Wirująca gwiazda śmierci
w mym sercu
budzi prze-strach
Swastyka
[ Autor zaginiony ]
Proszę wybaczyć porcję mocno grafomańskiej ''poezji'' na wstępie, ale przez swą groteskowość będzie ona dobrze pasować do tematyki niniejszego wpisu. Obecne dramatyczne wydarzenia jakie przeżywamy jako naród, postawiły przed nami pewien zasadniczy dylemat, wspomniany w poprzednim tekście. Jest on tym bardziej palący, kiedy bezpieczeństwo Polski i całej Europy Wschodniej zawisło praktycznie od woli Anglosasów, bo NATO jako całość to zwykła kaszana - gdyby to zależało od Francji a zwłaszcza Niemiec, na Ukrainie dawno byłoby już pozamiatane. Idzie o następującą kwestię: z jednej liberalizm, a właściwie już LGBTarianizm to domena obecnej hegemonii ideologicznej Anglosasów, czy nam się to podoba lub nie. Z drugiej jednak, liberalna fikcja marginalizacji polityki na rzecz jakoby ''obiektywnych praw ekonomii'', pozwoliła rosyjskim czekistom oraz ich resortowym ''poputczykom'' w krajach sowieckiej zony jak Polska, zrzucić ciążący im gorset ideologiczny komunizmu. Przecież w Rosji obalali go tacy kagiebiści jak Zołotow, który wtedy stał po ''słusznej stronie'' jako ochroniarz Jelcyna, a dziś szefuje bandyckiej Rosgwardii odpowiedzialnej za terror polityczny i czystki etniczne na Ukrainie. Problem jest tym bardziej aktualny, że nie łudźmy się - ewentualne obalenie Łukaszenki a zwłaszcza Putina, nie będzie możliwe bez udziału części przynajmniej tamtejszych ''siłowików'', w tym również tych co odpowiadają za zbrodnie wojenne podczas trwającego właśnie konfliktu. Tym ludziom trzeba będzie coś za to dać, dokładnie jak na przeł. lat 80/90-ych, bez koncesji i gwarancji zachowania głowy nie przejdą na drugą stronę, broniąc za to reżimu do upadłego. Galejew słusznie przypomina, że rewolucji nigdy tak naprawdę nie wywoływały ''uciśnione masy'', lecz jak on to określa ''kontrelity''. Innymi słowy kluczowe jest pęknięcie w samej oligarchii rządzącej, konkretnie zaś wśród władających Moskwą resortów siłowych, bowiem innej opozycji jak mundurowa realnie w Rosji nie ma. No chyba, że wierzymy serio, iż Nawalny może nawalać tweetami w Putina siedząc w kolonii karnej, zaś weteran walk w Donbasie Girkin vel Striełkin przeżył ''duchową przemianę'' i teraz odkupuje dawne grzechy, stojąc twardo po stronie Ukraińców, do których jeszcze niecałą dekadę temu strzelał. Wspomniane poprzednio doły partyjne rosyjskich komunistów, mogą stąd w ewentualnej antyputinowskiej rewolcie odegrać co najwyżej rolę niezbędnego tła społecznego, ale tak naprawdę liczyć się będą zbuntowani ''siłowicy'', jeśli zamach stanu ma posiadać widoki powodzenia. Galijew nie pozostawia złudzeń, że skoro Rosją rządzi mafia to jedynym sposobem na nią, obok pokazu siły, jest korupcja - złodziei trzeba przekupić, oto starożytne prawo z którym nie ma co się kłócić. Mowa rzecz jasna nie o Putinie i jego kamaryli, bo to by ich tylko rozzuchwaliło, lecz konkurencji w obecnym obozie władzy na Kremlu. Tatarzyn zaś stawia w tym, obok zmarginalizowanej przez obecny kremlowski reżim prowincjonalnej oligarchii, głównie na zmilitaryzowaną rosyjską policję. Taką jak jednostki przeznaczone do zwalczania zorganizowanej przestępczości i tym podobni ''nieetatowcy'', posłani do boju z oddziałami regularnej ukraińskiej armii jakie właśnie urządzają im rzeź, bo są kompletnie nieprzystosowani do starć z takowym przeciwnikiem. W tym - i jedynie w tym! - sensie faktycznie ''to nie jest prawdziwa wojna'', reżim Putina najwidoczniej uwierzył we własną propagandę ''operacji denaZyfikacyjnej'', albo co bardziej prawdopodobne obawiając się porażki nie zdecydował na pełnoskalowy konflikt, stąd pajacowanie z literką ''Z''. W razie kompromitacji będzie można zwinąć powołane ad hoc sztandary ''Z-ielonych ludzików'', a wszystko zbyć jako PR-owską ustawkę i akcję policyjną właśnie. Czego nie pojmuje dureń Warzecha, straszący nas wojną nuklearną, bo jak przystało na zakochanego w sobie dupka, trzęsie się strasznie i biada nad losem własnego tyłka, podobnie co i ujadający za niemiecki jurgielt Radziejewski i jego nowokonfederacka trzódka.
