sobota, 28 czerwca 2025

Iluzja Pola Walki.

Nasza epoka jest świadkiem upadku wszelkiej mocarstwowości, od paru lat możemy obserwować zapaść rosyjskiej, która wyłożyła się na ryj o Ukrainę, teraz USraelskiej przez Iran, a do kompletu wypadałoby, aby mały Tajwan spuścił łomot wielkim Chinom [ bo wbrew pozorom są one ''papierowym tygrysem'' ]. Legła bowiem w gruzach leżąca u ich podstaw pycha ludzkiej wszechwładzy, gdyż dziś już wiadomo, że wszechświat nie jest na naszą człowieczą miarę. Wbrew nowożytnym zabobonom odkrycia nauk przyrodniczych położyły kres nie tyle wierze w Boga co Człowieka, śmiesznej koncepcji renesansowych humanistów i ''oświeceniowców'' polegającej na prometejskiej wizji Ludzkości, jakoby mocą swego rozumu i woli władnej kreować świat na nowo. Dlatego uczeni muszą uciekać się do niemal poetyckich metafor, by dać nam obrazowe, a nie li tylko abstrakcyjne pojęcie o tym, co zachodzi na poziomie galaktyk lub mikrocząstek, bo w polu ludzkiego doświadczenia nie ma fenomenów, jakie by nam owe procesy choć przybliżyły innym sposobem. Wbrew romantykom ich najbardziej wyszukane alegorie okazują się stąd jeno bladym cieniem tego, co jedynie ''mędrca szkiełko i oko'' może wciąż jeszcze objaśnić, acz z wielkim trudem i odwołując się do języka wysoce złożonej matematyki, ezoterycznej wręcz z punktu widzenia zwykłego śmiertelnika. Nie pomnę już który to z wielkich fizyków obecnej epoki rzekł, iż choć jest w stanie rzecz jasna pojąć czterowymiarową czasoprzestrzeń Einsteina, nie daje już rady ją sobie wyobrazić, gdyż przekracza to możliwości ludzkiej imaginacji. Wprawdzie można pocieszać się wzorem gnostyków, iż dane nam jest wciąż inne, ''duchowe poznanie'' obce temu ''upadłemu światu'' pogrążonemu w ''mroku materii'', ale to jedynie majaczenia niedowarzonych umysłów zatrutych jadem własnej ''hybris''. Tak więc jako ludzkość dotarliśmy do kresu własnych możliwości i aby podążać dalej nie popadając przy tym w otchłań, jaka rozwiera się pod stopami owym sposobem, pozostaje nam już tylko chwiać się na jej krawędzi. Wyłącznie taki sens może mieć ''ciemne oświecenie'', jeśli nie ma tyczyć jedynie niedojebanych kucerzy z Doliny Krzemowej, pokroju Curtisa Yarvina. Chaos przeto jaki nas otacza nie wygląda na stan przejściowy ''międzyepoki'', lecz zapowiada na trwały, pora stąd przyzwyczajać się do życia w permanentnie odgrywanym skeczu o ''ministerstwie dziwnych kroków''. Dlatego też współczesna polityka przypomina burdel na kółkach z nabotoksowanymi kurwami, takimi jak Putin czy Laura Loomer gotowa za kasę żreć karmę dla psów. Za głównego alfonsa weń robi zaś Trump, bo tak się dzieje kiedy urodzony ''wajśja'' [ kupiec ] próbuje roli ''kszatrji'' [ wojownika ] - efektem może być tylko krwawy cyrk, makabreska. Zastanawiając się ostatnio nad możliwymi motywami jego działań doszedłem do wniosku, że najbardziej prawdopodobnym jest logika wojennej mobilizacji, lub programowa negacja przezeń rzeczywistości w duchu zwulgaryzowanego postmodernizmu. Wszak po namyśle zrozumiałem, iż jedno nie przeczy drugiemu, bowiem jak rzekł już przed laty Alex Karp z militarno-szpiegowskiego ''Palantira'', aby pokonać wroga nie można bazować na algorytmie, jaki będzie on w stanie rozszyfrować, ku temu więc potrzebna jest cyfrowa symulacja intelektu dla działania w możliwie nieprzewidywalny dlań sposób. Przy czym widmo zbrojnej konfrontacji, tudzież zwalczania inwazji nielegalnej migracji, robią tu jednako za pretekst do radykalnej transformacji technologicznej, a co za tym idzie również politycznej i kulturowej nie tylko samych USA. O skali i tempie zmian do tego stopnia przekształcających dotychczasowe realia, że aż przybierają one nieomal ''oniryczny'' charakter, acz mamy raczej do czynienia wręcz z ''hiperrealizmem'', tak dojmująco okrutne bywają. Nie przeczy więc to możliwości światowej konfrontacji zbrojnej, rzecz jeno w tym, iż dziś za wojnami nie stoją żadne racje geopolityczne, mocarstwowe ani tym bardziej ideologiczne, lecz stanowią one rodzaj makabrycznego eksperymentu prowadzonego dla niego samego. Ściśle z nimi powiązany rozwój nowych technologii także posiada autoteliczny, samoistny charakter, dlatego propaganda wojenna nie dba już teraz o choćby pozory logicznej spójności przekazu, bo irańska ''broń jądrowa'' jest równie ''realna'' co ''NATO-wskie biolabolatoria'' na Ukrainie. Nie przypadkiem odwołuję się do zależności wojny i nauki jako źródła obecnych przemian, gdyż jak trafnie spostrzegł Łukasz Kamieński w swej pracy traktującej o tym właśnie, nie idzie o służebny jakoby charakter przyrodoznawstwa wobec państwa i armii, lecz ich ''symbiotyczny związek'' polegający na ''wzajemnej inspiracji i sprawczości''. Bowiem ''na przestrzeni dziejów wojna była jednym z głównych czynników katalizujących postęp w nauce, zaś nauka determinowała ewolucję charakteru konfliktów zbrojnych''. Dostarczając tym samym modelu objaśniającego bezprecedensowy charakter współczesnych przemian, stąd dla przedstawienia ich natury przywołam opis innego polskiego badacza Marka Sikory, który tak oto rzecz wykłada:

''Odmiennym od teoretycyzmu nurtem w filozofii nauki jest „nowy eksperymentalizm”, który w sposób najbardziej systematyczny i spójny opracował Ian Hacking. Zmiany wiążą się głównie z nową propozycją analizy sposobu uprawiania nauki i stosunku nauki do techniki. Novum polega przede wszystkim na tym, że za punkt wyjścia naukowej praktyki badawczej uznano nie tyle teorię, ile eksperyment. Eksperymentu nie ujmowano jednak tylko w sposób „klasyczny”, tzn. nie definiowano go jako doświadczenia, które się przeprowadza głównie po to, by potwierdzić albo podważyć daną teorię lub określić pewien szczegół w celu ewentualnego rozszerzenia teorii już istniejącej. Uznano, że ma on, jak pisał Franciszek Bacon, „chwytać byka za rogi”, tzn. doprowadzać przyrodę do wyrażania swoich własności w takich okolicznościach, w których nie znalazłaby się bez ingerencji człowieka. Eksperymentowanie ma zatem odpowiedzieć na pytanie, jak zachowa się przyroda we wcześniej niebadanej sytuacji. Dokonuje się w nim manipulacji składnikami świata w celu poznania jego tajemnic. „Eksperymentować to tyle - pisze Hacking - co kreować, oczyszczać i stabilizować zjawiska. Eksperymentatorzy wytwarzają zjawiska dzięki swojej pomysłowości oraz konstruowaniu rozmaitych urządzeń. Zjawiska takie są „kamieniami probierczymi fizyki, kluczami do natury”. Paradygmat teoretystyczny, przekonuje Ian Hacking, dominował w naukach do połowy XIX w. Do tego momentu podstawowy cel badawczy nauk sprowadzał się w zasadzie do reprezentowania świata, tzn. do formułowania za pomocą teorii prób opisu regularnych zjawisk. Później nauki przeniosły się do laboratorium i swoją uwagę skoncentrowały na eksperymentalnym badaniu tych zjawisk, które w przyrodzie albo występują bardzo rzadko, albo w ogóle nie występują w niej samoistnie. W laboratorium nauki nie opisują świata, lecz weń interweniują. Wyrażają swoją aktywność za pomocą działania. Manipulują składnikami świata po to, by go zmieniać. Obecnie podstawowym zadaniem nauk, przekonuje Hacking, nie jest dążenie do formułowania prawdziwych teorii, lecz rozwiązywanie problemów, które powstają w trakcie eksperymentalnej praktyki badawczej. To właśnie ta praktyka, nie zaś rozważania teoretyczne, wyznacza kierunki rozwoju współczesnych nauk. Uwagę badaczy przykuwają głównie nieobserwowalne przedmioty teoretyczne (elektrony, neutrina) i możliwe między nimi oddziaływania w celu kreacji nowych zjawisk, nie zaś teoretyzowanie, które te przedmioty ma opisywać i wyjaśniać. Ów cel jest realizowany w ramach nauk laboratoryjnych, tzn. takich, które charakteryzują się konstruowaniem określonego rodzaju aparatury przystosowanej do ingerowania w „czysty, przedludzki stan” (a pure state before people) przyrody po to, by izolować, oczyszczać istniejące zjawiska i tworzyć nowe. Rezultatem takich ingerencji jest dążenie do wywoływania zmian w świecie i coraz dokładniejsza kontrola zjawisk, które są wynikiem tych zmian.''

- innym zaś razem pan Marek dopowiada:

''Wielu przedstawicieli studiów nad nauką i techniką wyraża opinię, że historię nauki zmieniają dziś nie tyle rewolucje naukowe, ile rewolucje technologiczne. We współczesnym świecie, twierdzi Andrew Pickering, postęp technologiczny wyprzedza postęp naukowy, praktyka wyprzedza teorię. Wskazując na ścisłą zależność współczesnej nauki od wyszukanych i bardzo specjalistycznych przyrządów technicznych, Val Dusek twierdzi, iż należy uznać, „że technika ma pierwszeństwo przed nauką i pełni wobec niej rolę kierowniczą. Taki pogląd stanowi przeciwieństwo koncepcji techniki jako nauki stosowanej, w której to nauka ma pierwszeństwo przed techniką i nią kieruje”. [...] Od drugiej połowy dwudziestego wieku tradycyjna nauka akademicka, która skupiała się na badaniach podstawowych, zaczęła stopniowo się przekształcać, jak pisze John Ziman, w naukę postakademicką. Ta druga, łącząc ze sobą elementy nauki akademickiej i przemysłowej, kwestionuje tradycyjne rozróżnienie na naukę i technikę. Laboratoria akademickie nie różnią się w zasadzie od laboratoriów, które funkcjonują w zakładzie przemysłowym. Jedne i drugie stają się miejscem, w którym zazębiają się ze sobą wymiar materialny, poznawczy oraz społeczny. Powiązanie tych trzech wymiarów staje się w dużym stopniu podstawą praktycznych sukcesów i osiągnięć dziedziny określanej mianem technonauki. Wiedza, będąca przedmiotem zainteresowania technonauki, ma nie tyle charakter wiedzy poznawczej, ile charakter umiejętności wyrażanych w formie wiedzy praktycznej. Pytając o jej swoistość, odwołujemy się zatem nie tyle do kryterium prawdy i fałszu, ile do kryterium stabilnej kontroli procesów wytwarzanych podczas laboratoryjnej praktyki badawczej. [...] Szczególnie wyraźnym przykładem tej sytuacji jest biotechnologia. Przeprowadzane w jej ramach eksperymenty ilustrują, jak bardzo mocno nauka splata się z przemysłem. Splot ten umożliwia sformułowanie nie tylko przesłanek uzasadniających tezę o sprzężeniu zwrotnym między nauką a techniką, on umożliwia także sformułowanie przesłanek uzasadniających tezę, że obie dziedziny stają się coraz bardziej zależne od tego, co znajduje się poza ich granicami. Wysiłki zmierzające na przykład do ulepszenia człowieka, tj. konstruowanie organów zastępujących organy uszkodzone, czy produkcja nowych leków lub większej ilości żywności, to problemy o charakterze kulturowym, społecznym oraz politycznym nie mniej niż poznawczym i technicznym. [...] Podsumowując filozoficzną refleksję nad nauką i techniką, warto zwrócić uwagę na zmiany, które w sposobach ujęcia obu dziedzin spowodowały nauki laboratoryjne. Pokazały one, że tradycyjne utożsamianie nauki z poznaniem i techniki z działaniem nie wytrzymuje dziś krytyki w odniesieniu do wielu obszarów prac badawczych. W laboratorium nauka i technika są ze sobą bardzo ściśle związane. Wzajemnie się przenikają. Występuje między nimi sprzężenie zwrotne. W dobie globalizacji tworzą coraz bardziej intensywnie rozwijającą się technonaukę, która nie tyle odkrywa świat, ile weń ingeruje po to, by go zmieniać i osiągać określonego rodzaju cele praktyczne. Stąd też uzasadniony staje się postulat, by w stosunku do wytworów technonauki stosować kryteria oceny uwzględniające ich społeczną odpowiedzialność za skutki, które wywołują.''

