Ostatnio miałem sporo złośliwej radochy, wysłuchując jak Marcin Chmielowski promujący swą najnowszą książkę ''Przedsiębiorca idei'', co i wolnościowy prankster Wapniak gorzko wyrzekają zgodnie na środowisko krajowych libertarian. Potwierdzili bowiem u źródła moje obserwacje, iż piewcy ''wolnego rynku'' mają tak gadane o kapitalizmie, bo zwykle o nim jedynie teoretyzują, a nieliczne wśród nich wyjątki pod tym względem poświadczają tylko regułę, że całe towarzycho stoi bieda-libertarianami. Wprawdzie w pracy intelektualnej nie ma niczego nagannego, sam przecież staram się ją wykonywać mniej lub bardziej udolnie, niemniej taki przechył na rzecz talmudystów ekonomii jest groteskowy wśród osób, potrafiących godzinami żarliwie i z psychotycznym fanatyzmem wręcz rozprawiać o przedsiębiorczości jako ''ludzkim działaniu''. Akurat Chmielowskiemu czy Wapniakowi zarzucić tego nie można, jednak ich dokonania na polu wcielania w życie swych idei i to z jak najbardziej wymiernym ekonomicznie zyskiem, bledną wobec osiągnięć nawet wczesnego etapu kariery Hitlera, co będzie zaraz do udowodnienia. Poza tym wątpię, aby zdolni byli do powtórzenia jego co tu kryć bezprecedensowego sukcesu, nawet jeśli zakończonego ostatecznie totalnym bankructwem ideowym, bowiem są do tego wprost organicznie niezdatni ze względu na deklarowany przez się ''wolnorynkowy'' anarchizm. Tymczasem führer jak przystało na rasowego menedżera doskonale pojmował, że dla skutecznego prowadzenia biznesu żelazną ręką, konieczna jest bezwzględnie egzekwowana zasada wodzostwa w firmie, oraz bezpośrednia odpowiedzialność współpracowników tylko przed przełożonym. Kolegialne zarządzanie kończy się zaś jałowym gadulstwem i sprzyja asekuranctwu oraz pierdzeniu w stołek podwładnych i członków zarządu, a przecież czas to pieniądz. Cuker może sadzić farmazony o ''współwłasności'' swego Fake-zbuka przez resztę pracowników firmy, prawda wygląda jednak tak, że to on jest jej twarzą i do niego należy podejmowanie ostatecznych decyzji co do kierunków przyszłego rozwoju czy inwestycji. A nawet gdyby potwierdziły się pogłoski, iż robi jedynie za słupa, nie zmienia to w niczym, że musi taką razą kryć się tam jakie ''ciało kierownicze'' za kulisami, na czele z führerem mniejsza jakiej płci, rasy czy dezorientacji seksualnej, decydującym o zarządzaniu mediami antyspołecznościowymi. Jak się zaraz przekonamy, Hitler stworzył NSDAP na wzór rentownego, przynoszącego zysk przedsiębiorstwa, które od początku miało zarabiać na siebie i wykazywać się skutecznością agitacji, jak i naboru nowych członków, co zakończyło się niewątpliwym sukcesem, tak politycznym jak i finansowym [ niestety ]. Sprzyjało temu zaprowadzone przezeń przejrzyste i sprawne przeto zarządzanie, polegające na pozostawieniu dużej swobody podwładnym na powierzonych im kierunkach działania, wyznaczonych przez führera tylko ogólnie. Dzięki temu nie dławiło to ich inicjatywy, ani obciążało kierownictwa nadmiernym ustalaniem szczegółów, zapewniając całej strukturze dynamiczną rzutkość przedsięwzięć, i zdolność do szybkiego reagowania na ataki konkurencji ideologicznej. Zarazem bezwzględna odpowiedzialność przed przywódcą i poszczególnymi kierownikami kolejnych szczebli hierarchii partii-firmy, dyscyplinowała wszystkich jej członków zmuszając do podejmowania ciągłych inicjatyw na polu walki politycznej, z których skuteczności byli bezlitośnie rozliczani. W efekcie, jak chwalił się Hitler, zaczynając od kompletnej nędzy jaką przedstawiało u swych pierwocin naziolskie przedsięwzięcie, udało mu się dzięki jednoosobowemu zarządzaniu jak i odpowiedniemu doborowi bliskich współpracowników, wypracować spory na owe czasy zysk, nie tylko polityczny, ale i finansowy zanim doszło do jego konfiskaty przez rząd wskutek nieudanego puczu monachijskiego [ wiadomo: ''państwo to złodzieje, a podatki kradzież'' ]. Wprawdzie przeszarżował wtedy jak przystało na rasowego spekulanta ideologicznego, ale też dość szybko odkuł się i to z jeszcze większym zyskiem, uwieńczonym sukcesem zdobycia przywództwa kraju, można więc bez żadnej przesady rzec, iż Hitler to prawdziwy ''self-made men'' i spełnienie ''amerykańskiego snu'' w polityce, a po części i ekonomii. Doprawdy więc nie pojmuję, czemu dla naszych kucerzy i pedolibków nie stanowi wzorca osobowego, i to mimo wytrwałego propagowania jego postaci przez pana Janusza - winę ponosi tu zapewne niekonsekwencja Qrwę, jak zresztą w wielu innych sprawach, który to nie może zdecydować się jakimże cudem za władzy tego ''narodowego'', a tak naprawdę rasowego socjalisty możliwe były ''niskie podatki''?!