Nie dociera bowiem do niedorealistycznych tumanów, iż wbrew ''wielkoojczyźnianej'' propagandzie kremlowskiego reżimu, armia w Rosji ma niesłychanie niski status w hierarchii władzy jak i odbiorze społecznym, przeżywając ogromny strukturalny kryzys, co agresja wobec Ukrainy doskonale okazała. Przyznaję sam dałem się na to onegdaj nabrać, że najlepsi wśród Rosjan marzą o tym, by nosić mundur - i owszem, tyle że zapomniałem, iż mowa zwykle o uniformie cywilnej najczęściej, lub niechby wojskowej ale bezpieki... Regularne wojsko zaś jest w Rosji tylko dla pogardzanych przez ogół frajerów - prowincjonalnej i zazwyczaj pozbawionej wykształcenia biedoty, oraz rozlicznych w tym kraju mniejszości etnicznych, religijnych i rasowych nawet. Szczególnie ostatni aspekt jest nadzwyczaj groteskowy - napędzana szowinistycznym wielkoruskim resentymentem rosyjska inwaZja na Ukrainę, jest dziełem głównie nie-Rosjan zmuszonych do walki za nie swoją sprawę przez putinowski reżim. Stwarza to potencjalnie rewolucyjną sytuację, z czego włodarze Kremla rzecz jasna doskonale zdają sobie sprawę. Dlatego posłali w ślad za własnymi oddziałami czeczeńskich kadyrowców jako współczesne ''oddziały zaporowe'' NKWD, mające strzelać w plecy tym z ''rosyjskich'' w dużej mierze tylko z nazwy żołnierzy, którzy chcieliby uciec z pola walki nie w swym imieniu. Nawet niektórzy z donbaskich ''separatystów-terrorystów'' ostro ten fakt krytykują, jak choćby niejaki komandir Chodakowski, z którym dopiero musiał ''pogadać'' odpowiednio czekistowski ''czornożopiec'', aby publicznie wszystko odszczekał. Gwoli uczciwości, są tam Czeczeńcy walczący dzielnie na pierwszej linii frontu, ale ci akurat stoją po stronie Ukrainy... nie wolno też mylić tych od Kadyrowa z resztą mniejszości kaukaskich jak Ingusze dajmy na to, wcielonych do niby-''rosyjskiej'' armii. Obecna Czeczenia bowiem stanowi coś w rodzaju islamskiego emiratu, pozostającego w unii personalnej jej przywódcy z Putinem ale nie samą Rosją, o sporym zakresie samodzielności zwłaszcza jeśli idzie o własną bezpiekę i wojsko. Co ciekawe, mniej znanym faktem jest, iż podobnie rzecz ma się z Tuwą, rodzinnymi stronami Szojgu o największej obok kaukaskich rejonów kraju liczbie młodych mężczyzn, stąd i dostarczając głównie rekruta dla ''rosyjskiej'' armii. Pewnie dlatego postawiono na jej czele tegoż ''generała pożarnictwa'', aby w razie czego gasił bunt swych ziomków, niezadowolonych że każe im się umierać za wielkoruskie fantazje imperialne. Demografia bowiem stanowi prawdziwe ''wąskie gardło'' moskiewskiej wojskowości obecnych czasów, prawdziwy ewenement w jej dziejach - od Piotra I stała ona zawsze wsiowym rekrutem, zmuszonym do wieloletniej, w praktyce dożywotniej służby w prawdziwie barbarzyńskich warunkach. Dziś jednak rosyjska prowincja nie może już dostarczyć tyle mięsa armatniego co dawniej, stąd reżim musi w desperacji sięgać po obce rasowo etnosy - Galijew podaje jako przykład Kazachów z obwodu astrachańskiego w delcie Wołgi, pogardzanych nawet przez resztę lokalnej muzułmańskiej ludności, nadreprezentowanych mocno wśród ''rosyjskich'' ofiar obecnych walk na Ukrainie. Toż samo tyczy kaukaskich ''czornożopców'' jak wspomniani już Ingusze, bowiem powtórzmy wojsko jest dziś w Rosji domeną zwykłych frajerów - kto ma głowę na karku i nade wszystko pieniądze, ten unika ''walki za rodinu'' jak tylko może. Dla władz to również w sumie wygodne o tyle, że taki synalek moskiewskiego oligarchy czy inszego korposzczura może liczyć na stosunki tatusia lub zatroskanej mamusi, a stąd tylko są kłopoty i ból głowy resortowych urzędników, zaś biedna i pozbawiona znajomości kobita z ruskiej wiochy najwyżej może se popłakać po stracie dziecka na froncie i tyle. Nikt się za nią nie ujmie ani na pomoc kogokolwiek liczyć ona specjalnie nie może, a nieliczne w sumie wyjątki ''wojennych matek'' wytrwale i z powodzeniem walczących o prawa synów, tylko smutną prawdę potwierdzają. W efekcie jednak przekłada się to na zwykle porażająco kiepski stan rosyjskich kadr dowódczych, przysłowiowo już tępych i okrutnych wobec podwładnych ''trepów'' - póki jeszcze ludzi było tam ''mnogo'' jakoś masowość ich ratowała, ale na to obecnie nie mają co liczyć. Dlatego na miano zbrodniarzy wojennych nie tylko wobec Ukraińców, ale i własnego narodu zasługuje rosyjskie przywództwo, jakie w obliczu jego wymierania rzuca do boju nieobeznanych zeń gówniarzy. Kiedy zaś wychodzi na jaw, że wbrew wcześniejszym deklaracjom Kremla w walkach uczestniczą jednak poborowi, uprawia typową dla się durną ''spychologię'' zrzucając winę na niższych rangą czynowników, ośmieszając się tym samym skoro nie kontroluje jakoby, kto bierze udział w obecnej wojnie po własnej stronie.
