Hezbollah wybuchowymi pagerami. Rzecz jasna oficjalnie był on tam z misją ''ostrzeżenia przed możliwymi konsekwencjami eskalacji w Libanie'', ale jeśli brać to na serio USA są w takim razie faktycznie upadłym mocarstwem, bez kontroli już zupełnie nad swym rozbestwionym całkiem ''bliskowschodnim sojusznikiem''. Niczym słaby ojciec pozwalający zdegenerowanemu synowi trwonić majątek na dziwki i narkotyki, a takim w istocie Biden jest, wszak przenoszenie patologicznych stosunków rodzinnych na grunt polityki międzynarodowej stanowi istny horror! Dlatego narasta bunt ''syjonofobicznej'' frakcji amerykańskiego ''deep state'' wobec usidlania ich kraju zupełnie niepotrzebną mu wojną na Bliskim Wschodzie, odciągającą uwagę i środki od kluczowej teraz dla Stanów Zjednoczonych rywalizacji z Chinami, a przy tym sprzyjającą jeszcze interesom Rosji. Świadczy o tym choćby deklaracja Leona Panetty, byłego szefa CIA za Obamy, który bez ogródek nazwał rzeczony atak na pagery Hezbollahu ''aktem terroru'', o potencjalnie nieobliczalnych konsekwencjach dla rynku nowoczesnych technologii [ kto wie bowiem, jaką krzywdę wyrządzić można byle smartfonem? ]. Co gorsza, bidenowa administracja jawnie lekceważy stanowisko agend własnego rządu, na czele z Pentagonem czy Departamentem Stanu oponujących przed angażowaniem USA w narastający konflikt zbrojny na Bliskim Wschodzie. Trudno im się dziwić, że oburza ich fakt łożenia przez amerykańskiego podatnika na zbójeckie państwo pod władaniem żydowskiego Putina, który podobnie jak rosyjski tyran myli się fundamentalnie co do własnych rachub politycznych, a mimo to brnie w nie ze ślepym uporem i bez względu na góry trupów, jakie to ze sobą niesie. Bowiem uzasadniona nienawiść, jaką libańscy chrześcijanie żywią wobec Hezbollahu nie sprawia jeszcze, by podobało im się rujnowanie ich miast i wiosek przez izraelskie bomby, do tego kiedy pomni są wciąż, jak syjoniści porzucili ich w ostateczności na pastwę muzułmańskich fanatyków, obciążając przy tym winą za także własne zbrodnie wojenne podczas uprzedniej okupacji kraju. Tym bardziej jeśli rzecz tyczy Iranu, gdzie nie brak zaciekłych przeciwników teokratycznego reżimu, co wcale nie znaczy, iż pragną zaraz ''wyzwolenia'' przez żydowskie państwo wespół z USA, boć są świeckimi nacjonalistami albo lewicowymi patriotami swej ojczyzny. Na tym właśnie połamał sobie zęby Putin i jego zbrodnicza armia, byłoby więc skrajną głupotą ze strony Amerykanów popełnić ten sam błąd, a do tego właśnie nawołuje rzekomo ''antywojenny'' Trump, czyniąc tak pospołu z wrogim mu niby Bidenem! Dlatego jeśli Kamallah przegra jednak wybory, będzie to zawdzięczać prędzej własnemu obozowi politycznemu, acz i ona sama w to brnie mizdrząc się do córeczki Dicka Cheneya, którą Trump celnie skądinąd nazwał ''głupią podżegaczką wojenną, jaka chce tylko strzelać rakietami po ludziach''. Oczywiście nie przeszkodziło mu to poprzeć na jednym oddechu możliwych bombardowań przez Izrael samego Iranu, taki zeń ''jastrząb pokoju'', ale z facetem generalnie jest coraz gorzej, ewidentnie zdziadział od czasu swej pierwszej kadencji co widać, gdy już nie może korzystnie prezentować się na tle dementa Bidena. Dlatego zapewne ''syjonofilska'' a przy tym i ''putinolubna'' frakcja jankeskiego ''deep state'' liczy po cichu, iż w razie reelekcji byłego prezydenta będzie mogła go z czasem odsunąć od realnej władzy na rzecz swego agenta Vence'a. O ile wprost nie ustroi mu kolejnego zamachu, tym razem udatnego, przejmując po nim stery rządów, jak miało to miejsce wskutek śmierci Johna F. Kennedy'ego...

W każdym razie pewnym jest, iż niezależnie kto zwycięży w obecnych wyborach na prezydenta - lub ''prezydentynię'' - USA, kraj będzie mocno podzielony także jeśli idzie o struktury jego ''głębokiego państwa'', zaś sama władza ciążyć ku autorytaryzmowi obojętnie w jakim wydaniu. Zaraz wojny domowej z tego raczej nie będzie, prędzej ostry konflikt wewnętrzny jak z okresu kontrkultury, nas jednak tutaj interesują jego skutki w polityce zagranicznej szczególnie dla Polski, a te nie rysują się zbyt wesoło niezależnie jaka z opcji politycznych weźmie górę za oceanem. Pora to sobie uświadomić właśnie, by nie histeryzować kiedy wyczekiwany jankeski ''mesjasz'' poniesie wyborczą porażkę, lub nie okaże się takim jakim chcielibyśmy go widzieć. Dotyczy to w równym stopniu Trumpa co i Harris, bo jeśli w przypadku jej obioru następcą Jake'a Sullivana nie zostanie wspominany w poprzednim tekście na stronie Philip Gordon, ale ktoś w typie Hochsteina dajmy na to, lub obecnego szefa CIA faktycznie może być nawet gorzej niż za obamowego ''resetu''. Z kolei gdyby to jednak były prezydent USA przemógł, mianowanie przezeń Sekretarzem Stanu na ten przykład Sebastiana Gorki dawałoby szansę przeciwwagi dla wpływów osobników pokroju Vence'a. Co prawda kompetencje wiceprezydenta w polityce zagranicznej formalnie są żadne, jednakże obecne amerykańskie wybory charakteryzują się bezprecedensowym wzrostem znaczenia owej dotąd raczej czysto tytularnej funkcji, więc cholera wi jak to by wtedy z nim było, zwłaszcza wiedząc o kryjących się za jego plecami libertariańskich ''autorytarianach'': Thielu i Musku. Cóż obaczymy, wszak wypada nam jeszcze powrócić do kluczowej tu relacji islamu i Rosji, gdyż od niej zależeć będzie w dużym stopniu dalszy rozwój dziejowych wypadków, dotyczący również pośrednio i Polski. Nie wygląda ona z naszej perspektywy zbyt obiecująco uprzedzam, lecząc z iluzji ''prometeizmu'' tj. rozpadu Kacapii po szwach etnicznych i religijnych. Żadnych złudzeń pod tym względem nie pozostawia wspomniany Ismagiłow, którego do uzasadnionej wściekłości doprowadza konfrontacja z tatarskimi pobratymcami w rosyjskich mundurach, jacy zostali jeńcami ukraińskiej armii. Otóż nader często uznają się nie tyle za Rosjan, co wprost... Ruskich, nawet jeśli sami nadal praktykują islam i zwyczaje przodków! Bowiem ''kacap'' to nie nacja ani nawet rasa czy religia, ale stan umysłu, dlatego może stać się nim zarówno Polak, Niemiec, jak i Kałmuk a choćby i Murzyn. Afrykańskie korzenie nie przeszkodziły Puszkinowi w zostaniu czołowym ideologiem rosyjskiego imperializmu, którego wierszydłami posługuje się on do dziś dnia, by uzasadnić swą zaborczą politykę. Dowodem owej wszystkożerności mentalnego kacapstwa jest także Roman Silantiew, główny obecnie ''islamożerca'' kraju, rodem pono z ugrofińskich Mordwińców, jak i patriarcha Kiryłł/Gundiajew/Michajłow. Zapewne dlatego promuje on gorliwie współplemieńca na pierwszego ''eksperta'' moskiewskiej cerkwi i znawcę muzułmaństwa. Silantiew zaś od lat głosi, że krajowy islam ma być podporządkowany rosyjskiemu prawosławiu nie jako religii, lecz czysto politycznemu kultowi ''samodzierżawnej'' władzy [ toż samo z buddyzmem, oraz innymi wyznaniami Kacapstanu ]. Z funkcjonariuszami bezpieki w szatach duchownych i teologów, co jawi się pożądanym przez Moskali ideałem, do czego dążą oni z całych sił. Przyznaje to nawet taki rosyjski kolaborant z Ukrainy, co wielokrotnie tu już wspominany Igor Dmitriew, choć wcześniej oburzało go zrównywanie moskiewskiej cerkwi z Łubianką. Skądinąd on również dowodzi ponadetnicznego charakteru kacapstwa, jako Bułgar z Odessy wedle swych deklaracji, acz nie krył żydowskiego pochodzenia babki, niech mu będzie jednak, iż zeń ''Makedończyk''. Wszakże mimo politycznego ubezwłasnowolnienia znalazło się w Rosji kilkuset prawosławnych duchownych, którzy czynnie wystąpili przeciw wojnie z Ukrainą, natomiast wśród tamtejszych muftich uczynił to bodaj tylko jeden... inni natomiast posłuszni władzom ogłosili ją ''dżihadem''.

