sobota, 28 czerwca 2025

Iluzja Pola Walki.

Nasza epoka jest świadkiem upadku wszelkiej mocarstwowości, od paru lat możemy obserwować zapaść rosyjskiej, która wyłożyła się na ryj o Ukrainę, teraz USraelskiej przez Iran, a do kompletu wypadałoby, aby mały Tajwan spuścił łomot wielkim Chinom [ bo wbrew pozorom są one ''papierowym tygrysem'' ]. Legła bowiem w gruzach leżąca u ich podstaw pycha ludzkiej wszechwładzy, gdyż dziś już wiadomo, że wszechświat nie jest na naszą człowieczą miarę. Wbrew nowożytnym zabobonom odkrycia nauk przyrodniczych położyły kres nie tyle wierze w Boga co Człowieka, śmiesznej koncepcji renesansowych humanistów i ''oświeceniowców'' polegającej na prometejskiej wizji Ludzkości, jakoby mocą swego rozumu i woli władnej kreować świat na nowo. Dlatego uczeni muszą uciekać się do niemal poetyckich metafor, by dać nam obrazowe, a nie li tylko abstrakcyjne pojęcie o tym, co zachodzi na poziomie galaktyk lub mikrocząsteczek, bo w polu ludzkiego doświadczenia nie ma fenomenów, jakie by nam owe procesy choć przybliżyły innym sposobem. Wbrew romantykom ich najbardziej wyszukane alegorie okazują się stąd jeno bladym cieniem tego, co jedynie ''mędrca szkiełko i oko'' może wciąż jeszcze objaśnić, acz z wielkim trudem i odwołując się do języka wysoce złożonej matematyki, ezoterycznej wręcz z punktu widzenia zwykłego śmiertelnika. Nie pomnę już który to z wielkich fizyków obecnej epoki rzekł, iż choć jest w stanie rzecz jasna pojąć czterowymiarową czasoprzestrzeń Einsteina, nie daje już rady ją sobie wyobrazić, gdyż przekracza to możliwości ludzkiej imaginacji. Wprawdzie można pocieszać się wzorem gnostyków, iż dane nam jest wciąż inne, ''duchowe poznanie'' obce temu ''upadłemu światu'' pogrążonemu w ''mroku materii'', ale to jedynie majaczenia niedowarzonych umysłów zatrutych jadem własnej ''hybris''. Tak więc jako ludzkość dotarliśmy do kresu własnych możliwości i aby podążać dalej nie popadając przy tym w otchłań, jaka rozwiera się pod stopami owym sposobem, pozostaje nam już tylko chwiać się na jej krawędzi. Wyłącznie taki sens może mieć ''ciemne oświecenie'', jeśli nie ma tyczyć jedynie niedojebanych kucerzy z Doliny Krzemowej, pokroju Curtisa Yarvina. Chaos przeto jaki nas otacza nie wygląda na stan przejściowy ''międzyepoki'', lecz zapowiada na trwały, pora stąd przyzwyczajać się do życia w permanentnie odgrywanym skeczu o ''ministerstwie dziwnych kroków''. Dlatego też współczesna polityka przypomina burdel na kółkach z nabotoksowanymi kurwami, takimi jak Putin czy Laura Loomer gotowa za kasę żreć karmę dla psów. Za głównego alfonsa weń robi zaś Trump, bo tak się dzieje kiedy urodzony ''wajśja'' [ kupiec ] próbuje roli ''kszatrji'' [ wojownika ] - efektem może być tylko krwawy cyrk, makabreska. Zastanawiając się ostatnio nad możliwymi motywami jego działań doszedłem do wniosku, że najbardziej prawdopodobnym jest logika wojennej mobilizacji, lub programowa negacja przezeń rzeczywistości w duchu zwulgaryzowanego postmodernizmu. Wszak po namyśle zrozumiałem, iż jedno nie przeczy drugiemu, bowiem jak rzekł już przed laty Alex Karp z militarno-szpiegowskiego ''Palantira'', aby pokonać wroga nie można bazować na algorytmie, jaki będzie on w stanie rozszyfrować, ku temu więc potrzebna jest cyfrowa symulacja intelektu dla działania w możliwie nieprzewidywalny dlań sposób. Przy czym widmo zbrojnej konfrontacji, tudzież zwalczania inwazji nielegalnej migracji, robią tu jednako za pretekst do radykalnej transformacji technologicznej, a co za tym idzie również politycznej i kulturowej nie tylko samych USA. O skali i tempie zmian do tego stopnia przekształcających dotychczasowe realia, że aż przybierają one nieomal ''oniryczny'' charakter, acz mamy raczej do czynienia wręcz z ''hiperrealizmem'', tak dojmująco okrutne bywają. Nie przeczy więc to możliwości światowej konfrontacji zbrojnej, rzecz jeno w tym, iż dziś za wojnami nie stoją żadne racje geopolityczne, mocarstwowe ani tym bardziej ideologiczne, lecz stanowią one rodzaj