Bowiem anachronizm naszych politycznych niedorealistów, jak pomienieni już Warzecha czy Radziejewski polega na tym, iż nie dostrzegają, że obecny rosyjski imperializm cierpi na starczy uwiąd. Owszem, jak pisaliśmy uprzednio nie brak wcale młodych Rosjan popierających swój prawdziwie naZistowski reżim, tyle że będą tak czynić tylko do czasu, póki także im samym nie przyjdzie ginąć ''za rodinu''. Wtedy jestem pewien, że zdecydowanej większości nagle ''się odmieni'', dotychczasowe powodzenie propagandowej ''akcji Z'' wśród nich Putin zawdzięcza temu, że nie zarządził masowej mobilizacji sięgając w zastępstwie po rezerwy spośród etnicznych i rasowych ''spadów'', tudzież żuli rodzimego chowu i alimenciarzy nawet, wreszcie resortowe złogi jak wspomniani policjanci do ''zadań specjalnych''. Wszakże jeśli konflikt będzie się przedłużał, rychło obnaży całą nędzę obecnej władzy na Kremlu, czego ta panicznie się boi i właśnie dlatego jest tak agresywna. Bowiem w przeciwieństwie do zakompleksionych w swej masie Polaków, którzy najchętniej schowaliby się we własnym tyłku jak Warzecha, Rosjanie atakują zwykle gdy są właśnie słabi, rzucając w desperacji z pazurami niczym osaczony niedźwiedź na nagonkę. Zresztą już teraz wszyscy łebscy ludzie w Rosji biorą nogi za pas, kilkadziesiąt tysięcy specjalistów z branży IT dotąd opuściło kraj, a byłoby ich znacznie więcej, gdyby nie to, że na Zachodzie nikt tam specjalnie na nich nie czeka a też obawiają się deklasacji, utraty dotychczasowych przywilejów finansowych, stąd dekują póki co głównie w pobliskiej Gruzji. Dlatego spanikowany Putin zwolnił rosyjskich informatyków z poboru, obdarzając do tego nadzwyczajnymi ulgami podatkowymi, co świadczy o prawdziwym pożarze w tyłku władz na Kremlu, z powodu utraty najcenniejszych ''zasobów ludzkich''. A także okazuje dowodnie ohydny cynizm reżimu, za co w praktyce ma tych ''gierojów'' niby, co muszą teraz ginąć na Ukrainie w idiotycznej ''akcji Z'', sprokurowanej przez czekistowskich cywilów bawiących się w wojnę. Nie mówiąc już o najechanej przez nich, zwykle prorosyjsko nastawionej dotąd ludności, o czem potem. W każdym razie nam wiedzieć wypada nade wszystko, aby nie histeryzować niczym dwa mentalne pedały Warzecha i Bartuś konfederata z plastikową szabelką, że ludową podporą władzy Putina są wkurwione stare baby, pamiętające jeszcze czasy ''małej stabilizacji'' późnego ZSRR Breżniewa. Dla nich okres nierządu Jelcyna kojarzy się, nie bez racji przyznajmy, z totalnym rozstrojem państwa i chaosem społecznym, a nade wszystko utratą i tak nędznych płac oraz emerytur. Putin zaś jest ''katechonem'' jaki im je przywrócił, stąd w sumie nie dziwota, że gotowe są wydrapać oczy każdemu, co ośmieli się wyrazić brzydko o ich ''ojczulku'' i ''zbawcy'' na Kremlu. Dopóty więc kryzys ekonomiczny wywołany wojną nie uderzy je boleśnie po kieszeni, nie ma co liczyć na utratę poparcia dla władz wśród ''czerwonych moherów'', a nawet wtedy sporo z nich będzie wściekle ujadać przeciw Zachodowi, obarczając go winą za własne problemy póki nie wymrą same - taka brutalna prawda. Na szczęście to nie one przesądzą losy reżimu, ani robiące za rosyjski odpowiednik pierwszej ''Solidarności'' tamtejsze komuchy, lecz wspomniane ''klasy kreatywne'' jak branża IT. Nade wszystko zaś ewentualny wyłom wśród rządzących Rosją ''resortowców'', z konkurencyjnych służb wobec dominującego dotąd resztę FSB. Dokładnie jak to uczynił sam ''katechon'' z KGB, faworyzując ową bezpiekę kosztem cywilnego wywiadu SVR czy wojska, innej drogi dla realnej ''zmiany'' w Rosji nie ma, bez złudzeń. Zawsze tak było zresztą: Galijew przypomina, iż za dwoma największymi powstaniami ''ludowymi'' w Rosji, stali tak naprawdę kozacy jak dowodzący nimi Stieńka Razin czy Pugaczow, oraz elity plemienne zbuntowanych mniejszości religijnych i rasowych, by wymienić Baszkirów dajmy na to. Rosyjskie chłopstwo przez swój brak organizacji oraz nawyku do regularnej wojaczki, nadawało się co najwyżej do siania zamętu na tyłach wroga i partyzantki, z którą regularne siły dałyby sobie radę na dłuższą metę, no chyba iż reżim sam rozpadłby się przez konflikt wewnątrz elit.
