Uprzedzam, że niniejszy wpis nie jest odpowiedni dla śmieszków nie kumających, że idee mają swe konsekwencje, często nader srogie co akurat w kraju jaki padł w swej historii ofiarą zbrodni motywowanych ideo-logicznie powinno być oczywiste, a niestety dla całkiem sporej rzeszy miejscowych, ''oświeconych'' w swoim jedynie mniemaniu tumanów nie jest. Nie czyni mnie to więc bynajmniej naiwniakiem ślepym jakoby na wpływ pobudek całkiem irracjonalnych, i przez to właśnie przemożnych na ludzkie działanie, idealizm jak widać wcale nie musi oznaczać czegoś szlachetnego, wręcz przeciwnie: idee mogą również nieść ludobójcze przesłanie, zaś idealista równać się fanatycznemu psychopacie gotowemu w ich imię rezać wszystko, co tylko nawinie mu się pod rękę. Tym bardziej nie zamierzam wikłać się w rozstrzygnięcia na ile idee są jedynie narzędziem popędu władzy, bogactwa i seksu, a w jakiej mierze podsycają je stojąc w gruncie rzeczy za nimi, bo najwybitniejsze umysły ludzkości poległy na takowych spornych kwestiach. Przyjmijmy więc na użytek niniejszego wywodu kompromisowe rozwiązanie, iż napędzają się one wzajem w takim stopniu, że trudno doprawdy ustalić co tu jest przyczyną, a co skutkiem np. konflikt między Stalinem a Trockim był w równej mierze konfrontacją osobistą i ambicjonalną, jak i kluczową dla przyszłości nowego jeszcze w owym czasie, bolszewickiego tworu państwowego kontrowersją strategiczną oraz ideologiczną w łonie samego ruchu komunistycznego. Również fakt, iż nieudolny PiSowski agitprop, z którego szydziłem okrutnie zanim to było modne, ''spalił'' temat swoim zwyczajem, nie oznacza bynajmniej, iż nie wymaga on bardziej pogłębionej refleksji, wręcz przeciwnie! O randze deklaracji Czaskosky'ego była przekonana już parę lat temu Agata Bielik-Robson, którą doprawdy trudno posądzić o jakiekolwiek sympatie wobec PiS, i przenikliwie należy przyznać rozpoznała nie tylko jej jednoznaczny charakter, ale nade wszystko iż mimo metafizycznego sztafażu posiada ona konkretny wymiar polityczny - przywołajmy na prawach cytatu krótki felieton, gdzie dała temu wyraz, pomijając zeń typowe dla patointeligencji śmieszkowate suchary silące się na humor:
''W tekście opublikowanym w "Dużym Formacie" Rafał Trzaskowski zapytany o
poglądy religijne odpowiada prosto i precyzyjnie: "Wierzę w Boga
Spinozy. [...] Choć Baruch (Benedykt) Spinoza, żydowski filozof z
XVII-wiecznego Amsterdamu, przez wieki podejrzewany był o panteizm i
ateizm, w istocie stworzył pierwszego Boga Filozofów, istotę, która
zachowała wszystkie religijne atrybuty Boga Wiernych – dobro, piękno i
pełnię bytu – tyle że wyobrażone nie pod postacią osobowego bóstwa, lecz
pewnej abstrakcyjnej zasady. Rafał Trzaskowski przyznaje się też do ciągot panteistycznych [...], ale w systemie Spinozy oznacza to tylko to, że świat rzeczy
skończonych, w którym żyjemy, jest wartością samą w sobie: jest dobrem, o
które należy się troszczyć, a nie porzucać w ascetycznym geście pogardy
dla spraw doczesnych w oczekiwaniu na wieczystą nagrodę w przyszłym
świecie. Spinoza został wprawdzie ekskomunikowany z żydowskiej wspólnoty
Amsterdamu, nie dlatego jednak, że był ateistą. Odważył się jedynie
zakwestionować dogmat o istnieniu duszy nieśmiertelnej – dla Spinozy
liczyło się tylko to jedno życie, które upływa tu, pod słońcem, między
narodzinami i śmiercią. Nie umniejszał on jego znaczenia na rzecz bytu
wiecznego; wierzył, że życie skończone jest dobrem najwyższym i trzeba
je wypełnić po brzegi etycznymi uczynkami. Był też pierwszym prawdziwym
liberałem, który wierzył w wolność myśli i sumienia, a także pierwszym
socjaldemokratą przekonanym, że dobrze wieść życie można tylko wśród
innych, którym również się powiodło. Co zatem można wnioskować z religijnej deklaracji Rafała Trzaskowskiego?
[...] Po pierwsze, okazuje
się, że Rafał Trzaskowski nie jest w kwestiach religii bezrefleksyjną
papugą, co w Polsce, raczej pozbawionej metafizycznego ucha, stanowi
rzadkość. Po drugie, wybór religii oświeconej oznacza wybór świata, w
którym nowoczesność może iść w parze z wiarą. I po trzecie, daje
nadzieję, że socjalliberalny Bóg Spinozy, przywołany przez kandydata
Platformy, będzie opatrznie czuwał nad socjaldemokratyczną korektą całej
zjednoczonej opozycji – o co my, wyborcy, pokornie prosimy. Amen.''