Dodać przy tym należy, iż wszystkim biznesowym inicjatywom führera towarzyszyło iście wolnorynkowe przeświadczenie o ''wolnej grze sił'', która w ramach swobodnej konkurencji w obozie pangermańskiego ''volkizmu'' zadecydować miała, jakie to z ugrupowań weźmie w końcu górę. I tak oto ''rynek zweryfikował'' można rzec - polityczna firma o nazwie NSDAP wygrała, oferując jak się okazało najlepszy produkt dla niemieckiego konsumenta. Za wszystko niestety przyszło płacić i nam w Polsce, bo tak wynikało z ''linii generalnej'' przedsiębiorstwa, jej rabunkowej polityki dla której słowem-kluczem był ''Lebensraum'', ale to już temat na inną okazję. Dziś wiemy rzecz jasna, iż z tym ''wolnym rynkiem idei'' nie do końca było tak, jak to ''słodził'' Hitler, jednak o ''dopalaczach finansowych'' jego partii pochodzących z różnych szemranych nie raz źródeł istnieje już całkiem obszerna literatura przedmiotu, odsyłam więc choćby do pierwszej z brzegu biografii Adika, których na krajowym rynku ukazało się dotąd całkiem sporo. Wszakże dowodzi to jedynie, iż führer był rzutkim i sprawnym ''fundraiserem'', potrafiącym pozyskiwać znaczne sumy od dość osobliwych nawet sponsorów - wystarczy, że nadmienimy, iż do wysiłku zbrojnego III Rzeszy walnie przyczyniło się zdominowane przez żydowskich producentów filmowych Hollywood. Nie ma co tu gadać o amerykańskich gigantach przemysłowych owej doby, które dały podwaliny potędze machiny militarnej tak hitlerowskich Niemiec, jak i stalinowskiej Rosji z podanych przed chwilą powodów. O ironio, najbardziej sprawne, ale i przynoszące zysk aparaty agitacji i partyjne w Republice Weimarskiej, stworzyli programowo zwalczający liberalizm naziole, co i komuniści. Wśród tych drugich za Goebbelsa, a po części i führera robił osławiony Willi Münzenberg, twórca olbrzymiego koncernu medialnego prowadzącego skuteczną propagandą bolszewicką, gdyż podawaną w atrakcyjnej dla zachodniego konsumenta formie. Zamordowany wszakże przez siepaczy Stalina najprawdopodobniej, bo nie podporządkował się wezwaniu do Moskwy w uzasadnionej obawie o swoje życie, po tym jak oględnie zresztą ośmielił się skrytykować ''procesy moskiewskie''. Natomiast czołowy bodaj konserwatywny liberał Niemiec Weimarskich, kanclerz Wilhelm Cuno, nawet jeśli sprawny dość przedsiębiorca żeglugowy, poniósł jednak klęskę jako polityczny bankrut, prowadząc zakończoną fiaskiem próbę doprowadzenia do ładu katastrofalnych w owym czasie finansów republiki. A nade wszystko nieudolny w jego wykonaniu sprzeciw wobec francuskiej okupacji Zagłębia Ruhry, co stało się rzecz jasna pożywką dla miejscowych komunistów jak i nazioli, jednako kontestujących działania rządu w tej sprawie. W każdym razie Hitler od początku wiedział to, na co tyle lat zmitrężył aspirujący do miana ''przedsiębiorcy idei'' Chmielowski, że propaganda musi poprzedzać konkretną działalność organizacyjną, przy okazji bezlitośnie punktując przyczyny politycznej jałowości przeteoretyzowanych ruchów, takich jak libertarianizm. Bowiem jak pisał w poświęconym tym zagadnieniom rozdziale ''Моя борьба'':
''...Po moim wstąpieniu do Niemieckiej Partii Robotników przejąłem natychmiast kierownictwo propagandą. Uważałem ten dział w owym czasie za zdecydowanie najważniejszy. Na razie w mniejszym stopniu chodziło o to, aby łamać sobie głowę kwestiami organizacyjnymi, niż przekazywać samą ideę większej liczbie ludzi. Propaganda musiała dalece wyprzedzać organizację, aby najpierw zdobyć dla niej materiał ludzki do obróbki. Także i ja jestem wrogiem zbyt szybkich i pedantycznych działań organizacyjnych. Najczęściej wychodzi z tego jedynie martwy mechanizm, rzadko zaś żywa organizacja. Albowiem organizacja jest czymś, co swoje istnienie ma do zawdzięczenia organicznemu życiu, organicznemu rozwojowi. [...] Z tego powodu bardziej celowe jest propagandowe rozpowszechnianie idei początkowo przez pewien czas z centrali, a stopniowo gromadzący się materiał ludzki [należy] następnie starannie przeglądać i badać na okoliczność obecności osób o cechach przywódczych. Wyjdzie przy tym niejeden raz na jaw, że sami w sobie niepozorni ludzie okazują się mimo to urodzonymi przywódcami. Byłoby jednak całkowitym błędem, gdyby w bogactwie wiedzy teoretycznej chcieć widzieć charakterystyczne dowody [na obecność] cech i zdolności przywódczych. Często bywa na odwrót. Wielcy teoretycy jedynie bardzo rzadko są świetnymi organizatorami, ponieważ wielkość teoretyka i autora programu polega w pierwszym rzędzie na rozpoznawaniu i ustalaniu abstrakcyjnie słusznych zasad, a tymczasem organizator musi być przede wszystkim psychologiem. Musi on brać człowieka takim, jakim on jest i dlatego musi go znać. Nie wolno mu go zarówno przeceniać, jak i w jego masie okazywać zbyt mało szacunku. Przeciwnie, musi on [psycholog] próbować na równi brać w rachubę słabość i okrucieństwo, aby przy uwzględnieniu wszystkich czynników wypracować twór, który jako żywy organizm, wypełniony jak największą i niezmienną siłą, będzie na tyle odpowiedni, aby ponieść ideę i utorować jej drogę do sukcesu. Jednak jeszcze rzadziej wielki teoretyk jest wielkim przywódcą. Znacznie szybciej będzie nim agitator, o czym wielu, którzy zajmują się tą kwestią tylko naukowo, niechętnie chce słyszeć; i to jest przecież zrozumiałe. Agitator, który ma zdolność przekazywania idei szerokim masom, musi być zawsze psychologiem, nawet jeśli byłby on jedynie demagogiem. Nawet wtedy będzie on ciągle lepiej nadawał się na przywódcę, niż obcy ludziom i światu teoretyk. Albowiem przewodzić znaczy: umieć poruszyć masy. Dar formułowania idei nie ma zupełnie nic wspólnego ze zdolnością przywódczą. Jałowy jest zatem spór o to, co ma większe znaczenie, czy ustanawianie ludzkich ideałów i celów, czy też ich urzeczywistnianie. Tak to tu jest, jak to często w życiu: jedno bez drugiego byłoby całkowicie pozbawione sensu. Najpiękniejszy zamysł teoretyczny pozostanie bez celu i wartości, jeśli przywódca nie wprawi mas w ruch w jego [zamysłu teoretycznego] kierunku. I odwrotnie: czym byłby cały geniusz i rozmach przywódczy, gdyby pełen inwencji teoretyk nie sformułował celów ludzkich zmagań, do których należy dążyć? Połączenie teoretyka, organizatora i przywódcy w jednej osobie jest czymś najrzadszym, co można znaleźć na tej ziemi; takie zespolenie tworzy wielkiego człowieka. [ ciekawe, kogo ma na myśli Hitler?:) - przyp. mój ] [...] Jeśli ruch ma zamiar zburzyć świat i na jego miejscu zbudować nowy, to wtedy w szeregach jego własnego przywództwa musi panować absolutna jasność co do następujących zasad: każdy ruch będzie musiał pozyskany przez siebie materiał ludzki podzielić najpierw na dwie grupy: na zwolenników i członków. Zadanie propagandy polega na pozyskiwaniu zwolenników, zadaniem organizacji jest pozyskiwanie członków. Zwolennikiem ruchu jest ten, kto deklaruje zgodność z jego celami, członkiem jest ten, kto o nie walczy. [...]