makabrycznego eksperymentu prowadzonego dla niego samego. Ściśle z nimi powiązany rozwój nowych technologii także posiada autoteliczny, samoistny charakter, dlatego propaganda wojenna nie dba już teraz o choćby pozory logicznej spójności przekazu, bo irańska ''broń jądrowa'' jest równie ''realna'' co ''NATO-wskie biolabolatoria'' na Ukrainie. Nie przypadkiem odwołuję się do zależności wojny i nauki jako źródła obecnych przemian, gdyż jak trafnie spostrzegł Łukasz Kamieński w swej pracy traktującej o tym właśnie, nie idzie o służebny jakoby charakter przyrodoznawstwa wobec państwa i armii, lecz ich ''symbiotyczny związek'' polegający na ''wzajemnej inspiracji i sprawczości''. Bowiem ''na przestrzeni dziejów wojna była jednym z głównych czynników katalizujących postęp w nauce, zaś nauka determinowała ewolucję charakteru konfliktów zbrojnych''. Dostarczając tym samym modelu objaśniającego bezprecedensowy charakter współczesnych przemian, stąd dla przedstawienia ich natury przywołam opis innego polskiego badacza Marka Sikory, który tak oto rzecz wykłada:

''Odmiennym od teoretycyzmu nurtem w filozofii nauki jest „nowy eksperymentalizm”, który w sposób najbardziej systematyczny i spójny opracował Ian Hacking. Zmiany wiążą się głównie z nową propozycją analizy sposobu uprawiania nauki i stosunku nauki do techniki. Novum polega przede wszystkim na tym, że za punkt wyjścia naukowej praktyki badawczej uznano nie tyle teorię, ile eksperyment. Eksperymentu nie ujmowano jednak tylko w sposób „klasyczny”, tzn. nie definiowano go jako doświadczenia, które się przeprowadza głównie po to, by potwierdzić albo podważyć daną teorię lub określić pewien szczegół w celu ewentualnego rozszerzenia teorii już istniejącej. Uznano, że ma on, jak pisał Franciszek Bacon, „chwytać byka za rogi”, tzn. doprowadzać przyrodę do wyrażania swoich własności w takich okolicznościach, w których nie znalazłaby się bez ingerencji człowieka. Eksperymentowanie ma zatem odpowiedzieć na pytanie, jak zachowa się przyroda we wcześniej niebadanej sytuacji. Dokonuje się w nim manipulacji składnikami świata w celu poznania jego tajemnic. „Eksperymentować to tyle - pisze Hacking - co kreować, oczyszczać i stabilizować zjawiska. Eksperymentatorzy wytwarzają zjawiska dzięki swojej pomysłowości oraz konstruowaniu rozmaitych urządzeń. Zjawiska takie są „kamieniami probierczymi fizyki, kluczami do natury”. Paradygmat teoretystyczny, przekonuje Ian Hacking, dominował w naukach do połowy XIX w. Do tego momentu podstawowy cel badawczy nauk sprowadzał się w zasadzie do reprezentowania świata, tzn. do formułowania za pomocą teorii prób opisu regularnych zjawisk. Później nauki przeniosły się do laboratorium i swoją uwagę skoncentrowały na eksperymentalnym badaniu tych zjawisk, które w przyrodzie albo występują bardzo rzadko, albo w ogóle nie występują w niej samoistnie. W laboratorium nauki nie opisują świata, lecz weń interweniują. Wyrażają swoją aktywność za pomocą działania. Manipulują składnikami świata po to, by go zmieniać. Obecnie podstawowym zadaniem nauk, przekonuje Hacking, nie jest dążenie do formułowania prawdziwych teorii, lecz rozwiązywanie problemów, które powstają w trakcie eksperymentalnej praktyki badawczej. To właśnie ta praktyka, nie zaś rozważania teoretyczne, wyznacza kierunki rozwoju współczesnych nauk. Uwagę badaczy przykuwają głównie nieobserwowalne przedmioty teoretyczne (elektrony, neutrina) i możliwe między nimi oddziaływania w celu kreacji nowych zjawisk, nie zaś teoretyzowanie, które te przedmioty ma opisywać i wyjaśniać. Ów cel jest realizowany w ramach nauk laboratoryjnych, tzn. takich, które charakteryzują się konstruowaniem określonego rodzaju aparatury przystosowanej do ingerowania w „czysty, przedludzki stan” (a pure state before people) przyrody po to, by izolować, oczyszczać istniejące zjawiska i tworzyć nowe. Rezultatem takich ingerencji jest dążenie do wywoływania zmian w świecie i coraz dokładniejsza kontrola zjawisk, które są wynikiem tych zmian.''