Tak więc rosyjskie muzułmaństwo jest w swej masie bezwolne, a klanowo-plemienny charakter większości tworzących je ''dżamaatów'' uniemożliwia mu realne zagrożenie strukturom kremlowskiej tyranii. Wahhabizm zaś przenikający na teren kraju nie jawi się zbyt pożądaną alternatywą [ oględnie zowiąc ], bo jego nieuchronna w obliczu islamizacji Rosji fuzja z kacapskim despotyzmem byłaby czymś wprost upiornym! Nade wszystko jednak po jaką cholerę owe ''diaspory'' etniczne i religijne miałyby położyć kres rosyjskiemu ''gejsudarstwu'', skoro ono już teraz jest mocno w ich posiadaniu? Przenikają bowiem w nie, same niezdolne do stworzenia instytucji gwarantujących własną suwerenność, czemu sprzyja wspomniany multietniczny i ponadkonfesyjny charakter kacapstwa. Świadectwem głośna ostatnio, zaciekła rywalizacja dwóch kaukaskich mafii powiązanych z Kremlem o ''Wildberries'' - rosyjski ''Amazon'' na miarę tamtejszych możliwości. Otóż jego właścicielką była do niedawna Tatiana Bakalczuk, acz słowiańskie imię i nazwisko może wywołać konfuzję w porównaniu z jej wyglądem, gdyż panieńskie brzmi Kim. Wywodzi ona bowiem swój ród z mniejszości poradzieckich Koreańczyków, była takowa za ZSRR, do tego jeszcze urodzona w Groznym, obecnej stolicy Czeczenii. Ponieważ ma bogatego krewniaka, który odgrywał istotną rolę w stołecznym merostwie za Łużkowa, ów sypnął kasą na rozruch interesu rodaczki wraz z mężem, jakiego nazwisko skądinąd wskazuje na tegoż ukraińskie pochodzenie. W każdym razie przedsięwzięcie Bakalczuków mimo z pozoru gigantycznego rozrostu, czerpało zysk ostatnio głównie z nieszczęsnych franczyzobiorców, jacy dali się naiwnie wciągnąć w ten szemrany biznes, tudzież zleceń kompanii reklamodawczej Russ. Posiadaczem owego arcyruskiego z nazwy interesu jest Sulejman Kerimow, rodem z południowodagestańskich Lezginów, który jak przystało na ''wszechrosyjskiego'' decydenta przetransferował większość zgromadzonego kapitału za ocean, nad którym mimo sankcji kontrolę sprawują nadal członkowie jego nader rozgałęzionego klanu. Zapewne sięgnął łapskami w ów niedochodowy biznes, jaki obecnie stanowi Wildberries, gdyż potrzebny mu jest szeroki obrót gotówkowy do mętnych operacji finansowych, dlatego wstawił do zarządu firmy swoich ludzi braci Mirzojan. Ormian urodzonych w stolicy Gruzji Tbilisi, więc ''ruski mir'' jak skurwysyn, a by tego było mało jeden z nich miał nawiązać romans z panią Bakalczuk [ de domo Kim ], rozbijając zgodne dotąd i wielodzietne małżeństwo. Ponieważ zaś wielki biznes nigdzie na świecie, a zwłaszcza w Rosji obyć się nie może bez ścisłych kontaktów z władzą, stąd Kerimow zadbał o serdeczne więzi z obecnym szefem prezydenckiej administracji Putina, niejakim Wajno. Estończykiem z pochodzenia, potomkiem tamtejszych prominentnych komuchów, jacy ze służby sowieckiej Rosji uczynili sposób na swe życie i robienie kariery, a wnuk ów kacapski szlak kontynuuje. Imć Bakalczuk więc orientując się, że kaukaska mafia z chodami na Kremlu chce mu skraść rodzinny biznes, zwrócił się do podobnej tj. czeczeńskiej. Kadyrow rzecz jasna potępił ''szejtany'' rozbijające cudze rodziny, obiecując zrobić z nimi porządek znanymi sobie metodami, czyli wpierdolem i zabójstwami. Draka stąd nie mogła skończyć się inaczej, jak najazdem biur ''Wildberries'' ledwie kilkaset metrów od Kremla, dokonanym przez Bakalczuka w licznej obstawie Czeczeńców. Napotkali tam podobną tyle że z Inguszetii nasłaną przez Kerimowa, w efekcie jak to ''czornożopcy'' poczęli nakurwiać się i wreszcie strzelać między sobą, przez co zginęło kilku ochroniarzy przeciwstawiających się kadyrowcom. W tym ceniony wśród Inguszów mistrz walk MMA, wywołując rzecz jasna ich tłumne demonstracje wymierzone w Czeczenów. Brazylijska telenowela w kaukaskim wydaniu skończyła się na dniach tym, iż Kadyrow ogłosił publicznie ''krwawą pomstę'' swym kaukaskim wrogom, brużdżącym mu w przejęciu lukratywnego biznesu ''Wildberries''. Nie przez jego obroty przypomnijmy, lecz możliwe korupcyjne schematy dobre na ''czarną godzinę'', stąd najwidoczniej kremlowskie ''baszty'' zaciekle walczą między sobą o finansowy dupochron, co świadczyłoby o ich ostrym pożarze w tyłku dowodzącym rychłego końca.

Bynajmniej samej Rosji, a tylko jej obecnej postaci, acz życzyłbym sobie przynajmniej dekady jeszcze nierządu Fiutina, by kacapię pogrążyć do reszty. Albowiem w praktyce z jego rozkazu Rosjanie derusyfikują Ukrainę, poniekąd zaś i samą ''Moskowię''. Żadni Amerykanie ni wojska NATO nie byliby w stanie tak obracać w perzynę całych miast ze znacznym odsetkiem prorosyjskiej ludności, co sama rosyjska armia, z perspektywy ''kacapofoba'' zacna robota! Nie to, bym kibicował owym masakrom, ale jest coś z okrutnej ironii losu w stawianiu radzieckich sztandarów na kupie zdobycznych gruzów posowieckiego przemysłu... W gruncie rzeczy Rosja czyni na Ukrainie to, czego sama doświadcza acz mniej drastycznym sposobem, nie tyle rozpadając się co zapadając w sobie i kurcząc pod każdym względem. Zapewne więc wyjdzie z owej wojny mocno poobijana i być może nawet nieco okrojona terytorialnie, za to bardziej zwarta wewnętrznie i  jadowicie autorytarna. Przy czym ewentualna utrata przez nią części ziem nastąpi raczej nie wskutek udanej ofensywy Ukraińców, czy buntu kaukaskich ludów dajmy na to, lecz prędzej wyzbycia się ich przez samych Moskali, jako zbędnego im już obciążenia. Na cholerę bowiem ów zwał ruin ze starzejącą się populacją, w jaki przekształcili Donbas, poza tym że służy wyłącznie do rozgrywki z Zachodem a poniekąd może i Chinami? Żadne tam mityczne złoża ''metali ziem rzadkich'' nie stanowią tu uzasadnienia dla ekspansji, bo sama Rosja ma ich od groma u siebie nie wiedząc co z nimi począć, gdyż brak jej niezbędnych do ich eksploracji technologii i kapitału. Przede wszystkim jednak doświadcza własnej derusyfikacji już od dłuższego czasu, wojna zaś ów proces tylko gwałtownie przyspieszyła. Zwracał na to uwagę nie kto inny, co wspomniany moskiewski kolaborant Dmitriew, mówiąc o problemie jaki miał z podobnymi mu ukraińskimi zdrajcami własnego kraju, z którymi ledwo uszedł z życiem przed odeskim pogromem w 2014 roku. Zabrał ich więc ze sobą do Moskwy, gdzie zapewne pod patronatem służb założył ''mason club'', w którym to zbierała się ''tusowka'', czyli społeczność przyszłych Z-ników, sprawując tam nad nimi funkcję ''oficera prowadzącego'' czy kogoś w podobie. Zatrudniwszy jako obsługę niedopalonych jak on prorosyjskich ''kryptochachłów'' musiał im jednak ostro tłumaczyć, by nie przenosili do nowej ojczyzny znanego im z kraju obcesowego traktowania kaukaskich, czy dajmy na to tadżyckich ''czornorusów''. Bowiem co przyznawał Ukraina jest bardziej ruska od samej Rosji, czy raczej była, gdyż przez kacapską inwazję sytuacja tam doznała radykalnej zmiany, stanowiąc do tego czasu silniej zwarty etnicznie i rasowo naród, mimo również licznych mniejszości zamieszkujących szczególnie południowe i zachodnie rubieże państwa. Tymczasem w obecnej Kacapii chamskie traktowanie nieruskich ''diaspor'' grozi poważnymi konsekwencjami, bowiem stoją za nimi nie tylko określone mafie, ale są również licznie reprezentowane w rosyjskim aparacie siłowym, administracji cywilnej czy biznesie, jak widać z powyższego. Dlatego niekoniecznie zaraz mogą urwać łeb, acz i to możliwe, lecz załatwić legalnymi sposobami np. kontrolami ichniej skarbówki czy sanepidu, albo nalotem policji jaka podrzuci narkotyki ofierze itp. Zarazem przez to właśnie szansa, że owe ''diaspory'' pójdą na swoje jest raczej minimalna, gdyż po co mają one wyzbywać się tak wygodnej ''kryszy'', jaką zapewnia im rosyjskie ''gejsudarstwo'' w coraz większym stopniu zawłaszczane przez nie? Tak więc jeśli rozwali się ono, to prędzej wskutek zaciekłej rywalizacji między nimi i samymi Wielkorusami o kontrolę nad Kremlem, niż emancypacji zamieszkujących licznie Rosję ludów czy grup wyznaniowych, stąd ''prometeizm'' dziś to raczej ślepa ulica. Zwłaszcza iż carat, jak i bolszewię obalili sami Rosjanie i to oni jedynie mogą dokonać tego ponownie z putinowskim reżimem, pytanie tylko co dalej, bo autokracja jest mimo wszystko mniejszym złem, niż ludowładztwo ''rabów'' i ''mankurtów'' obojętnie jakiego to pochodzenia czy religii!

Świadectwem tłumne marsze pogromowców z ''ruskiej obszczyny'', boć sami kreują się na współczesnych czarnosecińców, acz już nastawionych nie tyle żydożerczo co nade wszystko antymuzułmańsko. Czuły patronat zaś nad całą inicjatywą sprawuje Bastrykin - nie byle kto w kremlowskiej jaczejce, gdyż to główny oberprokurator kraju, prowadzący min. śledztwo nad byłymi podwładnymi Szojgu. Światło na ową dziwną z pozoru koincydencję rzucił Kamil Galijew, tatarski dziennikarz znany z opisu wojny na Ukrainie i mechanizmów działania rosyjskiej zbrojeniówki. Otóż wedle niego jedynym co może realnie zagrozić Putinowi, to nieformalny sojusz funkcjonariuszy reżimu i diaspor etno-religijnych, coraz mocniej przenikających się w obecnej Rosji, jak wyżej powiedziano. Zażegnaniu mu więc służyłoby wspieranie przez Bastrykina wielkoruskich szowinistów, przy czym i kremlowskie gudłaje zadbały o wyhodowanie sobie mniejszej od ''obszczyny'' neonazistowskiej bojówki, skupiającej powolnych im szabes-gojów. Nazywa się toto ''Człowiek Północy'', co stanowi ewidentne nawiązanie do wzorca ''aryjskiego Hyperborejczyka'', fuhrerem jest zaś tu niejaki Misza Mawaszi: były raper i ćpun na odwyku, nade wszystko jednak na poły Żyd... tak więc jest zeń prawdziwy ''judeoczarnoseciniec'':). Obserwować można od jakiegoś czasu rodzenie się na moskiewskich bagnach pokracznego sojuszu żydostwa i rosyjskich faszystów, których mimo niezagasłej wzajemnej odrazy łączy jednak nienawiść do muzułmanów i obawa przed chińską dominacją. Dobrym tego świadectwem była medialna afera, jaką latem rozpętała szczujnia gudłaja Sołowjowa/Szapiro wespół z pogromowcami od Dugina z ''Cargradu''. Poszło o film nagrany telefonem przez mieszkańca rosyjskiej stolicy, który zauważył jakiegoś muslima ciągnącego za rękę ewidentnie nie swoje, słowiańskie dziecko jakie rzekomo przed nim ''uratował''. Cudzysłów stąd, że jak później ustaliła policja nieszczęsny chłopak snuł się głodny po ulicy zaczepiając obcych ludzi, by zlitowali się kupując mu coś do jedzenia, bo najebana MADka chlając na melinie miała go w dupie. Islamski nachodźca pomógł więc małemu ''kafirowi'', co nie przeszkodziło Żydom po równi z nazistami jednako ujadać o ''muzułmańskich pedofilach'', jakoby porywających na ulicach Moskwy ruskie dzieci! Wszak nie znaczy to, iż nie ma w Rosji realnego problemu z narastającą przemocą migrantów, co i ''rodzimych'' muzułmanów oraz innych diaspor, dlatego etniczna samoobrona ''ruskiej obszczyny'' wyrasta z autentycznych podstaw, jednakże Kreml najwidoczniej postanowił wykorzystać ją do własnych celów, dzierżąc zarazem kontrolę tak na wszelki wypadek. Przy czym to właśnie putinowski reżim jest głównym źródłem potęgującej się wściekłości rodzimych nacjonałów, by nie rzec wprost nazioli, sprowadzając masowo zarobkowych migrantów o przeważnie muzułmańskim wyznaniu, oraz wyniszczając na beznadziejnej wojnie także i ruskich mężczyzn. Żaden z nich jednak nie podniesie nań ręki, podobnie jak nienawistni im z wzajemnością kaukascy, lub środkowoazjatyccy ''czornożopcy'' dobrzy jedynie, by zbić w kupie samotnego zazwyczaj Słowianina, ale już nie uchronić przed aresztem zahukane kobieciny w hidżabach, którym władza przypisuje ''islamski terroryzm''. Nijakiej rewolty więc z tego raczej nie będzie, prędzej zaciekła rywalizacja o podział gwałtownie kurczącego się rosyjskiego tortu, cóż dobre i to - pożiwom uwidim.