Ponieważ bycie zwolennikiem zakłada uznanie idei jedynie w sposób bierny, podczas gdy członkostwo wymaga aktywnego przedstawicielstwa i obrony, to na dziesięciu zwolenników trafia się zawsze najwyżej jeden do dwóch członków. Bycie zwolennikiem ma swoje korzenie jedynie w przekonaniu, bycie członkiem w odwadze reprezentowania przez siebie przekonania i jego dalszego rozpowszechniania. Przekonanie w jego formie biernej odpowiada większości ludzi, która jest gnuśna i tchórzliwa. Członkostwo zakłada podejście aktywne i dlatego odpowiada jedynie mniejszości ludzi. [...] Jeśli propaganda przepoiła ideą cały naród, organizacja może wyciągać z tego konsekwencje z garstką ludzi. Propaganda i organizacja, a więc zwolennicy i członkowie, pozostają zatem w określonym, wzajemnym stosunku. Im lepiej pracowała propaganda, tym mniejsza może być organizacja, im większa jest liczba zwolenników, tym skromniejsza może być liczba członków. I na odwrót: im gorsza jest propaganda, tym większa musi być organizacja, i im mniejszy pozostaje krąg zwolenników ruchu, tym większa musi być liczba jego członków, jeśli chce on w ogóle jeszcze liczyć na sukces. [...] Najskuteczniej sukces światopoglądowej rewolucji osiąga się zawsze wtedy, jeśli wpoi się możliwie wszystkim ludziom nowy światopogląd, i jeśli to konieczne później się go narzuci, podczas gdy organizacja idei, a więc ruch powinien obejmować tylko tylu [ludzi], ilu koniecznie potrzeba do obsadzenia centrów nerwowych wchodzącego w grę państwa. [...] Im idea jest większa i wewnętrznie bardziej rewolucyjna, tym bardziej aktywni staną się członkowie organizacji, ponieważ z wywrotową siłą doktryny wiąże się niebezpieczeństwo dla jego propagatorów, a to wydaje się przydatne, aby odstraszać od niej małych, tchórzliwych kołtunów. Będą w tajemnicy czuć się [jej] zwolennikami, ale nie zgodzą się, aby przez członkostwo przyznać się do tego z całą otwartością. [...] W ten sposób zaś organizacja idei prawdziwie przełomowej otrzymuje na członków tylko najaktywniejszych ze zwolenników pozyskanych przez propagandę. Właśnie ta oparta na naturalnym doborze aktywność członków danego ruchu jest warunkiem równie aktywnego dalszego jej propagowania, jak również warunkiem skutecznej walki o urzeczywistnienie idei. [...] Jako kierownik partyjnej propagandy bardzo starałem się nie tylko przygotowywać grunt pod wielkość przyszłego ruchu, lecz także poprzez bardzo radykalne podejście do tej pracy doprowadzać również do tego, aby organizacja otrzymywała jedynie najlepszy materiał [ludzki]. Albowiem im bardziej radykalna i podburzająca była moja propaganda, tym bardziej odstraszała słabeuszy i bojaźliwe natury, utrudniając im wniknięcie do podstawowego jądra naszej organizacji. Być może pozostali oni zwolennikami, ale z pewnością bez głośnego podkreślania, lecz z bojaźliwym przemilczaniem tego faktu. Ileż to tysięcy nie zapewniało mnie wtedy, że ze wszystkim w zupełności się zgadzają, niemniej jednak w żadnym razie nie mogłyby być członkami. Ruch jest bowiem [twierdzono] tak radykalny, że członkostwo w nim naraża poszczególne osoby na najcięższe bodaj szykany, a nawet na niebezpieczeństwa, tak iż szacownemu i pokojowo nastawionemu obywatelowi nie wolno mieć za złe, że przynajmniej na początku trzyma się na uboczu, nawet jeśli sercem całkowicie należy do sprawy. I tak było dobrze. Gdyby ci ludzie, którzy wewnętrznie nie zgadzali się na rewolucję, wstąpili wtedy do naszej partii i stali się jej członkami, to dziś moglibyśmy uchodzić za pobożne stowarzyszenie, ale już nie za młody i bojowo nastawiony ruch. Żywa i zuchwała forma jaką nadałem wówczas naszej propagandzie, umocniła radykalną tendencję naszego ruchu i stała się gwarancją, że odtąd rzeczywiście tylko radykalne osoby - pomijając wyjątki - były gotowe na członkostwo. Ta propaganda odnosiła przy tym taki skutek, że już po krótkim czasie setki tysięcy nie tylko przyznawały nam w duchu rację, ale też życzyły nam zwycięstwa, jeśli nawet same były zbyt tchórzliwe, aby złożyć na jego rzecz ofiarę czy wręcz do nas przystąpić. [...]''