- można więc bez przesady rzec, iż współczesna ''technauka'' działa w myśl marksowskiej XI tezy o Feuerbachu głoszącej, iż nie idzie już o rozmaite interpretacje świata, lecz jego radykalną przemianę. Acz nie ma ona na celu żadnej utopii, cokolwiek by transhumaniści nie roili o jakowychś ''Homo Deusach''. Wspomniany brytyjski filozof przyrodoznawstwa Andrew Pickering wprowadza pojęcie ''tańca sprawczości'' [ dance of agency ] na określenie tej dynamicznej relacji między nauką a stanowiącą jej przedmiot rzeczywistością. Opór materii jaki przy tym ona stawia i nieprzewidywalność tejże, burzy iluzję ścisłego determinizmu zastępując go rachunkiem prawdopodobieństwa, który leży u podstaw owego ''eksperymentalizmu'' wypierającego dotychczasowy ''teoretycyzm''. Co bodaj najważniejsze, pozbawia to człowieczy podmiot poznawczy jego wyróżnionego statusu, otwierając tym samym prawdziwie już post-humanistyczną perspektywę do której ludzkość musi się dostosować, o ile ma dalej wciąż trwać. Wbrew bowiem dawnemu ''prometeizmowi'' sami coraz częściej stajemy się przedmiotem oddziaływania sił nie do opanowania przez nas, a to co nie-ludzkie nabiera sprawczego charakteru... Z powyższym dobrze korespondują uwagi Wojciecha Kunickiego, przywoływane już przeze mnie w ''pandemicznym'' kontekście, ale nie zaszkodzi jeszcze raz zacytować ów jakże znamienny ich fragment, konkretnie recenzji niemieckiego opracowania pod wymownym tytułem ''Nauki o życiu a zagospodarowywanie ciał'': 

''W artykule Melindy Cooper pt. ''Farmakologia w epoce rozdzielonego eksperymentu'' mamy do czynienia z wyobrażeniem całkowicie nowych form produkcji: nie chodzi tu już o ''powielanie'' w produkcji masowej rezultatów pozyskiwanych w efekcie eksperymentu, lecz o masową produkcję w trakcie eksperymentu. Przedmioty i podmioty tegoż eksperymentu określane są eufemistycznie mianem ''konsumentów-ekspertów''; może dosadniejsze byłoby staromodne określenie ''króliki doświadczalne'', tym razem stosowane zgodnie z ''post-fordowską logiką'' do ludzi. U podstaw tego tkwi nowe rozumienie eksperymentu naukowego: ''Realność nie jest czymś, co stanowi prawdę, lecz czymś co ma zdolność schaotyzować, zniszczyć nasze wyobrażenia'' o tym, co ''potrafi zdziałać materia''. Powstają zatem nieprzewidziane ''zdarzenia'', zawierające sporą dawkę zaskakujących, nie dających się wygenerować [ inaczej ] rezultatów. Ta permanencja eksperymentu zostaje przez autorkę artykułu zastosowana do zagadnień ''klinicznej farmakologii''. Do tej pory regułą w badaniach farmakologicznych była opierająca się na przypadkowości próba kontrolna standaryzująca ryzyko - chodziło w niej o potwierdzenie lub odrzucenie danej hipotezy, nie o stworzenie nowej niepewności. Jako że przemysł farmaceutyczny konstatuje jednak wzrost kosztów i redukcję wpływów, należało przejść do innych form eksperymentowania, co wiąże się [...] z zupełnie odmiennym podejściem do problematyki służby zdrowia, oraz istoty eksperymentu naukowego. W pierwszej części artykułu badaczka analizuje zatem nowe koncepcje eksperymentu klinicznego, zmierzające do zatarcia granicy między nauką laboratoryjną a klinicznym zastosowaniem, w drugiej natomiast - proces generowania za pomocą ''social software'' [ sieci społecznościowych ] ''farmakologicznych innowacji'', prowadzących do praktyk ''rozdzielonej kliniki i zderegulowanej konsumpcji medykamentów''. Innymi słowy autorka bada sposób w jaki pacjenci in corpore uczestniczą w koprodukcji ''farmakologicznych wartości''. Można zatem obrazowo stwierdzić, że w zakresie eksperymentu naukowego chodzi o swoistą eksplozję: nie ma on unikać ryzyka [ jak dotąd ], ale wręcz przeciwnie, stwarzać nowe ryzyka kryjące z pewnością potencjały innowacyjności. Przenosząc się z laboratoriów na pola bitew powiemy, że takim największym eksperymentem stwarzającym niewyczerpane wprost ''potencjały innowacyjności'', była i jest wojna: doświadczenie frontu, które na żywym organizmie - maksymalizując ryzyko, a zatem nieprzewidywalność - potrafiło tworzyć nowe formy bytów społecznych, politycznych, etycznych wreszcie.''

- dlatego pomieniony już Alex Karp sławi chaos, jaki Musk i jego ekipa sykofantów z DOGE siali do niedawna jeszcze wśród rządowej biurokracji za oceanem. Upatrując w owych ''zakłóceniach'' źródła ożywczych dla USA, wprost rewolucyjnych i co najważniejsze NIEOCZEKIWANYCH innowacji, jak przystało na afrożydowskiego lewaka z amerykańskiej cyberbezpieki. Przeto podobni mu techoligarchowie zostali zmobilizowani do US Army i nadano im przy tym oficjalnie stopnie wojskowe, cementując tak oto ścisły związek sił militarnych Stanów Zjednoczonych z Doliną Krzemową. Co po prawdzie stanowi jej powrót do korzeni, jako rzeczywiście tworu Pentagonu i CIA, o czym Karp popełnił wraz ze współpracownikiem książkę o znamiennym tytule ''The Technological Republic'' [ temat wart osobnego potraktowania ]. Bowiem w istocie nie ma czegoś takiego jak ''pokojowy rozwój technauki'', co dowiodła jakże dobitnie na dniach ''wojna błyskawiczna'' między Izraelem a Iranem. Opisujący ją krajowi pożal się ''eksperci'' zwykle czynią to w sposób, jak gdyby tyczyła ona równorzędnych wrogów, tymczasem Gudłajstan dysponował w niej miażdżącą wprost przewagą, korzystając od początku ze wsparcia potęgi wojskowej USA i reszty państw dawnego Zachodu. Natomiast ''sojusznicy'' Iranu Rosja i Chiny zachowały nader wstrzemięźliwą postawę, ograniczając się do raczej symbolicznych gestów pomocy. Acz podejrzewam same władze w Teheranie także nie życzyły sobie ich zbytniego zaangażowania, które mogłoby ajatollahom przerobić teren swego kraju w miejsce ''wojny zastępczej'' o światowym zasięgu, co obróciłoby go całkiem w perzynę. W każdym razie tak sławione opanowanie przez Izrael przestrzeni powietrznej wroga było w rzeczywistości marnym osiągnięciem, gdyż odpowiadała za jej obronę irańska armia tzw. Artesz. Przez samych ajatollahów traktowana z paranoiczną podejrzliwością, jako w ich oczach relikt dawnego reżimu szacha, tłamszona stąd kontrolą religijnych politruków i nade wszystko żałośnie niedoinwestowana. Dość rzec, iż jej arsenał do dziś polega na broni jeszcze z czasów rządów Rezy Pahlawiego, której z racji obostrzeń nakładanych przez sankcje nie sposób niemal odnawiać, dlatego obecnie lotnictwo wojskowe Iranu stanowi większe zagrożenie dla siebie samego, niż sąsiednich państw. Natomiast główną siłą militarną kraju, rzeczywiście groźną jak dowiodła konfrontacja z Izraelem, pozostają tzw. ''pasdarzy'', czyli Strażnicy Rewolucji pełniący dla reżimu rolę szyicko-islamistycznego SS, lub ''wojsk wewnętrznych'' NKWD. Bazujący na oddanych fanatycznie Chomeiniemu bojówkarzach, przeto ajatollahy powierzyły im bezpośredni nadzór nad strategicznie ważnymi programami militarnymi: rakietowym i potencjalnie jeno nuklearnym. Posiadając zdecentralizowaną strukturę, celowo rozbitą na formacje zdolne do autonomicznego działania, pasdarzy wyszli bez większego szwanku z pogromu dowództwa, jaki w pierwszych dniach inwazji sprawił im Izrael. Zdolni byli dzięki temu do zadania mu odwetu, rujnując w znacznym stopniu krytyczną infrastrukturę militarną i gospodarczą wroga efektownymi atakami rakietowymi. Biorąc moc ochrony powietrznej Izraela na cud niemal zakrawa, iż jakieś pociski w ogóle się przez nią przebiły, a przecież Iran nie okazał całego potencjału, jaki w tym względzie posiada! Rzeczywiście więc ajatollahy mogą świętować rzekome ''zwycięstwo'' nad syjonistami, rozpatrując kolosalną wręcz różnicę sił w porównaniu z nimi, a raczej potęgą USA stojącą za bliskowschodnim Gudłajstanem. Ewidentnie Pentagon i sam Trump nie chcieli wyrządzić Iranowi zbytniej krzywdy, przynajmniej póty co, wykonanie ''brudnej roboty'' ostawiając Izraelowi, a samemu ograniczając do chucpy ze ''zniszczeniem programu nuklearnego'', tak jakby można było tego dokonać jednym nie wiadomo nawet jak mocarnym bombardowaniem [ i to konwencjonalnym, a nie atomowym na szczęście ]. Przeto i ''odwet'' ajatollahów nosił równie symboliczny charakter, zawężony do kilku ledwie rakiet posłanych na i tak opustoszałą od amerykańskich wojsk bazę, uprzedzonych przez nich samych o owym ''ataku''. Za co Trump nie omieszkał wylewnie im podziękować w ''soszialach'', choć dopiero co wygrażał śmiercią i obaleniem rządów, jednym słowem przednia farsa w jego stylu:).