Tyle z mej strony, na koniec stąd podkreślić wypada raz jeszcze, iż nie płakałem po Nasrallahu, ani tym bardziej zabitych przez Izraelczyków bojownikach Hamasu. Żaden też ze mnie entuzjasta szyickiej teokracji, która mimo pomstowania na amerykańskiego ''wielkiego szejtana'' przejęła odeń neoliberalne praktyki ''uśmieciowienia'' pracy [ skądinąd podobnie rzecz ma się w Wenezueli pod tyranią Maduro, gdzie towrzysze ''boliwarianiści'' obrósłszy sadłem jęli gnoić durnych komuchów, jacy wynieśli ich do władzy ]. Natomiast widmo agresji zbrojnej Izraela na Iran powinno budzić gorący sprzeciw zwłaszcza w Polsce, bowiem jej rezultatem stanie się także zniszczenie irańskiego przemysłu naftowego, a przez to i zwyżki cen ropy na światowych rynkach. Nawet jeśli zdyskontują to głównie Saudowie, co wcale nie jest takie pewne, jeśli Iran zdoła dokonać odwetu również na arabskich krajach Zatoki Perskiej, i tak ochłapy jakie wskutek tego dostaną się Putinowi uratują mu tyłek, akurat kiedy zaczyna pod nim mocno gorzeć, bo sankcje jednak z wolna, ale w końcu przynoszą skutek. Nie usprawiedliwia tego z amerykańskiej perspektywy nawet fakt dostarczania przez ajatollahów ropy Pekinowi, bo wtedy pocznie on ją brać jeszcze w większych ilościach od sojuszników USA, lub wreszcie samej Rosji a przecie Chujło o niczym innym nie marzy, byłby więc to dlań wprost wyśmienity prezent! Insza inszość, że Chinom paliwo nie jest potrzebne tak jak dotąd, a to przez zwalniającą wyraźnie ekonomię, tudzież skokowy przyrost ''elektrycznych'' aut jaki bodaj przewyższył masą spalinowe. Dlatego Trump kompromituje się bolejąc niby o wojnę na Ukrainie, zarazem podżegając do rozpalenia jeszcze gorszej na Bliskim Wschodzie, byle tylko dogodzić interesom Izraela a ze szkodą dla Stanów Zjednoczonych. Kto więc taką razą jest dlań w końcu głównym wrogiem USA - irańskie ajatollahy, czy chińska postkomuna u cholery?! Toż samo i tyczy obecnego prezydenta jankeskiego mocarstwa, pal licho jednak dogorywającego dementa Bidena, dziwię się wszakże Kamallah, że brnie w ową ślepą ulicę, czego nie tłumaczy nawet jej ''koszerny'' mężulo ni proizraelski Walz u boku. Najwidoczniej ona i jej obóz przedłożyli walkę o głosy rosnącej grupy rozczarowanych Trumpem prawicowców, nad poparcie lewaków i muzułmaństwa dla którego i tak są ''syjonofaszystami'', stąd wielu z nich deklaruje wybór Jill Stein. Proklemowskiej lewicowej gudłajki, jakiej nie wadziło zasiadać przy jednym stole z rosyjskim tyranem, którego armia popełniła znacznie więcej zbrodni wojennych w Syrii a wcześniej Czeczenii, niż teraz wojsko izraelskie w strefie Gazy, albo Libanie. Dopiero kiedy w owej kwestii przyparł ją do muru Mehdi Hasan, propalestyński dziennikarz i szyita rodem z Indii skądinąd, babsztyl odciął się wyraźnie od Putina i Asada, co wywołało istne pandemonium dupska u prorosyjskich komuchów na Zachodzie. Na szczęście nie wszyscy lewacy są równie durni przynajmniej pod tym względem, dowodem postępaccy vlogerzy Kyle Kulinski czy Vaush, w czym zapewne pomocne jest im polskie pochodzenie. Tak czy siak jedno stanowi pewnik w całej kabale z możliwą wojną o Iran - Izrael w takiej jego formie jak dotąd jest istotnym obciążeniem dla mocarstwowej polityki USA, czego świadomość narasta za oceanem nie tylko wśród politycznych radykałów z lewa czy prawa, ale nade wszystko znaczącej części tamtejszych decydentów armii, bezpieki i dyplomacji. Nie będzie z tego nijakiej zagłady żydowskiego parapaństwa, z którego istnieniem i tak pogodziła się większość przywódców świata muzułmańskiego, zaś oponujący przed tym reżim ajatollahów i pasdarów nie stanowi dlań bezpośredniego, ani nawet faktycznego zagrożenia. Szczególnie teraz, kiedy Hezbollah znalazł się w rozsypce i długo jeszcze pewnie nie pozbiera się z pogromu, jaki sprawiły mu izraelskie służby. W każdym razie nikt kto ma rozum w Polsce nie może pragnąć, by Rosja markując poparcie dla Iranu czerpała zyski z jego klęski, o ile uda się ją zadać Izraelowi. Dlatego dobrze byłoby, gdyby w końcu znalazł się ktoś za oceanem mający na tyle jaja, niechby wirtualne jeśli rzecz idzie o kobietę, by bezczelnym gudłajom z Tel Awiwu grzecznie, lecz stanowczo oznajmił gromkie ''wypierdalać!''. Niestety póty co na nic takiego się nie zanosi... wszak nie chcę kończyć równie przygnębiającym akcentem, stąd wspomnę jedynie, że Netanjachuj rozbawił mnie z dumą zaliczając Północny Sudan do proizraelskiej koalicji muzułmańskich państw regionu. Najwidoczniej więc nie wadzi mu, iż tamtejsza junta cieszy się zarazem wsparciem jakoby ''żydożerczego'' Iranu [ a takoż Ukrainy! ], no chyba że miał na myśli zwalczających ją rebeliantów za którymi z kolei stoi Rosja:).

sobota, 31 sierpnia 2024

Bezpaństwo.

Czas nazwać rzeczy po imieniu: Izrael jest wrzodem USA i jeśli chcą one zachować swój mocarstwowy status muszą wyzbyć się go, przynajmniej w tegoż obecnej postaci. Zresztą coś jest na rzeczy, bo lewacka tłuszcza z amerykańskich uniwersytetów gardłująca za Palestyną to jedno, ale żarty kończą się kiedy taki korporacyjny moloch co Intel rezygnuje z inwestycji wartej 25 miliardów dolców, i to mimo gigantycznego wsparcia finansowego dla niej ze strony syjonistycznego rządu. Nie może być inaczej, gdyż bandycka polityka Netanjachuja wciąga Stany Zjednoczone w kompletnie niepotrzebne im konflikty na Bliskim Wschodzie, bynajmniej rzecz nie tyczy Iranu. Skutecznie zneutralizowanego osadzeniem w nim ultraszyickiego reżimu, a więc heretyckiego dla zdecydowanej większości muzułmanów, czyniąc zeń pariasa w świecie islamu. Niwecząc tym samym śmiertelnie groźny dla Izraela sojusz Teheranu z sunnickim Egiptem, zawiązany onegdaj przez szaha Rezę Pahlawiego, taką był on ''marionetką Zachodu''. Idzie zaś o ''małą czystkę etniczną'' w strefie Gazy, jaką Netanjachuj ucieka najwidoczniej przed fundamentalnymi problemami żydowskiego parapaństwa, a tu doprawdy chucpiarz pozwala sobie już na zbyt wiele. Bezczelnie powiela najgłupsze zagrania amerykańskich Demokratów o rzekomej ingerencji Rosjan w prezydenckie wybory USA - wedle niego zaś to Iran ma stać za propalestyńskimi demonstrantami i presją wywieraną przez nich na kontrkandydatkę Trumpa [ ku jej zresztą ledwo miarkowanej irytacji, a więc całkiem przeciwskuteczną ]. Żydowski rasista nie kryje nawet swej ohydnej pogardy wobec ''gojów'', skoro wciska im równie ordynarne kity, ale niestety wielu stronników MAGA na to idzie kompromitując się szerzeniem obleśnych sugestii, jakoby Teheran wspierał obiór ''Kamallah'' na prezydenta USA. Niby więc jak ufać, że powstrzymają ofensywę zboczeńców, skoro basują judeoczarnosecińcom czczącym niczym bohaterów pedalskich żołdaków gwałcących palestyńskich Arabów? Niech będzie, że dla zemsty za podobne akty homoseksualnego terroru islamistów na Żydach, lecz w takim razie przyznać należy, iż obie strony wewnątrzsemickiej rzezi kierują się prawem plemiennej vendetty, ale przynajmniej Hamas nie pierdoli, iż jest ''przedmurzem Zachodu'' jak Netanjachuj o Izraelu. Brzmi to niezwykle groteskowo w świetle faktu, że bazuje on głównie na poparciu tzw. Mizrachijczyków, czyli Żydów spoza Europy. Stanowiących obecnie największą grupę wśród ludności Izraela, ulegającego stąd pod ich wpływem nieubłaganej deokcydentalizacji, z wszystkimi tego konsekwencjami. Na czele z postępującą barbaryzacją kraju, jaka objawia się choćby w szerokiej akceptacji dla gwałcenia w dupala wrogów, co zarabizowane żydostwo przejęło od wyznawców islamu. Bowiem znani są z tego od dawna, wspomnę tu jedynie, że prawosławni mnisi w polemikach religijnych wyłącznie muzułmanom zarzucali, iż ''bardziej dbają o czystość swych odbytów niż serc'', a to właśnie przez ich skłonność do sodomii.

Tak więc jeśli współczesny Izrael robić ma faktycznie za ''przedmurze Zachodu'', to wyłącznie tego co śmiało zmierza ku legalizacji pedofilii, najwidoczniej tak ''Bibi'' pojmuje obronę ''praw LGBT'', których jest znanym orędownikiem. Podejmowane zaś przezeń nieudolne próby ukarania owych zwyrodnialców, jacy żydowskim nacjonalizmem tłumaczą własne dewiacje, wyglądają raczej na desperackie poszukiwania jakiegoś alibi, oraz nędzne obarczanie konsekwencjami własnej polityki jej wykonawców. Dalibóg nie wiem, czym się to różni od postępowania Putina, którego armia w imię walki z ''gejropą'' i LGBT obraca w perzynę całe miasta na Donbasie, wywołując tam od dekady krwawy chaos w jakim swobodnie mogły grasować bandy seksualnych degeneratów pokroju ''Brianki ZSRR''. Dokonującej bestialskich gwałtów i morderstw nie tylko miejscowych kobiet, w tym mocno nieletnich, ale i mężczyzn dla chorej satysfakcji jeszcze urzynając im penisy. Nie jest to żadna ukraińska czy ''zachodnia propaganda'', bo nawet sami Rosjanie mieli ich dość rozpędzając w pizdu, ale szefostwo gangu schroniło się w Moskwie bodaj do dziś unikając wymierzenia sprawiedliwości. Nawet jeśli zaś do niej dojdzie, będzie to li tylko zacieraniem śladów własnych zbrodni ze strony reżimu Fiutina. Izrael przeto wspierać mogą już tylko skończone głupole pokroju Tommy'ego Robinsona i jego brytolskich faszoli, jacy zaatakowali meczet w ''odwecie'' za potworną masakrę dokonaną przez... murzyńskiego rezuna ze schrystianizowanej Rwandy. Natomiast dla samej diaspory jasnym staje się, że projekt syjonistyczny poniósł fiasko, bo miał być dla niej bezpiecznym schronieniem na wypadek pogromu, w efekcie zaś otrzymała bliskowschodnie getto władane przez gangi judeoczarnosecińców dumnych z przecwelenia wrogów. Trudno więc dziwić się, że coraz więcej Aszkenazyjczyków, a nawet Sefardyjczyków z Półwyspu Iberyjskiego umyka do Europy i USA z kraju śmiało zmierzającego ku przekształceniu w typowo orientalną satrapię. Acz nie mogło być inaczej, gdyż Izrael od swego zarania stanowi demokrację wojenną z Żydami jako narodem panującym, stąd obowiązuje w nim ''totalna mobilizacja'' i permanentny stan wyjątkowy [ niczym w III Rzeszy - kontakty syjonistów z nazistami i ''operacja Ha'avara'' jak widać nie poszły tak całkiem w piach ]. Dlatego jakiekolwiek próby zaprowadzenia konstytucyjnego porządku w owym bezprawiu godzą w samą jego istotę, czyniącą zeń faktyczne ''niepaństwo'' i przeto wywołują tak wściekły opór żydowskich pogromowców dla zachowania prymatu swej religii i rasy.