- tu w narracji Hitlera następuje bardzo oględny opis kryzysu jaki miał miejsce w NSDAP w poł. 1921 r., gdy wobec jawnej frondy części kierownictwa zaszantażował je występując nawet na krótko z partii. Ryzykowne to posunięcie, do czego skłonność miała stać się z czasem jego znakiem firmowym, opłaciło mu się - konkurencja przegrała z kretesem, reszta przywództwa zaś skapitulowała przed przyszłym führerem, dając sobie narzucić zasadę jego bezwzględnego wodzostwa, wraz z napisanym przezeń programem politycznym. Umocniony na pozycji lidera, Hitler z tym większym zapałem przystąpił do zasadniczej reorganizacji partii, tak oto opisując żałosny stan w jakim wedle niego się wtedy znajdowała, oraz konieczne ku temu środki zaradcze:
''Próbując
w sensie organizacyjnym wykorzystać efekty propagandowe, a tym samym
je umocnić, musiałem zerwać z szeregiem dotychczasowych
przyzwyczajeń i wprowadzić zasady, których nie stosowała ani też
nawet uznałaby żadna z istniejących partii. W latach 1919 do 1920
kierował ruchem komitet, wybierany przez zgromadzenie członków,
których wyłanianie regulowały przepisy. [...] Ten komitet, co było
komiczne, ucieleśniał właściwie to, co sam chciał najostrzej
zwalczać, a mianowicie PARLAMENTARYZM. [...] Posiedzenia komitetu, z
których przebiegu sporządzano protokół i na których podejmowano
decyzje większością głosów, w rzeczywistości przedstawiały
sobą parlament w miniaturze. Również tutaj brakowało
jakiejkolwiek osobistej odpowiedzialności i odpowiedzialności w
ogóle. Również tutaj rządził ten sam absurd i ta sama głupota,
co w naszych wielkich, państwowych ciałach przedstawicielskich.
[...] To zdrowym umysłom wydaje się równie niezrozumiałe, jak
gdyby w jakiejś fabryce zarządy lub konstruktorzy z innych
wydziałów i gałęzi produkcji musieli zawsze rozstrzygać
problemy, które z ich sprawami nie miały nigdy nic wspólnego. Nie
poddałem się temu szaleństwu i już po bardzo krótkim czasie nie
brałem udziału w posiedzeniach. Robiłem moją propagandę i nic
ponad to; nie pozwalałem sobie zresztą, aby pierwszy lepszy
ignorant próbował mi się wmieszać do tej dziedziny. Tak samo i ja
nie ingerowałem również w sprawy innych. Gdy tylko przyjęcie
nowego statutu i moje powołanie na stanowisko pierwszego sekretarza
przewodniczącego dało mi konieczny autorytet i odpowiednie
uprawnienia, temu absurdowi został natychmiast położony kres.
Zamiast decyzji komitetu została wprowadzona zasada absolutnej
odpowiedzialności. Pierwszy przewodniczący jest odpowiedzialny
za całe kierowanie ruchem. Rozdziela zarówno pośród podległych
mu członków komitetu, jak też poza tym pośród innych jeszcze
niezbędnych współpracowników robotę, która powinna być
wykonana. Każdy z tych panów jest tym samym całkowicie
odpowiedzialny za powierzone mu zadania. Podlega jedynie pierwszemu
przewodniczącemu, który musi troszczyć się o współdziałanie
wszystkich, albo przez wybór osób i wydawanie ogólnych wytycznych
sam musi doprowadzić do tej współpracy. Ta reguła pryncypialnej
odpowiedzialności stawała się stopniowo czymś oczywistym wewnątrz
ruchu, przynajmniej co się tyczy kierownictwa partii. W małych
grupach miejscowych i być może także jeszcze okręgach i obwodach
potrwa to całymi latami, zanim te zasady zostaną przeforsowane,
ponieważ oczywiście tchórze i nieuki będą się zawsze przed nimi
bronić; dla nich osobista odpowiedzialność za [każde]
przedsięwzięcie będzie ciągle niemiła; czują się oni
swobodniej i lepiej, jeśli przy każdej trudnej decyzji zabezpiecza
im tyły większość tak zwanego komitetu. [...] Najlepszym środkiem
unieszkodliwiania takich komitetów, które nie robiły nic lub
podejmowały praktycznie niewykonalne uchwały, było przydzielanie
im jakiejś realnej pracy. Zabawnie było, gdy wtedy takie
towarzystwo po cichu się ulatniało i nagle zupełnie nie dawało
się odnaleźć. Wspominałem przy tym naszą największą instytucję
tego rodzaju, Reichstag. Jak nagle oni wszyscy by zniknęli, gdyby
tylko zamiast gadaniny przydzielić im prawdziwą pracę, którą
każda jedna spośród tych gaduł musiałaby wykonywać pod rygorem
osobistej odpowiedzialności. [...] Wydaje mi się jednak rzeczą
konieczną, aby wobec takiego podejścia zająć jak najostrzejsze
stanowisko, nie robić żadnych koncesji na rzecz tchórzostwa przed
odpowiedzialnością i w ten sposób, nawet jeśli będzie musiało
to długo trwać, osiągnąć w końcu takie rozumienie obowiązku i
zdolności przywódczej, że liderami przywódcami
będą zostawać wyłącznie ci, którzy rzeczywiście są do tego
powołani i wybrani. [...] Ta myśl doprowadziła do całkowitej
reorganizacji wewnętrznej ruchu, a w logicznej konsekwencji do
bardzo wyraźnego oddzielenia interesów ruchu od generalnego
kierownictwa politycznego. Zasadniczo myśl o odpowiedzialności
została rozciągnięta także na ogół działań partii i
prowadziła nieuchronnie do ich uzdrowienia w takim zakresie, w jakim
zostały one uwolnione od wpływów politycznych i podporządkowane
czysto ekonomicznym punktom widzenia.'' [!!!]