- wprawdzie lubię szydzić, że Rosjanie mają Dugina, a nam musi wystarczyć Bielik-Robson, niemniej nie sposób odmówić babie erudycji i lotności umysłu [ wszakże nie równoznacznej z mądrością ], stąd wie co mówi. Pitolenie o ''bogu'' Spinozy stanowiło wyraźny sygnał pod adresem stołecznej patointeligencji, gdzie normą jest udział w kółkach wzajemnej adoracji, bynajmniej różańcowych a prędzej już różokrzyżowych, że Rafalala jest ''nasz'' czyli ''ich'', jak widać dobrze odczytany, bo pani Agate niewątpliwie może robić za modelowego wręcz reprezentanta tychże ''elyt''. Pojmuję czemu Czaskosky'emu i Bielikowej może się podobać system Barucha, jako ideologiczne uzasadnienie cynicznej manipulacji masami, antycypujące późniejsze o parę wieków, omawiane na tym blogu niedawno z okazji koronawirusa eksperymenty społeczne Edka Bernaysa, by przywołać krótki a nadto wymowny cytat z ''Traktatu politycznego'' Spinozy pomieszczony w tym oto artykule:
''Tymczasem ludźmi trzeba kierować tak, aby im się wydawało, że nie kieruje się nimi, lecz że żyją według swego własnego usposobienia i swojej wolnej woli, a zatem tak, aby trzymały ich w karbach umiłowania wolności, dążenie do pomnożenia dóbr i nadzieja pozyskania godności państwowych”.''
- gdyby nie wzmianka na końcu o ''urzędasach'', wypisz wymaluj czysty ''libertarianizm''!:) Ma to swe głębokie uzasadnienie w jego filozofii, o czym będziemy mieli okazję jeszcze się przekonać. Oczywiście już zaczęło się rżnięcie głupa w czym przoduje naczelny śmieszek Czasku - spin doktorzy najwidoczniej polecili mu ni to kajać się i lekceważyć w publicznych wystąpieniach własne deklaracje światopoglądowe:
''Kiedyś zapytano mnie, czy jestem katolikiem. Tak, odpowiedziałem,
jestem katolikiem, ale chciałem się trochę popisać i dodałem, że cenię
również Spinozę, dla którego Bóg był wszędzie. [...] Spinoza był nade wszystko niepokorny i niezależny, tak, jak większość
Polek i Polaków. "Z niezależności, niepokorności, solidarności: z tego
nas znają I nikt nam tej dumy nie zabierze".''
- sęk jedynie w tym, że Baruch był ofiarą żydowskiej nietolerancji [ gmina w Amsterdamie obłożyła go rytualną klątwą, zwaną z hebrajska ''cherem'', i ostracyzmem za herezję wobec judaizmu ], więc wychodzi na to, iż takowym karkołomnym porównaniem strzelił sobie jak to on w stopę, wylazł zeń typowy ''polski antysemita'':). Na ratunek pospieszyło mu a jakże W ŁOKO press koderastów, aczkolwiek nawet jego ''eksperta'' przyznaje poniekąd wbrew poczynionym na wstępie gromkim deklaracjom, iż nie sposób spinozyzmu uzgodnić z serio pojmowanym chrześcijaństwem, szczególnie w jego katolickiej wersji podkreślającym rangę człowieczej ''wolnej woli'':
''Nie chodzi jednak o Boga-Stwórcę, osobowy byt rządzący się własną
wolną wolą, jak wyobrażali go sobie scholastycy. Bóg rozumiany jest
przez Spinozę nie jako osoba, ale jako Natura sama, przyczyna
zaistnienia wszystkich zjawisk i rzeczy, jak również ich charakteru,
choć nie jest z nimi tożsamy. Nie tworzy jednak tych wszystkich rzeczy
dzięki działaniu własnej woli. Bóg nie ma woli, choć jest wolny w tym sensie, że tworzy wszystko,
sam nie będąc poddany żadnemu oddziaływaniu. Wszystko, co powstaje,
powstaje nie z jego woli, ani nie dla jego przyjemności, ale tylko z
jego bezwzględnej natury i mocy. Oto zatem Bóg Spinozy, w którego wierzy, zgodnie ze swą deklaracją, Rafał Trzaskowski. Ale trzeba dodać jeszcze jedną ważną uwagę. Otóż skoro Bóg nie ma wolnej woli, nie może jej mieć także człowiek. Wola, pisze Spinoza, jest tylko złudzeniem, że mamy kontrolę nad swoim postępowaniem, któremu ulega każdy z nas. Etyka Spinozy jest etyką dla niektórych tragiczną, dla innych
realistyczną. Wynika z przekonania, że nie mamy wolnej woli i że w
świecie panuje całkowity determinizm.''
Przykre, iż do tego chóru ściemniaczy dołączył Piotr Paziński, żydowski pisarz, tłumacz i krytyk literacki, przecząc temu co sam przekonująco tłumaczył onegdaj, jak doniosłe konsekwencje polityczne i społeczne mają powyższe metafizyczne założenia poczynione przez Spinozę, i nawet znalazło wyraz w tytule jednego z jego dzieł ''Traktat teologiczno-polityczny'' - przywołajmy w tym celu znowu na prawach cytatu nieco większy ustęp z artykułu p. Piotra traktującego o liberalnej utopii [post]żydowskiego filozofa:
''Synajska konstytucja
Żydowskie prawo nie było dla Spinozy objawionym w całości systemem,
który lud Izraela otrzymał na Synaju wraz z wszystkimi komentarzami,
czyli tak zwaną Torą ustną, spisaną później na kartach Talmudu. Od Boga
otrzymał Mojżesz jedynie podstawowe nauki moralne; całą resztę sam
opracował nadając Izraelowi rodzaj konstytucji regulującej wszystkie
dziedziny życia i wyróżniającej Żydów wśród innych ludów. [...] To Mojżesz zatem, a nie Pan Bóg był autorem specyficznego ustroju
starożytnego państwa Izraela, trafnie określanego mianem teokracji.