Najbardziej jednak groteskowe w owym kontekście, iż podwaliny dla irańskiego programu rakiet balistycznych stworzył... sam Izrael. Do tego, aby było śmieszniej, w ramach tajnej operacji pod iście kwiecistym kryptonimem ''Project Flower''. Rzecz miała miejsce jeszcze pod koniec rządów szacha, stąd rzekomo jego obalenie miało położyć wszystkiemu kres, a przekazana Iranowi przez Izrael specjalistyczna dokumentacja odesłana jakoby ''pocztą dyplomatyczną''. Wersja dla pospolitych idiotów mym skromnym zdaniem, tym bardziej iż objęcie władzy przez Chomeiniego bynajmniej nie zakończyło militarnej współpracy z tak nienawistnymi mu niby syjonistami, a wręcz je zacieśniło. Iran miałby większy problem ze wstrzymaniem irackiej inwazji na kraj w pierwszych jej miesiącach, gdyby nie wsparcie setek izraelskich specjalistów wojskowych, szczególnie jeśli idzie o pozostałe po szachu bojowe lotnictwo, wtedy jeszcze dość nowoczesne, ale z racji amerykańskich sankcji pozbawione technicznej pomocy. Za jej kanał przerzutowy posłużył właśnie Gudłajstan, mający wspólny interes z ajatollahami w pokonaniu zagrażającego wówczas także i jemu Iraku pod tyranią Saddama. Do tego stopnia, że Ariel Szaron sprawujący wtedy stanowisko ministra obrony, a właściwie wojny Izraela później zaś jego premier, jął besztać administrację Reagana za ''demonizowanie Iranu'' [ sic! ]. Nie krył się też wcale z łamaniem przez swój kraj amerykańskich sankcji na transfer broni USA dla reżimu Chomeiniego, ów zaś odwdzięczył się pomagając informacjami wywiadowczymi Izraelczykom w zniszczeniu irackiego programu nuklearnego. Zresztą sam Iran na prawie rok przed syjonistami jako pierwszy zbombardował reaktor atomowy Osirak k. Bagdadu, i to mimo przetrzebienia kadr dowódczych własnego lotnictwa czystkami dokonywanymi przez szyickich jakobinów. Dopiero gdy brakło wspólnego irackiego wroga Izrael wziął się na serio za łby z Iranem, wcześniej zaś rzecz między nimi ograniczała raczej do retorycznych połajanek i co najwyżej terrorystycznych starć z libańskimi bojówkarzami. Patrząc trzeźwo z polskiej perspektywy żadna ze stron owego konfliktu nie zasługuje na uznanie, obu stąd wypada życzyć powodzenia, acz nie kryję uniżenie pychy syjonistów raduje jednak bardziej. Iran zapędził ich bowiem swym rakietowym odwetem do podziemnych nor, a nawet wymusił na spanikowanych krycie się w kontenerach na śmiecie, gdzie też ich miejsce. Budzi rozbawienie zwłaszcza w Polsce nędzny szantaż, jakoby każdy co nie popiera Zesraela był ''agentem Rosji'', tak jakby to nie wespół z nią Satanjahu wszczął polakożerczą kampanię ledwie 7 lat temu, ujadaniem dorównywała mu wówczas izraelska ''opizdycja'' przeciw niemu, im wszystkim więc po równo pies w mordę naszczał. Tyrania ajatollahów takoż jest obmierzła, szczególnie kiedy w obronę biorą ją zwyrole pokroju amerykańskiego pedofila Scotta Rittera, czy Jeffreya Sachsa - neoliberalnej kanalii, jaka stała wespół z Sorosem za tzw. ''planem Baal-cerowicza'', co woła o publiczną egzekucję przez powieszenie na placu w Teheranie. Nie dziwi to zresztą, gdyż mowa o jedynym muzułmańskim kraju z legalnymi operacjami tzw. ''zmiany płci'', usankcjonowanymi ''transgenderową'' fatwą samego Chomeiniego, tudzież powszechnymi tam praktykami ''uśmieciowienia'' pracy i brutalnym tępieniem nieśmiałych choć prób obrony praw robotników/ic. Wszakże ''nie uratuje się własnej ojczyzny czołgami wroga'', jak celnie ujął to jeden z irańskich opozycjonistów, ni masowymi bombardowaniami dodajmy, inaczej strefa Gazy czy zrujnowany przez rosyjskie wojska Donbas stałyby się już dawno ''oazami wolności''. Izraelskim gudłajom musiało chyba całkiem paść na łeb, jeśli sądzili iż owym sposobem wywołają powszechny bunt przeciw ajatollahom, serwując do tego Irańczykom powrót monarchii zamiast czegoś nowego co dałoby im poczucie realnej sprawczości, jakiej brak tak boleśnie odczuwają. Bóg jeden raczy wiedzieć czym się to skończy, a ponieważ na szczęście nim nie jestem ni pretenduję na owo miano, stąd nie zamierzam więcej łamać tym sobie głowy. Sęk zresztą w tym, iż jak to niniejszym wykazaliśmy żadna dalekosiężna strategia czy globalny plan nie są już możliwe, ani nawet potrzebne, przeto traci sens w pogoni za owym mirażem dalsze analizowanie polityki, szukanie jej głębszego znaczenia przynajmniej w takiej formie jak dotąd. Z tychże powodów słowo prezydenta USA przestało ważyć cokolwiek, podobnie jak to ma miejsce z ''gejostrategiem'' Putinem i jego ''szachami 5D'', czy chińskim politbiurem co to rzekomo działa na dekady wprzód, gdy realnie niczym typowe komuchy zajmuje się głównie wydzieraniem sobie wzajem stołków spod dupy. ''Wszystko idzie według planu'', a co nim jest to się dopiero okaże... póty co dysponujemy ledwo jego ''konceptem'' jak to ujął Trump. Nie może być jednak inaczej powtarzam, skoro ostatecznie legł w gruzach zwid człowieczej wszechmocy, a to co nie-ludzkie nabiera wagi i coraz bardziej trzeba nam liczyć się z nim, o ile w ogóle mamy dalej istnieć. W tym jedynie sensie mówię o końcu amerykańskiej hegemonii przez ową ''dziwną wojnę'' z Iranem, nie sugerując bynajmniej, że kiedykolwiek będzie on władny naprawdę zagrozić Stanom Zjednoczonym. Na placu boju ostały się więc jeno widma, niedobite zombie dawnych strategii i mocarstwowych planów...

...co nieodparcie prowadzi do zawieszenia mej pisaniny przynajmniej na okres lata, a może i w ogóle o ile nie znajdę jakiej nowej formuły skreślenia współczesnego ''chaosmosu'', się okaże.

czwartek, 1 maja 2025

''Patrioci Europy'' czy... Izraela?

Dylemat bezpieczeństwa dla Polski dziś wygląda następująco: faktyczny kres euratlantyzmu i chwiejny sojusz USA z Rosją, zawiązany pewnie dla zgnojenia Iranu, są nam o tyle na korzyść, iż blokują powstanie ''EuRosji'' i nawrót polityki ''wandel durch handel'' [ której rzekomo ''nie było'', jak bezczelnie łże Merkelowa ]. O ile tylko nie służą ustanowieniu ''Globalnej Północy'', czyli ''rozszerzonego Zachodu od Vancouver po Władywostok'' rodem ze ''strategicznej wizji'' starego Brzezińskiego, ale na prawacką modłę w imię zwalczania ''transgenderu'' itp. Nade wszystko jednak grozi to powrotem do jawnie antypolskiego porozumienia Izraela i Rosji, regularnych pielgrzymek Satanjahu na Kreml i presji Waszyngtonu w sprawie ''mienia bezdziedzicznego'' już na pełnej. Głupotą bowiem jest liczyć, że Amerykanie ostawią nas w spokoju jeśli będziemy im nadskakiwać, w przeciwieństwie do nadto krnąbrnego przywództwa Ukrainy. Na odwrót: wyczuwając słabość tym bardziej potraktują podle rzekomymi ''polskimi obozami koncentracyjnymi'', a może nawet i jakoby ''pogromem kieleckim''! Z tak proizraelską administracją prezydencką USA jak obecna to niemal pewne, acz Trump to ''polityczny kubit'', stąd na dwoje babka z nim wróżyła. Dlatego mianując szefem Pentagonu zjebanego Hegsetha, ''syjonokrzyżaka'' jaki chętnie wszcząłby wojnę nuklearną z Iranem, zarazem przydał mu jako doradcę od Bliskiego Wschodu Michaela DiMino, typa z CIA stanowczo przeciwnego konfrontacji z ajatollahami. Niestety tyczy to w jego wypadku i Rosji, ale przynajmniej jest konsekwentny nie postępując jak hipokryci ze stronnictwa ''Israel first!'', gotowi marnować amerykańską broń i miliardy dolarów na wsparcie Gudłajstanu, żałując ich zarazem o ileż bardziej potrzebującej tego Ukrainie. Przeto jeśli niniejszy opis ma pozostać adekwatny, nie może być jednoznaczny ni klarowny, skoro tyczy ''cudoków'' o zwichrowanej tożsamości z jakich składa się ''transprawicowa'' MAGA. Dowodem stojąca za nią militarno-szpiegowska firma Palantir, której szefem jest afrożydowski lewak Alex Karp, zaś nominalnym przynajmniej właścicielem Peter Thiel. Niemiecki pederasta pozujący na ''konserwatystę'', libertarianin i zadeklarowany wróg państw narodowych, który zbił kapitał na kontraktach dla amerykańskiego wojska i bezpieki. Z kolei jego polityczną kreaturą, nigdy dość o tym przypominać, jest Vance - nie ten dzielny co nakurwiał kacapię na Ukrainie a jego scwelony politycznie kuzynek, jakiemu rzekomy ''katolicki tradycjonalizm'' nie przeszkodził wziąć ślub w hinduistycznym obrządku. Facet więc nie traktuje poważnie deklarowanej jedynie wiary w Chrystusa, inaczej wiedziałby że nie sposób pogodzić jej z oddawaniem czci pogańskim bałwanom [ nawet jeśli upatruje się w nich tylko niezliczone przejawy jednej ''duszy świata'' Atmana/Brahmana ]. Wszakże w jego wypadku mamy raczej do czynienia z czysto politycznym mariażem, gdyż krewną indyjskiej żony ''DJ'' Vance'a jest hinduska faszystka, stąd zapewne realne spoiwo ich związku stanowi wrogość do islamu, jaka w ogóle łączy syjonistyczne żydostwo z okcydentalnym prawactwem i stronnikami hindutwy. Pokroju Tulsi Gabbard dzierżącej obecnie kontrolę nad amerykańskim wywiadem, gdy psychopatyczny Hindus Kash Patel sprawuje pieczę z kolei nad jankeskim kontrwywiadem, a więc jedynie tępy zimnowojenny głąb może posądzać jeszcze Trumpa, iż jest zeń jakoby sowiecki agent ''Krasnow'' - prędzej TW ''Ganesz'' czy inszy ''Wisznu'':))). W Indiach już otwarcie nawołuje się do uczynienia z muzułmańskiego Kaszmiru drugiej Palestyny, co nawiasem grozi jawnie wojną z Pakistanem, oby nie nuklearną. Tłumaczyłoby to również czemu przywódczynią wspieranej przez MAGA niemieckiej antymigracyjnej prawicy jest stara lesba żyjąca na co dzień w Szwajcarii z Tamilką, a więc hinduistką ze Sri Lanki. Dlatego z AFD musiał pożegnać się jej lokalny działacz Artur Wagner, gdyż przeszedł na islam czego nie sposób było pogodzić z członkostwem w owej ''konserwatywno-libertariańskiej'' formacji. Ciekawe iż nawrócić miał się podczas swej podróży do Rosji, zaś niedawno w okupowanym przez nią Dagestanie uroczyście inaugurowano budowę ''transreligijnego'' ośrodka w zamierzeniu jednającego zarazem meczet, synagogę i cerkiew o znamiennej nazwie ''Kaukaska Jerozolima''. Na ceremonię specjalnie przybył główny kremlowski rabin Berel Lazar, jaki zhańbił się błogosławieniem izraelskich rzeźników dokonujących masakr w strefie Gazy, ewidentnie więc Putin uczynił tym samym gest pod adresem władz bliskowschodniego Gudłajstanu, a zapewne i ''syjonolubnego'' przecież Trumpa. 

Zwłaszcza iż w przeciwieństwie do ''zgniłego Zachodu'' w Rosji praktycznie nie było propalestyńskich demonstracji, jedyna próba takowej w Machaczkale skończyła się aresztem i wyrokami dla prawie setki protestujących przeciw żydowskim ludobójcom. Wygląda stąd, że jeśli ''Niebiańska Jerozolima'' zamiast pozostać urojeniem prorosyjskich konspirologów ma faktycznie ziścić się, to jeno dzięki łasce Kremla na znajdujących się pod jego władaniem ziemiach dawnego kaganatu chazarskiego. I bez tego Dagestan pozostaje obiektem szczególnej uwagi kacapskich specsłużb, narzędziem zaś ich kontroli nad tamtejszym muzułmaństwem jest lokalny muftiat, przywództwo którego sprawuje formalnie jakiś stary pajac, ale realnie pełni je władcza żona onego dziadygi Ajna Gamzatowa. Otwarta prowokacja wobec patriarchalnych stosunków panujących w kaukaskich społecznościach, zapewne sprokurowana przez moskiewskiego protektora tejże ''imamki'', jakim jest Roman Silantiew. Podwładny z kolei patriarchy Kiryłła, podobnie jak szef powiązany z kremlowskim tajniactwem, czym wręcz jawnie się chełpi, tak samo jak stworzeniem pseudonaukowej ''destruktologii'', a to jakoby w celu zwalczania ''duchowych zagrożeń Rosji'' na czele z islamizmem. Przeto nawołuje gorąco putinowski reżym do zaprowadzenia publicznego zakazu muzułmańskich okryć dla kobiet, ale dokonana przezeń na dniach legalizacja talibów już nie wzbudza u niego protestu. Skądinąd ową decyzję Kremla także można odczytać jako część miłej Izraelowi strategii osaczania ajatollahów, bowiem z wrogości do nich jako szyickich ''heretyków'' znani są afgańscy islamiści. Satanjahu i jego gangowi judeonazistów mogą również podobać się areszty i procesy uczestników pogromowego tłumu, jaki wypatrywał Żydów w samolotowych turbinach na dagestańskim lotnisku, toczące się na bezprecedensową w putinowskiej Rosji skalę, gdyż dotąd podczas nich skazano już ponad setkę muzułmanów. Widać przeto, jaki to wspólny interes łączy Kreml z Orbanem, protestanckim syjonistą jak przystało na kalwina, który to onegdaj wpadł na ''cudowny'' pomysł dokooptowania Izraela do krajów ''Grupy Wyszehradzkiej''. Nie dziwota stąd, że węgierski przywódca wespół z Bosakiem, Salwinim i antymuzułmańskim pedałem premierem Holandii zawiązali sojusz prawicowych ugrupowań ''Starego Kontynentu'' pod dumnym mianem ''Patriotów Europy'', dołączając wszakże doń na zasadzie ''obserwatora''... partię Likud władającą Gudłajstanem! Rad bym stąd wywiedzieć się jakim to sposobem Izrael niby broni Europę przed inwazją islamu - czyniąc próby masowej deportacji na jej teren palestyńskich Arabów? Siejąc chaos w Syrii i reszcie Bliskiego Wschodu, co grozi nawrotem fali nachodźców gorszej może nawet niż ta sprzed blisko dekady? Wchodząc w mętne porozumienia ze Zjednoczonymi Emiratami, wspierającymi zbrojnie i finansowo wespół z Rosją bandy terroryzujące bestialsko rzesze Afrykanów, co pcha wielu z nich do szturmowania brzegów Europy wpław przez Morze Śródziemne? Rzekome ''przedmurze syfilizacji judeołacińskiej'' zadzierzgnęło również ścisłe więzi z Saudami, głównymi promotorami fanatycznego salafizmu, najgorszego islamistycznego ścierwa jakie tylko może być. Z Satanjahu taki ''judeokrzyżowiec'', iż musiał dopiero co zwolnić szefa swego wywiadu militarnego, gdyż ten jął nadto węszyć przy korupcyjnych relacjach izraelskiego przywódcy z Katarem, sprawującym akurat rolę protektora Hamasu. Skądinąd owych terrorystów wypromowała onegdaj sama izraelska bezpieka aby bruździć Arafatowi, teraz zaś próbuje ich zwalczać jeszcze gorszymi islamistami z ''neokalifatu'' ISIS, tylko dureń więc może wciąż twierdzić, że Żydzi słyną jakoby z inteligencji:). Prędzej ohydnego sadyzmu z jakim odnoszą się do innych semickich ludów, w niczym im pod tym względem nie ustępując a może nawet i przewyższając w okrucieństwie, na pewno zaś skali przemocy wojennej jaką wobec nich stosują dzięki wsparciu militarnemu USA. Trump również nie pali się do bycia ''katechonem Zachodu'' broniącym go przed dżihadystami, powiązany rodzinnym biznesem z muzułmańskimi emiratami traktowanymi przezeń niczym dojne krowy, przeto jego ''koszerny'' zięć trzyma spółkę z szejkami, drugi zaś jest arabskim chrześcijaninem/maronitą z Libanu. Wyznaczony przezeń na posłańca do Rosji Witkoff, nawiasem Żyd rodem z dawnych ziem carskiego zaboru co zapewne wpływa na jego uniżoną postawę wobec Fiutina, wprost oznajmił w niedawnym wywiadzie Carlsona, że obecnie dla USA i zwłaszcza Izraela ważniejsza od Europy jest islamska zachodnia Azja.  