- następnie Hitler powraca do opisu żałosnych początków NSDAP, gdy z garstką partyjnych towarzyszy musiał tułać się po jakichś zaplutych gospodach, czy tanich kawiarenkach. W końcu wynajęli pierwszą siedzibę w nędznej, ponurej suterynie, gdzie brak było elementarnego wyposażenia w postaci biurek, krzeseł i stołów o energii elektrycznej czy telefonie już nie wspominając, bo tylko na to było ich stać. Adi narzeka, że musiał dokładać do interesu z własnej kieszeni, ze skromnych oszczędności i tak pewnie byłoby nadal, gdyby ''cudownym zrządzeniem losu'' nie napotkał swego dowódcę z frontu, a w owym czasie urzędnika bankowego w Monachium Maxa Amanna. Pominę, czy faktycznie Hitler wiernie przedstawia okoliczności ich ponownego zetknięcia, czy też jakaś wolnorynkowa ''niewidzialna ręka'' w tym pomogła, poprzestańmy na skonstatowaniu, że przeniesione ze świata finansów przez ''towarzysza broni'' metody zarządzania, wydały znakomite efekty jeśli idzie o usprawnienie działań NSDAP. Führer nie może się ich wprost nachwalić, tak oto je opisując na kartach ''Mein Kampf'' [ skądinąd tytuł również podpowiedziany przez Amanna, jako bardziej nośny marketingowo w miejsce oryginalnych ''Czterech i pół roku walki przeciw kłamstwom, głupocie i tchórzostwu'', jak pierwotnie miały zwać się wynurzenia Hitlera ]:
''Niezbywalną zasługą tego pod względem handlowym rzeczywiście gruntownie wykształconego pierwszego dyrektora zarządzającego ruchem, było zaprowadzenie w instytucjach partyjnych porządku i przejrzystości. [...] Już w 1922 roku były, generalnie biorąc, twarde wytyczne dotyczące zarówno zarządzania, jak też czysto organizacyjnej rozbudowy ruchu. Istniała już kompletna kartoteka centralna, która obejmowała wszystkich członków partii. Również finansowanie ruchu zostało wprowadzone na właściwe tory. Bieżące wydatki musiały być pokrywane z bieżących wpływów, nadzwyczajne wpływy przeznaczano tylko na nadzwyczajne wydatki. Mimo trudnych czasów ruch, pomijając mniejsze rachunki bieżące, nie miał dlatego prawie żadnych długów, a nawet udało mu się doprowadzić do trwałego pomnażania swojego majątku. Pracowało się jak w prywatnej firmie: zatrudniony personel musiał wykazywać się osiągnięciami i w żaden sposób nie mógł powoływać się jedynie na powszechnie znany ''charakter'', bo ten u każdego narodowego socjalisty objawiał się przede wszystkim w jego gotowości do wykonania, na miarę swojej pilności i zgodnie z możliwościami, pracy zleconej przez narodową wspólnotę. [...] Nowy dyrektor zarządzający partii wbrew wszelkim możliwym naciskom reprezentował punkt widzenia, że instytucje partyjne nie mogą być synekurą dla niezbyt chętnych do pracy sympatyków czy członków. Ruch, który w tak ostrej formie walczy z partyjną korupcją naszego dzisiejszego aparatu administracyjnego, musi własny aparat utrzymywać w czystości przed takimi przywarami. [...] To oczywiste, że dobrze wykwalifikowani towarzysze partyjni byli przedkładani nad równie dobrze notowane osoby, ale nie będące towarzyszami partyjnymi. Nikt jednak nie otrzymał zatrudnienia wyłącznie na podstawie swojej przynależności do partii. Zdecydowanie z jakim nowy dyrektor zarządzający propagował te zasady i stopniowo, wbrew wszelkim oporom wprowadzał je w życie, przyniosło ruchowi wielką korzyść. Tylko dzięki temu w trudnych czasach inflacji, kiedy to bankrutowały dziesiątki tysięcy przedsiębiorstw i tysiące gazet przestawały istnieć, kierownictwo zarządzające ruchem nie tylko nie spoczęło na laurach i mogło realizować swoje zadania, ale także ''Völkischer Beobachter'' umacniał ciągle swoją pozycję. Dołączył on wtedy do szeregu dużych gazet. [...] W grudniu 1920 roku nastąpił zakup [gazety] ''Völkischer Beobachter''. Jak wskazuje już sama nazwa, [gazeta] występowała, generalnie biorąc, na rzecz zagadnień volkistowskich. Teraz miała zostać przekształcona w organ NSDAP. Ukazywała się najpierw dwa razy w tygodniu, na początku 1923 roku stała się dziennikiem, a późnym latem tegoż otrzymała swój znany później duży format. Musiałem wówczas jako całkowity nowicjusz w dziedzinie dziennikarstwa zapłacić też niemałe frycowe. Sam w sobie fakt, że wobec ogromnej liczby gazet żydowskich nie było ani jednej znaczącej gazety volkistowskiej musiał dawać do myślenia. Brało się to stąd, jak mogłem to sam stwierdzić niezliczoną ilość razy w praktyce, że przy bardzo dużej części tak zwanych volkistowskich przedsięwzięć nie zwracano w ogóle należytej uwagi na oprawę o charakterze biznesowym. Przeprowadzano je zbyt często uwzględniając taki oto punkt widzenia, że przekonanie jest ważniejsze od dokonania. Pogląd zupełnie błędny, jako że przekonanie nie może być przecież niczym zewnętrznym, lecz znajduje swój najpiękniejszy wyraz w dokonaniu. [...] Również ''Völkischer Beobachter'' był, jak mówi już nazwa organem volkistowskim ze wszystkimi zaletami oraz jeszcze większą liczbą błędów i słabości, typowych dla instytucji volkistowskich. To jak chwalebnie prezentowała się jego zawartość, tak zupełnie niemożliwie pod względem biznesowym przedstawiało się zarządzanie przedsiębiorstwem. Również w jego wypadku u podstaw leżało przekonanie, że volkistowskie gazety muszą się utrzymywać z volkistowskich subwencji zamiast tego, że trzeba przebijać się w walce konkurencyjnej z innymi [gazetami] i że jest rzeczą nieprzyzwoitą, jeśli chce się łatać subwencjami życzliwych patriotów zaniedbania lub błędy kierownictwa zarządzającego przedsiębiorstwem. Ja w każdym razie starałem się zlikwidować ten stan, którego położenie wkrótce krytycznie rozpoznałem. [...] Już wtedy ciągle stawiałem żądanie, aby tak jak wszędzie w życiu prywatnym, tak i w ruchu [narodowosocjalistycznym] szukać dla poszczególnych instytucji tak długo, aż znalazłoby się ewidentnie zdolnych i uczciwych urzędników, administratorów lub kierowników. Takiemu komuś należało następnie przyznać konieczną władzę i swobodę działania w dół przy nałożeniu całkowitej odpowiedzialności ku górze, przy czym nie dostałby władzy nad podwładnymi ten, kto sam nie zna się najlepiej na przydzielonej robocie. W ciągu dwóch lat coraz bardziej forsowałem ten pogląd i dzisiaj stał się on już oczywistością, przynajmniej o ile w grę wchodzi najwyższe kierownictwo. Widoczny sukces tej postawy objawił się jednak 9 listopada 1923 roku: kiedy cztery lata przedtem przyszedłem do ruchu, nie było nawet pieczątki. 9 listopada doszło do rozwiązania partii i konfiskaty jej majątku. Opiewał on już, włącznie ze wszystkimi wartościowymi obiektami i gazetą, na sumę ponad stu siedemdziesięciu tysięcy marek w złocie.''