Natomiast zupełnie nie wiadomo, jakiż to GEOPOLITYCZNY interes w jego obronie mają Stany Zjednoczone? Wygląda bowiem, iż wszystko trzyma się tam jedynie na resztkach spaczonej wiary angielskich purytanów, którym od ślęczenia nad starotestamentowymi księgami Biblii uroiło się, że są jakowymś ''zaginionym plemieniem Izraela''. Zanieśli owo zbiorowe opętanie do Ameryki, przeto z której czynić poczęli ''nowy Syjon'' i ''lśniące miasto na wzgórzu'' aż do dziś, co znalazło wyraz tak w ślepym wsparciu dla żydowskiego parapaństwa, jak i zeświecczonej postaci prawoczłowieczego misjonizmu. Bowiem o ironio współczesnymi purytanami są także jankescy lewacy, wprawdzie o diametralnie innym wektorze obyczajowym, ale równie pierdolnięci na punkcie wynaturzonego seksu, tyle że przez nich afirmowanego na pełnej a za to z podobnym fanatyzmem. Nade wszystko jednak cechuje ich taż sama histeria moralna, stan zbiorowej paniki i skłonność do praktykowania linczów, obsesja na punkcie czarownic, jakich teraźniejszym odpowiednikiem są oczywiście ''biali rasiści'' ponoszący jakoby winę za całe zło świata. Ewidentnym spadkiem po purytanach jest również millenaryzm ''ekozajobca'' straszącego apokalipsą ''globalnego ocieplenia'', gdzie rolę sanhedrynu gra ''konsensus naukowców'', zaś wyklętych przez nich heretyków rzekomi ''denialiści klimatyczni''. Niestety żadnej alternatywy wobec tego, a jedynie jej prawacką odmianę stanowi ohydny szabesgoizm ruchu MAGA, acz na horyzoncie poczynają świtać pierwsze znaki otrzeźwienia Amerykanów z ich mesjanistycznego opętania w jakiejkolwiek jego formie. Świadectwem Philip Gordon, odpowiedzialny w ekipie Kamallah za politykę zagraniczną i być może przyszły Sekretarz Stanu USA. W sumie oby, bo był popełnił książkę poddającą ostrej krytyce politykę narzucania zbrojnie demokracji innym krajom nie tylko przez bushowego synalka, ale i Obamę w jakiego administracji sam pracował. Miał więc okazję przyglądać się z bliska katastrofie, jaką w praktyce stanowiła ''arabska wiosna'' - owszem, Kaddafi był krwawym despotą, podobnie co i Saddam Husajn, ale jakaż to istniała wobec nich realna alternatywa? Bynajmniej ''niepaństwowy, spontaniczny ład'' wolnego rynku, czy inszej anarchokomuny, a już tym bardziej liberalnej demokracji, nad którą spuszczali się tak amerykańscy lewacy co i prawacy, tylko inaczej ją pojmując. Nastał za to po obaleniu reżimów w Iraku i Libii, oraz takowej próbie w Syrii prawdziwy czas bestii, mnogość tyranów idących ze sobą w zawody kto więcej zetnie głów wrogom, ukarze śmiercią pederastów samemu często gwałcąc mężczyzn dla ich poniżenia, podobnie jak kobiet a nawet dzieci. Gordon celnie spostrzegł, że w obliczu upadku niechby i opresyjnego ładu państwowego, ludzie w desperackim poszukiwaniu jego namiastki instynktownie zwracają się ku organizacjom mafijnym, a w bliskowschodnich i afrykańskich warunkach także żywym tam nadal strukturom plemienno-klanowym, wreszcie zbrojnym sektom islamistów. Forsowanie więc na siłę parlamentarnej demokracji, a już tym bardziej ''praw osób LGBT'' czy prosyjonistycznej strategii bez różnicy, zakrawa nie tyle na utopię w tej sytuacji, co wprost rodzaj opętania politycznego z którego pora wreszcie Amerykanom się otrząsnąć, niezależnie jakie stronnictwo reprezentują. Ktoś bowiem musi powstrzymać wreszcie psychopatów typu Naftali Bennetta, byłego premiera Izraela, który przeciwstawia tamtejszą młodzież walczącą jakoby z bronią w ręku o swój kraj amerykańskim ''płatkom śniegu'', lewackiej gówniażerii z jankeskich uniwersytetów. Kurwa mać, mowa o histerykach reagujących na nieśmiałą choćby krytykę oskarżeniami o ''antysemityzm''? W świecie bodaj nie ma bardziej przewrażliwionych na własnym punkcie dupków, co syjonistyczni Żydzi! Kim zresztą mają być owe ''sabry'' naszych czasów - twarde pedały rżnące w tyłek wydanych na ich pastwę bezsilnych więźniów i pogromowa dzicz? No bohaterzy, fakt.

Oczywiście nie będzie z tego żadnego ''upadku Izraela'', jakim straszy swych żydowskich donatorów Trump, jeśli zwycięży Kamallah. Nie pozwoli na to jej ''koszerny'' małżonek, a też i obrany przez nią na potencjalnego vice Tim Walz. Okazuje się bowiem, iż mógłby iść w zawody z Vancem, jeśli idzie o proizraelski szabesgoizm, stąd filopalestyńskie lewactwo nienawidzi go oskarżając o współudział w ''ludobójstwie''. Pracując tym samym na rzecz duetu Harris/Walz, który na ich tle może prezentować się jako politycznie ''umiarkowany''. Bodaj najważniejsze jednak, że wspomniany Philip Gordon już dobre parę lat temu pisał pod adresem Netanjachuja, iż może zapomnieć o trwałym pokoju na Bliskim Wschodzie i dogadaniu się z arabskimi sąsiadami, bez jakichkolwiek koncesji na rzecz Palestyńczyków. Obojętnie już, czy będzie to obejmować rozwiązanie dwupaństwowe, czy co bardziej prawdopodobne zasadniczą reformę samego Izraela na bardziej jego ''inkluzywną'' postać, cokolwiek by to miało znaczyć. Tak więc można się spodziewać, że pierwsza w dziejach USA kobieta-prezydent od Demokratów oznaczałaby konkretny ból zadu u ''Bibiego'', polakożercy i prorosyjskiego włazidupa że przypomnę, dobre i to. Przykro to rzec, ale na owym tle Trump jawi się niczym godny pogardy oblech, śliniący do swych filoizraelskich sponsorów. Pojmuję wprawdzie, że musiał jakoś odwdzięczyć się wdowie po gudłaju Adelsonie, która obiecała mu sypnąć bagatela jakie sto milionów baksów na kampanię. Nie będę więc pastwił się nad okropną gafą, jaką przy okazji palnął obrażając amerykańskich weteranów wojennych, facet zaczyna nie tylko pod tym względem przypominać Kurwina, a jego zagorzali stronnicy kucerzy tłumaczących wyskoki pierdziela ''nie tym co miał naprawdę na myśli''. Wszakże co innego w jego mowie było najbardziej oburzające - otóż Trump jął niemal na wstępie z rozrzewnieniem wspominać nie tak dawne jeszcze czasy, gdy nieśmiała choć krytyka Izraela oznaczała dla polityka w USA śmierć publiczną. Bowiem wedle jego słów ''syjonistyczne lobby było najpotężniejszym z wszystkich w kraju'', co zauważył z nieskrywanym entuzjazmem i rzecz jasna ku uciesze audytorium... Cóż, jeśli tak ma wyglądać wedle niego ''America great again'' to niech spierdala, zresztą przestałem się łudzić doń ostatecznie, gdy obrał stronę Muska. Kładąc tym samym kres formule ''prawicowego populizmu'', jaka w swoim czasie zapewniła mu wsparcie białych robotników i triumf nad establiszmętową Clinton, stąd jakby co zbierze baty w wyborach już na własne życzenie i bez większych fałszerstw ze strony przeciwników. Acz nic nie jest przesądzone, stąd dobrze, iż prowadził zeń rozmowy prezydent Duda, zaś Tarczyński broni polskich racji przed stronnikami MAGA wkurwiając ich swym trzeźwym spojrzeniem na Rosję. Całkiem sprawnie więc sobie z tym radzi przyznaję, niezależnie od mej opinii o nim jako chama i bulteriera Kaczyńskiego, niemniej. Mocno krytyczne uwagi o Trumpie powinny zaś być zakazane politykom sprawujących urząd premiera RP czy ministra, godzą bowiem w dobro Polski oraz jej interes publiczny, niechże więc Tusk i jego czereda wreszcie stulą pyski ze swymi wygłupami!

Jednakże nie o amerykańską politykę wewnętrzną się tu rozchodzi, lecz możliwe scenariusze zagranicznej w przypadku zwycięstwa Trumpa lub Harris, przy czym o Izraelu rozpisuję się wyłącznie dlatego, że dla sekciarzy MAGA to on jest w istocie na pierwszym miejscu, a nie ich własny kraj. Dowodem także Robert F. Kennedy Jr. - proizraelski ''antyszczepionkowiec'', jakiemu najwidoczniej nie wadził covidowy zamordyzm Netanjachuja, który nie raczył nawet powiadomić własnego rządu o zawartej przezeń ''na gębę'' umowie z Pfizerem. Dlatego RFK ostatecznie wsparł Trumpa, bowiem zbrojny konflikt z Hamasem to dlań ''krucjata moralna'', lecz już opór przed rosyjską inwazją jedynie ''wojną z wyboru'', stąd niekonieczną dla Waszyngtonu. Hipokryta ubolewa niby nad losem zwykłych Amerykanów, jakich kosztem rzekomo rząd USA śle pomoc militarną dla Kijowa, za to nie ma podobnych oporów przed takową w przypadku Izraela - rzygać się chce... Zabawne przy tym, iż nominację Trumpa na swego vice Vence'a RFK dopiero co potępiał gromko jako ''prezent dla CIA'', gdyż ''DJ'' jest kreaturą Petera Thiela. Inwestora z Doliny Krzemowej, jakiemu amerykański wywiad sypnął kasą na rozruch jego firmy o specyficznej nazwie Palantir, specjalizującej się min. w szpiegowskim i wojskowym zastosowaniu ''sztucznej inteligencji''. Nie mam nic przeciwko, byle więcej podobnych przedsiębiorców współpracujących ściśle z własnymi rządami, tylko po co ta cała gadanina prawactwa o jakoby prześladowaniu Trumpa przez ''deep state'', skoro najwidoczniej jego część go wspiera? Gardłuje o tym zwłaszcza niejaki Kash Patel - hinduski prawnik i wyjątkowo podejrzana kreatura, wykorzystywana przez Trumpa za tegoż prezydentury do sekretnych negocjacji z funkcjonariuszami reżimu w Syrii. Objawił się on u jego boku jako rzekomy ekspert od Ukrainy, kompletnie z doopy nie mając ku temu najmniejszych choćby kompetencji. Truje mu jednak na ucho bzdury o Rosji, Chinach czy Iranie, jakie Trump później ślepo powtarza, bo Patel zaskarbił sobie u niego łask jako nadzwyczajnie gorliwy sługus. Typ rezonuje, że pomoc zbrojna dla Ukrainy odbywa się jakoby kosztem obrony amerykańskiej granicy z Meksykiem przed nielegalnymi migrantami. Podobnych obiekcji nie żywi jednak wobec wsparcia Izraela przez Stany Zjednoczone, gdzieżby tam, co więcej - wedle niego rząd USA ma być we władaniu... popleczników Hamasu, ślących mu rzekomo miliardy dolarów via Iran! Oczywiście jest przy tym żarliwym przeciwnikiem antyizraelskich demonstracji i postuluje ich jak najsurowsze zwalczanie, nie może inaczej. Cóż, jeśli takowym spierdolinom co Patel daje posłuch sam Trump, to czas postawić na nim definitywnie krzyż. Oczywiście za wyjątkiem polityków z wyżej przedstawionych racji, jednak w mojej norze na końcu internetu mogę pozwolić sobie na luksus odmowy powielania durnej gry Rosjan ''car charoszy, tylko bojary płachije'' w jaką brną nadwiślańscy wyznawcy Donalda T. Nie będę stąd bronił wypowiadanych przezeń bzdur w niedawnym wywiadzie, gdzie marudził jakoby amerykańskie wojsko wyprztykało się z amunicji przekazując niemal całą Ukrainie [!]. Nieprawdą jest również jego twierdzenie, że przegrałaby jeszcze w pierwszym tygodniu walk, gdyby USA nie udzieliły jej pomocy zbrojnej, bowiem wówczas dostarczyły one głównie środków do walki partyzanckiej nie spodziewając utrzymania się władz w Kijowie [ Sullivan w pełni tu podzielał opinię Niemiec ]. Zresztą Trump nie ma zrozumienia dla wojny bo i skąd, jeśli bogaty tatuś załatwił mu zwolnienie od wietnamskiej za pomocą skorumpowanego przezeń lekarzyny, w czym nie odbiega wcale od Bidena, Clintona czy Busha. Dlatego pewnie gardzi amerykańskimi wojskowymi jako ''przegrywami'', wprawdzie wypiera się owych słów, ale uwiarygadniają to choćby jego nikczemne uwagi pod adresem okaleczonych weteranów, jakie wygłosił kokietując wdowę po gudłaju Adelsonie. Dupek więc wyobraża sobie, że w mig zakończy konflikt zbrojny między Rosją a Ukrainą, zaś wsparte przezeń z całą mocą bliskowschodnie żydostwo ''szybko'' sprawi się z Hamasem, stąd wypada powtórzyć: niech spierdala on i jego proizraelscy szabesgoje MAGA.