- innym zaś razem pan Marek dopowiada:

''Wielu przedstawicieli studiów nad nauką i techniką wyraża opinię, że historię nauki zmieniają dziś nie tyle rewolucje naukowe, ile rewolucje technologiczne. We współczesnym świecie, twierdzi Andrew Pickering, postęp technologiczny wyprzedza postęp naukowy, praktyka wyprzedza teorię. Wskazując na ścisłą zależność współczesnej nauki od wyszukanych i bardzo specjalistycznych przyrządów technicznych, Val Dusek twierdzi, iż należy uznać, „że technika ma pierwszeństwo przed nauką i pełni wobec niej rolę kierowniczą. Taki pogląd stanowi przeciwieństwo koncepcji techniki jako nauki stosowanej, w której to nauka ma pierwszeństwo przed techniką i nią kieruje”. [...] Od drugiej połowy dwudziestego wieku tradycyjna nauka akademicka, która skupiała się na badaniach podstawowych, zaczęła stopniowo się przekształcać, jak pisze John Ziman, w naukę postakademicką. Ta druga, łącząc ze sobą elementy nauki akademickiej i przemysłowej, kwestionuje tradycyjne rozróżnienie na naukę i technikę. Laboratoria akademickie nie różnią się w zasadzie od laboratoriów, które funkcjonują w zakładzie przemysłowym. Jedne i drugie stają się miejscem, w którym zazębiają się ze sobą wymiar materialny, poznawczy oraz społeczny. Powiązanie tych trzech wymiarów staje się w dużym stopniu podstawą praktycznych sukcesów i osiągnięć dziedziny określanej mianem technonauki. Wiedza, będąca przedmiotem zainteresowania technonauki, ma nie tyle charakter wiedzy poznawczej, ile charakter umiejętności wyrażanych w formie wiedzy praktycznej. Pytając o jej swoistość, odwołujemy się zatem nie tyle do kryterium prawdy i fałszu, ile do kryterium stabilnej kontroli procesów wytwarzanych podczas laboratoryjnej praktyki badawczej. [...] Szczególnie wyraźnym przykładem tej sytuacji jest biotechnologia. Przeprowadzane w jej ramach eksperymenty ilustrują, jak bardzo mocno nauka splata się z przemysłem. Splot ten umożliwia sformułowanie nie tylko przesłanek uzasadniających tezę o sprzężeniu zwrotnym między nauką a techniką, on umożliwia także sformułowanie przesłanek uzasadniających tezę, że obie dziedziny stają się coraz bardziej zależne od tego, co znajduje się poza ich granicami. Wysiłki zmierzające na przykład do ulepszenia człowieka, tj. konstruowanie organów zastępujących organy uszkodzone, czy produkcja nowych leków lub większej ilości żywności, to problemy o charakterze kulturowym, społecznym oraz politycznym nie mniej niż poznawczym i technicznym. [...] Podsumowując filozoficzną refleksję nad nauką i techniką, warto zwrócić uwagę na zmiany, które w sposobach ujęcia obu dziedzin spowodowały nauki laboratoryjne. Pokazały one, że tradycyjne utożsamianie nauki z poznaniem i techniki z działaniem nie wytrzymuje dziś krytyki w odniesieniu do wielu obszarów prac badawczych. W laboratorium nauka i technika są ze sobą bardzo ściśle związane. Wzajemnie się przenikają. Występuje między nimi sprzężenie zwrotne. W dobie globalizacji tworzą coraz bardziej intensywnie rozwijającą się technonaukę, która nie tyle odkrywa świat, ile weń ingeruje po to, by go zmieniać i osiągać określonego rodzaju cele praktyczne. Stąd też uzasadniony staje się postulat, by w stosunku do wytworów technonauki stosować kryteria oceny uwzględniające ich społeczną odpowiedzialność za skutki, które wywołują.''