- przez Hitlera przemawia tu duma przedsiębiorcy i menedżera z osiągniętych zysków, prowadzącego swą partię a później i całą III Rzeszę niczym własną firmę, na wzór amerykańskich korporacji owej doby. I nie ma w tym za grosz przesady, Carl Schmitt choćby otwarcie przyznawał, że inspirację dla kontynentalnej wspólnoty nazistowskiego ''Grossraumu'', czyli paneuropejskiej ''gospodarki wielkiego obszaru'', stanowiły przemysłowe rozwiązania płynące zza oceanu. Oczywiście nie mam złudzeń, że niekumate po równi korwinozjeby jak i pedolibstwo potraktują to jednako jako dowód na nieodzowność rynkowych mechanizmów. I nie przyjdzie jakoś żadnemu głąbowi do łba trzeźwa a smutna dlań refleksja, iż jedynie antyliberałowie mogli poszczycić się sukcesami politycznymi, co i finansowymi na jakie próżno liczyć w przypadku wszystkich Misesów czy Rothbardów. Żadna ''wolnościowa'' fundacja a tym bardziej ruch dotąd nie zbliżyły się choćby znaczeniem do NSDAP, lub dowolnej partii komunistycznej na świecie, libertarianizm nawet w swym amerykańskim mateczniku nie jest w stanie od przeszło pół wieku wyleźć z nory poza poziom stanowej legislatury, robiąc obecnie co najwyżej za ''pożytecznych idiotów'' masowej migracji, zalewającej właśnie USA. Zostawmy jednak nieudaczników ich losowi, większość z tych ''anarchokapitalistów'' nie mających pojęcia o zarządzaniu czymkolwiek, nie poradziłaby sobie niechby jako kierownik zmiany w McDonaldzie. Nie zajmowałbym się w ogóle nimi, gdyby nie ich podszywanie pod ''prawicę'' również u nas, stąd należy tępić ich z całą bezwzględnością jako szkodników sprawy. Poza tym mącą w głowach wielu często poza tym sensownym ludziom swoimi wolnorynkowymi bajdami, które z realnym kapitalizmem nigdy nie miały żadnej łączności. Dlatego właśnie taki Hitler jako zdeklarowany wróg liberalizmu, mógł poszczycić się niedostępnymi im sukcesami, wprawdzie ostatecznie zbankrutował, ale taki już los spekulantów na rynku idei politycznych, za to miał odwagę przyznajmy grać va banque o naprawdę gigantyczną stawkę, i to z jakim rozmachem! I stąd tak spektakularny koniec nazistowskiej inwestycji w spopielonym Berlinie, bo w walce o globalną hegemonię Niemcy musiały podpalić niemal cały świat, czego straszne koszta ponieśli niestety i moi przodkowie. Uznanie zaś politycznej sprawczości wątpliwego ''bohatera'' niniejszego wpisu, podobnie jak i Lenina, Stalina czy Mao, nie czyni mnie w najmniejszym stopniu entuzjastą wyznawanych przez nich ludobójczych ideologii. Pora może wreszcie u cholery skonfrontować się z tym oto strasznym faktem, że psychopatyczni zbrodniarze i tyrani bywają zarazem wybitnymi jednostkami, zamiast robić z nich durni i pomyleńców, jak czyni to choćby głupio w swej publicystyce parahistorycznej Ziemkiewicz. Zwyczajnie obraża to pamięć ofiar ludobójstwa, takich jak mój dziadek, który zapłacił życiem za jak najbardziej zasadne z punktu widzenia Berlina imperialne plany ekspansji, co rzecz jasna w niczym nie usprawiedliwia tejże zbrodni, a jedynie ją tłumaczy. Jeśli zaś nadal ktoś nie pojmuje, że rozumieć nie znaczy akceptować, to niestety już mu do pustego łba nie zdołam nalać oleju, jakbym się nawet nie starał. Powróćmy więc do zapisków Hitlera: co zadziwiające, bez ogródek przyznaje on, że to żaden tam ''żydowski spisek'', ale nieudolność samych volkistowskich rasistów winna była ich porażkom na niwie propagowania swych idei, oraz brakowi sukcesów politycznych. Nie miał żadnej litości dla przegrywów z własnego obozu ideologicznego, o czym świadczy najlepiej poniższy, wyborny trzeba przyznać passus, jaki należałoby zadedykować Sommerowi i Wapniakowi, oraz całej reszcie kucerstwa bredzącego za nimi o Korwinie - ''my wszyscy z niego!'':
''W ogóle już wtedy, a także później, musiałem ciągle ostrzegać przed tymi niemiecko-volkistowskimi wędrownymi mędrcami, których pozytywne osiągnięcia są zawsze równe zeru, a których próżności nie dawało się przewyższyć. Młody ruch musiał i musi się wystrzegać napływu ludzi, których jedyna rekomendacja pochodzi od nich samych. Wynika z niej, że już od trzydziestu czy nawet czterdziestu lat walczą o tę samą ideę. Jeśli jednak ktoś występuje na rzecz tak zwanej idei przez czterdzieści lat, nie mogąc odnieść choćby najmniejszego sukcesu ani przeszkodzić w zwycięstwie czegoś przeciwnego, to dał przez czterdziestoletnią działalność prawdziwy dowód własnej nieudolności. Niebezpieczeństwo jednak leży przede wszystkim w tym, że takie kreatury nie włączają się do ruchu jako członkowie, lecz bredzą o kręgach przywódczych, w których na podstawie ich pradawnej działalności widzą dla siebie odpowiednie miejsce do dalszej aktywności. Biada jednak, jeśli młody ruch wyda się na pastwę takich ludzi! Tak jak przedsiębiorca, który przez czterdzieści lat działalności konsekwentnie niszczył duży interes, słabo pasuje do roli twórcy nowego [interesu], tak samo niezbyt nada się do kierowania nowym, młodym ruchem volkistowski Matuzalem, który właśnie w takim czasie spartaczył i doprowadził do skostnienia wielką ideę! [...] Zbyt dobrze poznałem tych ludzi, aby nie odczuwać najgłębszego wstrętu do ich żałosnego aktorstwa. Na szerokie masy oddziałują oni rozśmieszająco, a Żyd ma wszelkie powody, aby chronić tych volkistowskich komediantów, a nawet przedkładać ich jako rzeczywistych orędowników przyszłego państwa niemieckiego. Przy tym ci ludzie są jeszcze bezbrzeżnie zarozumiali. Chcą, mimo wszelkich dowodów ich całkowitej nieudolności, wszystko lepiej wiedzieć i stają się prawdziwym utrapieniem dla prostolinijnych i szczerych bojowników, których bohaterstwo w sposób godny szacunku objawia się nie tylko w przeszłości, ale starają się oni także o to, aby przez własne działanie przekazać taki sam obraz potomnym.''