Cieszy więc, że Galijew wskazuje na fundamentalną dla genezy rewolucyjnego fermentu w Rosji rolę ''raskoła'', bom sam pisał o tym onegdaj w tym miejscu, posiłkując się ustaleniami Cezarego Wodzińskiego. Mowa o rozłamie w rosyjskim prawosławiu jaki miał miejsce w drugiej poł. XVII wieku, który podzielił totalnie jego wyznawców, tak elity duchowne i polityczne co i sam lud. Odtąd znaczna część Rosjan uznała w oficjalnej cerkwi jak i caracie ''narzędzie panowania Antychrysta'', które należy obalić wszelkimi sposobami, a przynajmniej nie uznawać jego władzy nad sobą. Spośród tzw. ''starowierców'' pochodzili najbardziej przedsiębiorczy przedstawiciele rosyjskiego ludu, dając później początek rodzimej warstwie kupieckiej a w końcu przemysłowej, oddziałując też na sfery intelektualne. Bez zrozumienia tych faktów nie pojmiemy nigdy tego oto fenomenu, że:
''ruch rewolucyjny pod rządami caratu narodził się w środowisku rosyjskim. Wśród najwybitniejszych przedstawicieli pierwszego pokolenia rewolucjonistów znaleźli się syn lekarza Wissarion Bielinskij, dzieci duchownych prawosławnych - Nikołaj Czernyszewski i Aleksandr Dobroliubow, oraz urodzony w szlacheckiej rodzinie Dmitrij Pisariew. Rosyjskie było również drugie pokolenie radykałów: Piotr Tkaczew, Nikołaj Michajłowski, Piotr Ławrow, Michaił Bakunin. Dopiero w trzecim pokoleniu powstałej w 1876 roku organizacji Ziemia i Wola, obok Rosjan Nikołaja Czajkowskiego, Sofii Perowskiej, Andrieja Żeliabowa, Piotra Kropotkina - pojawiają się nie-Rosjanie: Iwan Dżabadabari, a wraz z nim grupa Kaukazczyków, oraz Mark Natanson, jeden z pierwszych Żydów, którzy w nieodległej przyszłości mieli odegrać w rosyjskim ruchu rewolucyjnym olbrzymią rolę''
- jak pisze w przywoływanej ostatnio tu wielokrotnie pracy ''Rosja i narody'' W. Zajączkowski. Tak więc niewątpliwa dominacja Żydów, ale i spory udział innych mniejszości etnicznych jak Polacy choćby, wśród wywrotowych spiskowców carskiej Rosji były fenomenem dość późnym, wtórnym wobec zaangażowania w konspirację samych Rosjan. Teraz dopiero jasnym staje się, czemu przywódcą rewolucji bolszewickiej został rosyjski szlachcic Lenin, bowiem był to w istocie bunt elit, zrewoltowanych przeciwko zaskorupiałej w ich opinii formie władzy swego kraju. Nie stanowiło to zresztą specjalnie rosyjskiej specyfiki, podobny proces leżał u źródeł rewolucji angielskiej a później francuskiej, wszędzie mieliśmy tam do czynienia z rewoltą rodzimych ''kontrelit'', zbuntowanych przeciwko dominacji panującej dotąd oligarchii, którym ludowa rabacja jedynie towarzyszyła, wszakże bez decydującego znaczenia dla biegu zdarzeń. Zajączkowski rzuca też światło na tak znaczny udział polskiej szlachty w antycarskiej konspiracji, z czasem o coraz radykalniej socjalistycznym charakterze. Wskazuje bowiem na specyfikę ziem polskich pod rosyjskim zaborem, które wyróżniały od reszty carskiego imperium:
''nie tylko osobliwości etniczne i wyznaniowe, ale również struktura społeczna, co miało z punktu widzenia państwa oraz jego ustroju bardzo daleko idące konsekwencje. Chodziło tu przede wszystkim o liczbę szlachty, której w Imperium przysługiwała uprzywilejowana pozycja. W latach 1858-59 liczebność stanu szlacheckiego w Rosji wynosiła 610 tysięcy osób, z czego 323 tysiące, a więc ponad połowę stanowiła szlachta polska [!]. Przed powstaniem listopadowym i wielką weryfikacją szlachectwa, która doprowadziła do deklasacji znacznej liczby polskich rodzin szlacheckich, dysproporcje te były jeszcze większe.''
- to niesłychanie ważne, bo dowodnie okazuje, że ''czerwonemu'' rewolucjonizmowi w XIX-wiecznej Rosji towarzyszył ''biały'', zaprowadzany odgórnie przez carat. Wyrzekł się on swej ''klasowej'' podpory w postaci ponadetnicznej solidarności stanu szlacheckiego, na rzecz szowinizmu narodowego o teoretycznie przynajmniej egalitarnym charakterze - to tak a propos tych wszystkich ''konserwatywnych realistów politycznych'', upatrujących często do dziś w ówczesnym rosyjskim imperium rzekomą ''reakcję'', zupełnie zresztą tak samo co socjaliści. Dla ponadnarodowego z zasady imperium była to prosta droga do samobójstwa, nastawiając przeciwko niemu nie tylko ''bliskie klasowo elementy społeczne'' co polska szlachta, ale i nawet lojalistyczne dotąd nacje jak Finowie czy Ormianie. Przeczuwali to nieliczni - na szczęście dla sprawy niepodległości Polski - inteligentni carscy czynownicy, jak choćby Sergiusz Witte pisząc zaniepokojony perspektywami swego państwa:
''Państwowość rosyjska nie posiada jednolitej tj. spoisto-jednorodnej podstawy etnograficznej. Pod względem ilościowym przeważa ludność rosyjska, w skali całego terytorium jest ona jednak tylko głównym plemieniem, nie zaś wyłącznym narodem państwowym. Ciągłemu powiększaniu obszaru państwa towarzyszy takie samo bezustanne powiększanie ludności kraju o elementy obcoplemienne. Chodzi tu przede wszystkim o elementy kultury niższej czy nawet niższych ras - mongolskie, fińskie, tureckie, które nie rozstały się jeszcze z ziemiankami, kibitkami, wojłokowymi jurtami. Z tego punktu widzenia Rosja zalicza się do państw etnograficznie niespełnionych. W braku etnograficznej niezakończoności tkwi źródło wielu osobliwości państwa i społeczeństwa rosyjskiego. Ów bezustanny napływ obcych elementów, przede wszystkim niższej rasy i kultury zmusza państwo do utrzymywania w mocy wszystkich zwykłych form życia kolektywnego ''stosownie do ich obyczajów i praw stepowych,,.''