- można więc bez przesady rzec, iż współczesna ''technauka'' działa w myśl marksowskiej XI tezy o Feuerbachu głoszącej, iż nie idzie już o rozmaite interpretacje świata, lecz jego radykalną przemianę. Wspomniany brytyjski filozof przyrodoznawstwa Andrew Pickering wprowadza pojęcie ''tańca sprawczości'' [ dance of agency ] na określenie tej nowej relacji między nauką a stanowiącą jej przedmiot rzeczywistością. Opór materii jaki przy tym ona stawia i nieprzewidywalność tejże, burzy iluzję ścisłego determinizmu zastępując go rachunkiem prawdopodobieństwa, który leży u podstaw owego ''eksperymentalizmu'' wypierającego dotychczasowy ''teoretycyzm''. Co bodaj najważniejsze, pozbawia to człowieczy podmiot poznawczy jego wyróżnionego statusu, otwierając tym samym prawdziwie już post-humanistyczną perspektywę do której ludzkość musi się dostosować, o ile ma dalej wciąż trwać. Wbrew bowiem dawnemu ''prometeizmowi'' sami coraz częściej stajemy się przedmiotem oddziaływania sił nie do opanowania przez nas, a to co nie-ludzkie nabiera sprawczego charakteru... Z powyższym dobrze korespondują uwagi Wojciecha Kunickiego, przywoływane już przeze mnie w ''pandemicznym'' kontekście, ale nie zaszkodzi jeszcze raz zacytować ów jakże znamienny ich fragment, konkretnie recenzji niemieckiego opracowania pod wymownym tytułem ''Nauki o życiu a zagospodarowywanie ciał'': 

''W artykule Melindy Cooper pt. ''Farmakologia w epoce rozdzielonego eksperymentu'' mamy do czynienia z wyobrażeniem całkowicie nowych form produkcji: nie chodzi tu już o ''powielanie'' w produkcji masowej rezultatów pozyskiwanych w efekcie eksperymentu, lecz o masową produkcję w trakcie eksperymentu. Przedmioty i podmioty tegoż eksperymentu określane są eufemistycznie mianem ''konsumentów-ekspertów''; może dosadniejsze byłoby staromodne określenie ''króliki doświadczalne'', tym razem stosowane zgodnie z ''post-fordowską logiką'' do ludzi. U podstaw tego tkwi nowe rozumienie eksperymentu naukowego: ''Realność nie jest czymś, co stanowi prawdę, lecz czymś co ma zdolność schaotyzować, zniszczyć nasze wyobrażenia'' o tym, co ''potrafi zdziałać materia''. Powstają zatem nieprzewidziane ''zdarzenia'', zawierające sporą dawkę zaskakujących, nie dających się wygenerować [ inaczej ] rezultatów. Ta permanencja eksperymentu zostaje przez autorkę artykułu zastosowana do zagadnień ''klinicznej farmakologii''. Do tej pory regułą w badaniach farmakologicznych była opierająca się na przypadkowości próba kontrolna standaryzująca ryzyko - chodziło w niej o potwierdzenie lub odrzucenie danej hipotezy, nie o stworzenie nowej niepewności. Jako że przemysł farmaceutyczny konstatuje jednak wzrost kosztów i redukcję wpływów, należało przejść do innych form eksperymentowania, co wiąże się [...] z zupełnie odmiennym podejściem do problematyki służby zdrowia, oraz istoty eksperymentu naukowego. W pierwszej części artykułu badaczka analizuje zatem nowe koncepcje eksperymentu klinicznego, zmierzające do zatarcia granicy między nauką laboratoryjną a klinicznym zastosowaniem, w drugiej natomiast - proces generowania za pomocą ''social software'' [ sieci społecznościowych ] ''farmakologicznych innowacji'', prowadzących do praktyk ''rozdzielonej kliniki i zderegulowanej konsumpcji medykamentów''. Innymi słowy autorka bada sposób w jaki pacjenci in corpore uczestniczą w koprodukcji ''farmakologicznych wartości''. Można zatem obrazowo stwierdzić, że w zakresie eksperymentu naukowego chodzi o swoistą eksplozję: nie ma on unikać ryzyka [ jak dotąd ], ale wręcz przeciwnie, stwarzać nowe ryzyka kryjące z pewnością potencjały innowacyjności. Przenosząc się z laboratoriów na pola bitew powiemy, że takim największym eksperymentem stwarzającym niewyczerpane wprost ''potencjały innowacyjności'', była i jest wojna: doświadczenie frontu, które na żywym organizmie - maksymalizując ryzyko, a zatem nieprzewidywalność - potrafiło tworzyć nowe formy bytów społecznych, politycznych, etycznych wreszcie.''