Z kolei lewactwo za oceanem wybrałoby oczywiście ''Palestine first!'', bełkocząc jeszcze do tego coś o jakoby ''sprowokowanej'' przez NATO Rosji. W obu przypadkach jak widać nadal króluje filosemicki, postpurytański zajob Amerykanów, niestety jednako kosztem Ukrainy a więc poniekąd i Polski, jako głównego obok Rumunii korytarza transportowego broni na wojnę z Moskalami. Z tej perspektywy zaś patrząc muszę z bólem jako prawicowiec przyznać, iż mimo wszystko lepszym wyborem dla nas będzie wygrana kandydatki Demokratów. Owszem, dostaniemy przez to już ''prawoczłowieczyzmem'' na pełnej: aborty, elgiebety a co nie daj i pewnie ''transdżendery'' dla dzieci. Wszakże gdzie niby gwarancja, że Trump położy temu kres, skoro tak żarliwie wspiera kraj w którym homoseksualni gwałciciele stają się dosłownie ''cwelebrytami''?! Nie mówiąc już, iż żaden zeń świętoszek i to oględnie zowiąc, Republikanie pod jego wpływem mocno złagodzili swój sprzeciw wobec skrobanek, a jako prezydent otaczał się pedziami w typie wspomnianego Thiela. Dlatego pozostanę sceptyczny wobec gromkich zapowiedzi Trumpa, że skończy z patologią ''tranzycji płci'', czyli faszerowaniem nieletnich blokerami hormonów i okaleczaniem ich wmawiając, że mogą jakoby ''wybrać'' czy są kobietami lub mężczyznami. Acz oczywiście miło byłoby rozczarować się pod tym względem, niemniej tu skupiamy się na możliwej polityce zagranicznej USA, a jeśli o to idzie rzeczy już wyglądają zgoła inaczej. Wszak z istotnym zastrzeżeniem, iż jedynie kiedy Sekretarzem Stanu przy Kamallah ostanie się Philip Gordon, lub ktoś w podobie, byle tylko nie zjeb pokroju Jacka Sullivana. Bowiem wyłącznie przy takim obrocie spraw możliwa będzie fundamentalna korekta ohydnej polityki ''resetu'', zainicjowanej w swoim czasie przez samego Bidena. Zresztą Gordon jako jeden z czołowych jej wykonawców samokrytycznie przyznał przed kilku laty, że niczego ona zasadniczo nie przyniosła poza doraźnymi jedynie korzyściami. Bowiem USA i Rosję dzieli zasadniczy konflikt interesów, a to ze względu na mocarstwowe ambicje tej ostatniej, stąd wbrew gadaninie różnych ''mejszajmerów'' nawet ustępstwa na rzecz Moskwy kosztem NATO nie zapobiegłyby antagonizmowi. Gordon jeszcze w 2007 roku, kiedy trwały obrzydliwe umizgi bushowego synalka do Putina, wskazywał na polityczne cwaniactwo kremlowskiego reżimu wykorzystującego bierność USA do coraz agresywniejszego poczynania sobie na arenie międzynarodowej. Postulował stąd już w owym czasie zmianę dotychczasowej strategii Waszyngtonu, można więc mu jak sądzę wybaczyć, że powielał później bzdury o rzekomej ingerencji moskiewskiej w amerykańskie wybory, skoro stać go było na trzeźwość oglądu, jakiej brakło ''neokoszerwatystom'' co i Clintonom. Albowiem Zachodowi jeśli już można prędzej zarzucić tu nadmierną spolegliwość wobec Kremla, nade wszystko iż przystał na geopolityczną fikcję odgrywania przez poradziecką Rosję roli ZSRR. Przecież nikt nie ważył się naruszyć karty ONZ, gdzie do dziś w art. 23 stoi jak byk, iż jednym z gwarantów światowego ładu jest Związek Radziecki! Jelcyn arbitralnie oznajmił, że teraz to Rosja będzie zasiadać w Radzie Bezpieczeństwa, a reszta jej członków z USA na czele zgodziła się z tym, mimo iż kiedy Serbia chciała podobnie wejść w buty Jugosławii po jej upadku nie pozwolono na to, ale wiadomo - ''duży może więcej''. Wprawdzie doszło także do podmiany Tajwanu na ChRL, ale formuła ''Republika Chińska'' jest na tyle ogólna, iż jeszcze od biedy ujdzie. Natomiast w omawianym wypadku nie ma wątpliwości, że idzie o ZWIĄZEK ''socjalistycznych republik radzieckich'', stąd na kiego grzyba Rosja rości sobie doń tytuł, czymże ów kraj niby jest? Pal licho chińskich postkomuchów, trudno po nich spodziewać się szacunku dla reguł prawa międzynarodowego, ale przyzwolenie ''wolnego świata'' na równie bezczelną  uzurpację kompromituje go w stopniu niebywałym. Ów geopolityczny postmodernizm czczący ''różnicę'' i własną niekoherencję był znośny w czasach iluzji liberalnego ''końca historii'', jednak nie jej powrotu co wymaga klarownych rozstrzygnięć. O ironio, to rosyjscy komuniści byli w awangardzie procesu rozpadu sowieckiego imperium, jako jedni z pierwszych spośród ''republik związkowych'' jeszcze latem '90 roku ogłaszając deklarację własnej suwerenności państwowej. Sęk w tym, iż nie poszli za ciosem występując zeń, jak postąpili na ten przykład Bałtowie, ani ustanowili niepodległości Rosji, kontentując jedynie rozwiązaniem Związku Radzieckiego aktami prawa wewnętrznego, lecz nadal pretendując do statusu owego supermocarstwa na świecie.

Najgorsze, iż kraje Europy Zachodniej i USA przystały na to, co znać było po ich postawie wobec niepodległości innych państw powstałych na gruzach Sowdepii jak Ukraina. Ogłosili ją przypomnę żadni ''banderowcy'', lecz tamtejsi komuniści i to wbrew nie tylko ówczesnemu sowieckiemu przywództwu, ale również amerykańskiemu, jakie w osobie starego Busha zaklinało ich na miejscu w Kijowie, by tego nie czynili. Albowiem jedynie dla prorosyjskich spierdolin, lub naiwnych antykomunistów, którzy jednako wzięli na serio reaganowską retorykę o ''imperium zła'' Zachód pragnął ''rozpadu ZSRR''. Faktycznie zaś co najwyżej ich porażki, lub transformacji, na pewno jednak nie całkowitego upadku, jak Kissinger potwierdził bez wahania zdumionemu Putinowi w ich rozmowie. Straszna prawda wygląda tak, że do dziś część nie tylko zachodnioeuropejskich, ale i amerykańskich elit politycznych to sieroty po ZSRR, których surogat upatrują nadal w obecnej Rosji. Fatalnie rzutuje to na ich postrzeganie suwerenności tak innych państw, jakie powstały wskutek rozpadu Sowietów z Ukrainą na czele, co także byłych ''demoludów'' pokroju Polski. Dla nich więc nadal jesteśmy ''rosyjską strefą wpływów'', najwyżej z aktualną korektą na rzecz interesów Berlina, do czego w istocie pretekst stanowiła inwazja na Kijów. Zapomniano bowiem już chyba o ultimatum Ławrowa, jakie w imieniu Kremla przedstawił on ledwie na parę miesięcy przed, gdzie niemal wprost wyłożył otwartym tekstem: ''NATO wypierdalać na granice '97 roku!'' [ ujęte rzecz jasna bardziej dyplomatycznym językiem ]. Co zamieniłoby Polskę w prawdziwe niemiecko-rosyjskie kondominium pod wiadomym zarządem powierniczym, biorąc iluż żydowskich podJUDzaczy wojennych zasiada u władzy w Moskwie - by wymienić bodaj głównego bankiera Putina Jurija Kowalczuka, którego matuli było Mirjam Abramowna, Kirijenkę-Izraitela czy kaukaskiego ''jewrieja'' Surkowa podżegającego rebelię na Donbasie. Lista kacapskich gudłajów jest doprawdy długa, stąd jeśli ktoś już buduje ''Niebiańską Jerozolimę'' na brzegach Morza Czarnego, to prędzej Żydy z Kremla:). W każdym razie owo ''sieroctwo po ZSRR'' elit politycznych i finansowych Zachodu lepiej tłumaczy spolegliwość wobec Putina takiego Muska dajmy na to, niż rzekoma ''agenturalność'' ostatniego. Czymże bowiem Rosjanie mogliby go przekupić, lub zaszantażować, skoro od dawna powszechnie wiadomym jest spierdolenie umysłowe szefa Tesli? Przecież zdrowy facet nie nazwałby swego potomka ''X-cośtam'', czy inszy ''Techno Mechanicus'', ani obrał na matkę własnych dzieci jakąś przećpaną didżejkę, więc aż dziw, że póty co tylko jedno z nich zostało ''transem''. Wprawdzie Twittera pomógł Muskowi wykupić min. fundusz zatrudniający synalków żydoruskich oligarchów Awena i Moszkowicza. Sęk w tym, iż w jego zarządzie zasiada Joe Lonsdale - współzałożyciel wspomnianej firmy Palantir, ściśle powiązanej z armią i wywiadem USA... więc to raczej kiepska poszlaka. Oczywistym stąd winno być, że Trump to żaden ''ruski agent'', natomiast on i jego współpracownicy sądzą najwidoczniej, iż da się rozbić sojusz Pekinu i Moskwy koncesjami na rzecz ostatniej, a udzielonymi kosztem Ukrainy. Fundamentalnie więc mylą się, bowiem współczesna Rosja nigdy nie będzie wiarygodnym partnerem na arenie międzynarodowej, póty nie rozstrzygnie wreszcie czy jest kadłubem ZSRR, czy też zupełnie nowym państwem powstałym wskutek rozpadu globalnego supermocarstwa. Inaczej pozostanie dziwaczną hybrydą, prawdziwym geopolitycznym monstrum nieustanie miotającym się w pijanym widzie, stąd wiecznie zagrażającym sąsiadom co i nawet sobie. Zachód więc musi wreszcie skończyć z traktowaniem jej, jak gdyby nadal bolszewickie politbiuro władało Kremlem i nic nie wydarzyło się tam na początku ostatniej dekady zeszłego stulecia. Będzie to wymagało zasadniczej reformy ONZ i ustanowienia nowego globalnego ładu, gdzie nawet jeśli Rosja stanie się jednym z jego gwarantów, [ co skądinąd byłoby fatalnym błędem ], to jedynie jako suwerenne państwo w granicach z '91 roku, a nie jakoweś ''poradzieckie zombie''!