Tak więc jak to już tu wspominano bliskowschodni Gudłajstan ma stać się czymś w rodzaju żydowskiego ''wilajatu'' przy muzułmańskiej ''ummie'', tworzonej przez emiraty znad Zatoki Perskiej wespół z Saudami. Brużdżący temu zanadto szyicki Iran wymaga stąd pacyfikacji, acz nie wiem jak Trump i jego ekipa wyobrażają sobie dopiąć tego li tylko samymi nalotami bez lądowej inwazji? Chyba że mowa aż o użyciu bomb nuklearnych, jakimi co poniektórzy straszą, ale to wywołałoby pożogę nie tylko w regionie, która prawie na pewno rykoszetem położyłaby też kres ''rajowi dla bogaczy'' w Dubajsku. Z drugiej irański reżim sam może i bez tego doznać zapaści, gdyż stanowczo przeinwestował się własną wersją ''kieszonkowego imperializmu'', marnując ludzi i środki na zdradziecką dlań swołocz jaką okazał się Asad. Współpracujący potajemnie z syjonistami wzbraniając szyitom ataku od strony wzgórz Golan, podobnie jak Rosjanie w Syrii dziwnie tolerujący niszczenie tuż pod okiem swych wojsk składów broni dla Hezbollahu przez izraelskie lotnictwo. Poza tym Iranowi grozi katastrofa humanitarna, z powodu długotrwałej suszy w kraju poczyna brakować wody i wręcz mówi się o potrzebie jej racjonowania, ale czy wystarczy tego dla obalenia reżimu pozostaje kwestią otwartą. Żaden ze mnie ''ajatollaholog'', wszak podejrzewam iż bez wewnętrznego zamachu stanu jednak się nie obędzie, tyle że wyłącznie ktoś na wzór Ahmadineżada mógłby tego dokonać a na pewno nie tamtejsza ''liberalna'' i prozachodnia ''opizdycja''. Wymagałoby to zaś od USA mocnej rewizji polityki wobec Izraela, na co zwłaszcza z obecną administracją prezydencką raczej się nie zanosi, acz Trump potrafi jeśli o to idzie zaskakiwać, więc pozostaje obserwować rozwój wypadków. Co prawda zachowywał się uniżenie niczym lokaj podczas ostatniej wizyty Satanjahu w Białasowym Domu, ale tylko by zaraz podać mu czarną polewkę cierpko odmawiając pomocy w storpedowaniu polityki Erdogana, coraz śmielej rozpychającego się na Bliskim Wschodzie ku wkurwowi Gudłajstanu. Waszyngton ewidentnie sprzyja pogodzeniu interesów Turcji i Izraela w Syrii, wywierając także presję na tamtejszą kurdyjską anarchokomunę dla zawarcia porozumienia z dżihadystami, jacy niedawno opanowali ów kraj. Skądinąd stanowią oni przykład niezmiernie ciekawego procesu upaństwowienia muzułmańskich ''dżamaatów'' i unarodowienia pierwotnie wrogiego nacjonalizmom islamizmu, jaki obecnie możemy obserwować wśród kozojebów mahometan. Bowiem choć mają oni za sobą dziejowe doświadczenie własnej mocarstwowości w postaci kalifatów, czy imperiów Osmanów lub Wielkich Mogołów w Indiach, nowożytne państwo narodowe do dziś pozostaje dla wielu z nich obcym europejskim tworem. Stanowiąc przejaw ''fitny'', wyklętego podziału muzułmańskiej ''ummy'', czyli wspólnoty wyznawców Allaha, stąd gdy Atatürk jął wznosić takowe na gruzach dawnej potęgi Ottomanów, nadał mu z konieczności agresywnie sekularny i antyislamski w istocie charakter. Przeto objęcie rządów w Turcji przez stronnictwo Erdogana, traktowane nie bez podstaw jako oddział wrogiego nacjonalizmom Bractwa Muzułmańskiego, wzbudziło do dziś żywe obawy i posądzenia go o próbę restytucji osmańskiego imperium. Zupełnie bezpodstawne z obecnej perspektywy, gdyż zachował on dziedzictwo Atatürka demonstracyjnie oddając mu hołd ceremonialnymi pielgrzymkami do jego mauzoleum, usiłując jedynie przydać bardziej islamski charakter niczym chrześcijanie, którzy nawrócili na swą wiarę prześladujące ich rzymskie imperium. Syryjscy dżihadyści idą tym śladem, acz mają znacznie trudniej nie tylko przez dziedzictwo wojny domowej, czy bardziej zróżnicowany etnicznie i nade wszystko religijnie kraj pod swymi rządami niż Turcja, ale grozi im także zaborcza polityka Izraela tudzież obciążenie całych dekad związków asadowskiego reżimu z ZSRR a później putinowską Rosją. Wciąż posiada ona potężne narzędzie nacisku w postaci rezerw walutowych Syrii, jeśli więc instytucje finansowe Zachodu i bogatych krajów muzułmańskich nie dopomogą zmienić ów stan rzeczy, obecność kacapskich wojsk na miejscu będzie pewnie niestety zachowana, acz w ograniczonej mocno postaci i zmuszona zabiegać o koncesje u niedawnych wrogów, dobre więc i to. Natomiast co się tyczy przegranych niemal całkiem w owej sprawie ajatollahów liczę, iż jednak nie wypali porozumienie Trumpa na tle ich kwestii z Putinem, kosztem Ukrainy a poniekąd także innych państw naszego regionu Europy, bo to kiepski wariant zdarzeń dla Polski. Wprawdzie Rosja zadzierzgnęła mocno współpracę militarną i wywiadowczą z Iranem, ale żaden z owych krajów nie zobowiązał się do zaangażowania swych wojsk po stronie drugiego w razie obcej agresji. Moment próby nastąpi rychło podczas parady 9 maja w Moskwie, jeśli na trybunie obok Fiutina stanie wówczas Satanjahu lub podobny mu judeonazista, autorytarna i syjonofilska ''oś zła'' trumpowej MAGA z Izraelem i Rosją znajdzie swe ostateczne potwierdzenie.

Nawet jeśli spełni się ów fatalny scenariusz nie zamierzam brnąć w gadaninę przeciwników Trumpa, iż jest on zwykłym idiotą, tudzież ruskim czy chińskim agentem, otoczonym przez zgraję monstrualnych wprost durniów, jakimi zresztą faktycznie się oni jawią. Przyjdzie im stąd rychło obudzić z mordą w kałuży, jeśli Waszyngton postanowi nie tylko Ukrainę poświęcić na ołtarzu ewentualnej ugody z Kremlem, już teraz więc należy wyzbyć się złudzeń co do hipokrytów zza oceanu głośno deklarujących powrót ''białej chrześcijańskiej Ameryki'', gdy naprawdę skrycie pragną jeno murzyńskiej pały w ich bladych tyłkach. Idzie o Mike'a Waltza, głównego winowajcę afery z ujawnieniem ''supertajnego'' czatu na chińskiej apce, a więc śledzonej przez towrzyszy z Pekinu, gdzie czołowi decydenci obecnej trumpowej administracji omawiali plany ataku na Jemen, ekscytując się tym niczym banda gówniarzy. Otóż miał on również niefrasobliwie podpisać się na X-owym profilu czarnego gwiazdora porno dla pedałów, który przybrał wdzięczne i jakże klarowne miano ''big dick bottom'':))). Waltza łączą też ścisłe więzi z obecnym rządem Izraela, do tego stopnia iż posądzany jest o szpiegostwo na jego rzecz, poza tym był gorącym stronnikiem ''opcji atomowej'' w konfrontacji z Iranem wadzącym pokojowym negocjacjom, stąd cała afera świadczy o ostrej walce frakcji na owym tle w Białasowym Domu. Zarazem wstrzymywałbym się przed pochopnym spisaniem już ostatecznie na straty Trumpa i jego ekipy jako epickich nieudaczników, niezależnie jak szalonymi lub skazanymi na porażkę jawiłyby się nam ich poczynania. Bowiem wiele z nich ma całkiem zasadne powody, na ten przykład ''wojny handlowe'' wszczęte z Kanadą i Meksykiem służą w istocie przeciwdziałaniu rosnącym w owych krajach wpływom Chin, dosłownie na przedpolach Stanów Zjednoczonych! Nie tylko gospodarczym, ale i politycznym a nawet w dziedzinie wojskowej czego rzecz jasna amerykańskim władzom nie sposób dłużej znosić, stąd potrzeba tak zdecydowanych działań, nawet jeśli uderzają one rykoszetem w same USA. W istocie wbrew głośnym deklaracjom administracji Trumpa co i jej przeciwników, kontynuuje ona politykę Bidena w tym względzie, zaostrzając jedynie i tak już srogą presję antymigracyjną, zwalczanie karteli przemycających do kraju chiński fentanyl, czy dokładając kolejne cła na towary z sąsiednich państw do nałożonych jeszcze za poprzedniej prezydentury. Nie kto inny też jak ''sleepy Joe'' i jego podwładni martwili się, że narastający konflikt ówczesnego premiera Kanady Trudeau z władzami Indii na tle wsparcia przezeń sikhijskich separatystów, miesza im ostro w strategii przeciwstawienia się Chinom na Dalekim Wschodzie. W owym kontekście nie dziwi już tak wizyta hinduskiej małżonki Vance'a wraz z nim samym na Grenlandii, acz nie pojmuję czemu ma służyć obrana przez Trumpa groteskowa poza imperialnego zaborcy owej arktycznej wyspy? Przecież i tak pozostaje ona pod faktyczną okupacją wojskową USA i to za pełną zgodą samej Danii, jaka sprawuje nad nią kontrolę głównie nominalnie. Amerykanie zupełnie niepotrzebnie nastawili przeciw sobie niechby znikomą populację Grenlandczyków, traktując ich niczym ''dzikusów'' stanowiących jakoby przedmiot targu mocarstw, gdy przetestowali już pomyślnie metody przekonywania ich do siebie. Ledwie parę lat wcześniej forsując objęcie władzy tam przez lokalnych ekologów, jacy dali po łapach Chińczykom usiłującym zagarnąć miejscowe zasoby strategicznych surowców typu uran czy metale ziem rzadkich, jedynie by udzielić następnie koncesji na ich wydobycie firmom Bezosa i Gatesa:). Nawet jako wroga demonstracja wobec UE nie ma to żadnego sensu, bo Grenlandia nie jest jej członkiem już od dawna, jeszcze w połowie lat 80-ych zeszłego stulecia dokonując na drodze referendum swego ''grexitu'' wówczas z EWG, co może budzić tylko szacunek dla stopnia własnej suwerenności, jakim cieszą się mieszkańcy owej ''Ultima Thule'', niedostępnego wielu o ileż znaczniejszym państwom kontynentu. Skoro zaś Trump chciał tym sposobem pogrozić Rosji a zwłaszcza Chinom, co mu szkodziło zrobić to wprost zamiast zgrywać mocarstwowego dupka rodem z XIX wieku, pogrzało go czy jak? Inaczej pewny jestem, że Grenlandia dobrowolnie i za zgodą Danii stałaby się terytorium zależnym Stanów Zjednoczonych na wzór choćby Samoa Amerykańskiego, podobnie strategicznie położonych wysp tyle że na Pacyfiku i również o silnej obecności wojsk USA, obdarzonym sporą autonomią z lokalnym parlamentem i obieralnym gubernatorem. Czemu więc służyć ma cała ta chucpa w wykonaniu Trumpa pojęcia nie mam-?