- dlatego pomieniony już Alex Karp sławi chaos, jaki Musk i jego ekipa sykofantów z DOGE siali do niedawna jeszcze wśród rządowej biurokracji za oceanem. Upatrując w owych ''zakłóceniach'' źródła ożywczych dla USA, wprost rewolucyjnych i co najważniejsze NIEOCZEKIWANYCH innowacji, jak przystało na afrożydowskiego lewaka z amerykańskiej cyberbezpieki. Przeto podobni mu techoligarchowie zostali zmobilizowani do US Army i nadano im przy tym oficjalnie stopnie wojskowe, cementując tak oto ścisły związek sił militarnych Stanów Zjednoczonych z Doliną Krzemową. Co po prawdzie stanowi jej powrót do korzeni, jako rzeczywiście tworu Pentagonu i CIA, o czym Karp popełnił wraz ze współpracownikiem książkę o znamiennym tytule ''The Technological Republic'' [ temat wart osobnego potraktowania ]. Bowiem w istocie nie ma czegoś takiego jak ''pokojowy rozwój technauki'', co dowiodła jakże dobitnie na dniach ''wojna błyskawiczna'' między Izraelem a Iranem. Opisujący ją krajowi pożal się ''eksperci'' zwykle czynią to w sposób, jak gdyby tyczyła ona równorzędnych wrogów, tymczasem Gudłajstan dysponował w niej miażdżącą wprost przewagą, korzystając od początku ze wsparcia potęgi wojskowej USA i reszty państw dawnego Zachodu. Natomiast ''sojusznicy'' Iranu Rosja i Chiny zachowały nader wstrzemięźliwą postawę, ograniczając się do raczej symbolicznych gestów pomocy. Acz podejrzewam same władze w Teheranie także nie życzyły sobie ich zbytniego zaangażowania, które mogłoby ajatollahom przerobić teren swego kraju w miejsce ''wojny zastępczej'' o światowym zasięgu, co obróciłoby go całkiem w perzynę. W każdym razie tak sławione opanowanie przez Izrael przestrzeni powietrznej wroga było w rzeczywistości marnym osiągnięciem, gdyż odpowiadała za jej obronę irańska armia tzw. Artesz. Przez samych ajatollahów traktowana z paranoiczną podejrzliwością, jako w ich oczach relikt dawnego reżimu szacha, tłamszona stąd kontrolą religijnych politruków i nade wszystko żałośnie niedoinwestowana. Dość rzec, iż jej arsenał do dziś polega na broni jeszcze z czasów rządów Rezy Pahlawiego, której z racji obostrzeń nakładanych przez sankcje nie sposób niemal odnawiać, dlatego obecnie lotnictwo wojskowe Iranu stanowi większe zagrożenie dla siebie samego, niż sąsiednich państw. Natomiast główną siłą militarną kraju, rzeczywiście groźną jak dowiodła konfrontacja z Izraelem, pozostają tzw. ''pasdarzy'', czyli Strażnicy Rewolucji pełniący dla reżimu rolę szyicko-islamistycznego SS, lub ''wojsk wewnętrznych'' NKWD. Bazujący na oddanych fanatycznie Chomeiniemu bojówkarzach, przeto ajatollahy powierzyły im bezpośredni nadzór nad strategicznie ważnymi programami militarnymi: rakietowym i potencjalnie jeno nuklearnym. Posiadając zdecentralizowaną strukturę, celowo rozbitą na formacje zdolne do autonomicznego działania, pasdarzy wyszli bez większego szwanku z pogromu dowództwa, jaki w pierwszych dniach inwazji sprawił im Izrael. Zdolni byli dzięki temu do zadania mu odwetu, rujnując w znacznym stopniu krytyczną infrastrukturę militarną i gospodarczą wroga efektownymi atakami rakietowymi. Biorąc moc ochrony powietrznej Izraela na cud niemal zakrawa, iż jakieś pociski w ogóle się przez nią przebiły, a