W owych ''bólach fantomowych'' po rozpadzie ZSRR i niedobitym osinowym kołkiem bolszewickim wampirze ma swe prawdziwe źródło wojna na Ukrainie, nie zaś rzekomej obronie Moskwy przed ''agresją NATO'', jak bełkoczą ''mejszajmery'' po równi z kacapską propagandą. Nie sposób bowiem mówić o realnych gwarancjach istnienia dla jakiegokolwiek innego poza Rosją państwa wzniesionego na gruzach sowieckiego imperium, dopóty będzie ona pretendować do miana jego sukcesorki. O zgrozo, ku aprobacie części przynajmniej przywództwa krajów Europy Zachodniej, co i Stanów Zjednoczonych, w tym zasadniczy problem również dla byłych ''demoludów'' jako się rzekło co Polska. Na szczęście dojrzewa tam z wolna świadomość zmiany owego fatalnego stanu rzeczy, o czym świadczy mym zdaniem programowy dokument tyczący nowej strategii USA wobec Rosji, w zmienionych okolicznościach wywołanych anektowaniem przez nią części terytorium Ukrainy, jakiego Gordon był współautorem. Razem z Robertem D. Blackwillem, zasłużonym amerykańskim dyplomatą pełniącym funkcje jeszcze za administracji Reagana i obu Bushów. Odpowiednikiem tego byłoby więc u nas, gdyby decydent PO ogłosił publiczny manifest wespół z twardym PiSowcem, jak widać takie rzeczy wciąż są możliwe za oceanem mimo trwającej i tam wojny politycznych plemion, bo USA to nadal poważne państwo. Skądinąd Blackwill parę lat temu bronił w specjalnym raporcie ówczesnej polityki Trumpa, dostrzegając jej chaotyczność oddawał jednak, że przynajmniej radykalnie zerwała z dotychczasowym ''lunatykowaniem'' Waszyngtonu co do rosnącej agresji Pekinu. Wszakże już w opublikowanym niedawno tekście nazwał trumpową prezydenturę na równi z Obamy ''czasem straconym'' przez Amerykanów, jeśli idzie o ich skuteczną reakcję na rosnące zagrożenie ze strony Chin. Bowiem jak słusznie replikował Gordon, mimo buńczucznych deklaracji Trump faktycznie szedł na rozliczne ustępstwa wobec Xi Jinpinga, w gruncie rzeczy jego obecne zachowanie w stosunku do Ukrainy powiela działania, jakie podejmował za swych rządów na Dalekim Wschodzie. Pozwalał sobie na ten przykład kwestionować w gronie doradców sens udzielania wsparcia zbrojnego Tajwanowi, odwołał również w skandaliczny sposób wspólne manewry amerykańskiej armii z południowokoreańskimi wojskowymi itp. Nie dziwota stąd, iż obserwując to dalekowschodni partnerzy Stanów Zjednoczonych z Japonią na czele nie pałają zbytnią chęcią obaczenia ponownie byłego amerykańskiego prezydenta u władzy, zdecydowanie przychylniej traktując o wiele bliższą im Harris, nie tylko ''pół-azjatyckim'' jakby nie było pochodzeniem. Pamiętając o tym sądzę jednak, że awersja Trumpa do władz w Kijowie ma swe bardziej racjonalne uzasadnienie, niż tylko jego mściwość za ich odmowę dostarczenia kompromatów na bidenowego synalka uwikłanego tam w ''Burismę''. Impertynencje na jakie sobie pozwala wobec Zełeńskiego wskazują również, iż nie o Żydów się tu rozchodzi, biorąc pod uwagę korzenie prezydenta Ukrainy i znaczącej części tegoż najbliższych współpracowników. Na pewno jest w tym sporo ledwo skrywanej pogardy Trumpa dla niechby i walecznych, ale ''przegrywów'' i podziw dla silniejszych, co znać po jego uwagach o rzekomej ''potędze wojennej'' Rosji we wspomnianym wyżej wywiadzie. Nade wszystko jednak mniemam idzie mu o fakt, iż ekipa Zełeńskiego objęła rządy min. pod hasłem ocieplenia relacji z Chinami, by choć po części znaleźć wyjście z fatalnego trójkąta Rosja-UE [ w praktyce głównie Niemcy ]-USA, w jakim zakleszczona była i nadal jest Ukraina. John Bolton, który teraz jeździ po Trumpie niczym burej suce, ale pracował dlań za jego prezydentury, musiał przecież osobiście udać się do Kijowa, by wywrzeć presję na tamtejsze władze dla zablokowania w ostatniej niemal chwili transakcji, oznaczającej przekazanie Chinom strategicznych zakładów ''Motor Siczy''. Acz o tyle opłaciło się to w końcu Ukraińcom, że Pekin także im dostarcza komponenty do produkcji dronów bojowych, mimo swego wsparcia Moskwy, gdyż co szkodzi chińskim komuchom zbijać kapitał także polityczny na wojnie ''białych diabłów'' z drugiego krańca Eurazji?

Oczywiście bez złudzeń, jeśli będą mieli wybierać staną w ostateczności po stronie Rosji, stąd dla skontrowania jej oraz Chin ambicji w rejonie Arktyki USA zawarły niedawno z Kanadą i Finlandią tzw. ICE Pact, oficjalnie dla budownictwa lodołamaczy, ale zapewne o militarnym znaczeniu. Bowiem nie sposób oddzielić wojny na Ukrainie od strategicznej rywalizacji Waszyngtonu z Pekinem i właśnie ze względu na to Amerykanie nie mogą odpuścić Europy, zwłaszcza północnej coby na ów temat nie pierdoliły różne ''bartosiaki'' czy ''mejszajmery''. Przyjrzyjmy się stąd wreszcie cóż takiego proponują dla zablokowania moskiewskiej agresji zasłużeni jankescy dyplomaci ze zwaśnionych poza tym obozów politycznych? Otóż przedłożony przez nich strategiczny dokument nosi znamienny tytuł: ''POWSTRZYMYWANIE Rosji'' - właśnie tak, nie ''pokonanie'' a forma czasownikowa wskazuje jednoznacznie na pewien proces obliczony na lata, być może nawet dekady. Rzecz więc jest w zupełnej kontrze do infantylnej postpolityki Trumpa, który najwidoczniej wyobraża sobie naiwnie, iż jednym rozstrzygającym aktem może zakończyć konflikt między Moskwą a Kijowem [ a także walkę Hamasu z Izraelem ]. Tymczasem Gordon i Blackwill znacznie trzeźwiej odeń oceniają sytuację panującą obecnie na krańcach Europy, przyłóżmy bowiem do niej to, co człowiek Kamallah od dyplomacji pisał na temat fatalnych w konsekwencjach interwencji militarnych USA. Z tym ważnym zastrzeżeniem do kwestii w jakiej łudzi się Trump, iż nie sposób trwale ułożyć się z Rosją póty sama nie dojdzie ze sobą do ładu czym u diabła w końcu jest: jedynie surogatem ZSRR, czy też powstałym na jego gruzach zupełnie nowym państwem! Przyjmijmy stąd czysto hipotetycznie, że ''wolny świat'' z Amerykanami na czele rusza do liberalnej krucjaty gromiąc zbrojnie Moskali, obywa się zaś przy tym bez nuklearnej apokalipsy - cóż dalej, kto niby obejmie wtedy rządy na Kremlu? Rosyjska ''opizdycja'' jest zdatna do niczego, co najwyżej umie w PR stanowiąc tak naprawdę sprokurowaną na użytek Zachodu agendę moskiewskiego wywiadu, a paru działających tam naiwniaków jedynie uwiarygadnia całą operację. Bardzo dobrze zresztą, bo gdyby w Rosji panowała rzeczywista demokracja kacapskie czołgi szturmowałyby Kijów jeszcze w 2014 roku, tuż po aneksji Krymu. ''Patriotyczna'' euforia była tam wówczas autentyczna, nadal również Putin może liczyć na zwycięstwo w pełni wolnych wyborach, choć oczywiście nie zbierając blisko 90% głosów, jakie mu ostatnio narysowano. Nie wiadomo po jaką cholerę, chyba pozazdrościł północnokoreańskiemu satrapie, ale nawet i bez tego jego bazowy elektorat to jakieś 60 do 65%, głównie postradzieckich ''moherów'' acz i całkiem sporo młodych, oraz w sile wieku Rosjan także pragnie sobie obrać ''cara''. Tak więc wszystkie te ''chodorkowskie'' i klony Nawalnego mogą robić co najwyżej za przysłowiowy kwiatek do kożucha u resortów siłowych, na jakich trzyma się kraj a trudno by junta byłych sowieckich tajniaków stanowiła wiarygodnego partnera z którym nie wadziłoby Jankesom wchodzić w układy. Rozwiązaniem owej pozornej aporii jawi się stąd wyłącznie jedno: należy trzymać rosyjską bestię w jej eurazjatyckiej klatce [ mowa o systemie a nie ludziach, choć płodzi on potwory ]. Ma bardzo szeroki wybieg, więc nie może narzekać i póty tam sobie siedzi nikt jej nie ruszy - jeśli jak pisze Gordon główną motywacją zbrojnych działań Putina jest obawa, aby Zachód nie zrobił mu Kadafiego z dupska, to objęcie stanowiska szefa amerykańskiej dyplomacji przez kogoś takiego jak człowiek Kamallah może stanowić dlań realną gwarancję bezpieczeństwa. Oczywiście samo to nie powstrzyma kremlowskiego tyrana, ani kogokolwiek na jego miejscu, stąd koniecznym jest użycie mocniejszych środków i temu właśnie służy opór władz w Kijowie przed moskiewską inwazją. Wprawdzie autorzy strategii ''powstrzymywania'' Rosji szczerze przyznają, że z racji swej słabszej pozycji Ukraina nie jest w stanie przemóc Moskali w otwartej konfrontacji na polu boju, ale za to może i powinna uczynić ich napór możliwie jak najbardziej kosztownym - w ludziach, jak i sprzęcie. Z czym nadspodziewanie dobrze sobie radzi, mimo nieuchronnego ustępowania przed przeważającymi siłami wroga, co jednak okupuje on straszliwymi dla siebie stratami, bez względu na pierdzielenie Trumpa czy Vence'a. Oczywiście podobnych obiekcji nie budzi u nich porażka izraelskiej armii w starciu z o ileż słabszym przeciwnikiem - dla niej zawsze znajdą się pociski z rzekomo opustoszonych przez Ukraińców amerykańskich arsenałów, dokonają ich ''cudownego pomnożenia'' o ile tylko obejmą rządy.