Wszakże narzucająca się wręcz przyznaję wizja obecnego prezydenta USA jako durnia i zdrajcy mimo to pozostaje dla mnie problematyczna, gdyż kompromituje ona jej głosicieli zwłaszcza spośród wrogich mu dotychczasowych elit amerykańskich, które w takim razie wychodzą na skończonych nieudaczników, skoro dali się ograć tak nikczemnej kreaturze, jaką wedle ich słów ma być ów niewydarzony deweloper i oszust Donald T. Pozwalając im przechodzić do porządku nad własną porażką i popełnionymi błędami, zwalając winę za nie na barki rzekomych białych ''rasistów'', latynoskich ''seksistów'', tudzież murzyńskiej ''braci'' zazdrosnej jakoby o sukces swej czarnej ''siostry'' Kamali, jako rzecze Mulat Obama. Nie zapominają też oczywiście napiętnować skądinąd rzeczywiście niedojebanych stronników Fuentesa i Endrju Tejta, nikt się nie chce z nimi ruchać a przeto są sfrustrowani seksualnie i nienawidzą kobiet, stąd nagle okazuje się, że owe ''przegrywy'' zadecydować miały o przegranej kandydatki amerykańskich Demokratów, tak na pewno to wszystko ''tłumaczy''. W istocie zaś powody fenomenu Trumpa są głębsze niż li tylko kulturowej natury, mają charakter systemowy i tkwią w zapaści politycznej i socjoekonomicznej struktury samych USA jako globalnego mocarstwa. Bowiem gdzieś tak od lat 70-ych zeszłego stulecia wzrost bogactwa kraju przestaje przekładać się na zamożność przeciętnego Amerykanina, za co winę ponosi głównie triumf neoliberalizmu, jaki akurat wówczas następuje za oceanem. Spowodowany tym demontaż państwa opiekuńczego, odżegnanie się przez nie od roli redystrybutora kapitału w imię bezpieczeństwa narodowego, zachowania w miarę stabilnej struktury społecznej zdewastował ją, czego rezultatem był niesłychany wzrost nierówności w Stanach. Zarazem ów proces realnie pomnożył szeregi oligarchii finansowej USA, przez co przybyło tam pretendentów do władzy, gdyż ludzie obracający astronomicznymi z punktu widzenia przeciętnego śmiertelnika sumami zwykle doskonale wiedzą, że pieniądze same w sobie nie mają większego znaczenia [ to jedynie biedacy są tak chorobliwie zafiksowani na ich punkcie, bo im wciąż brak kasy, przeto znają jej wagę ]. Natomiast liczą się one jako narzędzie zyskania takich czy inszych wpływów na politykę w pierwszej kolejności, sęk zaś w tym iż pula synekur w dotychczasowym systemie koniecznych do tego pozostała mniej więcej taż sama. Przestał on więc obsługiwać nie tylko interesy rosnącej rzeszy zwykłych Amerykanów, ale i części elit nastawiając obie te grupy jednako przeciw sobie. Co stworzyło sytuację sprzyjającą obecnej rewolucji, gdyż ta jest zawsze dziełem kontrelit bazujących na frustracji mas, wszakże one same nie są w stanie jej przeprowadzić, bo ku temu niezbędny jest kapitał intelektualny i finansowy, jakiego nie posiadają. Dopiero więc przywództwo zbuntowanej części oligarchii, lub pretendentów do owego miana, może zapewnić pomyślność ewentualnemu przewrotowi i z tym właśnie mamy teraz do czynienia w Stanach Zjednoczonych. Należy stąd porzucić wreszcie durne i płonne nadzieje, że Trump się ''opamięta'' i będzie niczym dawniej, jakkolwiek potoczą się dalsze wydarzenia powrót do epoki neoliberalnego globalizmu nie nastąpi, bo zmiana ma charakter trwały nawet jeśli spora część forsowanych dziś przez amerykańskie władze rozwiązań poniesie fiasko. Rewolucja zaś nieuchronnie prowadzi do mniej lub bardziej masowego terroru politycznego i nade wszystko wojny, domowej lub międzynarodowej, w nich znajdując swe ostateczne spełnienie. Dla mnie jeszcze przed ostatnimi wyborami prezydenckimi USA było jasne, że ów kraj obierze kurs na autorytaryzm niezależnie od ich wyniku, pytanie jedynie czy poprzestanie w tym na ustanowieniu dyktatury o jej pierwotnym republikańskim znaczeniu, czy też pójdzie dalej w kierunku tyranii na wzór rosyjskiej ostentacyjnie urągającej własnemu państwu i jego prawom-? Na razie niestety zmierza to ku zaprowadzeniu za oceanem proizraelskiego zamordyzmu, z wiodącą rolą kreatur pokroju Stephena Millera, koszernej wersji Goebbelsa wydzierającego się histerycznie na jednym z elekcyjnych parteitaigów MAGA, że ''Ameryka ma być tylko dla Amerykanów!''. Nie pojmuję stąd co ów żydowski przybłęda jeszcze tam robi, niech taką razą pakuje walizki i spieprza z kraju oddać go prawowitym właścicielom: Apaczom, Czejenom czy inszym Szoszonom. W każdym razie pewnym jest mym zdaniem, iż za obecnymi działaniami administracji Trumpa nie stoją racje ekonomiczne, lecz logika wojennej mobilizacji na konfrontację z Chinami - lub Iranem w interesie Izraela, bo z czysto gospodarczej perspektywy rzecz wygląda wprost fatalnie.

Przykro mi, ale nie przemawia do mnie argumentacja jakoby celem było tu obniżenie wartości faktycznie monstrualnego zadłużenia Stanów Zjednoczonych, tudzież wynegocjowanie nowego ''układu Plaza'' zapewniającego pomyślne warunki dla krajowego przemysłu i konsumenta. Bowiem trudno o uzdrowienie finansów publicznych przy zwiększeniu jednocześnie na bezprecedensową skalę budżetu Pentagonu, jaki ma notoryczny problem z audytem wydatków: mowa o marnotrawstwie rzędu setek miliardów dolarów, nawet cięcia socjalu dokonane przez zespół Muska nijak tego nie wyrównają! Podobnie z rwaniem na siłę więzi handlowych z Chinami, co grozi min. opustoszeniem półek w popularnych za oceanem sieciach sklepów typu Walmart, a przeto i niepokojami społecznymi o ile nie wprost już głodem. Natomiast może mieć to sens jako przygotowanie rzesz Amerykanów na nieunikniony szok, który nastąpi w razie otwartej konfrontacji wojennej, przećwiczenie rozwiązań kryzysowych na ów wypadek. Podobnie z groźbami pod adresem Kanady i Meksyku -  ekonomicznie Trump sra tu dosłownie na siebie niwecząc dorobek swej pierwszej kadencji, narzuconych wtedy przezeń obu państwom korzystnych dla USA układów gospodarczych, wszakże jak to już wyjaśniliśmy o co inszego się tutaj rozchodzi. Mówiąc złośliwie, Stany Zjednoczone najwidoczniej uznały, że nie mają już na tyle silnych kart w ręku, by naciskiem jedynie finansowej natury wymóc ustanowienie nowego globalnego porządku na własnych zasadach, stąd pozostało im odwołać się do ostateczności: środków natury militarnej. Kwestią otwartą pozostaje natomiast, czy pójdą one na konfrontację zbrojną z samymi Chinami, czy też dojdzie między nimi do wojny zastępczej kosztem państwa trzeciego, w tym wypadku wygląda będzie to Iran-? Bowiem jako jedyny z pozostałych krajów tworzących ''oś zła'', czyli Rosji wraz z Koreą Północną i pomienioną już ChRL, nie posiada wciąż jeszcze broni nuklearnej, przeto stanowiąc jej najsłabsze ogniwo. Obym się mylił, bo jestem ostatnią osobą jaka życzyłaby sobie wojny i to jeszcze na taką skalę, ale niestety wszystko niemal mym zdaniem wskazuje na ów scenariusz zdarzeń w niedalekiej przyszłości. Biorąc powyższe dostrzegam jeno trzy możliwe, wzajem przy tym sprzeczne motywy działań obecnych amerykańskich władz, każdy zaś bardziej chory od poprzedniego, a więc po 1. powrót Trumpa do władzy oznaczał przejęcie rządów nad USA przez syjonistyczną ''Koszer Nostrę'' na skalę niebywałą w dziejach tegoż kraju. Inaczej bowiem, jak bezwzględnym podporządkowaniem jego interesów Gudłajstanowi nie umiem wytłumaczyć niesłychanych postulatów usankcjonowania rosyjskiego zaboru Krymu, gdyż to wręcz zachęta dla Chin aby siłą wziąć Tajwan! Wszakże jest zgodne z polityką Izraela dążącego bezwzględnie do wymazania ostatnich śladów palestyńskiego osadnictwa na własnym terytorium, czy raczej tym co za nie uznaje a czemu przeszkadzają uznane międzynarodowo granice państw. Niemniej przyznać należy, iż Trump wbrew pozorom nie jest aż tak ''syjonolubny'', aby w równym stopniu podporządkować się dyktatowi izraelskiego lobby, jak to już dowiedliśmy w sprawie Turcji czy nawet Iranu. Zdaje się wciąż wahać przed podjęciem decyzji o ataku na ów kraj, poza tym z czysto amerykańskiej perspektywy może mieć on sens jako próba generalna przed starciem z Chinami, lub właśnie rodzaj wojny zastępczej dla uniknięcia bezpośredniej konfrontacji o nieprzewidzianych skutkach w skali bez mała całej planety. Wprawdzie gdyby do niej doszło siły flot wojennych przeciwników byłyby stanowczo bardziej wyrównane niż w przypadku Iranu, ale za to idąc z nimi w bój US Navy mogłaby przynajmniej sprawdzić odporność swych okrętów na uderzenia morskich dronów, zaś lotnictwo przekonać się czy faktycznie jest aż tak niedostępne rakietom wroga. Co prowadzi nas do następnego, zarysowanego już motywu działań obecnej trumpowej administracji, czyli 2. scenariusza militarnej i wywiadowczej mobilizacji Stanów Zjednoczonych, przesądzonego wydawałoby się acz przyznać należy, że i on ma swe wątpliwe strony [ na szczęście ]. O ironio dostrzegam je głównie po stronie Chin, gdzie od dłuższego już czasu trwa wściekła czystka wśród dowództwa wojsk, generałowie przepadają często bez wieści lub nawet zdarza im się popełniać samobójstwa w dziwnych okolicznościach wskazujących na obecność przy tym ''osób trzecich''. Nieustanna karuzela stanowisk jaka ma tam miejsce świadczy o zaciekłej walce frakcji w komunistycznym politbiurze, lub jego nieufności wobec kierownictwa samej armii, pytanie na ile uzasadnionej-? Wygląda bowiem, że chińskie komuchy odziedziczyły po sowieckich poprzednikach ''antybonapartystowską'' psychozę, jaka wręcz obsesyjnie przewija się przez pisma Lenina, Trockiego czy Stalina. Idzie o grozę zamachów wojskowych jakimi kończyły się wszystkie rewolucje przed bolszewicką: angielska Cromwella, zaś francuska właśnie Napoleona. Szczególnie widmo ostatniego wprost prześladowało wymienionych przywódców sowieckiego przewrotu, stąd to nie Stalin a Trocki jął pierwszy rozstrzeliwać dowódców własnej armii, choć owa praktyka zakrawała na samobójczą przyznać należy, iż w ostateczności jednak opłaciła się, bo dzięki temu ZSRR uniknęła losu poprzedników. Żaden ''komandir'' nie śmiał pomaszerować na Kreml po władzę do samego końca systemu, a i rokosz Prigożyda takoż poniósł fiasko.