- przebija z tych słów niepokój typowego dla swej epoki okcydentalisty, jego obawa przed zatrutym wpływem jaki na europejską rasę mogą mieć stepowi koczownicy ze swymi barbarzyńskimi zwyczajami. Do tego rosyjski ''naród panów'' nie był w stanie zasymilować ich nie tylko ze względu na obcość rasową i religijną, muzułmańską co i buddyjską, lecz może nade wszystko przez trawiący go od środka wspomniany ''raskoł'', zarówno religijny jak również światopoglądowy i społeczny. Mimo to carscy biurokraci tępo brnęli dalej w zabójczy dla siebie proces unifikacji narodowej imperium - jak wskazuje Zajączkowski:
''W systematyczny sposób podchodziła do tego problemu armia rosyjska, analizując przesłanki bezpieczeństwa granic Imperium. Pod koniec XIX stulecia statystycy wojskowi A. Makszejew, N. Obruczew i W. Zołotariow opracowali doktrynę, którą nazwano z czasem ''geografią nieprawomyślności''. Podstawą jej stał się podział poszczególnych grup etnicznych na dwie kategorie: ''prawomyślne'' [ przede wszystkim prawosławni Rosjanie ] i ''nieprawomyślne'' [ Żydzi, Polacy, Niemcy, ludy kaukaskie i azjatyckie ]. Za bezpieczne i prawomyślne uznano te regiony Cesarstwa, gdzie ludność słowiańska [ rosyjska ] stanowiła co najmniej 50% ogółu mieszkańców. Jednocześnie uczeni w mundurach odnotowali prawidłowość, zgodne z którą współczynnik prawomyślności malał w miarę przesuwania się od centrum ku peryferiom państwa. Za panowania Aleksandra I takie pomysły były niemożliwe jako sprzeczne z filozofią konserwatywnego konsensusu społecznego, na którym opierał się ład polityczny Cesarstwa. Za Aleksandra II idee te zaczęto głośno dyskutować na salonach, w instytucjach państwowych i akademickich. Za Aleksandra III były one już czymś oczywistym, obowiązującą doktryną państwową.''
- do czego to doprowadziło imperium rosyjskie wiadomo, a obecna ''operacja denaZyfikacyjna'' na Ukrainie żywym dowodem, iż nikt na Kremlu nie wyciągnął żadnej z tego nauki. Cóż więc się dziwić, że ''bratni słowiański naród'' stawia tak zażarty opór wielkorosyjskim najeźdźcom, bowiem to żadne bohaterstwo ze strony Zełeńskiego i jego towarzyszy, a trzeźwa do bólu kalkulacja. Moskwa niczego tak naprawdę nie jest im już w stanie zaoferować, stąd wiązanie się z nią byłoby dla Kijowa pozbawionym perspektyw frajerstwem. Znać to po syfie, jaki rosyjscy żule urządzili w Donbasie, tylko skończony idiota stawiałby więc na tak nieudaczną i zdeprawowaną mafię. Dlatego niegdysiejsi ruscy i posowieccy pobratymcy będą się przed tym bronić do upadłego, tu jak sądzę tkwią prawdziwe źródła ich zażartego oporu wobec rosyjskiej inwazji, na które trafnie wskazuje Galijew. Nie mam złudzeń powtórzę, iż biją się tam dwie poradzieckie w istocie mafie, jednak cokolwiek by nie powiedzieć o ukraińskiej, zło jakie jest nam ona w stanie wyrządzić o czym nie wątpię, blednie przy wyczynach rosyjskiej. Skurwysyny są w stanie posunąć się nawet do ataku bronią biologiczną i chemiczną, stąd całe to pieprzenie o ''biolabach'' NATO ma zapewne przykryć akt ludobójstwa w wykonaniu kacapskiej armii. Dlatego na konflikt tuż za naszą wschodnią granicą należy patrzeć trzeźwo, a nie jak rozhisteryzowani niedorealiści pokroju Warzechy, bowiem nie sposób opierać rzeczywiście realistycznej polityki na emocjach - tych negatywnych, jak strach przed rosyjską agresją lub odraza do Ukraińców także! Szczególnie, że wojna na Ukrainie ujawniła tak na Zachodzie, w
Polsce jak i samej Rosji faktyczną linię podziału, przebiegającą w
poprzek dotychczasowych opartych na ideologii - nagle okazuje się, że
nie wszyscy bynajmniej ''siłowicy'' i nawet rosyjscy czarnosecińcy
popierają agresję na ''bratni, słowiański naród'', za to wielu
tamtejszych ''liberalnych opozycjonistów'' i owszem. Być może tu jest
jakieś wyjście z impasu o jakim wspomniałem na wstępie: dostrzeżenie
faktu, iż realne konflikty dotyczą starcia konkretnych interesów
państwowych i narodowych, a nie doktrynalnej słuszności takiej czy
innej ideologii. Prawicowej i konserwatywnej również, jeśli nie chcemy
skończyć jak część trumpistów i alt-prawicy
w Stanach, która wzięła
stronę Rosji, choć na szczęście nie cała uległa temu amokowi. Nie trzeba
zresztą sięgać aż za ocean po jego przykłady, oto rodzime feminazistki
już pospieszyły z ''pomocą'' Ukrainkom w skrobankach.