Miała ona Najwyższego za króla oraz dwie władze, cywilną i duchowną z
precyzyjnie rozdzielonymi kompetencjami, ale też i możliwością
kontrolowania się nawzajem. [...] Poglądy te przynoszą kilka poważnych konsekwencji. Spinoza jest przekonany, że całość prawa rytualnego (a więc większość prawa zawartego w Torze) obowiązywać miała Żydów jedynie wówczas, gdy przebywali oni we własnym państwie. "Nie ulega więc żadnej wątpliwości, że Żydzi po upadku swego państwa nie byli już więcej zobowiązani do trzymania się prawa Mojżesza, tak jak nie byli do tego zobowiązani, zanim powstało ich społeczeństwo i państwo".
Z chwilą upadku Jerozolimy Żydzi, jak przedstawiciele każdego narodu,
winni przestrzegać jedynie podstawowych nakazów etycznych i dać sobie
spokój z judaizmem. Tora była zatem rodzajem tymczasowo obowiązującej konstytucji. Taka postawa pociąga za sobą coś więcej: uznanie, że zawarte na Synaju
przymierze narodu wybranego z Bogiem, będące fundamentem judaizmu, miało
charakter polityczny, a nie religijny. Że Izrael nie jest w żaden
szczególny sposób wybrany (prorokowali wszak ludzie innych nacji, o czym
opowiada sama Biblia: Melchicedek, Bileam), a Żydzi nie są konieczni do
niesienia świadectwa istnienia Boga żywego i Jego wiecznych praw. Jest przekonany, że przymierze było jedynie etapem w rozwoju narodu.
Mówi to, zdając sobie jednocześnie sprawę, że właśnie judaizm pozwolił
przetrwać Żydom jako odrębnemu narodowi w diasporze. Niczym starożytny
prorok przewiduje: "bezwzględnie w to wierzę, że Żydzi, jeśli tylko nie
zniewieścieją pod wpływem zasad swej religii, kiedyś, przy sprzyjających
warunkach - rzeczy ludzkie są wszak zmienne - znów zbudują swoje
państwo i Bóg ich na nowo wybierze. W kilku miejscach swoich rozważań filozof posuwa się nawet do twierdzeń,
że tradycyjne żydowskie prawo nakazuje Żydom nienawidzić
przedstawicieli innych narodów, co z kolei sprowadza na nich samych
nienawiść innych. Tym bardziej - dowodzi - należy zerwać z judaizmem i
skończyć raz na zawsze z żydowską wyjątkowością i odrębnością. Judaizm
poza krajem Izraela jest zbędny, z drugiej strony tylko judaizm jest w
stanie utrzymać naród żydowski - oto dylemat, którego Spinoza nie
pragnął rozwiązywać. Poglądy jego doprowadziły do tego, że przestał być
Żydem w sensie przynależności religijnej.
Powszechna religia etyczna.
Zerwanie z judaizmem, typowe dla asymilujących się Żydów, nie doprowadziło Spinozy do chrześcijaństwa. Liczne cytaty z Nowego Testamentu wplecione w dyskurs ''Traktatu'' dowodzą jedynie, iż nie było ono dla Spinozy niczym więcej jak tylko religią etyczną ''wynalezioną'' przez Chrystusa - człowieka obdarzonego szczególną duchową intuicją. Z punktu widzenia wyznawcy chrześcijaństwa jakiegokolwiek obrządku Spinoza [...] ze swoją dyktowaną przez rozum religią, ewentualnie wysnutą z Pisma ''wiarą powszechną'', w ogóle nie był chrześcijaninem, a więc człowiekiem skłonnym w Jezusie z Nazaretu upatrywać wcielonego Syna Bożego, który za grzechy ludzkie poniósł męczeńską śmierć na krzyżu, po czym zmartwychwstał. Chrześcijaństwo rozumiał Spinoza jako judaizm rozciągnięty na cały rodzaj ludzki, pozbawiony rytuału religii żydowskiej. [...] Ściśle rzecz biorąc religia Spinozy w ogóle chrześcijaństwem nie była, tak jak i nie była judaizmem. Stanowiła jeszcze jedną, nie pierwszą i nie ostatnią próbę stworzenia wiary filozoficznej, która po odrzuceniu obrzędów i drobiazgowego prawa byłaby prostym systemem etycznym, umocowanym wszak na pojęciu bóstwa. Systemem uprawomocnionym na dwa sposoby: poprzez rozumową spekulację, odkrycie w sobie prawa boskiego, oraz dzięki powadze Pisma Świętego. [...]
Liberalizm i asymilacja.
Jak wielu asymilujących się Żydów, którzy zaznali antysemityzmu, jak i niewygód życia w diasporze, snuł Spinoza plany powołania do życia ustroju dobrego dla całej ludzkości, gdzie nie będzie już miejsca na spory religijnej natury. Tego tyczy się zawarty w ''Traktacie teologiczno-politycznym'', i ''Traktacie politycznym'' projekt umowy społecznej i państwa demokratycznego, strzegącego bezpieczeństwa i wolności obywateli, oraz gwarantującego swobodę wyrażania poglądów. Religią takiego państwa byłaby powszechna wiara sprawiedliwości i miłosierdzia, usankcjonowana przez prawo. Tak zredukowana religia miała stanowić podstawę ustroju. Demokracja Spinozy nie byłaby więc państwem całkiem świeckim [ w XX-wiecznym sensie tego terminu ], ani też stricte wyznaniowym. Wszelki kult religijny winien być wyrugowany z życia państwa, zepchnięty ze sfery publicznej do ściśle prywatnej. Podobnie z wszelką ideologią - państwo Spinozy ma być neutralne [ typowe dla liberalizmu złudzenie światopoglądowe. i jego bodaj zasadnicza hipokryzja - przyp. mój ]. Jako przykład liberalnej demokracji wskazuje Spinoza - trochę na wyrost - Amsterdam. Współczesny komentator jego myśli Steven B. Smith, w swej pracy ''Spinoza, Liberalism, and the Question of Jewish Identity'' wspomina o Stanach Zjednoczonych. Uznając Spinozę za ''wynalazcę'' nowoczesnego liberalizmu wskazuje, że ów zamieszkały w Niderlandach portugalski Żyd znalazł sposób na rozwiązanie problemów swego narodu: proponował asymilację. Nie polegającą wszakże na przyjęciu chrztu, owego, by użyć słów Heinego ''biletu do cywilizacji europejskiej'', lecz asymilację liberalną, zakładającą rozproszenie się Żydów w zsekularyzowanym społeczeństwie państwa demokratycznego. Zakładał również, że przedstawiciele innych nacji zechcą się zasymilować i zsekularyzować. Końcowym efektem takiego procesu miałoby być wielokulturowe społeczeństwo, wierzące w wywiedzioną z żydowskiej Biblii racjonalną etykę. Ustrój najkorzystniejszy dla Żydów [ i całej ludzkości przy okazji ], a jednocześnie najbardziej zagrażający ich istnieniu jako narodu. I to podwójnie, czego Spinoza wiedzieć nie mógł, nieświadomie dostarczając bodaj najsmakowitszej obok pism Marksa pożywki pokoleniom nowoczesnych antysemitów, wyciągających z ''Traktatu'' jedynie to, co pasuje do ich wizji świata: rzekomą nienawiść wobec gojów, i chęć narzucenia wszystkim ''żydowskich porządków''. O Spinozie- prekursorze liberalizmu antysemici nie wspominają.''