Bowiem stała za nim wojskowa bezpieka GU [ dawne GRU ] a nie rosyjska armia, która przeto zachowała podczas niego bierność i słusznie z jej perspektywy, skoro rzecz miała charakter zbrojnej przepychanki wśród kremlowskich tajniaków, a ponieważ jak wiadomo ''kurwa kurwie łba nie urwie'', więc taki nie inny finał całej chryi z połowicznym i żałosnym ''zamachem stanu'' w wykonaniu ''wagnerowców''. Co się zaś tyczy Chin rzec tylko mogę, iż coś się tam ostro kiełbasi i nie styka na linii między komuszym przywództwem a generalicją, trzeba też pamiętać że wojsko nie pełni w owym systemie roli podstawy struktury państwowej jak w normalnym kraju, lecz w istocie jest gigantyczną bojówką partyjną. Tyle że zamiast pał i kastetów wyposażoną w broń pancerną, samoloty, okręty wojenne i rakiety z głowicami nuklearnymi, ale zasada bezwzględnej podległości ideologicznemu przywództwu pozostaje taż sama. Nie ma przy tym większego znaczenia na ile ono samo wciąż jeszcze wierzy w komunizm, grunt iż struktura owej władzy nadal pozostaje z istoty bolszewicka, nawet jeśli nadano jej swoiście chińską postać. Przeto rozdziera ją typowy również dla sowietów paradoks: z jednej armia jest komuchom niezbędna z racji wyznawanej przez nich wojowniczej doktryny ''walki klas'', zarazem jednak obawiają się jej jako potencjalnie konkurencyjnego ośrodka rządów. Co kryje ich głębszą nienawiść do państwa, którego armia jest przecież fundamentem, dla nich wszakże stanowi przynajmniej formalnie obmierzły ''instrument opresji klasowej'' w rękach burżuazji wedle formuły Marksa. Dlatego komuniści nie potrafią uczynić z wojska w pełni skutecznego narzędzia walki, dobijając się celów militarnych kosztem potwornych strat ludzkich i terrorem, jakich spokojnie można by uniknąć, gdyby nie awersja do etatyzmu powodowana ideologicznym zaślepieniem [ niechby mechanicznie już przekazywanym, bez autentycznej wiary ]. Czy wszakże starczy tego dla uniknięcia chińskiej inwazji na Tajwan, lub przesądzi o przegranej Pekinu w ewentualnej konfrontacji z USA pojęcia nie mam, dopiero czas to okaże. Poza tym wobec tezy o wojennej mobilizacji Amerykanów można wysunąć zarzut ich nierozumnego zachowania taką razą, boć przecież czemu nastawiają przeciw sobie własnych sojuszników zamiast budować wraz z nimi zbrojną koalicję na wzór państw Ententy czy antyhitlerowskiej-? Wszakże kryje się za nim sądzę niezrozumienie mechanizmu rządzącego swoistym ''chaosmosem'', jaki zapanował obecnie w miejsce dotychczasowego ładu neoliberalnej globalizacji. Otóż powoduje on nie tyle zanikanie państw jako scentralizowanych aparatów biurokratycznych, co ich rozpełzanie się w amorficzne strefy wpływów sięgające daleko bywa poza granice kraju, aż w ''egzotyczne'' często dlań rejony. W takowej strukturze tradycyjna dla imperiów i mocarstw hegemoniczna relacja ''centrum-peryferie'' ulega mocnemu rozmyciu, więcej nawet: węzłowy ośrodek władzy ceduje wiele ze swych kompetencji na podległe mu dość formalnie podmioty, z ich aktywności dopiero czerpiąc własną siłę jako niezbędny im pośrednik w zawieranych transakcjach, tudzież negocjator jeśli dochodzi między nimi do konfliktów. Tak właśnie funkcjonuje opisywany tu poprzednio Katar, podobnie jak i wrogie mu Zjednoczone Emiraty, które zbudowały w regionie konkurencyjną sieć wpływów sięgającą aż po Sudan i nawet Libię, dzięki czemu przyczółki tam zyskała współpracująca z nimi ściśle Rosja. W zadzierzgnięciu owych relacji wiodącą rolę zaś odegrał Kiryłł Dmitriew, onże sam główny faktycznie negocjator Kremla z USA, gdzie przypomnę studiował na wiodących uczelniach amerykańskich, oraz terminował u tamtejszej banksterki. Rezultatem co drugi bodaj kacapski oligarcha ma nieruchomości w ''Dubajgradzie'', a często żyje tam wraz z rodzinami, zaś rzesze muzułmanów kolonizują rosyjskie metropolie na czele z najbardziej europejskim z nich Petersburgiem [ czy raczej już ''Peterbadem'' ]. Przedstawiciele Emiratów uczestniczyli również w pomienionej inauguracji ''kaukaskiej Jerozolimy'', bo też i władze Abu Zabi obawiają się islamistów wspieranych przez konkurencyjny Katar, stąd mają w zwalczaniu ich wspólny interes z Izraelem, Rosją jak widać a takoż i USA. Kreml zaś dla swej globalnej ekspansji obmyślił koncept ''ruskiego miru'', który nie jest nawet ruski, ale za to leżąca u jego podstaw brednia o ''suwerenności wspólnot językowych i kulturowych, a nie narodowych'' pozwala mu na dosłowne przekraczanie granic nie tylko sąsiednich państw, co wręcz kontynentów. Szerząc dzięki temu ''afrosławie'' dla werbowania Murzynów do walki za ''ruski mir'' na peryferiach Europy, gdyż wygląda że rosyjskie władze w obliczu nieodwracalnego wymierania rdzennej ludności postanowiły zrekompensować jej ubytek robiąc już nie Rosjanami jak dotąd, a wprost ''Ruskimi'' ugrofińskich Erzian, muzułmańskich Tatarów i Baszkirów, wyznających buddyzm Tuwińców a nawet właśnie Murzynów, czy jak ich tam zwą ''czornorusów''.

Zarazem zgodnie ze swoistą logiką wspomnianego już ''chaosmosu'', czyli paradoksalnego ładu opartego na ''walce przeciwieństw'', w Rosji narasta trend odwrotny twardego szowinizmu etnicznego i rasowego, nade wszystko zaś antymuzułmańskiego, przeto coraz więcej meczetów zwłaszcza na prowincji ulega tam podpaleniom przez ''nieznanych sprawców''. Mnożą się również ataki na samych wyznawców islamu, bowiem gówno znaczy iż Putin rzuci parę ciepłych słów pod adresem Palestyńczyków, jakie nic go nie kosztują, tudzież nawet pośle im ''pomoc humanitarną'', a jego czynownicy przyjmą na Kremlu delegację Hamasu. Skoro czekiści aresztują znaną w Rosji propalestyńską działaczkę Nadieżdę Keworkową, zatrzymaną onegdaj przez Izrael za jej udział w próbie przerwania morskiej blokady strefy Gazy, podejmując także inne opisane już tu zakrojone szeroko represje wobec muzułmanów w kraju. Niemniej na owym przykładzie doskonale widać, iż obecnie centrum władzy rozmywa się w peryferiach, przez co nabierają one bardziej podmiotowego charakteru i sądzę to jest prawdziwym zamiarem Amerykanów. Neoimperialna retoryka zaś jaką stosują służy im jedynie jako środek wymuszenia na partnerach większej samodzielności, bowiem traktowana dosłownie rzeczywiście zakrawa na idiotyzm, gdyż nie można cieszyć się nadal statusem globalnego supermocarstwa czerpiąc zeń profity, nie ponosząc zarazem kosztów jego utrzymania a to właśnie stanowi istotę przesłania ''America First!'', jeśli podejdziemy doń literalnie. Błąd ów popełnia Bartosiak i jego ekipa, kierując się anachronicznymi ''mapami mentalnymi'', tudzież niestety i część PiS skandująca głupio na cześć Trumpa, ze szlachetnym wyjątkiem chyba jedynie prezesa i jego otoczenia [ acz w niczym nie zdejmuje to zeń odpowiedzialności za nabór do partii tylu debili, z drugiej taki urok masowych ugrupowań ]. Skoro dziś wręcz wymaga się od dowódcy na polu boju sporej dozy własnej inicjatywy, oczywiście w ramach przyjętej z góry strategii, a ideałem jest by dron zgodnie z zaprogramowanym doborem celów samodzielnie już wynajdywał sobie do nich drogę bez potrzeby kierowania nim bezpośrednio, czemuż owa zasada nie miałaby tyczyć również przywództwa samych państw? Armia przecież stanowi ich fundament, a więc i model postępowania w polityce czy biznesie oczywiście przy uwzględnieniu specyfiki każdej z owych dziedzin, gdzie nie można dosłownie stosować technologii zabijania. Sądzę też iż to właśnie w sferze ''uczenia maszynowego'' [ bo nienawidzę mylnego całkiem pojęcia jakoby ''sztucznego intelektu'' ] tkwi źródło obecnych burzliwych przemian dziejowych. Celem jego, o ile dobrze pojmuję, jest autonomizacja poszczególnych składowych systemu, by te możliwie szybko odnajdywały się w ekstremalnie zmiennym środowisku. Innymi słowy nowe technologie mają tendencję do tworzenia wysoce niestabilnych układów podlegających nieustannym fluktuacjom, których chaotyczność jest integralną częścią a nie jakąś incydentalną przypadłością czy chwilowym kryzysem. Co więcej, zdolność do wzniecania przysłowiowej ''gównoburzy'' jaką niewątpliwie cechuje się Trump, stanowi paradoksalnie bodaj najlepszy sposób zarządzania tak chwiejną strukturą co wyżej opisana! Chaos jest wprost żywiołem tego człowieka w którym się pławi, ot i cały jego fenomen odpowiedni dla logiki obecnej mobilizacji wojennej, jaka w przeciwieństwie do poprzednich w fazie imperialnej czy totalitarnej, które polegały na koncentracji ośrodków władzy, ekonomii i dowodzenia, teraz odwrotnie - zasadza się na ich rozproszeniu. Dlatego nawet i najwięksi producenci dronów bojowych na Ukrainie, gotowi wytwarzać do 100 tysięcy ich egzemplarzy za miesiąc, nie robią tego w jednej fabryce ze względów bezpieczeństwa, gdyż pojedyncze uderzenie rosyjskiej rakiety czy atak ''szahedów'' mógłby wszystko zniweczyć. Podobnie w dziedzinie energetyki niektóre tamtejsze metropolie testują awaryjne rozwiązania na wypadek zniszczenia lokalnej elektrowni, gdzie ideałem jest by nie tylko poszczególne dzielnice miasta, ale wręcz niemal każdy dom czy blok mieszkalny posiadał własne źródło zasilania, zdolne zapewnić przynajmniej bazowy stopień dostępności prądu. Biorąc to należy wszakże odnotować, że istnieją jak powiedziano także kontrargumenty dla scenariusza militarnego, gdyż do tego czasu Chiny same mogą się zajebać z podanych wyżej powodów, a poza tym niby jak Trump dokonać ma niezbędnej ku temu reindustrializacji USA, skoro zabawiając się nakładaniem ceł zaporowych odżegnał jednako od drugiego koniecznego elementu protekcjonizmu, jakim jest polityka przemysłowa państwa, co razem stanowi przepis na gospodarczą katastrofę! Nawet przy uwzględnieniu, że nie oznaczałoby to przywrócenia do Ameryki produkcji starego typu służącej jak dotąd rozbuchanej konsumpcji wszelakich konkretnych dóbr i usług, a cyfrowemu Molochowi AI. Technologii w istocie wojskowej, gdzie trwa zażarty wyścig między dwoma głównymi rywalami w owej dziedzinie po obu stronach Pacyfiku, daleko w tyle zostawiającymi resztę peletonu z innych krajów Europy czy Azji.