Oby więc nie powtórzę cierpko, bo jako zdeklarowanemu prawicowcowi nie uśmiecha mi się wyborcze zwycięstwo za oceanem partii ''California uber alles'', czyli min. ''zielonych nieładów'' na pełnej, oznaczających w praktyce regres cywilizacyjny wskutek sztucznie zawyżonych kosztów życia. Trump jednak i opętani sekciarze, których sobie wyhodował nie daje takim co niżej podpisany innej możliwości, facet zresztą zamienia się w parodię ''Killary'', jaką w swoim czasie błyskotliwie zmiażdżył. Zaprzedał się bowiem systemowi wstawiając na swego zastępcę kreaturę ''deep state'', wprawdzie jak sam publicznie przyznał kompetencje wiceprezydenta zwłaszcza w polityce zagranicznej są żadne, niemniej obecna kampania wyborcza USA nadała owemu stanowisku niespotykaną dotąd rangę. Vence'a przypomnijmy stworzył politykiem de facto Peter Thiel, który owszem ma całkowitą rację, gdy upatruje źródeł intelektualnej gangreny zżerającej Zachód w prestiżowych niegdyś uczelniach, władanych teraz przez bandy hunwejbinów ''wokeizmu'' opanowane manią zniszczenia wszystkiego wokół, na czele ze zdrowym rozumem. Trudno jednak nie parsknąć śmiechem, kiedy ''rządem światowym'' straszy typ, jaki zbił kapitał na gigantycznych kontraktach dla agencji militarnych i szpiegowskich arcyglobalnego mocarstwa:). Żadnego z tym problemu nie mam powtórzę, ale niech w takim razie powściągnie swe libertariańskie ciągoty z jakimi się obnosi, gdyż brak u niego tutaj konsekwencji. Znamienne przy tym, iż na pytanie w jednym z publicznych wystąpień, czy wybrałby między USA a Wlk. Brytanią odpowiedział, że... wolałby Izrael. Nie ufam mu więc podobnie jak i Muskowi z wyżej pomienionych przyczyn, a już tym bardziej syjonofilskiemu Petersonowi błaznującemu marynarkami w ikony. Co skądinąd wygląda na dość ciężkie bluźnierstwo uwzględniając, jakie znaczenie szczególnie prawosławie nadaje religijnemu wizerunkowi, by czynić zeń równie niestosowny użytek. Traktując go w ów sposób zamienia tym samym w typowo postmodernistyczne ''symulakrum'', czyli znak bez znaczenia i pusty symbol o czysto komercyjnym charakterze, niczym wzór na koszulce lub modny emblemat. Naśladując postępowanie Rosji, zajętej nieustannym cosplayem ZSRR tudzież dawnego imperium, przebierając się a to za carskich oficerów, to znowuż radzieckich sołdatów bez zadbania o jako taką choćby spójność przekazu. Co czyni z niej faktyczne ''bezpaństwo'' cierpiące na permanentny kryzys tożsamości, jaki leczy cudzym kosztem, nade wszystko Ukrainy a ów kacapski rozjeb nigdzie bardziej nie widać, jak właśnie na jej okupowanych przez Moskali terytoriach. Otóż niedawno Donbasem wstrząsnęła prawdziwa ''afera mieszkaniowa'', gdyż wegetujący tam nadal ludzie ku swemu oburzeniu poczęli odkrywać, iż miejscowy nierząd aferzysty Puszylina nałożył na ich domy areszt. Właśnie tak, nie przejęzyczyłem się: mowa nie o areszcie ''domowym'', lecz samych domostw zajętych z pogwałceniem nawet rosyjskiego prawa, oraz lokalnego jakie niby to formalnie na miejscu obowiązuje. Bowiem kiedy tylko zaczęła się rozpierducha już na całego, Puszylin jął cwanie wykorzystywać okazję i stąd powołał zupełnie fasadową instytucję, jakowyś ''komitet obrony'' czy coś w podobie. Na jej czele postawił brata swej kochanki pełniącej z kolei funkcję szefowej ''dyplomacji Donieckiej Republiki Ludowej'', więc jak widać rodzinny zeń człowiek broniący twardo jak cała Rosja ''tradycyjnych wartości'' przed ''gejropą''. Ów marionetkowy ''komitet'', podobnie zresztą jak i cała tamtejsza władza, zajął bezprawnie około połowy wszystkich nieruchomości w Donbabwe, po czym Puszylin rozwiązał go jako kompletnie już dlań zbędny. Bardzo sprytnie z jego strony, bo ''nieprawo'' obowiązuje i tak a stojąca za nim instytucja zniknęła, więc nie ma kogo zaskarżyć. Niby jak, skoro adwokatura, jakiej resztki uchowały się na miejscu nie chce temat ruszyć w obawie przed lokalną mafią u steru rządów, do kogo zaś poszkodowani obywatele mogą się odwołać - bandyty, który stoi za operacją masowej kradzieży ich domostw? Pozostało im więc tylko słać beznadziejne apele do Fiutina, gdyż ten oczywiście nie ma o niczym pojęcia odizolowany na swym kremlowskim Olimpie, a jak tylko się dowie natychmiast poskromi ''złych bojarów''. Szczególnie jeden z takowych powalił mnie swoją głupotą, nagrany przez jakąś durną babę z donbaskiego Muchosrańska, bowiem skarżąc się ustawiła obok specjalnie fotografie swego męża wraz z synem poległych jednako za ''ruski mir''. Po czym okazała akt własności jej ''zaaresztowanego'' mieszkania, gdzie widać tryzub jak nic, bo wydany przez ukraińskie władze! Żeński tuman nie pojmuje stąd, że ona i jej rodzina ćwoków nasrali sobie koncertowo na ryje zdradzając własne państwo, czym zakwestionowali również jego porządek prawny gwarantujący im posiadanie swego domostwa...

Groteskowe, kiedy ludzie pragnący ''ruskiego miru'' skarżą się, iż władza traktuje ich jak gówno, bo to jakby chcieć aneksji przez III Rzeszę i potem oburzać postępowaniem z Polakami niczym ''podludźmi''. Przecież to właśnie stanowi esencję kacapskiego nierządu, co przyznają nawet tacy prorosyjscy kolaboranci jak Igor Dimitriew, acz z poczynionym przezeń ważnym zastrzeżeniem, iż z perspektywy samej kremlowskiej satrapii jest to bardzo dla niej wygodna sytuacja. Pozwala bowiem jej na kumulację i dowolne rozporządzanie ogromnymi zasobami bez względu na wszystko, nawet brak własnych ludzi zdatnych do boju. Sprowadzą wtedy hołotę z drugiego końca świata, choćby i afrykańskiego buszu, już teraz liczne ''czornorusy'' jak ich tam zwą walczą za ''ruski mir'' na doniecczyznie lub pod Wołczańskiem, razem z ''ochotnikami'' z Nepalu czy nawet Indonezji. Jedynie tak można pojąć, czemu mimo swego rozpierdolu Kacapia nadal trzyma się krzepko - ano bowiem Rosjanie nigdy nie mieli państwa, tylko jedno wielkie ''gosudarstwo'', czyli własność ''gosudara''. Obojętnie czy w danym momencie był nim któryś z carów/caryc, bolszewickie politbiuro, albo jak teraz neoliberałowie z KGB: wszyscy jednako traktują własny kraj i jego ludność niczym zasób, z którym mogą poczynać co im się żywnie podoba. Nawet rozjebać, jak uczynił to Iwan Groźny, który spustoszył Ruś moskiewską tak, że najdziksze ordy tatarskie nie byłyby w stanie, ale za to władał niemal 40 lat dzięki ''opriczninie''. Wokół może być i pustynia, grunt aby reżim stał twardo jak chuj - dobrą ilustracją działania owego mechanizmu w praktyce jest obecna sytuacja miasta Komsomolsk nad Amurem, choć właściwie powinno ono zwać się ''Łagiersk'', gdyż wznieśli je głównie więźniowie Gułagu. Za Stalina jeszcze umieszczono tam istniejące do dziś strategiczne zakłady produkujące myśliwce bojowe, w sieci zaś natrafiłem na ciekawą relację byłego mieszkańca, który w poszukiwaniu lepszego życia przeprowadził się na drugi kraniec Eurazji do Petersburga. Co istotne, wbrew powszechnej do dziś opinii całkiem dobrze wspominał czasy jelcynowskiej ''smuty'', za wyjątkiem jedynie krótkiego okresu po rozpadzie ZSRR, kiedy miejscowym robotnikom płacono w ''tuszonkach'', czyli konserwach mięsnych. Nie było to znowu takie złe biorąc, że w wielu rejonach Rosji oraz innych poradzieckich państw często i na to nie mogli liczyć, w każdym razie miasto wcale przyzwoicie sobie wtedy radziło wedle świadectwa niegdysiejszego ''komsomolczanina''. Poznać to było można po ówczesnym stanie usług komunalnych, gdzie na ponad 300-tysięczną wówczas aglomerację przypadały aż dwie zajezdnie autobusowe i nawet linia tramwajowa. Komsomolsk/Łagiersk ominęła więc plaga tzw. ''marszrutek'', czyli ichnich busów faktycznie stanowiących prawdziwy rak komunikacyjny, ale dobre dlań czasy skończyły się wraz z dojściem Putina do władzy. Skoncentrował on ją bowiem w swym ręku kosztem lokalnych administracji, zabierając im środki kumulowane odtąd w Moskwie, za to obciążając zobowiązaniami finansowymi wobec miejscowej ludności. Na nich to na ten przykład leży wypłacanie świadczeń dla ochotników ''specoperacji'', a ponieważ nie mają skąd czerpać pieniędzy ku temu zapożyczają się na potęgę w rosyjskich bankach, powiększając niepomiernie i tak gigantyczny dług wewnętrzny kraju. Ostateczny jednak zjazd dla nadamurskiego Komsomolska zaczął się paradoksalnie, kiedy został ogłoszony ''miastem prezydenckim'', jakiemu administracja Putina jęła poświęcać szczególną uwagę ze względu na jego strategiczne znaczenie. W praktyce ambitne plany i miliardy budżetowych rubli utknęły w wiecznie rozgrzebanych budowach i remontach dróg, zaś usługi komunalne padły na ryj. Pal licho, że zlikwidowano linię tramwajową z której i tak mało kto korzystał, gdyż za sowieckiej komuny zaplanowano ją, aby wiozła robotników do zakładów pracy. Komuniści nie przewidywali indywidualnego transportu, który pojawił się u wielu pracowników po rozpadzie ZSRR, bo jako kolektywiści patrzyli na to kosym okiem [ za wyjątkiem rzecz jasna służbowych wozów dla tzw. działaczy ]. Natomiast z autobusów mieszkańcy nadal chętnie korzystali, mimo to ''sprywatyzowano'' komunikację miejską w praktyce ją rozpierdalając. Ostała się wprawdzie po tej operacji, ale w szczątkowym stanie a do tego upadek usług komunalnych powiększają warunki klimatyczne panujące na dalekowschodnich rubieżach Rosji. Latem bywa tam i 40 stopni +, za to zimą o tyle samo temperatura spada na minus i nawet więcej, stąd jeśli piaskarki nie zostaną wysłane na ulice wraz z pierwszym mrozem, na jezdniach poczynają tworzyć się lodowe kolce rozwalające podwozia samochodów. Miasto w tej sytuacji staje się przez jakie pół roku nieprzejezdne, do tego w porze srogich polarnych śniegów, zaś o stanie służby zdrowia na miejscu czy edukacji nie ma co nawet wspominać, więc nie dziwi ubytek ludności o blisko 1/3 od czasu upadku ZSRR, a szczególnie objęcia przez Putina władzy. 