- ależ uznajemy w nim takowego, na dowód przytaczając tak obszernie powyższe cytaty:). Teraz już wiadomo skąd czerpie źródło parareligijne wzmożenie, którego amok i paroksyzmy możemy właśnie obserwować w USA, polityki ''wyrównywania szans'' różnym ciemiężonym w przeszłości grupom społecznym, a raczej nadawania w ramach historycznych rewindykacji wyróżnionego statusu i nadzwyczajnych praw: homoseksualistom, Murzynom, kobietom, Żydom... Na dowód, iż nie ma w tym za grosz przesady ni nadużycia posłużymy się kolejnym obszernym cytatem, tym razem z artykułu Michała Pospiszyla, jednego z sygnatariuszy niedawnego apelu o pozostawienie ordynarnych mazajów na pomniku Kościuszki poczynionych przez lewacko-murzyńską żulię polityczną, co to bredził onegdaj, że islamska chusta to ''linia ujścia
opresyjnego systemu'' oraz narzędzie emancypacji muzułmańskich kobiet:))) [ na skandal zakrawa, że podczas seminarium na katedrze ''filozofii Boga'' papieskiego
uniwersytetu !!! ], autora związanego z ''Praktyką teoretyczną'', organem propagandowym ''marksistów-ezoterystów'' - otóż czytamy w nim co następuje:
''W tym kontekście możemy też lepiej zrozumieć na czym polega immanentystyczne pojęcie Boga u Spinozy :
niewyrażające nic innego jak tylko moc natury ludzkiej,
manifestującej się i rozwijającej w poszukiwaniu „najpotężniejszego”.
Jeśli zawiera z konieczności ideę Boga, to dlatego, że ludzie odnajdują
tę ideę we własnej aktywności.
Nie
ma zatem sensu mówienie o Bogu jako rzeczywistości zewnętrznej wobec
życia (naturalnego i społecznego). Treścią tego pojęcia są społeczne
działania, bo to w nich dopiero ujawnia się nieograniczona potencjalność ludzkiego życia. Żyć kierując się miłością do Boga – zdaje się podpowiadać Spinoza – to chcieć być jak Bóg,
to znaczy chcieć tak ułożyć społeczne relacje, by maksymalizowały one
możliwości wszystkich oraz każdej i każdego z osobna. Z tej perspektywy
kluczowym podmiotem życia społecznego okazuje się wielość (multitudo)
komunikujących się ze sobą, ale niepodlegających ujednoliceniu
jednostek; obiekt niekończących się koszmarów liberalnych i
konserwatywnych teoretyków państwa od Hobbesa aż po Schmitta. W
przeciwieństwie do przepełnionych lękiem krytyków wielości, ujmowanej
jako Behemot nowoczesnego życia społecznego, Spinoza pokazuje, że jeśli
ktokolwiek służy tutaj jakimś demonicznym siłom, to są to krytycy tego
niebezpiecznego politycznego pojęcia. Bo właśnie nieskrępowana i
produktywna wielość – pisze w swoich Traktatach – jest miejscem
prawdziwie naturalnego i boskiego życia (którego obietnicę zawiera życie społeczne organizowane w rozumny sposób).
[...] Różnica między ludem a wielością – jak twierdzą już współcześni
komentatorzy Spinozy – polega na wyrażonym w wielości rewolucyjnym
pragnieniu rzeczywistego samo-rządu, w którym rządzenie (imperium)
przestanie być zbywane na zawsze ułomne i skończone ciała
reprezentujące, a stanie się polem realizacji nieograniczonych możliwości
(potentia), w aktualnej sytuacji hamowanych przez pasożytującą na nich
władzę (potestas). [...] Dość dobrze opisują ten skomplikowany moment Hardt i Negri w Multitude:
Carl
Schmitt [...] zawsze próbował pozbyć się władzy konstytuującej za
pomocą strachu. Jednak władza konstytuująca jest czymś zupełnie innym.
Jest decyzją, która wyłania się ze społecznych i ontologicznych procesów
produkcji; jest instytucjonalną formą, która prowadzi do wspólnej
treści; jest użyciem siły w obronie historycznego postępu wyzwolenia i emancypacji; jest to, w skrócie, akt miłości.
Ludzie dziś nie są w stanie zrozumieć miłości jako pojęcia
politycznego, ale pojęcie miłości jest tym, czego właśnie potrzebujemy,
by uchwycić konstytuującą władzę wielości.