Niezbędna ku temu budowa gigantycznych baz danych, tudzież odnowa pogrążonej w zapaści krajowej energetyki, jakiej stan prawdopodobnie odpowiadał za wzniecenie pustoszących niedawno Kalifornię pożarów, żre się z drastyczną polityką antymigracyjną drugiej prezydentury Trumpa. Bowiem branża budowlana ze wszystkich bodaj w USA jest zależna od ''nieamerykańskiej siły roboczej'' by tak rzec, jej przedsiębiorcy już teraz narzekają na brak rąk do pracy, acz kiedy uwzględnimy wymogi bezpieczeństwa państwa w danej sytuacji rzecz wygląda zgoła nieco inaczej. Wszystkie owe sprzeczności wariantu rozwiązania wojennego wiodą stąd do następnego możliwego motywu działań obecnej amerykańskiej administracji. Najbardziej z nich bezsensownego i o ironio przeto najprawdopodobniejszego: 3. Trump choć tak zażarty krytyk lewactwa, sam jest pierwszym postmodernistycznym prezydentem Stanów Zjednoczonych, który programowo neguje realność. Dokładnie jak zwalczane przezeń ''transgendery'' za którymi stoi absurdalne założenie, jakoby płeć stanowiła sztuczny ''konstrukt społeczno-kulturowy'' podlegający rzekomo indywidualnemu wyborowi. Sęk w tym jednakże, iż Trump czy Hegseth podobnie rżną głupa nijak nie odnosząc się merytorycznie do stawianych im często poważnych zarzutów, wszystko zwalając na intrygi ''deep state'' jakby sami nie stanowili jego integralnej części, co najwyżej tylko inną fakcję skonfliktowaną z dotychczas rządzącą. Zamierzone przez nich wypędzenie z amerykańskich uniwersytetów politpoprawności nie służy wcale, jak łudzi się dziś wielu konserwatystów, przywróceniu tam klasycznej edukacji opartej na nauczaniu twardych faktów, lecz zastąpieniu lewackiego ''wokeismu'' jego prawacką odmianą. W roli ofiar rzekomej ''dyskryminacji'' obsadzającą już nie jak dotąd pederastów i wszelakich ''cudoków'', lecz syjonistyczne żydostwo, piętnując zamiast ''homofobii'' jakoby ''antysemityzm'' a w rzeczywistości krytykę Izraela. Modelowa więc ilustracja przysłowia o stryjku co ''zamienił siekierkę na kijek'' - serdecznie to pierdolę, czym bowiem skandal wykładów takiego judeonazisty jak Ben Gwir na amerykańskich uczelniach rożni się od podobnych w wydaniu ziejących rasistowską nienawiścią do białych ludzi działaczy BLM? Trzeba było dopiero ich otwartej wrogości do Żydów wspierających Izrael, aby możliwą stała się jakakolwiek czystka podobnego ścierwa wśród akademickiej kadry za oceanem, trudno o lepszy dowód monstrualnej hipokryzji panującej tam pod owym względem. Tak więc Trump nie zwalcza ''transgenderu'' w imię ''konserwatyzmu obyczajowego'' o jaki trudno doprawdy go posądzić, ale jako konkurencję ideologiczną w równej mu negacji realiów, której nie znosi niczym rasowy kapitalista. Co tłumaczyłoby również zadziwiającą łatwość z jaką na stronę MAGA przeszła spora część techoligarchii chowu Obamy i Bidena, przemianę Bezosa jaki ledwie w parę lat od popierania BLM jął korumpować małżonkę Trumpa. Amerykańskiej prawicy stąd już nie wadzi, że Musk dalej handluje powietrzem - dosłownie bo jego Tesla jako producent elektrycznych samochodów, a więc bazując na rzekomo ''czystej technologii'' dysponuje sporą pulą tzw. kredytów węglowych, jakie może udzielać za ciężką kasę tradycyjnym koncernom motoryzacyjnym typu Forda, nadal opierającym produkcję w dużej mierze na silnikach spalinowych. Przeto znany tropiciel ''globalistów'' Alex Jones stał się zwykłym sprzedawcą takiego gówna jak ''cybertruck'', zaprojektowany chyba jedynie po to by obrzydzić ludziom wszelaki indywidualny transport na drogach. Niestety podobnie co i sam Trump, który zamienił podejście do Białego Domu w salon wyprzedaży samochodów ''Tesli'', bo ta bez rzeczonego mechanizmu handlowania niedwutlenkowym powietrzem nie zaliczyłaby w tym roku jakichkolwiek zysków. Co generalnie stanowi objaw typowego dla ''schizokapitalizmu'' modelu biznesowego, gdzie produkcja konkretnych dóbr o ile w ogóle ma miejsce, służy jedynie za pretekst do uprawiania wirtualnej chucpy przynoszącej o ironio realne profity. Dowodem ''Amazon'' nie zarabiający wcale na wymianie towarów jakich sam nie tworzy, a ściąganej przy okazji z rynku chmurze danych o swych klientach, owa firma też przynosiła wiele lat straty a mimo to dziwnym trafem jakoś nie udało jej się zbankrutować, ba - wyrosła na prawdziwego giganta handlu wbrew ''prawom ekonomii'':). Wszakże jest i druga strona medalu: spekulacja ''shitcoinami'' to jeno brudna piana kryjąca mechanizm doskonalenia technologii szyfrowania danych jaką jest ''blockchain'', tudzież wypróbowania mocy procesorów na których cały proceder bazuje w skali już przemysłowej, zaś obrót monstrualnymi sumami robi tylko za naddatek.

Dopiero w owym kontekście jasnym staje się czemu wspierający obecnie Trumpa techoligarchowie Musk, Bezos czy Thiel zasługują na miano ''schizokapitalistów'', tworząc razem istną galerię wszelakich uchyłów, ćpunów i zboczeńców. Wystarczy porównać ich wygląd z tzw. ''robber barons'' przełomu XIX/XX wieku pokroju Morgana czy Rockefellera, by uświadomić sobie jak nietrafioną jest próba rzekomego powrotu do epoki ''Gilded Age'' w dziejach USA, którą przynajmniej nominalnie podjął ruch MAGA. Wprawdzie tamci nie byli święci, niejeden miał krew na rękach swych strajkujących pracowników nasyłając na nich najętych siepaczy albo policję, wystarczy zaznajomić się z genezą święta 1 maja, jednakże przynajmniej tworzyli do tego konkretne dobra a tutaj mamy do czynienia z przedsiębiorcami, których produkty jak i sam kapitał noszą coraz bardziej wirtualny charakter. Do rozporządzania nim są też potrzebne zupełnie inne umiejętności niż u statecznych mieszczan, stąd na sukces paradoksalnie liczyć dziś mogą zwykle najgorsze ''przegrywy'', obecną politykę i biznes przeto opanowali ludzie z dawnego marginesu społecznego, niestabilni psychicznie i emocjonalnie. Niczym Musk, którego ''prawicowość'' sprowadza się do nienawiści ku związkom zawodowym, bo syna ''transgendera'' o jakiego rzekomo tak boleje to on ma w dupie, podobnie co resztę z dwadzieściorga dzieci jakie napłodził właściwie cholera wi po co, skoro nijak nie nadaje się na ich ojca. Zawsze był pojebany a nie rzekomo dopiero teraz zwariował jak utrzymują lewacy, by zatrzeć przed sobą hańbę wspierania owego ''faszysty'' w niedawnej jeszcze przeszłości, nijak też istotnie nie zmienił poglądów nawet przyjmując, że jego obecny proizraelski ''nazizm'' to coś więcej niż tylko poza, bo przecie ''krew i ziemia'' doskonale wpasowuje się w ekologiczny paradygmat. Podoba nam się więc czy nie, przyszłość amerykańskiej prawicy stanowią tacy jak gardzący otwarcie Europą Vance - pal to licho zresztą, ale bodaj najgorsze w nim iż sra on na własne plebejskie korzenie. Sam rodem z białej amerykańskiej biedoty, obwinia ją za swój los marginalizując wpływ nań czynników ekonomicznych jak dezindustrializacja USA, za to kładąc nacisk na aspekty kulturowe typu skłonność do przemocy domowej czy erozja rodziny. Wyjaśnia to czemu zachował się jak skończony dupek, sprowadzając upadek poprzemysłowej dziury z ''pasa rdzy'' do histerii wokół żarcia psów i kotów przez haitańskich migrantów, tak jakby to oni ponosili odpowiedzialność za nędzę tamtejszego lumpenproletariatu, a nie wywołany globalizacją transfer produkcji do innych krajów. Chuj mnie obchodzi co na ów temat gada, swym postępowaniem dowiódł, że nie sposób traktować jego deklaracji w tej materii serio, tym bardziej iż Vance posuwa się do wyśmiewania swych ziomków za upatrywanie dyskryminacji w ''akcji afirmatywnej'', systemie preferencji rasowych dla czarnych Amerykanów oraz innych mniejszości. Tak jakby nie tworzył on prawdziwego świata na opak, gdzie przedstawiciele ''kolorowej'' burżuazji są rzekomo tymi ''uciskanymi'' przez proletariat europejskiego pochodzenia! Poglądy Vance'a w owej sprawie kształtowały się pod wpływem jego mentorki ze studiów w Yale Amy Chua, Chinki zamężnej z Żydem. Oboje napisali pracę, której istotne novum na amerykańskiej prawicy leżało w zastosowaniu tradycyjnego dla niej wytłumaczenia patologii trawiących murzyńską społeczność w USA jej ''kulturową degeneracją'' do białej biedoty za oceanem. Zwanej pogardliwie ''white trash'', czego autobiograficzna ''Hillibilly Elegy'' Vance'a była już tylko ilustracją. Przykro to rzec, ale trzeba nam wreszcie skonfrontować się z tym oto smutnym faktem, iż obecnie ''korpolewicę'' zastąpiła równie odrealniona ''korpoprawica'', jednako traktująca rzeczywistość jako ''konstrukt socjo-kulturowy'' tylko na swoją pseudokonserwatywną modłę. Do czego walnie przyczynił się Alex Karp, przypomnijmy afrożydowski lewak z amerykańskiej cyberbezpieki, który studiował pilnie myśl ''szkoły frankfurckiej'' jaką dyletanci zwykli określać nieprecyzyjnym  mianem ''marksizmu kulturowego''. Wszakże to jej przedstawiciele faktycznie odpowiadają za odwrót na lewicy od materializmu, pogłębiający się dekadami jej rozziew z realnością społeczną, polityczną i ekonomiczną, jaki swój kres i ostateczne spełnienie znalazł w postmodernistycznym ''transgenderyzmie''. Nie wchodząc w szczegóły momentem przełomowym dla Karpa i Thiela miał być zamach 11 września i wstrząs, jaki wywołało u nich uświadomienie sobie, że motywacją terrorystów nie stała się wcale nędza ni ''wykluczenie'', a nosiła ona religijny i cywilizacyjny charakter. Nie mógł więc jej zaradzić świecki biedaekonomizm zachodnich liberałów jak i lewicy, kontra wymagała przeto sięgnięcia do bardziej pierwotnych pokładów ludzkiej natury. Generalnie koncept techoligarchów polega na wydobyciu chtonicznych mocy władających zbiorową psyche mas na powierzchnię życia społecznego i zarządzaniu nimi za pomocą nowoczesnych technologii inwigilacji i nadzoru, zamiast stygmatyzować je lub tłumić jak czyniła to moderna. Wszystko zaś w imię obrony ''wolnego świata'', ale nie dla wszystkich a jeno ''autorytarian'' pokroju twórców ''Palantira''.