- tak więc kuce jak i pedolibki, wszyscy zgodnie pełnym głosem: ''Korwin, spieprzaj dziadu!!!'' - możecie mu też posłać bardziej soczyste, ''lemparcie'' pozdrowienie... Dotyczy to także reszty przywódców starej gwardii, by wymienić równie wyleniałego Michalkiewicza, a nade wszystko skompromitowanej, prowadzonej przez nich dotąd nieudolnej strategii, oraz zwietrzałej już całkiem ideologii. Wystarczy, że w poniższych sformułowaniach za volkizm podstawi się wyznawany przez Korwina zaśmierdły, dziewiętnastowieczny jeszcze spencerowski liberalizm, skażony socdarwinizmem:
''Jest małostkowością i ułudą, jeśli jakiś zacofany teoretyk volkistowski, którego praktyczne sukcesy pozostają w odwrotnym stosunku do jego mądrości, wyobraża sobie, że zmieni charakter młodego ruchu jako partii przez zmianę nazwy. Przeciwnie. Jeśli coś jest nievolkistowskie, to właśnie szafowanie, zwłaszcza starogemańskimi określeniami, które ani nie pasują do naszych czasów, ani nie oznaczają czegoś konkretnego, a jedynie mogą prowadzić do tego, że znaczenie ruchu będzie postrzegane przez pryzmat jego zasobu językowego. To prawdziwy wybryk, który można jednak dzisiaj obserwować niezliczoną ilość razy. [...] Poza tym wszyscy ci ludzie jedynie w niewielkim ułamku dołączają do nowego ruchu, aby mu służyć i przydać się idei nowej nauki. W większości wypadków przyłączają się jednak [do nowego ruchu] po to, aby pod jego osłoną i dzięki możliwościom, które on oferuje, raz jeszcze unieszczęśliwić ludzkość swoimi własnymi ideami. Co to są jednak za idee, to daje się odtworzyć jedynie z trudem. Charakterystyczne w tych naturach jest to, że marzą o starogermańskim bohaterstwie, o dawnych czasach, o kamiennych siekierach, włóczni i tarczy [ ...albo o jakowymś ''wolnym rynku'', który rzekomo kiedyś istniał, a tak naprawdę jedynie w fantazjach tychże lunatyków ideowych - przyp. mój ]. W rzeczywistości jednak są to najwięksi tchórze, jakich można sobie wyobrazić. Albowiem ci sami ludzie, którzy wymachują w powietrzu starannie wykonanymi blaszanymi replikami staroniemieckich mieczy, wkładają przez brodatą głowę wypreparowaną skórę niedźwiedzią z rogami byka, ciągle głoszą, aby współcześnie walczyć jedynie bronią duchową i uciekają najspieszniej przed każdą pałką komunisty. Potomni będą mieli kiedyś mało powodów, aby sławić tych krzaczastobrodych.''
[ Ostatnie cytaty pochodzą ze stron 406-408 ''wydania krytycznego''. ]
- podobnie łysawych, czy rumianych na krągłej gębie i brzuchatych, można by dodać. Wszakże nie wygląda na to, aby nowe pokolenie kucerzy, jak i skonfliktowanych z nimi stricte libertariańskich pedolibków, wyciągnęło z dotychczasowej nędzy organizacyjnej swego ruchu jakiekolwiek wnioski, na co zresztą liczę. Zastanawiająca skądinąd jest ta afirmacja przegrywizmu u ludzi dążących wydawałoby się programowo do indywidualnego sukcesu, i fanatyczne usprawiedliwianie wciąż u przynajmniej części z nich każdej głupoty pana Janusza. Sęk w tym, że jak poprzednicy zdołają jednak zatruć sporą część młodego pokolenia co i sfery publicznej swymi chamskimi sloganami, i nade wszystko antypaństwowym nihilizmem, a to niewybaczalne zwłaszcza w Polsce z jej historycznym doświadczeniem, jak i wobec aktualnych wyzwań przed którymi stoi. Nawet sprzyjająca temu niestety głupota rządzących co i gorszej jeszcze opozycji, oraz serwowana przez nich jednako otumaniająca swym prymitywizmem propaganda tego nie usprawiedliwiają. Dlatego należy zwalczać libertarianizm jako fałszywą odpowiedź na realny problem dysfunkcji państwa, które nie służy samym Polakom, więc nawet trudno o nim rzec, iż jest w pełni polskie. Czego nie mogę wybaczyć zwłaszcza krajowym ''rozwolnościowcom'', to właśnie dorabiania ideologii do ''Polnische Wirtschaft'' mówiąc wprost, naszego narodowego bezformia i nieumiejętności należytego zorganizowania nadwiślańskiego ''Lebensraumu'' w jakim przyszło nam żyć. Przywara ta wydaje nas do dziś na łup obcych potencji czerpiących z tego faktu realne zyski, i tylko skończony dureń sądzić może, że zaradzą temu importowane zza oceanu LGBTariańskie pierdolety. Owszem istnieją przesłanki, iż w obecnym zglobalizowanym świecie ''państwo narodowe to przeżytek'', tyle że dokładnie tak samo twierdził Hitler i jego akolici. Wszechniemiecki szowinizm był wprawdzie podstawą nazizmu, jednak imperialne plany führera szły znacznie dalej, w kierunku budowy kontynentalnej europejskiej wspólnoty ''Aryjczyków'', opartej na z konieczności ponadnarodowym rasizmie. Konsekwentnie odrzucał postulat powrotu do ''narodowych'' granic Rzeszy sprzed 