Jak podkreślają kilka zdań dalej, wymaga to rezygnacji z burżuazyjnego pojęcia miłości,
ograniczonej do pary lub nuklearnej rodziny, i powrotu do
judeochrześcijańskiego pojęcia miłości jako siły z jednej strony
politycznej i zdolnej ustanowić nowe społeczeństwo, a z drugiej –
ontologicznej i konstytuującej nowy byt. Jeśli przestaniemy pojmować
miłość w jej utartym znaczeniu, jako coś pasywnego, co tylko się
przydarza, a zaczniemy rozumieć ją jako siłę aktywną, przemieniająca rzeczywistość w sposób radykalny, zrywającą z tym, co stare i ustanawiającą coś nowego,
to czy nie dochodzimy do punktu, w którym konstytuuje się nowa
ontologia potencjalności? Jest to zresztą moment istotnego przecięcia
tradycji materialistycznej i radykalnej teologii, w której problem
relacji między miłością a ubóstwem postawiony zostaje w polityczny
sposób i gdzie ubóstwo przestaje być redukowane – jak to ma miejsce w
głównej linii tradycji religijnych – do nędzy opartej wyłącznie na
płaskiej wierze w pozaświatową i zbawczą interwencję, a staje się
elementem produktywnego politycznie gniewu.
Miłość w obrębie tak rozumianej tradycji materialistycznej i teologicznej staje się elementem konstruowania wspólnoty nieopartej o żadne twarde tożsamości czy granicę. A nawet więcej. Można powiedzieć, że miłość staje się momentem rozumianej ontologicznie poliamorycznej gry,
w której każda relacja oparta zostaje nie na utożsamieniu, ale na
częściowej identyfikacji, będącej podstawą efektywnego znoszenia każdego
już osiągniętego określenia. Tworząc tym samym wspólnotę złączonych
solidarnością i niepodobnych jednostek.''
-
iście lucyferyczne ''odwrócenie pojęć'', upiorna wizja
wszechobejmującej społecznej pulpy i kitłaszenia się z której NIE MA
WYJŚCIA, niczym w anarchistycznym totalitaryzmie postulowanym w
''Państwie i rewolucji'' Lenina, gdzie nie ma już potrzeby utrzymywania w
spełnionym bolszewickim ''raju'' jakiejkolwiek dyscyplinującej z
zewnątrz społeczeństwo policyjnej struktury, bo tam każdy jest dla siebie
i innych swoim własnym czekistą a zbiorowość ludzka jednym wielkim
Golemem, obozem koncentracyjnym poza którym nie ma innej rzeczywistości [
stąd właśnie tam pada klarowna definicja komunizmu : ''ewidencja i
kontrola'' na określenie społecznej machiny ]. Prawdziwa
''immanentyzacja eschatonu'' wedle określenia Voegelina i to jak
cholera, komunistyczny Eden czyli piekło na Ziemi - i tak oto liberalna utopia zeświecczonego Żyda o roztopieniu się w zsekularyzowanej ''wielokulturowości'', owocuje totalitarnym neobolszewickim terrorem i chaosem społecznych walk na tle rasowym, etnicznym, politycznym, religijnym etc. Istotę owego paradoksu, prawdziwej tragedii nowożytności, dobrze uchwyciła Nina Gładziuk w swej pracy ''Druga Babel'' traktującej o fermencie intelektualnym towarzyszącym rewolucji angielskiej, będzie jeszcze czas na jej omówienie w zapowiadanym już tu wpisie o konsekwencjach amerykańskich zadym, którego publikację opóźniło nagłośnienie deklaracji Czaskoskiego, a zbyt ważki to temat by ot tak go zbyć jak widać. W świetle powyższego nie może już zdumiewać sponsorowanie przezeń antyfiarzy, dziwny tylko z pozoru sojusz liberalnego burżuja z lewackimi terrorystami - Rafalala to jedynie ugrzeczniona, bardziej strawna dla ogółu twarz wściekłego globalnego komunizmu, ustanawianego właśnie w interesie garstki światowej oligarchii, współczesnych ''optymatów'' podjudzających w tym celu bezmyślny motłoch, oraz sfanatyzowaną bandycką tłuszczę, jakim jedynie współczesna republikańska dyktatura może dać radę. Przysłowiową kropkę na i stawia pod tym względem inny mentor i mistrz intelektualny Czaskosky'ego, żydowski komunista i prekursor globalizmu Edgar Morin [ a tak naprawdę Nahoum ], którego z fascynacji Stalinem, ale bynajmniej bolszewizmu, wyleczyło dopiero czyszczenie przez ''Soso'' z jego pobratymców wschodnioeuropejskich partii komunistycznych - przy okazji warto pogratulować konfederackiemu ćwokowi Jackowi Wilkowi, i sekundującym mu tumanom, że chcą zwalczać ''PiSowską żydokomunę'' wspierając człowieka chlubiącego się tak ''koszernymi'' autorytetami, do tego sponsorowanego hojnie przez żydowskiego miliardera i globalistę Michaela Bloomberga: brawo wy, kuce!:))) Otóż jak podaje bloger historyczny o nicku Szpak80:
''W lipcu 2018 r., przed wyborami samorządowymi, Trzaskowski opublikował
narcystyczny wpis, z którego żartowano, nie wczytując się za bardzo:
"Bronisław Geremek uczył mnie Cywilizacji europejskiej w Kolegium
Europejskim w Natolinie, po francusku. Był poważny, zadumany i srogi.