Nie sadzę, by główną winę za to ponosiła nieudolność i korupcja jego czynowników, choć niewątpliwie stanowi istotną przyczynę regresu cywilizacyjnego takich regionalnych ośrodków Rosji co Komsomolsk/Łagiersk. Podejrzewam jednakże, iż decydującym czynnikiem jest tu samo ''wnimanje'' Kremla, bowiem podporządkowując bezpośrednio Moskwie strategiczne zakłady wojskowe na miejscu, tym samym wyrywa je z tkanki miejskiej czyniąc w nich ciałem obcym. Przypomina to ''szaraszki'' za Stalina, czyli obozy dla uczonych o standardzie życia niedostępnym zazwyczaj przebywającym na bolszewickiej ''wolności''. Dziś analogicznie fabryki zaawansowanej technologicznie broni rakietowej, bazujące głównie na zachodnioeuropejskich maszynach takich producentów jak Siemens, stanowią prawdziwe oazy cywilizacji w dookolnej rosyjskiej zapaści. Póty więc kremlowskiemu reżimowi starczy na to środków będzie on trzymał się krzepko, a reszta kraju może sobie dlań iść w pizdu! Znać to doskonale po obojętności z jaką przyjął utratę części terytorium kurszczyzny wskutek ukraińskiej interwencji zbrojnej, którą Putin ignoruje z uporem maniaka nazywając zajazdem ''terrorystów''. Bowiem podobnie jak większość Rosjan programowo odrzuca rzeczywistość, kurczowo czepiając się ''supermocarstwowej'' fikcji, jaka pogrąża go przeto wraz z resztą kraju. Nigdy więc dość przypominać, że opiera się on na fundamentalnym kłamstwie co do własnej pozycji na świecie, a nadmierna tolerancja przez Zachód z USA na czele owej szajby doprowadziła do obecnej tragedii na Ukrainie. Acz i ona nie jest tu całkiem bez winy, płacąc straszną cenę za swe upadłe państwo, którego część funkcjonariuszy zamiast stać na jego straży jak miała przykazane zdradziła je, pomagając Rosji wraz z miejscowymi bandytami zająć Krym i Donbas. Wiadomo co się tam działo ze średnim i drobnym biznesem, kiedy władzę nad owym terenem przejęły ordynarne gangusy i byli policjanci, jacy również stali się bandytami. Dlatego wielu mieszkańców wstępowało w szeregi ''opołczeńców'', czyli lokalnych milicji bynajmniej aby zwalczać ''banderowców'', co nade wszystko dla ochrony swego dobytku, gdyż pierwsze co poznikało z ulic donbaskich miast, kiedy tylko na miejscu rozpadła się władza ukraińskiego państwa, to samochody osobowe. Ludzie zwyczajnie wiedzieli, jaką swołocz Rosjanie i ich kolaboranci powypuszczali wtedy z więzień, zasilającą następnie bandy pokroju wspomnianej na wstępie ''Brianki ZSRR''. Natomiast wielka własność oligarchów typu Achmetow nie została naruszona, mimo gromkich zapowiedzi donbaskich ''rewolucjonistów'', póty nie przejęli jej w końcu ludzie powiązani z reżimem Janukowycza, tym razem bezpośrednio już z nadania Kremla. Doprowadzając do upadku niegdyś industrialny Donbas, wraz z nasłanymi Moskalami traktującymi zdobyczne ziemie niczym swój ''Klondike''. Zresztą sama Rosja faktycznie nie uznaje okupowanych terytoriów Ukrainy za swoje, ustanawiając nawet ''sanitarną zonę'' bynajmniej na charkowszczyznie, co zapowiadał gromko Putin, ale granicy z ''Noworosją'' istniejącej nadal mimo formalnej aneksji. Dobrze widać to po statusie pochodzących stamtąd jeńców wojennych, z których wielu przebywa w ukraińskich obozach jeszcze od zimy '22 roku, bo kacapstwo odmawia ich wymiany mimo, że sporo posiada już rosyjskie obywatelstwo! Za to kadyrowcy oczywiście nie mają takowych problemów, podobnie co i najgorsza bandyterka byle z samej Rosji, gdyż niechby lojalni mieszkańcy Krymu i Donbasu to dla Kremla jedynie ''kryptochachły''. Albowiem Ukraina służy ledwie za pretekst wielkomocarstwowym ambicjom Moskowii, obejmujących przebudowę całej architektury bezpieczeństwa w rejonie Europy Wschodniej, a poniekąd i na Zachodzie także, bo przecież w zmowie z Niemcami. 

Dlatego jak niby traktować serio Trumpa wyzywającego Harris i Walza od ''marksistów'', choć dla amerykańskiej neokomuny to ''syjonofaszyści'', jeśli chce zarazem kręcić polityczne dile z rosyjskim ''bezpaństwem'', które nadal pretenduje do sukcesji po ZSRR w polityce globalnej, mimo iż wyraźnie nie starcza mu już ku temu sił?! Nawet chęć zneutralizowania go w konflikcie USA z Chinami nie tłumaczy owej pożal się ''strategii'', bo gdzie niby gwarancja, że Moskale dochowają umowy, skoro nie wiedzą kim u cholery w ogóle są i o co im kurwa tak naprawdę idzie. Przecież nie o ''neonazistów'', których sami mają od groma, biolaboratoria NATO, bojowe komary czy tadżyckie biodrony sterowane czipami w mózgach przez CIA i tego typu brednie, świadczące o ciężkim zjebaniu umysłowym wywołanym potężnym kryzysem tożsamości. Stąd póty nie dojdzie ze sobą do ładu Rosję należy trzymać w geopolitycznym kaftanie bezpieczeństwa obmyślonym przez takich jak Philip Gordon, z Polską na czele wzmocnionej ''wschodniej flanki NATO'' i Ukrainą jako bojową szpicą, cierniem w boku kacapskiej bestii, inaczej nie idzie. Tym bardziej, iż za ''alternatywę'' robi Trump, którego nie brzydzi sojusz z takimi ''marksistami'' co Kennedy junior czy Tulsi Gabbard, jacy wspierali przecież Berniego Sandersa, stąd można sobie darować gadki o zwalczaniu przezeń ''lewactwa''. Prawica bowiem nie tylko w USA zamieniła się z nim pozycją pod wieloma względami, gdybyż zresztą była choć konsekwentna w swym izolacjonizmie spod znaku ''America first'', ale owi hipokryci czynią zazwyczaj wyjątek wobec Izraela, przed którym z irracjonalnym uporem ohydnie się płaszczą! Właściwie nie wiadomo czemu, powodowani chyba li tylko resztkami purytańskiego amoku mesjanistycznego, jaki na szczęście z wolna dogasa za oceanem. Na takowych oparach zaś jedzie Trump, stąd tym razem życzę mu przegranej w prezydenckich wyborach USA. W uczciwym głosowaniu zastrzegam, bez zadym wszczynanych przez politycznych wrogów, bo niewątpliwie obalono go w zamachu stanu. Nie mam tu na myśli fałszerstw wyborczych, lecz rozdęcie afery ze śmiercią Dżordżu Fleji, ''bohatera'' terroryzującego ciężarną kobietę pistoletem, oraz wykorzystanie bojówkarzy BLM i Antify do siania ulicznego terroru. Patrząc jednak na kreatury typu Patela, jakimi Trump otaczał się zwłaszcza pod koniec swej prezydentury dochodzę do wniosku, iż dobrze się stało, że przynajmniej część amerykańskiego ''głębokiego państwa'' go spuściła. Zarazem nie obiecuję sobie za wiele po takich jak Gordon, bo jeśli zostanie Sekretarzem Stanu u boku Kamallah można spodziewać się co najwyżej korekty dotychczasowej amerykańskiej strategii wobec Izraela czy Rosji, nie zaś jakichkolwiek radykalnych zmian. Dobre wszak i to, a na pewno lepsze od mętnej ''polityki transakcyjnej'' uprawianej przez Trumpa, opartej na szemranych interesach z krwawymi tyranami pokroju Netanjahu czy Putina. Zbrojnie obalać ich nie ma potrzeby, USA próbowały z fatalnym zazwyczaj dla siebie skutkiem neutralizować podobnych, ale za to należy przynajmniej izolować kanalię wywierając nań międzynarodową presję, nie zaś wchodzić z nią w układy. Co nigdy pomyślnie nie kończy się dla łapiącego na to frajera, równie dobrze bowiem można próbować wygranej w ''trzy karty'', albo mafijnym kasynie czy też utopić oszczędności życia w kryptowalucie, a to nam właśnie proponuje Trump i jego czereda syjonistycznych pachołów: Vence, RFK czy Gabbard. Wprawdzie ich porażka grozi degrengoladą ''prawoczłowieczyzmu'' na pełnej, być może jednak sojusz islamizmu i pedalstwa - całkiem naturalny w świetle faktów przytoczonych na wstępie - dla których jednako Harris i Walz to ''faszyści'', pomiarkuje część przynajmniej obyczajowych libków, by nie forsować jak dotąd równie nachalnie ''transgenderu''. Poza tym skąd gwarancja, że MAGA ową patologię zwalczy, skoro tak imponuje jej izraelska ''homoprawica'' cweląca uznanych przez nią za swych wrogów? Nade wszystko jednak koniecznym jest ustanowienie nowego ładu światowego, bynajmniej ''multipolarnego'' o jakim bredził Putin, lecz znoszącego fikcję ROSJI JAKO GLOBALNEJ ATRAPY ZSRR. Co wciąż tkwi przypominam jak wół w dokumencie programowym ONZ, stąd jakże ironicznie brzmi oświadczenie Kamallah, jakie Philip Gordon przytacza na swym profilu TT/X, że agresja zbrojna Moskali przeciw Ukrainie jest również ''atakiem na zasady i normy wyłożone w Karcie Narodów Zjednoczonych''... Bez zmiany więc w owej kwestii ani rusz, inaczej trwały pokój nie tylko w Europie Wschodniej pozostanie mrzonką, cokolwiek by tam sobie nie roił Trump i jego sekciarze. 

ps.

Miałem niezły ubaw, gdy okazało się jedynym co wysmażono na Philipa Gordona, iż... opublikował parę artykułów wespół z irańską agentką wpływu. Zarzuty takowe stawiają zaś politycy Republikanów, których kandydat na prezydenta płaszczy się przed wdową po Adelsonie, jaka za młodu służyła w izraelskiej armii! ''Państwo położone w Palestynie'' może więc posiadać w USA swych lobbystów jawnie korumpujących czołowych decydentów kraju marnymi stoma milionami dolarów, natomiast kiedy na znacznie skromniejszą skalę próbuje tego ''reżim ajatollahów'' jest to już całkiem ''niedopuszczalne''. Ból zadu, jaki protestancki syjonista Ted Cruz ma o Gordona stanowi bodaj najlepszą rekomendację ostatniego - doprawdy, pora by prawica wreszcie przestała naśladować filosemickie zajoby lewicy [ proarabskie również, tak dla jasności ]. Alternatywą nie jest również Sucker Carlson promujący rewizjonistę II wojny światowej powiązanego z Izraelem, byle tylko dokopać zbrojnemu wsparciu USA dla Ukrainy. Nie można mnie posądzić o politpoprawność jak widać z powyższego, wszakże nie znaczy to, iż mam hańbić pamięć o moich przodkach, polskich ''robotnikach przymusowych'' za niemieckiej okupacji. Zresztą Hitler jest nie do obrony nawet z pozycji białego rasizmu, gdyż ponosi winę za mord znacznie większej liczby Słowian niż Żydów. Wszystko to jedynie utwierdza mnie w słuszności podjętej decyzji, aby trzymać się jak najdalej od politycznej kloaki, jaką stała się trumpowa MAGA.