Zarazem jednak i jakiś tuman prowadzący profil klasztoru na Jasnej Górze, bo przykro mi ale inaczej tego określić nie sposób, nie omieszkał przypomnieć z okazji pielgrzymki ''proliferów'' akurat w takiej chwili, iż więcej dzieci ginie wskutek
aborcji niż podczas wojny na Ukrainie... Dając tym samym wyśmienity powód dla ataku wścieklizny eutanazistowskiej hołocie rodzimego chowu, nazwać to grubym nietaktem to jak nic nie powiedzieć.
Dogmatyczna ślepota czyni z ludzi Warzechę - żywe pośmiewisko i chodzący mem, który jak przystało na maniaka uważa się za obrońcę ''zdrowego rozsądku'', zliczając Ukraińcom samochody i odkrywając przy tym, że mają duże co i małe. Wcale nie lepsze są odeń takie proukraińskie niby libki jak Gwiazdorski czy Ziemkiewicz, bo już przebierają nogami z radości na perspektywę napływu ''taniego pracownika'' ze wschodu. Nie dotarło więc do nich nadal, iż januszowe chamstwo typowe dla ''polskiej szkoły byznesu'', to proszenie się wkrótce o nową ''rzeź humańską'' tym razem nad Wisłą. Nie przystaną bowiem na to Ukraińcy, którzy właśnie odbierają surową lekcję walki w zdyscyplinowany sposób o swe prawa z kacapami, ale i na ''Lachów'' przyjdzie pora, o ile państwowa Inspekcja Pracy nie zacznie wreszcie rzetelnie wykonywać swych obowiązków! Inaczej znajdzie się wśród ''tanich pracowników'' wystarczająca liczba obytych już z wojną bojowników, którzy zadbają o zorganizowanie należytego oporu, egzekwując siłą dla swoich rodaków ''prawa pracownicze''. Dlatego powtarzam, nie należy obawiać się widma ''neobanderyzmu'' nad Wisłą w związku z napływem masy migrantów ze Wschodu, lecz nowej KPZU i to w wydaniu hardkorowym, jeśli w końcu nie pozbędziemy się neoliberalnych miazmatów, szerzonych przez takie posowieckie złogi jak Baal-cerowicz. Wolnorynkowe sofizmaty misesologów także są częścią problemu rzecz jasna, stąd wierny im Warzecha i popierana przezeń Kucfederacja z Mentzenem na czele, nie stanowi żadnej alternatywy dla radykalnego lewactwa. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że niecała wina za barbarzyńskie stosunki pracy w Polsce leży po stronie pracodawców, złodziejstwo i nieuczciwość występują tak naprawdę po obu stronach, robotniczej także. Tym bardziej jednak zachodzi potrzeba w miarę neutralnego arbitra w postaci agend państwa jak rzeczona inspekcja, które wprowadziłyby jakiś porządek w ten nieład, tudzież zadbały o mediację w nieuniknionych konfliktach społecznych, na które wkrótce nałożą się narodowe a w perspektywie może i rasowe oraz religijne, jeśli proces napływu migrantów z głębi Eurazji nad Wisłę będzie nadal postępował. Najwyższy więc czas zacząć myśleć, jak podołamy wynikłym stąd kwasom póki nie będzie na to za późno, zamiast oszukiwać się jak dotąd, iż wszystkiemu zaradzi ''dobrobyt ekonomiczny'' gwarantowany przez niskie podatki ''jak za Hitlera'' i tym podobne liberalne bzdury. Do czego to prowadzi znać po takich maniakach jak Gwiazdorski, którego nawet wojna u naszych granic nie powstrzymała przed bredzeniem libertariańskich farmazonów o ''szkodliwości istnienia państwa'' - akurat kiedy Ukraińcy walczą o zachowanie własnego! Inaczej jak skurwysyństwem nazwać tego nie sposób i niechybnie czeka go za to, oraz jemu podobnych w końcu nowy Batoh, na własne poniekąd życzenie. Nie płakałbym po takich szczerze powiedziawszy, niestety ci idioci mogą sprowadzić pomstę rezunów na resztę naszej nacji, dlatego należałoby już teraz prewencyjnie zamknąć ich w jakiejś Berezie. Żałować stąd wypada, iż póki co nie widać nowego Kostka-Biernackiego, jakże daje się nam we znaki brak dziś tego wybitnego polskiego państwowca. Prowadzona zaś przezeń polityka jako wojewody poleskiego na podległym mu terenie, może stanowić wzorzec radzenia sobie tak z polityczną dywersją, co i separatyzmami etnicznymi oraz religijnymi - po szczegóły odsyłam do biografii ''Droga ku anatemie'' autorstwa Piotra Cichorackiego, wydanej przez IPN. Tym bardziej, że wielu ma z tego tytułu nawet teraz pyszny ból dupy, bo wyczuwają w Kostku realistycznego państwowca, który od pierwszych lat swej służby doskonale pojmował, iż nie ma niepodległości bez wieszania zdrajców. Zamiast o tym gadać tylko jak Braun, rzecz z powodzeniem praktykował jeszcze w trakcie I wojny światowej, gdy walczył pod komendą Piłsudskiego - tego do dziś wszelka tuziemcza swołocz i kanalia nie może mu wybaczyć. Niestety podobne libertariańskie zboczenie dostrzegam także u Galijewa - pojmuję, iż w Rosji można w państwie upatrywać tworu diabelskiego, ale w Polsce czy na Ukrainie jego istnienie to kwestia życia i śmierci jak widać.