Dostałem najwyższą notę na roku, bo mój ówczesny francuski nie pozwolił
na oratorskie popisy i zmusił do wypowiedzi chłodnej, precyzyjnej i
oszczędnej. Profesor lubił konkret. Pamiętam, że referowałem credo
Edgara Morina z „Penser l’Europe”. Czułem się, jakbym zdawał egzamin
życia u biblijnego patriarchy z obrazów Rembrandta. Książkę zrozumiałem
10 lat później. A kiedy w 2015 roku wręczałem Edgarowi Morinowi nagrodę
na szczycie ministrów europejskich Trójkąta Weimarskiego w Paryżu,
miałem nieodparte wrażenie, że z obrazów zawieszonych na ścianie pałacu
przy Quai d’Orsay spogląda na mnie lekko rozbawiony profesor. A jednak
warto było czytać Morina".
Pomijając formę i... treść wpisu Trzaskowskiego, nie wiedzieć czemu postrzeganego jako wyraz snobizmu. Co jeśli potraktujemy to jako
deklarację polityczną, którą jest. [...] To, co obserwujemy od jakiegoś czasu, w tym ostatnio, i co robi
Trzaskowski (znaków od niego jest znacznie więcej), a wydaje się być
sporem politycznym jest tak naprawdę elementem realizacji pomysłów
eurokomunistów w rodzaju Morina na zniszczenie państw narodowych: Morin: "społeczności w miejsce narodów", "władza państw narodowych musi
być ograniczana z góry, na poziomie ponadnarodowym, i z dołu, na
poziomie regionalnym".
- dokładnie: miarą infantylizmu naszej pożal się debaty publicznej jest, iż skończyło się jak zwykle na drwinach z faktycznie nadętego gamonia, wszakże prześlizgując jedynie po powierzchni zagadnienia, bowiem ktoś poważny używa bufona do realizacji dalekosiężnych celów, i na tym polega fenomen popularności kreatury. Żadne to ''teorie spiskowe'', wystarczy czytać uważnie i ze zrozumieniem czynione przez nią deklaracje, wszystko niemal jak widać podane wręcz na talerzu, ale komu się to chce poza takimi świrami jak autor niniejszego bloga, i garstka jego czytelników? No właśnie: powtórzę więc me świeże odkrycie, iż nędza takowych figurantów jak Czaskosky bierze się stąd, iż są oni tylko aktorami do wynajęcia, i to porno biorącymi udział w ordynarnym [anty]politycznym pornosie, a nie choćby ''społeczeństwie'' spektaklu jak jeszcze do niedawna powtarzałem za Debordem. Nie może więc dziwić, iż byle menel jak Dżordżu staje się męczennikiem na miarę naszych czasów - o tempora! ...kto wie, może przyjdzie mu teraz stoczyć w zaświatach pojedynek na pały z wielką zaiste ''nadzieją białych'' Johnem Holmesem, godnie broniącym honoru ''Aryjczyków'':). Niech mi będzie wybaczona ta idiotyczna dygresja, i popadanie samemu w śmieszkizm, ale to jedynie jadowite szyderstwo odczyniające osaczający nas zewsząd zdaje się polityczny mrok, niewesołe refleksje jakie w związku z powyższym mnie nachodzą. Na finał więc oddajmy jeszcze na chwilę głos wspomnianemu Morinowi-Nahoumowi, który tak oto wyjaśniał postawę post-żydowskich myślicieli jak Spinoza, proponując na określenie ich intrygujący termin ''judeogoja'' - jak referuje jego myśl w tym względzie Natalia Krasicka na stronach ''Kultury Liberalnej'':
''Morin nie godzi się na binarne widzenie rzeczywistości, dzielące
świat nowożytny i współczesny na Żydów i gojów. Głos autora to głos
scalający te dwie tożsamości i zarazem przekraczający je. „Wydało mi się
konieczne – pisze Morin – by na określenie Żydów obywatelsko
zintegrowanych, przyswajających kulturę gojów, zaproponować pojęcie
judeogoja”. Pojęcie to oddaje w jego rozumieniu lepiej niż inne kondycję
nowożytnego Żyda, wyrosłego w uniwersalistycznej kulturze europejskiej,
łączącej pierwiastki judeochrześcijańskie z helleńsko-rzymskimi.
„Pojęcie Żyda – kontynuuje filozof – niweluje całą złożoność tożsamości
nowoczesnego świata. Redukuje judeogoja do samych tylko żydowskich
determinantów i zamyka go w nich”.
Pierwszymi judeogojami byli wedle Edgara Morina św. Paweł i wcześni chrześcijanie. Jednak dopiero marranizm,
czyli religijna kondycja XV-wiecznych hiszpańskich i portugalskich
konwertytów, przechowujących sekretnie żydowski obyczaj, jest pierwszą
archaiczną wersją nowoczesnej judeogojowskiej tożsamości. Mówiąc o
potomkach marranów, u których mentalne zderzenie obu wierzeń wywołało
kryzys wiary, Morin posługuje się terminem neo- lub postmarranizmu.
Niektórzy w środowisku bardziej tolerancyjnym powracali do żydowskich
korzeni, inni wstępowali na drogi sceptycyzmu i racjonalizmu. Tych
ostatnich właśnie nazywa filozof postmarranami, zaliczając do nich
między innymi Michela de Montaigne’a, Barucha Spinozę i Uriela Acostę.
Tak jak nie sposób mówić o historii Żydów w oderwaniu od historii
innych ludów, tak niemożliwe jest rozważanie historii świata w
całkowitym oderwaniu od historii Żydów. Judeogoje odegrali rolę fermentu
w okresie pierwszej nowoczesności. Tworząc globalną sieć
handlowo-kupiecką, afirmując i propagując uniwersalistyczne wartości
europejskiego humanizmu, przyczynili się do gospodarczego i
intelektualnego rozkwitu świata zachodniego. Ich stały wpływ na ekonomię
i kulturę w XIX i w pierwszej połowie XX wieku stanowił impuls dla
globalizacji i tworzenia się świata metanarodowego. [...]