1914 roku jako ''absurd'', co wyróżniało go na tle niemieckich rewizjonistów owej epoki, głosząc konieczność imperialnej ekspansji na wschód. Z podobnych przesłanek, końca ciasnych ram państw narodowych i potrzeby zbudowania obejmującego już całe połacie kontynentu ''Grossraumu'', wychodził wspomniany Carl Schmitt. Srogich skutków tego doświadczyliśmy na własnej skórze, więc jeśli ktoś nadal twierdzi jako Polak, że anarchia obojętnie rynkowa czy komunistyczna jest lepsza od państwa, a napierdalanie się w pojedynkę przedkłada nad solidarną zespołową walkę o swoje, dowodzi jedynie totalnego frajerstwa i nieumiejętności wyciągnięcia lekcji z dziejowych tragedii własnej wspólnoty. Poza tym libertarianie przysłowiowe g*no wiedzą o kapitalizmie, hołdując zwykle jego bazarowej wersji na modłę ''wolnego ryneczku'', jak to właśnie czyni Chmielowski - z regułami na których oparty jest świat wielkiego przemysłu i finansjery zgoła nie ma to nic wspólnego. Rozwolnościowcom winien również dać do myślenia liberalny wręcz język, którym posługuje się Hitler w partiach swego ''dzieła'' jakie przytoczę na koniec, gdzie sławi iście wolnorynkową ''grę sił'', mających w ramach swobodnej politycznej konkurencji wyłonić zwycięzcę, zapewniając mu przy tym indywidualny sukces [ cytat z rozdz. pod znamiennym tytułem, który może spodobać się wszystkim kucom: ''Silny jest najmocniejszy, gdy jest sam'' ]:
''To, co dzisiaj określamy mianem ''volkistowskiego rozdrobnienia'', zawdzięcza swoją egzystencję bez wyjątku [...] drugiej z przytoczonych przeze mnie przyczyn: ambitni mężczyźni, którzy nigdy przedtem nie mieli własnych idei, a do tego posiadali o wiele skromniejsze własne cele, poczuli się ''powołani'' [do działania] akurat w momencie, w którym dostrzegli, iż sukces NSDAP stał się niezaprzeczalnie dojrzały. [...] Po prawdzie miarodajny był tylko jeden jedyny powód: osobista ambicja założycieli, którzy chcieli odegrać pewną rolę, do której ich karłowata postać sama z siebie rzeczywiście niczego nie wnosiła, poza wielką śmiałością w przejmowaniu cudzych idei, śmiałością, którą w dawniejszym mieszczańskim życiu zwykło się określać jako złodziejstwo. Nie było wtedy niczego w wyobrażeniach i ideach innych, czego taki polityczny kleptoman nie zgromadziłby w najkrótszym czasie dla swojego politycznego interesu. [...] Kiedy im to się jednak nie udało i rentowność nowych przedsięwzięć z powodu niewielkich możliwości intelektualnych ich posiadaczy nie była taka, jak sobie po nich obiecywano, to wtedy jednak starano się spuścić z tonu, będąc szczęśliwym, jeśli można było wylądować w jednej z tak zwanych wspólnot roboczych. Wszystko, co nie mogło wówczas utrzymać się na własnych nogach, zamykało się w takich wspólnotach roboczych, zapewne wierząc, że ośmiu powiązanych paralityków z pewnością złoży się łącznie na gladiatora. [...] Pogląd, że ze zgrupowania słabych grup musi wytworzyć się czynnik siły, jest niewłaściwy, ponieważ większość w każdej formie i pod każdym względem będzie zawsze, jak wynika z doświadczenia, reprezentantką głupoty i tchórzostwa, zatem każda mnogość związków, a do tego zarządzanych przez samodzielnie wybrane, wieloosobowe kierownictwo, jest skazana na tchórzostwo i słabość. Przez takie połączenie słabych grup zostanie także powstrzymana wolna gra sił, usunie się walkę o wyselekcjonowanie najlepszych i tym samym na zawsze przeszkodzi się nieodzownemu i ostatecznemu zwycięstwu zdrowych i mocniejszych. Tego rodzaju połączenia są więc wrogami naturalnego rozwoju, gdyż przeważnie znacznie bardziej utrudniają one niż ułatwiają rozwiązanie problemów, o które się walczy. [...] Nie należy zapominać, że wszystko co wielkie na tym świecie, nie zostało wywalczone przez koalicje, lecz że stale było to sukcesem indywidualnego zwycięzcy. Sukcesy koalicyjne już przez sam rodzaj ich pochodzenia noszą [w sobie] zalążek późniejszej erozji, a nawet utraty tego, co zostało już osiągnięte. Wielkie, naprawdę odmieniające świat rewolucje duchowego rodzaju są w ogóle do pomyślenia i urzeczywistnienia tylko jako efekt tytanicznych bojów pojedyńczych twórców, a nigdy jako przedsięwzięcie koalicji. Dlatego także przede wszystkim volkistowskie państwo nigdy nie zostanie ustanowione dzięki woli kompromisu volkistowskiej Wspólnoty Roboczej, lecz tylko za sprawą twardej jak stal woli jedynego ruchu, który przebił się przeciwko wszystkim.''
-
czyż to nie cudny zaiste tekst motywacyjny? Normalnie jakbym czytał
psychopatę
Grzesiaka, i jego ''ego-rcyzmy''. Pamiętaj kucu: führer jest tylko
jeden - to jesteś ty sam!