Co się zaś tyczy faktu, że oto nad Wisłę zjechał Triki Diki Potężny Władca Ameryki, uważny czytelnik tegoż bloga zdaje sobie doskonale sprawę, iż trudno posądzić mnie o projankeski amok - szczególnie wobec TEJ akurat prezydentury. Wszakże nie padło mi jednak zaraz aż tak na łeb, by w pozornej kontrze upatrywać w byłym sowieckim tajniaku jakowegoś ''katechona'' i serio brać jego rzekome ''nawrócenie''. Tak jak niestety przywoływany w tym miejscu nie raz abp. Vigano, który przecież nie kłamał wskazując na poważny problem, jaki ma kościelna hierarchia z trawiącą ją homoseksualną ''efebofilią''. Dziś widać jednak, iż ''legendował'' się w ten sposób jako de facto ruski agent wpływu, bowiem dezinformacja aby uchodzić za wiarygodną musi zawierać sporą dozę prawdy. Jest to szczególnie obrzydliwe i zwyczajnie głupie w wykonaniu katolickiego duchownego, który przewodził swoistej ''krucjacie moralnej'', że upatruje ratunku dla skądinąd rzeczywiście zgniłego obyczajowo Zachodu, w tak zdeprawowanym reżimie jak putinowski. Cokolwiek
bowiem złego by nie rzec o Jankesach, a mógłbym doprawdy sporo, nie
posunęli się oni do czegoś równie ohydnego, jak nekrofilski w istocie
kult ''wielikoj pabiedy'', angażując jeszcze weń dzieci!
Gdyby ktoś śmiał porównywać to z Małym Powstańcem, a nawet cynicznie
argumentować, że w przeciwieństwie do Powstania Warszawskiego ''wojna
ojczyźniana'' zakończyła się dla Ruskich zwycięstwem, przypomnę w takim
razie, iż nigdy poza paroma okrągłymi rocznicami nie była ona czczona w
ten sposób za czasów ZSRR. Świętem państwowym Dzień Zwycięstwa i parada
wojskowa na jego cześć, stały się dopiero za Jelcyna w połowie lat 90-ych
zeszłego już stulecia, a to by zapewnić jakiś ersatz niechby
tożsamości narodowej dla Rosjan, osieroconych ideologicznie po upadku
sowieckiego imperium. Bolszewickie przywództwo bowiem zdawało sobie w
pełni sprawę, iż z perspektywy globalnego komunizmu była to straszliwa
klęska, skoro szykowali się na zajęcie z połowy świata a ledwo
doczłapali do Berlina i to kosztem nieprawdopodobnych strat ludzkich i materiałowych. Sami Rosjanie mają na to adekwatną nazwę: ''победобесие''
- dosł. ''opętanie pabiedą'', jej w rzeczy samej lucyferycznym kultem,
który każe projektować parki rozrywki dla dzieci w formie okopów i
stanowisk artylerii, by wychowywać je od małego do roli armatniego
mięsa. Matki zaś prowadzące swe pociechy na paramilitarne festyny
z tej okazji, niczym nie różnią się od popierdolonych dżihadystek
robiących foty bombelkom w ''pasach szahida''. Nie wiem, czy Putin jest
pedofilem jak twierdzą niektórzy, ale na pewno dał oficjalny glejt
satanistycznej bez mała i potwornie kiczowatej
przy tym religii, sankcjonującej składanie ofiar z ludzi i to również
tych najmłodszych, czego dowodem wspomniana w zapoprzednim tekście
''wojenna cerkiew''. Jest to szczególnie zbrodnicze w sytuacji zapaści
demograficznej zarówno w Rosji jak i na Ukrainie, całej ogólnie
posowieckiej zonie z Polską włącznie. Tym sposobem przez bandę
infantylnych skurwieli bawiących się w wojnę jak Putin czy Szojgu,
wymierające w zastraszającym tempie nacje tracą ludzi. Nazwać to skrajną, ludobójczą wprost nieodpowiedzialnością, to jakby niczego nie rzec...