Mimo procesów emancypacji, laicyzacji i niekiedy pełnej asymilacji, u
judeogojów pokutuje kompleks odrzucenia, syndrom duchowego getta,
wypływający na powierzchnię zawsze, kiedy spotykają się z przejawami
jakiejkolwiek dyskryminacji. To one jednoczą ich w tragicznej wspólnocie
losu, o której, mając na myśli Zagładę, pisał Jean Améry. Zdaniem
Morina właśnie Zagłada położyła ostatecznie kres absolutnemu wyzwoleniu
judeogoja z jego składowej żydowskiej. Filozof pisze wprost:
„Nazistowski eksterminacjonizm ustanowił absolutną segregację Żydów i
gojów”. [...]
Francuski myśliciel stoi na stanowisku, iż nowy antyjudaizm, utożsamiany
zresztą błędnie a nader często z nowoczesnym europejskim
antysemityzmem, prowokowany jest nieustannie przez sam Izrael,
ucieleśniający nowy rodzaj społeczno-państwowej psychopatologii.
Współczesna żydowska obsesja tropienia i odpierania wszechobecnej
wrogości jest zjawiskiem szkodliwym. Stanowi także wstrząsający dowód na
„intelektualne spustoszenia wynikłe z mentalnej interioryzacji dwóch
tysiącleci poniżeń i prześladowań”.''
Powyższe stanowi kliniczny wręcz zapis szamotaniny typowej dla ''judeogojów'' wedle świetnego przyznaję sformułowania Morina-Nahouma, miotających się między nieprzezwyciężalnym żydowskim ekskluzywizmem, a równie nieprzepartą chęcią wyzbycia tego brzemienia, poprzez utopijne roztopienie w zsekularyzowanym i zarazem panteistycznym uniwersum, którego politycznym odpowiednikiem ma być zeświecczone całkiem ''wielokulturowe społeczeństwo'' ze stojącym na jego straży liberalnym, ''neutralnym światopoglądowo'' państwem-minimum. Dlatego owocuje to niechby wbrew ich zamierzeniom politycznym i obyczajowym chaosem, panowaniem kulturowego i ekonomicznego bolszewizmu, tyranią libertynów i wszelkiej rewolucyjnej swołoczy, czyli wszystkim tym co mamy okazję właśnie obserwować na bardziej od naszych peryferii zaawansowanym w perwersyjnej ''nowej normalności'' świecie Okcydentu, a zapewne wkrótce i nas czeka, już tacy jak Czaskosky i jego możni sponsorzy o to zadbają, o ile jakowaś republikańska, wolnościowa z ducha dyktatura nie zmiażdży łba systemowej bestii. Zakończymy więc przypomnieniem ku przestrodze smutnego losu jednego z pomienionych wyżej ''judeogojów'' Uriela Acosty - nie to nawet, by jakoś specjalnie zasługiwał na użalenie się nad nim znając jego poglądy, a jedynie na dowód żydowskiego pogromu, linczu jaki zgotowali mu prawowierni współbratymcy. Przytoczymy w tym celu niezbyt profesjonalnie fragmenty poświęconego mu popularnego hasła na Wiki, ale na usprawiedliwienie rzec należy, iż takowe biogramy potrafią przechodzić zadziwiające transformacje, a wręcz znikać z sieci, szczególnie o tak niepoprawnej politycznie wymowie jak niniejsze ustępy:
''Pochodził z rodziny, która zmieniła wyznanie z żydowskiego na katolicyzm, by uniknąć prześladowań na tle religijnym. Pilnie studiował prawo kanoniczne i Biblię. Skłoniło go to do rozważenia powrotu do judaizmu.
Po śmierci ojca da Costy cała rodzina porzuciła wiarę katolicką i
powróciła do religii żydowskiej (w roku 1617). Acosta przeniósł się do
Holandii (która była tolerancyjna dla Żydów), jednak wkrótce zobaczył,
jak wygląda judaizm w praktyce. Dostrzegł w nim obłudę przywódców
religijnych, trzymających się przede wszystkim ludzkich tradycji,
uciążliwych rytuałów i praw obciążających zanadto wyznawców. [...]
Próbował zreformować judaizm, za co w roku 1640 był publicznie biczowany w synagodze (otrzymał 39 uderzeń). W tym samym roku, uwięziony przez holenderskie władze, popełnił samobójstwo, nie mogąc znieść upokorzenia i nietolerancji.''
ps. Wyborcy Czaskosky'ego - podludzie gotowi zlinczować każdą ofiarę winną wykroczenia przeciw ich burackiej etykiecie:
''Jestem winocentrykiem, choć staram się nad tym panować i coraz
częściej odkrywam w sobie nieznane wcześniej pokłady wyrozumiałości. [...]
Więcej nawet: poczułem autentyczne zażenowanie, czytając fejsbukową
połajankę innych winocentryków, których o winocentryzm bym nie
posądzał. Koleżanka podsłuchała oto w restauracji, jak para przy
sąsiednim stoliku do tatara, żurku, krewetek i sernika zamówiła
półsłodkie wino. Żartom i szyderze nie było końca. Prześmiewcy
zaproponowali borygo z ranigastem udekorowane tabletką alkaprim,
Dorato, Szampanskoje Igristoje („bo pasuje do wszystkiego”). Ktoś
podsumował wreszcie, że „Ferdek Kiepski za 500+ wdrapał się na szczyt i
szaleje”. Zrobiło mi się od tego wszystkiego bardzo smutno i jeszcze
krytyczniej na własny winocentryzm spojrzałem. W końcu od dwudziestu
lat powtarzam, że najlepsze jest to wino, które nam smakuje. Jakie mam
prawo zaglądać komuś do kieliszka?''