przecież Iran nie okazał całego potencjału, jaki w tym względzie posiada! Rzeczywiście więc ajatollahy mogą świętować rzekome ''zwycięstwo'' nad syjonistami, rozpatrując kolosalną wręcz różnicę sił w porównaniu z nimi, a raczej potęgą USA stojącą za bliskowschodnim Gudłajstanem. Ewidentnie Pentagon i sam Trump nie chcieli wyrządzić Iranowi zbytniej krzywdy, przynajmniej póty co, wykonanie ''brudnej roboty'' ostawiając Izraelowi, a samemu ograniczając do chucpy ze ''zniszczeniem programu nuklearnego'', tak jakby można było tego dokonać jednym nie wiadomo nawet jak mocarnym bombardowaniem [ i to konwencjonalnym, a nie atomowym na szczęście ]. Przeto i ''odwet'' ajatollahów nosił równie symboliczny charakter, zawężony do kilku ledwie rakiet posłanych na i tak opustoszałą od amerykańskich wojsk bazę, uprzedzonych przez nich samych o owym ''ataku''. Za co Trump nie omieszkał wylewnie im podziękować w ''soszialach'', choć dopiero co wygrażał śmiercią i obaleniem rządów, jednym słowem przednia farsa w jego stylu:).

Najbardziej jednak groteskowe w owym kontekście, iż podwaliny dla irańskiego programu rakiet balistycznych stworzył... sam Izrael. Do tego, aby było śmieszniej, w ramach tajnej operacji pod iście kwiecistym kryptonimem ''Project Flower''. Rzecz miała miejsce jeszcze pod koniec rządów szacha, stąd rzekomo jego obalenie miało położyć wszystkiemu kres, a przekazana Iranowi przez Izrael specjalistyczna dokumentacja odesłana jakoby ''pocztą dyplomatyczną''. Wersja dla pospolitych idiotów mym skromnym zdaniem, tym bardziej iż objęcie władzy przez Chomeiniego bynajmniej nie zakończyło militarnej współpracy z tak nienawistnymi mu niby syjonistami, a wręcz je zacieśniło. Iran miałby większy problem ze wstrzymaniem irackiej inwazji na kraj w pierwszych jej miesiącach, gdyby nie wsparcie setek izraelskich specjalistów wojskowych, szczególnie jeśli idzie o pozostałe po szachu bojowe lotnictwo, wtedy jeszcze dość nowoczesne, ale z racji amerykańskich sankcji pozbawione technicznej pomocy. Za jej kanał przerzutowy posłużył właśnie Gudłajstan, mający wspólny interes z ajatollahami w pokonaniu zagrażającego wówczas także i jemu Iraku pod tyranią Saddama. Do tego stopnia, że Ariel Szaron sprawujący wtedy stanowisko ministra obrony, a właściwie wojny Izraela później zaś jego premier, jął besztać administrację Reagana za ''demonizowanie Iranu'' [ sic! ]. Nie krył się też wcale z łamaniem przez swój kraj amerykańskich sankcji na transfer broni USA dla reżimu Chomeiniego, ów zaś odwdzięczył się pomagając informacjami wywiadowczymi Izraelczykom w zniszczeniu irackiego programu nuklearnego. Zresztą sam Iran na prawie rok przed syjonistami jako pierwszy zbombardował reaktor atomowy Osirak k. Bagdadu, i to mimo przetrzebienia kadr dowódczych własnego lotnictwa czystkami dokonywanymi przez szyickich jakobinów. Dopiero gdy brakło wspólnego irackiego wroga Izrael wziął się na serio za łby z Iranem, wcześniej zaś rzecz między nimi ograniczała raczej do retorycznych połajanek i co najwyżej terrorystycznych starć z libańskimi bojówkarzami. Patrząc trzeźwo z polskiej perspektywy żadna ze stron owego konfliktu nie zasługuje na uznanie, obu stąd wypada życzyć