Niniejsze wątpliwości nie czynią mnie w kontrze równie ślepym co fani mecenasa zwolennikiem Wojczala czy Wolskiego - ten ostatni choćby mocno mnie w...nerwił swym entuzjazmem dla militaryzacji Niemiec, czemu dałem tu dopiero co wyraz, z nich dwóch pan Krzysztof wykazuje pod tym względem zdecydowanie więcej rozsądnego sceptycyzmu. Nie wypowiadam się na temat samego uzbrojenia, bo nie mam o tym zielonego pojęcia, odnoszę zaś jedynie do głębokich sprzeczności i absurdów wręcz w narracji bartosiakowego ''strategizmu''. Zwracam też uwagę na fakt, zwykle umykający jakoś zwolennikom obu zwaśnionych obozów, iż zarówno pan Jacek jak i Wojczal są adwokatami, stąd prawdopodobnie wynajęto ich aby reprezentowali jakieś bliżej nieznane mi ''kompleksy militarno-przemysłowe'', walczące zażarcie o podział gigantycznej kasy, jaka ma pójść na dozbrojenie polskiej armii. Tłumaczyłoby to temperaturę sporu, który wbrew pozorom nie ma charakteru bitwy w piaskownicy czy przechwałek kto ma większego, ale rzecz tyczy naprawdę poważnych sum a nade wszystko kluczowej dla istnienia polskiej państwowości formy, jaką przybierze nasza armia. Dlatego nie ma co z tego śmieszkować, za to należy patrzeć uważnie władzy na ręce bez względu jaka ekipa rządząca by ją sprawowała, w jaki sposób będą wydatkowane publiczne środki, aby nie powtórzyła się historia z korwetą ''Gawron'' i to na znacznie większą skalę. Pytanie wszak kto ma to niby zrobić, bo gros społeczeństwa stanowią tacy militarni ignoranci co niżej podpisany, zaś ''eksperci'' wojskowi jako się rzekło zwykle reprezentują te lub owe grupy interesów spośród służb mundurowych, co i współpracującego z nimi ściśle przemysłu oraz polityków. Gadaninę libertariańską, że wszystkiemu zaradzi ''wolny rynek'' i przekształcenie armii w całkiem ''prywatne agencje ochrony'', można sobie zaś darować jako godny jedynie dużych dzieci bełkot. Sami Amerykanie nie traktują tych bzdur poważnie, używając jedynie do rozsiewania ''informacyjnej mgły'', skrywającej głębokie powiązania swego wojska i wywiadu z rodzimym biznesem, co będzie do okazania w następnym wpisie na przykładzie genezy Doliny Krzemowej. W każdym razie dobrze byłoby, aby Bartosiak wraz z zespołem współpracowników przestali wreszcie zgrywać ''niezależnych'' i wręcz ''antysystemowych'' reformatorów polskiej armii, tylko otwarcie wyłożyli kogo tak naprawdę reprezentują. Na pewno nie ''rosyjską agenturę'', w przeciwnym razie należałoby uznać, iż w amerykańskim wywiadzie wojskowym jaki nadał mu swój glejt pracują sami idioci. Pod tym względem jego adwersarze jak Wolski są uczciwsi, nawet jeśli objawia się to u tego ostatniego serwilizmem wobec przedstawicieli MON lub niektórych dowódców armii RP, abstrahując całkiem kto ma z nich rację co do strategicznego kształtu polskiej wojskowości, czego nie mnie rozstrzygać z wyłuszczonych wyżej powodów.
PS. tym razem definitywnie - już po opublikowaniu niniejszego tekstu dowiedziałem się, że z Rosji wybył do Turcji prawdziwy ''ojciec chrzestny'' kremlowskiej mafii Anatolij Czubajs. Oto na naszych oczach dogorywa resortowy liberalizm w posowieckiej zonie... Jestem przeszczęśliwy, że dane mi było tego doczekać, nawet jeśli radość psuje cierpka świadomość, iż to bydlę nie zostanie najprawdopodobniej ukarane za swe przestępstwa. Przypomnę tylko, że jest on bezpośrednio odpowiedzialny za stworzenie postkomunistycznej oligarchii biznesowej, wskutek zaprojektowanej przezeń złodziejskiej ''prywatyzacji'' lat 90-ych, następnie powołanie do życia rosyjskiej odmiany pinoczetyzmu jaką w istocie jest putinizm, wreszcie podsycanie w ostatniej dekadzie czarnosecinnego amoku Moskwy, który pchnął ją do spektakularnej klęski ''denaZyfikacji'' Ukrainy. Tymczasem skurwielowi już moszczone jest na Zachodzie miękkie lądowanie przez usłużne ''wolne mendia'', przedstawiające gnidę jako ''apostoła'' niemalże nowej ''świeckiej tradycji'' klimatyzmu, któremu rzucał kłody pod nogi ''negacjonista antropocenu'' Putin. Dziw aż bierze, jakim to cudem uchował się przez cały ten czas na Kremlu, pewnie ''infiltrował PZPR od środka'' jak Targalski - niechże mi Fox wybaczy złośliwość pod adresem jego mistrza, alem nie mógł się powstrzymać. Zaiste nadeszła bowiem epokowa chwila i kres pewnej formacji, której przedstawicielami na naszym gruncie były takie kreatury jak Baal-cerowicz, Tusk czy Janusz Lewandowski, ale i Korwin oraz jego pomiot w postaci Kucfederacji. Oby pomienionych szlag trafił wreszcie przez to, a przynajmniej mieli mocno pod górkę, to wasz koniec przegrywy! Putin zaś albo skończy jak Chruszczow w domowym areszcie do kresu swych dni, lub zostanie ''zzawałowany'' przez swoich, a nie obalony żadnym tam ''oddolnym buntem mas''. Wątpię jednak, by ryzykowano postawienie go za popełnione przezeń zbrodnie przed międzynarodowym trybunałem, bowiem zbyt wiele znaczących person w ''wolnym świecie'' łączyły z nim brudne interesy, mimo to jednak - wspaniałe wieści. Doprawdy nie sądziłem w najśmielszych marzeniach, że czołowy rosyjski liberał-aferał będzie jak ten szczur spierdalał w popłochu z kraju, wypłacając dziengi z tureckiego bankomatu niczym bazarowy cinkciarz, coś pięknego!