- dlatego jedyne co temu zaradzić może to albo łacińska z ducha, republikańska dyktatura, lub też najazd nowych Hunów, ord Batu-chana, które to ścierwo wezmą na powróz. Zresztą sądzę, że państwo polskie powinno proceder usankcjonować, samo sprzedawać w jasyr bydło, jakie i tak do niczego innego się nie nadaje, a przynajmniej byłby z niego jakiś pożytek dla ogółu - starczy na tak pogardzane przez nich 500+, i to z nawiązką, skończy się liberalne pierdolenie o rzekomym ''socjalistycznym rozdawnictwie'', bo już nie będzie komu sadzić takowych farmazonów.
ps.2 Bosak podał dalej na swym profilu wypowiedź jakiegoś koliba bulwersującego się nie tylko określaniem amerykańskiego lewactwa mianem liberałów, ale i biorącym w obronę przed nimi ''progresywizm'', co szczególnie kuriozalne u człowieka deklarującego się jako ''monarchista'' i ''reakcjonista'':))) Gościu musi mieć naprawdę niezły chaos we łbie, skoro łączy to z katolicyzmem oraz leSYFeryzmem gospodarczym, typowy kuc tyle że nieco bardziej oczytany niż przeciętny przypadek tegoż marginesu społecznego, co to jednak nie przetrawił odpowiednio intelektualnie pożartych przez się lektur, inaczej dostrzegałby niemożność pogodzenia tak heterogenicznych ideologii i tradycji umysłowych. Nie! - jak widać z powyższego to co możemy obserwować obecnie w USA i zachodniej Europie, a i z wolna nas zaczyna podgryzać, to objaw liberalizmu, progresywnego z samej jego natury i niosącego zdziczenie społeczne, mniejsza z tym świadomie czy nie, przez swą programową anty-polityczność, iście lucyferyczne ubóstwienie jednostki postawionej w miejscu Boga, i obdarzonej wedle tej doktryny podobnymi prerogatywami. Nie posądzam Bosaka, by nie zdawał sobie z tego sprawy, skoro uczęszczał na seminaria poświęcone myśli Voegelina z udziałem min. Bartyzela, inteligencji odmówić mu nie sposób, więc albo łże cynicznie w żywe oczy ze względów koniunkturalnych, albo też co gorsza dał się rozwolnościowcom całkiem przekabacić, stąd tak czy siak głosu mojego nie dostanie. Pojmuję wprawdzie pragmatyczną potrzebę takowej strategii politycznej, aby przejąć część liberalnego elektoratu PO czy Hołowni, bo o to tak naprawdę toczy się zaciekła rywalizacja, a nie między Konfederacją a PiS - obozy zwolenników tych formacji są zbyt skonfliktowane i za wiele je dzieli, zwłaszcza po ''kucoskrętnym'' kursie obranym pod wpływem korwinowej czeredy przez Kondomiarzy [ fakt ten dotarł wreszcie do nieudolnych luminarzy rządowego agitpropu, stąd zbastowali z dotychczasowymi atakami na pozorną jedynie konkurencję we własnym obozie politycznym, i wyzywaniem jej głupio od ''ruskich onuc'' ]. Niemniej w dłuższej perspektywie okaże się to zabójczym dla szeroko, aczkolwiek właściwie pojętej formacji prawicowej w Polsce - jeśli gangrena libertarianizmu jaka ją toczy szczególnie w młodszych pokoleniach zwolenników, nie zostanie bezwzględnie wypalona na czas żelazem, czeka ją los Jobbiku, na szczęście pojmują to co poniektórzy jej działacze i sympatycy jak choćby przywoływany tu niedawno Karol Kaźmierczak, czy ostatnio Dakowski, nawet jeśli przy tym wciąż błądzą po omacku utożsamiając choćby jak ten ostatni wszystkich libertarian z sektą ''obdżektywistów'' Ayn Rand, ale dobre i to.
Dlatego w wyborach świadomie oddam głos na Dudexa w pierwszej, jak i drugiej turze jeśli do niej dojdzie, nie żywiąc przy tym specjalnych doń złudzeń, ani całej formacji PiS, która ponownie stała się partią obciachu, tym razem na własne życzenie, przede wszystkim za sprawą swego nędznego agitpropu - doprawdy forowanie zawiadujących nim skompromitowanych miernot jak Kurski, Lichocka czy Czabański przez Kaczyńskiego, wytłumaczyć można chyba tylko niestety jego starczym uporem i zatratą instynktu politycznego. Jak zawsze zresztą w moim wypadku będzie to jednak nie tyle głos ''na'' co przeciwko, i to nie tylko Czaskosky'emu, jego globalistycznym mocodawcom jak i zwolennikom rekrutującym się spośród miejscowego buractwa, strasznie stąd zakompleksionemu i rekompensującemu sobie to mniemaną, groteskową ''europejskością''. Przede wszystkim jednak tym razem chcę usłyszeć wściekły wrzask psychopatycznych kucerzy miotających pod adresem takich jak ja anatemy o ''pisowskiej hołocie'' co to rzekomo dała się przekupić 500+, w czym wcale nie przeszkadza, iż pobiera takowe świadczenie na swe liczne bachory nierób Korwin. Ciekawym także co na to jedna znajoma, która mimo iż przyznano jej ''pińcset'', i to z wyrównaniem jest zdeklarowaną zwolenniczką Bosaka, i uczciwie zastrzec należy, że ma swe powody ku temu, stąd nie potępiam w czambuł wszystkich wyborców Konfy, sęk jedynie w tym, że nie takimi jak ona formacja ta stoi, lecz gros jej zwolenników to niestety kucowskie spierdoliny, ideologiczni patole jakich tępić należy z podanych wyżej powodów.