W gruncie rzeczy sięgają oni jeno do korzeni gnostyckiej tożsamości USA, ''chaosmosu'' jakim były podszyte od swego zarania, gdyż Ameryka powstała z rozpadu Europy - najsampierw wspólnoty łacińskiego chrześcijaństwa przez rewolucję protestancką, a później i Anglii wskutek rewolucyjnej wojny domowej. Od początku zamorskie kolonie po drugiej stronie Atlantyku zasiedlały politycznie zwaśnione stronnictwa republikańskich purytanów i monarchistycznej szlachty, a to jakby w jednym kraju przyszło żyć niechby w odseparowaniu bolszewikom i ''białym oficerom''. Na to jeszcze nakładały się inne typowe dla protestantyzmu sekciarskie podziały, tudzież etniczne i rasowe, stąd wizja przeszłości ''białej chrześcijańskiej Ameryki'' jest mirażem lewactwa, który za dobrą monetę wzięła obecna prawica. Co rodzi pytanie o jakie chrześcijaństwo tu konkretnie idzie - katolickie czy protestanckie? Skoro zaś ostatnie to mowa o anglikanizmie lub kalwinizmie, w nim natomiast rzecz tyczy purytanów, independentów czy prezbiterian itd. Nie dziwota stąd, że masońskie ''Ordo ex Chao'' legło u podstaw owej amerykańskiej ''różni'', a loże były tak rozpowszechnione w pierwszych latach istnienia Stanów Zjednoczonych, iż można wręcz mówić o wsiowym wolnomularstwie i takimże folklorze. Z niego począł się mormonizm, pierwsza religia powstała na nowym kontynencie, jej fundator Joseph Smith wywodził się z rodziny okultystycznych nawiedzeńców, a przy tym ubogich farmerów i drobnych przedsiębiorców. Matką jego była wróżbitka, ojciec zaś masonem i nekromantą wykorzystującym syna jako medium dla duchów zmarłych, które jak wierzył przywoływał z zaświatów stając w ''magicznym kręgu''. Poza tym parał się różdżkarstwem wraz z grupą podobnych mu miejscowych poszukiwaczy skarbów w okolicznych indiańskich grobowcach, jaka nazwała się mianem ''świętych dni ostatnich'' przybranym później przez mormonów. Nie dziwota stąd, iż chłopak wychowywany w takowej atmosferze miał doznać później wizji, iż na poddaszu jego chatki z bierwion objawił mu się jakoby anioł Moroni, który wskazał miejsce ukrycia na wzgórzu opodal domostwa ''złotych tablic'' spisanych w ''staroegipskim reformowanym''. Nieistniejącym oczywiście języku, który to Józek Smith ''przetłumaczył'' za pomocą magicznych kamieni, indiańskich amuletów używanych przezeń do szukania zakopanych w ziemi artefaktów wzorem ojca. Pozwoliły mu one na odkrycie tej oto ''szokującej prawdy'', że rdzenni mieszkańcy północnej Ameryki są rzekomo zdegenerowanymi potomkami Żydów, jacy mieli przepłynąć onegdaj Atlantyk w podwodnych dłubankach. Po wielu burzliwych przejściach założyciel sekty na bazie tzw. ''Danitów'', czyli mormońskich ''szwadronów śmierci'' uformował własną armię, jaka liczbą żołnierzy sięgnęła ponad czwartej części ówczesnych wojsk USA. Sam przybrał tytuł generalski i jął snuć plany ustanowienia swoistej teokracji, co doprowadziło do jego linczu za którym stały pewnie miejscowe elity zaniepokojone politycznymi ambicjami ''proroka'' nowej religii, tudzież być może i amerykańscy masoni obwiniający mormonów o bezzasadne użycie ich symboliki i rytuałów w swym kulcie. Wspominam o tym by jasno okazać, że Trump nie jest żadnym kuriozum w dziejach Stanów Zjednoczonych i nie takich ekscesów już one zaznały. Bowiem wbrew histeriom lewactwa o jego rzekomym ''faszyzmie'' sprawowana przezeń obecnie prezydentura jawi się jako niemożliwe połączenie dwóch wzajem sprzecznych, a zarazem jednako arcyamerykańskich tradycji politycznych: opartego na protekcjonizmie etatyzmu Alexandra Hamiltona i wolnorynkowego populizmu Andrew Jacksona. Dlatego próbuje ożenić ogień z wodą usiłując despotycznymi metodami złamać kark własnej administracji, zaprowadzając tak prawdziwy nierząd i siejąc chaos w szeregach waszyngtońskiej biurokracji. Wszakże na tym może polegać nowy sposób zarządzania ''Imperium Americanum'', czas okaże na ile skuteczny. Natomiast z naszej europejskiej perspektywy budzi niepokój skryte pokrewieństwo podszytej okultyzmem amerykańskiej [nie]tożsamości z rosyjską ''gównozą'', jakiej omówieniu poświęciłem onegdaj sporo miejsca. Co tłumaczyłoby nie tylko doraźne motywy ciągot Muska do Kremla...

Z kolei jeśli amerykańscy Demokraci ogarną się ich przywództwo obejmie ktoś w podobie Ocasio Cortez, stąd w razie powrotu do władzy poszukają oszczędności głównie w Pentagonie, gdzie wprawdzie faktycznie jest największy korupcyjny gnój i marnotrawstwo budżetowych pieniędzy, lecz tak samo jak z cięciami finansowymi dokonywanymi obecnie przez Republikanów przy okazji zdewastują nieodwracalnie wiele produktywnych inicjatyw, tym razem w dziedzinie obronności. Niezależnie więc kto będzie sprawował rządy w Stanach Zjednoczonych, nie można już w tym stopniu jak dotąd opierać na nich swej polityki bezpieczeństwa, przeto stają się one i sam Trump ''toksycznym aktywem'' nie tylko dla europejskiej prawicy, gdyż odebrał on właśnie pewne wydawałoby się zwycięstwo kanadyjskim konserwatystom swym bredzeniem o ''51 stanie USA''. Zaczyna pojmować to coraz bardziej dystansujący się odeń Farage, Meloni a chyba nawet i Le Penowa, dobrze stąd by PiS również podążył ich śladem, czego żadną miarą nie należy mylić z poparciem dla Unii Antyeuropejskiej w istocie, bowiem ta jako poczęta z ducha globalistycznego neoliberalizmu jest przeto beznadziejnie już anachroniczna. Zdrowy kubeł zimnej wody serwuje w owej kwestii generał Załużny, pełniący obecnie funkcję ambasadora Ukrainy w Wielkiej Brytanii. Podczas niedawnego spotkania ze studentami katolickiego uniwersytetu we Lwowie nie pozostawiał złudzeń, iż NATO jest głównie wspólnotą polityczną i gospodarczą a dopiero na ostatnim miejscu wojskową, zdolną pod tym względem do zwalczania jakichś rebeliantów na Saharze Zachodniej, a nie długotrwałej konfrontacji zbrojnej nawet z tak upadłym mocarstwem co Rosja. Wyjawił też, że przywództwo państw bałtyckich, Polski czy Rumunii nie robi sobie złudzeń co do osławionego art. V, doskonale zdając sprawę z jego fikcyjności! Dlatego wedle jego słów Finlandia i Szwecja nie wstąpiły tak naprawdę do NATO, ale zawiązanego w jego ramach węższego sojuszu militarnego pod patronatem Brytyjczyków, obok Skandynawii obejmującego także Bałtów. Póty co nie znajdzie się w nim miejsca dla Ukrainy, formalnie bo nie jest państwem północnoeuropejskim, faktyczne jednak przeszkody jak twierdzi Załużny są dwie: raz, iż wyspiarze nie zbudowali jeszcze siły wojskowej odpowiedniej do obecnych wyzwań, drugą zaś stanowi... Polska, jaka pierwsza chce dołączyć do owego paktu, stąd i cała przepychanka z Ukrainą w przedpokojach owej ''Angloeurazji''. Za to na pewno nikt już w Waszyngtonie, tym bardziej zaś Tel Awiwie nie żywi ochoty do obrony Europy przed najazdem ''muzułmańskiej dziczy'', jak to sobie roją jej samozwańczy ''patrioci'' a w rzeczywistości jeno durne szabes goje syjonistów. Kałfederacja przepadła beznadziejnie w owym politycznym szambie, PiS zaś czeka podobny los jeśli nie wyzbędzie się ostatecznie swych ciągot ku temu. Nie potrzeba w kontrze głośnych deklaracji i krzykliwych gestów, wystarczy zachować głuchą wrogość wobec Izraela i wszelkich jego popleczników, bez względu na ich pochodzenie czy orientację ideologiczną. Unikając zarazem pułapki autentycznego neonazizmu lub islamizmu, pozwalającej syjonistom na stygmatyzację każdego przeciwnika ''rasizmem'' i ''terroryzmem'', co rzecz jasna nie powstrzyma ich przed dorabianiem mu takowej ''gęby''. Niemniej można zwalczać ową zarazę podobnym sposobem, wykazując związki żydowskich szowinistów z wielbicielami Hitlera czy muzułmańskimi integrystami, co też i właśnie czynię zachęcając do tego innych, jeśli nie chcą skończyć niczym Bosak i Memcen. Rejterada zaś z Kucfederacji samego Gerszona Klauna nie tworzy realnej wobec niej alternatywy, bo choć brak dowodów iż jest zeń izraelski prowokator jego akcja z gaśnicą wygląda niczym instruktaż Mosadu, stąd trzeba być durnym gojem aby się na nią nabrać. Niestety takowych nie brakuje, ale to żaden argument, panu ''choinkarzowi'' należy się przeto gromkie ''wypier...''. Dlatego trudno mi traktować serio histerie lewactwa o szerzącym się jakoby dziś ''faszyzmie'', gdy czołowym amerykańskim neonazistą jest teraz całkiem pojebany Murzyn, zaś fuhrerem niemieckich ''hitlerowców'' stara lesba żyjąca jawnie w związku z ciapatą ''żoną'' [ ''mężyną''? ]. Poza tym biały rasizm służy obecnie syjonistom, tak powtórzmy jako sposób dyskredytacji wrogów, co imponując innym pogrobowcom KKK czy NSDAP bezkarnością swych czystek etnicznych o jakich mogą oni jedynie pomarzyć. Rzecz więc nie w politpoprawności jakiej zaprzeczam tu niemal każdym zdaniem, ale ze względu na pamięć o polskich ''robotnikach przymusowych'' III Rzeszy, tak się akurat składa że w tym i mych przodkach, mogę żywić wyłącznie obrzydzenie wobec fascynacji słynnym wiedeńskim ''akcjonistą'' i twórcą bestsellerowego podręcznika motywacyjnego traktującego o ''jego walce''. Nick Fuentes stąd nigdy nie będzie mym idolem, acz przyznaję bywa czasem pomysłowy w swych prowokacjach, natomiast taki Andrew Tate to jedynie ponury alfons godny więziennego scwelenia. W każdym razie nie powinno już ulegać wątpliwości, iż rzeczywiście europejska prawica winna trzymać niemal równy dystans do Rosji, Izraela co i USA. Z ostatnimi współpracując jedynie o tyle póty jeszcze Europa jest im potrzebna, szczególnie jej północ dla zabezpieczenia przed Moskalami i nade wszystko Chinami, o czym niedawno w przemówieniu wygłoszonym podczas wizyty na Grenlandii wspominał Vance, nic wszakże ponad to. Bowiem jak obskuranckim i despotycznym nie byłby reżim ajatollahów, sam IRAN MA PRAWO SIĘ BRONIĆ!

ps.

W nawale informacji zapomniałem dodać, iż Niemcy przystąpiły do rywalizacji z USA i Rosją o własną wersję ''Niebiańskiej Jerozolimy''. Na dniach ''chadecki'' burmistrz Berlina ogłosił partnerstwo swego miasta z Tel Awiwem, wspierając już wcześniej syjonistów aż do mdłości. Bowiem wedle swoistej doktryny Merkel zachowanie Izraela stanowi ''rację stanu'' Niemiec, które tym samym de facto uczyniły się jego protektorem. Przeto wszystkie główne formacje polityczne za Odrą od lewaków po prawaków są jadowicie prosyjonistyczne, tak wspomniana już na wstępie AFD co i ''Zieloni''. Nie przeczy temu bynajmniej, iż ostatnio w stronnictwie Alice Weidel narasta bunt jawnie już nazistowskich dołów partyjnych z byłego ''enerdówka'' przeciw wsparciu dla Izraela, gdyż i one pracują na jego rzecz nadając krytyce ludobójstwa dokonywanego przez Żydów w strefie Gazy piętno ''antysemityzmu''. Acz należy dodać, że niedawne uznanie w Niemczech AFD za ''organizację ekstremistyczną'', co nie oznacza wcale jej delegalizacji jak bredzą u nas różne ''Atory'' czy insze Międlary, miało za powód wrogość do wyznawców islamu a nie rzekomego ''narodu wybranego''. Niemniej wszystko to mym zdaniem jednoznacznie świadczy, iż jeśli Europa ma realnie powstać z kolan musi nie tylko strząsnąć ze swych barków okupację przez UE, oraz spacyfikować same Niemcy, ale takoż zerwać jakiekolwiek więzi z Izraelem i Rosją, natomiast wobec USA zachować należyty dystans. Z pozoru brzmi to utopijnie, ale mnóstwo rzeczy jakie do niedawna jeszcze wydawały się absurdalnym szaleństwem, dziś stały faktem ''nowej normalności'' w jakiej przyszło nam żyć podoba się to czy też nie. Polska winna stąd brać przykład z Norwegii czy Słowenii, które sprzeciwiły się otwarcie ludobójczym planom Izraela, zagrażającym również Europie kolejną falą nachodźców - jakież to upokarzające, że mały bałkański kraj ma większe jaja niż my, by postawić się w owej kwestii ''wielkim tego świata''! Do namysłu rodakom ostawiam...

ps. 2

Na szczęście nie sprawdziły się me czarne przewidywania co do parady 9 maja w Moskwie, przebiegła ona nadzwyczaj pomyślnie z naszej perspektywy tj. przypieczętowała sojusz Rosji i Chin. Kreml tym samym okazał środkowy palec Amerykanom, przeto żadnego ''odwróconego Kissingera'' nie będzie, stąd nawet Vance jął tracić cierpliwość do kacapów. Pytanie tylko co dalej, czy Trump i jego ludzie w końcu pojmą, że jedynym sposobem na ''dogadanie się'' z Moskalami jest realne wsparcie Ukrainy? Zamiast marnować broń i miliardy dolarów na Gudłajstan, jaki pod pretekstem walki z ''terrorem'' i rzekomej ''obrony Zachodu'' przed islamem, toczy swoją ''świętą wojnę'' ze współczesnymi Amalekitami, czyli masową rzeź innych Semitów.