powodzenia, acz nie kryję uniżenie pychy syjonistów raduje jednak bardziej. Iran zapędził ich bowiem swym rakietowym odwetem do podziemnych nor, a nawet wymusił na spanikowanych krycie się w kontenerach na śmiecie, gdzie też ich miejsce. Budzi rozbawienie zwłaszcza w Polsce nędzny szantaż, jakoby każdy co nie popiera Zesraela był ''agentem Rosji'', tak jakby to nie wespół z nią Satanjahu wszczął polakożerczą kampanię ledwie 7 lat temu, ujadaniem dorównywała mu wówczas izraelska ''opizdycja'' przeciw niemu, im wszystkim więc po równo pies w mordę naszczał. Tyrania ajatollahów takoż jest obmierzła, szczególnie kiedy w obronę biorą ją zwyrole pokroju amerykańskiego pedofila Scotta Rittera, czy Jeffreya Sachsa - neoliberalnej kanalii, jaka stała wespół z Sorosem za tzw. ''planem Baal-cerowicza'', co woła o publiczną egzekucję przez powieszenie na placu w Teheranie. Nie dziwi to zresztą, gdyż mowa o jedynym muzułmańskim kraju z legalnymi operacjami tzw. ''zmiany płci'', usankcjonowanymi ''transgenderową'' fatwą samego Chomeiniego, tudzież powszechnymi tam praktykami ''uśmieciowienia'' pracy i brutalnym tępieniem nieśmiałych choć prób obrony praw robotników/ic. Wszakże ''nie uratuje się własnej ojczyzny czołgami wroga'', jak celnie ujął to jeden z irańskich opozycjonistów, ni masowymi bombardowaniami dodajmy, inaczej strefa Gazy czy zrujnowany przez rosyjskie wojska Donbas stałyby się już dawno ''oazami wolności''. Izraelskim gudłajom musiało chyba całkiem paść na łeb, jeśli sądzili iż owym sposobem wywołają powszechny bunt przeciw ajatollahom, serwując do tego Irańczykom powrót monarchii zamiast czegoś nowego co dałoby im poczucie realnej sprawczości, jakiej brak tak boleśnie odczuwają. Bóg jeden raczy wiedzieć czym się to skończy, a ponieważ na szczęście nim nie jestem ni pretenduję na owo miano, stąd nie zamierzam więcej łamać tym sobie głowy. Sęk zresztą w tym, iż jak to niniejszym wykazaliśmy żadna dalekosiężna strategia czy globalny plan nie są już możliwe, ani nawet potrzebne, przeto traci sens w pogoni za owym mirażem dalsze analizowanie polityki, szukanie jej głębszego znaczenia przynajmniej w takiej formie jak dotąd. Z tychże powodów słowo prezydenta USA przestało ważyć cokolwiek, podobnie jak to ma miejsce z ''gejostrategiem'' Putinem i jego ''szachami 5D'', czy chińskim politbiurem co to rzekomo działa na dekady wprzód, gdy realnie niczym typowe komuchy zajmuje się głównie wydzieraniem sobie wzajem stołków spod dupy. ''Wszystko idzie według planu'', a co nim jest to się dopiero okaże... póty co dysponujemy ledwo jego ''konceptem'' jak to ujął Trump. Nie może być jednak inaczej powtarzam, skoro ostatecznie legł w gruzach zwid człowieczej wszechmocy, a to co nie-ludzkie nabiera wagi i coraz bardziej trzeba nam liczyć się z nim, o ile w ogóle mamy dalej istnieć. W tym jedynie sensie mówię o końcu amerykańskiej mocarstwowości przez ową ''dziwną wojnę'' z Iranem, nie sugerując bynajmniej, że kiedykolwiek będzie on w stanie naprawdę zagrozić Stanom Zjednoczonym.

...co nieodparcie prowadzi do zawieszenia mej pisaniny przynajmniej na okres lata, a może i w ogóle o ile nie znajdę jakiej nowej formuły skreślenia współczesnego ''chaosmosu'', się okaże.